Powieść |
W skrócie[]
Gatunek | Obyczajowy / Romans |
Rodzaj | Powieść |
Data pierwszej publikacji | 24 listopada, 2013 |
Autor | PoProstuJa |
Główna bohaterka | Nicola |
Rozdziały | 40 |
Status | Przerwano |
Wstęp[]
Historia o nastoletniej Nicoli, która zamieszkała z ciocią, by w nowym mieście rozpocząć Nowe Życie.
Powieść[]
Rozdział 1 (lis 24, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Nic*, przestań się mazać, ciocia nie może cię zobaczyć w takim stanie. - powiedziała sobie w myślach. Ciągnęła walizkę z łatwością, bo nie zawierała w niej dużo, co było dziwne, gdyż podczas przeprowadzki człowiek zwykle ma ze sobą kilka walizek i toreb podróżnych zapakowanych po brzegi. A ona? Jaj rzeczy zajmowały niewiele ponad pół walizki. Śmieszne... I znów, przypomniała sobie słowa ojca, który nazywała ją niewdzięczną szmatą, kiedy oznajmiała, że potrzebuje nowej bluzki, ponieważ nie ma w czym chodzić do szkoły. Przypomniała, jak ją traktował, gdy nie chciała pójść po kolejną porcję alkoholu dla niego, matki i ich "znajomych" - takich samych pijaków jak oni, do monopolowego. Zamykał ją w pokoju na cała noc, bez jedzenia, picia. Albo po prostu znęcał się. Nic prostszego. Bił, dusił do nieprzytomności... A matka? Też nie była lepsza. Tyle razy córka ją błagała, by coś zrobiła, pomogła, ale ta się bała. Uczestniczyła więc w całonocnych libacjach i patrzyła, jak jedyne dziecko potwornie cierpi. Nawet wtedy, gdy to jej "tatuś" omal jej nie udusił, i gdy wylądowała w szpitalu, po wezwaniu sąsiadki, którą zaniepokoiły krzyki i inne odgłosy, ona nie chciała tego zgłosić sama. I gdyby nie to, że szpital skontaktował się w tej sprawie z policją, nadal mieszkałaby z tym dwojgiem. Chociaż może lepiej byłoby, gdyby wtedy po prostu umarła? No co ty, Nic*, nie myśl o tym! Musisz pokazać, że jesteś silna. Że dasz sobie z tym wszystkim radę. - pomyślała. Jednak gdyby to się stało, nie zostałaby przygarnięta przez babcię, swoją kochaną babcię... To ona dawała dziewczynie odczuć, że jest naprawdę kochana. Z wzajemnością. Wszystko było cudownie, nastolatka już prawie zapomniała, jaki koszmar przeżyła z tymi potworami, minął już bowiem nieco ponad rok, aż do pewnego cholernego dnia. Wracając ze szkoły, zobaczyła przy domu karetkę. Lek: Twoja babcia zasłabła na spacerze. Wezwała nas sąsiadka, niestety nie dało się nic zrobić. Przykro mi. Pani Margerita nie żyje. - powiedział Nie żyje, nie żyje, nie żyje, nie żyje, nie żyje... - te słowa krążyły w mojej pamięci i głowie. Kochana babcia Margie... Uwielbiałam tak do niej mówić. Poczułam pod powiekami łzy. Wchodziłam do parku. Usiadałam na pobliskiej ławeczce, stawiając walizkę obok, i rozpłakałam się na dobre... Nic* - zdrobnienie od Nicola |
Rozdział 2 (lis 24, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
„Nie no, co za arogancki typek! Dobra, spokój. On jest twoją szansą na to, że przyjdziesz do cioci jeszcze w przeciągu godziny, nie będziesz błądzić po okolicy, szukając jakiejś pieprzonej ulicy.” – taka rozmowa toczyła się w mojej głowie. Przybrałam na twarz sztuczny, nienaturalny uśmiech, chociaż bardzo chciałam, by wyszedł przekonująco.
Lekko się zmieszałam.
Zaczynał mnie irytować.
Nie myśl, że będzie tak łatwo, oj nie… Spojrzałam na jego rękę, po czym mój znudzony wzrok przeniósł się z powrotem na jego twarz. Zauważyłam grymas wywołany najwyraźniej moim zachowaniem.
Chyba się tego nie spodziewał, wnioskując z jego zaskoczonej miny, ale zaraz odzyskał rezon. Spojrzał na mnie z politowaniem, no tak… mój strój.
Co on sobie myślał? Że ja jestem jakąś dziwką?! O nie, pomylił się. Bardzo. Tak mnie wkurzył, że nie wytrzymałam.
Nie mogłam się powstrzymać. Zamachnęłam się i strzeliłam mu z liścia, aż ten kundel zaszczekał. Ale dlaczego ja to zrobiłam? Wiem, że nie powinnam była, on nic nie zrobił. To chyba przez te wszystkie emocje, żale i złość, które dusiłam w sobie, a one po prostu przeważyły. Chłopaka odrzuciło, ale zaraz się ogarnął i podszedł do mnie, wypuszczając smycz z ręki, i łapiąc mnie za nadgarstki. Zesztywniałam z przerażenia. Nie znałam go, nie wiedziałam, do czego jest zdolny. Myślałam, że mnie uderzy, za to, jak zachowałam się wcześniej. Po prostu bałam się tego, co chce mi zrobić. Ten tylko zbliżył się do mnie. Zamknęłam oczy, a on… nachylił się i pocałował mnie! Zaraz, zaraz... Co?! Trwało to chyba sekundę, krótki ułamek sekundy... Ale ja poczułam coś, czego nie mogę opisać. Ten pocałunek był taki delikatny, słodki. Jak to mogło się dziać, że ten lekceważący typek, którego, nawiasem mówiąc, znałam tylko ze dwie minuty, sprawił, że chciałam, by ta chwila trwała wiecznie? Nie, nie, nie...! Tylko nie to! |
Rozdział 3 (lis 24, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Jak byłam mała, często się mną opiekowała. Mieszkała w tym samym mieście, co my, więc często u niej bywałam, zważając na to, że moi rodzice "chcieli mieć wolną chatę". Zawsze powtarzali, że ostatni raz zrzucają mnie jej na głowę, ale i tak przy każdej zakrapianej alkoholem imprezie mnie do niej wysyłali. Tak, samą pięciolatkę wypuszczali do miasta, by dała im spokój. Chore, po prostu chore. Tak samo jak i oni. Jedna dobra rzecz jednak z tego wypłynęła. Miałam z Titi świetny kontakt, przez te sześć lat. Dopóki nie dostała propozycji pracy, i kiedy wyjechała właśnie tu. Pamiętam, jak od tamtej pory, mając jedenaście lat, zaczęłam być tak traktowana przez ojca. Wtedy już rozumiałam, co się dzieje, że oni mnie nie chcą, przeszkadzam im, i ich znienawidziłam. Titi: Jak się czujesz po podróży? Opowiadaj. - odezwała się moja nowa opiekunka, odrywając mnie od tych okropnych wspomnień i przywracając do rzeczywistości, kierując swoje kroki w stronę kuchni. Korytarz pomalowany był na biało, z jednej strony stała granatowo-biała szafa i wieszak, a po drugiej szary stołek ozdobny, obok granatowa żyrafa z drewna, swoją drogą, bardzo pasowała do wnętrza, ale nie ma co się dziwić, Titi ma świetny gust. Przechodząc do kuchni, zahaczyłam wzrokiem o beżowo-bordowy salon. Jasna sofa, 40-calowy telewizor, słupek z książkami, komoda ze zdjęciami cioci z podróży. Pracowała ona jako stewardessa, więc podczas lotów mogła także odwiedzać przeróżne ciekawe miejsca. Strasznie jej tego zazdrościłam. Szczególnie, że mieszkając z rodzicami-pijakami, nie miałam szansy wyjechać za granicę. Pieprzoni egoiści... Jedna rzecz wyjątkowo się wyróżniała z wnętrza. Mianowicie, głębokobordowe zasłony za ogromnym oknie. Łał... A kuchnia, co tu będę się rozgadywać. Świetna tak jak wszystko. Ciotka ma po prostu zajebisty gust, to wszystko. Urządzona w ciepłych kolorach, dokładnie na czerwono-żółto-pomarańczowo, z kremowymi szafkami z szarymi blatami i innymi detalami, ładnie komponowała się z resztą pomieszczeń. Podczas gdy ja rozczulałam się nad wystrojem mieszkania, Titi sięgnęła po szklanki, wyciągając z szafki sok pomarańczowy. Mmmm... Mój ulubiony. Kiedy ona nalewała płyn do kubków, ja odpowiedziałam jej na pytanie, opowiadając później o sytuacji z parku, chociaż nie wiem dlaczego to zrobiłam. W sumie dziwne było, że siedemnastolatka zwierza się swojej ciotce, ale cóż poradzę na to, że ona po prostu wzbudza tak duże zaufanie? Nic: Jestem potworni zmęczona. Przeprowadzki są strasznie wyczerpujące. - powiedziałam, opierając się wygodnie na krześle, stojącym obok szarego stołu, i odchylając głowę do tyłu, przymykając tym samym oczy. - I jeszcze ta akcja w parku. - wypaliłam. O matko, teraz to już będę musiała wszystko opowiedzieć, bo ta nie da mi spokoju. - nie czekałam na pytania cioci, o co chodzi, bo wiedziałam, że i tak prędzej czy później jej wygadam - Szłam przez park i musiałam zapytać kogoś o drogę. - tu kobieta spojrzała na mnie dzziwnie - No, zapomniałam, jak mi tłumaczyłaś, jak mam iść, więc nie miałam innego wyjścia, jak tylko zaczepić jakiegoś przechodnia, nie? - przerwałam, a potem wróciłam do mojej opowieści - Zobaczyłam jakiegoś chłopaka. Wyszedł na spacer z psem, tak więc podeszłam i poprosiłam, żeby mi wskazał trasę. Typek od razu mnie wkurzył, no to walnęłam mu z liścia... - czułam na sobie groźne spojrzenie opiekunki, ale nie miałam odwagi spojrzeć jej w oczy. No co ja poradzę?! Wiem, że źle zrobiłam, ale stało się i nie cofnę czasu. - Tak, wiem, że... Kurdę, no... To był impuls. Wkurzyłam się, dlatego oberwał. A on wtedy podszedł, złapał za ręce... - nie mogłam dokończyć Titi: Zrobił ci coś?! - podniosła głos kobieta, wstając z krzesła
Zaśmiałyśmy się, po czym ta zaczęła:
Kobieta uśmiechnęła się pod nosem, a ja weszłam po schodach na górę. Przed wejściem do mojego pokoju, zajrzałam do jednego z pomieszczeń - garderoba. Nic nadzwyczajnego, chyba że chodzi o półki. Tak, to było nie było zwykłe. Szafki wręcz uginały się pod ciężarem ubrań, miałam wrażenie, że zaraz się załamią, i zaleje mnie fale ciocinych ubrań. Kolejna była suszarnia. Wyglądało to podobnie. Ubrania, ubrania, jeszcze więcej ubrań. Otworzyłam trzecie drzwi. Supcio. Sypialnia cioci. Mogłam teraz bez przeszkód zrewidować jej kącik, bo ciocia była zajęta. Taa... Praca... Zresztą, mimo tego, że tak długo się nie widziałyśmy, pamiętałam doskonale, że nienawidzi ciekawości i wścibskości, a i nie lubiła, jak ktoś się grzebał w jej rzeczach. Ale skoro tego nie zobaczy, to za co ma być zła? Dobra, wchodzę. Beżowe łóżko z brązowymi dodatkami na środku pokoju, obok etażerka, z drugiej strony komoda, toaletka, dużo biurko z dokumentami, teczkami, spinaczami i innymi bibelotami. No i oczywiście osobna łazienka, urządzona w jasnobłękitnych kolorach. Och, och... Dobra, wychodzę. Teraz mój pokoik. Jupiiii!!! Uchyliłam drzwi, wsadzając głowę przez szparę, do środka. Duże łóżko, co ja mówię, małżeńskie łoże (że wat? o_o), fioletowe z ciemnymi poduchami, super, mój ulubiony kolorek. Dalej ciemnobrązowe komody, z jednej, i z drugiej strony, a na nich niewielkie rośliny i kwiaty, budzik, jakaś lampka, trzy figurki. Szafa na ubrania, ehh... Problem jest taki, że ja nie mam ubrań. No cóż... Jeszcze lustro, na całą wysokość pokoju, choć wąskie, chyba metrowe, później już tylko, albo aż toaletka, i biurko z laptopem. Co? Tak, tak, tak! Z laptopem!
Musisz się jeszcze rozpakować. Może i masz mało rzeczy, ale zawsze coś. Opuściłam łazienkę, podeszłam do biurka, przy którym postawiłam walizkę. Okno, a w nim... Nie... Znów te pieprzone wspomnienia. Usiadłam na fotelu przy biurku, a w mojej głowie pojawiły się te obrazy, o których tak bardzo chciałam zapomnieć, ale za którymi tak bardzo tęskniłam... W oknie widziałam przytulającą się najwyraźniej szczęśliwą parę, idącą za rękę po chodniku przy moim ogrodzeniu. Rozpłakałam się, już nie wiem który raz dzisiaj. Edd... Mój Edd... |
Rozdział 4 (lis 24, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Dziewczyna wbiegła do domu, o mało się nie wywracając w progu. Trzasnęła drzwiami, oparła się o nie, a potem bezwładnie opadła, kuląc się. Łzy lały się strumieniami. Miała ochotę krzyczeć na na cały głos, wyrzucić z siebie to wszystko, co teraz ją dręczyło. Pieprzoni egoiści. Matka, ojciec. Nawet babcia. Zostawiła ją. Samą. Odeszła. Przecież wiedziała, jak ona bardzo cierpi, a teraz ją opuściła... Nie żyje. Jak to nie żyje?! Co to znaczy, że moja ukochana babcia, babcia Margie, nie żyje? Nie to tylko sen, nie, niemożliwe. Dlaczego?! Dlaczego do cholery umarła?! Jak mogła mnie zostawić?! - myśli przechodziły w mojej głowie niczym tornado. Niszczyły wszystko, a konkretnie wspomnienia. Szczęśliwe chwile, nadzieję, która zrodziła się niedawno na nowe, normalne, spokojne życie... Jasna cholera!!! Zostałam sama... Nie... Leżałabym tak jeszcze nie wiem ile czasu, ale wtem do drzwi ktoś zapukał. Nie wstałam. O nie. Nie teraz. Nie teraz... Zamknęłam oczy i szlochałam, ale wtem dobiegło mnie pukanie, wręcz walenie w drzwi. Nie miałam wyjścia. Powoli podniosłam się z podłogi, wytarłam łzy rękawem i przekręciłam zamek. Naprzeciwko mnie pojawiły się dwie sylwetki. Mianowicie, niska, "puszysta" kobieta z teczką oraz policjant ubrany w mundur. Oboje spojrzeli na mnie zatroskanym wzrokiem, pewnie na widok moich zapuchniętych oczu i resztek nieotartych łez. Wszystko się we mnie zagotowało. Nienawidziłam takich reakcji. Współczucia. Kiedy wszyscy skaczą nad tobą, użalają się, tylko pogłębiając cię w smutku i rozpaczy... Jako pierwszy, ciszę przerwał policjant.
Nie miałam wyjścia, jak zabrać wszystko i potulnie zaakceptować fakt, że będę mieszkać u jakichś obcych ludzi. Kiedy z powrotem wróciłam do salonu, gdzie na kanapie, a raczej starym materacu siedziała kobieta, o przy oknie stał policjant, znów poczułam łzy. Opuszczam ten dom. Poczucie bezpieczeństwa. Wspomnienia babci... Po trzech godzinach, podczas których byłam na komisariacie, w Opiece Społecznej, powiedziano mi, że małżeństwo, które ma mnie przygarnąć, jest już w domu, i czekają na mnie.
Podreptałam za nią do drzwi. Zapukała, a po chwili w stanęło przede mną to małżeństwo. Przywitali nas, zapraszając do środka. Byłam nadal skołowana, nie odzywałam się, tylko siedziałam ze spuszczoną głową, wpatrując się w swoje buty. Czułam na sobie spojrzenie tej dwójki dorosłych. W pokoju dało się wyczuć napięcie. Po przedstawieniu całej sprawy parze, kobieta z OS (Opieki Społecznej) wyszła, zostawiając nas samych. Serio? Myślałam, że to będzie bardziej skomplikowane, jakieś przepisy prawne, oczekiwanie. A tu po prostu mnie przywieziono i zostawiono. Kiedy moja "nowa mama" pokazała mi mój pokój, nawet się nie odezwałam. Czułam się strasznie dziwnie w jej towarzystwie, byłam jakaś skrępowana i smutna... Po paru dniach nieco się oswoiłam z tą sytuacją, domem, Ivą i Frank'iem. Umówiliśmy się, że będziemy mówić do siebie po imieniu. Nie potrafiłabym się do niech zwracać "mamo" lub "tato", a tym bardziej nie zniosłabym, gdyby nazywali mnie "swoją córeczką". Cóż... Po dwóch tygodniach było już całkiem dobrze. Nawet rozmawiałam z opiekunami, żartowaliśmy trochę, chociaż tak strasznie brakowało mi babci... Powiedziałam sobie, że nie będę przy nich płakać. Tylko wieczorami, gdy leżałam samotnie w swoim pokoju, opłakiwałam babcię... Do szkoły nie chodziłam, na razie. Iva uznała, że przez jakiś czas powinnam być w domu. Oni też wzięli urlopy, więc spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Mimo to nadal czułam się jakoś tak dziwacznie w ich towarzystwie... Pewnego dnia zostałam sama w domu, ponieważ tamci musieli pojechać do pracy, w sprawie jakiegoś problemu. Problemy... Kto ich nie ma? Siedziałam na kanapie w przestronnym salonie, oglądając jakiś kiepski horror, ale nawet nie zwróciłam na to uwagi, bo byłam w swoim świecie. Często rozpamiętywałam przeszłość, tak jak teraz. Jednak moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi.
Otworzyłam, a jakie było moje zdziwienie na widok tego, kogo zobaczyłam. Przed drzwiami stał... Mój chłopak Edd! Tak za nim tęskniłam, odkąd zamieszkałam w tym mieście, nie widziałam go, pisałam z nim, ale to nie to samo. Ale czemu mi nie powiedział, że przyjedzie? Zresztą, skąd wiedział, gdzie teraz jestem? Nieważne. Rzuciłam mu się na szyję, a jakie było moje zdziwienie, kiedy nie poczułam rąk chłopaka obejmujących mnie.
Potem jak gdyby nigdy nic - wyszedł. Stałam tak parę sekund, ale zaraz się ogarnęłam, nie chciałam pozwolić mu odejść. Wybiegłam na dwór, już chciałam krzyczeć, żeby się zatrzymał, gdy to zobaczyłam. On siedział w swoim samochodzie, a obok niego jakaś laska. Którą. Teraz. Całował... Co? A więc taki był powód naszego rozstania? Mówił, że to dzieląca nas odległość, że tak będzie lepiej, a tak naprawdę znalazł sobie jakąś dupę, i musiał wymyślić jakąś wymówką. Ale jak śmiał przyjechać tu z tą dziewczyną?! Patrzyłam jak odjeżdżają, a po chwili wybuchłam głośnym płaczem, aż sąsiadka przechodząca przy ogrodzeniu odwróciła się, spoglądając na mnie z troską. Wbiegłam do domu, a po moich policzkach lały się dwa wodospady łez. Jak to możliwe, że zrobił coś tak podłego? Zawsze był dla mnie oparciem. W chwilach, gdy ojciec wyganiał mnie z domu, opiekował się mną, zabierał na spacery. Kiedy miałam problemy z nauką, zawsze mi pomagał, gdy tylko mógł. Jak zmarła babcia, przez te pierwsze dni, gdy tu wylądowałam, wysyłał sms-y, podtrzymując mnie na duchu, że będzie dobrze. Że mnie kocha. Kocha. Kochał... Przez ostatni tydzień nie odpisywał, nie miałam z nim kontaktu. A więc tak, to wtedy poznał tą zdzirę, która mi go odebrała. Nie będę go błagać, żeby wrócił. Nie zniżę się do tego poziomu. Niech sobie żyją szczęśliwie, jedno gorsze od drugiego. Idiota i idiotka. Idealnie dopasowani. Tak bardzo mnie zawiódł i rozczarował... Wbiegłam po schodach do swojego pokoju, usiadłam na łóżku, i rozryczałam się na całego. Jeszcze wczoraj miałam chociaż jedną bliską mi osobę, którą kochałam. A on mnie zostawił. Matka, ojciec, babcia i on - Edd - wszyscy mnie opuścili... Zaraz się opanowałam. Nie będę przez niego więcej płakać. Nie jest wart moich łez, to skończony idiota. Wytarłam łzy ręką, wstałam i dumna ze swojej postawy zaczęłam rozpakowywanie walizki. Kilka bluzek, spodni, bielizna. Oprawione w ramką zdjęcie przedstawiające mnie i babcię na spacerze w lesie. Często tam chodziłyśmy. Wtedy zapominałam o wszystkim i czułam się naprawdę szczęśliwa, a ona doskonale o tym wiedziała... Postawiłam je na komodzie, przy łóżku i przyjrzałam się mu. Zaraz potem westchnęłam cicho i zamknęłam walizkę. Tak, to było wszystko. Trzy bluzki, spodnie i zdjęcie. Koniec. Odwróciłam się z zamiarem zejścia na dół, ale tak się wystraszyłam, że aż podskoczyłam. Ciocia stała w progu, i patrzyła na mnie z przerażeniem. Nie spodziewałam się jej. Tak szybko skończyła pracę? Spojrzałam na siebie, a potem na nią.
Wiedziałam, że ciotka ma dosłownie bzika na punkcie ciuchów, więc gdyby poszła ze mną na zakupy, nie wróciłabym do domu przed kolejnym tysiącleciem. Nie miałam wyjścia, jak tylko się zgodzić.
|
Rozdział 5 (lis 25, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Obudziły mnie dźwięki krzątaniny dochodzące z dołu. Dlaczego Titi tak wcześnie wstaje? Przewróciłam się na drugą stronę, z zamiarem ponownego zaśnięcia, kiedy usłyszałam chrząknięcie. Podniosłam się leniwie, przeciągnęłam i przetarłam oczy. W progu o futrynę opierała się moja opiekunka i patrzyła na mnie z podniesioną do góry brwią. Nic: Tak, tak. Pamiętam. Dzisiaj zakupy. - usiadłam - Ale wiesz co? Nawet spodobał mi się ten pomysł. - uśmiechając się wstałam i skierowałam swoje kroki do łazienki
I wtedy przed moimi oczami pojawiła się ta scenka: on siedzący w samochodzie, całując jakąś pannę. Nic: Chyba od Edd'a. - powiedziałam wzdychając ciężko; Teraz już nie płakałam. Czasem się smuciłam, że mnie zostawił, bo go nadal kochałam, ale nie płakałam. Co to, to nie.
Nic: No co? Był całkiem ładny. - powiedziałam obrażona Czy uważałam, że Pan Czerwony był przystojny? Być może. Sama nie wiem, co czułam. W głębi serca ciągle kochałam Edd'a, mimo tego świństwa, które mi wyrządził. Ale kiedy przypominał mi się dotyk tych ciepłych warg, dostawałam gęsiej skórki. "Przecież to obłęd. Widziałaś faceta niespełna pięć minut, a już wariujesz. Jesteś jakaś nienormalna, czy co?" Ciocia wyszła, a ja weszłam do łazienki, biorąc ubrania, a konkretnie długą fioletową bokserkę i czarne rurki - bo nic innego mi nie pozostało. Nałożyłam na siebie ciuchy i stanęłam przy umywalce. Chwyciłam szczoteczkę i pastę, wyszorowałam zęby. Wróciłam do pokoju i usiadłam przed toaletką. Uczesałam się w wysokiego kucyka, ale grzywkę zostawiłam w spokoju. Zrobiłam delikatny makijaż, czyli jasny cień na powieki, różowy błyszczyk i trochę pudru - ujdzie. Jak to dobrze, że Titi zaopatrzyła mój pokój dosłownie we wszystko, co trzeba. Kosmetyki, biżuteria... Szkoda tylko, że nie załatwiła mi ubrań. Wtedy nie musiałabym wychodzić na te zakupy... No ale skąd miała niby wiedzieć co mi się podoba i co noszę? Zeszłam na dół, nie słyszałam żadnych dźwięków krzątaniny, czyli że jestem sama. Śniadania nie zjadłam, jakoś nie byłam głodna, poza tym umyłam już zęby. Podeszłam do stolika w salonie, wzięłam papierek z nabazgranym adresem, przeczytałam go i schowałam do kieszeni razem z telefonem. Założyłam jeszcze tylko kurtkę, bo było wietrznie, i czarne adidasy, chwyciłam w pośpiechu klucze i wyszłam. Doszłam do zakrętu, chciałam wyjąć kartkę, bo nie wiedziałam, gdzie mam teraz iść, ale nagle coś sobie przypomniałam. Chyba to, że jestem idiotką. Stanęłam gwałtownie. "Brawo, Nicol, po prostu brawo! Wychodzisz na zakupy, a nie bierzesz kasy." - miałam jakieś dziwne przyzwyczajeni do rozmawiania ze sobą w myślach; Dobrze, że tylko w myślach, bo jeszcze ktoś by mnie uznał za chorą na umyśle. Wkurzyła mnie moja głupota jak nigdy. Stanęłam przed bramką, wyjęłam klucz i przekręciłam go w zamku. I oczywiście, moje dzisiejsze (nie)szczęście musiało sprawić, że nie mogłam go wyjąć. Świetnie. Zaczęłam szarpać się z bramką, przekręcałam klucz, ale on jak nie chciała wyjść, tak nie wyszedł. Nic: Nosz kurde! - wykrzyknęłam Myślałam, że zaraz rozwalę to wszystko. Czemu zawsze dla mnie się coś takiego musi przytrafić, do cholery?! ...: Może w czymś pomóc? - usłyszałam za sobą dźwięczny głos; Odwróciłam się jak zahipnotyzowana. Zobaczyłam przed sobą wysokiego, postawnego chłopaka. Ubrany był w jakieś, hmm... dziwne ciuchy, a pod rękawami płaszcza wyraźnie rysował się zarys mięśni. Włosy miał białe, ale to, co mnie zaintrygowało, to oczy. Jedno koloru żółtego, właściwie złotego, a drugie zielone. Patrzyłam na niego takim wzrokiem, że się uśmiechnął. ...: Mam coś na twarzy? - zapytał rozbawiony
"Lysander, jak ładnie..." Patrzyliśmy tak chwilę na siebie, aż on przerwał ciszę. Lys: Widziałem, że miałaś problem z kluczem.
Odsunęłam się robiąc mu miejsce, a on podszedł i chwilę majstrował coś, ale zaraz wstał z triumfalnym uśmiechem i kluczem w ręku. Lys: Trzeba było tylko podejść do tego spokojnie. Proszę. - podał mi go, a ja wzięłam "Jak on to zrobił?!" Nic: Dzięki. Gdyby nie ty stałabym tu chyba do wieczora. Uśmiechnęliśmy się do siebie. Nic: W ramach podziękowania zapraszam do mnie. - zaproponowałam Czemu to powiedziałam? Ostatnio robię wiele rzeczy z niezrozumiałego powodu. Ale Lysander sprawiał takie pozytywne wrażenie. Lys: Pewnie, dzięki. - odpowiedział
Zaniosłam szklanki i dwa pozostałe smakołyki do kuchni. Kiedy wstawiłam naczynia do zlewu, usłyszałam głos Lysandra: Lys: To ja już będę się zmywał. Dzięki za rogaliki. - ukazał zęby w uśmiechu
Założyłam tą samą kurtkę i buty, co wcześniej, "spakowałam" telefon i oczywiście pieniądze - tym razem o tym nie zapomniałam. Wyszliśmy, zamykałam drzwi, ale podłapałam też uważne spojrzenie Lysandra spoczywające na mnie. Zaczerwieniłam się, odwróciłam głowę w bok. Boże, ostatni raz rumieniłam się... Jeszcze nigdy. Co się ze mną dzieje? Uspokoiłam się, schowałam klucz i poszłam za chłopakiem. Lys: Titi?
"Nicol, przyjeżdżam dzisiaj później, bo w biurze jest jakiś problem. Nie wiem, o której wrócę. Buźka." Mimo, że Titi była stewardessą, prowadziła również firmę razem ze swoim znajomym, z uwagi na to, że loty miała średni raz na dwa tygodnie i trwały one nie więcej jak pięć dni, co pozwalał jej na prowadzenie własnego biznesu.
|
Rozdział 6 (lis 25, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Chwilę się zastanowiłam, ale zaraz odpowiedziałam na jej pytanie: Nic: No więc, poznałam nowego chłopaka z którym przegadałam chyba ze dwie godziny, byłam na zakupach, gdzie kupiłam siedem toreb ciuchów i innych bzdetów, a jak przyszłam do domu to byłam tak zmęczona, że od razu wwaliłam się do łóżka. Jak mogłabym się nudzić? - odparłam ironicznie, wywracając oczami i przechodząc koło ciotki;
Zgramoliłam się na dół i w salonie odnalazłam jedną z toreb, stojącą za sofą. Chwyciłam pierwsze lepsze ciuchy i pognałam do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic, przebrałam się i umalowałam. Schodząc ze schodów zauważyłam ciocię przekopującą się przez stertę moich ubrań z niedowierzającym bananem na ustach. Po raz kolejny wywróciłam gałami i krzyknęłam w obawie, że nie usłyszy pod wpływem "emocji". Nic: Mogłabyś mi przynajmniej śniadanie zrobić, zamiast grzebać się w tych rzeczach.
Zerwała się na równe nogi w jednej sekundzie i z przerażeniem spojrzała na zegar, po czym pobiegła w kierunku korytarza. Titi: Matko Boska! Czemu mi nie przypomniałaś?! - krzyknęła podenerwowana
Ten natychmiast spojrzał na mnie, gwałtownie zrywając się do pozycji stojącej z przerażoną miną. Nic: Upss... Nie chciałam... Ja... Przepraszam, że cię wystraszyłam. - powiedziałam ze skruchą
Kolejny raz podniósł na mnie wzrok, ma piękne miodowe oczy... Spojrzał jak na wariatkę, o co mu chodzi, do cholery? Nat: Czemu miałabyś zostać nieprzyjęta? - zapytał z głupkowatym wyrazem twarzy, co wyglądało nie inaczej, tylko zabawnie, lecz sposób w jaki to powiedział był... niemiły? Tak, dokładnie, był niemiły.
Ten otworzył jakąś szufladę, pogrzebał się w kopertach, teczkach, aż wyciągnął jakąś kartkę i znów podszedł do mnie. Nat: To twój plan zająć. Jesteś w klasie 2D, twój wychowawca to pan Frazowski, pierwsza lekcja to zajęcia wychowawcze w sali 4. Poczekaj, zaprowadzę cię tam, jesteśmy w tej samej klasie. - powiedział, co trochę mnie wkurzyło, bo nie była to żadna propozycja, po prostu stwierdził, że mam zaczekać, a ton, z jakim to mówił skłonił mnie, żeby grzecznie mu podziękować
Skierowałam się w stronę wyjścia, a chłopak stał w tym samym miejscu, jakby był zdziwiony. Ale czym? Weszłam na korytarz, gdzie powitał mnie wesoły uśmiech mojego kolegi. Poczułam, że znów większość ciekawskich spojrzeń spoczywa na mnie, ale starałam się tym nie przejmować. Lys: Dobra, jaka klasa?
...: Hej! - usłyszałam za plecami Odwróciłam się, przede mną stała białowłosa dziewczyna z radosnym wyrazem twarzy, ubrana w granatową mini, legginsy i błękitną koszulę. Kątem oka zauważyłam, że Lys stoi już z jakimś gościem, więc wróciłam do mojej nowej znajomej i również posłałam jej przyjazny uśmiech. ...: Mam na imię Rozalia, w skrócie Roza. Lysander mi opowiadał, że przychodzisz do naszego Amorisa. Nicola, no nie? - wydawała się bardzo miła, miałam nadzieję, że się polubimy
Rozłączył się i schował telefon do kieszeni, a potem spojrzał na mnie.
"Chłopak Rozalii? To znaczy... Że oni nie są ze sobą, extra. Nie! Zamknij się! Idiotka..." Nic: T-tak. Zaraz dzwonek. Odwróciłam się do chłopaków, którzy, swoją drogą, byli do siebie bardzo podobni, może prócz kolorów włosów, i rozmawiali zawzięcie o czymś. Nic: To jak? Też idziecie, czy będziecie tu tak stać?
Armiś? Serio? Hahahaha! Ar: Zamknij się! - rzucił się na niego i poczochrał po włosach
Ruszyliśmy z Lysem w stronę sali, gdzie siedziała Rozalia, a kłócąca parka zaraz do nas dołączyła. Usiadłam znów obok Rozy, ale od razu zadzwonił dzwonek. Roz: Matma. - jęknęła - Boże, nie! - teraz krzyknęła cicho
Właśnie przyszła babka,tworzyła klasę, weszliśmy, usiedliśmy. Zaczęłam gadać z dziewczyną obok mnie.
Nie odpowiedziałam, tylko pokręciłam przecząco głową głową, a ta wróciła do wcześniejszego tłumaczenia. Nawet nic nie spisywałam. Przecież i tak niczego nie zrozumiem.
|
Rozdział 7 (lis 25, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Chłopak nic nie powiedział, tylko zwyczajnie wszedł i na luzie ruszył w kierunku wolnej ławki, nie zwracając na nic uwagi. Przeszedł obok biurka matematyczki, ale po chwili zatrzymał się. Chyba był zdziwiony, na mój widok zresztą, ponieważ stał naprzeciwko ławki, w której siedziałam z Rozą z rozdziawioną nieznacznie buzią i szeroko otwartymi oczami. Chyba nie spodziewał się, że mnie jeszcze zobaczy. Heh...
Zaczęła się rozgrzewka, którą poprowadziłam ja, a po niej zarządzono grę w koszykówkę. To akurat całkiem nieźle, bo jestem w tym niczego sobie, dawniej od czasu do czasu grywałam w szkolnej drużynie, wyjeżdżałam na turnieje, fajnie było. Pierwsze były jakieś banalne ćwiczenia z piłką, typu rzuty do kosza z miejsca, a potem podania kozłem i takie tam. W dwójce byłam oczywiście z Rozalią, cieszyłam się, że od razu złapałyśmy ze sobą świetny kontakt. Dostałam od niej piłkę i już miałam jej odrzucić, gdy nagle poczułam straszny ból i upadłam. Głowa niemal mi pękała, miałam mroczki przed oczami, ale zdołałam złapać jeszcze złośliwy uśmiech Amberzycy.
Mruknęłam coś tylko niezrozumiale i usłyszałam szepty dziewczyn wokół, które wisiały nade mną i biadoliły. Na szczęście nie zemdlałam, zaraz po tym zaczęło mi się wszystko normować. Usłyszałam krzyk nauczycielki, żeby zadzwonić po pogotowie, ale nie mogłam na to pozwolić.
Otworzyłam oczy, widziałam już całkiem normalnie, tylko łeb mi po prostu pękał. Myślałam, że nie wytrzymam. Wszyscy się na mnie patrzyli, oprócz tej debilki, która stała pod ścianą ze swoimi koleżaneczkami, z szyderczy uśmiechem, oczywiście.
"A jak mam się czuć? Niedawno zostałam nieźle walnięta, ale czuję się świetnie, wręcz rewelacyjnie!!!" - miała ochotę jej to powiedzieć, ale jakoś zdołałam się opanować i powstrzymałam się, za to zwróciłam się grzecznie:
Najwyraźniej skończyła się zbiórka, bo do pomieszczenia wpadły dziewczyny. Popatrzyłam wściekła na moją oprawczynię. W jednej chwili wyparowało ze mnie wszystko. Nie czułam żadnego cierpienia, rzuciłam się w jej stronę z prędkością światła z krzykiem.
Już miałam jej porządnie przywalić, oddać jej za tą piłkę, ale ktoś odciągnął mnie od niej. Roza i Irys, a Kim stanęła między mną, a tą drugą.
W tej chwili wyrwałam się dziewczynom, ale już nie miałam zamiaru pobić mojej "najlepszej koleżanki", bo głupio byłoby zostać wywaloną ze szkoły już pierwszego dnia. Podeszłam więc do torby, pogrzebałam w niej trochę, a jak się odwróciłam, to zobaczyłam tylko przestraszoną minę mojej niedoszłej ofiary, która nadal stała w drzwiach z przerażeniem się na mnie wpatrując. Chyba serio trochę przesadziłam. Upss...
Pozostałe trzy lekcje minęły jak z bicza strzelił, w sumie to świetnie zaklimatyzowałam się w szkole, poznała trochę ludzi, nie myślałam, że pójdzie tak łatwo. I gdyby jeszcze nie Amber, to ten dzień mogłabym uznać za w pełni udany. Gdyby... W czasie przerw gadałam ze wszystkimi, chyba mnie polubili. Supcio. Jedyną osobą, z którą nie zamieniłam, zdaje się ani słowa, był Kastiel. Widziałam jak kilka razy gapił się na mnie, ale ja nie odważyłam się do niego podejść. Chyba sposób, którym odnosił się do innych, trochę mnie, powstrzymywał? Chyba tak. Zresztą, co miałam zrobić? Co powiedzieć? Jeszcze by mnie poniżył czy coś. Wyszłam na dziedziniec, dołączyła do mnie Roza. Nic: Muszę, po prostu muszę ją jakoś dobić. Zrobić coś, żeby się ode mnie odwaliła. - szepnęłam w złości; Głowa nadal mi pękała, ale musiałam to jakoś znieść.
Weszłam do domu i od razu pobiegłam do kuchni. Byłam tak głodna, jak cholera. Że też zapomniałam wziąć drugiego śniadania do szkoły. Porażka. Rzuciłam się w stronę lodówki i wyjęłam jakąś sałatkę, spałaszowałam ją w kilka minut, przez co rozbolał mnie brzuch. Czułam się tak źle, że postanowiłam położyć się do łóżka. Weszłam do pokoju i rzuciłam się na nie z zamiarem zaśnięcia. Chwilę się poprzewracałam z boku na bok, ale w końcu odpłynęłam. Wybudził mnie mój dzwoniący telefon. A właściwie sms. Nie… Wyciągnęłam rękę i zaczęłam obmacywać moją szafkę w poszukiwaniu urządzenia. Nooo, wreszcie go mam. „Hej ;) Więc tak, mam pewien plan, ale nie wiem, czy się zgodzisz. Dobra, jutro w szkole część dalsza, teraz kładź się do łóżka i śpij! Masz przyjść zdrowa i wgl. Jasne? Buziaczki ;D Roza” Wystukałam szybką odpowiedź…
|
Rozdział 8 (lis 27, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Ze snu wybudził mnie mój budzik. I to akurat wtedy, gdy w końcu udało mi się zasnąć. Shit. Przespałam może ze trzy, maksymalnie cztery godziny. Mozolnie zwlekłam się z łóżka, a kiedy wstałam, w lustrze dostrzegłam jakąś wiedźmę z potarganymi włosami i ogromnymi worami pod oczami. Przypuszczam, że gdybym teraz wyszła tak na dwór, z pewnością przynajmniej z kilkanaście osób zaszłoby na zawał, myśląc, że nawiedza ich jakaś czarownica. Chociaż to byłoby całkiem zabawne, heh... Dobra, na zegarku 6:45, a ja znów na 8:00... Zdążę zjeść, spakować się i coś ze sobą zrobić. Zaczynamy. Według mojego "planu" zeszłam na dół i zaczęłam się zastanawiać, co mam przyrządzić. Nagle owionął mnie piękny, apetyczny zapach dochodzący z kuchni. Zobaczyłam tyłem stojącą przy blacie, Titi, lekko podrygującą w takt tylko sobie znanej melodii. Nic: Co tam dobrego robisz mi na śniadanie? – zapytałam nadal śpiąco
Podeszłam do szafy i przejrzałam ubrania na wieszakach. W oko wpadła mi czarno biała koszula. Do tego wyciągnęłam jakieś ciemne getry, no, może być. Przebrałam się, i gotowe. Usiadłam przed toaletką, złapałam szczotkę i rozpoczęłam rozczesywanie kudłów. Zaplotłam warkocza, grzywki nie tknęłam. Teraz muszę już tylko zmienić coś z twarzą. Wykorzystałam korektor, trochę pudru i jakoś wyglądam. Ujdzie w tłoku. Torbę znalazłam w kiblu. Ciekawe, jak się tam znalazła? Wyjęłam plan zajęć. Biologia, polski, chemia, angol, matma, dwa razy… Fuck! Usłyszałam trzask drzwi, czyli że Titi wyszła, a ja zeszłam na parter. Kierowałam się przepiękną wonią w stronę kuchni, a na stole zauważyłam talerz z moim śniadankiem. Usiadłam na krześle i powoli delektowałam się posiłkiem. Po skończeniu umyłam naczynie, zabrałam torbę i wyszłam. Kiedy tylko weszłam za bramkę odgradzającą teren szkolny od "wolności", przybiegła do mnie Roza z wielkim uśmiechem. Nic: Czemu się tak szczerzysz? - nie rozumiałam jej entuzjazmu
Nic: Em, Roza? Co wymyśliłaś? Chodzi o tą małą zemstę. - zapytałam wesoło, bo jak tylko pomyślałam o dopieczeniu tej wymalowanej laluni, to chciało mi się skakać
Odwróciła się z przerażeniem w oczach, chyba myślała, że mówię serio. Nie wytrzymałam i uśmiechnęłam się wesoło, śmiesznie wyglądała patrząc na mnie takim wzrokiem. Nic: Przecież żartuję. – powiedziałam rozbawiona, a ta odetchnęła cicho – Ale mogłaś tak nie krzyczeć, on wszystko usłyszał i patrzył jak na wariatkę, straszne. – uśmiechnęła się przepraszająco – A teraz chodźmy, bo właśnie powinna zacząć się lekcja. – po wymówieniu tych słów jak na zawołanie zadzwonił dzwonek
Nic: Roza, ja myślałam o tym na biologii. – widząc jej niezrozumiałą minę, dodałam – Myślałam o tym pomyśle. – w jednej chwili się rozpromieniła
Myślałam, że mi pomożesz, w końcu to ty na to wpadłaś...
Wyszłam na dziedziniec, myślałam, że Rozalia będzie tam na mnie czekała, ale zobaczyłam tylko Lysa i Kastiela. Trudno... Podeszłam. Nic: Gdzie Roza? - zapytałam pierwszego, bo ten drugi nawet nie patrzyła w moją stronę
|
Rozdział 9 (lis 28, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Lys: Jak, gotowa? - zapytał kulturalnie W tym momencie nieoczekiwanie odezwał się Kastiel. Kas: Idziesz z nią na naszą próbę, czy na randkę, bo nie ogarniam?
Ubrałam się, a kiedy założyłam moje koturny, byłam niemal równa z chłopakami. Zabrałam torebkę i zamknęłam drzwi. Kas: Tylko weź się nie wywal w tych butach, bo mi jeszcze siary narobisz. - mruknął zgryźliwie, kurde, czemu się do mnie tak przywalił? Nie odpowiedziałam mu, tylko zrównałam się z kolegą i zaczęliśmy rozmawiać, przegadaliśmy całą drogę, a tamten ani razu się nie odezwał. W sumie to może to i dobrze. Zobaczyliśmy szkołę, poprowadzili mnie do tylnego wejścia.
Przekręcili zamek i weszliśmy do środka. W środku było niemal pusto, stała tylko jakaś stara szafa, zakurzona szafa. Kas: Masz tekst? - zapytał, idąc w stronę mebla, a potem otworzył drzwi. Co on robi? Zaraz się przekonałam, bo wyjął stamtąd... Gitarę? WTF?
Na dodatek, właśnie w tym momencie do piwnicy wszedł Lys i zobaczył nas stojących tak blisko siebie, cholera! Lys: Zaczynamy? - udał, że nic nie widział, może to i lepiej, ale jego wzrok i głos były takie, takie chłodne Odsunęłam się od chłopaka i podeszłam do parapetu pod małym okienkiem, wskakując na niego. Kastiel bez słowa chwycił instrument, a drugi wyciągnął z obszernej kieszeni płaszcza notatnik, podszedł do przyjaciela i razem dyskutowali zawzięcie, zapewne o tekście piosenki Lysa. Ja w tym czasie wyjęłam swój telefon i dopiero teraz odkryłam, że dziesięć minut temu dostałam esa. „Hejka ;) Przychodzisz dzisiaj do mnie na babskie pogaduchy. O dziewiętnastej, pasuje? Tylko nie zapomnij.” - Roza, eh, nawet nie zapyta o zdanie
Odpisałam tylko jeszcze Rozalii: „Oki. Będę, nie zapomnę ;D”
Dalej siedziałam na parapecie, więc zeskoczyłam i z komórką w ręku podeszłam do awanturnika, włączyłam filmik i przestawiłam go mu prze oczy. Nic: Dalej uważasz, że ja byłam gorsza? - zapytałam z uniesioną do góry jedną brwią
Lekko się zakłopotał. W takim razie to prawda? Uuu! Czyli, że to jednak działa! Kas: Źle mnie zrozumiałaś. Nie o to mi chodziło. - wymigiwał się od odpowiedzi
|
Rozdział 10 (gru 6, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Kas: Czemu mieszkasz z ciotką? - zerknęłam na niego, ale on cały czas patrzył przed siebie, nawet na chwilę swojego wzroku nie przeniósł na mnie; Nie odezwałam się, co miało być jednoznacznym sygnałem, że nie chcę rozmawiać z nim o tym fakcie, ale on jak to on nie zaprzestał drążenia tematu tak, jak zrobiłby to ktokolwiek inny. - Co z rodzicami? Dlaczego ich tu nie ma? - po raz kolejny milczałam, chociaż zaraz postanowiłam mu odpowiedzieć
Popatrzyłam na niego ze złością, ale zaraz się ogarnęłam. Dochodziliśmy do ogrodzenia wspomnianego budynku, czyli mój spacer z chłopakiem dobiegał ku końcowi. Całe szczęście. I jak ja mam go poderwać, jak on jest takim denerwującym człowiekiem, że już w kilka minut potrafi mnie tak wkurzyć? Kas: To tu. - wskazał głową na dom
Zapukałam i usłyszałam niewyraźny krzyk przyjaciółki w stylu "Otwarte!", więc nacisnęłam klamkę i powoli weszłam do środka. Kiedy tylko przymknęłam drzwi, zerknęłam przez wizjer i zobaczyłam oddalającego się Kastiela. Oparłam się plecami o mebel i odetchnąwszy, zdjęłam byty. Usłyszałam kroki dochodzące ze schodów, które kątem oka udało mi się wylukać. Po chwili stanęła przede mną najlepsza koleżanka, jak zwykle całkowicie rozpromieniona. Nie wiem, jak ona to robi, ale zawsze bije od niej taka radość i entuzjazm, że człowiek od razu staje się weselszy. Roz: Długo kazałaś na siebie czekać. I nie mówię teraz tylko o twoim ponad pół godzinnym spóźnieniu, ale o tym, że jakoś długo ci zajęło dojście tu od bramki. - popatrzyła na mnie z wysoko podniesioną jedną brwią
Jak na skrzydłach, dosłownie wskoczyła po schodach na piętro, a ja szłam za nią i oglądałam wystrój mijanych pomieszczeń (wybaczcie, nie mam siły opisywać). Dziewczyna zaprosiła mnie do swojego "świata". Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to ogromna na pół pokoju szafa. Oj, oj, nie wrócę do domu aż do rana... Roz: I jak ci się podoba?
Obudziłam się, ale nie chciałam otwierać oczu. Postanowiłam, że zasnę ponownie, ale strasznie zachciało mi się pić. Podniosłam się ociężale i, z zamiarem pójścia do kuchni, ruszyłam przed siebie w stronę drzwi. Przyśpieszyłam, bo chciałam jak najszybciej z powrotem zanurzyć się w ciepłej toni kołderki, ale nie było to zbyt dobrym pomysłem. Idąc, uderzyłam z impetem o, jak się potem zorientowałam, ścianę. Stałam tak przyklejona do niej plackiem. Ałć... Jęknęłam, a po chwili usłyszałam jakiś głos, przez co omal nie popuściłam. Kurde, włamywacz? Ale jak tu wszedł? Światło się zapaliło, a jasność była tak porażająca, że zamknęłam oczy. Roz: Nic, dlaczego przytulasz się ze ścianą? - zapytała zaspana; Roza? Czemu u mnie nocuje? Odkleiłam się i otworzyłam szeroko oczy, co nie było łatwym zadaniem, skoro tak jasne światło raziło mnie w gały. W krótką chwilę wszystko sobie przypomniałam. Pomagałam Rozalii, ale co tu robię w środku? Czyżbym zasnęła? - nie, Nic, srałaś... Matko... Nic: Czemu tu jestem? Nie wróciłam do domu? - zapytałam ziewając i przeciągając się
„Titi, jestem u koleżanki, nie martw się o mnie. Wszystko jest w porządku. Przychodzę rano.” Szłam chodnikiem do siebie zastanawiając się, jakie kazanie odprawi mi ciotka. Kiedy podeszłam do bramki, wyjęłam z torebki klucz i weszłam do domu, cichutko tak, żeby Titi nie usłyszała.
Plan lekcji: polski, muzyka, matma, historia, wos, geografia. Nie jest aż tak źle, jakoś przetrwam. Włożyłam podręczniki i zeszyty do torby. 6:38, postanowiłam wyprostować włosy, co zajęło mi mniej więcej pół godziny. Wzięłam przyszykowane już wcześniej ubrania i szybko się ubrałam. Makijaż, dziesięć minut. Na zegarku 7:26, jeszcze trochę czasu zostało, wzięłam na kolana lapka i trochę poklikałam. Facebook, Boże, jak ja dawno nie wchodziłam. Posiedziałam kilka minut, po czym postanowiłam wstać i wychodzić. Kiedy byłam na dole, dopiero przypomniałam, że nic nie zjadłam, ja nie mogę... Muszę jakoś przetrwać. Albo nie, wzięłam kasę, kupię coś w sklepie. Nałożyłam kurtkę, wiał cholernie zimny wiatr, a ja nie chciałam się przeziębić. Droga do spożywczaka nie była długa, chwilę później już tam wchodziłam. Podeszłam do lady, grzebiąc się w torbie w poszukiwaniu pieniędzy. ...: Proszę puszkę Pepsi. - ten głos... Podniosłam wzrok na stojącego koło mnie faceta i zobaczyłam Lysandra. Nic: Lysander? - zapytałam głupio, jak zawsze zresztą Spojrzał na mnie i od razu na jego twarz wypełzł przyjazny uśmiech Lys: Albo poproszę dwie puszki. - zwrócił się do ekspedientki, a potem do mnie - Zaczekam na ciebie na zewnątrz.
Chłopak zapłacił, przyszła moja kolej, więc wybrałam cynamonkę, którą schowałam do torby, a pieniądze położyłam na blacie. Wyszłam, a tak jak powiedział mój kolega, tak czekał przed wejściem na mnie.
Uoo, idziemy do kina! Supcio! Nic: Chcesz mnie zabrać? Poważnie? - zapytałam kulturalnie, chociaż od razu chciałam się zgodzić, przecież mam szansę spędzić z nim trochę czasu tylko we dwoje, a to wystarczający argument; Kiedy kiwnął głową w potwierdzeniu, znów się odezwałam - W takim razie pewnie, że pójdę. - uśmiechnęłam się
Wat? Teatr? Idziemy do teatru, nie do kina? O nie... Dobra, ogar. Jakoś wytrzymam, muszę. Zrobiłam dobrą minę do złej gry, nienawidziłam teatrów od zawsze. Ile razy tam byłam zawsze wiało nudą, więc jakoś niezbyt kwapiłam się do częstego odwiedzania tego miejsca. Nic: Dla mnie super. Może lepiej już chodźmy, bo się spóźnimy. - bardzo pragnęłam zmienić temat, żeby nie zauważył mojego niezadowolenia
Chciałam mu jakoś podziękować, więc chwyciłam go za ramię i kolejny raz cmoknęłam go w policzek. A to chyba dlatego, że sprawiałam tym nie tylko radość jemu, co widziałam na twarzy chłopaka, ale też sobie. Spojrzeliśmy nawzajem w oczy, a ja znowu się zarumieniłam, eh... Ruszyliśmy do szkoły. Szedłem właśnie do budy. I tak byłem już w beznadziejnym humorze, w końcu z czego miałem się cieszyć? Że znowu dostanę ze dwie albo trzy pały? No i jeszcze to... Przechodzę przez ulicę i co widzę? Mojego najlepszego kumpla i tą nową laskę. Stoją naprzeciwko siebie i patrzą w oczy. Jakby tego było mało, po chwili dziewczyna wspina się na palce i całuje go w policzek. A zaraz się do siebie uśmiechają. Piorun by to trzasnął... Zajebiście, po prostu zajebiście... |
Rozdział 11 (gru 8, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Nic: To ja chyba pójdę poszukać Violi, dobra? Muszę z nią pogadać. - posłałam mu szeroki, wesoły uśmiech Lys: Okej, nie wnikam. To ja też idę zobaczyć się z Arminem. Chciałam odejść, ale chłopak chwycił mnie delikatnie za rękę, więc się odwróciłam. Ten schylił się powoli ku mnie i cicho szepnął mi do ucha: Lys: Dzisiaj po szkole, pamiętaj. - odchylił się spoglądając mi w oczy; Stałam jak sparaliżowana pod jego spojrzeniem, takim uważnym i ciepłym. Patrzyłam w jego piękne, dwukolorowe tęczówki jak w obrazek i nie zorientowałam się nawet, co się dzieje. Lys ponownie się nade mną pochylił i... złożył na moich ustach pocałunek. Był taki cudowny, po prostu piękny, nie mogłam się oprzeć. Oddałam mu go ze zdwojoną siłą, ale zaraz oderwaliśmy się od siebie. Zaczęłam stawać się bordowa, bo z jednej strony byłam uważnie obserwowana przez chłopaka, a z drugiej rozpraszał mnie kpiący wyraz twarzy... Amber, stojącej przy wejściu. O nie! Całe szczęście, że była tam tylko ona, ale i tak wiedziałam, że zaraz wszyscy w szkole będą trąbić o zdarzeniu, które z pewnością rozpuści ta jędza. Nawet nie mam co się łudzić, że zostawi tą scenkę dla siebie... Lys: Przepraszam, ja... Nie wiem, jak to się stało... Wybacz... - przerwał ciszę i tłumaczył się, ale ja bynajmniej, nie byłam na niego zła; Za co? Przecież sama tego chciałam. Nic: Ale za co? To chyba ja ciebie powinnam teraz przepraszać. - spuściłam wzrok Lys: Ale i tak jeszcze raz przepraszam, to się więcej nie powtórzy, obiecuję. - powiedział; Co? Ale ja właśnie chcę, żeby to się stało jeszcze raz! Nic: To ja... Ten... Pójdę poszukać Violetty, em, zobaczymy się na.. Na polskim. - jąkałam się, ale w końcu wydukałam to, co chciałam mu przekazać, i szybciutko podreptałam w stronę wejścia do liceum. Minęłam kilka osób, między innymi Irys, Kim, Klementynę, Nata, Alexego i Armina, z którymi oczywiście się przywitałam. Przytulasem, albo słowem. Nie mogłam znaleźć Violki, więc uznałam, że nie przyszła jeszcze do szkoły. Poszłam do toalety, chciałam trochę poprawić swój wygląd. Stanąwszy przed szerokim na całą szerokość pomieszczenia lustrem, wiszącym nad kilkoma umywalkami, wyjęłam tusz i puder. Rozpoczęłam korektę porannego makijażu, który niestety wymagał tych poprawek. I stałam tak spokojnie, ale coś jak zwykle mi przeszkodziło, przez co o mało nie wsadziłam maskary do oka. A przerwało mi dokładniej nie coś, lecz ktoś. I nie był to nikt inny, niż Amberzyca. Amb: No proszę, proszę. Zaledwie tutaj przylazłaś, i od razu znalazłaś sobie jakiegoś kochasia? - powiedziała z kpiącym uśmieszkiem; Grrr... Schowałam wszystkie kosmetyki, których używałam, by zaraz po tym odpowiedzieć mojej "koleżance". Nic: Posłuchaj, naprawdę nie mam najmniejszej ochoty na rozmowy z tobą. Mam wiele ważniejszych i ciekawszych rzeczy do zrobienia. A tak nawiązując do twojego pytania, to nie cieszyłabym się tak bardzo na twoim miejscu. - prawie parsknęłam śmiechem widząc jej durną minę; Tępa dzida, nawet nie zrozumiała, o co mi chodzi, więc postanowiłam jej wszystko rozjaśnić. - Ja przynajmniej nie muszę robić z siebie totalnej idiotki, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę chłopaka, jak to robisz ty. - uśmiechnęłam się do niej złośliwie Nie odzywała się przez chwilę, jakby zastanawiała się, co ma powiedzieć, ale zaraz stała się czerwona, była wściekła, jak sądziłam Amb: Jak śmiesz się do mnie tak odnosić?! - podniosła głos Nic: Amberciu, przestań tak krzyczeć, przecież ja jestem spokojna, nie chciałam cię urazić. - zrobiłam skruszoną, lecz zarazem szyderczą minę Amb: Nie waż się mówić do mnie w ten sposób! Jeszcze tylko raz, a pożałujesz. - musiała wziąć głęboki wdech, z tej wściekłości aż się zapowietrzyła, biedna... - Chociaż wiesz, w sumie to powinnam cię też pochwalić. - co?! - Otóż, masz wielkie szczęście, że nie przywaliłaś się do mojego Kastusia, bo jeśli byś to zrobiła, to łeb bym ci oberwała. Takie malutkie ostrzeżenie. - spojrzała na mnie cynicznie - Ale nie rób sobie żmudnej nadziei, i tak nie odmówię sobie tej przyjemności, jaką jest rozpowiedzenie plotki na twój temat, i tego palanta Lysandra, oczywiście. To było takie romantyczne... - wymówiła patrząc na mnie pobłażliwie Nic: Nie waż się ro... - przerwała mi Amb: Wybacz, ale nie mogę prowadzić z tobą tej, jakże interesującej pogawędki, bo spóźnię się na zajęcia. Chcę tylko ci jeszcze coś zapytać. - nie wiedziałam, o czym ona mówi? - Jaką wymyśliłaś na mnie zemstę? - była rozbawiona - Jak już coś wymyślisz, to koniecznie mi opowiedz, będę mogła się nieźle pośmiać. - umilkła, nie na długo, niestety... - Wychodzę. Może pragniesz pójść pod salę ze mną, co Nicoluś? Nic: Zamknij się! Nie waż się więcej mnie tak nazywać! A co do mojej zemsty, to bądź pewna, niedługo się dowiesz, co dla ciebie wymyśliłam. Nie pozbierasz się po tym, jestem pewna. Pozdrawiam. - uśmiechnęłam się sztucznie, przeszłam obok niej szturchając ją całkiem mocno w ramię, i wyszłam. Pod klasę przyszłam nadal podbuzowana moim kiblowym konfliktem. Od razu o moim nastroju zorientowała się Rozalia i jak zwykle od razu zaczęła drążyć, co się dzieje. Roz: Hejo! Jak po dzisiejszej nocce? Śpiąca? - była rozpromieniona - Zaraz, zaraz. Dobra, mów, co się dzieje. - widząc moją minę, która wyrażała, że chcę właśnie powiedzieć coś w stylu "Wszystko w porządku", albo "Nieważne", dodała - I weź mi tu nie ściemniaj. - ostrzegła srogo Nic: No jak to co? Co mogło się stać? Amber się stała. - wyrzuciłam Roz: O co poszło? Nic: No weź mnie nie załamuj. Przecież wiesz, że ona nie potrzebuje niczego szczególnego, żeby rozpocząć aferę. No dobra, opowiem ci. W... - dzwonek! Całe szczęście. Weszliśmy do sali, z Rozą usiadłyśmy w drugiej ławce od ściany tak, żeby można było w spokoju poplotkować. Roz: Dokończ, chcę wiedzieć o co znowu się do ciebie przywaliła. - westchnęłam Nic: Dzisiaj spotkałam Lysa, idąc do szkoły. - przerwałam, jak miałam jej to opowiedzieć? Roz: I? Co dalej? Co się potem stało? Nic: No i, poszliśmy razem do szkoły... - znowu urwałam w pół zdania Roz: Możesz się tak nie zacinać? Trochę trudno mi cokolwiek zrozumieć, skoro robisz takie przerwy. Nic: O-okej. Na czym... A, tak. Przyszliśmy na teren liceum i, i Lys mnie pocałował. - powiedziawszy to, spuściłam wzrok; Dziewczyna się nie odzywała jakiś czas, więc podniosłam na nią wzrok; Siedziała wpatrując się we mnie z wytrzeszczonymi gałami. Nic: Wszystko widziała ta idiotka. I w łazience zaczęła coś tam pieprzyć, że to wszystkim rozgada, żebym trzymała się z daleka od jej Kastunia. - "Kastunia" wzięłam w cudzysłów - I chrzaniła coś o tej zemście. Ona myśli, że ja nic nie mam. Myli się, krowa, bardzo się myli. Roz: Oj, nie martw się nią tak bardzo. Staraj się ją ignorować, tak ja na przykład ja. - pocieszała mnie; I teraz mnie coś zaciekawiło Nic: Roza, powiedz, dlaczego ona właśnie do ciebie nie ma żadnych wątów, nie czepia się tak ciebie? - ciekawość wzięła górę Roz: No dobra, kiedyś i tak byś się dowiedziała. Kiedyś, jak jeszcze się tu dopiero przeprowadziłam, wiesz, nikogo nie znałam. Miałam ze dwanaście lat, a już pierwszego dnia na spacerze spotkałam jakąś dziewczynę. I była nią właśnie Amber. Wtedy jeszcze nie miała swojej świty, była normalna, przyjacielska. - nie mogłam w to, co właśnie usłyszałam - Zakumplowałyśmy się od razu. - teraz to oczy o mało nie wypadły mi z orbit, a Roza widząc moją minę, powiedziała - Tak, wiem, że to niewiarygodne. Że przyjaźniłam się z Amber, ale ona wtedy była zupełnie inna. Przyjacielska, miła, pomocna. Czemu miałabym jej nie polubić? Nic: To... To co się z nią stało, że teraz jest, jaka jest? Dziewczyna już chciała odpowiedzieć, ale naszą pogawędkę przerwał nauczyciel. Naucz: Rozalio, Nicolo, skoro macie tak dużo do powiedzenia przez całą lekcję, to może zechciałybyście zastąpić mnie w prowadzeniu zajęć. - spojrzał na nas srogo Nic: N-nie. Przepraszamy. - powiedziałam udając skruszony głos i robiąc minę nr. 6 - niewinna, śliczna dziewczynka Koleś już chciał ponownie coś tam gadać na temat jakichś tam rodzajów zdań, lecz moja koleżanka nie dała mu tego zrobić. Roz: A ja bardzo chętnie. - wszyscy w klasie, włączając w to mnie i pana Boltona, popatrzyli na wstającą właśnie Rozalię z niedowierzaniem. Dziewczyna podeszła do tablicy z wielkim uśmiechem. Stanęła przodem do uczniów i rozpoczęła: Roz: Witajcie. Nazywam się Rozalia Doris i dzisiaj będę waszą nauczycielką. - sparodiowała głos nauczyciela - Dzisiejszą lekcję poświęcimy na przedstawienie się sobie. - polonista siedział przy biurku trzymając się za łeb, ale zaraz wstał i skierował się w stronę pustej ławki na końcu, kręcąc głową z załamaną miną. "Tak jest, Rozuś, oby tak dalej!" - chciałam jej krzyknąć I tak lekcja minęła nam na przedstawianiu się sobie w stylu: "Mam na imię Nicola i lubię gruz" albo "Nazywam się Kastiel Świszczydupa i używam tamponów", z których mieliśmy niezłą beke, a polonista chyba dostał nerwicy, lub doznał załamania nerwowego, wnioskując z tego, że cały ten czas nie odzywał się, ani nie reagował na kolejne "przedstawienia" klasowe. Kiedy zadzwonił dzwonek pan Bolton natychmiast wstał i z prędkością światła przeszedł, a właściwie przebiegł przez pomieszczenie i wyszedł trzaskając drzwiami. Oby sobie niczego nie zrobił... Wyszłyśmy na korytarz. Nic: Roza, poczekaj! - krzyknęłam za nią, a ta zatrzymała i odwróciła się - Możesz mi opowiedzieć to, co zaczęłaś? Ta chwilę stała tak, nie wiedząc o co cho, ale po chwili wszystko jej się rozjaśniło. Roz: Pewnie. Chodź, usiądziemy. - pociągnęła mnie na dziedzińcową ławeczkę - Tak jak mówiłam, kolegowałam się z Amber. I już doskonale wiesz, że kocha się w Kastielu. - potaknęłam - Wtedy również za nim szalała. W końcu nie mogła znieść faktu, że on nie zwraca na nią uwagi. A ten już w wieku trzynastu lat spotykał się różnymi dziewczynami - młodszymi, starszymi. Amber miała chyba coś około czternastki, kiedy zaczęła się tak zmieniać. Wymyśliła sobie, że upodobni się do tych lasek, z którymi się widywał. Zmieniła styl, zachowanie, a co za tym szło, w konsekwencji również charakter. Stała się lekceważąca, arogancka, a gdy zorientowała się, że Kastiel nadal nie zwraca na nią uwagi... Nic: Roza? I co zrobiła? Roz: On nie to, że jej nie lubił czy coś, ale chyba po prostu nie była w jego typie. Dwa lata temu, miała piętnaście lat, ona... Wyobraź sobie, że... - nie chciała tego wypluć, a ja byłam coraz bardziej ciekawa - Przyszła do niego, powiedziała, że go kocha i poprosiła, żeby z nią chodził. On odmówił i ją wyśmiał. Nie dawała sobie z tym rady, widziałam to, załamała się. Chciała się zemścić. - westchnęła - Ubzdurała sobie coś, postanowiła, że pójdzie na policję. Nic: Na policję? Ale... Ale po co? Co im powiedziała? Roz: Zeznała... Że wtedy, jak do niego przyszła, że rzucił się na nią... Zeznała, że ją zgwałcił... Nic: Co?! - z moich ust mimowolnie wydobył się głośny krzyk, nie dowierzałam jej słowom Roz: Dokładnie to. Ja nie wiem oczywiście, jak to do końca było, ale prawda jest taka, że przeprowadzili w tej sprawie śledztwo, ale Amber po jakimś czasie wymiękła. Nie mogła już wytrzymać tych przesłuchań, ciągłych zeznań. Za to oskarżenie dostała zawiasy, a Kastiel oczywiście został uniewinniony. Szok! Matko! Nigdy bym nie pomyślała... To znaczy, wiedziałam już, że jest nienormalna i zdolna do wszystkiego, ale to? Skoro była zdolna do zrobienia tego, co mogłaby zrobić, gdyby dowiedziała się, ż uwiodłam Kastiela? Nie, nie wymięknę, nie mogę, bo wtedy na pewno mi już nie odpuści. Kiedy ja rozmyślałam nad moim losem, Rozalia postanowiła kontynuować: Roz: Po tym zdarzeniu wszyscy się od niej odwrócili. Ja także, chociaż było mi bardzo szkoda naszej przyjaźni, i jej. Musiała się dużo nacierpieć, że nie miała już zupełnie nikogo, ale w końcu sama była odpowiedzialna za to, co się stało. Wtedy też jakby zgrała się z tymi dwoma. Li i Charlotte mimo tego wszystkiego, co zrobiła, zakumplowały się i do dzisiaj tworzą paczkę. Amber nadal klei się do Kastiela, ale ten za to, co mu zrobiła, nie chce jej znać. Chyba zrozumiała, że tym oskarżeniem wszystko zniszczyła. Być może Kas by jej w końcu uległ, ale teraz... Nic: Tak, rozumiem. - powiedziałam smutno, bo w sumie po tym, co usłyszałam, było mi jej trochę żel; Nie, stop! To wredna krowa, niech się smaży w piekle, sam jest sobie winna. Nic: Hej, a co z waszą przyjaźnią? Roz: No, ja po te akcji z policją też się od niej odwróciłam. Ale wobec mnie nie jest złośliwa. Chyba przez to, co kiedyś było między nami - czyli przyjaźń. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale czasem, chodź rzadko, ale to zawsze coś, rozmawiam z nią. - spojrzała na mnie - Ale sądząc po twojej minie, nie widziałaś. - uśmiechnęła się - A teraz każdą dziewczynę, która wydaje jej się potencjalnym zagrożeniem, gnębi i tak dalej, dopóki nie przekona się, że ta nie zechce jej go odebrać. Nic: Odebrać? Przecież to chore! Ona nawet a nim nie była, nie jest, nigdy nie będzie, a odstawia takie cyrki?! Roz: Jest tak bardzo w nim zakochana, że to skutkuje już urojeniami... - powiedziała cicho - Nawet Nataniel nie był w stanie czegokolwiek zdziałać... - westchnęła Nic: Nataniel? Roz: Brat Amber, nie wiedziałaś? Nic: No coś ty, nie miałam pojęcia. W życiu bym nie pomyślała, że są rodzeństwem. Roz: Przez ich różne charaktery i zachowania, prawda? - potaknęłam - Próbował jakoś na nią wpłynąć, ale nic to nie dało. Nic: Wiesz co? Normalnie przez chwilę zrobiło mi się jej żal, masakra. Ale teraz chodź, zaraz zaczyna się muza. - wstałyśmy i skierowałyśmy swoje kroki w stronę szkoły, gadając jak najęte Lekcje minęły jako tako. Było dobrze, gdyż dostałam 4+ z kartkówki z matmy, co było dla mnie zupełnym szokiem, dopóki nie dostałam uwagi z historii. No, ale nie było znowu tak najgorzej. Wyszłam z dziewczynami, to znaczy z Rozą, Kim, Irys i Violą, które planowały właśnie podróż do pobliskiego butiku, a potem do cukierni na jakieś ciacho. Irys: Idziemy? - ruszyły do wyjścia z terenu szkolnego, natomiast ja stałam w tym samym miejscu, co wcześniej i nie ruszyłam się nawet o centymetr; Po chwili Violka odwróciła głowę w tył, czyli w moją stronę. Vi: Nic, nie idziesz? - spojrzała na mnie zatroskana Nic: Jestem umówiona. - uśmiechnęłam się do nich, bo teraz wszystkie cztery na mnie spoglądały, i puściły mi oczko; Dokładnie w tej samej chwili poczułam czyjąś obecność obok mnie, wiedziałam od razu, kto to był. Chłopak schylił się szepnął mi do ucha: Lys: To co, idziemy? Gotowa? - posłał mi piękny uśmiech, a dziewczyny zachichotały; No pewnie, powiedziałam im, że jestem umówiona, więc jednoznaczne było, o kim była mowa. Skinęłam lekko głową i ramię w ramię szliśmy ku wyjściu. Przechodząc obok moich przyjaciółek, usłyszałam tylko czyjś szept, jak się domyślałam, Rozalii: Roz: Powodzenia, nie rozrabiajcie za bardzo. - powiedziała rozentuzjazmowana, puszczając mi oczko, na co zgromiłam ją wzrokiem. Odwróciłam łepetynę do chłopaka i zaszliśmy na przystanek, rozmawiając o dzisiejszym dniu. |
Rozdział 12 (gru 11, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Lys: Wchodzimy? - zapytał, a ja od razu przytaknęłam; Pomyślałam tylko, że sto razy bardziej wolałabym w tym momencie łazić po sklepach, czego dosłownie nienawidziłam. Dwie i pół godziny siedzenia i patrzenia na jakieś przedstawienie. "Przedstawienie" nudziarstwa, chyba... Chłopak jak zwykle przepuścił mnie w drzwiach, po czym podał kasjerowi dwa bilety na pokaz. Mężczyzna przesunął się, wskazując drogę prowadzącą do sali teatralnej. Wcześniej zahaczyliśmy jeszcze o szatnię, w której pozbyliśmy się swoich kurtek. Szliśmy przez hol. Nic: Wiesz, jakoś tak głupio się czuję, wszyscy się na mnie patrzą. Faktycznie, chyba nie wyglądam w tej sukience za dobrze. Powinnam była założyć coś innego. - ględziłam, ale prawdą było, że dużo ludzi odwracało się w moją stronę Lys: A zauważyłaś, że wszyscy, którzy się na ciebie patrzą, to mężczyźni? - nie odwrócił się do mnie, ale ja i tak zarumieniłam się i niepostrzeżenie na niego luknęłam - Jesteś śliczna w tym stroju, we wszystkim wyglądasz pięknie. -powiedział, na co szerzej otworzyłam oczy i teraz to już centralnie się na niego patrzyłam, aż ten zatrzymał się - No, zamknij buzię, nie ładnie tak się zachowywać. - uśmiechnął się do mnie, lecz ja nie zrobiłam żadnego ruchu i nie dostosowała się do jego "polecenia" - Chyba to nic dziwnego, że chłopak mówi dziewczynie, że ładnie wygląda na ich randce, prawda? - zapytał, lecz po chwili zorientował się, co powiedział i zmieszał się - To znaczy... Kolega, koleżance, na spotkaniu szkolnympoza, znaczy pozakolnym, znaczy pozaszkolnym. - jąkał się, nigdy go takiego nie widziałam Przez jakiś czas nic nie mówiłam, trochę mnie zaskoczyło to, co powiedział. Na randce? Chwilę zbierałam się w sobie, przełamywałam, aż w końcu wypaliłam: Nic: A może... Zostańmy przy dziewczynie, chłopaku i... Ich randce? - zapytałam niepewnie "Nic, coś ty powiedziała, do cholery?! Wyjeżdżać z takim tekstem?! Do chłopaka, którego znasz cztery dni?! Ogarnij się idiotko!" - skarciłam się w duchu Czekałam na wyśmianie mnie, chociaż nie. To przecież Lys, więc pewnie zignoruje moje palnięcie, oby. Chciałam znowu ruszyć przed siebie, sądziłam, że wszystko rozeszło się po kościach. Nagle poczułam coś na swojej talii. Stanęłam jak wryta, to była ręka chłopaka, jak się później zorientowałam, a on sam uśmiechał się do mnie szeroko Lys: Skoro i ty tego chcesz. - wybałuszyłam oczy "Skoro i ty tego chcesz? Czyli, że Lys chce i... Że... Że... Że się mu podobam?" Nie ruszałam się jeszcze jakiś czas, dopóki nie oswoiłam się z tą wiadomością, że... Zostałam jego dziewczyną? My - jesteśmy teraz parą? O. Mój. Boże. Więc marzenia się jednak spełniają? Zaraz "ożyłam", czy też wybudziłam ze swoich myśli, i szeroko uśmiechnęłam się do Mojego Chłopaka. Uuuu, ale to dziwnie brzmi - mój chłopak - Lysander... Trochę tak staliśmy, patrząc sobie w oczy, ale niestety ta piękna, nieco romantyczna chwila, została nam perfidnie przerwana. Jakiś bezczelny typek przepychający się prze tłum ludzi, przeszedł obok nas, szturchając mnie mocno w ramię, przez co zachwiałam się i już miałam upaść, gdy w ostatniej chwili zostałam złapana. Lys: Chodź już, zaraz się zaczyna. - powiedział, nadal trzymając mnie za rękę, dzięki czemu zostałam uratowana przed pewnym kalectwem lub poważnym uszczerbkiem na zdrowiu przez uderzanie się o róg komody stojącej w holu, i wpatrując się w plecy tego typka, który się tak rozpychał. Nic: Oczywiście. - odparłam i ruszyliśmy, ale chłopak nie puścił mojej dłoni, i miałam nadzieję, że nie zamierza tego zrobić. W jego towarzystwie czułam się wspaniale, a dotyk jego ciepłej dłoni wywoływał u mnie dreszcze podniecenia. Lys zaprowadził mnie do czwartego rzędu, zajęliśmy środkowe miejsca. Obok chłopaka siedziała jakaś kobieta w średnim wieku, czy może staruszka? Na moje oko to miała z sześćdziesiąt pięć lat, więc chyba jednak staruszka. Moim sąsiadem był natomiast jakiś facet, jak mniemam w moim wieku, może o rok starszy, na pewno nie więcej. I nie przeszkadzałoby mi to w najmniejszym stopniu gdyby nie to, że już od pierwszych pięciu minut, od kiedy czekaliśmy na rozpoczęcie, nie przyłapałam go może z sześć razy, jak gapił się mi w dekolt. "No ja cie chrzanie, mogłaś to przewidzieć i nie oddawać tej ramoneski szatniarce uwzględniając to, że być może trafisz na takiego złamasa..." Pod moimi groźnymi spojrzeniami, gdy tak gapił się na mnie, odwracał głowę i uśmiechał przekornie, by po chwili, gdy znów go sobie odpuszczę, po raz kolejny zaglądać mi w sukienkę. Lys: Ej, co tak patrzysz się przez cały czas na tego gościa? Staję się zazdrosny. - szepnął mi, a ja odparłam głupio Nic: Zazdrosny? Niby czemu? Lys: Moja dziewczyna mnie ignoruje i wpatruje się w innego. Chyba nie powinienem się cieszyć, prawda? - zapytał smutno, ale po chwili uśmiechnął się; Tylko się ze mną droczył, widziałam to w jego oczach. - Jesteśmy ze sobą od niecałego kwadransa, a ty już... - teraz to wymówił to z wyraźnym rozbawieniem Nic: Nie gapiłabym się tak, gdyby nie to, że on cały czas lampi mi się w dekolt, zboczeniec jeden. - wypowiedziałam z wyraźnie wyczuwalnym rozdrażnieniem Mój towarzysz wychylił się do przodu i wylukał tego kolesia, spoglądając na niego groźnie. Lys: Zamieniamy się. - powiedział stanowczo Nic: Że co? Lys: Usiądę na twoje miejsce, a ty na moje. Myślę, że ta pani raczej nie będzie chciała rozebrać cię wzrokiem. - uśmiechnął się rozbawiony, a ja zaczerwieniłam lekko - Wstawaj. Przesiadłam się zgodnie z tym, co powiedział i usłyszałam jeszcze Lysa, który coś mówił, lecz nie było to skierowane do mnie. Lys: Jak tak bardzo lubisz obserwować innych, to bardzo proszę, możesz się na mnie patrzeć. Tylko wara od Nicoli. - warknął; Normalnie to go nie poznaję, zawsze taki powściągliwy, a teraz? Łał. Gostek uśmiechnął się z politowaniem, natomiast Lys, jak to Lys, zignorował go. Bardzo dobrze, cieszyłam się, że jest taki spokojny, nie byłam bowiem narażona na ciąganie się po jakichś szpitalach w razie, gdyby się z kimś pobił - bo by tego zwyczajnie nie zrobił. Aktorzy wyszli na scenę, a ja nie wiedziałam, jak wytrzymam te dwie i pół godziny. W dodatku, nawet gdybym nie wiem jak bardzo chciała zebrać się w sobie i postanowiła uważnie obejrzeć ten pokaz, nie potrafiłabym się skupić. Po pierwsze, obok mnie siedział Lys, a jego bliskość pobudzała moje zmysły, czułam motylki w brzuchu, kiedy był blisko mnie, tak jak teraz. Po drugie - nie mogłam przestać ekscytować się tym, że jesteśmy razem. Po prost nie było najmniejszych szans na to, bym z uwagą obejrzała "Anioły w Ameryce"... Jakoś wytrwałam. Chociaż naprawdę nie było łatwo. Kiedy tylko wyszliśmy z sali, chłopak od razu zapytał: Lys: Jak ci się podobało? Nic: Eee... No... Bardzo. Wiesz, uwielbiam teatry. - odparłam; A tak szczerze, to: nienawidziłam tych miejsc, nie oglądałam tego przedstawienia, i chodź podłapałam kilka dość ciekawych scen, dziękowałam Bogu, że to się już skończyło. Lys zaśmiał się, a ja spojrzałam na niego głupio z pytającą miną Lys: Trzeba było powiedzieć, że nie lubisz chodzić do teatrów, że wolałabyś pójść na przykład do kina. Przecież doskonale bym to zrozumiał. Nic: Ale to... Skąd wiesz? - skąd on to wie?! Lys: Myślisz, że nie zauważyłem, jak się nudzisz? Widziałem, jak prawie zasypiasz. - uśmiechnął się - A może mi powiesz, że tak nie było, co? "Serio? Aż tak to było widać?" Nic: Nie chciałam cię rozczarować... - spuściłam wzrok Lys: Mogłem się domyślić, lub chociaż zapytać cię o twoje zdanie. - popatrzyłam na niego przepraszająco - W takim razie, skoro teatr się nie udał, muszę cię zabrać jeszcze gdzieś. Nie możesz wspominać naszej pierwszej randki jako kompletną porażkę. - zadumał się - Może jesteś głodna? "Restauracja" - pierwsze co przyszło mi na myśl, w sumie to może być Nic: Szczerze, to kiszki mi marsza grają, po cynamonce w szkole nic nie jadłam. - przyznałam Lys: Poczekaj, zadzwonię po taksówkę, pojedziemy na chwilę do mnie, znaczy do mnie i do Leo, mieszkamy razem, a później zobaczysz. - uśmiechnął się tajemniczo Nic: Dla mnie spoko. Tylko powiedz mi, gdzie pojedziemy. - zapytałam czarująco Lys: Dowiesz się w swoim czasie. Wyjął telefon i wybrał numer, a w czasie kiedy zamawiał taxi, wyszliśmy na zewnątrz. Pięć minut, w trakcie których czekaliśmy na samochód, przegadaliśmy o nieważnych sprawach. Kiedy auto podjechało pod gmach, Lys podszedł do drzwi po prawej, otworzył je zapraszając mnie do środka, a potem przeszedł na lewo i wsiadł. Ruszyliśmy, jechaliśmy około piętnastu minut, aż zatrzymaliśmy się pod dużym domem. Chłopak polecił kierowcy zaczekać na nas, tak więc ten nie odjechał, tylko wyłączył silnik i rozsiadł się wygodniej. Szłam za Lysem po chodniku prowadzącym do wejścia i nie mogłam uwierzyć, że mieszka w takim cudownym miejscu. Dookoła były drzewa, a to dlatego, że budynek ten znajdował się na obrzeżach miasta, więc był i las. Podszedł do drzwi i od razu nacisnął klamkę, okazały się otwarte. Weszliśmy do środka, cicho przeszliśmy przez korytarz, Lys powiedział, że Leo może właśnie spać, bo pracował cały dzień i na pewno jest padnięty. Jak się później okazało, teraz również "pracował", tylko trochę inaczej... Usłyszeliśmy jakieś szepty i inne "dźwięki", a moja ciekawość jak zwykle zwyciężyła. Podczas gdy chłopak zdejmował buty, ja zajrzałam do salonu. I to co zobaczyłam: Roza leżąca na kanapie w, tylko, różowej koronkowej bieliźnie, oraz jej ukochanego w samego bokserkach, całującego dziewczynę po szyi i chyba właśnie rozpinającego jej stanik. Wybuchłam głośnym śmiechem. Przestraszone twarze tej gruchającej dwójki i nieprzytomny wzrok tego trzeciego były zwrócone w moją stronę. Lysander jak na zawołanie zjawił się w pomieszczeniu. Gołąbeczki jeszcze przez krótką chwilę spoglądali na nas zastygnięci w jednej pozycji (pozycji, ja nie mogę xD), ale zaraz chłopak oprzytomniał i chwycił koc, przykrywając nim swoją partnerkę, a sam usiadł na sofie. Nic: Upsss... Nie chcieliśmy wam przeszkadzać. - myślałam, że zaraz wybuchnę ze śmiechu, zresztą tak jak mój chłopak Lys: Widzę, że nic tu po nas. Dobra, zaraz się zwijamy tylko muszę coś spakować i nas nie ma, będziecie mogli dokończyć to, co zaczęliście. - powiedział rozbawiony, a ja nie wytrzymałam i parsknęłam gromkim śmiechem, po raz drugi Roza jakby się się w końcu ocknęła, zerwała z kanapy, i z prędkością światła przebyła drogę od salonu do, jak się domyślałam, łazienki i natychmiast się w niej zamknęła. Natomiast ja, sam na sam z Leo, bowiem Lys poszedł do kuchni, miałam z nim szansę porozmawiać, poznać go. Ale tak w ogóle, to po co Lys poszedł do kuchni? Chce zrobić kolację? Przecież przed domem czeka taksówkarz. Restauracja? Przecież poszedł do kuchni... Nieważne. Nic: Cześć. Jestem Nicola, uczę się z Rozalią w klasie. - podeszłam z uśmiechem do siedzącego chłopaka z uśmiechem i wyciągniętą ręką Ten wstał i również się do mnie uśmiechnął, podając mi dłoń. Leo: A ja jestem Leo. Bardzo mi miło. Rozalia dużo mi o tobie wspominała. Nic: Mam nadzieję, że tylko dobre rzeczy. Leo: Oczywiście, że tak. Bardzo się cieszę, że mogę cię poznać. W tej chwili usłyszałam chichot, więc odwróciłam się w stronę głosu i zobaczyłam Lysa. Lys: Wiecie, jak wyglądacie? Stoisz przed moją dziewczyną w samych bokserkach i rozmawiasz z nią o Rozalii - dalej się chechrał; No tak, Leo tylko w majtkach, a ja przyszłam się mu przedstawić, to musiało być zabawne. Leo: Słucham? Twoją dziewczyną? To znaczy... Lys: Przepraszam, bracie, ale trochę się spieszymy, później odpowiem na wszystkie twoje pytania. - podszedł do mnie i chwycił za rękę, prowadząc potem w stronę wyjścia; Założył buty i tuż przy wejściu odwrócił się i krzyknął: Lys: Możesz już zawołać Rozę, niech wychodzi już z tej łazienki, macie wolną chatę. Wracam gdzieś koło dwudziestej trzeciej, więc do tej pory macie czas dla siebie! "Wraca o dwudziestej trzeciej? Jest dopiero dwudziesta, więc zabiera mnie gdzieś na trzy godziny?" - ciekawość nie dawała mi spokoju |
Rozdział 13 (gru 14, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Nic: Lysander, g-gdzie my je-jedziemy? - zapytałam drżącym głosem, i odsunęłam się od niego niepostrzeżenie; Ten spojrzał na mnie z niepokojem i troską w oczach.
"Nicola, halo, to Lysander, a nie jakiś psychol, który zwabia przypadkowe dziewczyny w pułapką i je morduje, ogarnij się!" Nic: N-nie, to znaczy... Nie o to mi chodziło... - spuściłam głowę, teraz to było mi na maksa głupio, że przez chwilę podejrzewałam go o takie coś; Ze mną chyba naprawdę jest coś nie tak, skoro wyobrażam sobie, że własny chłopak chciałby mi wyrządzić krzywdę. Mój towarzysz zrobił smutną minę. Nie dziwię mu się, żeby on mi takie cyrki odstawiał, to byłabym mega wkurzona. Zjechaliśmy z drogi głównej, i teraz poruszaliśmy się po piaskowej szosie. Nic: To powiesz mi chociaż, za ile będziemy na miejscu? - chciałam jakoś przerwać tą ciszę i rozluźnić ciężką atmosferę, jaką wyrobiłam, i zejść na neutralny temat Lys: Właściwie to już jesteśmy. - uśmiechnął się i najwyraźniej już zapomniał o wszystkim; Chyba na prawdę ma jakiej problemy z pamięcią, ale w tym przypadku to chyba i lepiej. Auto zatrzymało się nagle, a ja natychmiast skierowałam swój wzrok na szybę. Oceniłam, że jesteśmy na poboczu, a dalej jest tylko długa szosa. Co my tu będziemy robić? Nie zorientowałam się nawet, jak Lysander podaje kasę taksówkarzowi, a potem wychodzi i otwiera drzwi, pomagając mi wysiąść. Kiedy stałam już na ziemi, mężczyzna również wyszedł, i teraz właśnie wyjmował coś z bagażnika. Podał Lysandrowi jakiś koszyk, a potem z powrotem skierował się do środka pojazdu. Tak: Życzę miłego wieczoru. - uśmiechnął się - Do zobaczenia. - wsiadł i zamknął drzwi Nic/Lys: Do widzenia. Samochód odjechał, a my zostaliśmy sami. No chyba, że wlicza się jeszcze koszyk, tylko po co on go wziął? Lys: Chodź, pokażę ci ładne miejsce. - posłał mi przepiękny uśmiech i złapał mnie za rękę; Ruszyliśmy chodnikiem. Nic: Co to jest? - zapytałam, mając na myśli koszyk w jego drugiej ręce Lys: To jest kosz, skarbie. - powiedział rozbawiony "Skarbie?! On naprawdę to powiedział? O ja, jak słodko..." Nic: Wiesz, że nie o to mi chodzi. - zatrzymałam się i stanęłam przed nim, robiąc maślane oczka Tak jak myślałam, nie mógł im się oprzeć. Lys: Mówiłaś, że jesteś głodna. Robimy piknik. - po raz kolejny złapał mnie za dłoń i pociągnął za sobą Nic: Piknik? - mistrzyni zadawania durnych pytań, to właśnie ja Nic nie powiedział, tylko nadal szedł prosto, a ja w końcu przestałam się go wypytywać i ględzić, podążałam więc obok niego do czasu, aż mi oznajmił, że jesteśmy na miejscu. A była to, można powiedzieć duża polana. Widziałam wygasłe ognisko, przy które leżał duży pień drzewa, zapewne służący jako ławka. Lys: W tym miejscu często są imprezy. Wiesz, w weekendy po szkole, spotykamy się tutaj i robimy małą potańcówkę przy ognisku. Nic: Taka jakby dyskoteka pod gwiazdami na świeżym powietrzu? - potaknął - Powiedziałeś, że się spotykacie, ile osób tu przychodzi? - zapytałam, siadając właśnie na "ławce" Lys: Zależy jak kiedy. Każdy kto może, wpada. Wcześniej urządzaliśmy balangi co tydzień, ale teraz jakoś rzadziej. Właściwie, to już nie było od jakiegoś czasu takiej naszej zabawy. - zamyślił się - Dawno nikogo tu nie było, ale mam nadzieję, że dzisiaj też nikt nam nie przeszkodzi. - posłał mi czarujący uśmiech Nic: Oby. - odpowiedziałam; Cieszyłam się normalnie jak głupia, że wymyślił dla mnie coś tak romantycznego. Chłopak wyjął z kosza koc piknikowy, rozesłał go, a potem rozstawił na nim żarcie. A dokładniej było to trochę owoców, takich jak jabłka, winogrona i truskawki. Truskawki, mmm... Dalej były jakieś kanapeczki, właściwie tyle. Nadal siedziałam na pniu, więc Lysander dosiadł się do mnie. Lys: Może jeszcze uda mi się uratować naszą randkę i nie będzie to dla ciebie najgorszy dzień w życiu. - powiedział z nadzieją Nic: No nie wiem. Wydaje mi się, że jednak to będzie najbardziej nieudana randka. Spojrzał na mnie trochę smutno i przepraszająco, a ja od razu się uśmiechnęłam. Nic: Żartuję, głuptasie. - spojrzał na mnie natychmiast Stanęłam na pniu na kolanach i przybliżyłam się do niego. "Raz kozie śmierć, Nic, najwyżej cię odepchnie." Z taką myślą, po chwili wskoczyłam mu na kolana i przytuliłam lekko do niego. Nic: To najbardziej romantyczna rzecz, jaką zrobił dla mnie chłopak. Uwierz mi. - popatrzyłam na niego poważnie - Pierwszy raz ktoś zabrał mnie na piknik pod gołym niebem, pod gwiazdami. Jesteś wspaniały, naprawdę. - na te słowa uśmiechnął się, ale ja nie chciałam dłużej czekać, dlatego schyliłam się tak, że nasze oczy były na jednej wysokości; Patrzyliśmy przez chwilę na siebie, aż w końcu zebrałam się w sobie i przybliżyłam do niego jeszcze bardziej. Nasze wargi lekko się musnęły, ale ja poczułam w sobie tyle szczęścia, że myślałam, że eksploduję. Po chwili nasz pocałunek stał się namiętniejszy, oplotłam szyję Lysa, a on położył swoje ręce na moich biodrach. Trwaliśmy tak chyba kilka minut, nim nacieszyliśmy się naszym pierwszym, prawdziwym pocałunkiem, nie licząc oczywiście tamtego krótkiego w szkole. Oderwaliśmy się od siebie, posyłając nawzajem radosne uśmiechy. Lys: Jesteś głodna? Nic: Nawet nie wiesz jak bardzo. Cmoknęłam go szybko w usta i chciałam rzucić się na kanapki, bo potwornie chciało mi się jeść. Jednak nic z mojego zamiaru nie wyszło, bo po raz kolejny zaczęliśmy się całować. Tym razem powoli, spokojnie i bardzo, bardzo namiętnie... Kiedy z ociąganiem się od niego odsunęłam, nie powstrzymałam się, zeskoczyłam z jego kolan i natychmiast dorwałam jedną z tych pyszności. Trafił mi się sandwich z szynką, sałatą i pomidorem, ale właściwie było mi zupełnie obojętne, jaka jest jego zawartość, bo sama myśl o zjedzeniu w końcu czegoś, była dla mnie rajem. Pochłonęłam pierwszą kanapkę w pół minuty i natychmiast wyjęłam drugą, którą tym razem się delektowałam, bo zjadłam ją dopiero w minutę. Trzecią w kolejne sześćdziesiąt sekund, a gdy już łapałam za czwartą, zobaczyłam przerażoną minę mojego chłopaka. Roześmiałam się, co nie było zbyt dobrym pomysłem. Zawartością mojej buzi, czyli już częściowo przeżutą kanapką, został opluty Lys, i teraz siedział z upaćkaną kurtką. Kiedy wreszcie się ogarnęłam, zrobiło mi się potwornie głupio. Spojrzałam na niego. Lys: Nie daruję ci tego. - szepnął groźnie, ale w jego oczach widziałam wesołe iskierki, czyli tylko się ze mną drażnił; Chłopak wyjął chusteczkę i wyczyścił swój strój, przynajmniej na tyle, ile mógł, a ja znowu zaczęłam się śmiać. Chociaż lepiej byłoby, gdybym rzuciła się do ucieczki, bo właśnie w tym momencie mój towarzysz poderwał się z "ławki" i zaczął pościg. Dobrze, że mam dobry refleks, ponieważ zdążyłam się zerwać i biec ile sił w nogach, żeby mnie nie dogonił. Śmiałam się przy tym jak nienormalna, ale było mi tak dobrze, wesoło... W końcu, po kilku dobrych minutach sprintu, zaczęłam zwalnia, bo nie miałam już sił. I właśnie wtedy dopadł mnie Lys. Przewrócił na ziemię i przycisnął do niej swoim ciałem. Zaczęłam się chechrać, ale po chwili odparłam: Nic: Lys, nie mogę oddychać, zaraz się uduszę! - stęknęłam, ale dalej chciało mi się śmiać Lys: I bardzo dobrze, będziesz miała nauczkę. - odpowiedział rozbawiony Nic: Więc to jednak prawda, że przywiozłeś mnie tutaj, żeby mnie zabić przez uduszenie? Lys: Co najwyżej przez zacałowanie na śmierć. - w tej samej chwili podniósł się trochę, by nie ciążył tak na moim ciele, i wpił w usta; Wykorzystując moment, przewróciłam go na drugi bok, wyrwałam mu się i znów zaczęłam uciekać. Obejrzałam się, chłopak leżał nadal na ziemi nie wiedząc, jak się od niego uwolniłam, ale zaraz wstał i po raz drugi zaczął za mną biec. Tym razem się nie dałam i pewnie by mnie nie dogonił, żebym tylko nie miała takiego pecha. Zaplątałam się we własnych nogach, i niemal natychmiast leżałam na trawie, jęcząc z bólu. Lysander zaraz do mnie podbiegł i pochylił nade mną. Poczułam, jak mnie unosi. Lys: Niezdara. - stwierdził - Obdarłaś sobie całe kolana, krew ci leci, a my nie mamy żadnych plastrów. Musimy wrócić do domu. - westchnął Nic: Nie! - krzyknęłam głośno - Jeśli teraz stąd odjedziemy, strzelam na ciebie focha. Na zawsze. - powiedziałam groźnie - Jeżeli chcesz, żeby to spotkanie na długo zapadło mi w pamięć, lepiej się stąd nie ruszaj. Dam radę, przecież nie umieram, prawda? - uśmiechnęliśmy się Lys: Nie chcę, żeby coś ci się stało. - powiedział skruszonym głosikiem Nic: Ojej, już się tak nie podlizuj, tylko lepiej zanieś mnie z powrotem, muszę coś zjeść. - spojrzał na mnie zdziwiony, ale się nie zatrzymał - No co? Nic nie jadłam od rana. Trzy kanapki po takim dniu, to pikuś. Doszliśmy, a właściwie to Lys doszedł (xD), bo ja całą tą krótką drogę, leżałam w jego szerokich ramionach. Posadził mnie na "ławce" i podał mi jabłko, a ja od razu się w nie wgryzłam. Kiedy już trochę przeżułam, postanowiłam dowiedzieć się o nim trochę, w sumie to praktycznie nic o nim nie wiedziałam. Nic: Opowiedz mi coś o sobie. - spojrzał na mnie - O rodzicach na przykład. Czemu nie mieszkasz z nimi? - zapytałam ciekawsko, popatrzył na mnie trochę dziwnie, ale zaraz mi odpowiedział. |
Rozdział 14 (gru 18, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Nic: Rozumiem. Jeździsz czasem do rodziców na wieś? Lys: Pewnie, że tak. Nawet często. - umilkł na moment - Nie martw się, niedługo cię ze sobą zabiorę, żeby przedstawić im moją nową dziewczynę. - uśmiechnął się zawadiacko Nic: Nie wątpię. - posłałam mu ciepły uśmiech Lys: Kiedyś, kilkanaście lat temu, kiedy nawet się jeszcze nie urodziłem prowadzili agroturystykę, ale po jakimś czasie zaczęło to przynosić więcej strat, niż zysków, więc postanowili z tym skończyć i całkowicie poddali się pracy na roli. Bardzo się do tego przywiązali, uwielbiają to zajęcie. - powiedział zamyślony Westchnęłam, co nie umknęło jego uwadze. Lys: Powiedziałabyś mi, co się dzieje u... U ciebie? Ostatnio dziwnie zareagowałaś, kiedy spytałem o twoich rodziców. Kastiel też mi coś tam wspominał, że zdenerwowałaś się, gdy chciał o tym pogadać. Nic: No, no dobra. - spojrzałam na niego smutno; Mimo, że pogodziłam się z myślą, że moja matka mnie nie kocha i nie interesuje się moim losem, o ojcu nawet nie wspominając, zawsze na tą myśl w moich oczach pojawiały się łzy, a na twarzy smutek. Nic: Od czego by tu zacząć? - wzięłam głęboki wdech, a chłopak popatrzył na mnie z zaciekawieniem i niepokojem zarazem - Kiedy byłam mała, miałam może trzy latka, do czterech maksymalnie, wszystko było w porządku. Pamiętam jak chodziliśmy razem na spacery, place zabaw. Zjeżdżałam razem z nimi na zjeżdżalni, zawsze, gdy tam chodziliśmy, biegłyśmy z mamą na karuzelę, a tata kręcił nas szybko, śmiałyśmy się do rozpuku. Później zmęczeni chodziliśmy na lody, przechadzaliśmy się po parku. Wieczorem kładli mnie razem spać, wspólnie czytali książki na dobranoc, opowiadali mi bajki. Prowadzali do przedszkola dla czterolatków, kupowali mi co rusz nowe zabawki. Dziwne, ale nigdy nie lubiłam bawić się lalkami, dużo bardziej wolałam samochody. Budowałam z tatą wieże z klocków, a potem razem je burzyliśmy, a mama śmiała się razem z nami z naszych wygłupów. - uśmiechnęłam się przez łzy, które, niestety, właśnie lały się po moich policzkach; Widziałam, że chłopak chce mnie przytulić, ale pokręciłam głową, wtedy rozkleiłabym się na całego, a chciałam jak najszybciej zakończyć tą opowieść. - Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy miałam mniej więcej pięć lat. Tata popadł w alkoholizm. Sprowadzał do domu swoich kumpli i razem chlali aż do rana. Matka siedziała ze mną w pokoju, ale po jakimś czasie wciągnął w alkoholizm i ją. Wysyłali mnie do Titi na całe dnie, żeby mieć spokój po całonocnej balandze, i leczeniu kaca. A jak cioci nie było w domu, a mną nie miał się kto zająć, zamykał mnie w pokoju na klucz i nie wypuszczał z niego aż do skończenia się imprezy. - zauważyłam w oczach Lysa współczucie - Ale to i tak nie jest najgorsze. On stał się jakimś potworem. Maltretował, katował mnie. Tłukł, dusił, wyzywał. Kilka razy wylądowałam przez niego nawet w szpitalu. Za którymś razem sąsiadka zadzwoniła po policję, rozpoczęli śledztwo. Zabrali mnie od nich, mieszkałam w rodzinie zastępczej. Potem zaopiekowała się mną babcia. A potem, po jej śmierci... - wspomnienia babci... tego było za dużo, nie wytrzymałam, i się rozpłakałam; Szlochałam trochę na ramieniu chłopaka, po czym powoli zaczęłam się uspokajać - Po jej śmierci przyjechałam tu, do Titi. Moim rodzicom odebrali prawa do opieki nade mną. Nie, teraz to już nie są moi rodzice. Nienawidzę ich szczerze całym sercem, a rodziców się nie nienawidzi. Rodziców się kocha, a skoro ich nie kocham... - umilkłam Nie byłam w stanie dopowiedzieć jeszcze czegokolwiek. Lys: Przykro mi... - przytulił mnie; Słyszałam bicie jego serce i czułam, że płakał razem ze mną - gdzieś tam w środku - Przepraszam, że pytałem, ja... Nie powinienem był tak się wypytywać, mogłem domyślić się, że to dla ciebie takie trudne... Nic: W porządku. Ja też ciekawiłam się, co u ciebie, jak się dogadujesz z rodzicami. - uśmiechnęłam się smutno przez łzy Po kilku minutach użalania się, dobry humor znów do mnie powrócił i zapomniałam już o wszystkim, co mnie trapiło. A głównie dlatego, że Lys chcąc mnie pocieszyć, zaczął opowiadać kawały. Nie były śmieszne, lecz chłopak najwyraźniej sądził inaczej, ale widząc jego roześmianą, wesołą twarzyczkę, nie mogłam się powstrzymać. Potem zaczął podrzucać grona winogron i łapał je w locie. Chociaż nie, ani razu nie złapał, przez co padałam ze śmiechu widząc jego zaciętą minę, a on chyba się na mnie obraził. Nie na długo, bo już po chwili leżeliśmy na kocu, gdzie jeszcze niedawno stał koszyk z żarełkiem, i patrzyliśmy w gwiazdy. Pokazywał mi kolejne gwiazdozbiory, i nawet jeśli nigdy w życiu nie interesowałam się i nie oglądałam wieczornego nieba z takim skupieniem, teraz było zupełnie inaczej. Mówił takim ciepłym, cichym głosem, wokół drzewa, my na łonie natury. Było tak romantycznie... Ale oczywiście co dobre, szybko się kończy. Więc po około godzinie mieliśmy już zamówioną taksówkę, jednak z innej korporacji. W sumie, to trochę się nam wydłużyło. Była 23:40, jak powiedział Lysander, a miał przecież wrócić o dwudziestej trzeciej. Ale nieważne. Grunt, że nam się udało. Najlepszy dzień w moim życiu? Oto on... Zajechaliśmy pod mój dom po kilkunastu minutach, zatrzymaliśmy się. Cały czas nie mogłam zapomnieć tego wzroku taksówkarza, który gapił się nas podejrzanie. Pewnie zapadał w głowę, co myśmy tam robili w tym lesie. Oj, niegrzeczny chłopczyk... Lys: Jesteśmy na miejscu. - rzekł z uśmiechem - Podprowadzić cię? Nic: Ależ nie, nie trzeba. Zmykaj do domu, Leo będzie się czepiał. Lys: Leo? Pewnie nawet nie zauważył, że się spóźniam, o ile oczywiście Rozalia nadal u nas jest. - zaśmiałam się - Na pewno sobie poradzisz? "Jaki on jest słodki..." - pomyślałam tylko Nic: Lys, to przecież tylko kilka kroków. Dam sobie radę, uwierz mi. - rozczulała mnie jego troska Otworzyłam drzwi, całując go krótko. Nic: Dziękuję za wspaniały dzień. To był mój najlepszy wypad od dłuższego czasu, a właściwie chyba najlepszy. Dziękuję bardzo. Lys: Nie masz za co dziękować. To przeze mnie siedziałaś dwie godziny w tym teatrze, zanudzona na śmierć. - uśmiechnął się, a ja zachichotałam Wyszłam. Kierowca był chyba w siódmym niebie sądząc po jego westchnieniu ulgi na dźwięk otwieranych drzwi auta. Jeszcze trochę, a pewnie by się zrzygał z tej słodyczy. Kiedy pojazd odjeżdżał, pomachałam do chłopaka i widziałam przez szybę, że ten odmachuje. Odwróciłam się na pięcie i uśmiechnęłam. Ale po chwili mina mi zrzedła. Czeka mnie długie kazanie o tym, jak to ciocia bardzo się o mnie martwiła, albo w najgorszym wypadku dostanę szlaban. Ale może jednak jakoś przemknę się niezauważona przez ciocię? A może już śpi, więc wmówię jej, że wróciłam wcześnie, przed dziesiątą? Z takim też nastawieniem weszłam do domu. Zdjęłam kurtkę, buty, i skierowałam się do kuchni,by coś przekąsić przed snem. Mało co się nie wywróciłam, gdy przechodziwszy obok salonu, usłyszałam srogi głos: Titi: Gdzie byłaś? Zdajesz sobie sprawę, że martwiłam się o ciebie? Drugi raz z rzędu przychodzisz późno do domu. Nie zdziw się, jeśli kiedyś zostaniesz zgarnięta przez policję po tym, jak zgłoszę twoje zaginięcie albo porwanie. - moje przypuszczenia jak na nieszczęście się sprawdziły Nic: Ja... Wiem, ze się martwiłaś, przepraszam. - w tej chwili wyciągnęłam z torby telefon, i jak się faktycznie okazało, dwanaście nieodebranych połączeń od ciotki - Przepraszam, byłam z chłopakiem... - jak zwykle nie było mi dane dokończyć Titi: Z chłopakiem? - teraz to była nie zła, a podejrzliwa Nic: No, tak. Z Lysandrem. Moim chłopakiem. Zaproponował mi pójście na "Anioły w Ameryce". Titi: Zaprosił cię do kina? Odchrząknęłam. Nic: Do teatru. A kiedy się zorientował, że nudziłam się tam cały czas, zawiózł mnie do lasu... - znowu to samo Titi: Do lasu?! - wykrzyknęła; Ta też pewnie wyobrażała sobie, co tam robiliśmy Nic: Pojechaliśmy na polanę, zrobiliśmy mały piknik. - powiedziałam spokojnie Pogadałyśmy chwilę, ciocia oczywiście musiała dostrzec razy na moich kolanach i nie omieszkała puścić tego wolno. Kazała wszystko opowiedzieć, chociaż było grubo po północy. Kiedy już zbierałam się na górę, kobieta odezwała się. "Heloł, jestem śpiąca, może dałabyś mi w końcu trochę spokoju, co?" Titi: Nicol, ja, ja muszę ci coś powiedzieć. A właściwie powiedzieć i zapytać się. "No błagam, streszczaj się, bo zaraz tu zasnę na stojąco." Titi: Masz jutro może czas po południu, po szkole? Bo chciałam ci kogoś przedstawić... To znaczy, robię kolację i chciałabym, bardzo by mi zależało, , gdybyś znalazła czas, żeby posiedzieć z nami... - powiedziała cicho Stanęłam jak wryta. Nic: Ale... Kogo? To znaczy, kto przychodzi? Titi: Nie ważne. To znaczy ważne, ale... No dobra. - odparła widząc moją lekko zniecierpliwioną minę - Od pół roku jestem w związku. Z Shonem. Nic: Z tym, z którym prowadzisz biuro, tak? Titi: Niezupełnie... - oł szit; Przyprowadzi jakiej spruchniałego, zgrzybiałego dziada i będę musiała z nim siedzieć przy jednym stole? Byłam niechętnie nastawiona do tego pomysłu. Spędzenie całego wieczoru z jakimś nieznanym mi gościem niezbyt mi się podobało. Poza tym, taka rodzinna atmosferka nie była w moim stylu. Już dawno się odzwyczaiłam, więc nie chciałam do tego wracać. Ale co miałam powiedzieć? "Niestety Titi, nie mam zamiaru sprawić ci przyjemności i nie pojawię się na tej kolacji, bo nie lubię takiego przyjaznego nastroju."? Eh... Nic: W porządku, będę. O której godzinie? Titi: Myślałam o siedemnastej. Co ty na to? Nic: Dla mnie pasi. - rzuciłam i skierowałam się na schody, jednak przeszedł mi apetyt na cokolwiek i chciałam już tylko walnąć się do łóżka - Dobranoc. - rzuciłam na odchodnym Właśnie przeszłam przez pierwsze stopnie, gdy zatrzymał mnie głos cioci: Titi: Nicol, poczekaj chwilkę! Zapomniałam, że dzisiaj przyszedł listonosz. Oprócz jakichś tam rachunków, przyniósł też coś do ciebie. - oznajmiła spokojnie, po czym podeszła do stolika, na którym leżał stosik kartek. Wygrzebała jedną ze środka i podała mi ją, kiedy podeszłam z wyciągniętą ręką. Wzięłam od niej polecony i przeszłam do sąsiedniego pokoju, którym okazała się być kuchnia. Ciocia przyszła za mną, zapewne ciekawa, kto i po co do mnie pisze. Spojrzałam na informacje o adresacie: Bianka Stivens. Odruchowo się wzdrygnęłam. Nie chciałam czytać tego, co jest w środku, miałam do niej tak duży żal... Moja mama... Jednak kiedy odkładałam list na blat kuchenny, zobaczyłam na odwrocie jakiś tekst. Mimo, że nie chciałam w ogóle na to patrzeć, coś w środku było tak ciekawe, że się nie powstrzymałam. Czytając, domyśliłam się, że napisała ten "wstęp" na kopercie, bo wiedziała, że i tak go nie przeczytam... "Nicol, domyślam się, że nie zamierzasz przeczytać tego listu i rozumiem cię - nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego. Jednak mam prośbę: proszę, przeczytaj go mimo wszystko, to bardzo ważne. Dotyczy tylko i wyłącznie ciebie. Wiem, że powinnam powiedzieć ci dużo wcześniej, ale nie miałam wystarczająco dużo odwagi... Błagam cię, nie ignoruj tego listu, na prawdę nie chcę cię dłużej okłamywać..." |
Rozdział 15 (gru 22, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Jakoś opanowałam i zdusiłam w sobie przeważającą chęć do zajrzenia w kopertę, chodź przyszło mi to bardzo ciężko. Właśnie w tej chwili całe to zainteresowanie ze mnie odpłynęło, a jego miejsce wypełniła złość i wściekłość. No bo w końcu jakby trochę się zastanowić - jak ona w ogóle ma prawo się do mnie odzywać i przepraszać po tym, co musiałam przez nią wycierpieć? Czułam, że Titi z niepokojem obserwuje moją wewnętrzną walkę z samą sobą. Po moich co rusz zmieniających się minach, takich jak złość, smutek, ciekawość, żal i znów gniew, nie można było nic wywnioskować. Ale teraz mnie to nie obchodziło. Nie dbałam o to. W tej chwili liczyłam się tylko ja. A może jednak przezwyciężyć honor i jednak najzwyczajniej w świecie zajrzeć do listu? Nie!!! Nie mogę tego zrobić! Nie chcę! Podeszłam szybkim krokiem do kosza i z bulgoczącą we mnie furią, z całej siły cisnęłam kopertą do śmietnika. Odwróciłam się i wsparłam łokciami o blat kuchenny, zakrywając twarz dłońmi. Nie mogę płakać. Nie mogę... Zresztą z jakiego niby powodu miałabym? Nic się nie przecież nie stało. Zerwałam się w jednej chwili na równe nogi i niemalże biegiem skierowałam się na schody. Kiedy właśnie stanęłam na pierwszym stopniu, ściskając z nerwów barierkę, odezwała się ciocia. Titi: Ej, Nicola, poczekaj! Co się dzieje? Przecież nawet go nie otworzyłaś! - krzyknęła jakby bała się, że z tych emocji wcale a wcale jej nie słucham. A tak właśnie było. Nic: Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, kto i co do mnie napisał, proszę bardzo, możesz sobie wziąć ten durny list! Tylko nie pokazuj mi już go więcej na oczy! Nie chcę więcej widzieć od niej żadnych listów, więc gdy jeszcze coś przyjdzie, od razu możesz to wyrzucić, rozumiesz?! - krzyknęłam pod wpływem nadal napływającej wściekłości. Zauważyłam jeszcze tylko zasmuconą minę Titi. Teraz żałowałam tego, co do niej powiedziałam. Ale nie dałabym rady podejść do niej i przeprosić za swoje zachowanie. Wbiegłam do pokoju, trzaskając drzwiami. Rzuciłam się na łóżko. Zaczęłam szlochać. Tylko właśnie, dlaczego ja płaczę? Po chwili znałam już odpowiedź. Do tej pory pogodziłam się z wszystkimi trudnościami, jakimi zostałam obarczona. A po przeczytaniu tego wstępu nie mogłam powstrzymać napływających do mojej wyobraźni obrazów: Ja siedząca z rodzicami na ławce w parku, kiedy jemy lody... Oglądamy wspólnie wieczorynkę, czyli Smerfy, śpiewamy razem piosenkę: "Hej dzieci, jeśli chcecie, zobaczyć Smerfów las, przed ekran dziś zapraszam was!(...)", wygłupiając się i śmiejąc się bez przerwy... Zabierają mnie do zoo i karmimy tam antylopy... Robimy z mamą babeczki. No dobra, może ona robi, a ja przeszkadzam, ale to już coś... Łzy napłynęły mi do oczu. Wszystkie wspomnienia wezbrały we mnie ze zdwojoną siłą. Skuliłam się i po chwili głośnego płaczu, zasnęłam z nerwów... Kiedy tylko się obudziłam, od razu zerknęłam na zegarek 6:20. O ja, na ósmą d szkoły, czyli że trzeba wstawać. Przez chwilę prowadziłam ze sobą wewnętrzną walkę czy poleżeć jeszcze trochę, czy jednak się podnieść. Dosłownie zwlekłam się z łóżka, przeciągając się i ziewając szeroko. Podeszłam do szafy z przymrużonymi nadal powiekami, wyciągnęłam jakieś pierwsze lepsze ciuszki i weszłam do łazienki. Wzięłam zimy prysznic, który dobrze mi zrobił jeśli chodzi o mój nastrój. Przebrałam się, po czym z powrotem znalazłam się w pokoju. Usiadłam przed toaletką, uczesałam się w warkocza na boku, lekko się umalowałam. Sprawdziłam godzinę - 6:45. Zdążę jeszcze coś zjeść. I muszę przeprosić ciocię. Z takim też nastawieniem zeszłam na dół. W odpowiednim momencie, bowiem kobieta właśnie zbierała się do wyjścia. Nic: Titi - zaczęłam - możesz chwilę poczekać? - zapytałam niepewnie; Na pewno była na mnie wściekła. Titi: O co chodzi? - odwróciła się, ale zostałam zbita z tropu; Uśmiechała się. Nic: To znaczy... Ja, chciałam cię przeprosić. Za wczoraj. Bo wiesz... Zdenerwowałam się strasznie, nie mogłam się opanować. Ale teraz jest mi strasznie głupio, że wyładowałam na tobie całą tą złość... - powiedziałam skruszona Titi: Skarbie, przecież ja się na ciebie nie gniewam. Wiem, że byłaś wściekła. Ale w porządku, nic się nie stało. Nie wiedziałam, że aż tak się wkurzysz. Tylko... Nie myśl, że czytałam co jest w środku. Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale to pewnie bardzo ważne, skoro Bianka do ciebie napisała, kochanie. Ma świadomość, że nie chcesz jej słuchać, i tak dalej, ale jestem też pewna, że to, co napisała, ma duże znaczenie. Nic: Titi, ja nie chciałam tego czytać. Nie teraz, bo... jeszcze nie jestem gotowa na konfrontację z nią, tak samo jak nie jestem w stanie przeczytać tego... Na razie. Titi: Wiem. Dlatego właśnie wyjęłam ten list z kosza (O Boże... Titi śmieciara xD). Kiedy będziesz już zdecydowana, powiedz mi, a go wygrzebię, okej? W odpowiedzi tylko się do niej uśmiechnęłam. Przytuliłam ją. Tak bardzo chciałam, żeby to ona była moją mamą... Titi: Dobra, muszę spadać. Praca... - wywróciła oczami - To co, o siedemnastej? Nic: O siedemnastej. - uśmiechnęłam się; Cioci najwyraźniej bardzo zależało na tym, bym go poznała i dobrze dogadała, a ja nie chciałam jej rozczarować. Po zjedzeniu śniadania, na co składała się sałatka warzywna, postanowiłam wychodzić. Niby dopiero 7:15, ale co tam. Na dworzu wiał chłodny, porywisty wiatr, dlatego przyszłam do szkoły trzęsąc się z zimna. Kiedy tylko przekroczyłam tylko przekroczyłam ogrodzenie, dopadła mnie Rozalia. Roz: Hej Nicola! - wykrzyknęła uradowana, podbiegając do mnie Nic: O, hej. Co się dzieje, że tak krzyczysz? Roz: No, w sumie to nic. Ale muszę z tobą pogadać. - spuściła wzrok Nic: Słucham? Co to za ważna sprawa? Roz: Bo... Chodzi o wczoraj... Eee, jak przyszłaś z Lysandrem do domu, i... No wiesz, widziałaś minie z Leo... - zarumieniła się Nic: Ach, o to chodzi. - zaśmiałam się - W porządku. Nie było tematu, nic nie widziałam. - widziałam, że nie jest za bardzo przekonana - Każdemu mogło się zdarzyć. - dusiłam w sobie śmiech, bo nie chciałam jeszcze bardziej zdołować Rozalii Roz: Czyli zapominamy? Nic: O czym? Nie wiem o co chodzi. - uśmiechnęłyśmy się do siebie Roz: Dobra, więc w takim razie sprawa załatwiona. Jedna sprawa. A teraz czas na drugą. - powiedziała szatańsko - Gdy wyszliście z mieszkania, Leo powiedziała mi, że Lys, to znaczy wy, że jesteście parą. Tak mu powiedział, w takim kontekście. Nie mogłam w to uwierzyć. To prawda? - mogłam się spodziewać Nic: Okej, jesteś moją przyjaciółką, więc ci powiem. Wczoraj zostaliśmy parą. - odparłam rozentuzjazmowana Dziewczyna zaczęła piszczeć mi do ucha. Nic: Ejejej, spokój. Zabrał mnie do teatru, a potem na do lasu. Tam, gdzie urządzacie jakieś imprezy, tak? Roz: Ach... Tam cię zabrał... Tak, dokładnie, robiliśmy tam czasem potańcówki. Ale teraz opowiadaj, co robiliście. Nic: Urządziliśmy mały piknik. Jedliśmy... Gadaliśmy... Ganialiśmy się... Patrzyliśmy w gwiazdy... - powiedziałam powoli rozmarzona Roz: Wiedziałam, że wymyślił coś bardzo romantycznego. Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Nic: I to chyba nie wszystko, tak? Roz: Dokładnie. Wyobrażasz sobie, że za kilka lat będziemy szwagierkami? O ja cię... Będziesz moją rodziną! - wykrzyknęła "Szwagierkami? Rodziną? Że co?!" Nic: Ym, Roza? Jesteśmy razem od wczorajszego popołudnia, czyli niecałe dwadzieścia cztery godziny. Chyba trochę za wcześnie wyciągać takie wnioski, co? Roz: I co z tego? Trzeba cieszyć się życiem! Ale będzie bosko! Już sobie wyobrażam taką wigilię u rodziców naszych chłopców. My z trójeczką dzieci, ty z Lysiem z dużą gromadką małych, słodziutkich brzdąców, które bawią się pod choinką. Będzie cudnie! - podniecała się Nic: Rozalia! Dzieci? Jakie dzieci? Duża gromadka? Oszalałaś?! Roz: No, skoro już będziecie małżeństwem, to chyba, no wiesz, ten tego, i będą dzieci, nie? Lysio nigdy ci nie mówił, że jego marzeniem jest mieć ósemkę? Już się nieźle nastawia na taką robotę, świntuszek, ale taka już rola facetów. - patrzyłam na nią z niedowierzaniem, a ona jak gdyby nigdy nic, dalej coś tam trajkotała, ale już tego nie słuchałam "Marzeniem jest mieć ósemkę"? "Ten tego, i będą dzieci"? "Nastawia się na robotę"? "Świntuszek"? "Taka już rola facetów"? O. Mój. Boże. W co ja się wpakowałam? Nie, dobra, Rozalia tak tylko gada. Zresztą, jeszcze dużo czasu przed nami, nie mam się czym martwić. Nic: Roza, to naprawdę bardzo interesujące, ale może chodźmy pod salę? Zaraz lekcja. - chciałam przerwać tą bezsensowną gadkę. Ta, jak na zawołanie, umilkła. Roz: Ale jest przecież jeszcze pół godziny do rozpoczęcia lekcji. - powiedziała zawiedziona Nic: Tak, wiem, ale... - myśl, Nic, myśl; No chyba że chcesz jeszcze trochę posłuchać o swoich przyszłych dzieciach z Lysem... - Muszę się przywitać z wszystkimi. Roz: Dobra, dobra, chodź. - mruknęła Weszłyśmy na korytarz, a wszystkie spojrzenia zebranych skierowały się w moją stronę. Każdy, obok kogo przechodziłam, gapił się na mnie, jak szpak w dupę - za przeproszeniem. Zignorowałam to i dalej szłam dumnie z Rozalią poz salę nr 7. Pod klasą zobaczyłam siedzące na ławce dziewczyny: Kim, Violkę i Irys, a po drugiej stronie, w znacznej odległości od nich zajmująca miejsce Święta Trójca, czyli Amber, Charlotte i Li. Na parapecie siedział Kastiel, a obok niego stał Lysander. Widziałam biegnących bliźniaków, bo Alexy zabrał bratu konsolę, na której grał, a Armin gonił go krzycząc, że jak mu jej nie odda, to go zabije. Normalka. Podeszłam do grupki dziewczyn, zauważając szyderczy uśmiech na twarzy Amber. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale teraz nawet nie chciałam się nad tym zastanawiać. Zamiast tego, rozpoczęłam pogawędkę z koleżankami. Po chwili poczułam mocny uścisk na moim ramieniu i zostałam szybko pociągnięta. Gwałciciel - moja pierwsza myśl. Jakże głupia i naiwna. Ta, gwałciciel w szkole, pozdro Nicol. Odwróciłam się w stronę mojego "oprawcy", o ile można to tak nazwać, dopiero gdy ten się zatrzymał. I jakie było zdziwienie, kiedy zobaczyłam przed sobą Kastiela. Nic: Co ty wyprawiasz?! Porąbało cię?! - krzyknęłam zbulwersowana jego postawą Kas: Co ja odstawiam?! Może ty mi powiesz, co ty robisz?! "O czym on pierdzieli?!" Nic: O co ci chodzi? - teraz to tego nie ogarniałam Kas: Jak to o co? Jeszcze wczoraj przystawiałaś się do mnie, teraz obściskujesz się z moim najlepszym kumplem?! - wrzasnął Nic: Przymknij się! - uspokoiłam go - Kurde, o czym ty gadasz? Po pierwsze... Jakie przystawiałaś się? To ty robisz do mnie maślane oczka, a nie ja. A po drugie, o co ci znowu chodzi z Lysandrem, bo ja już się pogubiłam. "Jest zazdrosny, jest zazdrosny! Wiedziałam, że się uda! Rozalia, jesteś moją boginią!" Kas: Nie, wcale ci się nie podobam, no coś ty. Przecież widzę, jak na mnie patrzysz. - powiedział czarująco, pff... Chyba nie myślał, że się nabiorę? Nic: Pomarzyć zawsze można. A tak w ogóle, to coś sobie ubzdurałeś, ponieważ nie jestem tobą zainteresowana. - powiedziałam, żaby go sprowokować; Do "walki" o mnie, oczywiście - Kotku. - dodałam po chwili namysłu, a jego oczy rozszerzyły się; Ciekawe, co sobie pomyślał? - Chcesz jeszcze trochę pobawić się w przesłuchanie, czy mogę już iść? Kas: O co chodzi z Lysandrem? Nic: Przepraszam bardzo, ale to chyba nie jest twoja sprawa, w moim mniemaniu, rzecz jasna. - uśmiechnęłam się Kas: Odpowiedz. Całujesz się z nim przy szkole, jak jakaś... "No, dokończ, dokończ, będę miała dobry powód, żeby przywalić ci z prawego sierpowego." Kas: Nieważne. Możesz mi to jakoś wytłumaczyć? - nie dawał za wygraną Nic: Ale to nie jest twoja sprawa. Zresztą, przekroczyłeś dzisiaj limit zadawanych mi pytań. Także poczekaj do jutra, może ci wszystko rozjaśnię. Może. - powiedziałam dobitnie i odeszłam, ale po chwili zwróciłam głowę w jego stronę - Albo wiesz co? Powiem ci od razu. I tak byś się w końcu dowiedział. Jesteśmy z Lysem od wczoraj razem. Zabrał mnie na romantyczny wypad po okolicy. - odwróciłam się z powrotem i uśmiechnęłam pod nosem Czyli, że Amber wszystkim już rozgadała o wczorajszym zajściu. Dlatego cała szkoła się na mnie gapi, jestem teraz w centrum zainteresowania. Trudno. Poza tym, nie dam jej triumfować. Niby wszyscy dowiedzieli się, że całowałam się z chłopakiem, ale powiem, że to nic nadzwyczajnego, bo jesteśmy parą, i ten uśmieszek szybko jej zniknie. "Dobrze Nic, dobrze! Świetny plan! Piąteczka za pomysłowość! Uuu!" Podeszłam pod drzwi i zerknęłam na zegar. Jeszcze pięć minut do rozpoczęcia. Podszedł do mnie Lys. Lys: Hej. O czym tak myślisz? - uśmiechnął się Dałam mu buziaka w policzek. Nic: Hm? O niczym szczególnym. Ta idiotka, - wskazałam ruchem głowy na Amber - rozpowiedziała wszystkim plotkę o nas. - powiedziałam z coraz większą złością w głosie Lys: Spokojnie. Przyszedłem przed tobą, więc to na mnie wszyscy napadli i zaczęli wypytywać o tamto. - uśmiechnął się delikatnie, ja zresztą też Nic: Czyli już to wyjaśniłeś? Lys: Praktycznie wszystkim. Odciążyłem cię. - szepnął Nic: Odciążyłeś? - wybuchłam śmiechem - Odciążyłeś? Nieźle powiedziane! I stało się. Dostałam ataku głupawki. Cały Wos chichotałam i widocznie przeszkadzałam tym kolesiowi, bo wziął mnie do odpowiedzi, chociaż to była dopiero moja pierwsza taka lekcja odkąd tu przyjechałam. Nie ma to jak podłożyć się nauczycielom i zepsuć im opinię o sobie już w pierwszym tygodniu. Mówi się trudno. A tak na marginesie, co ja zrobię, że lubię się śmiać? Śmiech to zdrowie. Mówią, że piętnaście minut dziennie wydłuża życie o jeden dzień. A ja chcę długo żyć. Lekcje minęły całkiem spoko, no może prócz tej pały plus z odpowiedzi. Wyszliśmy całą grupą na dziedziniec. Gadaliśmy jak najęci. Lysander jednak miał rację co do tego, że wyjaśnił wczorajszy dzień, bo nie musiałam się nikomu tłumaczyć. Bardzo dobrze. A jeszcze ta mina Amber, kiedy powiedziałam jej prosto w oczy, że jestem z Lysem, dlatego się całowaliśmy. Bezcenny widok. Do domu wróciłam około 15:35. Czyli już tylko nieco ponad godzinę, bo pewnie ten gostek przyjdzie wcześniej. Postanowiłam nic nie jeść, skoro to będzie kolacja. Titi obiecałam mi, że zrobi risotto. Pyszne i szybkie, czyli jak wróci po szesnastej to się spokojnie wyrobi. Skoczyłam na górę z zamiarem przygotowania się do nadchodzącej wizyty. Wzięłam szybki prysznic, a potem ubrałam się we wcześniej wyciągniętą sukienkę. Zrobiłam delikatny makijaż i lekko pofalowałam włosy. Nie chciałam przesadzać z wyglądem, dlatego wszystko było stonowane, ale zarazem eleganckie i dopasowane do sytuacji, nie chciałam wyjść na idiotkę. Kiedy byłam gotowa, zeszłam na dół. Od razu ogarnął mnie przepyszny zapach jakiejś potrawy. Jakiejś - czyli risotta. Mmm... Weszłam do kuchni. Nic: Hejo Titi. Czemu nie przyszłaś się ze mną przywitać? - zapytałam, dając jej buzi Titi: Nie chciałam ci przeszkadzać. Podejrzewałam, że się szykujesz. Bardzo ładnie wyglądasz. - pochwaliła mnie uśmiechnięta od ucha do ucha; Dopiero teraz zauważyłam, że ta już jest gotowa. Ubrana była w kremową mini sukienkę. Mini - bo ledwo zakrywała tyłek cioci. Odkryte ramiona, bowiem wiązana była na szyję, i wycięcie na plecach aż do talii. Na dodatek brązowe połyskujące szpilki na mega wysokiej platformie. Włosy pokręcone, częściowo upięte, a częściowo rozpuszczone. Na twarzy totalna tapeta. Po prostu jej nie poznawałam. Nie chciałabym jej obrażać, ani nic z tych rzeczy, ale tak w rzeczywistości - wyglądała jak doświadczona dziwka - po prostu. I właśnie teraz zaczęłam zastanawiać się, jak wygląda ten jej "przyjaciel". No bo, dla starego, zgrzybiałego dziada by się tak nie ubrała, prawda? Przez te rozmyślania na temat nowego związku cioci, nie usłyszałam dzwonka do drzwi. Kiedy w końcu się ocknęłam, usłyszałam szepty dochodzące z korytarz, więc się odwróciłam. Zobaczyłam Titi przyklejoną do jakiegoś gościa, z którym się całuje zawieszona na jego szyi. Jak to widziałam, to chciało mi się rzygać. Bleee... No okej, całujcie się, ale bez przesady. Gdy odkleili się od siebie w końcu, po dobrych kilkunastu sekundach ślinienia się ze sobą, myślałam, że padną. Ten koleś... Miał maksymalnie z 22-23 lata! To jest ten chłopak cioci?! To chyba jakaś kpina! Para podeszła do mnie obejmując się. Titi: Kochanie, to jest Shon. Opowiadałam ci właśnie o nim, to mój chłopak. - spojrzała na niego czarująco - Shon, a to moja siostrzenica, Nicola. Spojrzałam na niego z obojętnością, chociaż w środku aż się we mnie gotowało. A potem poszłam do kuchni, nawet się z nim nie witając. Przecież wystarczy tylko pomyśleć: pierwszą wersją, dlaczego zainteresował się moją ciocią taki młody facet jest to, że Titi ma duży majątek. No, może nie taki znowu duży, ale ma własny dom, kasy na wydatki jej nigdy nie brakuje, czyli jednym słowem – jest zamożna. Pojawia się też druga opcja: czyli Shon jest z nią dla zabawy, robi z niej jakąś dziwkę, bo ubiera się teraz naprawdę wulgarnie i po prostu kiepsko i niemodnie. Bardziej prawdopodobna było pierwsze wyobrażenie. Koleś – 23 lata i kobieta – 34 lata. Istne szaleństwo. Tu coś nie pasowało. Ciocia nigdy nie była łatwowierna i myślała bardzo jasno, a teraz? Zupełnie się zmieniła, nie poznaję jej. Chodź w ostatnich dniach widziałam, że zmieniła styl, jakoś tego nie zauważałam. Aż do teraz. Titi: Dlaczego jesteś dla niego taka niemiła? – usłyszałam chłodny ton głosu kobiety za swoimi plecami; Odwróciłam się w jej stronę. Nic: Pytasz się mnie jeszcze dlaczego? Nie widzisz, że on chce cię najzwyczajniej w świecie wykorzystać? Zmieniłaś się. Na gorsze. – umilkłam widząc jej wściekłą twarz i usta zaciśniętą w wąską, niemal niewidoczną linię – Titi, ja naprawdę chcę, żebyś była szczęśliwa, ale z nim nie będziesz. Zobacz, co on z ciebie zrobił. Spójrz tylko. Wyglądasz jak istna lalka barbie, to do ciebie nie pasuje. Titi: Jeśli naprawdę zależy ci na moim szczęści, to bądź tak miła i idź zapoznać się z moim gościem, a ja przygotuję jedzenie. Tylko zachowuj się normalnie i nie odstawiaj takich cyrków. – wyminęła mnie i podeszła do kuchenki Nic: Ale… - przerwałam, bowiem wiedziałam, że taka gadka i tak nic nie da; Ruszyłam więc ze smętną miną w kierunku salonu, w którym siedział mój nowy "znajomy". Usiadł, a właściwie to rozwalił się na sofie, jak menel jakiś normalnie. I ja mam z nim spędzić wieczór? Przecież to jakiś żart. On jest o jedenaście lat starszy od Titi, i jest z nią z miłości? Na pewno. Sh: Cześć. - wyciągnął do mnie rękę, a ja nawet nie spojrzałam w tą stronę Nic: Spadaj. Nie odzywaj się do mnie. I chcę cię tylko poinformować: będę dla ciebie miła tylko ze względu na Titi. Wiedz tylko, że cię przejrzałam. Chcesz wykorzystać moją ciocię, tylko zastanawiam się, dlaczego ona nie potrafi tego zauważyć. - warknęłam - Owinąłeś ją sobie wokół palca. Przez ciebie wygląda teraz jak jakaś... puszczalska. - syknęłam - I wiesz co? Pomyś... - przerwałam, ponieważ do salonu właśnie weszła ciocia z miską ryżu; Na całe szczęście, nie słyszała naszej wymowy zdań, a raczej moich wątów dotyczących jego. Titi: Dogadaliście się już? I co Nic, jednak polubiłaś Shona, prawda? Wiedziałam, że jednak się przekonasz, jesteś zbyt mądra na to, żeby rozpoczynać jakieś bezsensowne kłótnie. - uśmiechnęła się; Miałam ochotę jej powiedzieć, co myślę. O niej, o nim, o nich. Ale nie chciałam niszczyć jej dzisiejszego dobrego humoru i szczęścia. Oczywiście do czasu, aż znajdę coś na niego, żeby mi uwierzyła. Sh: Jasne skarbie. To co, siadamy? "Skarbie? Boże, co za debil... I podlizuje się na dodatek. Totalny czubek..." Titi: Oczywiście kotku. Przyniosę jeszcze tylko resztę i będzie gotowe. "Kotku? Ja zaraz zwariuję..." Kobieta wyszła do kuchni, a ja zignorowałam gościa i podeszłam do stołu. Usiadłam i zaczęłam zawijać i bawić się rąbkiem mojej sukienki, zupełnie olewając tego małolata. Dwudziestotrzylatek? To chyba jakiś żart... Titi: Już jestem. - postawiła patelnię z sosem na deskę leżącą na stole - Ile? - zapytała i zaczęła nakładać posiłek na jego talerz Sh: Wystarczy. - odparł po paru dobrych chwilach; Nie dość, że podrywacz, to i żarłok. Ja to bym tyle żarcia wciągnęła dopiero w co najmniej dwa dni. A ten na dodatek wziął jeszcze porządną dokładkę. Chciałam mu powiedzieć, żeby tyle nie jadł, bo będzie gruby, ale jakoś się powstrzymałam. Postanowiłam uniknąć nieprzyjemnych sytuacji i nie posyłać złośliwych komentarzy w jego stronę. Tak więc przesiedziałam cały ten "rodzinny" czas w zupełnej, całkowitej ciszy. W ogóle się nie odzywałam. Nie zapytałam Shona, gdzie mieszka, gdzie pracuje... Chociaż nie. Powinnam się zapytać, czy w ogóle pracuje. Choć to i tak bezsensowne. Na 100% jest bezrobotny. Nie interesowało mnie już to. Wiem, że powiedziałam mu, że będę dla niego miła - właśnie to robiłam. Ledwo się powstrzymałam, żeby nie wybuchnąć. Chociaż z drugiej strony - czym ja się tak denerwowałam? Może oni naprawdę się kochają? Tak, jasne. Niemożliwe. Titi: Nicol, dlaczego nic nie mówisz? Coś nie tak? "Nie, wszystko jest w porzo, czuję się świetnie, bosko, i wręcz uwielbiam tego twojego nowego kochasia. Czy mogłoby być lepiej?" Nic: Rozbolała mnie głowa. Miałam dzisiaj ciężki dzień w szkole. Chyba pójdę się położyć. - mruknęłam udając trzymając się za łebek; To była okazja, żeby się stąd ulotnić. Pójdę na górę, walnę się na łóżko, i będę miała ich gdzieś. Titi: Ojej, biedactwo. Leć do pokoju, my jeszcze trochę tu posiedzimy. - spojrzała znacząco na Shona Nic: Em, albo wiesz, może jednak jakoś wytrzymam, posiedzę jeszcze z wami. - ciekawe, co by tutaj robili, gdyby mnie zabrakło... Wolę nawet nie myśleć. Titi: W porządku. To ja może zacznę już sprzątać, co? Sh: Pomogę ci. - jaki gentelmen, pff... Titi: Nie trzeba, dam radę. Posiedź, odpocznij. - uśmiechnęła się; Odpocznij? Po czym? Sh: Jesteś prawdziwym aniołem. Kobieta wstała, złożyła talerze i skierowała się do kuchni, więc zostaliśmy sami. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Do czasy, aż dało się słyszeć biadolenie Titi. Titi: Chryste Panie! Pięknie! - wbiegła do salonu - Nie kupiłam twoich ulubionych ciastek, kotku! Totalne o nich zapomniałam, a miałam pamiętać. Okej, skoczę do sklepu, zaraz wracam, dobra? Sh: W porządku. - powiedział z uśmiechem, a ja nie orientowałam się, o co chodzi; Zjarzyłam się po czasie, kiedy ciocia już wyszła z domu. Poszła do spożywczaka specjalnie po ciastka? Jego ulubione ciastka? To jakieś niepoważne... Sh: No, mała, powiedz mi teraz o co ci chodzi? Cały czas patrzysz na mnie krzywo. Dlaczego? - zapytał bezczelnie Nie odpowiedziałam, tylko patrzyłam na niego gniewnie. Nie zdążyłam zareagować, kiedy to wstał od stołu i skierował się na kanapę, a potem usiadł koło mnie. Odsunęłam się. Czułam się nieswojo, kiedy siedział tak blisko. Sh: Skarbie, nie uciekaj tak ode mnie. Przecież wiem, że ci się podobam . - zbliżył się do mnie "Co za koleś! Wiedziałam, że nie bierze Titi na poważnie! A teraz się jeszcze do mnie przystawia, dupek. Ale chwila... Przystawia? A ja jestem z nim w domu sam na sam... Titi, wracaj!" - wystraszyłam się lekko Nic: Zabieraj się ode mnie ty gnoju. - warknęłam - Może już zapomniałeś, to ci przypomnę, że jesteś chłopakiem mojej cioci. Sh: To nie jest przeszkodą w tym, że moglibyśmy się zabawić. Mamy jeszcze chwilę dla siebie, jakieś piętnaście minut. No chodź, spodoba ci się, słoneczko. - zdrętwiałam, nie mogłam się ruszyć; A on tylko zbliżył swoją twarz i usta, do mojej szyi. Objął mnie prawą ręką i patrzył w oczy. Nic: Zdejmij ze mnie te łapska. - szepnęłam groźnie Sh: Czemu jesteś taka zacięta? Jeden mały, szybciutki numerek, i po wszystkim. Przyda nam się takie urozmaicenie. Przyjemne urozmaicenie. - powiedział czarująco, a ja jak zahipnotyzowana, nic nie zrobiłam - Wiesz, że jesteś śliczna? Od razu mi się spodobałaś. Taka delikatna, naturalna, ale jednocześnie piękna... - mówiąc to, powoli zmniejszał odległość dzielącą nasze usta Po chwili delikatnie musnął moje wargi swoimi. Poczułam nagły przypływ, hmm... emocji? Adrenaliny? Nie wiem, nie chcę wiedzieć. Ja nie mogę, cały wieczór na niego nadawałam, a teraz? Chociaż fakt faktem, że był cholernie przystojny. Nie mogłam mu się oprzeć, pewnie tak, jak wszystkie laski. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Mam chłopaka. Kocham go. A gość, z którym się całuję, jest ode mnie sześć lat starszy i jest partnerem własnej cioci. To jakaś patologia... Nie przerywaliśmy naszych, już teraz, namiętnych pocałunków. Shon położył swoją dłoń na moim udzie i zaczął jechać coraz to wyżej. Nie wytrzymałam. Odkleiłam się na moment od niego, przerzuciłam nogę i usiadłam mu na kolanach. Przywarłam do niego mocno, a ten objął mnie w talii i przesunął rękę w kierunku zamka mojej sukienki... |
Rozdział 16 (gru 25, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Usłyszałam dźwięk dzwonka mojego telefonu. I to właśnie to przywróciło mnie do rzeczywistości, wyrwało z tych chorych rozmyśleń. Otworzyłam oczy i natychmiast chwyciłam jego rękę na swoich plecach. Zastygł w bez ruchu. Co ja chciałam zrobić? Zdradzić Lysa z nim? Chłopakiem mojej kochanej cioci? Zrobić jej takie świństwo nie zważając na to, jak go kocha? Jest dupkiem. Ale mimo wszystko go kocha. Bardzo. A ja chciałam zrobić coś, żeby mnie znienawidziła. Ten cholerny gnój… Gdyby nie telefon, na pewno by mnie przeleciał, wylądowalibyśmy w łóżku. Po „jednym, krótkim numerku” – jak to ujął. Był gotów wykorzystać chwilę bez Titi, zostając ze mną sam na sam. Chciał się zabawić, po prostu. A ja, idiotka, uległam mu. Tak, uległam, bo gdyby ktoś do mnie nie zadzwonił, nie przerwał tego co się działo, z pewnością byśmy się przespali. Jestem przekonana, że omamiał tak wszystkie, nawet przypadkowo poznane dziewczyny. Cieszył się życiem – można by to tak podsumować. Zeskoczyłam z niego, kiedy tylko usłyszałam komórkę. Zaczęłam mocować się z zamkiem, którego za nic nie dałam rady zapiąć. Sh: Może pomóc? – zapytał, uśmiechając się tak, tak… szczerze? Przyjaźnie? Nie, to niemożliwe… Zgromiłam go wzrokiem, a potem podleciałam do aparatu. Chwyciłam urządzenie w dłoń. „Titi” – widniało na wyświetlaczu. Jeszcze tego brakowało… Ale co miałam zrobić? Odrzucić to połączenie? Nie odebrać? Nic: Słucham? – zapytałam Tel: Jestem właśnie w sklepie. Zrobiłam już potrzebne zakupy i chciałam iść do kasy, ale może tobie też coś wziąć? Nic: Yyy… Nie, nie trzeba. Niczego nie potrzebuję. – powiedziałam, ale zaraz dodałam – Kiedy wracasz? Tel: Będę za kilka minut. Co się stało? Nic: Nic, tak tylko… Chciałam wiedzieć. – trochę się zakłopotałam Tel: Mam nadzieję, że nie rozpętałaś w domu jakiejś kłótni, tak? - zapytała podejrzliwie Nic: T-tak. To znaczy nie! Żadnych kłótni... Wszystko w porządku. Tel: No to ja idę płacić i wracam. Pa. Nic: Pa. Rozłączyłam się i położyłam telefon z powrotem na stół. Odwróciłam się w stronę Shona. Siedział na tym samym miejscu co wcześniej i patrzył na mnie. Sh: Titi? – podniósł brew Nic: Tak. – mruknęłam cicho Sh: Co chciała? Coś nie tak? Nic: No nie mów, że się martwisz. Mam ci przypomnieć, co niedawno zrobiłeś, chociaż tak bardzo ją kochasz? – prychnęłam Sh: Nie wiem czy wiesz maleńka, ale ty też brałaś w tym udział, więc lepiej zachowaj to dla siebie. Bo w przeciwnym razie będziesz miała poważny problem. – podszedł do mnie, a ja stanęłam jak wryta Nic: Grozisz mi? – zapytałam twardo Sh: Nie. Ostrzegam. Przed popełnieniem ogromnego błędu. Nic: Nie chcę tego słuchać. – pokręciłam stanowczo głową – Ale wiedz, że nie pozwolę ci skrzywdzić Titi. Za bardzo mi na niej zależy. W tej chwili usłyszałam dźwięk przekręcanego w drzwiach klucza, tak więc umilkłam. Titi: Hej! Już jestem! – weszła do salonu – Kotek, mam twoje ciacha. Łap! – rzuciła mu pudełko, a ten je złapał – Co robiliście, jak mnie nie było? – zapytała – Mam nadzieję skarbie, że Nic była dla ciebie miła. – spojrzała na niego Sh: O tak, była. Bardzo miła. – mówiąc to patrzył na mnie, a ja zaczerwieniłam się; Musiałam się stamtąd ulotnić Nic: To ja może pójdę zrobić herbatę, dobra? Titi: Dobrze. – zgodziła się z uśmiechem Sh: Ja również jestem za. – luknął na mnie – Dużo słodzę. – teraz to ja podniosłam na niego wzrok i zobaczyłam, że wwierca mi się w oczy Czy on musi mi przypominać o tym, co się stało? I prowokować? "Dużo słodzę" - pff... Poczłapałam do kuchni i nastawiłam wodę, a do kubków wrzuciłam torebki. Słyszalam, jak Shon mówi Titi, że ją kocha. Coś ścisnęło mnie w gardle. Chyba bezsilność. Musiałam patrzeć, jak się jej podlizuje, wykorzystuje ją. Bo przecież nie mogłam powiedzieć... Wściekłaby się, gdyby dowiedziała się, że całowałam się z jej chłopakiem. Zresztą, jak miałabym to powiedzieć? "Titi, przykro mi, ale uwiodłam Shona, a on się tobą bawi, bo chciał się ze mną przespać."? To nie byłoby mądre posunięcie. Na razie muszę to wytrzymać. Przez ten czas ciocia przejrzy na oczy, i się rozstaną - przynajmniej mam taką nadzieję. Oparłam się o wysepkę kuchenną i zamyśliłam się. Sh: O czym tak myślisz? - zorientowałam się, że stoi tuż obok mnie - Titi poszła się przebrać, nie miałem żadnego towarzystwa. - zrobił szczenięce oczka - A ja bardzo lubię, gdy jesteś ze mną. - powiedział uwodzicielsko; W tej chwili oparł swoje dłonie o blat, zagradzając mi drogę i przybliżył się do mnie - Żałujesz, że zadzwoniła? Że nam przerwała? - spytał szeptem Nic: Niczego nie żałuję. A teraz zjeżdżaj stąd, nie mam ochoty na rozmowę z tobą. – syknęłam Sh: A na coś innego, masz? – podniósł brew Nic: Zamknij się! Spieprzaj, bo za chwilę naprawdę się wkurzę, i nie będzie ci tak do śmiechu! Mam cię dosyć i uwierz mi, zrobię wszystko, żeby Titi zrozumiała, że ci na niej nie zależy, rozumiesz?! – wrzasnęłam, a ten odsunął się ode mnie W tej chwili zauważyłam zbiegającą po schodach kobietę. Titi: Co to za krzyki? Nicola, ja... Nie wierzę, że jesteś aż tak podła. Za wszelką cenę chcesz zniszczyć to, co między nami jest. I wiesz co? Zawiodłam się na tobie. Myślałam… Nie ważne, co myślałam. Idź do swojego pokoju i nie wychodź, dopóki Shon będzie w domu. Nie chcę, żeby znowu stał się ofiarą twoich ataków. – powiedziała stanowczo, a ja czułam w jej głosie zawód Nic: Ale to nie tak… Titi: A jak? Chociaż, właściwie to nie chcę słuchać twoich tłumaczeń. To nie ma sensu. Leć na górę. Migiem! Stałam chwilę w jednym miejscu i ledwo powstrzymywałam się od płaczu. Zebrałam się w sobie i ruszyłam w stronę schodów. Odwróciłam się jeszcze i zobaczyłam dwie pary oczu skierowane w moją stronę. Ciocia patrzyła na mnie ze smutkiem, a Shon – z ironicznym uśmieszkiem. Natychmiast wbiegłam do pokoju i trzasnęłam drzwiami. Przez tego gościa pierwszy raz pokłóciłam się z ciocią. I na dodatek to nie moja wina, przecież to on pierwszy do mnie podszedł i gadał jakieś głupoty. Mam tego dość! Czy już zawsze przez niego między nami będzie panowała taka atmosfera? Odsunęłam od siebie wszelkie myśli dotyczące tego, co się stało. Zapominając o wszystkim, położyłam na kolana swój laptop. Posiedziałam tak trochę, połaziłam po różnych stronach. Popisałam z Rozalią na fb do 20:57, po czym uznałam, że powinnam iść się wykąpać, bo strasznie chciało mi się spać. Z szafy wyjęłam moją piżamę z krową (tą, która była już w VII rozdziale) i poszłam do łazienki. Napuściłam pełną wannę wody, dodałam różanego płynu do kąpieli i zanurzyłam się. Po półgodzinnej kąpieli umyłam jeszcze włosy, wyszorowałam zęby i przebrałam się. Kiedy kładłam się do łóżka, poczułam, że strasznie chce mi się pić. Fantastycznie… Muszę zejść na dół i znów oglądać tego podrywacza… Ale cóż ja na to poradzę? Nic. Zeszłam powoli na parter i idąc do kuchni zobaczyłam siedzącą w salonie Titi na kolanach Shona, która oczywiście nie dała mi przejść spokojnie. Titi: O, Nic. Jesteś w piżamie. Idziesz już spać? Przecież jest jeszcze wcześnie. Nic: Tak, wykąpałam się już. Zaraz będzie dwudziesta druga, a poza tym chce mi się spać. – ziewnęłam i kontynuowałam moją podróż Kiedy wyjmowałam szklankę z szafki, usłyszałam głos Shona, który mówił, że też pójdzie się czegoś napić. Ciocia rozsiadła się wygodniej i zaczęła oglądać jakiś film idący akurat w telewizji. Po chwili poczułam jego obecność za sobą. Nie pomyliłam się. Sh: Ładna piżamka. – czułam, że się uśmiechnął; Czemu ja nałożyłam taką skąpą piżamę?! – A tak w ogóle, chętnie bym się wprosił do ciebie, gdybym wiedział, że bierzesz kąpiel. – na te słowa odwróciłam się w jego stronę z żądzą mordu, ale on już wracał do salonu; Tak jak myślałam, przyszedł tylko po to, by mnie zdołować – znów przypomniałam sobie, co z nim robiłam… Szybko wypiłam całą szklankę wody i niemal w jednej sekundzie byłam już na górze. Nie obejrzałam się, popędziłam od razu do pokoju, żeby nie być narażona na jego spojrzenia. Odetchnęłam z ulgą, położyłam się do łóżka, i zasnęłam...
Kiedy tylko się obudziłam, zerknęłam na zegarek - 7:08. Westchnęłam. Cholera, a do szkoły znów na ósmą… Zmobilizowałam się i po chwili stałam już na nogach. Zaspana, weszłam do łazienki. Przebranie się, makijaż, fryzura, umycie zębów. Byłam gotowa. Spakowałam jeszcze torbę na dzisiejsze zajęcia i zeszłam na dół. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy - zlew zawalony po brzegi niepozmywanymi naczyniami, brudne talerze na stole, w salonie porozwalany wszędzie popcorn, kałuża coca-coli... Brak słów. Fakt, mogłam to posprzątać, ale nie zrobiłam tego. To nie ja tak naświniłam, więc to nie mój problem. A szczególnie dlatego, że nie mam zamiaru sprzątać po tym gościu. Olewając ten bałagan, poszłam do korytarza i wyjęłam jakieś buty. Nałożyłam kurtkę, wzięłam torbę, i zamknąwszy drzwi, wyszłam do szkoły. W ciągu dziesięciu minut byłam już na miejscu. Nie spieszyło mi się za bardzo, a to dlatego, że bałam się spotkania z Lysandrem. Jak miałam się zachować? Udawać, że wszystko jest w porządku, nic się nie stało, czy może mu o wszystkim opowiedzieć? Uznałam, iż lepiej będzie, gdy nic nie będzie wiedział, chociaż było mi cholernie ciężko, że mam go okłamywać. Weszłam na korytarz i zauważyłam sporą grupkę ludzi. Wszyscy byli w znakomitych nastrojach , co było dziwne. Tak, to nie było zwyczajne. No bo kto normalny cieszy się z tego, że za chwilę rozpoczynają się lekcje i jest narażony na oberwanie kolejną pałą, za odpowiedź, na przykład? Zaraz się jednak przekonałam, o co chodzi, ponieważ podeszła do mnie Viola z Rozą. Przytuliłyśmy się wszystkie. Nic: Powiecie mi może, czemu wszyscy się tak szczerzą? Roz: Aaa.... No tak, ty jeszcze nic nie wiesz. - powiedziała i patrzyła na mnie Nic: To może mi powiesz, co? Roz: Słucham? A, tak, pewnie. No więc, dzisiaj są tylko dwie lekcje. Okazało się, że do naszej szkoły przyjeżdża jakaś kontrola, czy coś takiego, i jesteśmy zwolnieni z kolejnych pięciu zajęć. - podskoczyła Nic: Naprawdę? Super! - już wiedziałam i rozumiałam, dlaczego wszyscy mają takie dobre humory Viol: To nie wszystko. Postanowiliśmy, że zrobimy imprezkę. - uśmiechnęła się Nic: Poważnie? U kogo? Roz: U nikogo. Pamiętasz, gdzie zabrał cię Lys? - kiwnęłam głową - Uznaliśmy, że przydałoby się wznowić dawne spotkania. Nic: Czyli dzisiaj? Roz: No raczej nie wczoraj, tak? - w tym momencie Viola odeszła od nas, bo ktoś ją zawołał Nic: A ty? Przecież wyjeżdżasz dzisiaj z Leo, z tego co pamiętam. Roz: Tak, i właśnie... Nie pójdę. Po historii i biologii idę do domu i od razu jedziemy. Nic: Czyli nie pójdziesz ze mną? - zapytałam lekko zawiedziona Roz: Nie mogę... Ale przecież pójdziesz z Lysiem, prawda? On na pewno tam będzie. - przełknęłam głośno ślinę; Na myśl o spotkaniu z nim dostawałam dreszczy Nic: To prawda, będę musiała się z nim potem umówić... - powiedziałam trochę niechętnie Roz: Po co zwlekać? Od razu z nim porozmawiaj, właśnie do ciebie idzie. To ja się zmyję, porozmawiajcie sobie. - puściła mi oczko, a ja powędrowałam wzrokiem w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą wpatrywała się Roza, której już nie było Chłopak podszedł do mnie z uśmiechem na ustach i przywitał się ze mną: Lys: Witaj, skarbie. Stęskniłem się za tobą. - powiedział Zbliżył się do mnie i przytulił. Nie wiem dlaczego, ale natychmiast go odepchnęłam i patrzyłam z wyrzutem. Jednak po chwili dotarło do mnie, co zrobiłam i spuściłam wzrok. Lys miał zdezorientowaną minę i widziałam, że niczego nie rozumie. Podeszłam do niego i teraz to ja go objęłam i wtuliłam się w jego tors. Miałam takie straszne wyrzuty sumienia... Chłopak po chwili odkleił nas od siebie i spojrzał z troską w oczy. Lys: Nicol, co się dzieje? Czemu tak zareagowałaś? Dlaczego jesteś smutna? Hej, uśmiechnij się. Nie lubię, kiedy masz taką minę. - podniosłam na niego wzroki i uśmiechnęłam się sztucznie, ale Lys najwyraźniej się na to nabrał - Słyszałaś już o nadchodzącej imprezce? - zapytał szczerząc się Nic: Tak, Rozalia mi powiedziała. Lys: To o której mam po ciebie przyjść? Zaczyna się o szesnastej, więc myślałem o piętnastej. Moglibyśmy się przejść, znasz już drogę. - powiedział wesoło Nic: Lys... Bo wiesz, ja chyba nie pójdę... Lys: Słucham? Ale dlaczego? -zdziwił się - Będzie fajnie, spodoba ci się. Zresztą, ja też tam będę. Nie masz się czego bać. - próbował mnie pocieszyć i namówić Nic: Ale to nie jest takie proste! - krzyknęłam i uciekłam stamtąd; Nie wytrzymywałam już... Wbiegłam do łazienki i zamknęłam się w jednej z kabin. Opuściłam deskę, usiadłam, i zaczęłam cicho szlochać. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Tak bardzo chciałam mu wszystko powiedzieć... Tylko nie miałam żadnej pewności, że mnie zrozumie. Chociaż ja sama nie potrafiłam sobie wybaczyć... Zachowałam się jak jakaś puszczalska dziwka, tyle w temacie. Jak na siebie patrzę, to chce mi się rzygać. Uważałam, że to Amber robi takie rzeczy, że można by ją nazwać szmatą, a sama co zrobiłam? Ona przynajmniej nie zdradziła swojego faceta, tak jak ja... Usłyszałam dzwonek na zajęcia, ale nie miałam najmniejszego zamiaru wychodzić. Podniosłam nogi i podparłam brodę na kolanach, obejmując je nogami. Całą tę lekcję przesiedziałam w toalecie chlipiąc cicho. Nic mnie nie obchodziło. Czy może ktoś się martwił, że tak znikłam. Że będę miała nieobecności. Miałam to gdzieś. Znowu zaczęłam płakać, tym razem głośniej i właśnie zakończyła się lekcja. Nie usłyszałam nawet, że ktoś wszedł do łazienki i podszedł do mojej kabiny... Roz: Nicola? To ty? - zapytała, a ja natychmiast umilkłam - Hej, co się stało? Otwórz drzwi. - powiedziała łagodnie Nic: N-n-nie. Odejdź stąd, zostaw mnie w spokoju. – odparłam rozżalona Roz: Mam cię zostawić? Chyba żartujesz. Otwórz, albo zaraz kogoś przyprowadzę i ten ktoś wyważy te drzwi. Nie wiem czemu, ale posłuchałam się jej. Przekręciłam zamek, a dziewczyna powoli je uchyliła, weszła i kucnęła przede mną. Widziałam w jej oczach troskę, a na twarzy niepokój i zmartwienie. Przytuliła mnie. Roz: Skarbie, o co chodzi? Co się stało? Nie było cię na lekcji, cały czas tu siedziałaś? – kiwnęłam twierdząco – Matko, coś z Lysandrem? Pokłóciliście się? – zaprzeczyłam ruchem głowy Nic: Cho-chociaż tak… Chodzi o Lysa… A wła-właściwie… O to, co ja zrobiłam… - wybuchłam głośnym płaczem Roz: Ej, spokojnie. To na pewno nie jest takie straszne. Powiedz, co takiego zrobiłaś, że tak bardzo się smucisz, co? – zapytała spokojnie Nic: Zdradziłam go… - odpowiedziałam cicho, a ta patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami Roz: Co?! – wykrzyknęła Wiedziałam, że ona tego nie zrozumie. Teraz pogna na złamanie karku i opowie mu to, co powiedziałam… Albo jeszcze najpierw mnie zwyzywa… I dobrze mi tak! Nie trzeba było się tak zapominać i całować się z tym… Nieważne. Słysząc jej słowa, głos, po raz kolejny się popłakałam. Byłam totalnie załamana. Roz: Hej, spokojnie, nie płacz. Przepraszam, nie chciałam… Ale… Opowiedz mi wszystko. To, co się stało. Tylko najpierw się uspokój. – widząc moją minę, dodała – Nie martw się, zrozumiem. Nie jestem na ciebie zła. Jesteśmy przyjaciółkami, tak? A przyjaciółki sobie pomagają. To jak? Nie byłam pewna, czy powinnam. Może lepiej byłoby zachować to dla siebie? Chociaż, dobrze by mi zrobiło, gdyby ktoś mnie wysłuchał, gdybym mogła wyrzucić z siebie wszystko, co mnie w tamtej chwili dręczyło. Tak też zrobiłam. Kiedy tylko się uspokoiłam i zebrałam w sobie, opowiedziałam Rozie, co się stało. Ta słysząc moje słowa, o dziwo, nie wydarła się na mnie, ani nie zwyzywała. Zrobiła coś zupełnie odwrotnego – znów mnie przytuliła. Roz: Jejku, Nic, jak ty musisz teraz cierpieć… Nie płacz już, proszę. Musimy się zastanowić, co teraz zrobić. Całowałaś się z tym, jak mu tam? Shonem? – kiwnęłam głową – Ale go nie zdradziłaś. To znaczy zdradziłaś, ale nie przespałaś się z nim. – na te słowa znowu rozryczałam się – Kurcze, nie o to mi chodziło! Wybacz, źle to ujęłam. Chodzi o to, że… Wiesz, jaki jest Lysander. On nie znosi żadnych kłamstw i tajemnic. Myślę, że lepiej by było, gdybyś mu powiedziała. Nie wiem, jak zareaguje, ale tak chyba będzie w porządku. Nie zachowałaś się wobec niego fair, więc teraz musisz ponieść tego konsekwencje. Nie możesz go okłamywać. Związek powinien opierać się na szczerości. Tak przynajmniej uważam. – oznajmiła spokojnie Podniosłam na nią wzrok. Wiedziałam, że ma rację i całkowicie się z nią zgadzałam. Po chwili cisz, odezwałam się: Nic: Tak. Powiem mu. Ma prawo wiedzieć, że ja go… - nie dałam rady tego powiedzieć – Że mu to zrobiłam. Dopuściłam się takiej okropnej rzeczy... Cokolwiek by zrobił i jakkolwiek by zareagował, porozmawiam z nim. Rozalia spojrzała na mnie i się uśmiechnęła. Roz: Trzymam za ciebie kciuki. Na pewno się uda, a Lysio na pewno zrozumie. Nic: Dzisiaj przychodzi po mnie i idziemy razem na tę dyskotekę. Wtedy się dowie. – uśmiechnęłyśmy się do siebie Po kolejnej lekcji, na którą przyszłyśmy z Rozalią nieco spóźnione, wyszliśmy na dziedziniec. Całą klasą. Wszyscy byli podekscytowani, zapewne tą organizowaną potańcówką. Ja też miałam dobry humor, zapomniałam na razie o wszystkich wczorajszych wydarzeniach. Nigdzie nie widziałam Lysa, po lekcji ktoś chciał z nim porozmawiać, a potem gdzieś zniknął. Nie mogłam go znaleźć, dlatego postanowiłam pójść do domu i szykować się. Pewnie on też wrócił już na chatę. Pewnie się spieszył. Trudno, przecież i tak się dzisiaj spotkamy... Kiedy weszłam do domu, pierwsze co zrobiłam, to weszłam do kuchni po jakieś żarełko. Wyjęłam z lodówki jogurt naturalny, dodałam do niego świeże owoce i poszłam tak wyposażona na kanapę. Usiadłam na niej z zamiarem zjedzenia oglądając jakiś durny serial, ale po chwili odechciało mi się. Kiedy tylko przypomniałam sobie, co wczoraj działo się na tym miejscu, zachciało mi się rzygać. Postanowiłam zjeść na górze w swoim pokoju. Stamtąd nie wykurzą mnie żadne tego typu wspomnienia. Usiadłam na łóżku i położyłam przed sobą laptop. Obejrzałam jakiś półtorej godzinny film komediowy, a potem postanowiłam rozpocząć przygotowania. W końcu już 12:53, czyli że za około dwie godziny przychodzi Lysander. I będę musiała mu powiedzieć... Dobra, dam radę. Po przekopaniu szafy w poszukiwaniu stosownych ubrań, nastąpiła kąpiel, fryzura. Postanowiłam rozpuścić włosy, wyprostowałam je i gotowe. Teraz czas na makijaż. Podkład, puder, róż, cień i błyszczyk. Całkiem, całkiem. Dobra, mam jeszcze chwilę dla siebie, wyrobiłam się nawet przed czasem - była 14:12. Weszłam jeszcze na Facebooka, życzyłam Rozie udanego weekendu z Leo, bo przez to wszystko zupełnie o tym zapomniałam. Później tylko spakowałam torebkę na wyjście. Zostało mi tylko czekać na Lysandra. O 14:52 weszłam do korytarza i założyłam kurtkę, buty. Chciałam być gotowa, kiedy chłopak zapuka do drzwi. Tak ubrana przeszłam się jeszcze kilka razy wokół salonu, bo nerwy zjadały mnie od środka. Poczłapałam do łazienki, by sprawdzić makijaż. Musiałam wyglądać idealnie. Gdy wróciłam, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to wskazówki zegara. Było dwadzieścia po piętnastej. Postanowiłam zadzwonić do Lysa. Automatyczna sekretarka. Może zapomniał, że miał po mnie przyjść? No nic, w takim razie pójdę sama. Z całkowitą pewnością zastanę go na miejscu. Przecież wiem, gdzie to jest, bez problemu tam dotrę. Wyszłam. Nogi zaczęły mnie boleć, ale po kilkudziesięciu minutach doszłam na miejsce. Właściwie, to byłam już trochę spóźniona. Z daleka zobaczyłam rozpalone ognisko i kilka osób przez nie skaczące, tańczące. Podeszłam szybkim krokiem. Widziałam dosłownie wszystkich z mojej klasy: Armin, Nataniel, Alexy, Kastiel, Viola, Kim, Klementyna, Melania, Święta Trójca. Nigdzie jednak ni widziałam mojego chłopaka. Nic: Violka! - wrzasnęłam, by mnie usłyszała - Poczekaj! - zatrzymała się, a ja do niej podeszłam - Hej, dawno przyszłaś? Viol: Nie, dopiero co. Co chciałaś? Nic: Nic, nic... Nie ważne. Skoro jesteś tu od niedawna, pewnie nie wiesz, gdzie Lysander? Viol: Nie, przykro mi. - przerwała - Ale wiesz? Kastiel już od dobrej godziny tu siedzi, przygotowywał to wszystko. Zapytaj jego, być może coś wie. - uśmiechnęła się Nic: Dobra, spróbuję. Nie mam nic do stracenia. - powiedziałam i oddaliłam się od niej Kiedy już ogarnęłam wzrokiem Kasa, podeszłam powoli w jego stronę. Nic: Siema. Długo tu siedzisz? Kas: No raczej. A co? Nie możesz znaleźć swojego księcia z bajki? - zakpił Nic: Coś w tym stylu. Muszę z nim pogadać. - nerwowo zaczęłam wyginać palce w różne strony Kas: Może mógłbym ci go jakoś zastąpić? - zapytał z szelmowskim uśmiechem i podniósł brew Westchnęłam. Nic: Daruj sobie. Zależałoby mi bardziej na tym, byś powiedział mi, gdzie jest. Kas: A szkoda... Dobra, powiem ci co chcesz wiedzieć. Szczerze? - kiwnęłam głową - Nie mam zielonego pojęcia. Jeszcze rano mówił mi, że przyjdzie. Nic: Czyli ty też nic nie wiesz... A ostatni raz gdzie go widziałeś? Kas: Czekaj, niech się zastanowię... Po biologii przy sali złapała go Amber. - wybałuszyłam oczy - Wiem, dziwne. A wręcz podejrzane. Gadali ze sobą kilka dobrych minut. Nie podsłuchiwałem, ale usłyszałem kilka słów. Jakiś... Zaraz... Sergio? Stiv? Shon? Nie pamiętam. - chwilę się zastanowił - A, mówiła chyba coś o jakiejś zdradzie, okłamywaniu. Nie wiem o co jej chodziło, ale Lysander nieźle się wkurzył. Dosłownie wybiegł ze szkoły, nie dałem rady go dogonić. - westchnął - Właściwie, może ty wiesz, o czym rozmawiali? Amber to idiotka, nie wiem co mu tam powiedziała, ale jeszcze nigdy nie widziałem Lysandra w takim stanie. Stałam tam w jednym miejscu i nie ruszałam się podczas, gdy Kastiel to mówił. Przed oczami miałam tylko jeden obraz: wyżalam się Rozalii w toalecie. I jestem pewna - ta jędza wszystko słyszała. |
Rozdział 17 (gru 26, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Jak mogłam być taka tępa, żeby się nie domyślić, że dosłownie każdy mógł usłyszeć to, co mówię, gdyby wtedy wszedł po cichu do łazienki? Chyba byłam zbyt rozżalona. Albo po prostu głupia... Kiedy "wróciłam" na ziemię, spojrzałam z przerażeniem na Kastiela. Kas: Ty wiesz, o co chodziło, tak? - raczej stwierdził, niż zapytał Nic: N-nie. To znaczy nie ważne. Dobra, dzięki za info, a teraz... Muszę coś załatwić. - rozglądałam się wokół siebie z niepokojem; Nie wiem dlaczego. Może myślałam, że zaraz zobaczę gdzieś Lysa, że mu wytłumaczę, że to nie tak jak myśli? Odwróciłam się i dosłownie biegiem ruszyłam przed siebie. Potrąciłam kilka osób, które z oburzeniem się za mną oglądały, ale nie miałam nawet czasu przeprosić. Musiałam jak najszybciej zobaczyć się z Lysandrem. Kiedy wybiegłam leśną alejką, stanęłam przy drodze. Zaczerpnęłam powietrza. Chciało mi się płakać. Czemu ja zawsze mam takiego pecha? Rozejrzałam się, bo z tego wszystkiego nie wiedziałam, w którą stronę iść. Wtem usłyszałam za sobą czyjś głos. Czyjś - czyli Kasa. Kas: Ej, zaczekaj! - krzyknął - Już nie daję rady! - obejrzałam się, a ten już teraz nie biegł, a szedł do mnie, trzymając się za brzuch - pewnie dostał kolki - Stój, bo zaraz tutaj umrę. - stęknął, gdy już był niecałe trzy metry ode mnie - Czemu uciekłaś? Dlatego, że wiesz, co mu powiedziała? O co chodziło? - zerknął na mnie - Powiedz. Nic: Nie, nie mogę. Nie mam czasu. Teraz muszę go znaleźć. I wszystko mu wytłumaczyć. - mruknęłam cicho i ruszyłam poboczem Przez chwilę nic nie mówił, lecz, niestety, nie trwało to wiecznie. Kas: A więc ona mówiła o tobie... - wywnioskował dość mocno zdziwiony, ale ja nie zareagowałam - Nie jesteś jednak takim aniołkiem, za jakiego cię uważałem. - powiedział zawadiacko; Zatrzymałam się - Widocznie nie byliście sobie przeznaczeni. Tak musiało się stać. - teraz to się odwróciłam Nic: Nie masz prawa mnie oceniać, więc lepiej stul pysk. Póki jestem jeszcze w miarę spokojna. Ale już niedługo, bo zaraz nieźle się zdenerwuję i sprezentuję ci mocny cios w tą jakże piękną buźkę. - warknęłam Kas: Dobra, już dobra. - uniósł ręce w geście poddania - Idziesz do niego? - zrównał się ze mną Nic: A co cię to interesuje? Lepiej wracaj na tą imprezę i wyrwij jakąś laskę. To z pewnością bardziej fascynujące, niż wleczenie się do domu kumpla z jego dziewczyną, która go zdradziła, prawda? - dalej patrzyłam w ulicę, było mi tak strasznie wstyd... Kas: Jednak wybieram drugą opcję. Jeszcze cię ktoś napadnie. - uśmiechnęliśmy się Szliśmy w ciszy, aż coś mnie naszło. Nic: Tylko, chyba to dla ciebie oczywiste, że masz to zachować dla siebie, tak? Kas: No nie wiem... Zależy, co z tego będę miał. Coś za coś. Ja milczę, ale muszę mieć jakieś korzyści. - stanęłam nagle, ale Kas dalej szedł poboczem, nawet się nie oglądając Nic: Co to ma znaczyć? Chcesz mi powiedzieć, że masz zamiar to komukolwiek wygadać? - zapytałam niedowierzająco Kas: Już powiedziałem. To zależy, co dostanę w zamian. - stał tyłem do mnie, ale czułam, że się uśmiechnął Podeszłam do niego cicho i chwyciłam go dłońmi za szyję. Nic: Jesteś pewien? Więc chyba nie mam wyjścia, jak tylko cię zlikwidować. - powiedziałam rozbawiona Kas bez problemu mi się wyrwał, i teraz to on trzymał mnie od tyłu (bez skojarzeń bardzo proszę) za nadgarstki. Śmiałam się przy tym wniebogłosy. Kas: Chyba coś ci nie wyszło mała. - powiedział rozbawiony Po chwili objął mnie jedną łapą tak, że nie mogłam ruszać rękoma, a drugą dłonią zaczął mnie łaskotać. O nie... Nic: K... Kas... Kastiel... Prze-przestań! Hahaha! Proszę... - myślałam, że pęknę Po dobrych kilku minutach zadawania mi niewyobrażalnych tortur, chłopak postanowił okazać mi swoją litość i wypuścił mnie. Nie mogłam złapać oddechu. Nic: Kastiel, zapłacisz mi za to! Gorzko pożałujesz tego, co przed chwilą zrobiłeś. - szepnęłam groźnie, a przynajmniej chciałam, żeby to tak zabrzmiało, chociaż mało co nie wybuchłam śmiechem Kas: Ale się boję. - zakpił, odwrócił się i szedł podśpiewując coś W ramach odwetu, zeszłam z drogi i podeszłam do rosnącej przy poboczy sosny. Choć trochę się pokłułam, zerwałam kilkanaście pęków igieł. Potem jak gdyby nigdy nic podeszłam do Kasa z szerokim uśmiechem. Kas: No i co tak zęby opalasz? Słońca nie ma. - prychnął, ale jego twarz wykrzywiła się w przyjaznym uśmiechu Nic: A nic, mam dobry humor. - ucichłam na trochę - Kastiel, poczekaj. Masz coś na kapturze kurtki. - zatrzymał się i najwidoczniej nabrał się na to, co powiedziałam Odwrócił się do mnie plecami, a ja wykorzystując moment, wrzuciłam mu całą garść igieł za koszulkę. Chyba nic nie poczuł, dlatego trzepnęłam go porządnie po plecach, a ten jęknął i aż podskoczył. Nic: Niespodzianka! I jak się czujesz? Miło? Kas: Ale co...? Wrzuciłaś mi igły? - zapytał zdziwiony Nic: Bingo! Aleś musiałeś się namyśleć, żeby do tego dojść. Geniusz normalnie! - zaśmiałam się Kas: I uważasz, że to śmieszne? Nic: Żebyś widział siebie, jak cię walnęłam po plecach, to uśmiałbyś się jak nigdy dotąd. - wyszczerzyłam się Kas: Liczę do pięciu. Lepiej dla ciebie, żebyś prysnęła daleko stąd, bo nie mam zamiaru ci odpuścić. Raz... Rzuciłam się do ucieczki, śmiejąc się bez przerwy. Słyszałam za sobą dalsze odliczanie. Kas: Dwa... Dobra, dupa z tym! Pięć! - i rozpoczął pościg Co rusz oglądałam się za siebie i widziałam, jak Kastiel zmniejsza odległość między nami, ale mnie nie dogonił. Zatrzymałam się po dobrych dziesięciu minutach biegu, bo już nie dawałam rady. Los tak chciał, że stanęłam tuż pod domem Lysandra i Leo. Obejrzałam się w stronę Kastiela. Stał dysząc ciężko, lecz patrzył mi prosto w oczy. Jakby chciał mi telepatycznie przekazać choć trochę swojej wewnętrznej siły, która z całkowitą pewnością by mi się bardzo przydała. Odwróciłam się w stronę budynku i patrzyłam na niego z niepokojem. W końcu postanowiłam spiąć tyłek i stawić czoło wyzwaniu, jakim było wyznanie chłopakowi prawdy. Nic: Kastiel, ja... Zostaw mnie samą. Wracaj już. Poradzę sobie, muszę poradzić. Popatrzył na mnie z wahaniem, jednak po chwili bez słowa odszedł. Ku mojemu zdziwieniu, nie kierował się z powrotem na polanę. Pewnie idzie do domu. Nie ważne. Teraz najważniejsze jest to, żeby porozmawiać z Lysem. Z takim nastawieniem podeszłam do bramki i zadzwoniłam domofonem. Po kilkunastu sekundach, podczas których nikt się nie odezwał, nacisnęłam guzik jeszcze raz. Znowu to samo. Więc pewnie go nie ma. Albo nie chce mi otworzyć... Kiedy chciałam już odejść, naszło mnie jeszcze, żeby sprawdzić, czy może bramka nie jest otwarta. Bingo! Czyli, że jednak jest w środku, tylko nie chce mnie najzwyczajniej widzieć... Wyrzucając te nieprzyjemne myśli z mojej głowy, ruszyłam znaną mi już, wybrukowaną dróżką prowadzącą do wejścia. Kiedy stanęłam przed drzwi, przez chwilę się wahałam. Może powinnam dać mu więcej czasu? Nie wiem... Ale skoro już tutaj jestem, to nie mogę się teraz poddać, wycofać się... Zapukałam. Wzięłam głęboki wdech i oczekiwałam. Czas dłużył mi się potwornie. Miałam wrażenie, że stoją już tam całą wieczność. Kiedy nie doczekałam się żadnej reakcji z jego strony, tym razem nacisnęłam dzwonek. Nic: Lysander! Wiem, że tam jesteś! Otwórz, proszę! Musimy porozmawiać! Chcę ci to wszystko wyjaśnić, błagam cię, daj mi chociaż szansę! - sądziłam, że to także nie przyniesie żadnego rezultatu' A jednak się myliłam. Usłyszałam spokojne, wolne kroki. Po chwili drzwi otworzyły się, a ja zobaczyłam w nich tego, którego szukałam. Lys: Przepraszam, że tak długo nie otwierałem, ale byłem zajęty. - powiedział poważnym tonem - Słucham? Co się stało? Jeśli to nic ważnego, to prosiłbym, żebyśmy porozmawiali o tym w szkole. Teraz nie mam czasu, mam coś pilnego do zrobienia. - stałam jak zaczarowana; Zupełnie nie go poznawałam. To nie był już ten sam Lysander, z którym byłam wtedy na tej polance. Nie ten, z którym wieczorem patrzyłam w gwiazdy. Nie ten... Nie zareagowałam. Byłam w zbyt wielkim szoku, a chłopak widząc, że nie mam zamiaru zrobić czegokolwiek, zaczął powoli zamykać drzwi. Nie pozwoliłam mu. Oparłam dłonie o drzwi. Ten cofnął się lekko pod moim naporem i teraz to już dosłownie wprosiłam się do niego. Weszłam pewnym krokiem do środka mimo wyraźnego niezadowolenia mojego rozmówcy. Nie mogłam zwyczajnie tego zostawić i pozwolić, by to, co między nami było, nadal jest, się rozsypało. Przeszłam szybkim krokiem, który zdradzał moje wyraźne podenerwowanie, do salonu. Stanęłam na środku i czekałam na powrót chłopaka. Jakie było moje zdziwienie, gdy ten jak gdyby nigdy nic przeszedł sobie przez pokój i skierował się do kuchni, gdzie włączył radio i, jak się domyśliłam po szeleszczącym papierze, zaczął najzwyczajniej w świecie, czytać gazetę. Nic: Nie sądzisz, że powinniśmy porozmawiać? Mógłbyś mnie nie olewać i przynajmniej mnie wysłuchać? Wiem, że jesteś wściekły. Ale może powinieneś wysłuchać także mojej wersji? – zapytałam głośno, tak by usłyszał Lys: Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – mruknął, nawet nie ruszając się ze swojego miejsca Nic: Doskonale wiesz, o co mi chodzi. Do cholery, po… - przerwał mi Lys: Bardzo proszę, żebyś nie używała wulgarnych słów w moim domu. Powinnaś wiedzieć, że takich zwrotów nie powinno się używać w ogóle, nie mówiąc nawet o pobycie w gościach. – powiedział mądrym tonem Zamknęłam oczy, by powstrzymać napływające łzy. Nie mogłam wytrzymać, że był taki oschły. Że mówi do mnie w tak zimny, obojętny sposób… Nic: Proszę, porozmawiaj ze mną. – jęknęłam Lys: Właśnie to robię. – odparł nieobecnym głosem Nic: Czy mógłbyś odłożyć na chwilę swoje sprawy i choć chwilę mnie wysłuchać? Porozmawiać prosto w oczy? Błagam cię… Usłyszałam dźwięk odsuwanego krzesła, a później kroków kierujących się w moją stronę. Zatrzymał się w znacznej odległości ode mnie. Jakby brzydził się mnie. To tak strasznie mnie zabolało… Lys: Słucham? Skoro chciałaś ze mną coś wyjaśnić, to może warto by było odezwać się. Chyba, że wolisz przestać tutaj w ciszy. Dla mnie to nie ma różnicy. Odwróciłam głowę w bok. Czułam, że jak się nie pozbieram, to zaraz wybuchnę głośnym płaczem. Nic: Bo… To, co ci powiedziała Amber… Lys: A więc o tym chcesz pogadać? Nie ma takiej potrzeby. Przecież wszystko jest już załatwione. Podniosłam na niego wzrok. Nic: N-naprawdę? Lys: Oczywiście. Chciałaś się zabawić. Prowadzić podwójne życie. Mieć dwóch chłopaków. Rozumiem. Ale mnie w tą grę nie wciągaj. Nic: Co to znaczy? – nie byłam pewna, co chce przez to powiedzieć Lys: Jak to: co? To chyba oczywiste. Z nami koniec. – oznajmił bez żadnych uczuć, emocji… Moje oczy po raz kolejny się zaszkliły. Nic: Słucham? Jak to koniec? Lysander… Proszę, wysłuchaj mnie. To nie jest tak, jak myślisz. Ja nie… Lys: Przestań. – powiedział stanowczo – Nie chcę słuchać twoich kolejnych bajeczek. Już kiedyś dałem się nabrać na te słówka w stylu kocham cię. Byłem głupi, że nie przejrzałem tego na oczy wcześniej. Dopiero Amber mi to uświadomiła. Nigdy bym się nie spodziewał, że dzięki niej podejmę najlepszą decyzję w moim życiu. – czy on mówiąc o tej najlepszej decyzji, miał na myśli nasze zerwanie? Nic: Amber kłamała. To znaczy mówiła prawdę, ale tę prawdę mocno ubarwiła. Lys: Nie sądzę. Może i jest intrygantką, ale czegoś takiego by nie zmyśliła. – patrzył mi prosto w oczy, a jego spojrzenie było takie zimne, odpychające Podeszłam do niego powoli i chwyciłam go z rękę. Nic: Lysander, musisz mnie wysłuchać. Ja chcę ci to wyjaśnić, bo nie znasz całej prawdy. To nie było do końca tak, jak t… - po raz kolejny mi przerwał Lys: Posłuchaj się tylko. Przyznałaś się przed chwilą, że jednak mnie zdradziłaś. Nie pogrążaj się bardziej. Jak już mówiłem, to koniec. Nie wiem z jakiego powodu tutaj przyszłaś. Może żeby powiedzieć mi o jeszcze innych twoich kochankach, co? Nie musisz. Wszystko wiem. Zachowałaś się jak zwykła… - takie słowa z ust Lysa, to był cios w plecy; Nigdy w życiu bym się tego po nim nie spodziewała – Zawiodłem się na tobie. Bardzo się zawiodłem. – spojrzał mi w oczy Po moim policzku spłynęła samotna łza. Nie chciałam okazać słabości, ale nie potrafiłam zgrywać twardej, podczas gdy słyszałam takie słowa z ust tego, którego tak bardzo kochałam… Nadal kocham… Nic: Tak o mnie myślisz? Że jestem puszczalska, tak? Chociaż mnie nawet nie wysłuchałeś, wyciągnąłeś takie krzywdzące wnioski na podstawie tego, co ci powiedziała Amber. Mogę o tobie powiedzieć to samo. Nie myślałam, że taki jesteś. Przyznaję się, popełniłam ogromny błąd, ale go zrozumiałam i chciałam ci… Nieważne. Skoro masz o mnie takie mniemanie i w twoich oczach jestem zwykłą dziwką, to chyba faktycznie nie ma dla nas żadnej przyszłości. – wyminęłam go i ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych; Kiedy przy progu między salonem i korytarzem odwróciłam się jeszcze do niego, dodałam – A ja naprawdę myślałam, że się kochamy. Że chociaż spróbujesz mnie zrozumieć. Ba. Że mnie przynajmniej wysłuchasz. Myliłam się. Bardzo. – i wyszłam z domu, nie czekając na jego reakcję Wybiegłam poza teren posesji i przeszłam kilkadziesiąt metrów. Nic nie widziałam, bo łzy całkowicie zasłoniły mi obraz. Przechodziłam właśnie obok apteki, a koło niej stała ławka. Podeszłam do niej i usiadłam, opierając łokcie na kolanach, a głowę na dłoniach. Rozbeczałam się na całego tak, że po chwili zaczęłam krztusić się własnymi łzami. Przechodnie akurat mnie mijający, patrzyli na mnie z wyraźnym współczuciem, a jedna starsza kobieta zatrzymała się nawet i usiadła koło mnie, a potem delikatnie mnie objęła. Zupełnie jej nie znałam, ale jej dotyk był taki kojący, tak bardzo przypominał mi dotyk babci… Przytuliłam się do niej i płakałam kolejne dziesięć minut. Nie mogłam tego znieść. Przez jedną durną sytuację, cholerne pięć minut zapomnienia, i częściowo przez blondynę, rozwalił się mój związek. A mój chłopak, teraz już były chłopak, uważa mnie za puszczalską, choć nie chciał dać mi szansy na wytłumaczenie się. Może to i lepiej? Może bym się przed nim pogrążyła? Nie, bardziej pogrążyć się już nie dało… Kiedy wróciłam do domu, chciałam od razu wbiec na górę, zamknąć się w pokoju i nie wychodzić z niego przez najbliższy rok. Co ja mówię, przez najbliższe pięć lat. Przeszłam przez „hol” i chciałam ruszyć po schodach. Ale na moje nieszczęście, zatrzymała mnie ciocia. Titi: Matko Boska! Nicol, co się stało?! Gdzie byłaś?! Kto ci to zrobił?! Powiedz, co… Nic: Daj mi spokój! Niech wszyscy dadzą mi święty spokój! Chcę być sama i… nie chcę o tym opowiadać. – z początkowego krzyku przeszłam na cichy, spokojny głos Ciocia patrzyła na mnie z troską, ale nie próbowała mnie już zatrzymać. Pewnie widziała i rozumiała, że nie byłam w stanie powiedzieć jej czegokolwiek, tak więc odpuściła. Kiedy weszłam do pokoju, położyłam się na łóżku. Teraz już nie płakałam. Chyba nie miałam już łez… Patrzyłam w sufit bez żadnej reakcji, po prostu gapiłam się w jeden punkt. Po chwili jednak coś mnie naszło i postanowiłam przejść się do parku. Chciałam wszystko przemyśleć, ułożyć w swojej głowie. Wstałam powoli i zeszłam na dół. Powiedziałam Titi, że wychodzę i zaraz wrócę. Nic nie powiedziała, tylko patrzyła na mnie z troską i współczuciem, ale zaraz kiwnęła twierdząco głową. Weszłam do parku i szłam powoli w nieznanym mi kierunku. Odprężyłam się i wsłuchałam w cichy szelest liści. Zaczęło się ściemniać, a właściwie to było już szaro. Nic dziwnego, było w końcu nieco po dziewiętnastej. Maszerowałam z zamkniętymi oczami po bocznej alejce. Teraz nie dręczyły mnie słowa Lysa, jego reakcja. Zapomniałam o tym. Choć na chwilę, ale zapomniałam. Po dziesięciu minutach, miałam już zamiar wracać do domu. Zrobiło się chłodno, a ja zdecydowanie nie chciałam się przeziębić. Postanowiłam obejść park dookoła, a potem pójść do domu. Z takim zamiarem i przymkniętymi powiekami ruszyłam przed siebie. Nagle usłyszałam czyjś chichot. „No błagam… Czy zawsze ktoś musi zakłócić taką cudowną chwilę?” – jęknęłam w myślach Otworzyłam powieki i powędrowałam wzrokiem w stronę dobiegającego dźwięku. Dostrzegłam zarys dwóch osób siedzących na ławce. Konkretnie, długowłosa, szczupła blondyna siedząca na kolanach jakiegoś gościa i właśnie się do niego mizdrząca. Już miałam przejść koło nich obojętnie, gdy nagle mnie olśniło. Przecież ja go znam… |
Rozdział 18 (gru 31, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Szedłem właśnie przez park. Cały czas dręczyło mnie to, jak przebiegła ich rozmowa. W głębi duszy chciałem, żeby jednak skończyła się niepowodzeniem, by się nie dogadali. A z drugiej, to nie było w porządku, iż myślę o tym w ten sposób. Przecież Lysander to mój kumpel, powinienem chcieć jego szczęścia, a co robię? Pragnę, by rozstał się ze swoją dziewczyną. To chore. Chociaż w sumie, to czym ja się przejmuję? Cholera, ta myśl zaprząta mi głowę od czasu, kiedy zostawiłem ją tam przed ich domem. Będę musiał zadzwonić do Lysa, albo nawet przejść się do niego, żeby wypytać go, jak poszło. Na pewno już gadali, może od razu do niego pójść? To chyba niezły pomysł. Z takim nastawieniem ruszyłem jedną z parkowych alejek. Dochodziła dwudziesta, więc wokół zrobiło się już ciemno i wiał chłodny, jesienny wiatr. Idąc boczną ścieżką, zastanawiałem się nad tym jak zareagował Lysander i jaką decyzję podjęli. Po chwili, z moich rozmyśleń, wyrwał mnie jakiś... krzyk? Tak. Cichy, stłumiony, ale krzyk. W pierwszej chwili pomyślałem, że to bachory bawią się w jakąś grę, może się ganiają. Nie, chwila. Jest za późno, żeby ktokolwiek wypuścił swoje dzieci o tej porze z domu. Olałem to. Szedłem dalej, ale coś nie dawało mi spokoju. Złamałem się, zawróciłem w kierunku dobiegającego wcześniej głosu. Jednak to zrobiłem.
Obudziły mnie ich głosy. Rozmawiali o zajściu z parku, słyszałam każde słowo Kastiela. Przed moimi oczami pojawił się ten obraz. Kiedy Edd mnie trzymał, kiedy szarpał moją bluzkę, kiedy chciał... Byłam strasznie przygnębiona i przybita. Jak to dobrze, że Kastiel o nic nie wypytywał, tylko po prostu mnie zaniósł, zajął się mną. Tak bardzo się bałam... A gdyby on tam nie przyszedł? Czy... Czy Edd byłby w stanie mnie skrzywdzić? Nie mogę sobie tego wyobrazić...
|
Rozdział 19 (sty 3, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Kas: Chciałem sprawdzić, jak się czujesz. - na te słowa wybuchłam śmiechem - No co?! - wykrzyknął najwyraźniej oburzony moim zachowaniem Nic: Przyszedłeś, żeby zobaczyć, co u mnie? Jasne. Takie bajeczki to przedszkolakom możesz wciskać. - odparłam - Zmartwiony Kastiel, przezabawne. - zakpiłam - Mów, o co chodzi. Kas: Mam ci powtórzyć jeszcze raz, żeby dotarło to do twojego jakże mądrego mózgu? Okej. Musiałem sprawdzić, czy wszystko w porządku. Zadowolona? - uśmiechnęliśmy się Nic: Poza tym, że przed chwilą mnie obraziłeś, to tak, jestem wniebowzięta. - odparłam ironicznie - A skoro tak bardzo cię to zastanawia, to odpowiem na twoje pytanie. Wczoraj ktoś chciał mnie zgwałcić, i tylko dzięki tobie to się nie stało. Czuję się znakomicie, nie widać? - znów ironia Kas: Dobra, faktycznie głupie pytanie. Nic: No raczej. Znów umilkliśmy. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Nie miałam ochoty na jakiekolwiek rozmowy, dlatego właśnie się nie odzywałam. Kas: Jak poszła rozmowa z Lysandrem? - wypalił "A, więc tu cię boli. To jest powód twojego przyjścia, wiedziałam." Nic: Dlaczego pytasz? No ale okej, jeśli chcesz wiedzieć, zerwał ze mną. - mruknęłam Nie wiedziałam, czy powinnam była mu to mówić, ale co się stało, to się nie odstanie, tak więc nie warto dalej tego rozważać. Kas: Czyli, że jesteś teraz wolna? - zapytał uwodzicielsko i przybliżył się Nic: Nie. Kas: Jak to: nie? Przecież się rozstaliście. - z jego miny wyczytałam, że niczego nie rozumiał Nic: To on powiedział, że się ze mną rozstaje. Nie ja. Kas: To nielogiczne. Skoro... - przerwałam mu
Kas: No i? Nic: Wiesz, na czym jej zależy? Kas: Cholera, nie zadawaj tyle pytań, tylko powiedz wreszcie, o co chodzi. - zaczął jęczeć Nic: Na tobie. - dokończyłam To, co chciałam powiedzieć, nie mogło przejść mi przez gardło. A to dlatego, że przypomniałam sobie o Lysie... O tym, jak zareaguje, gdy się dowie... Ale skoro on myślał o mnie takie rzeczy i stwierdził, że z nami koniec i nie chce mieć ze mną nic wspólnego, postanowiłam to zrobić. Nic: Muszę jej dopiec. Pokazać, że jestem lepsza. Kas: I co w związku z tym?
Był na tyle zdziwiony, że nie wiedział najwyraźniej, co powiedzieć. Przez moment. Kas: Prosisz mnie o chodzenie? - zapytał z szelmowskim uśmiechem; Wiedziałam, że jest przeszczęśliwy. Moim celem było uwiedzenie go. Cel spełniłam. Szalał za mną, to było widać, na przykład teraz, kiedy przyszedł wypytać się o rozmowę z Lysem. Tylko zamiast czekać, aż sam padnie mi do stóp, postanowiłam wszystko przyspieszyć, by jak najszybciej zdobyć satysfakcję i zobaczyć minę i reakcję tej blondi, kiedy dowie się, co dla niej przygotowałam. Nic: Kilka dni. Pewnie nawet nie tyle. Parę wspólnych sytuacji. A potem koniec. Chcę tylko, by jej dopiec, to wszystko. To jak będzie? - zapytałam z nadzieją Kas: Jesteś pewna, że to ma być na niby? Nic: Zdecydowanie tak. No...? - widziałam, że moja odpowiedź go zasmuciła, ale co miałam mu niby powiedzieć? Kas: Zastanowię się. Jutro... To znaczy pojutrze w szkole ci powiem, dobra? Nic: W porządku. - uśmiechnęliśmy się
Niedziela minęła mi jak każdy inny dzień. No dobra, nie jak każdy. Spędziłam cały poranek, popołudnie i wieczór w swoim pokoju, rozpaczając nad swoim życiem. A nie było się z czego cieszyć. Rozwalił mi się związek, a facet, którego kocham, nienawidzi mnie. Okej, może nie nienawidzi, ale zawiódł się na mnie i nie chce znać. Mój były chciał mnie zgwałcić w parku, a wcześniej widziałam go z jakąś laską, do której się tulił. Poza tym, nie poniesie za to konsekwencji, ponieważ nie chcę złożyć doniesienia z obawy o te wszystkie zeznania i przesłuchania. Jedna, wielka, totalna, całkowita - masakra...
Wstałam jak zwykle o 6:30. Poranna toaleta i takie tam zajęły mi zaledwie dwadzieścia minut. Mój nowy rekord. Na dole zjadłam śniadanie, czyli moje ukochane tosty z Nutellą. Mmm... Na zegarku widniała już 7:27, czyli że trzeba wychodzić do szkoły.
Lekcje minęły mi "jako tako". Niby nie dostałam żadnej pały, ani uwagi, ale za to było nudno jak cholera i na dodatek cały dzień dobijał mnie widok smutnego Lysandra, choć doskonale wiedziałam, że próbował to ukryć. Nie raz miałam ochotę podejść i spróbować z nim pogadać, ale za każdym razem przypominałam słowa Rozy: "Daj mu czas, potem spojrzy na tę sprawę inaczej. Zrozumie.", co powstrzymywało mnie przed podjęciem kolejnego, zapewne głupiego i nie dającego żadnych rezultatów, kroku. Poza tym, widząc na każdej przerwie, lekcji, i w każdych innych momentach, wściekłą i groźną minę Amber, miałam prawo się załamać. Szczególnie, że po zajęciach, gdy wychodziłam już z klasy, przeszła koło mnie i szepnęła: "Zemsta będzie słodka.". Nie miałam pojęcia, co ona znowu wymyśliła. Postanowiłam, że nie będę się tym przejmować. Tak też zrobiłam.
...: To była twoja zemsta? Zabawne. Rzuciłaś się na Kastunia jak wilk na jagnię, a śliniłaś się przy tym jak nigdy. - tym "czymś" była oczywiście Amber Zdziwiłam się, że ją widzę. Co ona za mną chodzi? Odpowiedziałam jej po chwili namysłu. Nic: No nie mogę. Dziewczyno, czy do ciebie nic nie dociera? Uganiasz się za facetem od nie wiem jakiego czasu, a ja mogę go mieć ot tak. Naprawdę nic nie rozumiesz? Być może ten pomysł nie był zbyt dobry. Ona poważnie nie zdawała sobie z tego sprawy, że ją poniżyłam. Chociaż, chwila. W szkole płakała, gdy zobaczyła całą tą sytuację. Czyli… Że teraz udaje? Ale skoro udaje, to… Amb: Zaraz ty zrozumiesz, że ze mną się nie zadziera. Odechce ci się takich durnych zagrywek. W tym momencie usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się, i co zobaczyłam? Li i Charlotte. Zostałam „otoczona” prze Świętą Trójcę. Zaraz, jaki to ma sens? Nic: Wybacz Amber, ale nie mam czasu, ani ochoty, żeby dalej z tobą rozmawiać. Spieszę się. – powiedziałam wymijająco i chciałam ją ominąć, ale zatrzymała mnie, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu – Puść mnie. – warknęłam Amb: Chyba nie myślałaś, że ujdzie ci to płazem, co? – teraz ścisnęła mnie za rękę – Jak myślisz, jakie są szanse walki trzy na jedną, co? – nie kapowałam Nic: O co ci cho… - nie dokończyłam, bowiem zostałam z całej siły uderzona w twarz, a potem w brzuch; Nie wiedziałam co się dzieje, a po chwili leżałam na ziemi i czułam, jak mnie kopią. Nie zdążyłam wstać, zareagować i je powstrzymać, bo w tej właśnie chwili straciłam przytomność… |
Rozdział 20 (sty 10, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
...: Nic! Obudziłaś się! W końcu! Skarbie, jak się czujesz? - podbiegła do mnie Titi z ogromnym bananem na ustach Jakiś czas nic nie mówiłam, bo nie wiedziałam, co jest grane? Titi: Ej, straciłaś głos, czy co? Powiedz coś, słyszysz? Nic: Słyszę. - rzekłam ochryple - Gdzie ja jestem? To szpital? - moje cenne spostrzeżenia po przeanalizowaniu faktów Titi: Tak. Jesteś w szpitalu. Boli cię coś? - zapytała zatroskana Chwyciłam się za głowę. Nic: Łeb mi pęka. - zmarszczyłam nos - Jak się tu znalazłam? To znaczy, kto zadzwonił po lekarza? Zauważyłam, jak jej twarz tężeje. Titi: Zapomniałabym. Ktoś chciał się z tobą zobaczyć. Powiedziałam, że jak się obudzisz, to zawołam go. Tak więc idę. - zmieniła temat, ale widziałam, ze po moim pytaniu była wyraźnie rozdrażniona W pierwszej chwili pomyślałam, że "on" to Kastiel. Jaki inny chłopak przyszedłby mnie zobaczyć? No chyba że Nataniel chce mnie przeprosić za Amber. I za to, co mi zrobiła. Zerknęłam w stronę drzwi i oniemiałam. Za nimi stał Lysander, a właśnie w tej chwili przez nie przechodził. Na korytarzy widziałam ciocię, pewnie nie chciała nam przeszkadzać. Chłopak podszedł do mojego łóżka i usiadł na stołku znajdującym się obok. Z jego wyrazu twarzy zdołałam wywnioskować, że bynajmniej nie przyszedł tutaj się ze mną pogodzić. I to właśnie bardzo mnie zdziwiło. Nic: Cześć, Lys. Miło, że przyszedłeś. - oznajmiłam cicho Lys: Nie nazywaj mnie tak. - powiedział stanowczo; Zamarłam. - Przyszedłem, żeby z tobą porozmawiać. Dowiedzieć się, dlaczego to zrobiłaś. Nic: O czym ty mówisz? - nie miałam zielonego pojęcia, nawet nie podejrzewałam, o co mu chodzi Lys: Nie sądziłem, że jesteś taka podła i zawistna. Jak mogłaś udawać taką miłą i sympatyczną, kiedy w rzeczywistości jesteś wyrachowaną damulką? Rozszerzyłam oczy. Lys: Najpierw mnie zdradzasz, okłamujesz - to już wiem. Czy to, co zrobiłaś w poniedziałek w szkole... - zamilkł - Jesteś z Kastielem? - zapytał nagle Nic: Nie. Nie jestem, nie kocham go. - odparłam cicho Chłopak zaśmiał się nienaturalnie. Lys: Czyli, że nim także się bawisz? Drugi, a właściwie trzeci z kolei. Zastanawiam się, kto będzie następny? Nataniel? - spojrzał na mnie z kpiną Teraz wkopałam się jeszcze bardziej... Lysander zrozumiał to najwidoczniej tak, że całowałam się z Kasem, bo znów chcę się zabawić i go wykorzystać. Musiałam się jakoś bronić, powiedzieć coś, co by mnie uniewinniało, ale nie miałam pojęcia, co. Nic: Lysander, to nie tak. Z Kastielem... Chciałam się odegrać na Amber. Dlatego poprosiłam go, żebyśmy udawali, to wszystko. Miałam się jej zrewanżować, ja go nie wykorzystałam. - rzekłam - I ciebie też nie. - dodałam cicho Jakiś czas nic nie odpowiadał, jakby namyślał się, co by powiedzieć. Lys: Naprawdę? - spojrzałam na niego z nadzieją, w końcu mi uwierzył! - Naprawdę chciałaś się odpłacić? Za co?! Nie mogę zrozumieć, że pobiłaś ją z jakiejś chorej zemsty! - wzburzył się Nic: Ale to ni... Zaraz, jakie: pobiłaś ją? Zrobiłam głupkowatą minę. "Pobiłaś ją"? Co to ma znaczyć? Lys: Ach, więc teraz będziesz udawała, że nic nie zrobiłaś, tak? - nic nie odpowiedziałam - O ile pamiętam, tyle razy mnie prosiłaś o szansę na wytłumaczenie, a teraz, kiedy ci ją daję, nie odzywasz się. Nie chcesz się usprawiedliwić? Przez moment przetwarzałam jego słowa, by w nareszcie odpowiedzieć. Nic: Możesz mi opowiedzieć to, co ona nagadała? Lys: Jakbyś sama nie wiedziała. Dobra, odświeżę ci pamięć, bo może już zapomniałaś. Otóż, kiedy wracałaś ze szkoły, spotkałaś przy boisku Amber. Zaczęłaś ją wyzywać. A potem, bez jakiegokolwiek powodu, rzuciłaś się na nią. Kopałaś ją po brzuchu, plecach, ale nie spodziewałaś się jednego. Że Li i Charlotte też tam będą, prawda? Odciągnęły cię od niej, a ty im się wyrywałaś i później uderzyłaś także Li. A ona w swojej obronie kopnęła kilka razy ciebie, dlatego leżysz w szpitalu. Już pamiętasz? - zapytał z gniewem wymalowanym na twarzy Zaniemówiłam. Przecież to było zupełnie na odwrót. To one mnie zaatakowały, to one rozpoczęły bójkę, to one! Lys: I przez ciebie Amber leży teraz na OIOMie, ledwo przytomna. Właściwie to teraz jest nieprzytomna, bo leży w śpiączce. Całe szczęście, że zdołała wczoraj jakoś złożyć zeznania, póki była jeszcze świadoma. Jesteś z siebie zadowolona? - syknął Patrzyłam jak zaczarowana. Co one wymyśliły? Cholera, przecież ja nawet jej nie dotknęłam! Te trzy żmije wszystko ukartowały, poszły za mną i mnie tam zaskoczyły. Tylko o co chodzi z tym pobiciem Amber? Ja nie uderzyłam jej ani razu, więc jak to możliwe, że jest w szpitalu? I w dodatku na OIOMie? Nic: Ale ja nic jej nie zrobiłam, przysięgam. To Amber mnie tam zaczepiła, przyszły te dwie, a ona mnie uderzyła, zaczęły mnie kopać. - broniłam się - Lys, ja cię kocham. Wtedy... To nie było tak, jak ona ci powiedziała. Nic między mną a Shonem nie zaszło. - chłopak jakby nie zwracał uwagi na to, że coś mówię, tylko zwyczajnie wstał i podszedł do drzwi Z moich oczu poleciały pierwsze tego dnia łzy. Nic: Lysander... - jęknęłam Zatrzymał się i odwrócił w moją stronę. Wiedziałam, co chcę mu powiedzieć. Bez względu na to, czy uzna mnie za idiotkę, czy nie, powiem to. Nic: Kocham cię. I bez względu na to, co się kiedykolwiek stanie... ja zawsze będę cię kochać. - spojrzałam mu w oczy, po czym odwróciłam się plecami do wejścia; Nie mogłam już dłużej patrzeć w jego chłodną, obojętną twarz. Czułam, że nie wyszedł. Stał i patrzył na mnie. Zaraz jednak uznałam, że opuścił pokój, wnioskując po dźwięku zasuwanych drzwi. Ale przed tym, usłyszałam jeszcze, choć nie jestem do końca pewna, ciche słowa: "Ja też cię kocham". Odwróciłam się nagle, ale jego już tam nie było... Po opowiedzeniu Titi wczorajszej sytuacji, poczułam się znacznie lepiej. A to dlatego, że powiedziała mi, że wierzy w to, co mówię. Przynajmniej w niej miałam swojego sprzymierzeńca. Po wypytaniu się jej o wersję Amber, miałam ochotę wstać z tego łóżka, pójść do tej jędzy i dołożyć jej tak, że już i nawet na tym OIOMie by jej nie pomogli. Ona powinna iść do psychiatryka, żaden normalny człowiek nie zmyśla takich rzeczy. Że ją śledziłam, kiedy nie było żadnych świadków, pobiłam do nieprzytomności, a jedyne, co ją uratowało, to zjawienie się jej obstawy. Dodatkowo, w ataku szału, miałam również rzucić się na Li, a ta razem z Charlotte, broniąc się, skopały mnie. Przecież w żadnym z tych słów nie było prawdy. Okej, ktoś naprawdę skatował Amber, ale ja jej nie tknęłam. A ona zrzuciła wszystko na mnie. Prawda była taka, że to one trzy mnie zaatakowały, a ja nawet nie miałam jak się obronić. Wieczorem mieli się zjawić policjanci, by spisać ode mnie zeznania. To było dobijające. Mogłam pójść do poprawczaka za coś, czego nie zrobiłam. Mam nadzieję, że Amber zmądrzeje i powie prawdę, albo chociaż znajdą jakiegoś świadka, jakiś dowód, który by mnie uniewinnił. Podczas tych pięciu dni, podczas których pozostałam na obserwacji, miałam wielu gości. Dwa razy przyszli do mnie bliźniacy, raz był Kastiel. Sporą grupką przyszły dziewczyny, czyli Viola, Kim, Irys, Rozalia, i - o dziwo - przyszła też Klementyna. Na początku nie miałam pojęcia, po kiego. Ja nie lubiłam jej, ona nie lubiła mnie, bo miałam na pieńku z jej "przywódczynią", ale potem się domyśliłam. Przyszła na tak zwane zwiady. Cały czas siedziała cicho i się nie odzywała, a na jej twarzy cały czas widniał kpiący uśmieszek. Najgorsze jednak to jeszcze nie było. W któryś z pierwszych dni, miałam "przyjemność" spotkać się z Natanielem. I to spotkanie ani trochę mnie nie pocieszyło. Od momentu, gdy tylko wszedł do sali, patrzył na mnie krzywym wzrokiem, a po dość burzliwej wymianie zdań, można powiedzieć, że mnie zwyzywał. Oskarżył, że skatowałam jego siostrę, że jestem potworem, a przeze mnie Amber może umrzeć. Że w życiu nie miał do czynienia z tak podłym człowiekiem, a nawet Kastiel nie jest przez niego tak bardzo znienawidzony, jak ja. Nazwał mnie "bezuczuciową, obojętną dziewuchą", a potem wyszedł, nie słuchając moich słów i tłumaczeń, że to Amber wszystko uknuła, a ja nie miałam nic wspólnego z tym, co jej się stało. Roza odwiedzała mnie w sumie codziennie, oprócz ostatniego dnia, kiedy miałam wyjść ze szpitala - czyli czwartku. A Lys... Lys nie był ani razu. Od tamtego dnia, nie przyszedł w ogóle. Tak za nim tęskniłam... Policjanci oczywiście, jak mieli przyjść, tak przyszli. Już kilka dnie temu wypytali mnie o całe zdarzenie, spisali zeznania i znali już moją wersję. Choć nie myślę, by w nią choćby trochę uwierzyli. O dwunastej do mojej sali wszedł lekarz. Musiał przeprowadzić ze mną ostateczny wywiad, sprawdzić, czy już wszystko w porządku i ogólnie ogarnąć mój końcowy stan. Po zbadaniu mnie i takich tam, z uśmiechem powiedział do mnie: Lek: Powinnaś się cieszyć. Wszystko w porządku, nie ma żadnych powikłań. Krwotok, który przeszłaś, wyniszczył organizm i przez jakiś czas możesz jeszcze czuć się niewyraźnie, ale poza tym wszystko dobrze. Jeśli będziesz zażywała tabletki, które ci wypisałem i nie będziesz o nich zapominała, nie powinnaś się męczyć z jakimikolwiek bólami. Nic: Dziękuję, panie doktorze. Oczywiście, będę je brała. Na pewno nie zapomnę, a nawet jakby co, to moja ciocia mnie dopilnuje. - odparłam uśmiechnięta, na co lekarz się zaśmiał Lek: To bardzo mnie to cieszy. - odparł rozbawiony - O wilku mowa. Odwróciłam się i dostrzegłam zmierzającą ku mnie Titi. Kiedy zrównała się ze mną, lekarz postanowił najwyraźniej porozmawiać z nią. Lek: Właśnie wypisywałem Pani siostrzenicę. Jej stan jest bardzo dobry. Proszę pilnować zażywania lekarstw, a póki co, powinna być stosowana dieta, by układ pokarmowy miał czas na unormowanie po wszelkich kroplówkach. Właściwie to nie mam nic więcej do powiedzenia. - rzekł, a kiedy odeszłam, mruknął - No chyba że chodzi o poważne sprawy. Dziewięć cyferek może? - uśmiechnął się uwodzicielsko Nie no, kolejny? Mam dość jej jednego kochasia, a teraz następny? I to jeszcze lekarz... Rozumiem, że Titi może się podobać, ale bez przesady. Ten facet jest w pracy, a flirtuje z ciotkami swoich pacjentek. Przecież to żaden szpital, tylko jakieś przedszkole! Titi: Pana powinien interesować stan pańskich pacjentów, a nie jakieś durne gierki. Proszę zająć się swoimi sprawami, dobrze? - odwróciła się, wzięła z mojej szafki wypis, i wyszłyśmy razem z budynku W pewnym momencie kobieta zatrzymała się. Titi: Nicola, - zaczęła, a ja również stanęłam - wiesz, że jeżeli ta dziewczyna nie zmieni swoich zeznań, to będziesz miała sprawę w sądzie? Nic: Titi, proszę, nie dobijaj mnie. - powiedziałam cicho i smutno Titi: W domu coś wymyślimy. Zastanowimy się, co możemy zrobić. Nie możesz odpowiedzieć za coś, czego nie zrobiłaś. Bo na pewno to nie ty to wszystko zainicjowałaś, prawda? - zapytała wątpliwie Nic: Proszę cię, ty chyba nie myślisz, że to moja wina... Serio uważasz, że mogłabym być tak podła, że pobiłabym jakąś dziewczynę? Z jakiego powodu miałabym to zrobić? - teraz i ona we mnie zwątpiła Titi: Przepraszam, ja... wiem, że to nie ty... Chodźmy już. - skierowała się do samochodu Kiedy dojechaliśmy do domu, poszłam się ogarnąć. Wzięłam porządną kąpiel, w jej trakcie napisałam kilku osobom, że żyję i jestem w domu. W końcu wiedzieli, że wylądowałam w szpitalu, nie było mnie w szkole cały tydzień, więc musieli to zauważyć. Roza dostała oczywiście najdłuższego esa, a po chwili dostałam odpowiedź, że do mnie przyjdzie zobaczyć, jak się mam. Umyłam włosy, ubrałam się w czyste ciuchy i zeszłam na dół z zamiarem zjedzenia czegoś pysznego. Nic z moich postanowień, bo właśnie zobaczyłam stojącą przy kuchence ciocię i przypomniała mi się moja dieta. Podeszłam bliżej. Zupa marchewkowa. Fujjj!!! Byłam akurat u Leo, kiedy dostałam wiadomość od Nicoli. Musiałam zobaczyć jak się czuje, sprawdzić, czy wszystko już w porządku. I wymyślić coś na Amber, to było oczywiste. Leo pojechał na wezwanie do swojego sklepu, bo dostał cynk od swojej nowej, beznadziejnej zresztą pracownicy, że nie wie jak odczepić czipy, czy też jak kto woli klipsy, od ubrań. Ja nie wiem, jak można być aż tak tępym? Lysander siedział na kanapie i właśnie oglądał jakiś durnowaty program. No nic, trzeba coś zrobić z tą sytuacją między nimi. Muszę im pomóc, bo inaczej wszystko to się rozwali. Roz: Lysiu, wychodzę! - krzyknęłam, by usłyszał Lys? Już? Tak szybko? - zapytał nieobecnym głosem, nie odrywając wzroku od telewizora Roz: Idę się z kimś zobaczyć, więc zaraz muszę być na miejscu. Lys: Yhm. Miłego spotkania. - mruknął, nadal oglądając ten żałosny kanał Roz: Przestań wreszcie gapić się w to głupie pudło i wstawaj, ubieraj się! - weszłam do salonu Lys: Ja? Ubierać się? - zapytał głupio - Po co? Roz: Jak to po co? Idziesz ze mną. - odparłam spokojnie Lys: Ale... Roz: Żadnych ale. Szybciej, nie mam całego dnie. - zamarudziłam, a on posłusznie zaczął nakładać kurtkę; Jakby się bał, że się się wkurzę i zrobię aferę. Kiedy założył już i buty, zapytał: Lys: Gdzie mam z tobą iść? - widziałam niechęć w jego oczach Roz: Idziemy do Nicoli. - odpowiedziałam mu Spojrzał na mnie groźnie. Lys: Nigdzie nie idę. A już na pewno nie do niej. - warknął Roz: Owszem, pójdziesz. - powiedziałam opanowana Chwyciłam go za fraki, i wyciągnęłam na dwór. Dobrze, że się nie stawiał, bo szczerze mówiąc, to nie miałam z nim zbyt wielkich szans. Zamknęłam drzwi, a potem znów go wzięłam, i ruszyłam, ciągnąc go za sobą. Lys: Ej! Dobra, pójdę, ale puść mnie. Wszyscy się na nas gapią. - marudził Roz: A będziesz grzecznie za mną szedł i nie spróbujesz uciekać? - zmarszczyłam brwi, robiąc wrogą minę Lys: Dobra, dobra, w porządku. Tylko nie rozumiem, po co mam ją widzieć. Natychmiast zareagowałam. Roz: Jak to? Nie wiesz, dlaczego tam idziesz? - nie odpowiedział - Choćby po to, żeby ją wysłuchać i powiedzieć, że ją kochasz. Lys: Ale to... Roz: Żadnych ale! - krzyknęłam i znów pociągnęłam go za kurtkę, a widząc jego sprzeciw, dodałam - Zachowujesz się jak dziecko. Dokładnie wiesz, że ze mną nie wygrasz, więc się nie kłóć. I tak nic ci to nie da. - westchnął Dotarliśmy pod jej drzwi po kilku minutach drogi. Podeszłam do wejścia i zapukałam, a Lys stał obok mnie. Był wyraźnie podenerwowany, pewnie wizytą u Nicoli. Po chwili otworzyła nam ciocia dziewczyny, która powitała nas szerokim uśmiechem, a gestem ręki zaprosiła do środka. Titi: Dobrze, że jesteście. Ja się zbieram na spotkanie, a wy idźcie do Nicoli. Jest na górze, możliwe, że śpi, bo była strasznie zmęczona pobytem w szpitalu. I jeszcze to fałszywe oskarżenie... - pokręciła głową Zauważyłam, jak twarz Lysandra tężeje, ale zaraz posłałam kobiecie uśmiech i powędrowałam w stronę schodów, a za sobą usłyszałam także jego kroki. Weszłam na górę i stanęłam w progu jej pokoju. Chłopak zatrzymał się jeszcze na stopniach, jakby bał się wejść wyżej. Pewnie denerwował się rozmową z Nic. Zastukałam w drzwi. Dziewczyna siedziała na swoim łóżku ze zdjęciem w ręku, w które była wpatrzona, ale zaraz odwróciła wzrok w moją stronę. Nic: Roza? Miło, że jesteś. - uśmiechnęła się blado Roz: Co robisz? - zapytałam cicho Westchnęła. Nic: Oglądam nasze zdjęcia. - popatrzyła na fotografię, a w jej oczach była tęsknota - Moje i Lysandra. - dodała; popatrzyłam na nią ze współczuciem. - Tak strasznie mi go brakuje... Roza... Roz: Wiem, kochanie. Wiem. - zerknęła na mnie - Przyprowadziłam do ciebie jeszcze jednego gościa. W tym momencie, doznałam prawdziwego szoku. W drzwiach, tuż obok Rozalii, stanął Lysander. Zamknęłam oczy i otworzyłam je jeszcze raz, by upewnić się, czy mi się nie śni. Nie śnił się. Stał tam na prawdę. Roz: Ja... Muszę do łazienki. Zejdę na dół. - wymigała się i już jej nie było; Nie chciała nam pewnie przeszkadzać Wstałam z łóżka, ale nie wiedziałam, co dalej. Nic: Dlaczego przyszedłeś? - zapytałam cicho; Czy słyszał, jak mówiłam, że za nim tęsknię? Lys: Rozalia mi kazała. - to zabolało; I to bardzo. - Wiedziałaś, że przyjdę? Dlatego odstawiłaś tę szopkę? Myślałaś, ze się nabiorę, tak? Czy... Czy on myślał, że wiedziałam? Że... To było podłe. Nie chciałam dalej tego słuchać. Nie chciałam go widzieć. To nie był już mój Lysander. To zupełnie inny facet, a ja nie chciałam wysłuchiwać takich durnych, bezpodstawnych oskarżeń. Miałam dość. Zdecydowanie. Coś we mnie pękło. Jak mogłam wysłuchiwać tego wszystkiego z ust kogoś, kogo tak bardzo kocham? Słowa, które zaraz wymówiłam, nie chciały przejść mi przez gardło, ale jednak się udało. Nic: Wynoś się z tego domu. Nigdy więcej tu nie przychodź. Nie chcę słuchać takich uwag, nie chcę. Wyjdź i nie wracaj. A kiedy zrozumiesz, że nie jestem taka, jak myślisz, że te wszystkie słowa, którymi mnie skrzywdziłeś, są wyssane z palca... Niech wyrzuty sumienia dręczą cię dzień i noc. Żyj z myślą, że dzięki tobie... Straciłam wiarę. Wiarę w miłość. Bo ja cię kochałam. - w moich oczach zakręciły się łzy, ale żadnej nie pozwoliłam wypłynąć - Wyjdź. Masz pięć sekund, by opuścić mój dom. - powiedziałam oschle, ale też smutno; Nie chciałam dłużej uczestniczyć w takiej bezsensownej zabawia. Nie chciałam latać za nim jak jakaś idiotka i przepraszać. Za coś, czego nie zrobiłam. Teraz postanowiłam: to definitywny koniec. Dla nas nie ma nadziei, nie ma przyszłości. Nas już nie ma, nie będzie. Nigdy nie będzie... |
Rozdział 21 (sty 12, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Sobota i niedziela minęły mi głównie na rozmyślaniu o naszym planie zdemaskowania Amber. Tak bardzo chciałam mieć już to za sobą. Moim marzeniem było, by wszystko wróciło do normy. Żebym nie była zamieszana w to pobicie, żebym nie zrobiła tych głupot, jakim była jednocześnie i zemsta, i moja zdrada. Żebym znów była z Lysem…
Nadszedł poniedziałek. Dzisiaj wstałam wcześniej, pewnie z tych nerwów, a denerwowałam się jak cholera. Pani mecenas zadzwoniła do cioci tylko raz i to w zupełnie innej sprawie, niż możliwe wybudzenie się Amber. Po przesłuchaniu jej obstawy, która wyśpiewała „prawdę”, czyli to, że jestem potworem znęcającym się nad niczemu winnymi koleżankami z klasy, chcieli mnie tymczasowo aresztować. Nawet sobie nie chcę wyobrażać, co one naopowiadały. Skoro ktoś chce zamknąć siedemnastolatkę w więzieniu jeszcze przed samymi zeznaniami ofiary, to naprawdę nie było dobrze. Miałam pójść siedzieć? Jako siedemnastolatka? Za coś, czego nie zrobiłam?
Po ostatniej lekcji,, jaką była chemia, wyszłam na dziedziniec oczekując Rozalii. Musiałam z nią pogadać o konkretach wyjścia do klubu. Klubu go-go, pragnę dodać. To totalnie do mnie nie pasowało, nie czułam się dobrze w takich klimatach, ale to moja osiemnastka. Muszę zapamiętać ten dzień. YOLO. W sumie to nie ma żadnych przeciwwskazań, żebym nie poszła. Po pierwsze, będą ze mną dziewczyny, więc dopilnują mnie w razie jakiejkolwiek głupoty. A po drugie - nie muszę brać pod uwagę zdania chłopaka, bo go nie miałam. Ciężko mi było się przyzwyczaić do mówienia o sobie, jako o singlu. Nie mogłam się przyzwyczaić do braku tych romantycznych spotkań z nim. Z Lysandrem. Tego, jak razem się wygłupialiśmy, śmialiśmy, rozmawialiśmy... Ale cóż, jakoś daję radę. Postanowiłam przecież wczoraj, że kończę z nim raz na zawsze. Może po jakimś czasie zacznie ze mną normalnie rozmawiać i staniemy się najlepszymi kumplami? Może zapomni, wybaczy i znowu odżyją nasze przyjacielskie wyjścia i spacery podczas których śmiałam się co nie miara? Ale podkreślam - przyjacielskie.
|
Rozdział 22 (sty 17, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Po odrobieniu lekcji, weszłam na fb. Napisałam Rozie o całej sytuacji po moim powrocie do domu. Odpisała mi, żebym pod żadnym pozorem mu nie uległa, choćby nie wiem co. A ja nie miałam zamiaru kolejny raz popełnić takiego błędu, jak wcześniej. O tym, co widziałam przed domem Lysandra i Leo, nie powiedziałam. Ani słowem nie pisnęłam, bo wiedziałam, czym to może się skończyć. Roza po raz kolejny poszłaby do niego, próbowałaby go przekonać do mnie, a może nawet znowu by go do mnie przyprowadziła. A ja nie chciałam mieszać w jego życiu. Byłam zadowolona, że on jest szczęśliwy. Nie potrzebowałam niczego więcej.
Obudził mnie dźwięk mojego budzika. Shit… Miałam taką ochotę na poleżenie jeszcze trochę, ale do wstania zmotywowała mnie wiadomość od Titi. Wstałam z łóżka i od razu, oczywiście po wzięciu ubrań, weszłam do łazienki. Umyłam się, ubrałam, a potem weszłam znów do pokoju i uczesałam się siedząc przed toaletką. Durny Kastiel! Czemu? Mówiłam mu, żeby nie siadał na tym stołku, bo go połamie, ale ten się uparł, i masz babo placek. Od jego ciężaru, nóżki się chwiały, tak, że kilka razy o mało nie spadłam. Eh... Muszę kupić nowy…
|
Rozdział 23 (lut 3, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
|
Rozdział 24 (lut 4, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Sama nie wiem, dlaczego kupiłam sobie to coś. Po prostu musiałam. A teraz, z perspektywy czasu, wydawało się to doskonałą decyzją.
|
Rozdział 25 (lut 4, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Kas: Czego? – mruknął zaspany, wtulony w kołdrę na moim brzuchu Nic: Posuń się. Chcę wstać, a mnie przygniatasz. Kas: To nie wstawaj. – rzekł, ziewając Nic: A, właśnie. Mam do ciebie pytanie. Dlaczego nie masz nic na sobie? – zmarszczyłam brwi Podniósł głowę do góry i popatrzył na mnie. Nic: Chodzi o bluzkę, ty tłumoku jeden. Kas: A co, nie podobam ci się taki? – podniósł do góry brew Nic: Żebyś wiedział. – skłamałam, zrzedła mu mina – Ubierz się lepiej, bo jeszcze ktoś tu wejdzie i coś sobie pomyśli. Kas: Dobra, nie jęcz już. Tylko nie wiem, gdzie ja ją położyłem. – usiadł i rozejrzał się po pomieszczeniu Zwlekłam się leniwie z łóżka i podeszłam do szafy, przed tym zahaczając również wzrokiem o pomarańczową koszulkę. Nic: Leży przy komodzie. – rzekłam, a ten chwycił ją w rękę – A tak w ogóle, to która jest godzina? – zapytałam, wyciągając ubrania Kas: 7:53. Ale nie idziemy dzisiaj do szkoły, prawda? – słyszałam nadzieję w jego głosie Nic: No przecież powiedziałam, że zostajemy. Do południa mam jeszcze wolną chatę. – rzuciłam idąc do łazienki Zaczęłam się ubierać, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Nic: Czego? – zapytałam nakładając bluzkę Kas: Otwórz, przebierzemy się razem. – powiedział wesoło Nic: Spadaj. Zaraz wychodzę. Po kolejnych pięciu minutach, przekręciłam zamek i otworzyłam drzwi. Kastiel stał metr ode mnie i czekał na możliwość wejścia. Zrobiłam mu przejście, więc podszedł. Jednak zamiast wyminąć moją osobę, zatrzymał się i przygwoździł mnie do ściany. Zbliżył swoje usta do mojego policzka i delikatnie dotknął ustami mojej zarumienionej nieco skóry. Kas: Pięknie wyglądasz. – szepnął Spuściłam wzrok, dlatego nie zorientowałam się, co robi. Przesunął wargi do moich warg i zatopił usta w moich ustach. Znów mnie pocałował… I znowu zaczęłam się rozpływać… Delikatnie przygryzł moją dolną wargę, w związku z czym westchnęłam. Nie mogłam dłużej trwać w takiej delikatności. Potrzebowałam czyjejś bliskości, musiałam, po prostu musiałam poczuć w kimś oparcie. Teraz to ja wkroczyłam do akcji. Zarzuciłam mu ręce na szyję i przylgnęłam do niego ciaśniej. Pocałowałam namiętnie i zachłannie, najwyraźniej pozbawiając go tchu. Zamruczał cicho, co jeszcze bardziej pobudziło mnie do działania. Zaczęłam kierować nas w stronę łóżka. Sama nie wiem, dlaczego robiłam coś takiego. Tak rozpaczliwie potrzebowałam Lysa, tak strasznie mi go brakowało, że próbowałam przez pocałunki z Kastielem zaspokoić tę tęsknotę. Czy dobrze myślałam? Oczywiście, że nie. To było wręcz niewiarygodne, że byłam aż tak zrozpaczona, że chciałam zadowolić się innym facetem. Moje rozumowanie było już irracjonalne i niepoważne, ale nie mogłam znieść… Skoro Lysander jest teraz szczęśliwy z jakąś inną dziewczyną, to, do cholery, ja też mogę! Powaliłam go na łóżko z potężnym impetem. Widziałam, że był totalnie zaskoczony i wręcz nie wierzył, że ja, taka grzeczna dziewczynka, wyprawiam takie rzeczy. Więc właśnie to zrozumiał. Podeszłam powoli do skraju łóżka i zrobiłam drapieżną minę, a ten mi zawtórował. Wskoczyłam na niego szybko, aż stęknął. Kas: Ostrożniej, bo zaraz mnie uszkodzisz. - mruknął zaczepnie Nic: Nie przeszkadzaj. - powiedziałam Kas: Dobra, więc daję ci wolną rękę - na te słowa uśmiechnęłam się kokieteryjnie i delikatnie musnęłam palcem jego nagi tors; Mimo moich słów, nie nałożył z powrotem bluzki, co właściwie teraz mi nie przeszkadzało. Pocałowałam go po raz kolejny, równie namiętnie, jak wcześniej. Zatraciłam się w tym uczuciu, że komuś, w tym przypadku Kastielowi, mogło na mnie zależeć. Że mu się podobam, chce mnie chronić. To było mi tak bardzo potrzebne, że nie mogłam się powstrzymać, opanować. Nie wiem, być może właśnie zwariowałam, ale ten chłopak zaczął mnie właśnie rozczulać, przy nim czułam się doceniana, po prostu ważna. A może nie powinnam tego robić? Może mnie skrzywdzi? Zawiedzie moje zaufanie? Czy dać mu szansę? Bo skoro z Lysem wszystko definitywnie się zakończyło, to być może warto zaryzykować i spróbować być szczęśliwą z Kastielem? Przecież widzę, jak się stara, troszczy się o mnie… Jest wart mojej uwagi, wart mnie. Tylko istnieje jeszcze jeden, najważniejszy fakt – nie kocham go. Moje serce nadal należy do białowłosego, mimo tego, co się stało. A może z biegiem czasu poczuję do Kasa głębsze uczucie i będziemy w pełni szczęśliwi? Jeżeli oczywiście nie okaże się bezwzględnym podrywaczem, jak to mnie wcześniej straszyli inni, i mnie nie zdradzi z jakąś lalunią? Sama nie wiem… Chcę być spełniona, mieć przy sobie osobę, na której zawsze będę mogła polegać, ale… czy tą osobą jest Kastiel? Mimo myśli nachodzących do mojej głowy, nadal nie przestawałam go całować. Teraz zjechałam ustami na jego klatkę piersiową, a ten wydawał z siebie pomruki zadowolenia. Nic: Kas… Ja… Nie wiem, co się ze mną dzieje… - wysapałam, nie odrywając warg od jego ciała Mruknął coś tylko niezrozumiale, więc nie zaprzestałam swoich czynności. Masowałam jego brzuch z uwielbieniem i ani mi się śniło, by się opanować. Chciałam być blisko kogoś, komu mogę zaufać. W środku aż we mnie buzowało, byłam podekscytowana, podniecona i radosna… Kiedy tak go całowałam, dotykałam, w pewnej chwili gwałtownie podniósł się do pozycji siedzącej, w związku z czym siedziałam mu teraz na kolanach. Włosy miał całkiem rozczochrane, ale mimo to wyglądał cholernie przystojnie. Dziwne, ale dopiero teraz to zauważyłam. Chłopak, czym kompletnie mnie zdziwił i zaskoczył, zsunął mnie ze swoich nóg, tak, że teraz siedziałam obok niego. Patrzyłam na jego twarz ze zmarszczonymi brwiami, totalnie zbił mnie z tropu, jeśli można to tak nazwać. Schował twarz w dłonie, a łokcie oparł o kolana. Nic: Kastiel? – zapytałam Kas: Nie mogę… - szepnął – Nie mogę tego zrobić najlepszemu kumplowi… Nic: Czego? – zirytowałam się trochę Kas: Nie potrafię mu cię odebrać! Kuźwa, nie wierzę, że to robię! – wstał gwałtownie – Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale nie mogę! Rozumiesz?! Jestem teraz jakimś wyrozumiałym gościem, który liczy się z uczuciami innych… Boże! – krzyknął Nic: O czym ty mówisz? – zapytałam rozpaczliwie, bo dosłownie nie rozumiałam Kas: Wiem, że cię kocha! A ja, jak jakiś pieprzony gentelmen, nie zrobię mu tego! – znów usiadł, trzymając się za głowę – Zależy ci na nim, nie mów, że to nie prawda. Nie mogę cię zagarnąć dla siebie… - szepnął Nic: Czyli… Ty też chcesz mnie tak po prostu zignorować, tak? Nie zależy ci na mnie? – zapytałam z żalem Kas: To nie tak… Ja… Przepraszam… Może zostańmy przyjaciółmi? – spojrzał na mnie z nadzieją Łzy cisnęły mi się pod powieki. Spojrzałam na jego dłoń wyciągniętą w moją stronę, ale nie podałam mu swojej ręki. W zamian, znowu spojrzałam mu w oczy. Nic: Myślałam... Myślałam, że chociaż ty będziesz traktował mnie poważnie. - jęknęłam żałośnie, wstając - Miałam nadzieję, że jesteś kimś, komu znów zaufam... - opuściłam powieki, by nie rozryczeć się zaraz - Nienawidzę cię. - szepnęłam i nie mogłam się w końcu powstrzymać i jedna łza spłynęła po moim policzku - Nienawidzę jego, nienawidzę ciebie! Wszyscy jesteście tacy sami! Chcieliście mnie tylko wykorzystać, a ja, głupia, dałam się wam omamić! Świnie! - wrzasnęłam, rzucając w niego leżącą w pobliżu szczotką do włosów, po czym wybiegłam z pokoju Zalana łzami, po chwili stałam już na dole i właśnie nakładałam buty, kiedy przybiegła za mną Rozalia Roz: Hej, gdzie idziesz o tej porze? - była w piżamie, więc nawet jak gdyby co, to nie wybiegłaby za mną, próbując zatrzymać Nic: Nigdzie! Nie twoja sprawa! Odwalcie się wreszcie wszyscy ode mnie i zostawcie w świętym spokoju! - rozbeczałam się Dziewczyna zbliżyła się do mnie i przytuliła, ale się wyrwałam - Zostaw! Nie słyszałaś?! Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę! - wrzasnęłam i wybiegłam Roz: Nicola! Słyszałam hałas dochodzący z domu i czyjeś kroki. Kas: Nicola, zatrzymaj się! Proszę, stój! Słyszysz?! – krzyczał za mną Nie miałam takiego zamiaru. Wydawało mi się, że ostatnie dni zbliżyły nas do siebie. Sądziłam, że naprawdę coś do mnie czuje. Może nie od razu miłość, ale coś w tym stylu. A tu takie rozczarowanie… Teraz, z innej perspektywy, to było cholernie naiwne uważać, że Kastiel, taki doświadczony casanova, będzie chciał wpakować się w związek z byłą dziewczyną swojego kumpla. Może jeszcze zacząłby prowadzić dom, rozpocząłby gdzieś pracę, przestałby się oglądać za innymi? Śmieszne… Przecież każdy wie, że to niemożliwe. A ja, idiotka, po raz kolejny wymyśliłam sobie wymarzoną bajeczkę i chciałam, żebyśmy żyli jak w jakimś pieprzonym raju… Teraz dylematem było dla mnie to, gdzie mam pójść. Najchętniej usiadłabym na jakiejś ławce w parku, który stanowił jedno z miejsc, do których uwielbiałam chadzać, i rozbeczałabym się. Nie! Nie będę płakać! Już kiedyś to sobie obiecałam, obietnicy nie dotrzymałam. Ale teraz ją spełnię. Zero łez, zero. Po prostu pomyślę i ułożę sobie w głowie pewne sprawy, ale nie rozryczę się. Bo i po co? Nie ma za czym płakać. Przecież nic takiego się nie stało, zerwał ze mną wcześniej chłopak, a teraz drugi, którego zaczęłam właśnie doceniać, także dał mi tak zwanego kosza, można by tak to ująć. Ironia… Półgodzinny spacer po mieście faktycznie był mi bardzo potrzebny. Teraz już wiedziałam, co robić. Trudno, trafiłam na dwóch najwyraźniej niewłaściwych dla mnie facetów, ale poradzę sobie. Co innego mi pozostało? Muszę się spiąć i wreszcie stawić czoło prawdzie. Znajdę kogoś, prędzej czy później, ale znajdę. Kogoś, komu będzie na mnie zależało. I nie zostawi z jakichś obaw, wyrzutów sumienia, czy czegokolwiek innego. Postanowiłam wracać już do domu. Było grubo po 13, a przecież miałam wyjść wieczorem z dziewczynami do klubu a przecież muszę się przygotować. Zgodziłam się już na to wyjście i mimo, że nie mam najmniejszej na to ochoty, nie mam wyboru, niestety… Powoli kierowałam się w stronę domu, ale szłam inną drogą, żeby przypadkiem się na kogoś nie napatoczyć. Idąc, przypominałam po kolei wszystkie dobre rzeczy, jakie kiedykolwiek mnie spotkały. To doskonale poprawiło mi humor i jakoś tak, jakby się rozchmurzyłam. I nie rozpaczałam nad dzisiejszym dniem, nie ma nad czym. Zwyczajnie źle odebrałam intencje Kasa i wyobraziłam sobie zbyt dużo, nie mogę mieć mu tego za złe. Poza tym, powiedział mi, że to ze względu na Lysa tak postąpił. Tylko, czy on naprawdę aż tak się zmienił, by brać pod własną uwagę uczucia innych? Tylko on jeden to wie… Tak zaprzątałam sobie tym głowę, że nie zorientowałam się, że stoję już pod domem. Podeszłam powoli do wejścia, a to dlatego, że nie uśmiechało mi się za bardzo wysłuchiwanie kazań Rozalii o to, że wyszłam tak rano z domu, że nic jej nie powiedziałam i zachowałam się tak, jak się zachowałam. Ale nadszedł czas, żeby nareszcie się z tym zmierzyć. Pogada, pogada i przestanie. Nacisnęłam powoli klamkę z nadzieją, że drzwi są otwarte. Były. Weszłam cicho do środka i zdjęłam buty. Wyjrzałam ostrożnie zza drzwi czy nikogo w pobliżu nie ma. Usłyszałam chrząknięcie. Roz: No myślałam już, że w ogóle nie przyjdziesz. - ofukała mnie - Gdzieś ty się podziewała tyle czasu? - zapytała Nic: Poszłam na spacer. - odparłam od niechcenia Roz: Spacer? Dwie godziny? Oczywiście. - nie wierzyła mi - Powiesz, co się stało z Kastielem? Dlaczego tak uciekłaś? Pokłóciliście się? - drążyła temat Nic: Nie, wszystko jest okej. - wysiliłam się na uśmiech Roz: Możesz mnie nie okłamywać? Przecież widzę, że nic nie jest w porządku. I to na pewno ma związek z Kasem. - nadawała "Związek". W innym sensie, właśnie o to chodziło, ale nie zamierzałam powiedzieć jej, o czym mowa. Postanowiłam, że poradzę sobie sama. I tego postanowienia dotrzymam. Nic: Rozalia, proszę cię, nawet, gdyby coś się działo, to bym ci o tym nie powiedziała. - na moje słowa zrobiła zawiedzioną minę, chyba "trochę" źle to ujęłam... - Kurczę, nie to miałam na myśli, chodziło o to, że... Już w porządku. Wszystko sobie przemyślałam, poukładałam i jest dobrze. - uśmiechnęłam się lekko - Zresztą, może nieco zbyt ostro zareagowałam. - próbowałam ją udobruchać Roz: Eh... Ale wiesz, że jakby coś, to zawsze możesz na mnie liczyć i ci pomogę, tak? Nic: Jasne, że wiem. I ty tak samo. Nigdy nie zostawię cię z żadnym problemem, bo jesteś przyjaciółką, jaką tylko mogłam sobie wymarzyć. - uśmiechnęłyśmy się razem - A zmieniając temat, to gdzie chłopacy? I dziewczyny? - zapytałam Roz: Tych pierwszych wygoniłam do domu, a te drugie się ubierają. Nic: Czyli, że nikt nam nie będzie przeszkadzał. - zamyśliłam się - Czekaj, czekaj, ubierają się? Dopiero wstały? - zapytałam zdziwiona Dziewczyna zaśmiała się. Roz: To straszne śpiochy. A w dodatku Kim chrapie w nocy. - skrzywiła się dość mocno Teraz to ja zachichotałam. Roz: Właśnie, a jak się z Kasem spało? A może nie spaliście, hę? - podniosła do góry brew A ta też tylko o jednym... Nic: Jak zejdą na dół, to muszę wam coś powiedzieć. - zmieniłam temat, bo nie chciałam o nim rozmawiać, co najwyraźniej nie spodobało się mojej rozmówczyni Roz: Okej, powiesz. A teraz może mi wyjaśnisz, dlaczego nie chcesz o nim rozmawiać? Przecież widzę, że się posprzeczaliście. - dalej jęczała jak jakieś ciekawskie dziecko Nic: To skoro wiesz, że się pokłóciliśmy, to po co pytasz? - zirytowałam się i przeszłam do kuchni Roz: Dobra, więc odpuszczam, bo widzę, że niczego się nie dowiem - mruknęła Nic: Dobra decyzja, masz całkowitą rację. – odrzekłam – Ej, Roza, Titi już wróciła? – dopiero przyszło mi do głowy, że miała przyjść koło południa, więc powinna być Roz: Yhm, jest, jest. Jak przyszła, to trochę się zdziwiła, że tu jesteśmy, ale powiedziałam, że u ciebie nocowałyśmy. Dobrze, że do tej pory wywaliłam stąd chłopaków, bo dopiero by było. – uśmiechnęła się Nic: Tak, to prawda. Słuchaj, to gdzie ona się teraz podziała? – zmarszczyłam nos Roz: Powiedziała, że chce się przespać. Znaczy, wymieniłyśmy się kilkoma zdaniami, a potem wbiegła na górę i pewnie teraz leży w łóżku. Nic: No tak, przecież pracowała na dwie zmiany bez przerwy, na pewno jest wykończona. – odpowiedziałam – Ale przynajmniej nie będzie nam przeszkadzać. Trzeba się w końcu przygotować na tą imprezę, nie? Na samo słowo „impreza” rozpromieniła się. Roz: Tak! Dziewczyny zaraz powinny zejść. Ty też idź się ogarnąć i schodźcie na dół, a ja w tym czasie zrobię wam kanapki na śniadanie. Nic: Dzięki. Kochana jesteś, wiesz? – podeszłam do niej w podskokach i dałam przyjacielskiego buziaka w policzek Roz: No jasne, że wiem. Leo codziennie mi to mówi. – uśmiechnęła się Odpowiedziałam jej tym samym i weszłam na górę. Rozczesałam włosy, poprawiłam poranny makijaż i właściwie żadnych innych poprawek nie potrzebowałam. Z powrotem zeszłam na parter i zastałam tam dziewczyny, właśnie pochłaniające kanapki przyrządzone przez Rozalię. Nic: Hej dziewczyny! – przywitałam się z nimi Ir/Viol: Hej! Kim: Cześć. – mruknęła zaspana, leżąc twarzą w stole Nic: Niewyspana? – zapytałam Kim: Nooo. Rozalia tak się rozpychała, że prawie mnie zepchnęła, bo spałam z brzegu. A na dodatek, to zmarzłam, bo ściągnęła ze mnie calusieńką kołdrę, więc spałam całkowicie rozkryta. A teraz na dodatek narzeka, że chrapałam. – powiedziała z dezaprobatą Zaśmiałam się. Nic: Pasujecie do siebie. Jedna nie daje drugiej się wyspać, a ta druga zabiera pierwszej kołdrę. Idealnie się dopasowałyście. Kim: Ha ha ha… Tylko że ty nie czujesz się teraz taka obolała. Mam przez nią kilka siniaków, tak mnie skopałaś. Nie wyobrażam sobie nawet, jak Leo z tobą wytrzymuje, jak tak się rozpychasz. Ty MMA powinnaś uprawiać. – spojrzała na nią Roz: Zabawne. – mruknęła ironicznie W czasie tej trwającej właśnie dyskusji, zdążyłam zjeść dwa tosty, którymi się w zupełności najadłam, więc odeszłam od stołu i wstawiłam talerz do zlewu. Dziewczyny jeszcze jadły, więc mogłam z nimi pogadać. Nic: Zaraz musimy się szykować, żeby zdążyć. Roza, na którą my tam w ogóle mamy być? Roz: O dwudziestej zaczyna się pokaz. – powiedziała z pełną buzią, wypluwając trochę przeżutego chleba… Pokręciłam głową i westchnęłam. Nic: W takim razie niedługo trzeba zacząć się szykować. Odliczając czas na dojechanie, to mamy pięć godzin. A musimy jeszcze kupić sukienki. – zrobiłam facepalma Zakupy z Rozalią… Toż to będzie istne piekło… Roz: Ale super! Nie martwcie się nawet, wszystko wam wybiorę, będziecie miały śliczne ubrania! – wykrzyknęła, znów opluwając wszystko wokół siebie Właśnie przypomniałam sobie jeszcze jedną, ważną rzecz, którą miałam im powiedzieć. Nic: A, jeszcze jedna sprawa. Chodzi o dzisiejsze wyjście. Mam do was prośbę. Proszę, żebyście nie wtrącały się w to, co będę robiła. Nie powstrzymujcie mnie przed niczym, nawet przed totalną głupotę. - mruknęłam - Okej? Iris: A-ale... A jak będziesz chciała na przykład... - przerwałam jej Nic: Okej? - twardo powtórzyłam pytanie Z mojego tonu wywnioskowały pewnie, że tak ma być, więc nie zadawały kolejnych bezsensownych, lub dociekliwych pytań. I tak minęły nam kolejne dwie godziny na szwendaniu się po sklepach w galerii. Rozalia jak jakaś nienormalna, biegał od butiku do butiku, a śliniła się przy tym jak dzikuska. Szukała, wybierała, przymierzała, a kiedy zdecydowała się na sukienkę dla siebie, zaczęła przekopywać się przez masy stroi w poszukiwaniu czegoś dla nas. Miałam na sobie chyba z dwadzieścia różnych sukienek o różnych wzorach, kolorach i krojach. Miałam dość. Tak samo, jak i reszta dziewczyn. Nie mogłyśmy już dłużej biegać po sklepach, bo miałyśmy już tylko niecałe trzy godziny. Nie mam pojęcia, jak się wyrobimy. Wzięłyśmy pierwsze lepsze, które wpadły nam w oko. Do tego wpadnięcie na pół godzinki do obuwniczego, potem jeszcze raz do butiku po torebki i takie tam. Nareszcie miałyśmy wszystko, czego potrzebowałyśmy. Kiedy byłyśmy gotowe, autobusem wróciłyśmy do domu. Nie obeszło się także bez jęczeń i wyrzutów Rozy o to, że miała za mało czasu na zakupy, chciała wybrać nam coś innego niż to, co kupiłyśmy, ble, ble ble... Uciszyłam ją tym, że teraz przez kolejne dwie godziny będzie czas na makijaż i fryzury. To ją trochę uspokoiło i przynajmniej zaczęła trajkotać o czymś innym. Ale ja jej nie słuchałam, bo się wyłączyłam. Odpłynęłam do świata myśli, a potem, oparta o autobusową szybę, zasnęłam. Viol: Ej, Nic, obudź się. Za chwilę wysiadamy. – usłyszałam szept, który mnie zresztą obudził, i poczułam, jak ktoś lekko mnie szturcha Nic: Yhm… - mruknęłam, nawet nie otwierając oczu Poczułam, jak pojazd zaczyna powoli zwalniać, a po chwili zatrzymuje się na przystanku. Kim: Jak sobie chcesz. Miłej jazdy. – odpowiedziała Otworzyłam szybko oczy i zorientowałam się, że dziewczyny wychodzą. A ja dalej siedzę. Drzwi zaczęły się zamykać. O w dupę! Natychmiast zerwałam się z siedzenia i podbiegłam do wyjścia. Przecisnęłam się przez, małą już teraz, szparę i byłam wolna. Spojrzałam groźnie na dziewczyny i chciałam do nich podejść, by trochę je poobwiniać, ale nie mogłam. Zostałam pociągnięta w przeciwną stronę, czyli do tyłu. Straciłam równowagę, ale zrobiłam kilka kroków w tył. Obróciłam szybko głowę. Nie mogę, ale ze mnie ofiara. Eh… Przytrzasnęłam swoją torbę drzwiami autobusowymi. Niezdara… Chwila! Co?! Pojazd przyśpieszył, a ja, żeby się nie wywalić i nie wpaść pod jego koła, zaczęłam biec. Coś tak podejrzewam, że to musiało wyglądać komicznie. Dziewczyna biegnąca za pojazdem Komunikacji Miejskiej, dlatego że przytrzasnęła torbę… Wyglądałam jak idiotka, bo po chwili już sprintowałam. I z pewnością zaliczyłabym glebę, a w związku z tym zostałby ze mnie mokry placek na ulicy po przejechaniu przez jakiś inny samochód, ale ja i moja najinteligentniejsza inteligencja zaczęła trochę myśleć. Torbę miałam zawieszoną przez ramię, więc szybko przerzuciłam ją na drugą stronę. W ręce trzymałam już jedynie uchwyt, lecz zaraz go puściłam i wpatrzyłam się w oddalający się autobus, z którego drzwi wystawał pasek… Tego było za wiele. Dlaczego ja mam takiego pecha? Obejrzałam się za siebie w poszukiwaniu dziewczyn. Teraz to miałam ochotę kogoś porządnie wytargać i Rozalia wydawała się odpowiednią do tego osobą. Cztery postacie gnały w moją stronę i domyśliłam się, że to one. Kurde, daleko zabiegłam. Zatrzymałam się i patrzyłam na przybliżające się osóbki. Roz: O ja, Nic! Co to było?! – krzyknęła, gdy była już niedaleko Zacisnęłam usta w wąską linię i patrzyłam na nią ze złością. Reszta dobiegła do nas po kilku sekundach. Viol: Hej, co… Jak ty… Dobrze… Się czujesz? - sapała, nie mogąc skleić normalnego zdania z tego wysiłku Kim: Gdzie… Gdzie twoja torba? – wydukała, trzymając się za bok – zapewne kolka Nic: Została w autobusie. – syknęłam Ir: Spokojnie. Da się ją odzyskać, bez problemu. Pamiętasz… numer autobusu? – zapytała, ciągle sapiąc Zrobiłam facepalma. No nie mogę, jak mogłam nie zwrócić na to uwagi? Kim: Czyli, że nie pamiętasz. Może jakoś da się jeszcze coś wykombinować. Miałaś tam jakieś dokumenty? Legitymację, telefon, pieniądze? – dociekała Podniosłam rękę, żeby znów walnąć się nią w twarz, ale zatrzymała mnie Rozalia. Roz: Hej, zaczynasz upodabniać się do Nataniela. To jego specjalność. – wypaliła – A jak zrobisz sobie dziurę w czole? Nic: Oh… - wywróciłam oczami – Dajcie spokój. Teraz muszę jechać do jakiegoś biura rzeczy znalezionych… - mruknęłam – Dziękuję. – powiedziałam ironicznie Iris: Ej, ej, ej, to nie nasza wina. Viola cię budziła, to ty nie chciałaś wstać. – broniła się Kim: Poza tym, póki ta torba tam trafi, minie trochę czasu. Jutro z tobą pojedziemy, hm? Nic: Jutro sobota… Roz: Ale na pewno będzie otwarte. – zapewniała – No już, nie bądź taka zła. Wszystko będzie okej. Wytrzymasz dzień bez komórki, kasa też się znajdzie. Jestem przekonana. Nic: Eh… Dobra, chodźcie. – westchnęłam ciężko Super, po prostu super. Autobus o mało mnie nie przygniótł, a teraz byłam skazana na godziny bez telefonu, bo że tak powiem ukradł mi moją własność. I jeszcze to wyjście do klubu… Masakra… |
Rozdział 26 (lut 4, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Potem nadszedł czas na Violę. Dla niej także błyszczący, ale srebrny cień, tusz, podkład, puder, natomiast usta pociągnęłyśmy jej bezbarwnym błyszczykiem, by wszystko do siebie pasowało. Fryzura, czyli kok lekko przesunięty w lewą stronę, z którego wystawały pojedyncze kosmyki fioletowych pasm.
Stałam tak przed tym lustrem jak zaczarowana do czasu, kiedy usłyszałam głos Violi. Viol: Nic, załóż jeszcze sukienkę, co? – poprosiła cicho Spojrzałam na nią z uśmiechem. Nic: Oczywiście Violuś. – odparłam promiennie – Słuchaj, ko mi to – wskazałam na swoją twarz – zrobił? – chciałam dowiedzieć się, kto z mojej twarzy zrobił dosłownie dzieło sztuki Popatrzyła na mnie zakłopotana. Viol: Myślałam, że ci się spodoba… - rzekła cichutko – Ale mogę poprawić, jeśli popełniłam jakiś błąd… - wydukała Zerknęłam na nią z rozbawieniem. Najwidoczniej myślała, że nie pasuje mi mój wygląd. Głupiutka… Nic: No coś ty, Violcia. Bardzo mi się podoba! – przytuliłam ją mocno – Dziękuję! – roześmiałam się, a ona mi zawtórowała Viol: Cieszę się. Nic: Dobra, to chodź, musimy się już ubierać, bo za pół godziny powinnyśmy wychodzić. Weszłyśmy do salonu, a w nim przebierały się wszystkie trzy dziewczyny. Nic: Ejejej! Co tu się wyrabia? Na striptiz to my dopiero pójdziemy! – zaśmiałam się Kim: Bardzo śmieszne, wiesz? Tobie też radzę się ubierać, bo się spóźnisz na własny prezent urodzinowy. Nic: Wiem, właśnie przyszłam po sukienkę. – chwyciłam torbę z moim ubraniem i poszłam do łazienki Po ubraniu się, przejrzałam się jeszcze w lustrze nad szafką i stwierdziłam, że wyglądam cudownie, wręcz zjawiskowo. Dziewczyny naprawdę bardzo się postarały, a efekt ich pracy był powalający. Uśmiechnęłam się do siebie i wyobraziłam sobie stojącego przy mnie Lysa w garniturze, takiego eleganckiego, zadowolonego. Pięknie byśmy się prezentowali… Otworzyłam drzwi i przeszłam do salonu. Wszystkie cztery już się ubrały, a wyglądały równie fantastycznie, co i ja. Nie ma to jak chwalić się przed samą sobą, ale cóż… Ir: Nic… Świetnie! Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że ta sukienka będzie doskonale na tobie leżała! – uradowała się Nic: Dzięki, Iris. Wy też wyglądacie przecudownie. – uśmiechnęłam się Roz: Tylko nie zapomnij, że to ja ci ją wybrałam. – podeszła do mnie i przytuliła mnie mocno Kim: Ej! A my to co?! – oburzyła się Machnęłam ręka, by dołączyły. Po chwili podeszły do nas dwóch i objęłyśmy się razem. Nic: Kocham was, dziewczyny. Nie mogłabym wymarzyć sobie lepszych przyjaciółek, jesteście idealne. – zamknęłam oczy Viol: My też cię kochamy, Nic. Wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć, nawet w najtrudniejszych chwilach, prawda? – odparła Nic: Wiem, wiem. I dziękuję. - szepnęłam Wzruszyłam się. To prawda, że nie miałam szczęścia do facetów, ale dziewczynom nie mogłam nic zarzucić. Nie raz udowadniały, że mogę na nich polegać i w każdej sprawie mi pomogą, podniosą na duchu, rozśmieszą. Były największym szczęściem, jakie miałam. Przy nich nie było mowy o nudach, ciągle miały jakieś pomysły. Roz: Nie chcę przerywać tej pięknej chwili, ale chyba powinnyśmy wychodzić. – rzekła Odsunęłyśmy się od siebie i pokiwałyśmy głowami. Zgodnie, zaczęłyśmy zakładać buty i kurtki, wzięłyśmy torebki i spakowane w nie telefony, chusteczki, jakieś kosmetyki. Oczywiście, ja musiałam zadowolić się tym, co miałam pod ręką, ponieważ, na przykład komórka, postanowiła sobie zrobić przejażdżkę autobusem… Kim: To co, gotowe? – uśmiechnęłyśmy się – W takim razie idziemy. Nic: Chwila! Poczekajcie! - krzyknęłam – Titi jeszcze śpi, do tej pory nie wstała, więc muszę jej napisać, że wychodzę i wracam… Dobra, napiszę tylko, że wychodzę. – zaśmiały się Żółtą karteczkę samoprzylepną przyczepiłam do lodówki. Powinna zobaczyć i przynajmniej nie będzie się o mnie martwiła. Wyszłyśmy z domu i zamknęłam drzwi. Ruszyłyśmy na przystanek autobusowy. Pytałam się dziewczyn, co one mają zamiar robić w tym klubie. No kurde, po prostu byłam ciekawa. A one zamiast mi cokolwiek powiedzieć, to uśmiechały się do siebie i robił tajemnicze miny. Eh… Wygląda na to, że niczego się teraz nie dowiem i muszę zaczekać… Ir: No już nie rób takiej miny. Chcesz zepsuć niespodziankę? – odezwała się, widząc mój rozdrażniony wyraz twarzy Nic: Hm… - udałam, że się zastanawiam – Tak. Wyczekiwałam, aż mi powiedzą. Roz: No chyba nie sądzisz, że coś ci wyjawimy. – popatrzyła na mnie – Oj, Nic, Nic, ty głuptasku. – zaśmiała się Szłyśmy dalej, a ja byłam obrażona. Nie długo, bo zaraz Kim palnęła jakiegoś suchara i śmiałyśmy się wszystkie jak opętane. Ludzie patrzyli na nas najpierw jak na idiotki, a potem sami się uśmiechali. No co ja poradzę, że jestem w takim towarzystwie, w którym nie da się zachowywać normalnie? Autobus przyjechał sześć minut po tym, jak doszłyśmy na przystanek. W trakcie jazdy rozmawiałyśmy, ale po krótkim czasie znowu padłam. Oparłam głowę o szybę i zamknęłam oczy. Oby teraz moja druga torebka nie miała ochoty zorganizować sobie przejażdżki. Odpłynęłam… Kim: Wstawaj! – usłyszałam nad sobą krzyk i aż poskoczyłam na siedzeniu – I tym razem nie ma żadnego zaraz, bo nie pozwolę ci zepsuć naszej niespodzianki! – roześmiała się, o co jej chodzi? Nic: Proszę, jeszcze chwila, chwileczka, chwilunia. – mruknęłam sennie, nawet nie otwierając oczu Iris: Nie, wstajesz teraz, albowiem w przeciwnym razie zginiesz marnie, madame. – pociągnęła mnie za łokieć Uniosłam powieki i spojrzałam nieprzytomnie. Nic: D-Dobra. – ziewnęłam – Już idę. – i znów padłam na fotel z zamiarem ponownego zaśnięcia Viol: Ale za chwilę wysiadamy… - rzekła cichutko Roz: Dobra, ja z Iris za nogi, a wy dwie za ręce. Nie rozumiałam o co chodzi, ale zaraz poczułam, jak opuszczam siedzenie. A właściwie to „odlatuję”. Szybko otworzyłam oczy i zanim zdążyłam zareagować, dziewczyny zaniosły mnie do drzwi i po zatrzymaniu autobusu na przystanku, wyniosły na zewnątrz. Ludzie gapili się na nas jak na jakieś kosmitki. Chociaż właściwie nie było to dziwne. Musiałyśmy wyglądać „trochę” dziwnie. Nic: Dobra, już mnie puśćcie, pójdę sama, mam nogi. – mruknęłam, a te mnie postawiły Roz: To świetnie, bo jesteś strasznie ciężka, plecy mnie bolą. Schudnij kotku. Popatrzyłam na nią groźnie. Nic: Pff… I dobrze ci tak, kotku. Nie trzeba było mnie podnosić, to byłoby okej. – uśmiechnęłyśmy się Dziewczyny skierowały się w stronę jakichś klubów, z których słychać było ostrą muzę. Ciekawość znów mnie ogarnęła. Jaka niespodzianka to mogłaby być? Iris: Jesteśmy. – zatrzymałyśmy się – Kto ma bilety? Kim? – popatrzyła na nią Kim: Poczekaj, powinnam je mieć w torebce. – zaczęła grzebać się w niej Roz: Szybciej, zaraz się zaczyna. Mamy piętnaście minut, nie możemy się spóźnić, bo po rozpoczęciu nas już nie wpuszczą. – niecierpliwiła się Kim nadal grzebała w torebce, z coraz to większym zdenerwowaniem. Przewracała wszystko, wyjmowała, ale nie wyciągnęła zaproszeń. Kim: Kurczę, jestem pewna, że je tutaj wkładałam. Do tej kieszonki, pamiętam. Viola, widziałaś to przecież. Może ty je wzięłaś? – spojrzała na nią z nadzieją Viol: Przypomina mi się, że jak je włożyłaś, to później jeszcze chciałaś sprawdzić dokładnie godzinę i… - umilkła – Odłożyłaś je na komodę… Iris zrobiła facepalma. Kim patrzyła na nas z przerażeniem, Roza była wyraźnie wkurzona, a Violka spuściła głowę w dół. Roz: Pięknie! Po prostu pięknie! Brak mi słów! Jak można zrobić coś tak głupiego?! – wydarła się Powstrzymałam ją przed rzuceniem się na czarnowłosą. Z tego wszystkiego wynika, że nie pójdziemy do klubu, wrócimy do domu i będę mogła rozłożyć się na kanapie z popcornem i w spokoju oglądać jakąś durnowatą komedię. Yeah! Wtem podszedł do nas jakiś dobrze zbudowany mężczyzna, właściwie chłopak. Młody, coś koło dwudziestki, przystojny blondyn, z grzywką na boku Ochroniarz…? Och: Przepraszam, może w czymś paniom pomóc? – zapytał Roz: Jeśli może pan zrobić coś, by nasze bilety przeteleportowały się teraz w nasze ręce, to byłabym bardzo wdzięczna. – powiedziała wkurzona Och: Więc zapomniałyście biletów? Przykro mi, ale nic nie mogę zrobić. – tego się spodziewałam Zauważyłam, że Iris popycha lekko Rozę w jego stronę. Ta przez moment nie wiedziała, o co chodzi, ale zaraz zrobiła to, co zrobiła. Podeszła do niego blisko, tak, że stykali się ciałami. Położyła dłonie na jego ramionach i wspięła się na palce, po czym wyszeptała mu do ucha: Roz: A nie można zrobić czegoś, żebyśmy weszły bez biletów? – zapytała wibrującym głosem – Przecież słyszałeś, jak rozmawiałyśmy, że koleżanka zostawiła je w domu. – przejechała palcem po jego szyi Och: N-Nies-Niestety… - jąkał się Roz: Wiem, że jeśli tylko zechcesz, to uda się coś zrobić. – ucięła – Kotku. – dodała uwodzicielsko Chyba się zastanawiał. Widziałam, że obecność Rozy go onieśmielała. Nic dziwnego, wyglądała jak prawdziwa laska. Och: No… Eh… Roz: Proszę. – szepnęła błagalnie i zrobiła przymilną minę Och: Ale to niezgodne z zasadami… - nadal się nie dawał Roz: Więc nam nie odpuścisz? Cóż, będziemy musiały wrócić do domu i spędzić w nim dzisiejszy wieczór… - spuściła wzrok Och: Nie, nie musicie. Może… Dobra, możecie wejść. Ale nic nikomu nie mówicie i miałyście bilety, jasne? Uśmiechnęłyśmy się. Roz: Jasne tak jak ty, słoneczko. – uśmiechnęła się czarująco Ruszyłyśmy do wejścia, a Rozalia odwróciła się jeszcze i posłała mu buziaka w powietrzu. Nic: Ej, bez przesady, ty masz chłopaka. – zaśmiałam się Roz: Co z tego? Przecież z tym tutaj to była pospolita zagrywka okręcenia sobie faceta wokół palca. – podniosła dumnie głowę Iris: Tak, to było świetne, Roza. Widziałaś, jak się jąkał? – zachichotała – Gratulacje. Roz: A dziękuję, dziękuję. Dobra, wchodzimy. Kim otworzyłam drzwi i przekroczyłyśmy próg. Kiedy przeszłam koło niej, szepnęła: Kim: Przepraszam, że przeze mnie to mogło zakończyć się totalną klapą. – spuściła wzrok Nic: Nic się nie stało. Przecież jesteśmy, więc nie musisz przepraszać. - uśmiechnęłyśmy się do siebie W środku panował ogromny zamęt. Było pełno ludzi – oczywiście dziewczyn, które siedziały przy stolikach stojących przy ścianie, i pijących aktualnie jakieś drinki. Na parkiecie, ogromnym parkiecie, było póki co pusto, ponieważ jeszcze nic się nie zaczęło – pozostało wciąż kilka minut do dwudziestej. Zajęłyśmy z dziewczynami pięcioosobowy stolik centralnie na środku, a Iris z Violą poszły po coś do picia. Chwilę rozmawiałyśmy, ale niedługo, ponieważ po chwili jakiś mężczyzna pojawił się na scenie. Pewnie prowadzący, albo jakiś organizator Pro (Prowadzący): Serdecznie witam szanowne panie… - ble, ble, ble Pogadał o tym, że zaraz się zaczyna, jest zakaz robienia zdjęć i kręcenia filmów, chyba, że za pozwoleniem któregoś ze striptizerów. O matko, po co ja tutaj przyszłam? I po co się w ogóle zgodziłam? Kim: Hej, dziewczyny, zaczyna się. – powiedziała zapatrzona w scenę Iris i Viola wróciły z baru, niosąc w dłoniach pięć drinków. Na parkiet wyszli ubrani w czarne garnitury, kapelusze, faceci. Chyba z trzydziestu, ale przecież musiało ich starczyć wszystkim zebranym dziewczynom. Pff… Patrzyłam na to, jak tańczą, z zaciętą miną. I Rozalia najwyraźniej to zauważyła. Roz: Ej, Nicola, co masz taki grymas na twarzy? Weź się odpręż i zapomnij o bożym świecie. Zabaw się. Nic: Tak, zabawię się. Pójdę do łóżka z jednym z tych tutaj kolesi. Pasuje ci to? – uniosłam brew Roz: Nie powiedziałam, że masz od razu się z którymś przespać. Ale chyba nie szkodzi popatrzeć, nie? – uśmiechnęła się zadziornie – A tak w ogóle, nawet żebyś się zabawiła z jednym z nich, to co z tego? Oburzyło mnie to, co mówi. Nic: Jak to co z tego? – zmarszczyłam brwi Roz: No, nie masz chłopaka, więc nawet jeśli, to nikogo byś nie zdradziła. Po drugie, to twoja osiemnastka i wypadałoby zabawić się całego, bo to jedyny taki dzień w twoim życiu. A po trzecie… - przeniosła wzrok na parkiet – Spójrz, ilu tu jest przystojniaków. – rozmarzyła się Po szybkim rozważeniu jej wypowiedzi, uznałam, że ma rację. No może nie prześpię się z żadnym, ale co mi szkodzi popatrzeć? Nic: Okej, mas rację. Odprężę się i będę się dobrze bawić. Ale jedna uwaga: ty masz chłopaka i spróbuj spojrzeć na jakiegokolwiek faceta, to oberwiesz ode mnie, i to porządnie. Zrozumiano? Kiwnęła głową. A ja tak jak postanowiłam, patrzyłam na tych facetów, obserwując każdy ich ruch. Wypiłam już całego drinka, więc poszłam po kolejnego, którego także wypiłam dosłownie jednym haustem. Na następnego już się nie zdecydowałam, bo jeszcze bym się spiła i musiałyby mnie wlec do domu, a tego to ja nie chciałam. Która to była godzina? 20:20, szybko zleciało. Gdy tak myślałam, nagle zorientowałam się, że coś na mnie leci. W ostatniej chwili złapałam to coś, co mogło skasować mi łeb. Kapelusz. Spojrzałam wokół siebie. Jakaś blondi obok mnie też trzymała to, co ja. Teraz przeniosłam wzrok przed siebie. Zauważyłam wysokiego, przystojnego szatyna, który patrzył na mnie uśmiechnięty. Jago bialutkie zęby wręcz mieniły się w świetle reflektorów. Ja też uśmiechnęłam się do, tyle że drapieżnie. Dziewczyny chyba obserwowały nas, bo zaczęły chichotać. Chłopak, był chyba nawet w moim wieku, machnął ręką w geście, jakby zapraszał mnie do siebie, ale ja pokręciłam lekko głową. Oparłam łokcie o blat, a brodę o dłonie i patrzyłam na niego z zachwytem. Jego ruchy były takie lekkie, zmysłowe, pociągające. Kurde, jaką ja miałam ochotę wejść tam i ściągnąć z niego tą śnieżnobiałą koszulę… Kiedy wszyscy zaczęli rozpinać guziki, usłyszałam westchnienia. I to nie tylko moich przyjaciółek, ale większości lasek, które tu były. Znów mój wzrok spotkał się z jego wzrokiem. Puścił mi oczko, a ja posłałam mu całusa w powietrzu. Świetnie się bawiłam. Po raz kolejny zaprosił mnie ruchem dłoni. Teraz się nie powstrzymywałam. Odsunęłam powoli krzesło i podniosłam się, robiąc wokół swojej osoby spore poruszenie. Wszystkie wzroki były skierowane na mnie, ale jakoś mnie to nie obchodziło. Ruszyłam powoli w jego stronę, robiąc zadziorną minę. Uśmiechnął się czarująco, natomiast ja w subtelnym geście delikatnie oblizałam wargi. Podeszłam do skraju sceny i weszłam bocznymi schodkami na parkiet. Słyszałam szepty publiczności, widziałam zdziwiony wzrok przyjaciółek. Zrobiłam kilka kroków naprzód, tak, że stałam centralnie przed nim. Uśmiechnęłam się dumnie, zaśmiał się cicho. …: Już myślałem, że do mnie nie przyjdziesz. – mruknął pociągająco Objął mnie jedną ręką, kołysząc nas w takt muzyki. Nic: A ja już myślałam, że mnie drugi raz nie zaprosisz i nie będę miała okazji tu przyjść. – szepnęłam Uśmiechnął się lekko. …: Masz piękny głos. – rzekł Nic: Typowy komplement, jaki sypiesz każdej dziewczynie? – podniosłam brew …: Dokładnie tak. – zrzedła mi mina – Jacob. Zerknęłam na niego. Nic: Miło mi. Jac: Nie przedstawisz się? – zapytał zdziwiony Nic: Jeśli zasłużysz, to i owszem. Jac: Zabawna jesteś, wiesz? Hm, znam tysiące sposobów, żeby zasłużyć. Chcesz poznać któryś z nich? – zrobił zadziorną minę, zaśmiałam się cicho – Dobra, przez ciebie nie wyrabiam z układem. Jak widzisz, powinienem już nie mieć koszulki, jak inni, ale… - przerwałam mu Nic: W takim razie przepraszam. Muszę to odpokutować. – spuściłam wzrok na jego rozpiętą częściowo koszulę Chwyciłam ostatni guzik i jednym ruchem go odpięłam. Zmysłowo położyłam dłonie na jego ramiona pod koszulę, a potem odchyliłam je powoli do tyłu, zsuwając ubranie na podłogę. Jac: No, no, szybka jesteś. – zaśmiał się Usłyszałam swoje imię, więc odwróciłam się do tyłu. Rozalia zrobiła taką minę, że wiedziałam, że chodzi o coś ważnego, więc powiedziałam Jacobowi, że wracam. Podeszłam do stolika i zajęłam swoje miejsce. Nic: Co? Roz: Nic. Ładnie wyglądaliście. – puściła mi oczko Ir: Właśnie. – czknęła - Roza dobrze gada, polać jej! – wydarła się Szybko zatkałam jej usta ręką. Nic: Iris, ile ty żeś dzisiaj wypiła, co? – zabrałam dłoń Ir: A teraz idziemy na jednego, A teraz bedziemy wódke pić do dna, A teraz idziemy na jednego, A teraz bedziemy wódke pić, I rym cym cym i hopsasa… - znów przyłożyłam jej swoją rękę Nic: Dziewczyny, weźcie coś z nią zróbcie, bo siary nam zaraz narobi. Roz: Dobra, teraz kolej na mnie. Muszę na chwilę iść. Zaraz wracam. Wstała. Nic: Ale gdzie… Zignorowała, że coś mówię i poszła. A ja obserwowałam, co robi. Weszła na górę i podeszła do Jacoba. Podejrzane… Powiedziała mu coś, a potem on kiwnął głową. Zeszli razem z parkietu i kierowali się w naszą stronę. Uśmiechnęłam się, ale chłopak mnie zignorował. Zabolało, chociaż, właściwie – dlaczego? Przecież ja nawet go nie znałam. Wymieniłam z nim zaledwie kilka zdań, a się przywiązałam. Ja naprawdę zaraz zwariuję… Ku mojemu zdziwieniu, nie zatrzymali się przy naszym stoliku, a bez słowa przeszli na drugi koniec sali. Rozalia otworzyła podwójne drzwi prowadzące do jakichś drzwi. Nic: Dziewczyny… O co biega? – zapytałam Uśmiechnęły się pod nosem. Nic: No… - nie mogłam dokończyć, ponieważ w sali właśnie rozbrzmiał głos prowadzącego Pro: Szanowne panie! Przerywamy na razie pokaz, z jednego ważnego powodu. Otóż, nadszedł czas na to, byśmy wszyscy razem odśpiewali „Sto lat” dla pewnej pięknej dziewczyny z tego licznego grona. Popatrzyłam z zapytaniem na dziewczyny, ale miały odwrócone głowy. Właśnie w tym momencie wyszła Rozalia i podeszła do nas. Roz: Chciałaś wiedzieć, co to za niespodzianka, no to masz. – powiedziała Zerknęłam na nią i zamrugałam kilka razy. Drzwi po raz kolejny się otworzyły, tyle, że nie zobaczyłam w nich Jacoba. Ogromny tort przystrojony w lukrowe figurki, powiedzmy łagodnie, małych nagich typków. Jakiś koleś pchał platformę z tym właśnie prezentem. Pro: Sto lat dla Nicoli! – krzyknął i zaczął śpiewać Wszyscy wstali i dołączyli do niego. Nie wiedziałam, co się dzieje. Zerknęłam na dziewczyny, które stały uśmiechnięte obok mnie, i ja także się do nich uśmiechnęłam. Ogarnęłam wzrokiem całą salę. Tyle osób zaangażowało się, nie mogłam uwierzyć. To było świetne uczucie, a niespodzianka… po prostu fantastyczna. Kiedy wszyscy umilkli i skończyły się oklaski, a prowadzący złożył mi jeszcze życzenia, odezwałam się: Nic: Dziewczyny, dziękuję. Nie mogłam doczekać się niespodzianki i faktycznie to było wspaniałe. Jesteście kochane, wiecie? Nie spodziewałam się czegoś takiego, a tu takie miłe zaskoczenie. – chciałam je przytulić, ale zmylił mnie śmiech Rozalii Roz: Przecież nie było jeszcze żadnej niespodzianki. – roześmiała się Zrobiłam głupkowatą minę i czekałam na jakiekolwiek wyjaśnienia, ale się nie doczekałam. Kim: Spójrz na swój tort. – rozkazała Skierowałam głowę w tamtą stronę. Nic: Widziałam, jest… piękny. A szczególnie te figurki na górze. – zaśmiałam się Ir: Eh… Podejdź. „Kurde, co one kombinują?” – myślałam, ale tak jak mi poleciła, tak podeszłam I w tym momencie omal nie dostałam zawału. Tort jak gdyby wybuchł od góry... Myślałam, że to zamach na moje cenne życie. Pomyliłam się. Ze środka dosłownie wyskoczył… Nic: Ja-Jake? – popatrzyłam na niego z przerażeniem Podszedł powoli w moją stronę. Dziwne, bo nie był ani trochę umazany w kremie, ale… Miał na sobie tylko krótkie, obcisłe, czerwone spodenki. Jac: Twoja mina jest bezcenna. – uśmiechnął się Nie odzywałam się już, bo próbowałam uspokoić swoje totalnie rozszalałe serce. Roz: No i widzisz Nicuś, masz właśnie swój prezent. A teraz znikajcie nam z oczu, bo zaraz ma się wznowić. Wszyscy usiedli, a na parkiet znów weszli tancerze. Jake objął mnie i zaprowadził do drzwi. Byłam sztywna, jak nie wiem, dalej nie czaiłam, co się dzieje. I najważniejsze: GDZIE JEST MÓJ TORT?! Jake zamknął drzwi, które teraz oddzieliły nas od całego towarzystwa i staliśmy właśnie na korytarzu, gdzie były drzwi do około dziesięciu pokoi. Naszła mnie kolejna faza niepokoju. Nic: Po co mnie tu zaprowadziłeś? – zmarszczyłam brwi Jac: Jestem twoją nagrodą. – objął mnie – A, właśnie. Gdzie mój kapelusz? – zapytał, podnosząc brew Zachichotałam. Nic: Kapelusz, hm… Nie wiem. A co do nagrody, to… Co ty sobie wyobrażasz, co? – uniosłam brew Jac: A jak myślisz? Uderzyłam go w bok, ale uśmiechnęłam się, nie mam pojęcia, dlaczego. Nic: Z każdą dziewczyną robisz to samo? Wyskakujesz z jej tortu, a potem zaciągasz tutaj? – podniosłam brew Jac: Taka praca. – wzruszył ramionami, na co się oburzyłam – Dobra, dobra, spokojnie. Szczerze, to po raz pierwszy mi się to zdarza. Jestem tu od niedawna i jesteś pierwsza. Nic: Pff… Prawiczek? – zaczęłam ryć jak nienormalna Jac: Ej! No weź się nie nabijaj! – chyba go uraziłam Nic: Czyli… To prawda? – wybuchłam jeszcze głośniejszym śmiechem i pewnie na sali wszyscy, a przynajmniej większość, mnie usłyszała Jac: Ty lepiej siebie pilnuj. Nawet nie masz pojęcia, o czym mówisz. – dumny ze swojej wypowiedzi, założył ręce na piersi Nic: Tak, jasne, yhm. Gdybyś tylko wiedział… - mruknęłam Jac: Uuu… Czyli nasza panna nie jest taka święta? Nic: Taaa, osiemnastolatek, a jeszcze nawet porządnie się z dziewczyną nie zabawił. – próbowałam go zdenerwować Jac: Skąd wiesz ile mam lat? – zdziwił się Nic: Strzelałam. I chyba mam niezły cel, co? Jac: No, masz, masz. W styczniu skończyłem. – uśmiechnął się Zamyśliłam się chwilę, a on ciągle na mnie patrzył. Nic: Jake, wiesz, że znamy się od około godziny, a traktujemy się jak starzy znajomi? – zapytałam Jac: To chyba dobrze, nie? Nic: Nie przypuszczałam, że zakumpluję się z chłopakiem striptizerem. – powiedziałam z powagą Jac: Widzisz? Myliłaś się. Dobra, słuchaj. Resztę wieczoru mamy spędzić razem, tu. – wskazał na drzwi do pokoju – Ale skoro nie masz ochoty… - uśmiechnął się – No chyba, że masz. – podniósł brew Nic: Pożartuj sobie jeszcze trochę, chętnie się pośmieję. – zironizowałam Jac: To co powiesz na to, żebyśmy wyszli tylnymi drzwiami i po prostu się przeszli? – zaproponował Nic: Serio chcesz gdzieś iść? I myślisz, że uwierzę? – kiwnął – No, no dobra. Wrócę tylko po ramoneskę i wychodzimy, okej? Jac: Zaczekam. Tak jak powiedziałam, poszłam do swojego stoliku i wzięłam wiszącą na krześle kurtkę i torebkę. Wróciłam z powrotem do Jake, który w czasie mojej nieobecności, ubrał się. Jac: I co? Nic: Wypytywały się, po co mi to wszystko, ale powiedziałam, że w torbie mam kasę i nie chcę, żeby ktoś mi coś zwinął. Tak, jak kurtkę… - dokończyłam Pokręcił głową z rozbawieniem. Jac: Dobrze, że jakoś się wymigałaś. To teraz wychodzimy, chodź. Wyjął klucz od jednego z pokoi i od zewnątrz zamknął drzwi. Jac: To na sprawienie pozorów, że jesteśmy w środku. – uśmiechnął się Noc: No to w porządku. Idziemy. Zaprowadził mnie do ostatnich drzwi. Nacisnął klamkę. Zamknięte. Nic: O kurde... – szepnęłam Jac: Spoko loko. Mam zapasowy. – odetchnęłam Nic: Można wiedzieć skąd? – ciekawiłam się Jac: Pff… Dorobiłem od szefa. Nic: No tak, mogłam się spodziewać. Wyszliśmy na dwór i po pięciu minutach spaceru byliśmy w centrum na placu głównym. Podeszliśmy do fontanny i usiedliśmy na ławce. Zaczęliśmy rozmawiać, w sumie to o błahych sprawach. Tak minął nam kolejny kwadrans, chociaż straciłam poczucie czasu. Jac: Zimno ci? Trzęsiesz się. – zauważył Dopiero poczułam, że faktycznie jestem zmarznięta i w ogóle „nie czułam” rąk. Nic: Tak, ale posiedźmy jeszcze trochę, co? – spojrzałam na niego Jac: Dobrze, ale niedługo wracamy. – pouczył Odchylił się i zdjął z siebie swoją czarną kurtkę. Zarzucił mi ją na ramiona, mimo wyraźnych protestów z mojej strony. Jac: Cicho. Jak będzie mi zimno, to powiem. A teraz siedź i nie jęcz, bo nie chcę, żebyś się rozchorowała. – powiedział Westchnęłam. Nic: Dziękuję, Jake. – rzekłam i spojrzałam na niego – Fantastycznie się czuję, wiesz? Dawno nie miałam takiej sytuacji, gdzie siedziałam z kimś wieczorem, wpatrując się w niebo. – szepnęłam Nic nie powiedział. Objął mnie delikatnie. Nic: Strasznie chce mi się spać. Dziewczyny nie dały mi odpocząć, pół dnia biegałam za Rozalią po sklepach, szukając sukienki. – ziewnęłam Jac: Ale wyglądasz pięknie, chyba jeszcze ci tego nie powiedziałem, co? – uśmiechnęłam się Wyplątałam się z jego objęć i położyłam się na ławce, kładąc głowę na jego kolanach. Przeciągnęłam się. Nic: Mogę chwilę tak poleżeć? Tylko chwilę, zaraz wstanę, obiecuję. – zapytałam sennie Jac: Kładź się. – oparł łokcie o oparcie ławki i zapatrzył się w przestrzeń… Obudziły mnie lekkie wstrząsy, ale nie chciałam otwierać oczu. Tak dobrze mi się spało. Obróciłam głowę w bok i do moich nozdrzy doszedł korzenny, męski zapach. Otworzyłam powoli oczy. Leżałam w ramionach Jake, a on szedł chodnikiem. Nic: Co… Co się dzieje? – przetarłam oczy Jac: Zasnęłaś na moich kolanach. Tak twardo spałaś, że nie mogłem cię obudzić, a zaczęłaś się trząść. Zimno ci? Nic: Nie, jest ciepło. – wtuliłam się w niego bardziej Jac: Zaraz będziemy na miejscu. – powiedział Nic: Yhm. Która godzina? – dociekałam Jac: Po dwudziestej drugiej. – odpowiedział Po chwili zatrzymaliśmy się przy drzwiach, jak mniemam. Jac: Postawię cię, muszę otworzyć. – zaraz dotknęłam stopami ziemi, ale Jake cały czas trzymał mnie jedną ręką Byłam na wpół przytomna, dlatego dosłownie chwiałam się na nogach. Jac: Ej, nie śpij mi tu na stojąco, słyszysz? Chwila, zaraz cię zaniosę, tylko nie padaj. Złapał mnie w ostatniej chwili, bo nogi się pode mną ugięły i upadłabym jak długa, gdyby nie on. Jac: Eh… Ty coś brałaś, czy jak? Bo spita to nie jesteś, a zachowujesz się jak jakaś naćpana. Nic: Yhm. Zaniósł mnie do jednego z pokoi. Położył na łóżku i zamknął drzwi. Nie obawiałam się, że może nie mieć czystych zamiarów. Po pierwsze, byłam zbyt zmęczona, żeby rozważać jego zachowanie, a po drugie, ufałam mu, chociaż było to z mojej strony naiwne. Wzbudził we mnie pozytywne uczucia, a nasze rozmowy przebiegały gładko i zabawnie, polubiłam go. Poczułam, jak materac ugina się. Uniosłam jedną powiekę, bo drugą nie miałam siły ruszyć. Zobaczyłam, że położył się koło mnie i przykrył nas kocem. Odpłynęłam… Otworzyłam oczy. Przeciągnęłam się i podniosłam do pozycji siedzącej. Chłopak leżał koło mnie nie ruszając się, więc uznałam, że śpi. Popatrzyłam na zegar wiszący nad drzwiami – 21:58. O kuźwa! Zerwałam się z łóżka, Jake się nie obudził, dlatego po cichu wyszłam z pokoju, zostawiając go samego. Potem poszłam na salę, gdzie właśnie kończył się pokaz i wszyscy powstawali. Niektóre dziewczyny zbierały się do domu, inne zostawały, żeby się zabawić. Nie musiałam długo szukać, by dostrzec moje przyjaciółki. Iris była tak spita, że darła się na cały głos, że chce jej się spać, więc szybkim krokiem do niech podeszłam. Nic: Coście wy z nią zrobiły? – zdziwiłam się, mając na myśli zasypiającą na krześle Iris Rozalia popatrzyła na mnie z dziwnym uśmieszkiem. Roz: Skończyliście? – zapytała rozbawiona – Coś długo wam zajęło. – teraz się zaśmiała, razem z Kim Nic: Tak, tak, pogadajcie sobie. – wywróciłam oczami – Co teraz robimy? Bo jak widzę, jej nie można tu zostawić. – pokazałam na rudą Westchnęły. Kim: Też tak myślę. Najlepszym rozwiązaniem będzie chyba pójście do domu. – powiedziała smutno Viol: Ja… Też wolałabym już wracać… To może odprowadziłabym Iris do domu, a wy zostaniecie? – zaproponowała, jak zwykle – cicho Kim i Roza spojrzały na siebie porozumiewawczo. Roz: A ty, Nic? Co o tym myślisz? Nic: To ja pomogłabym Violi i przenocowałybyśmy u Iris, bo ona ma najbliżej. A wy wrócicie kiedy chcecie, hm? Kim: Dla mnie mogłoby być, ale… Na pewno nie chcecie zostać? – zasmuciła się Szczerze mówiąc, to chętnie bym została, ale Violetta sama nie dałaby rady z tą naszą pijaczką. Nic: Na pewno. – kiwnęłam głową – To co, idziemy? Viol: Tak, tylko najpierw musimy ją obudzić. Zaczęła szturchać Iris, a ta tylko warczała i mruczała coś, żeby dać jej spokój, bo zabije. Eh… Pomagałam jej, aż wtem przypomniałam sobie, że nie zabrałam kurtki i torebki z pokoju. Nic: Dziewczyny, ja muszę jeszcze wrócić do Jake'a… Zaraz wracam. Wstałam i podbiegłam, słysząc za sobą śmiech przyjaciółek. Odnalazłam pomieszczenie, w którym byłam przedtem i weszłam, czym chyba obudziłam nadal leżącego chłopaka. Jac: C-co jest? – przetarł oczy Nic: Nic, przyszłam po rzeczy. Wracam do domu. – powiedziałam, kierując się w stronę szafki z ramoneską Zerwał się z łóżka. Jac: Już? Czekaj! – zatrzymałam się, bo zaczął biegać po pokoju w tą i z powrotem – O, jest! Nic: Co jest? – zmarszczyłam nos Jac: Dziewięć cyferek, proszę. – podał mi kartkę i długopis, puszczając oczko Pokręciłam głową z rozbawieniem, ale zaraz zapisałam swój numer i oddałam mu papierek Nic: Masz i się udław. – mruknęłam Jac: Bardzo dziękuję. – wywrócił oczami Nic: Dobra, ja spadam. Cześć! – podeszłam do drzwi, uśmiechając się do niego Jac: Niedługo się zobaczymy, gwarantuję ci to. Nic: Czyżby? – podniosłam brew Jac: Będę cię dręczył głuchymi telefonami, póki nie będziesz chciała się ze mną spotkać. – zauważyłam błysk w jego oku Nic: Niedoczekanie twoje. – drażniłam się i wystawiłam mu język – Pa! – pomachałam mu Jac: Hej. – i tyle go widziałam Wróciłam do dziewcząt. Viola ciągnęła rudą w stronę wyjścia, a ta z uporem hamowała nogami. Jak dziecko… Podeszłam jeszcze do Rozy i Kim, by się pożegnać. Nic: To idę. Miłej zabawy. – przytuliłam je Kim: Hej. – odparła wesoło
Nic: Iris, daj mi klucze. – zarządziłam, kiedy stałyśmy przy drzwiach Ir: Tor… ebka… - mruknęła i ziewnęła
Ir: Będę brał cię… - zrobiła krok w moją stronę – W aucie… - kolejny krok – Cię… - i następny –Ehe… Patrzyłam na nią wytrzeszczonymi oczami, a ta jak jakaś dzikuska, rzuciła się na mnie i zaczęła warczeć. Jej chyba totalnie odwaliło… Nic: Iris! Uspokój się! Odepchnęłam ją, upadła na podłogę i… przestał się ruszać… Doskoczyłam do niej przerażona, bo myślałam, że coś jej się stało, albo nie żyje… Nic bardziej mylnego – zasnęła. Westchnęłam ciężko. Weszłam na górę i odnalazłam pokój rudej. Przeszukałam jej szafę i wyjęłam jej bluzkę i krótkie spodenki, przeszłam do łazienki na piętrze, wzięłam prysznic i ubrałam się w swoją nową piżamę. Położyłam się w łóżku Iris, przecież ona śpi na dole. Na podłodze, ale cóż… Rozmyślałam o dzisiejszym dniu i uznałam, że bawiłam się świetnie. Mimo pierwszego odczucia, poznałam świetnego chłopaka, znalazłam z nim wspólny język. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, ale byłam zadowolona. Może jeszcze się kiedyś spotkamy? Co ja gadam, powiedział, że tak. Ma zadzwonić i się umówić. Tylko ciekawe, czy to zrobi… Obudziły mnie ciepłe promyki wpadające do pokoju. Cholera, dlaczego ja nie zasłoniłam okien?! I dlaczego w październiku świeci słońce?! Dobra, nieważne. Zresztą, chyba nikt mi nie odpowie na te pytania, eh… Podniosłam się, przebrała w swoją wczorajszą sukienkę, użyłam kosmetyków Iris, uczesałam się i zbiegłam na dół. Rudowłosa siedziała przy stoliku kuchennym i trzymała się za głowę. Nic: Hej! – przywitałam się, syknęła – Co jest? – zmarszczyłam brwi Ir: Ciszej… - szepnęła Zaśmiałam się na głos. Nic: Co, kac, męczy, mam rację? – zapytałam roześmiana Ir: Ciiiii, proszę... – jęknęła – Łeb mi pęka… Nic: Nie trzeba było tyle chlać, to czułabyś się tak dobrze, jak ja. – uśmiechnęłam się promiennie Ir: Dobrze, dobrze. Ale teraz nic nie mów, bo zaraz wybuchnę. – wyburczała Nic: Okej. Właściwie, to nie będę przeszkadzać. Wracam do siebie, muszę trochę odpocząć. – powiedziałam – Poradzicie sobie, prawda? – chciałam się upewnić Ir: Tak, okej, w porządku, ale błagam cię, ciszej! – krzyknęła, a zaraz po tym znowu zaczęła jęczeć – Auuuu! Nic: Spadam. Cześć. – zaśmiałam się Nałożyłam kurtkę, wzięłam do ręki torebkę i wyszłam. Postanowiłam wrócić najkrótszą drogą, która prowadziła koło parku, zresztą zazwyczaj chodziłam właśnie tamtędy. Ręce schowałam do kieszeni, bo wiał strasznie zimny wiatr i zaczęłam drżeć. Jakby tego było mało, zobaczyłam koło oddalonej ławki, białą czuprynę. Tylko nie to, a przynajmniej nie teraz... Lysander zbliżał się do mnie, lecz nie zauważył mnie. Był szczęśliwy, uśmiechnięty i właśnie rozmawiał przez telefon. Nie chciałam się z nim teraz konfrontować, dlatego schowałam się za rosnące przy chodniku drzewo. Przeszedł koło mnie, ale był tak pogrążony w rozmowie, że nie zorientował się, że stoję tuż obok. Nie podsłuchiwałam, ale kilka słów dotarło do moich uszu: Lys: Tak, niedługo będę w domu, nie martw się. Muszę pójść w jedno miejsce. – teraz wsłuchiwał się w komórkę – Obiad? Hm… To może zrób spaghetti? – znów słuchał – Dzięki, jesteś kochana. – rozłączył się Nie mogłam, zwyczajnie nie mogłam dłużej tego słuchać. Po raz kolejny nas sobie przypomniałam. Teraz nie myślałam już o Kastielu, którego ostatnimi czasy zaczęłam traktować jakoś tak jakby poważniej. Nikt, powtarzam nikt, nie zastąpi mi Lysia... Co z tego, że może kiedyś znajdę kogoś, kogo pokocham, i kto pokocha mnie? Nigdy nie będę darzyć innego faceta takim uczuciem, jakim darzę białowłosego. Myślałam, że pozbyłam się wszystkich smutków, które ciążyły mi w związku z nim. Nonsens, nic bardziej mylnego. Nie można przestać kochać tego jedynego, właśnie uświadomiłam sobie ten fakt... Moje kolejne czyny nie były do końca przemyślane. Ruszyłam biegiem przed siebie, czyli w przeciwnym kierunku, niż chłopak. Stawiałam długie kroki, nie patrzyłam pod nogi. I pewnie dlatego wywaliłam się na chodniku. Oparłam dłonie o beton i uderzyłam z całej siły pięścią w ziemię. Cholerna szczęściara! Tak strasznie jej zazdroszczę! Chwila, stop, nie mogę płakać! Przecież to sobie postanowiłam i dotrzymam słowa. Podniosłam się powoli i obejrzałam za siebie. Wychodził właśnie z parku i ten widok, jego widok... miał być ostatnim... Wiedziałam, co mam zrobić w tej chwili. Nie wahałam się, po prostu postanowiłam. Moje życie straciło sens, więc po co w ogóle mam żyć? Teraz znałam odpowiedź na to pytanie. Nie powinnam żyć. Spojrzałam jeszcze przed siebie, zamknęłam oczy i próbowałam sobie przypomnieć, gdzie jest najbliższy sklep. Okej, zajdę do "Grubego Staśka", tam jeszcze nie miałam okazji zajść, dlatego nikt mnie nie pozna, ani nie skojarzy. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę niewielkiego spożywczaka. Weszłam do środka, gdzie przywitał mnie mężczyzna z plakietką na ubraniu - Stasiek właśnie, na dodatek gruby. No co jak co, ale nazwa sklepu idealnie pasowała do tego gościa. Podeszłam do lady. Stasiek: Dzień dobry. - uśmiechnął się - Co podać? - zapytał Nic: Proszę... - urwałam i przygryzłam dolną wargę - Żyletki. - powiedziałam nerwowo Facet popatrzył na mnie krzywo, a potem ruszył w stronę półek, kręcąc głową. Wiedziałam, o czym sobie pomyślał i miałam ochotę wykrzyczeć mu coś w stylu: "Tak, dokładnie tak! Właśnie po to są mi potrzebne! Do pocięcia się, bingo!", ale się powstrzymałam, co nie było łatwe. Wzięłam opakowanie, zapłaciłam i wyszłam. Drogę do domu pokonałam z zupełną pustką w głowie. Jest 9:12, więc Titi jest w pracy, a w domu nikogo nie ma. Będę miała sporo czasu, żeby zdechnąć... Weszłam do środka i nawet nie zamknęłam drzwi na klucz. Od razu weszłam do łazienki, podeszłam do umywalki i oparłam dłonie o jej krańce. Wpatrzyłam się w swoje odbicie. Makijaż miałam lżejszy, niż wczoraj, ale i tak ładnie wyglądałam, nie powiem, że nie. Szkoda tylko, że już więcej o sobie czegoś takiego nie pomyślę... To mój absolutnie ostatni widok i obraz siebie... Ostatni... Yey! Moje postanowienie się spełniło! Miałam nie płakać, a od tamtego czasu nie wylałam ani jednej łzy. I nie uleję, do końca życia, czyli jeszcze przez swoje ostatnie dziesięć minut wśród żywych. Uśmiechnęłam się na tę myśl, że w końcu pozbędę się wszelkich trosk i żali. Wyobraziłam sobie wszystkich moich znajomych, gdy się dowiedzą. Gdy mnie zabraknie. Czy się ucieszą? "Tak, na pewno." - pomyślałam Wreszcie pozbędą się takiej kłamliwej, fałszywej, zdradzieckiej idiotki, czyli jednym słowem - mnie... Otworzyłam swoją dłoń, dotąd zaciśniętą mocno w pięść, i uniosłam do góry pudełko. Żyletki - coś, co do tej pory było mi zupełnie obce. Nawet w okresie, gdy zmarła babcia, kiedy było mi zdecydowanie najciężej, dawałam sobie radę. Mając u boku Edda, nie było ze mną aż tak źle. Zawsze, w każdej sytuacji mogłam mu się wyżalić, a dla niego nigdy nie było sytuacji bez wyjścia i kiedy tylko było trzeba, podtrzymywał mnie na duchu. Co się z nim stało, że tak się zmienił? Mimo jego zachowania w stosunku do mnie i tego, co ostatnio chciał zrobić... Nie wierzę, że wcześniej udawał miłość do mnie. Opiekował się, przytulał, pomagał, zajmował mną z taką troską i cierpliwością, nie wierzę, że teraz... Jest taki, jaki jest. Może coś, ktoś, go zmusił? Nie miał wyjścia, był na przykład szantażowany, dlatego mnie zostawił, a potem wrócił? Nawet jeśli ta idiotyczna teoria miała jakikolwiek związek, była w najmniejszym stopniu prawdziwa... Teraz to nie ma znaczenia. Dobra, muszę się nareszcie spiąć. Chyba nikomu nie uszło uwadze, że rozmyślałam tak o wszystkich tych sprawach ze zwyczajnej obawy. Tak, bałam się i aż wstyd się do tego przyznać. Jesrem strachajłą? Tak, wiem. Ale pora na przełamanie. "Twój czas już nadszedł, Nicol. Pożegnaj się z tym światem i zrób to wreszcie!" - powiedziałam sobie w myślach Wyjęłam jedną z żyletek. Tak, właśnie tak, teraz już wystarczy tylko jej użyć i w końcu odetchnąć, zwyczajnie odejść. Zrobiłam kilka kroków i usiadłam na kafelkach przy wannie. W lewej dłoni trzymałam przedmiot, a prawy nadgarstek uniosłam lekko. Powoli przyłożyłam ostrze do skóry, przełknęłam głośno ślinę. No cóż, nie mam już odwrotu, ani wyjścia. Dobra, mam, ale się wycofam. To by oznaczało okazanie słabości z mojej strony. Chociaż właściwie, to tnąc się właśnie ją ukazuję... Dupa z tym! Delikatnie przejechałam po nadgarstku, tym samym rozcinając rękę. Syknęłam cicho, zapiekło. Pojawiły się pierwsze, niewielkie czerwone kropelki. Uśmiechnęłam się pod nosem na ten widok. Oparłam glowę o brzek wanny i zapatrzyłam się w coraz większą ilość wypływającej krwi, która zdążyła cienką strużką spłynąć mi na sukienkę, która w tym miejscu zmieniła kolor na jeszcze bardziej granatowy. Kolejny ruch zagłębienia żyletki, tym razem dużo głębszy. Myślałam, że umrę od tego potwornego bólu, ale zaraz mi przeszło. Poczułam ulgę, swobodę i radosny stan ducha. Odetchnęłam. Czyli to jednak prawda, że poprzez cięcie się pozbywa się złych odczuć, świetnie. Lecz to jeszcze nie było to, do czego dążyłam. Drugi nadgarstek i kolejne kilka cięć. Ból? Towarzyszył mi przez chwilę, krótki moment, a potem znów to samo - ulga. Teraz czas na ostatni, decydujący ruch. Najmocniejszy, najgłębszy. Tym razem krew niemal wytrysnęła w powietrze. Znowu z uśmiechem zapatrzyłam się na ten obrazek, oparta o kant wanny. Za moment obraz stał się bledszy, ale jakoś nie zwróciłam na to uwagi. Zrobiłam, się strasznie senna, ale nie chciało mi się spać. Tak, to było dziwne, ale cóż... Krew nie przestawała płynąć i wsiąkać w moją sukienkę. Ciągle lała się tak samo dużym strumieniem, co wcześniej, a ja dzięki temu poczułam się strasznie lekka. Zmrużyłam oczy, nie miałam siły, by nad nimi zapanować. Wtem ujrzałam przed oczami małą, czarną plamkę. Po chwili zaczęła się powiększać. Ciekawe, co to jest? Pewnie moja wyobraźnia, tak, na pewno. Z jednago punktu zrobiły się dwa, a potem trzy. Obraz znów się rozmazywał, a plamy powoli wypełniały cały obraz. Cholera, co się dzieje?! Matko, jak stasznie chce mi się spać, no nie mogę... Yym... już prawie nie widzę, większość jest już w czerni. Może to mój wzrok się psuje? Hm, nie wiem, możliwe. Nie! Chwila! Ej! Kto zgasił światło?! Nic nie widzę, ciemność wypełniła cały obraz. Jaka ja śpiąca... A może jak wstanę, to będzie przy mnie mój Lysio? Tak, na pewno będzie, bez dwoch zdań. Kolejny raz się uśmiechnęłam. Kurczę, czemu ja jestem taka szczęśliwa? Jeszcze tylko ostatnia myśl, ostatni ruch i próba otwarcia oczu, ostatni uśmiech przed rozpoczęciem wędrówki do Krainy Wiecznego Szczęścia... |
Rozdział 27 (lut 7, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Musiałem wreszcie się przełamać i do niej pójść. Zachowywałem się jak jakiś tchórz, ale nie mogłem inaczej. Nie miałem odwagi, by po tych wszystkich oskarżeniach i słowach, które do niej skierowałem, spojrzeć jej w oczy. Sama, z własnej woli przyszła do mnie wtedy, próbowała wytłumaczyć. A ja nie chciałem słuchać tych wyjaśnień, a w zamian prawie nazwałem ją dziwką... W szpitalu tłumaczyła mi, że to Amber uknuła cała tą akcję i nie ma z tym nic wspólnego. I zamiast jej uwierzyć, uwierzyć mojej ukochanej, którą kochałem nad życie, wolałem zignorować to, co mówi i dalej ślepo wierzyć blondynce. Dziewczynie, która od niepamiętnych czasów kłamała i knuła nowe intrygi. Teraz z perspektywy czasu wiedziałem, że nonsensem był wierzyć w to, że Nicola rzuciła się na nią i pobiła. A nawet jeśliby była to prawda, to jakim cudem ot tak pojawiły się tam też jej przyjaciółki? To śmierdziało, i to na kilometr, ale ja nie skojarzyłem sobie takich faktów. A poza tym, dlaczego policja nic nie odkryła, nie sprawdziła, nie podejrzewała? Tak, teraz najlepiej sprawić, by przenieść swoje rozgoryczenie na stróżów prawa, świetnie... To wszystko jest moją winą i w tej kwestii nie ma nic do dodania. Nawet ta zdrada... Dopiero Rozalia wbiła mi do mojej jakże głupiej mózgownicy, że to jedna wielka mistyfikacja urządzona przez Amber. Dowiedziałem się, że rozmawiały w szkole w toalecie i Nicola chciała mi opowiedzieć i przyznać się, ale ta intrygantka podsłuchała to, co mówi, a potem wmówiła mi jakieś zmyślone historie, a ja, idiota, uwierzyłem jej... I oskarżyłem najbliższą memu sercu kobietę, o dwulicowość. Debil do potęgi!!! Jak mogłem stanąć jej naprzeciw i zostawić? Straciłem swoją szansę, w jej oczach stałem się zwykłym gnojkiem. I dobrze mi tak, mam za swoje. Nie zasłużyłem na nią. Nawet po tym, jak całowała się wtedy z tamtym Shonem, miała zamiar się do tego przede mną przyznać, co oznacza, że naprawdę miała wyrzuty sumienia, i... zależy jej na mnie. A raczej zależało, bo po tym, co jej nawymyślałem... pewnie mnie znienawidziła. Tak, to pewne. Ale czy tak, czy siak, powinienem zachować się wobec niej chociaż teraz fair, dlatego muszę ją odwiedzić, chociaż przeprosić. Nie wiem, czy zechce rozmawiać, lecz nie mogę pozwolić, by myślała, że ją ignoruję, bo... mimo wszystko, jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie i nie chcę, by się smuciła. Nie wyobrażam sobie nawet, jak zniosłem jej widok takiej zapłakanej w szpitalu, rozżalonej, kiedy była u mnie... Postanowiłem, że wreszcie muszę wziąć się za siebie i pójść do niej. Co z tego, że było rano? Jest około dziewiątej, ale dzisiaj sobota, więc na pewno jest w domu. Bo gdzie indziej miałaby być? Wyszedłem z budynku i kierowałem się w stronę mieszkania rudowłosej. Tak dawno jej nie widziałem... Kiedy już wychodziłem z parku, naszła mnie jedna myśl. Zawróciłem się i pomyślałem, że dobrze byłoby wstąpić do mijanej przeze mnie wcześniej kwiaciarni. Mogłoby się wydawać, że to głupie i naiwne, ale czułbym się jakoś tak... sam nie wiem, jak... Wracałem parkową alejką, by zajść po jakieś kwiaty, gdy nagle zadzwonił mój telefon. Wyjąłem go z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz - Cathrina. Odebrałem. Zapytała się, gdzie położyłem ostatnio kupioną czekoladę. Uśmiechnąłem się pod nosem. Od zawsze taka była, nic nie mogło umknąć jej uwadze, a wszelkie słodycze spotkane na drodze stawały się jej ofiarą. Odpowiedziałem jej, że leży w trzeciej szufladzie w szafce nad kuchenką. Wiedziałem, że nic mi nie zostawi, więc zaśmiałem się cicho, a ta się zdziwiła. W tym momencie spojrzałem w dal i zauważyłem, że coś porusza się za oddalony drzewem. Zaciekawiło mnie to, ale pomyślałem zaraz, że to pewnie wiewiórka. Zdążyłem nawet zobaczyć coś rudego, więc to na pewno to małe zwierzę. Znów ruszyłem przed siebie, pogrążając się w rozmowie. Powiedziałem Kate, że wrócę za jakiś czas. Najpierw musiałem w miarę szybko dojść do kwiaciarni, żeby po drodze się nie rozmyślić. Wyszedłem z obrębu zieleni, przeszedłem przez ulicę i idąc prosto, po kilkunastu krokach skręciłem w prawo i wszedłem do niewielkiego, zielonego budynku. Chciałem kupić pospolity, spory bukiet czerwonych róż, ale po wyznaniu florystce, że mają być na przeprosiny, uświadomiła mi, że Nicola mogłaby to źle odebrać, i poradziła mi, bym zdecydował się na fioletowe hiacynty - symbol prośby o przebaczenie, przynajmniej tak twierdziła. Po zakupieniu kwiatów, tym razem skierowałem się prosto w stronę domu dziewczyny. Doszedłem tam w niespełna trzy minuty, co mogło wydawać się niemożliwe, ale to dlatego, że dosłownie biegłem. Ludzie gapili się na mnie z uśmiechem, bo pewnie myśleli, że chcę na spotkanie z narzeczoną, żeby jej się oświadczyć. Gdyby tylko znali prawdę... Byłem właśnie przed bramką do wejścia dużego, żółtego domu. Zawahałem się jeszcze przez moment, ale musiałem się z nią skonfrontować, czy tego chciałem, czy nie. Podniosłem rękę, by zadzwonić domofonem, ale znowu naszła mnie fala niepewności i zatrzymałem się w pół ruchu, nie na długo. Nacisnąłem guzik. Sekundy strasznie się dłużyły, aż zmieniły się w minuty. Zacząłem nerwowo tupać nogą, bo niecierpliwiłem się jak cholera. Przez cały czas, od kiedy tam stałem, absolutnie nikt się nie odezwał. Na początku chciałem się wrócić i przyjść kiedy indziej, ale zaraz zauważyłem, że drzwi wejściowe są lekko uchylone, co oznaczało, że w środku musi ktoś być. Tylko czemu nie chce otworzyć? Sprawdziłem, czy może bramka nie jest otwarta i przekonałem się, że był to dobry ruch. Otwarte. W mojej głowie pojawiły się różne domysły. Najgłupsze scenariusze, jak i straszne wersje, w stylu włamania, lub porwania. Wpadłem do domu i zacząłem rozglądać się po salonie. Moje zachowanie było trochę, hm... dziwne, przecież nikogo nie było w środku. Odłożyłem kwiaty na stolik i zamierzałem sprawdzić jej pokój. Idąc, krzyknąłem kilka razy coś w stylu "Jest tu ktoś?!", ale znów zupełny brak reakcji. Stawiając nogę na pierwszy stopień schodów, coś przykuło moją uwagę. Z tego właśnie miejsca było widać wnętrze łazienki, oczywiście o ile drzwi były otwarte, tak jak teraz. W moje oko wpadła... wyciągnięta noga... W pierwszej chwili się przeraziłem, potem uspokoiłem, a kiedy zapaliłem tam światło... Myślałem, że to sen. Przy wannie, naprzeciwko mnie, leżała cała zakrwawiona Nicola. Spanikowałem, uznałem, że jakiś bandyta się tu włamał, ale gdy zobaczyłem rozszarpane i pocięte nadgarstki, z których lała się krew, a w jednej jej ręce żyletkę, wiedziałem, co jest grane. Rzuciłem się w jej stronę, zgarniając przed tym niebieski ręcznik z szafki. Jednym mocnym pociągnięciem rozerwałem materiał na pół i zacisnąłem każdy z nich na obydwu nadgarstkach dziewczyny, by powstrzymać i zapobiec wykrwawieniu. Wyjąłem telefon i wykręciłem 112. Zdałem sprawozdanie dyspozytorce, która oznajmiła, że wysyła karetkę na podany przeze mnie adres, a potem dała mi jeszcze wskazówki dotyczące tego, jak mam postąpić z dziewczyną. Gdy kobieta rozłączyła się, pozostało mi tylko czekać na pogotowie. Znów kucnąłem przy niej i dotknąłem delikatnie jej zimnego policzka. Kiedy sprawdzałem po raz kolejny tętno... wiedziałem, że jeśli szybko nie przyjadą, to już nigdy więcej nie zobaczę jej żywej. Zacząłem szlochać. Próbowałem się powstrzymać i opanować, ale nie potrafiłem. Mając świadomość, że może umrzeć... zupełnie się rozkleiłem. Nie poradziłbym sobie, nie zniósłbym, gdyby umarła... Lys: Skarbie... Proszę... - zachlipałem - Błagam cię, nie zostawiaj mnie... Nie możesz mi tego zrobić... - oparłem swoją głowę o jej ramię i zatrząsłem się na widok przesiąkniętych krwią ręczników - Przepraszam za wszystko, co ci powiedziałem, za to, jak cię traktowałem... Ale... Wytrzymaj, zaraz przyjadą lekarze, bądź silna... Moje życie bez ciebie straci sens... - szeptałem W tej właśnie chwili usłyszałem dźwięk syren. Wybiegłem na zewnątrz i pomachałem ręką do wychodzących właśnie z pojazdu mężczyzn w geście, że to tutaj. Szybkim krokiem weszli do środka. Nakierowałem ich do łazienki, więc przeszli do tegoż pomieszczenia. Otoczyli dziewczynę dookoła. Lekarz wyjął z torby jakiś stetoskop i zaczął wydawać polecenia: Lek: George, sprawdź puls i tętno. Szybko! Thomas, opaska uciskowa! - podczas, gdy ratownicy wypełniali rozkazy lekarz, ten zwrócił się do mnie - Rozumiem, że to pan ją tu znalazł, tak? Zamiast odpowiedzieć mu na pytanie, to stałem w jednym miejscu z szeroko otwartymi oczami i nie miałem siły, żeby cokolwiek z siebie wydusić. Lys: Ona z tego wyjdzie, prawda? Musi pan coś zrobić, by się obudziła... - jęknąłem Lek: Jak mniemam, pan ją zna. Więc czy wie pan może, jaką poszkodowana ma grupę krwi? Musimy natychmiast podać jej kilka jednostek, ponieważ straciła bardzo dużo tegoż płynu. - w tym czasie dwaj mężczyźnie położyli ją na nosze Geo: Proszę się odsunąć. - polecił, zszedłem z drogi Lekarz ruszył za nimi, a ja tuż obok niego Lek: Jest pan kimś z rodziny, tak? - zapytał, a ja nie odezwałem się - Badania grupy krwi będą trwały zbyt długo. Do tego czasu, czasu przetłoczenia i podania odpowiedniej grupy... pacjentka najprawdopodobniej umrze. - dokończył Spojrzałem na niego z przerażeniem. Nie miałem zielonego pojęcia, co odpowiedzieć. Jakoś nigdy nie potrzebowałem informacji i nie wypytywałem jej o takie rzeczy. I to był błąd. A teraz... ona umrze... Nie! Nie dopuszczę do tego, muszę zareagować i się dowiedzieć. Lys: Titi! - wrzasnąłem Lek: Słucham? - zmarszczył brwi i spojrzał na mnie jak na jakiegoś idiotę Z powrotem pobiegłem do łazienki i rzuciłem się do torebki leżącej koło kosza na brudy. Otworzyłem ją w poszukiwaniu telefonu i numeru jej komórki. Nie było w niej jednak nic, prócz chusteczek, kosmetyków i drobnych. Cholera! Zaraz, chwila, muszę coś wymyślić. Gdzieś muszą być jakieś dokumenty, w których będzie ta informacja. Albo... wiem! Widziałem w korytarzu na kalendarzu telefony kontaktowe do niej, biura i jeszcze gdzieś tam. Pobiegłem. Tak! Całe szczęście nie wydawało mi się, więc szybko wystukałem w swoim telefonie numer i rozpocząłem połączenie. Jak błyskawica pognałem w stronę odjeżdżającej karetki z komórką przy uchu. Lys: Stop! - wrzasnąłem Zza szyby wyjrzał ratownik i powiedział coś lekarzowi. Tylne drzwi pojazdu otworzyły się, a ja wskoczyłem do środka. Samochód ruszył na sygnale. Przez ten rozgardiasz nie zwróciłem uwagi na spory tłum ludzi, którzy zebrali się przed domem i obserwowali całą akcję. Darli się, plotkowali, jakby nie zauważyli, że tu chodzi o życie człowieka. To dopiero nazywa się wścibstwo. Lek: Dowiedział się pan? - zapytał Lys: Próbuję, właśnie dzwonię. - odparłem zdenerwowany, że nie odbiera Lek: Proszę się pospieszyć, musimy zadzwonić do szpitala, żeby przygotowali jednostki krwi dla pacjentki. - powiedział, po raz kolejny mierząc tętno Lys: Dob... - urwałem, bo właśnie odezwała się Titi Titi: Słucham? Lys: Dzień dobry, chciałem zapytać... To znaczy, mam na imię Nicola i dzwonię w sprawie Lysandra. - odparłem Titi: Nie rozumiem... - mruknęła Walnąłem się w czoło, robiąc natanielowego facepalma. Lys: To znaczy, chodzi o Nicolę, bo... Potrzebuję wiadomości o jej grupie krwi... - jąkałem się Nastała cisza. Titi: Rozumiem, że mówi Lysander. Po co ci ta wiadomość? - zapytała podejrzliwie, nic nie rozumiejąc Lys: Znalazłem ją w domu, ona... próbowała popełnić samobójstwo, tnąc się... - wydukałem Titi: Słucham?! O czym ty mówisz? Lys: Wezwałem pogotowie, teraz właśnie jadę karetką do szpitala, a lekarze muszą podać jej krew... A do tego musi być znana grupa... Titi: Daj mi jakiegoś wolnego ratownika. - zażądała Zdziwiłem się, że zachowała taki spokój. Chociaż pewnie miała świadomość, że nerwy tylko przeszkodzą w tej sprawie. Lys: Panie doktorze... - zacząłem Spojrzał na mnie natychmiast. Nawet nie musiałem kończyć, bo najwyraźniej wiedział, o co mi chodzi. Przejął moją komórkę i rozpoczął rozmowę. Miałem ogromną nadzieję, że kobieta rozwieje wszystkie wątpliwości i uratujemy Nicolę. I znowu rozczarowanie... Po dwóch minutach rozmowy, odsunął urządzenie od ucha i zapatrzył się w jakiś punkt na drzwiach, nic nie mówiąc. Lys: Co się dzieje? - martwiłem się Już nie wytrzymywałem... Przede mną leżała nieprzytomna Nicola, i nie było pewnym, czy przeżyje. A w dodatku nie chciano mi powiedzieć, o co chodzi... Dosłownie sekundę po zakończeniu moich krótkich smętów, mężczyzna w brązowym płaszczu, pod którym był biały fartuch, odłożył mój telefon, a wyjął z torby własny. Bez słowa wybrał jakiś numer i już po kilku sygnałach, odebrano. Lek: Liso, mam prośbę. Wieziemy właśnie niedoszłą samobójczynię i potrzeba nam krwi. Wsłuchał się w aparat. Lek: Grupa? - westchnął - Opiekunka dziewczyny jej nie zna, a dokumenty z jej wynikami zostały u jej biologicznej matki, z którą nie ma żadnego kontaktu. Kobieta przypuszcza, że to albo grupa A-, albo B-. Oboje wiemy, że w każdym przypadku przyjmie się krew O-. - rzekł zdecydowanie Teraz mówiła coś ta cała Lisa. Lek: Słucham? Jak to się skończyła?! Co to ma, do cholery, znaczyć?! Ze spokojem mi mówisz, że O- się skończyła?! - podniósł głos Słuchał, kręcąc głową z niedowierzaniem. Lek: Dobrze, posłuchaj mnie, uspokójmy się. Do A- będzie pasowała A-, do B- - B-. Musimy zaryzykować. Znów mówiła coś ta kobieta. Lek: Wiem, że to niedozwolone. Ale zrozum też, że jeśli nie zdecydujemy się na którąś z nich bez badań, dziewczyna ma 50% szans, by przeżyć, a w przeciwnym wypadku... po prostu umrze, bo musi natychmiast dostać krew. To ja ja jestem lekarzem i ja decyduję o takich poczynaniach, dlatego to tylko i wyłącznie moja decyzja i biorę wszystkie konsekwencje na siebie bez względu na wynik, rozumiesz? Dziesięć jednostek ma być gotowych na nasz przyjazd, a będziemy za około pięć minut. - powiedział Serce podeszło mi do gardła. Jak to ma szansę pół na pół, by zostać uratowaną? Ona nie może umrzeć... Lek: Grupa? - zastanowił się, nic dziwnego, skoro od tej decyzji będzie zależało życie człowieka "Mojej ukochanej..." - pomyślałem Lek: Przyszykuj A-. - i po chwili się rozłączył W dalszej części drogi nikt się nie odzywał. A ja nawet się nie zapytałem o cokolwiek, nie podziękowałem, nie sprzeciwiłem się. Nie dałem rady. Z myślą, że mogę już nigdy nie zobaczyć jej promiennego uśmiechu, nie usłyszeć anielskiego głosu, jedwabistego, radosnego śmiechu... Tego, jak się z kimś drażni, jak się czerwieni i rumieni... Chciało mi się płakać. Boże, czemu ona to zrobiła? Dlaczego?! Podszedłem do niej i dotknąłem jej lśniących, puszystych włosów, ale oczywiście nie dane mi było długo jej dotykać. Lek: Proszę się odsunąć. A przynajmniej zaprzestać kontaktu z poszkodowaną. - pouczył Odsunąłem od niej rękę, ale mimo rozkazu, kucnąłem i zwróciłem twarz w jej stronę. Zacząłem do niej mówić. Co z tego, że mnie nie słyszy? Lys: Kotku... Słoneczko, wiem, że dasz radę. - uśmiechnąłem się przez łzy - Jesteś twarda, zawsze to wiedziałem. Nigdy nie poddajesz się bez walki... - uciąłem, żeby otrzeć spływającą po moim policzku łzę - i teraz też się nie poddasz, prawda? Nie zostawisz mnie, na pewno. Wygrasz tę walkę, jestem przekonany. Znów będziemy szczęśliwi, ale proszę, błagam... wytrzymaj, wygraj... - rozżaliłem się - Przeżyj... - jęknąłem Byłem tak bardzo zapatrzony w nią, w mój największy skarb, że nie zauważyłem ich wzroku. Wszyscy patrzyli na mnie ze współczuciem i widocznym smutkiem w oczach. A lekarz teraz pewnie wiedział, kim byłem dla niej, a ona dla mnie... Co z tego, że "faceci nie płaczą"? Jeśli chodziło o nią, nie martwiłem się, co pomyślą sobie inni, w takim momencie szczerze miałem to gdzieś. Z pod moich powiek ulały się kolejne dwie łzy, ale były one ostatnimi. Być może tak, jak i widok rudowłosej... Pewnie myślała, że jej nienawidzę i sama miała do mnie potworny żal, a teraz... mogę już nie mieć szansy na wytłumaczenie i wyznanie jej, że jest całym moim światem. Tego, jak bardzo ją kocham, jak codziennie wygarniam sobie, że strasznie ją skrzywdziłem, i każdego dnia, kiedy tylko patrzę w lustro, chce mi się wymiotować na swój widok, przypominając obraz zapłakanej, przepraszającej dziewczyny i mojej reakcji, czyli odrzucenia i zostawienia... Kurde, no! Dlaczego ja jestem tak wielkim idiotą?! Wystarczyło kilka sytuacji, i po naszym związku zostały już jedynie wspomnienia... Ciekawe, co by było, gdybym wtedy z nią porozmawiał i wybaczył, wspierał podczas tamtego oskarżenia o rzekome pobicie... Mogliśmy być razem szczęśliwi, ale przez moją pieprzoną dumę... zniszczyłem wszystko... WSZYSTKO...! Pojazd zatrzymał się, ratownicy wybiegli na zewnątrz i otworzyli tylne drzwi, natomiast lekarz w tym czasie obejrzał raz jeszcze ręce dziewczyny, sprawdził parametry życiowe. Została wyniesiona z karetki i jak mniemam po tym, co nakazano, zaniesiona na ostry dyżur. Siedziałem na korytarzu przed jej salą i aż dygotałem z nerwów. Od pół godziny, kiedy pojawiliśmy się tu, nikt nic mi nie powiedział o stanie jej zdrowia. Wszyscy biegali wokół niej, coś przynosili, odnosili, zabierali, podawali. Zadzwoniłem też do kilku osób z informacją, że jestem w szpitalu, a Nicola leży na oddziale. Byli to między innymi Rozalia, Kastiel i Nataniel - pomyślałem, że powinien wiedzieć, jako gospodarz. Do ciotki dziewczyny nie musiałem telefonować, gdyż już wcześniej, podczas jazdy, poinformowałem Titi o tym fakcie. Nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem obgryzać paznokcie. Siedziałem, a mimo to nogi miałem jak z waty. Dlaczego, dlaczego ona to zrobiła?! Czemu chciała się zabić? ...: Co z nią? Co się w ogóle stało? Wyprostowałem się i zobaczyłem biegnącą ku mnie Rozalię. Spuściłem wzrok, nie miałem siły, żeby teraz opowiadać o całej sytuacji. Stanęła przed szybą oddzielającą korytarz od sali szpitalnej i wpatrzyła się w to, co dzieje się w środku. Potem przeniosła wzrok na mnie, zauważyłem to kątem oka, ale nadal nie podniosłem głowy. Podeszła do krzesła, na którym siedziałem i usiadła obok. Objęła mnie rękoma i zaczęła delikatnie nas kołysać. Roz: Hej, powiedz mi, dlaczego, co się wydarzyło. - poprosiła spokojnie Przez moment układałem sobie w głowie to, co się stało i co powiedzieć dziewczynie. Lys: Ona... W łazience, w... domu... Dlaczego? - jąkałem się, chowając twarz w dłonie Riz: Uspokój się, powiedz powoli. - powtórzyła łagodnie Milczałem. Roz: Widziałam się z nią jeszcze wczoraj wieczorem, a Iris i Viola dzisiaj. Jak się tutaj znalazła? - dociekała nadal Nabrałem głęboko powietrza do płuc i zamknąłem oczy. Lys: Mówiłaś... Że mnie kocha i żałuje... Kupiłem kwiaty i poszedłem tam... - umilkłem Roz: I co dalej? Lys: Nikt nie otwierał, drzwi były otwarte, więc wszedłem... Roz: Lysiu, pomału, spokojnie. Co było potem? Pokłóciliście się? U-uderzyłeś ją? - zapytała niepewnie Słysząc jej słowa, wstałem gwałtownie. Lys: Co ty sugerujesz? Że jestem damskim bokserem i miałbym odwagę pobić kobietę? - uniosłem się Patrzyła na mnie przepraszająco, po czym pociągnęła mnie ra rękę, bym usiadł. Zrobiłem to, a ta zaczęła: Roz: Powiedz mi chociaż, co się z nią stało? Lys: Wszedłem do łazienki, a tam... leżała ona... Pocięła się, próbowała zabić... - rzekłem, co rusz przerywając Na jej twarzy pojawiło zmartwienie, strach, smutek, niedowierzanie i żal. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Wiedziałem, że ta informacja kompletnie ją załamała. A to jeszcze nie było wszystko... Lys: A na dodatek... grupa krwi... Titi jej nie zna, więc lekarz... - nie mogłem dokończyć ...: Boże, co z nią?! Jak się czuje?! W naszą stronę biegła długowłosa kobieta. Tak jak wcześniej Rozalia, tak i Titi podbiegła do szyby. Oczywiste też było, że kazała mi wyjaśnić, jak do tego doszło. Na szczęście wyręczyła mnie w tym białowłosa, chociaż na koniec i tak musiałem dokończyć moją wcześniejszą wypowiedź. Lys: Lekarz musiał zaryzykować... - spuściłem wzrok - Nie wiadomo, co z nią będzie... - w końcu to wyplułem Nastała cisza, jakby obydwie przetrawiały tą wiadomość. Kiedy wreszcie chciały coś powiedzieć, z sali wyszedł lekarz. Ciotka Nicoli natychmiast zerwała się z krzesła, podbiegła do mężczyzny i zapytała: Titi: P-panie doktorze, co z nią? - w jej głosie słychać było nadzieję Westchnął głęboko, dlatego byłem pewny, że nie jest zbyt kolorowo. Lek: Podaliśmy krew, zatamowaliśmy krwotok, także wszystko, co mogliśmy, zrobiliśmy. Najbliższe, myślę, dwie godziny, będą decydujące i w największym stopniu zaważy na stanie zdrowia. W tym czasie okaże się, czy decyzja, którą podjąłem była dobra i czy ryzyko się opłaci. Titi: Ale... dlaczego naraża pan moją siostrzenicę na takie ryzyko? Co będzie, jeśli... - nie mogła dokończyć, bo jej głos całkowicie się załamał Lek: Teraz pobraliśmy krew do badań grupy, żeby było już wiadomym, natomiast laboranta nie ma w tej chwili, więc musimy odesłać próbkę do prywatnego laboratorium, ale na wynik trzeba będzie czekać około trzech godzin, a to zdecydowanie byłoby zbyt długo. Tłumaczyłem już, że w przeciwnym razie dziewczyna nie przeżyłaby. A teraz ma szansę pół na pół. - rzekł Titi: Czy... Czy to znaczy, że ona... nadal może umrzeć? - jej głos zadrżał i w drugiej połowie załamał się Lek: Radzę przygotować się na najgorsze. - dotknął ramienia kobiety, a potem odszedł Titi nie zareagowała, nie odwróciła się, tylko wypowiedziała cicho kilka słów: Titi: Ona nie może umrzeć... - niecałą godzinę temu mówiłem dokładnie to samo, co za zbieg okoliczności Zauważyłem, że Rozalia, słysząc słowa doktora, popłakała się. Co ja mówię, przecież sam także byłem na skraju załamania. Usiedliśmy na sąsiednich krzesłach w rządku. Na zniszczonych, obdartych, starych i niewygodnych siedzeniach, pragnę dodać, choć w sumie to nie zwróciłem na to większej uwagi. Po raz kolejny zakryłem dłońmi twarz i znowu zacząłem się obwiniać o zaistniałą sytuację. Od ponad kwadransa nie odzywaliśmy się wcale, spoczywając na krzesłach. Właściwie, to może ktoś coś mówił, ale nawet jeśli, to i tak bym nie usłyszał, ponieważ całkowicie się wyłączyłem, aż do teraz. Spostrzegłem śpiącą Rozalię, opartą o ramię Titi, która także spała, tyle, że ta głowę zwiesiła. Trochę się zdziwiłem, że są tak zmęczone, ale w końcu to całkiem normalne, były wykończone nerwowo, co nie trudno odkryć. Usłyszałem rozsuwanie się drzwi, więc swój wzrok natychmiast skierowałem w tamtą stronę. Z sali wychodziła pielęgniarka, a przed wyjściem rzuciła jeszcze do pozostałego w środku, jak mniemam, stażysty, czy tam pielęgniarza. Piel: Panie Jacobie, bardzo proszę obserwować stan pacjentki i w razie jakichkolwiek nieprawidłowości zawołać lekarza. - poleciła ozięble, na co kiwnął głową - I jeśli jeszcze raz zobaczę, że przysypia pan na dyżurze, to będzie pan miał poważną rozmowę u ordynatora. Jest pan tutaj tylko stażystą, więc nie potrzeba wiele, by pan stąd wyleciał. - rzekła srogo Sta: Oczywiście, pani Bruner. To był jednorazowy incydent i więcej się nie powrórzy. Byłem zmęczony. - tłumaczył się Piel: Mało mnie to obchodzi. I nie interesuje mnie, dlaczego jest pan tak wykończony i co robił pan w nocy. - prychnęła - Jak dla mnie to w sumie możesz spać, będzie mi na rękę, jeśli wylecisz. - syknęła - Zrozumiano? I nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, zasunęła drzwi. W tym momencie poderwałem się z krzesła i chciałem wypytać ją o Nicolę. Lys: Przepraszam, może mi pani powiedzieć, co z tą dziewczyną? - starałem się być miły, by mnie nie potraktowała tak, jak przed chwilą tego chłopaka, ale to na nic się nie zdało. Piel: Czy ja panu wyglądam na lekarza, albo jakąś informatorkę?! - naskoczyła na mnie z jadem w głosie Las: Pani wybaczy, myślałem... - przerwała mi Piel: Od myślenia to są inni. - prychnęła, i nim zdążyłem jej coś odpowiedzieć, wyminęła moją osobę i poszła Lys: Jędza. - mruknąłem pod nosem, gdy była już za moimi plecami Piel: Nie pozwalaj sobie, chłopcze. Wszystko słyszałam, pyskaczu. - odwróciłem się do niej i zobaczyłem na jej twarzy uśmiech - Porozmawiaj z tym stażystą... - ostatnie słowo wypowiedziała z wyraźnym obrzydzeniem - Od siedmiu boleści. - dodała ze złośliwym uśmieszkiem Ruszyła przed siebie i tyle ją widziałem. Westchnąłem i potarłem palcami skronie. Głowa mi dosłownie pękała, myślałem, że eksploduję. I jak zawsze, oczywiście jeszcze coś musiało mnie wkurzyć. A konkretniej nie coś, a ktoś. Odwróciłem się i chciałem wejść do środka, by porozmawiać o rudowłosej. Rozsunąłem cicho drzwi i zastygłem. Przy łóżku, na którym leżała dziewczyna, siedział ten cały stażysta i trzymał ją za rękę. Zmarszczyłem mocno brwi. Sta: Nie miałem okazji, by cokolwiek ci powiedzieć... - rzekł - Nie wiem, dlaczego to zrobiłaś, ale musisz być silna. - kontynuował Chciałem zapytać, o czym on mówi, że przecież się nie znają, ale ten wznowił swoją wypowiedź. A słowa, które po chwili wymówił, zupełnie wytrąciły mnie z równowagi. Sta: Kiedy byliśmy wczoraj razem w pokoju, to zauważyłem, że coś cię gryzie, ale nie sądziłem, że to takie poważne. Powinie... - nie zdołał dokończyć Podleciałem do niego z prędkością światła i chwyciłem od tyłu za fraki. Nie mogłem słuchać tego, co mówi. Nie miał prawa jej dotykać i mówić do niej w ten sposób, kimkolwiek był. Widziałem jego zdezorientowaną minę i by jeszcze bardziej go zadziwić, przywaliłem mu lewym sierpowym prościutko w szczękę, coś chrupnęło. Obym złamał mu ją tym uderzeniem. Chłopak jęknął dość głośno, a ja kolejnym zamachem przyłożyłem tym razem w brzuch. Zgiął się wpół, trzymając za niego rękoma. W tym momencie do sali wpadła Rozalia, a za nią lekarz, pewnie zaniepokojeni hałasem. Nie zwróciwszy większej uwagi na ich obecność, nadal pastwiłem się nad tym śmierdzącym gnojkiem. Kiedy miałem zamiar załatwić go ostatnim, najmocniejszym ciosem, zostałem unieruchomiony. Mężczyzna trzymał mnie z tyłu za ręce, a Rozalia klęknęła przy tym... stażyście... Roz: Boże, Jake... Dasz radę wstać? - zapytała zatroskana Kurde, o co biega? Czemu mówi do niego po imieniu? Znają się? I dlaczego nic nie powiedziała do mnie, jakby ignorowała moją osobę? Co tu się do cholery dzieje?! Lek: Przepraszam panią, zna pani pana Vacelmana? Roz: Tak, tak, znam... Jake? Wstaniesz? Sta: Yhm... Wstanę... Chy-chyba... Trzymając go za rękę, powoli się podnieśli. Lek: Mógłbym prosić, by zaprowadziła go pani do gabinetu obok? W środku zajmą się Jacobem. - poprosił - A ja podejmę odpowiednie kroki w związku z tym panem. - chodziło mu o mnie Roz: Oczywiście, ale panie doktorze... proszę nie dzwonić po policję, zaraz wszystko wyjaśnimy, proszę... Lysiu, dlaczego uderzyłeś Jake? Lek: Decyzja o zawiadomieniu o pobiciu policji będzie zależała tylko i wyłącznie od pana Vacelmana, potem to załatwimy, a teraz proszę go zaprowadzić do pokoju obok. - wyszli - A teraz my sobie porozmawiamy, tylko na korytarzu, by nie przeszkadzać pacjentce. Wyprowadził mnie na korytarz, a tam wznowił swoje przemówienie Lek: Nie wiem, co panu, że tak powiem, odbiło, ale takie zachowanie jest bynajmniej nie na miejscu, wręcz karygodne. Na pierwszy rzut oka wydał mi pan się odpowiedzialny, ale jednak to prawda, że pozory mylą, cóż... Rzucił się pan na mojego pomocnika, jak, za przeproszenien, jakiś prymitywny dzikus. - powiedział z niewyobrażalnym spokojem Szczerze? Myślałem, że pęknę. Ten facet mnie najnormalniej rozśmieszył i nic więcej. "Co panu odbiło.", " Jak, za przeproszenien, jakiś prymitywny dzikus.". O ja cie nie mogę, jeszcze chwila słuchania takich tekstów, a parsknę śmiechem. No dobra, okej, może faktycznie nie powinienem tak z nim postępować, ale już nie wytrzymałem. Musiałem się jakoś wyżyć, wyładować wszystkie żale, które mnie dręczyły. Rozdrażnił mnie i już dłużej po prostu nie mogłem.
Załamałem się. Miałem siedzieć w domu, kiedy ona toczyła walkę o przeżycie? Lys: Doktorze, rozumiem, że źle zrobiłem, natomiast nie mogę stąd wyjść, proszę mnie zrozumieć... - jęknąłem Lek: Albo wyjdzie pan z terenu szpitalnego z własnej woli i będzie mógł wrócić dopiero przy bezpośrednim zagrożeniu zdrowia, lub życia, albo wezwę odpowiednie służby i zostanie pan przewieziony natychmiast na komisariat. Co pan wybiera? Zacisnąłem usta w cienką, ciasną linię. Wiedziałem, że nie mam innego wyjścia, jak tylko wykonać jego polecenie. Nic nie mówiąc, ruszyłem w przeciwną stronę. Kurde, mogłem się opanować, domyślić się, że to może się tak skończyć! Niech do piorun trzaśnie... Usiadłem na ławce przy wejściu. Oparłem brodę o dłonie, a te - o kolana. Teraz naszły mnie następne pytania. A dotyczyły one słów wypowiedzianych przez tego, którego niedawno nieźle urządziłem. "Kiedy byliśmy wczoraj razem w pokoju...", co to ma znaczyć? Razem? W pokoju?! Chwila... To nie może być prawda... Ale właściwie, wszystko układa się w absolutnie logiczną całość. Wywnioskowałem, że oboje się znają. Ją znalazłem ubraną w sukienkę, uczesaną, umalowaną. A on... powiedział, że jest zmęczony. Już wiem, czym... Jasna cholera! Niech to nie okaże się prawdą, bo nie zniosę, jeśli wybierze kogoś innego. W sumie, skoro jest z tym swoim Jacobem, to niech spada i idzie do niego, jak tak się kochają, ja im przeszkadzać nie będę. Nie! Co ja gadam?! Nie odpuszczę jej, do końca będę się starał, by mi wybaczyła. Tym razem swój honor to se, za przeproszeniem, w dupę wsadzę. Pójdę do Rozalii i z nią porozmawiam. Muszę wiedzieć, czy oni są ze sobą, czy nie. Ale jest jeden problem. Jak się tam dostanę? Wstałem i nerwowo przeszedłem się wzdłuż chodnika. Wtem poczułem mocne uderzenie w ramię. Kto by inny, jak nie Kastiel? Kas: Siema brachu! Czemu tu jesteś, do cholerki? Okres ci się spóźnia, czy jak? - zapytał wesoło W jednej chwili się odwróciłem. Lys: Zamknij się! - wydarłem się na niego - Będziesz sobie z tego żarty stroił?! - syknąłem Kas: Co? Czyli... naprawdę masz okres? - zmarszczył czoło - A to nie występuje tylko u bab? - podrapał się po głowie z zamyśloną miną, po czym wzruszył ramionami - Widocznie coś mi się popierdzieliło. Lys: Piłeś? - zapytałem nagle, bo coś w jego zachowaniu mnie zaniepokoiło Kas: Tak. - popatrzyłem na niego srogo - Wczoraj. - dodał, czym jeszcze bardziej się wkopał - Ale tylko jedno piwko. - tłumaczył Lys: I pewnie nie wiesz, co się stało, tak? - zapytałem, a ten potwierdził - Nicola... - zacząłem Kas: Nicola? Co z nią?! Zauważyłem, że był zmartwiony, a Kastiel nigdy nie przejmował się nikim. Wiedziałem, co to oznacza, ale nie chciałem przyjmować tego do wiadomości. Że w moim największym kumplu będę mógł mieć konkurenta. Konkurenta w zdobyciu uczuć rudowłosej. Bo nie oszukujmy się, wyraźnie był nią zainteresowany. I bez względu na to, czy traktował ją jako kolejną zabawkę, czy jako tą jedyną, nie mogłem pozwolić, bym stracił ją na jego korzyść. Lys: Ona... Się pocięła. - z uwagą obserwowałem reakcję czerwonowłosego Kas: Co kurwa?! - wydarł się - Jak to się pocięła?! Patrzył na mnie zarazem zdenerwowanym, jak i przerażonym wzrokiem. Lys: Znalazłem ją w łazience, prawie się wykrwawiła... Kas: Ja pier... - chrząknął - Żyje? - zapytał z wyczuwalną nadzieją w głosie Lys: Tak, ale... Zresztą, sam się dowiedz. Pod salą jest Rozalia i Titi. Kas: Titi? Ciotka Nicoli? - potaknąłem - I jesteś z nią na ty? - zdziwił się - No, brawo, brawo, stary. - zaśmiał się, szturchając mnie łokciem w żebra Lys: Uspokój się, to nie jest ani trochę zabawne. - mruknąłem - Leży w sali numer dwa, idź. Zapytasz się jakiejś pielęgniarki o drogę. - poleciłem Kas: A czemu ty nie możesz mnie tam zaprowadzić? - zirytował się Lys: Bo ja mam zakaz. - odparłem Kas: Że co proszę? - zdziwił się Lys: Pobiłem tam jednego gościa i mnie wywalili. - powiedziałem niby od niechcenia Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, po czym zagwizdał na głos. Kas: No, no, no... O co poszło? - zaciekawił się - Zresztą, nieważne, muszę iść. Ruszył szybkim krokiem w stronę budynku, ale go zatrzymałem, mówiąc: Lys: Poinformujecie mnie, jak czegokolwiek się o niej dowiecie, okej? Kiedy powiedzą, co z tą krwią, dobra? Kas: Z jaką krwią, do jasnej ciasnej? - znów zmarszczył czoło Lys: Dowiesz się w środku. Ponawiam pytanie: okej? - kiwnął, po czym kontynuował drogę - Jeszcze jedno... Odwrócił się, robiąc zniecierpliwioną minę. Lys: Kastiel, mam nadzieję, że zachowałeś się i nadal zachowasz tak, jak na przyjaciela przystało, w sprawie Nicoli. - powiedziałem z powagą Patrzył ba mnie uważnie, a właściwie wwiercał mi się w oczy. Kas: Gdybyś tylko wiedział... - mruknął cicho i odszedł Nie bardzo wiedziałem, jak mam to odebrać. Czy pozytywnie, czy negatywnie. Jedno było pewne - będę o nią walczył bez względu na wszystko... Siedziałem już na tej ławce chyba z godzinę, jak nie więcej. Zmarzłem tak, że cały dygotałem, a nogi to mi chyba zamarzły, nie mogłem nimi ruszać. Od czasu, gdy wyszedłem za szpitala, nikt do mnie nie wyszedł. Myślałem, że zwariuję z tej niepewności. Mogliby chociaż przyjść i porozmawiać! A tak, to musiałem siedzieć tam sam jak palec i oglądać jakieś pieprzone tuje... Wariowałem. Dlaczego nie mogłem się wtedy opanować?! No dlaczego?! Bo mnie poniosło, tak brzmi odpowiedź. Dobra, wyjmuję telefon i wybieram numer Rozalii, dopiero teraz to mi do głowy przyszło. Dowiem się czegoś przynajmniej. Przyłożyłem komórkę do ucha, po pierwszym sygnale rozłączyła się. O co jej chodzi?! Zaraz się przekonałem. Wybiegła ze środka niczym błyskawica, potrącając przy tym jakiegoś starszego mężczyznę. Z jej miny wywnioskowałem, że to coś ważnego. Chociaż właściwie nie mogłoby być inaczej, skoro chodziło o życie człowieka. Wstałem gwałtownie, a ta podbiegła do mnie, zatrzymując się w odległości, może czterech metrów. Z jej wyrazu twarzy próbowałem wywnioskować, co chce mi powiedzieć. Obserwowałem uważnie każdy jej ruch, mrugnięcie okiem, drgnięcie ust. Nie potrafiłem niestety z tego wysnuć jakichkolwiek wniosków, domysłów. Po prostu zero. A ona nadal nic nie mówiła. Nie musiała. Domyśliłem się. Z oczu polały mi się pierwsze w przeciągu godziny, łzy. Ona... odeszła... Jednak mnie zostawiła, opuściła... Chciałem porozmawiać, przeprosić, a teraz... nie będę miał takiej szansy. Już nigdy... Roz: Lysiu, uspokój się, ja jeszcze nic nie wiem, nie mam pojęcia, co się dzieje... Tylko, lekarz niedawno został zawołany, biegają po sali, coś mierzą, badają, ale wszyscy mamy nadzieję, że... to nie chodzi o to... W jej oczach także zaszkliły się łzy, dlatego odwróciła głowę, bym ich nie dostrzegł. Na marne. Roz: Chodź. Doktor zaraz wyjdzie i powie, co z nią. - szepnęła niemrawo Lys: Nie mogę... - jęknąłem Roz: Idziesz. To ważne, musisz usłyszeć, jaki jest wynik, co dalej. Poza tym, załatwiłam z Jakiem sprawę. Masz przyjść i go przeprosić, wtedy odpuści i sprawa pójdzie w niepamięć z uwagi na to, że jesteś moim przyjacielem. - uśmiechnęła się, jakoś tak smutno Nie miałem takiego zamiaru. Iść i przepraszać? No chyba jej się coś przyśniło. Jestem wściekły na tego gostka, a mam jeszcze iść i go o wybaczenie prosić? Na pewno nie. A białowłosa najwyraźniej to zauważyła. Roz: I bez żadnych ale! Mam ci wbić do łba, co mu zrobiłeś? Dobrze. Otóż, brzuch na szczęście w miarę dobrze, ale za to szczęka... Musieli mu ją nastawiać, rozumiesz? - nie zareagowałem - Rozumiesz? - ponowiła pytanie Lys: Pójdę. Ale później. Teraz musimy zobaczyć, co z Nicolą. - westchnęła, jednak ruszyła za mną Nie odzywaliśmy się, aż do czasu dojścia do sali. W odpowiednim momencie, bowiem lekarz właśnie wychodził z pomieszczenia. Na mój widok westchnął, kręcąc głową, ale na szczęście postanowił nie wyrzucać mnie stąd po raz drugi. Cała nasza czwórka stała, czekając na wiadomości. Nataniel, jak mi powiedziała Titi, jedynie zadzwonił, bo nie miał czasu, gdyż głowę miał zaprzątaną innymi sprawami, jak to ujął. A według mnie, pewnie zwyczajnie się wstydził, obawiał. Ja przynajmniej mam odwagę, żeby ją przeprosić, a on? Titi: P-panie dok-doktorze... co się dzieje? - zająkała się Wszyscy obserwowaliśmy i słuchaliśmy go z ogromnym skupieniem. Byliśmy strasznie podenerwowani. Od jego słów zależało wszystko. Jeśli powie "tak" - już nigdy jej nie skrzywdzę i będę się o nią starać, jeśli "nie" - moje życie straci sens i jedyne, co mi pozostanie, to także zabicie się. Chwila, w której rozpoczął mówić, była przeze mnie najbardziej wyczekiwanym momentem. Po tym, wiedziałem już, że to koniec... Jego słowa brzmiały tak: ... |
Rozdział 28 (lut 19, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Lek: Mam dla państwa trzy wiadomości, z czego dwie są dobre, a trzecie gorsza. Zacznę od lepszych. Krew, którą podaliśmy, pasuje do grupy pacjentki. Na te słowa wszyscy odetchnęli. Rozalia i Titi przytuliły się, śmiejąc, a z oczu lały im się łzy szczęścia. Lek: Kolejna wiadomość jest taka, że dowiedzieliśmy się o tym, poprzez wybudzenie się dziewczyny. W tej chwili jest słaba, ale w pełni świadoma tego, co dzieje się wokół niej. Uśmiechnąłem się. Tak strasznie się cieszyłem! Lys: Panie doktorze, czy można z nią porozmawiać? - zapytałem z nadzieją Lek: Jak już mówiłem, jest przytomna, ale... Istnieje pewna przeszkoda, by można było się z nią zobaczyć. - tym zdaniem zmroził mi krew w żyłach Roz: Co to oznacza? - jako jedyna miała odwagę, by o to zapytać Nie byłem pewien, czy chciałem usłyszeć to, co ma do powiedzenia. Bałem się jego słów. Lek: W pewnych przypadkach, czy sytuacjach, będących stresującymi chwilami dla człowieka, organizm próbuje zamaskować i zapomnieć o tego typu niedogodnościach, które w jego psychice odbiły spore znamię. Tak jest właśnie w tym wypadku... - białowłosa nie dała mu dokończyć swojej wypowiedzi Roz: Czy to znaczy, że... - patrzyła na niego przerażonym wzrokiem Mężczyzna westchnął, delikatnie kiwając głową. Lek: Jeśli ma pani to na myśli, to tak, zgadza się. Pacjentka straciła pamięć. Słowa, na które po raz kolejny się załamałem. Dziewczyna, którą kocham, nie pamięta mnie i będę dla niej zupełnie obcym człowiekiem. Świadomość, że żyje, a będzie mnie ignorowała jest chyba gorsza od jej śmierci... Lek: Pocieszeniem w tej sprawie może być informacja, że utrata pamięci jest tymczasowa. Trwa maksymalnie do tygodnia, a najczęściej to okres trzech-czterech dni, także nie ma wielkiej tragedii. - pocieszał nas - Jednak nie ma pewności, że dziewczyna wszystko sobie przypomni. Istnieje obawa, że część z jej wspomnień zostanie zapomniana. - kolejne załamanie - Dlatego proponuję, by osoba z jej najbliższego otoczeni, najlpiej rodziny, pomogła jej w odzyskiwaniu tejże pamięci. Pani Titi jest odpowiednią do tego osobą. Myślę, że opowieści o przeszłości, a także oglądanie zdjęć i uświadamianie, kim są poszczególni uczestniczy, w dużym stopniu przypomni jej znajomych ludzi. - powiedział, uśmiechając się delikatnie – Na razie nie wskazane jest, by widywała się z kimkolwiek. Psycholog został wezwany, więc niedługo powinien się pojawić i na pewno porozmawia z Nicolą. Ale proszę się nie martwić, naprawdę. Najważniejsze w tej chwili jest to, że dziewczyna się obudziła i czuje się dobrze. A dla mnie to wielkie pocieszenie, jak i ulga, że krew, którą jej podaliśmy, pasuje do grupy pacjentki. W tej chwili nie należy robić nic innego, jak tylko cieszyć. – oznajmił Po krótkim przedstawieniu sytuacji, ruszył szpitalnym korytarzem, zostawiając nas samych. Stałem sztywno, a po chwili dosłownie nogi się pode mną ugięły i walnąłem tyłkiem w twarde krzesło… Jezuuu… Zakryłem twarz dłońmi i westchnąłem ciężko. Mimo tego, co usłyszałem, nadal chciało mi się płakać. A jeśli ona nigdy nie przypomni sobie o mnie? O wspólnie spędzonych chwilach, spotkaniach, rozmowach…? Wtedy nie pamiętałaby także o tym wszystkim, co jej powiedziałem, ale nie jestem na tyle podły, by tego chcieć. Wolę wyjaśnić, przeprosić, niż zniżać się do takiego postępowania. Gdy wszyscy już się w mirę uspokoili, przestali wylewać łzy szczęścia i przytulać się nawzajem, odezwała się do mnie Rozalia. Roz: Lysander, pamiętasz jeszcze, co mi obiecałeś? – spojrzała na mnie pytająco Podniosłem na nią wzrok i zacząłem przeglądać w swojej głowie, o co może jej chodzić. No tak… Lys: Pamiętam. – burknąłem Roz: W takim razie idziemy. – zarządziła – No chodź. – dodała, widząc moją niechęć Titi: O co chodzi? – zapytała niewtajemniczona Roz: Lys musi przeprosić Jake’a za to, że go pobił, bo inaczej pójdzie do pudła. – wytłumaczyła – Prawda? – zwróciła się do mnie Wstałem z ociąganiem, bo nie uśmiechało mi się iść i się tłumaczyć. No ale cóż, Rozalia nie da mi żyć, dopóki tego nie zrobię. Lys: Idę, idę. – mruknąłem Kiedy szliśmy w stronę pokoju lekarskiego, gdzie najprawdopodobniej istniał kącik na odpoczynek, postanowiłem zapytać Rozalię, kto to w ogóle jest. Lys: Słuchaj, skąd ty go znasz? Tego całego Jake’a? Bo jakoś nie pamiętam, żeby był kiedykolwiek u ciebie, czy nawet na imprezie. – zmarszczyłem brwi Westchnęła i pokręciła lekko głową. Roz: Wyjaśnię ci wszystko, ale nie teraz. Najpierw idziesz do środka i z nim pogadasz, a jak wyjdziesz, to pójdziemy na spacer i ci opowiem, co się stało… Nie byłem pewny, o czym mówi. Wypytam ją o wszystko, ale najpierw… Idę do tego zasrańca. Zapukałem i usłyszałem „proszę”, więc uchyliłem drzwi, wsadzając głowę do środka. Lys: Przepraszam bardzo, że przeszkadzam, ale szukam Jacoba… - urwałem i cofnąłem się, pytając szeptem Rozalii – Jak on się nazywa? Roz: Vacelman, rusz się. – poleciła Lys: Już, już. – znów zajrzałem do środka – Jacoba Vacelmana. – dokończyłem Dwie lekarki i jeden nieznajomy mi lekarz otaksowali mnie spojrzeniem, a po chwili odezwała się jakaś niska, opalona, starsza kobieta z krótkimi kręconymi włosami. Lek: Jest najprawdopodobniej u ordynatora i bierze zwolnienie. No chyba, że już wyszedł. – oznajmiła – Nie wiem, czy pan może słyszał, ale jakiś białowłosy mężczyzna go pobił. – powiedziała ironicznie No tak, jak mogłem sądzić, że ktokolwiek jeszcze nie wie o tym, co zrobiłem. Bo jakoś nie zdążyłem zauważyć jakiegoś innego faceta z białym włosami. Poczułem, że spaliłem buraka, dlatego wyszedłem, nawet nie dziękując za odpowiedź. Roz: I co? Gdzie jest? – ciekawiła się Lys: Ordynator… Bierze od niego zwolnienie, ale być może już wyszedł, więc lepiej nie będę… - przerwała mi Roz: Idziesz do niego bez żadnych ale! Już! Na górę, zaraz cię zaprowadzę i dopilnuję, żebyś tylko z nim pogadał, zrozumiano? Chwyciła mnie za rękaw i pociągnęła w stronę schodów. Zawlokła mnie aż na piętro, wszyscy ludzie gapili się na naszą dwójkę jak na kosmitów, ale ona nie chciała mnie puścić, rzez co zrobiła z nas pośmiewisko. Roz: No, jesteśmy. A teraz grzecznie zapukasz, przeprosisz, że przeszkadzasz i zapytasz, czy zastałeś Jake’a, po czym poprosisz, by z tobą porozmawiał. Tutaj. – wskazała palcem miejsce, w którym stoję – I nie waż mi się odwalać jakichś cyrków. – zagroziła palcem Kiwnąłem głową ze zrezygnowaniem i zrobiłem to, co mówiła. Zajrzałem do środka i zobaczyłam w nim dwie osoby. Siedzącego na fotelu za biurkiem, starszego, siwego mężczyznę oraz drugiego – czyli tego, który stał się moją ofiarą. Trzymał w ręce jakiś papier i właśnie podawał rękę ordynatorowi. Kiedy spojrzeli na mnie razem, odezwałem się spokojnie: Lys: Bardzo przepraszam, czy mógłbym porozmawiać z Jacobem Vacelmanem? – zapytałem grzecznościowo Ord: Oczywiście, proszę chwilę poczekać. – odpowiedział, po czym zwrócił się do stażysty – Jake, trzymaj się i przez ten tydzień wykuruj się. A w razie jakichkolwiek komplikacji, czy przy bólach szczęki, wiesz, gdzie masz się zgłosić. – uśmiechnął się – To wszystko, możesz iść. Jac: Dziękuję, panie ordynatorze. Oczywiście wyzdrowieję i do widzenia. Ord: Do zobaczenia. Wróciłem do czekającej na mnie Rozalii, a niedługo po tym dołączył do nas chłopak, w pierwszej kolejności przywitawszy się z białowłosą. Jac: Fajnie znów cię widzieć, Rozalio. Jak po wieczorze? – zaśmiał się Roz: Uuuu! Nawet sobie nie wyobrażasz. Chyba częściej będę musiała wpadać! Jac: Zapraszam! – odrzekł roześmiany – Słuchaj, mam do ciebie pytanie dotyczące Nicoli. O co chodzi? Dlaczego próbowała się zabić? – zmarszczył czoło Wsłuchiwałem się w ich rozmowę, ale nic nie rozumiałem. Jaki wieczór? O co chodzi? I po raz kolejny się pytam: skąd on zna Nic? Słowa, które zaraz wypowiedział Rozalia, zupełnie mnie zaskoczyły. Kurde, naprawdę nie mogłem uwierzyć… Roz: Podejrzewam, co nią kierowało. – zerknęła na mnie ukradkiem – Niedawno zerwał z nią chłopak, bo nie mógł wybaczyć jej błędu, który popełniła, a którego bardzo żałowała. Ignorował ją, aż w końcu nie wytrzymała. Nie raz mi powtarzała, że była głupia, że zrobiła mu świństwo, i jak bardzo go kocha i jej na nim zależy. I mimo wielu prób, on nie chciał jej przebaczyć. – teraz patrzyła na mnie z niemym wyrzutem Jak ja mogłem się nie domyślić?! Tyle razy próbowała wyjaśniać… Z tego jednoznacznie wynika, że mnie kocha, a ja to zlekceważyłem. Totalny dureń! Czyli… Że chciała zabić się przeze mnie… Boże… Co ja narobiłem? Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem przed siebie, jednak dziewczyna mnie zatrzymała. Roz: Nie zapomniałeś przypadkiem o czymś? – warknęła Stanąłem i obejrzałem się. Lys: Przepraszam. – wymruczałem i zawróciłem się Słyszałem jeszcze tylko kolejne zdania Rozalia, które mnie na maksa zdenerwowały. Roz: A to właśnie jest ten jej chłopak. – ostatnie słowo wypowiedziała z pogardą Teraz przynajmniej dowiedziałem się, jakie ma o mnie prawdziwe zdanie i co o mnie myśli. Chociaż właściwie, to co mam jej się dziwić? Tyle razy próbował mi uświadomić, że Nicola żałuje, kocha mnie i jest zrozpaczona, że tak podle ją potraktowałem… Zbiegłem na dół, pod salę, w której leżała dziewczyna. Nikogo nie było na korytarzu. Pomyślałem, że Titi pewnie poszła do łazienki, a Kastiel być może poszedł zapalić. Podszedłem do szyby i dotknąłem jej dłonią, po czym wyszeptałem: Lys: Tak bardzo cię kocham… Jestem debilem do potęgi, że tak z tobą postąpiłem… Teraz wiem, że to ja nie zasługuję na ciebie, a nie odwrotnie… Zrobiłaś to przeze mnie… Chciałaś odejść z mojego powodu. Jestem potworem… - znów popłynęła mi łza Odwróciłem twarz w bok. Naprzeciw mnie stali Rozalia i Kastiel. Dziewczyna patrzyła na mnie z troską, a on z jakimś nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Spuściłem głowę, kręcąc nią. Nie wiedziałem, co mam robić. Chociaż nie, byłem pewien. Decyzję podjąłem błyskawicznie, bez żadnego namysłu. To pewne. Potrzebowałem odpoczynku, by poukładać sobie wszystko, czego się dowiedziałem. I teraz nie ważna jest rozmowa z Rozą, żeby dowiedzieć się, gdzie się poznali z tym Jacobem. I dlaczego wtedy trzymał Nicolę za rękę. Spojrzałem zaraz na nich i nie zwracając uwagi na to, czy coś mówią, czy nie, wybiegłem z budynku. Coś tam krzyczeli, ale teraz mało mnie to obchodziło. Na postoju taksówka. Wsiadłem. Kierunek – dom. Dobrze, że Leo nie był w pracy, a Cathrina wyszła do siłowni, ale i tak muszę się spieszyć. Po drodze zadzwoniłem do Roben’a. Na szczęście okazało się, że jego kumpel się wyprowadził i ma wolny pokój. Zgodził się, bym u niego zamieszkał, świetnie. Wbiegłem do pokoju i z szafy wyjąłem walizkę. Spakowałem ubrania, przybory toaletowe, jakieś pamiątki. Na kartce w salonie napisałem moim współlokatorom, żeby się nie martwili za bardzo. Chociaż w sumie to Kate na pewno będzie wariowała ze strachu, jak zwykle w takiej sytuacji. Trudno. Nie mam wyjścia. Podszedłem do drzwi i rzuciłem okiem na wnętrze, kolejny raz. Odwróciłem głowę w bok, by nie załamać się. Szybko otworzyłem drzwi, zamknąłem je na klucz i podbiegłem do czekającego na mnie auta, wrzucając walizkę na tylne siedzenie. Ostatni raz przyjrzałem się domu. Mojemu domu. Chociaż właściwie, to już nie. Podałem kierowcy dokładny adres, a ten ruszył ulicą. Wyjechałem… Latali nade mną, jak nad jakimś dziwolągiem. Cały czas sprawdzali, czy dobrze się czuję, badali, jakbym była jakimś nowym okazem zwierzęcia, które zostały niedawno odkryte i należy je dobrze poznać… Nie pamiętałam, co się stało. Z tego, co powiedział mi lekarz, dowiedziałam się, że próbowałam popełnić samobójstwo. Ale dlaczego? Co się stało? Najgorszy moment w moim życiu. Nie miałam pojęcia, co się dzieje, co, lub kto, doprowadził mnie do stanu załamania. Boże, o co mogło chodzić? Na korytarzu czekali ponoć moi znajomi i ciocia. Ciocia? Mam jakąś? Znajomi? Ilu ich jest, jak mają na imię, czy dobrze ich znam? A tak w ogóle, to czemu nie ma moich rodziców? Na pewno się martwią, ale dlaczego nie przyjechali do mnie? Do swojej córki? Kurde! Czy ktoś może mi, z łaski swojej, na te pytania odpowiedzieć?! Zauważyłam wchodzącego lekarza, a za nim jakąś kobietę. Krótkowłosa blondynka w okularach, dość młoda, szczupła, wysoka, z przyjaznym uśmiechem na twarzy. Moja mama? Lek: Witaj Nicolo. Przyprowadziliśmy ci gościa. Oto pani psycholog. – powiedział Psycholog? Serio? To gdzie moi rodzice?! Psy: Dzień dobry. – przywitała się, spojrzałam na nią niepewnie – Nazywam się Georgie Binc. Jestem psychologiem i specjalizuję się w sprawach nastolatków, dlatego właśnie tu jestem. – posłała mi szczery uśmiech Nie byłam pewna, po co przyjechała, bo… skoro nic nie pamiętam, to o czym ona będzie ze mną gadać? Raczej w sali szpitalnej nie będzie mi przypominać przeszłości, tak? Zaczęła coś do mnie mówić. Wypytywała się o cokolwiek, co bym wiedziała, może pamiętam jakiś szczegół. Dlaczego pocięłam się, czy ktoś mnie źle traktował… Ale nic z tego nie wiedziałam. Wkurzała mnie taka właśnie niewiedza. Może ktoś mi kiedyś coś zrobił, skrzywdził, pobił, wyzwał, a ja… nie miałam o tym pojęcia… Jak dobrze, że za parę dni pamięć miała do mnie wrócić, co było dla mnie ogromnym pocieszeniem. Długo bym nie pociągnęła z takimi lukami. Kobieta wytłumaczyła mi, że to takie jakby przesłuchanie. Lekarze nie zgodzili się na wpuszczenie policjantów, ze względu na mój stan depresji, natomiast jej pozwolili ze mną porozmawiać. Co było, podsumowując, bezsensem, bo i tak była w punkcie wyjścia, czyli wiedziała tyle, co nic. Kiedy poszła, pan doktor polecił mi, bym odpoczęła, bo potrzebny mi sen, więc według jego polecenia, odpłynęłam. Obudziłam się dopiero… zerknęłam na jedną z szafek przy przeciwnym łóżku – 6:58, dzisiaj niedziela. Swój wzrok skupiłam na śpiącej spokojnie na materacu, starszej kobiecie. Miała trochę siwych włosów, bo w większość była już łysa. Na twarzy zauważyłam pełno głębokich, długich zmarszczek. Wyglądała trochę jak taki pomarszczony pies rasy Shar Pei, oczywiście bez obrazy dla niej. Właściwie, to ja ją podziwiałam. Dawałam jej co najmniej osiemdziesiąt lat, czyli była już u schyłku życia. A skoro leży teraz tutaj, to oznacza, że nigdy nie podjęła kroku prowadzącego do samobójstwa, chyba że chodzi o próbę. Jest silna, mimo starego wieku, a ja? Nie wiem, dlaczego postąpiłam, jak postąpiłam, ale okazałam słabość. Przecież nic nie może być aż tak straszne, by od razu ze sobą kończyć. A jednak. To musiało być bardzo poważne, jestem pewna. Nie pamiętam swojego zachowania, ale wiem, że ot tak się nie poddaję i dążę do osiągnięcia celu. Nie wiem… Eh… Teraz pozostaje mi tylko czekać, by cokolwiek wróciło do mojej głowy. Cały dzień spędziłam głównie na spaniu. Do mojej sali nie wpuścili nikogo z moich rzekomych znajomych, ponieważ stwierdzono, że nie jestem gotowa. Może to i lepiej? Bo jeśliby do mnie przyszli, to co byśmy robili? Rozmawiali? O czym? Teraz jedynymi osobami, które znałam, był lekarz i trzy pielęgniarki, które podłączały mi kroplówkę oraz wspomniana wcześniej kobieta, z którą nawet słowa nie zamieniłam, bo albo ja, albo ona – spałyśmy. Wieczorem, po przyniesieniu nam posiłków, czyli kanapek z jakimś dżemem jabłkowym, choć dla mnie wyglądał i pachniał jak rozgotowane skarpety z dodatkiem zapachu skunksa, których nie zjadłam, odezwała się do mnie moja „współlokatorka”. …: Witaj, dziecko. Nie miałam przyjemności jeszcze z tobą porozmawiać. Mam na imię Lucia, a ty? – uśmiechnęła się przyjaźnie Zastanowiłam się chwilę, czy jej odpowiedzieć, ale nie miałam nic do stracenia, a potrzebowałam czyjegoś towarzystwa, bo czułam się samotnie z nikim się nie kontaktując. Nic: Nicola. – mruknęłam Przez moment nic nie mówiła, jakby o czymś myślała. Luc: Ach… Co zbieg okoliczności. – wymówiła z jakąś… pogardą? Nic: Słucham? – byłam ciekawa, co ma na myśli Luc: Słyszałam co mówił lekarz, jak tu przychodził. Tak młoda osoba, a chciała… - umilkła, a po jej policzku spłynęła łza Nie rozumiałam, co doprowadziło ją do takiego stanu. Ja… powiedziałam coś nie tak? Ale przecież nic złego nie mówiłam… Nic: Przepraszam… co się dzieje? – zapytałam zmartwiona Podniosłam się do pozycji siedzącej i oparłam ręce o łóżko, nie na długo. Rany na moich nadgarstkach dały o sobie znać, dlatego syknęłam głośno i rozmasowałam delikatnie miejsca wcześniejszych cięć, nadal patrząc z troską na kobietę, która ciągle szlochała. Zrobiło mi się jej żal, mimo, że nawet nie wiedziałam, czemu płacze. Luc: Przepraszam, dziecko, że tak się zachowuję, ale jestem już stara, nie mogę nad tym zapanować. – szepnęła - Wiesz, dlaczego tu jestem? – spojrzała na mnie miękko, pokręciłam głową’ Westchnęła ciężko. – Miałam zawał. - nie wiem czemu, ale zrobiło mi się smutno – A… To przez to, że moja wnusia, kochana wnusia, popełniła samobójstwo. Powiesiła się. – wytrzeszczyłam oczy, a ta znów rozpłakała się – Miała na imię Nicola… - uśmiechnęła się do mnie blado przez łzy – Tak samo, jak ty… - szepnęła Odwróciłam głowę w bok, bo byłam na skraju załamania. Dlaczego ja chciałam się zabić?! Luc: Bardzo mi ją przypominasz, wiesz? – załkała – Miała niemal takie same włosy, wyraz twarzy… - westchnęła Wszystko już teraz rozumiałam. Nic: Przykro mi… Luc: Nie chodziło mi o to, byś robiła sobie jakieś wyrzuty, absolutnie. – uśmiechnęła się lekko – Powiesz mi, co się stało? – zapytała miękko Pokręciłam delikatnie głową. Luc: Ach… No tak, zapomniałam. Ale nie martw się, wszystko sobie przypomnisz. Doktor Folter to doskonały lekarz, wie, co mówi. – pocieszała mnie – Nie wiem, czy masz ochotę wysłuchiwać rozterek osiemdziesięcio trzylatki… Nic: Proszę mówić. – uśmiechnęłam się do niej na tyle, ile pozwalało mi marne samopoczucie Luc: Moja wnusia jest… - tu znów się załamała – Była… mniej więcej w twoim wieku. Nie mieszkała tutaj, tylko w sąsiednim mieście ze swoim ojcem. Sama do końca nie wiem, co nią kierowało, ale powiedziano mi, że to przez chłopaka. Podobno zakochała się po uszy w pewnym młodzieńcu, świata poza nim nie widziała. A on… ten gnój… Najpierw ją adorował, a potem zwyczajnie ignorował, traktował, jak śmiecia. – powiedziała jednocześnie z oburzeniem, jak i smutkiem – Nie wyobrażam sobie, jak bardzo podle musiała się czuć, żeby targnąć się na swoje życie. Nigdy nie poznałam osoby z tak twardym charakterem, jak właśnie Nicola. A mimo to w końcu się złamała… To bydlę odebrało jej życie, a mnie wnuczkę. Niech smaży w piekle za to, co zrobił. – wyrzuciła z siebie Obserwowałam jej twarz, reakcję, ruchy, miny. Miałam ochotę podejść i ją przytulić, chociaż pierwszy raz widziałam ją na oczy i znałam jedynie jej imię. Nic: Nie wiem co powiedzieć… - zdołałam tylko wydukać A co innego miałabym jej odrzec? „Bardzo mi przykro”? „Wszystko się ułoży”? „Będzie dobrze”? Nie. Jej nic się nie ułoży, nie będzie w porządku. Nie ma słów, by opisać jej wielką tragedię. Straciła kochaną wnuczkę. Opowiedział mi jeszcze trochę o sobie, a ja pytałam, bo sama nie miałam jej o czym mówić, gdyż nie wiedziałam nawet, gdzie mieszkam, i tak dalej. W tym momencie była jedynym człowiekiem, z którym zamieniłam kilka słów o życiu, przeszłości. Kiedy przychodził lekarz, padały jedynie zdania: „Jak się dzisiaj czujesz?”, czy „Wszystko w porządku?”, a ja odpowiadałam „Tak.”, lub „Bywało lepiej.”. Polubiłam panią Lucię, wydawała się bardzo miła. A kiedy znów zaczęła rozmowę na temat swojej Nicoli i tego chłopaka, który ją skrzywdził… Coś mignęło mi w pamięci. Przypomniałam sobie białe włosy, ale tylko. Żadnej twarzy, osoby. Jednak widziałam wyraźnie, że to ktoś, kogo znałam. Zamknęłam oczy i dałam ręką znać kobiecie, że potrzebuję ciszy. Próbowałam drążyć, szukać odpowiedzi na pytanie, kto to jest, ale na marne. Kto mógł mieć takie włosy? A może to po prostu któraś babcia, albo może dziadek? Proszę, błagam, niech to się wreszcie skończy… Lucia chyba nadal coś mówiła, ale ja nie dałam rady. Zasnęłam na siedząco i padłam na łóżko. Kolejnego dnia obudziłam się powitana szczerym uśmiechem mojej sąsiadki. Świetnie było mieć osobę, do której można się chociaż odezwać. Luc: Witaj. Jak się czujesz? Nic: Dobrze, chyba. A pani? Luc: W porządku. Przynajmniej mam towarzyszkę do rozmowy. – uśmiechnęłyśmy się – Kolejny dzień z marudzącą staruszką, to musi być tortura, prawda? – zaśmiała się cicho, ale ten śmiech przerodził się w duszący, głośny kaszel Kobieta zrobiła się sina, nadal kasłając ciężko. Chwyciła się za gardło i prawie wypluwała wnętrzności. Przeraziłam się nie na żarty. Nic: Pomocy! Pani Lucia się dusi! – wrzasnęłam zdenerwowana, po czym postanowiłam wstać Miałam się nie wysilać i leżeć bez wstawania do poniedziałku, czyli do dzisiaj, więc już chyba mogę się podnieść. Zresztą, tu chodzi o życie człowieka. Podbiegłam do łóżka staruszki i zauważyłam biegnących lekarzy, którzy po chwili dopadli panią Lucię. Obejrzałam się za siebie i za szybą, na korytarzu, zobaczyłam trzy osoby. Kobietę z długimi, kręconymi, czarnymi włosami, białowłosą dziewczynę i czerwonowłosego chłopaka, których oczywiście nie znałam. Ale… patrzyli na mnie zmartwionym wzrokiem, że przez chwilę pomyślałam, że to może właśnie moi znajomi i ta ciocia? Nie, niemożliwe. Przeniosłam wzrok na łóżko mojej salowej sąsiadki. Przecisnęłam się przez przybyłe właśnie pielęgniarki i chwyciłam ją delikatnie za rękę. „Żeby tylko dała radę…” – pomyślałam Kobiety zaczęły coś do siebie mówić, jedna wybiegła jak błyskawica, by po chwili wrócić z lekarzem u boku. Kazano mi się odsunąć, by mogli zająć się pacjentką. Martwiłam się, tak strasznie się martwiłam. W tym momencie ta pani była jedyną osobą, o którą mogłabym się bać. Nie zorientowałam się nawet, że jej łóżko wyjeżdża z pokoju i zostaję sama, a zza szyby obserwują mnie trzy pary oczu. Położyłam się i odwróciłam do nich plecami, by nie mogli obserwować mojej reakcji. Chociaż, może to naprawdę moi przyjaciele, skoro gapią się tak tyle czasu? Nie wiem. Kiedyś się dowiem, a teraz znowu pójdę spać. Nie, właściwie to nie, nie jestem śpiąca. Drzwi się rozsunęły, a ja jak oparzona zwróciłam się do mojego „gościa”. Doktor Folter. Od razu naskoczyłam na niego z tysiącem pytań. Nic: Panie doktorze, co z panią Lucią? Jak się czuje? Czy… Czy ona w ogóle żyje? – przełknęłam głośno ślinę Lek: Proszę się nie martwić, wszystko jest w porządku. W tej chwili trwa zabieg zatamowania krwotoku wewnętrznego u pacjentki. – przeraziłam się – Ale moi koledzy sobie poradzą, nie denerwuj się. – pocieszył mnie swoimi słowami – Polubiłyście się, co? Potaknęłam mu. Lek: Nic dziwnego, to bardzo miła osoba. – uśmiechnął się do mnie, po czym usiadł na krześle przy łóżku – A teraz wiadomości dla ciebie. Dzisiaj wieczorem cię wypuszczamy, bo nie masz obrażeń kwalifikujących się do pozostawienia na obserwacji. Po prostu dostajesz tygodniowe zwolnienie ze szkoły i leczysz ręce. – powiedział, po czym dodał – I psychikę również. Twojej cioci już poleciłem, byś przez najbliższy miesiąc trzy razy w tygodniu odwiedzała psychologa, który pomoże ci w uporaniu się ze stresem. Nic: Słucham? Doktorze, to absolutnie nie potrzebne, ja… Lek: Uwierz mi, wiem, co mówię. Zaraz po tym, jak pamięć wróci, będziesz przybita, rozżalona, bo w końcu coś cię zmusiło do takiego postąpienia. I mam nadzieję, że trzeci raz nie będę musiał cię oglądać. Najpierw pobicie, teraz to… - pokręcił głową, a ja, zbijając go z tropu, zaśmiałam się lekko Nic: Mam bardzo ciekawe życie, prawda? Lek: Nie ujął bym tego w ten sposób, ale skoro tak mówisz… - uśmiechnął się, po czym chrząknął – A teraz bądźmy poważni. Proszę w domu w miarę możliwości oszczędzać się, a po dwóch tygodniach zgłosić jeszcze na obejrzenie wszystkiego, dobrze? Nic: Oczywiście. – odparłam – Jeśli nie zapomnę. Lek: Pani Titi też przekażę, na pewno cię dopilnuje. Dobrze, zobaczymy się wieczorem przy wypisie, a tymczasem musisz jeszcze u nas jakoś przeżyć. – na jego twarz wpełzł uśmiech, idąc ku drzwiom Nic: Jeszcze jedno… Czy… Czy ta kobieta na korytarzu to ktoś z mojej rodziny? – zapytałam słabo Lek: To twoja ciocia, później się z nią zobaczysz, kiedy zabierze cię do domu. A pozostała trójka to jak mniemam znajomi. – odparł Nic: Trójka? Widziałam tylko tę kobietę, dziewczynę i chłopaka z czerwonymi włosami… Chwilę się zastanawiał. Lek: Jak wchodziłem do sali, nie było białowłosego, tego, który pobił mojego stażystę… - zmarszczył brwi, po czym wyszedł, zamykając drzwi Chwila… Chłopak z białymi włosami… Czy to mógł być ten, którego sobie zaczęłam przypominać...? I kim on dla mnie w ogóle jest? O ja, moja głowa… Boli, ała! Chwyciłam się za łeb i nie panując nad sobą – znów opadłam na łóżko i zasnęłam … …: Kocham cię… - usłyszałam cichy szept Odwróciłam się nagle, by zobaczyć, kto do mnie mówi. Jednak nic nie dostrzegłam – wokół panowała całkowita ciemność. Jedyne, co udało mi się wypatrzeć, to burza białych włosów, wyraźnie zarysowana w otoczeniu. Przetarłam oczy, po czym znów je otworzyłam. Kto to jest? A może… …: Jesteś całym moim światem, uwielbiam cię. Zrobiłam krok w stronę tej osoby, wyciągając nieznacznie rękę. Nic: Kim… Kim jesteś? – zapytałam lekko drżącym głosem Nadal nie widzę twarzy, jego twarzy, bo ten głos… Głos jakiegoś mężczyzny gdzieś już słyszałam. Uśmiechnęłam się delikatnie, nie wiem, dlaczego. Śmiech. Przyjazny śmiech tego, kto przede mną stoi. Lecz po chwili stał się jakiś taki… nieprzyjemny… …: Nie wiesz, kim jestem? Podejdź bliżej, na pewno mnie poznasz… Zamiast przybliżyć się, cofnęłam kilka centymetrów, wystraszyłam się trochę. …: No podejdź. – zachęcał mnie głos, ale ja nadal powoli kroczyłam do tyłu – Chodź do mnie! Nie słyszysz?! - warknął Wzdrygnęłam się, a za chwilę przeraziłam. Ujrzałam jego twarz… Straszną twarz… Porozcinaną, zakrwawioną, czerwoną. I szyderczy uśmiech. Odcięty płat policzka, który teraz zwisał mu aż do szyi. Szedł do mnie z wrogim błyskiem w oku. Stanęłam jak wryta i patrzyłam bez najmniejszej reakcji, jak zbliża się niebezpiecznie. Zaraz jednak wróciło do mnie życie. Odwróciłam się z zamiarem ucieczki, nic z tego nie wyszło. Doskoczył szybko i objął mnie w pasie swoimi krwawiącymi rękoma, śmiejąc psychopatycznie. …: Tak długo na ciebie czekałem i wreszcie nadszedł mój czas! – krzyknął triumfalnie Wyrywałam się, szarpałam, co nie przyniosło rezultatu. Schyliłam się i bez namysłu ugryzłam go w jedną z rąk, dzięki czemu uwolniłam się. Zaczęłam uciekać, a wtem usłyszałam głośny jęk. Odwróciłam się i serce podeszło mi do gardła. Klęczał na ziemi, pochylając nad krwawiącym łokciem… Poczułam nieprzyjemny posmak w ustach, myślałam, że zwymiotuję. Dotknęłam dłonią warg. Nie, chwila… To nie są moje usta… Nic: Aaaaaa! – wrzasnęłam Wyplułam z siebie jego rękę… Boże… Odgryzłam mu ją…? Odskoczyłam kolejne kilka metrów i chwyciłam za serce. Myślałam, ze zemdleję. Kim on jest? To… Co mu się stało? Moje rozważania przerwał głos. …: Jak możesz? - szepnął ledwo słyszalnie - Kochałem cię kiedyś… A ty… - urwał – Zabiłaś mnie… - jęknął, padając bezwładnie na ziemię Wytrzeszczyłam oczy, wycierając usta z krwi i zakryłam je dłonią. Zabiłam kogoś? Ale… Odwróciłam się, biegnąc ile sił w nogach. Musiałam uciec jak najszybciej. Znów słyszę ten śmiech, odwracam się. Stoi tuż za mną, w pełni sił, patrząc na mnie zwyrodnialczym wzrokiem. …: Jeszcze z tobą nie skończyłem… - szepnął groźnie, uśmiechając w straszny sposób Rzucił się na mnie. Wykręcił rękę i pchnął na coś. Zaczęłam płakać i błagać, by przestał. Na te słowa podszedł, i przytulił. …: Nigdy bym cię nie skrzywdził… - szepnął czule Nie wiedziałam, co robić, ale trochę się uspokoiłam. …: Ale jednak skrzywdzę. – powiedział, podniosłam na niego przerażony wzrok Bez chwili namysłu, wbił mi coś w brzuch. Sztylet... Wrzasnęłam głośno i padłam na kolana, płacząc z bólu i bezsilności Nic: Dlaczego? – jęknęłam na tyle, ile miałam jeszcze sił …: Kocham cię. – szepnął jeszcze i odszedł, jak gdyby nigdy nic Zapłakana, patrzyłam na niego chwilę, do czasu, aż nie zakrztusiłam się własną krwią… Obudziłam się zlana zimnym potem. Lekarz już do mnie dobiegał, mówiąc coś, lecz ja go nie słuchałam, ciągle szlochałam. Lek: Co się dzieje? – zapytał zmartwiony Nadal płakałam, teraz jeszcze głośniej. Słowa mężczyzny docierały do mnie jak we mgle. Lek: Kristin, daj jej coś na uspokojenie. Szybko. – zwrócił się do pielęgniarki – Nicola, słyszysz mnie? – potrząsnął moim ramieniem Wpatrzyłam się w punkt na ścianie przede mną, trzęsąc się ze strachu. Nic: Dlaczego? – jęknęłam – Dlaczego to zrobiłeś? – mój głos łamał się z każdym kolejnym słowem W tym momencie wyłączyłam się kompletnie. Już nie kontaktowałam, nic nie słyszałam. Nie wiem ile minęło do czasu, kiedy przed moją twarz podstawiono tackę z kilkoma tabletkami i kubkiem z wodą, lecz wszystko połknęłam. Popatrzyłam przerażona, znowu zaczynając drżeć i płakać. Co to miało być? Przyśnił mi się jakiś zombi? Odgryzłam mu rękę, a on… zabił mnie? Przecież mówił, że mnie kocha… Łzy zaczęły lać się jeszcze większymi strumieniami i nie dało się mnie uspokoić, mimo licznych prób zebranych w mojej sali. Zauważyłam kątem oka, że lekarz kręci głową z bezsilności, karze pani Kristen, czy jak jej tam, pilnować mnie, a sam wychodzi. Kolejne kilka minut i wreszcie się uspokoiłam, teraz kołysana delikatnie w ramionach pielęgniarki. No co jak co, ale ja to umiem wzbudzać czyjąś litość. Dobra, na dzisiaj starczy. Nic: Już mi lepiej. Przepraszam. – wyplątałam się z jej ramion Piel: Na pewno? – kiwnęłam jej – Więc chyba tabletki pomogły. Świetnie. Połóż się, powinnaś odpocząć. Za dwie godziny cię wypisujemy, trzymaj się. – uśmiechnęła się Czy nikt nie rozumie, że już wystarczająco się dzisiaj wyspałam i nie jestem senna? Tak, najlepiej, żebym cały dzień przespała. Rozmyślając tak nad wszystkim, czyli niczym, do moich uszu doszedł szloch. A dochodził zza szyby. Zerknęłam w tamtą stronę. Moja rzekoma ciocia opierała ręce o plastikową szybę i łkała cicho. Patrzyła na mnie troskliwie, a gdy zorientowałam się, że jej się przyglądam, uśmiechnęła się do mnie delikatnie, na co jej odpowiedziałam takim samym uśmiechem. Wiedziałam, że odetchnęła i zrobiło jej to przyjemność. Nagle naszła mnie jedna myśl. Zawahałam się i przygryzłam dolną wargę, lecz postanowiłam zrobić jeszcze jedną rzecz. Powoli wyciągnęłam ku niej rękę w geście zaproszenia. Zdziwiła się nieco, nic dziwnego. Rozejrzała się, czy w pobliżu nie ma nikogo i upewniwszy się, że nikt jej nie wyprosi, bardzo cicho i ostrożnie rozsunęła drzwi. Stanęła przy wejściu i patrzyła na mnie uważnie. Nic: Usiądź… - zaczęłam, na co drgnęła – Ciociu. – dodałam Ostatnim słowem naprawdę ją zdziwiłam, ale posłusznie podeszła i spoczęła na krześle. Siedziałyśmy w ciszy, żadna z nas nie wiedziała, co ma powiedzieć tej drugiej. W końcu postanowiłam przerwać ten moment. Nic: Proszę, opowiedz mi coś o mnie. Jak się nazywam, gdzie mieszkam, czy mam znajomych. Wszystko. A w szczególności, gdzie są moi rodzice. - poprosiłam Titi: Ja... Myślę, że lepiej by było, gdybyśmy porozmawiały o tym w domu... - tłumaczyła Nic: Chcę wiedzieć o tym teraz. Proszę cię, ciociu, jesteś w tej chwili jedyną osobą, od której mogę się czegokolwiek dowiedzieć. - błagałam Westchnęła. Titi: Dobrze. Opowiem ci. Uśmiechnęłam się na te słowa i wsłuchałam w opowieść. W pierwszej kolejności dowiedziałam się, że mówiłam i nadal mam do niej mówić po imieniu. Trochę się zdziwiłam, ale potem, gdy opowiedziała o rodzicach, wiedziałam, że to dlatego, iż zawsze miałyśmy doskonały kontakt i traktowałyśmy się jak koleżanki. Ten fakt przyjęłam bez problemu, gorzej z tym drugim... Więc to dlatego ani mojej matki, ani ojca nie było w szpitalu. Po prostu ich nie obchodziłam i mieli mnie w głębokim poważaniu. Mogłam się spodziewać... Przecież nie próbowałabym się zabić bez ważnego powodu. A jeszcze to pobicie... Z tego, co mi powiedziała ciocia, znaczy Titi, mniejsza z tym, jakaś Amber uknuła z koleżankami intrygę i mnie skatowały, a potem obróciły sprawę przeciwko mnie. Mój były. Edd się ponoć nazywał i któregoś wieczoru w parku, chciał... Uratował mnie kolega, mówiła o czerwonowłosym chłopaku, którego wcześniej widziałam w jej towarzystwie. Zapytana, gdzie poszedł razem z dziewczyną, odparła, że siedzieli niemal całą noc i poszli się wyspać, bo do szkoły dzisiaj i tak nie mieli co iść, był już prawie wieczór. A wracając, opowiedziała mi jeszcze jedną, bardzo ważną w tamtej chwili, informację. Około dwa tygodnie temu zerwał ze mną chłopak, z którym byłam, no, nieco ponad tydzień... To nie napawało optymizmem, lecz jedna cecha jego wyglądu bardzo mnie zainteresowała. Oczywiście Titi nie znała go zbytnio, ale pamiętała, że ma na imię Lysander, ubiera się w ciuchy w stylu wiktoriańskich, cierpi na heterochromię, więc jedno oko jest złote, a drugie zielone. I to, co dało mi do myślenia. Miał białe włosy... Może to on? Jego zapamiętałam i miałam w pamięci? A we śnie... on był tym zombi i mnie zabił? Ale dlaczego? Czemu?! Potem oczywiście dowiedziałam się, że pocięłam się w łazience, a Lysander mnie znalazł... Nie rozumiałam tego wszystkiego. Mimo, że po części znów poznałam swoje życie, nadal miałam wiele pytań i zdaje się, że Titi mi na nie odpowie. Właśnie naszła mnie kolejna myśl, i nie omieszkałam nie zagaić o to kobiety. Nic: Posłuchaj, muszę wiedzieć jeszcze jedną rzecz. Mam może jakąś najlepszą przyjaciółkę, kogoś, komu mogłam wcześniej się zwierzać, powierzać tajemnice? Pewnym było, że jeśliby taka osoba istniała, to na bank wiedziałaby coś niecoś o moich problemach i dylematach. Titi: O ile pamiętam, ma na imię Rozalia, to ta, która jeszcze niedawno tu była i siedziała ze mną na korytarzu. Wiedziałam ją kilka razy. Między innymi wtedy, gdy przyszła do nas z tamtym chłopakiem, albo w piątek, kiedy to zrobiliście sobie mały babski wieczorek. Beze mnie. – dodała, udając groźną minę Zaśmiałam się cicho. Nic: Widocznie nie zasłużyłaś. – uśmiechnęłyśmy się do siebie Faktycznie łapało się z nią świetny kontakt i już się nie dziwię, że mówię jej na „ty” i w ogóle tak dobrze się rozumiemy. Nic: Czyli byłam wtedy tylko z tą Rozalią, tak? – drążyłam dalej Zastanowiła się krótką chwilę. Titi: Nie, pamiętam jeszcze inne dziewczyny. Z imion ich dokładnie nie znałam, ale słyszałam, jak rozmawiają. Mówiły do siebie: Violka, Kim i Irys. Oprócz ciebie, spały u nas te cztery dziewczyny, więc jak mniemam to jakieś twoje dobre koleżanki. – rzekła – A następnego dnia, kiedy wieczorem wróciłam z pracy i po krótkiej drzemce zeszłam na dół, dowiedziałam się z wiszącej na lodówce karteczki, że moja siostrzenica poszła do nocnego klubu, nawet ze mną o tym nie rozmawiając. – wymówiła ironicznie, spoglądając na mnie pobłażliwie Nic: Ej, proszę mi tu nie robić wyrzutów! Nic nie pamiętam i nie mogę by pewna, że mi kitu nie wciskasz. – broniłam się Titi: A potem zadzwonił do mnie Lysander, mówiąc, że znalazł cię w łazience. – dokończyła Zasmuciłam się znów. Co się stało, że ze mną zerwał? Co takiego się stało, że rozeszliśmy się? Może się mną bawił i to typowy podrywacz? A może to ja go zraniłam? Sama nie wiem… Lek: Proszę, proszę. – dopiero się zorientowałam, że do Sali wszedł lekarz – Mogłem się spodziewać, że nie wytrzyma pani tutaj bez zobaczenia się z pacjentką. Titi: Eh… Ja, musiałam wejść. Zobaczyć, co się dzieje... Lek: Spokojnie, nie musi się pani tłumaczyć. Właśnie przyszedłem wypisać Nicolę, a to dużo lepiej, że zapoznała się z panią i porozmawiałyście ze sobą. – uśmiechnął się – To co, mogę cię wypuścić do cioci, czy wolisz u nas zostać? – zapytał Nic: O nieee, nigdy więcej szpitali. Mam dość. Titi i pan Folter zaśmiali się. Lek: Dobrze, w takim razie proszę, to zwolnienie ze szkoły do końca tygodnia. – wręczył kobiecie świstek – Jak mówiłem, za dwa tygodnie kolejna wizyta, będę musiał sprawdzić, czy wszystko dobrze się goi. I bardzo proszę nie zapomnieć o psychologu. Trzy wizyty tygodniowo w ciągu miesiąca to i tak niedużo, więc proszę nie ignorować tegoż zalecenia, dobrze? Titi: Tak, oczywiście, panie doktorze. Osobiście tego dopilnuję. – zapewniała Titi Lek: Cieszę się. Teraz, Nicolo, idź się przebrać, a ja pomówię jeszcze chwilę z twoją ciocią. Nic: Dobrze. – wstałam z łóżka, wzięłam ubranie, które kobieta przed chwilą wypakowała z torby i położyła na szafkę, i poszłam do łazienki Nałożyłam na siebie ciuchy. W lusterku, zaraz po rozczesaniu, jako tako ułożyłam włosy, choć marnie to wyszło, zważając na to, że na szybce było pełno smug, nie wspominając o jego wielkości. Wychodząc, podłapałam kilka słów wypowiadanych przez pana doktora. Lek: Nie należy też zapominać o tabletkach. Codziennie na wieczór trzeba jej podawać dwie tabletki, po jednej każdego rodzaju. Kiedy pamięć wróci, na pewno będzie jej ciężko i może sobie nie radzić, więc leki na uspokojenie jej nie zaszkodzą. – polecił Titi: Dobrze, wykupię wszystko to, co tylko będzie potrzebne. Zadbam o to, by miała teraz dużo spokoju i czasu do rozmyślania, tak, jak pan powiedział.
Nic: Już jestem. Zwarta i gotowa. – uśmiechnęłam się, by nie domyślili się, że cokolwiek słyszałam Lek: Dobrze. W razie jakichkolwiek komplikacji proszę się zgłosić, choć myślę, że nie ma co się dziać. Cóż, dzisiaj poniedziałek, czyli jutro, pojutrze – we środę, pamięć powinna wrócić. Albo stopniowo, albo w całości. Nie martw się. Titi: W porządku. Bardzo dziękujemy, panie doktorze. Do widzenia. – skierowała się ku wyjściu, a ja za nią Za moment jednak zatrzymałam się i zapytałam: Nic: Może pan jeszcze powiedzieć, co z panią Lucią? Lek: Trafiła na inny oddział, bo właśnie zwolniło się miejsce. Czuje się dobrze, dochodzi do siebie po zawale. Miło, że się o nią martwisz. Przekażę jej, że pytałaś o jej stan, na pewno bardzo się ucieszy. – uśmiechnął się Nic: Dziękuję. – podziękowałam mu radośnie i wyszłam Drogę pokonałyśmy z Titi niemal w milczeniu, prócz kilku zdań o tym, że jak przyjedziemy, obejrzymy trochę zdjęć, opowie mi ze szczegółami moje wcześniejsze życiowe potyczki. Chyba trochę niepotrzebnie, ponieważ doktor zapewniał, że nawet jutro mogę sobie wszystko przypomnieć. Chociaż w tej chwili nie byłam pewna, czy tego chcę. Może powinnam zadzwonić do Rozalii? Na pewno mam jej numer, a skoro to moja przyjaciółka, jak powiedziała ciocia, wyjaśni mi, o co chodzi z tamtym chłopakiem? Tak, to pewne, że się z nią skontaktuję. Jutro rano zaproszę ją do siebie po szkole. Albo zaraz po powrocie napiszę jej esa. Co z tego, że kompletnie jej nie znam? Zatrzymałyśmy się pod sporym, żółtym domem wyłożonym jasną dachówką. Wokół zadbany, niewielki ogródek, z boku drewniana altana. Że to niby mój dom? Supcio! Titi: Idziemy? – zapytał, gdy przez dłuższą chwilę nie ruszałam się, zapatrzona w budynek. Nic: Eeee… Tak, jasne. To naprawdę mój, znaczy nasz, dom? – nie dowierzałam Zaśmiała się wesoło. Titi: Myślisz, że zawiozłabym cię do domu naszego sąsiada? Nic: No, nie… Titi: Właśnie. Chodź. Zaraz zrobimy sobie wieczorek… zapoznawczy? Można by to tak ująć, bo poznasz swoich znajomych nieznajomych, jakkolwiek to brzmi. – wzruszyła ramionami Po kolejnych pięciu minutach stałyśmy w salonie, wcześniej rozebrawszy się, a kobita przeglądała szuflady, podczas gdy ja rozglądałam się po wnętrzu. Dziwnie się czułam. Niby mieszkałam to od ponad miesiąca, a nic nie pamiętałam. Titi: No, mam. Oto album z naszymi zdjęciami. – podniosła do góry przedmiot – Twoich znajomych to ja ci nie przypomnę, ale chociaż rodzinę zobaczysz, dobra? Jakie miałam wyjście? Kiwnęłam głową w ramach potwierdzenia. Kiedy przerzucałam kolejne kartki, ciocia tłumaczyła mi, kto jest na poszczególnym zdjęciu, kiedy było robione. Dowiedziałam się też, że trafiłam do niej po śmierci babci Margie – siwej, niskiej staruszki ze zdjęć, nie bezpośrednio, lecz przez krótki pobyt w rodzinie zastępczej. Dziwne, bo ta informacja nie wzbudziła we mnie dosłownie żadnych uczuć. Tak, jak wiadomość, że byłam katowana przez ojca, czego nie powiedziała mi bez oporów. Kurde, jak bardzo moje życie było do dupy. Aż żal mi się robiło, słuchając o tym wszystkim. Od narodzin, do teraz, ciągle spotykały mnie nieszczęścia… Do dwudziestej drugiej siedziałyśmy na kanapie i rozmawiałyśmy o naszej rodzinie. Nie spodziewałam się, że znów zechce mi się spać, tyle przespałam w szpitalu. A jednak. Ziewałam i ziewałam, aż Titi rozkazała mi iść się położyć, wcześniej oczywiście zaprowadzając do pokoju na piętrze. Obejrzałam mój kącik, ale tylko pobieżnie, bo zaraz poszłam do łazienki, wzięłam ciepłą, szybką kąpiel i położyłam się w łóżku i leżałam spokojnie z zamiarem zaśnięcia, do czasu, gdy to Titi nie przybiegła do mnie z tabletkami na uspokojenie. Jenyyy… ...: Chodź do mnie. - wystawił ku mnie ręce - Nigdy cię nie zostawię, nigdy. - zapewniał, a ja na te słowa uśmiechnęłam się Bez wahania podeszłam do rozradowanego białowłosego i wtuliłam się w niego mocno. Po chwili odsunął mnie delikatnie od siebie, spoglądając głęboko w oczy, po czym wyszeptał ledwo słyszalnie dwa słowa, które w tamtej chwili były najpiękniejszą muzyką dla moich uszu: ...: Kocham cię... Wspięłam się na palce i chciałam delikatnie go pocałować, lecz nagle obraz zaczął się rozmazywać. Mrugnęłam kilka razy oczami, a otworzywszy je, ujrzałam kilkanaście postaci mojego ukochanego... Dziesięć sobowtórów chłopaka stało w całym pokoju, a każdy z nich szeptał wypowiedziane wcześniej przez pierwszego słowa: "Kocham cię...". Uśmiechnęłam się do tego jedynego, którego nadal trzymałam za rękę. Otaczały mnie dokładne klony lubego, wymawiające najpiękniejsze w świecie słowa. Nic: Ja też cię kocham. - rzekłam spokojnie Przeniosłam spojrzenie z naszych splecionych ciasno dłoni, na samą twarz mojego mężczyzny. Wpatrzył się w jakiś punkt za mną, a to spojrzenie było jakieś takie nieswoje, jakby zaniepokojone. Odwróciłam twarz za siebie, zwykła ściana. Więc co go tak interesuje? Obróciłam się z powrotem i spostrzegłam, że w tym momencie w pomieszczeniu brakuje dwóch osób. Rozejrzałam się, zatrzymując wzrok na rozmazującym się sobowtórze. Sypał się z niego proszek i po chwili znikł, pozostawiając po sobie jedynie kupkę drobnego piasku. Zmarszczyłam brwi, bo zaraz to samo stało się z kolejnym. I kolejnym, i kolejnym, i kolejnym i następnymi czterema. Pozostałam tylko ja z moim ukochanym. Podeszłam powoli do jednej kupki prochu i wzięłam trochę do ręki, by zaraz znów zsypać go na ziemię. Zwróciłam głowę ku ukochanemu i odeszłam parę kroku w tył. On także znikał. Podbiegłam do niego szybko i chwyciłam za ramiona, potrząsając nimi nerwowo. Nic: Nie! Nie, nie odchodź! Nie ty! Zostań! Póki skończyłam wrzeszczeć, z niego także pozostał już tylko sypki piasek na podłodze. Chwyciłam się za głowę, schyliłam i dotknęłam ostrożnie palcami wolnej ręki jego pozostałości, łkając cicho. Nic: Czemu? - jęknęłam Rozżalałam się nie za długo, bo wtem poczułam wstrząs, a podłoga zaczęła pękać wzdłuż linii środkowej pokoju. Odskoczyłam w bok, a pęknięcie zaczęło się wydłużać i rozszerzać. Górna część, czyli sufit, odpadł, znikając ku górze, a jedna z bocznych ścian skruszyła się. Zasłony zaczęły groźnie łopotać, a przez szczeliny wpadł zimny wiatr, który zaczął świszczeć głośno, napawając niepokojem. Skuliłam się przy ścianie i zaczęłam drżeć. I z zimna, i ze strachu, i z żalu ze straty ukochanego. Poczułam, że unoszę się w powietrzu. Pomieszczenie zaczęło wzlatywać do góry, natomiast niebo, w tej chwili całkowicie widoczne przez odłamanie dachu, zmieniło kolor na ciemnogranatowe. Stało się tajemnicze i po prostu straszne. Do moich uszu doszły zaraz głośne, przeraźliwe jęki. Drastyczne krzyki, błagania o pomoc. Schowałam twarz w dłonie i zatrzęsłam się. Zaraz otworzyłam jednak dotąd zamknięte powieki i ujrzałam... no właśnie, nic nie ujrzałam. Wokół zapadł zmrok, całkowita ciemność. ...: Przepraszam... - usłyszałam - Okłamałem cię... - rozejrzałam się, jednak nic nie wpadło mi w oko - Obiecałem, że cię nie zostawię. Skłamałem... - głos z każdym słowem stawał się cichszy, aż w końcu umilkł Wstałam gwałtownie. Nic: Gdzie jesteś? Proszę wróć do mnie, proszę... - błagałam Doczekałam się odpowiedzi. Jednak głos, który się odezwał, był zniekształcony, taki nieprzyjemny, zupełnie niepodobny do głosu chłopaka, którego jeszcze niedawno opłakiwałam. ...: Teraz jesteś już moja! Pamiętasz? Już kiedyś ci obiecywałem, że cię zdobędę. Zastanów się uważnie, a zrozumiesz, kim jestem. On tego nie zrobił, ale ja dotrzymam obietnicy. Jesteś moja, moja i tylko moja! - zaraz po tym, doszedł nie wiadomo skąd histeryczny, straszny i przerażający śmiech. Podłoga rozstąpiła się jeszcze bardziej, ukazując płonącą, niebezpieczną przestrzeń, wnętrze ziemi mogące w sekundę pochłonąć człowieka w tę otchłań. Tak się stało ze mną. Straciłam równowagę, zachwiałam się niebezpiecznie. ...: Tak, tak, tak! Chodź do mnie skarbie! Przyjmę cię otwarcie, kochanie! Chodź! - znów słychać ten śmiech Nie mogłam opanować chwiania. Spadłam... Otworzyłam oczy i poczułam, że po moich policzkach znów płyną łzy. Co ta za sny? Ten białowłosy... to mój były chłopak? Kim jest ktoś, kto mnie zapraszał? Skuliłam się w rogu łóżka, opatulając się kołdrą. Zapaliłam lampkę, bo nie mogłam opanować strachu. Cały czas rozglądałam się dookoła z obawy, że ten, który mnie wciągnął w otchłań, zaraz się pojawi. Siedziałam tak może z godzinę. Same te sny powodowały u mnie załamanie. Zamknęłam mocno oczy i modliłam się w duchu, by nikt tu nie wszedł... Otworzyłam oczy. Ja pierdzielę, już 9:18?! Zerwałam się na równe nogi, zahaczając przy tym o kabel od lampki, która całą noc była włączona, przez co jak długa runęłam na ziemię, robiąc przy tym niemały hałas. Nic: Ała… - jęknęłam Zebrałam się po chwili z podłogi, zeszłam powoli na dół, bo właśnie sobie uświadomiłam, że mam tygodniowe zwolnienie. Shit… Teraz to już na pewno nie zasnę… Podeszłam do lodówki, musiałam się napić jakiegoś soku, czegokolwiek, co by tylko zgasiło moje pragnienie. Półprzymkniętymi oczami zdołałam zobaczyć przyklejoną karteczkę. „Wyszłam do pracy, wracam około siedemnastej. Do tego czasu musisz sobie jakoś poradzić. Powodzenia ^.^” Super… Więc sama musiałam i nadal muszę zrobić sobie śniadanie? Eh… Wzięłam szklankę, nalałam do pełna nektaru z czarnych porzeczek i wypiłam powoli, delektując się każdym najmniejszym łykiem. Z kubkiem w ręku postanowiłam przejść się po domu. Oglądałam każdy kącik, mebel. Starałam sobie przypomnieć cokolwiek z wcześniejszego życia. Na próżno. Nie wiedząc, co dalej ze sobą zrobić, wwaliłam się na kanapę, wcześniej włączając film. W trakcie naszła mnie ogromna ochota na gorącą czekoladę, więc poszłam do kuchni, by spełnić zachciankę. Wzrokiem zahaczyłam o zegar wiszący na ścianie – 12:45. Może powinnam zadzwonić do Rozalii, czy jak tam? No, tej mojej przyjaciółki, żeby przyszła po szkole. Dobra, czekolada zaczeka, są ważniejsze sprawy. Wyjęłam telefon i wybrałam jej numer. Co z tego, że jest w szkole? Powinna akurat trwać przerwa, o ile dobrze obliczyłam. Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty. Odebrała. Roz: Nicola? Co się dzieje? Nic: N-nic. To znaczy… Przyszłabyś do mnie dzisiaj? Milczała. Nic: Ro-Rozalia? Roz: Przepraszam. Tak, tak, oczywiście, że przyjdę. Po szkole, może być? Nic: Tak, w porządku. Dzięki. Roz: Ależ nie ma za co. – odparła wesoło, a za moment spoważniała – Nic, wiem, że nic nie pamiętasz, ale może coś ci wiadomo, gdzie jest Lysio? Nic: Kto? Lysio? – nie rozumiałam Roz: No tak. Lysander, twój chłopak, bo… zostawił jakąś kartkę, że musi odpocząć, i… zniknęły wszystkie jego rzeczy… - powiedziała zgaszonym głosem To był ten moment, jedna, krótka chwila. Teraz już wiedziałam. Lysander Fresher – mój były chłopak, który zerwał ze mną przez… Chwila, niech się zastanowię… Przez moją zdradę z Shonem – chłopakiem cioci. Amber, czyli mój największy wróg, mu wygadała. Potem pobiła. Razem z Li i Charlotte. Byłam w szpitalu. Dyktafon. Poszłyśmy z Rozalią do niej i nagrałyśmy rozmowę. Policja. Uniewinnili mnie. Wyjście do klubu, poznanie Jake'a. Potem usłyszenie rozmowy Lysandra z tamtą dziewczyną. „Zaraz wrócę, nie martw się.”, „Jesteś kochana.”. To przez to targnęłam się na swoje życie…
Nie zważając na nią, rozłączyłam się, usiadłam na krześle, a głową walnęłam w stół tak mocno, że wszystko aż zaczęło wirować. Teraz wolałabym nie wiedzieć, co się działo, do jasnej ciasnej. Boże! Co ja narobiłam?! Moment… Jak to Lysander zniknął? Co to ma znaczyć?! Zerwałam się z siedzenia w jednej sekundzie. Nie ma jego rzeczy?! Jakaś kartka?! Nie… Tylko nie to… On nie mógł… Usłyszałam dźwięk dzwonka mojego telefonu, Rozalia. Odrzuciłam połączenie. Teraz najważniejszym było, bym porozmawiała z białowłosym. Białowłosym… Tak, jestem pewna, to on mi się śnił dwa razy. To on… Wybrałam numer. Jego numer. Przyłożyłam komórkę do ucha i czekałam. A jaka była moja radość, gdy usłyszałam głos. Tel: Przepraszamy, wybrany numer nie istnieje. Proszę spróbować jeszcze raz. – odezwała się ta wnerwiająca babka Co? Jak to „wybrany numer nie istnieje.”? Przecież… Nie… Zlikwidował go, bym nie mogła się do niego dodzwonić, czy jak? Jak mógł zrobić coś takiego… Czemu wyjechał, dlaczego mnie zostawił? Rozważania przerwał dzwonek do drzwi. Nie ruszałam się nadal. Usta zacisnęłam w wąską linię, dłonie w pięści, byłam tak strasznie załamana… Oczy zamknęłam, by tylko się nie rozryczeć. Kolejny dzwonek. Czy ludzie nie rozumieją, że może nie chcę ochoty się z kimkolwiek widzieć?! Teraz walenie w drzwi. Podeszłam powoli i otworzyłam. Listonosz. „Tylko nie płacz, tylko nie płacz. Nie w jego obecności. Wytrzymaj.” – powiedziałam sobie w myślach Lis: Dzień dobry. Mam polecony dla niejakiej Nicoli Stivens. To pani? – popatrzył mi w oczy Nic: T-tak, to ja. – pociągnęłam nosem Lis: Świetnie. Bardzo proszę. – podał list – I jeszcze tutaj należy pokwitować. – polecił Podpisałam jakiś papierek i dosłownie zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. List… Pff... Nie mam nawet ochoty, by go czytać. Nie teraz… Odłożyłam kopertę na stół i w tym momencie coś wpadło mi w oko. A mianowicie – nadawca. Lysander Fresher. Napisał coś do mnie? Ale dlaczego nie przyszedł porozmawiać? Wiem, że oboje bardzo się skrzywdziliśmy, ale mam już dość tych kłótni. Może uda mi się jeszcze wygrać walkę o niego z tą Cathriną? Nadal bardzo go kocham, zrobię wszystko, by do mnie wrócił… Rozerwałam kopertę, wyjmując ze środka kremową kartkę. Z roztargnienia przez chwilę nie potrafiłam jej rozłożyć, ale w końcu jakoś mi się udało. Wczytałam się w słowa i oniemiałam. Wszelkie nadzieje, które właśnie snułam, prysły jak bańka mydlana… Czytając, nie mogłam się opanować, moje serce zaczęło jeszcze mocniej krwawić. Jedna łza spłynęła po policzku i skapała na papier, robiąc sporą mokrą plamę i rozmazując tusz długopisu. Nie, to nie może być prawda… Tylko nie to… |
Rozdział 29 (lut 25, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Pewnie zastanawiasz się, dlaczego do Ciebie piszę i odzywam się po tym wszystkim, co zrobiłem. Odpowiedź jest jedna i jednoznaczna: nie miałam odwagi, by spojrzeć Ci w oczy, dlatego piszę w liście. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie i nie chcę się tłumaczyć. Nie w tym rzecz, bo mam świadomość tego, że nienawidzisz mnie. Masz takie prawo. Nie zasłużyłem na Ciebie, wiem o tym. Teraz już wiem. Nie będę się bronił, nie martw się. Jedyne, co mnie dręczy od czasu, gdy zrozumiałem, że jestem potworem, to fakt, że nawet Cię nie przeprosiłem. A powinienem. Bardzo Cię skrzywdziłem i żeby to zrozumieć, potrzebowałem zdania innej osoby, idiota ze mnie. Tyle czasu się starałaś i wyjaśniałaś, a ja… Cóż… Właściwie, to nawet nie proszę o wybaczenie, tylko o zrozumienie, bo w tej sytuacji nie myślę o tym, że zapomnisz o wszelkich upokorzeniach. Zrozumiałem, że najlepszym wyjściem będzie wyjazd. Dzięki temu mam nadzieję, że ułożysz sobie sprawy w głowie, kto wie – może zapomnisz? Tak bardzo bym tego chciał… Jesteś jedyną osobą, której to napiszę. Postanowiłem opuścić to miasto, zostawić Cię w spokoju, dać ci wolność. Decyzję podjąłem błyskawicznie, ale czy dobrze? Wydaje mi się, że tak. Jeszcze jedna i chyba najważniejsza sprawa. Ostatnia rzecz, którą chcę ci napisać. Kocham Cię… Kochałem, kocham, i kochać będę. Niezależnie od wszystkiego, nieustannie to Ty pozostaniesz w moim sercu, bez względu na wszystko. Miłość – to piękne, cudowne uczucie, już zawsze będę żywił tylko w stosunku do Ciebie. Nie wymagam tego samego. Moim największym marzeniem i pragnieniem zarazem, jest to, byś ułożyła życie z kimś innym. Z myślą, że jesteś szczęśliwa, będzie mi łatwiej żyć samemu. Żegnaj... Lysander
Wpatrzyłam się nietrzeźwo w litery, słowa, zdania. Jak...? Bez namysłu, zgniotłam kartkę i kulkę papieru cisnęłam w przeciwną ścianę. Nie dałam nawet rady ustać, więc runęłam na ziemię. Skuliłam się w kłębek i znów zaczęłam płakać. Nie, to nie był płacz. Wyłam, ryczałam, krzycząc przy tym bez przerwy, że to nie może być prawda. Sąsiedzi mogli pomyśleć, że ktoś mnie katuje, że tak wrzeszczę, ale mało mnie to obchodziło. Darłam się na cały głos do czasu, aż gardło bolało mi tak, że nie mogłam już wydać z siebie żadnego, nawet najcichszego dźwięku. Przestałam wydzierać się, ale nadal płakałam. Na zimnej podłodze, w powstałej niedawno, sporej kałuży. Nie mogłam znieść, pogodzić się z myślą, że wyjechał… Zmienił numer, zamieszkał niewidomo gdzie. Zostawił mnie samą…
...: Hej! Co tam się dzieje?! Nicola, tu Rozalia! Otwórz! Nie byłam pewna, czy jednak jej nie otworzyć. Dobra, przełamałam się i podniosłam powoli. Przekręciłam zamek i uchyliłam drzwi. Dziewczyna, białowłosa dziewczyna, którą widziałam wcześniej przez szybę w szpitalu, wepchała się do środka, chwytając mnie za ramiona. Roz: Ej, dlaczego płaczesz? – zapytała się, nie odpowiedziałam – Wiesz już, że jestem Rozalia i przyjaźnimy się razem z… - przerwałam jej Nic: Daj spokój! Wiem wszystko! Przypomniałam sobie! – wydarłam się Wbiegłam z powrotem do pokoju i rzuciłam się na sofę. Nie wiedziałam, co mam teraz zrobić. Byłam zupełnie rozbita. Roz: Skoro pamiętasz… Co się stało? – zatroskała się Zerwałam się z kanapy i podbiegłam, potrącając przy tym dziewczynę, do leżącej przy komodzie kulki, po czym odwróciłam się do niej. Nic: O to chodzi! – krzyknęłam, rzucając w nią zgniecionym listem Klapnęłam na ziemię, zakrywając usta dłonią i zaczynając znów szlochać. Rozalia podniosła kartkę, rozprostowując ją w dłoniach, po czym zatraciła się w lekturze. Jej twarz wyrażała ogromny smutek, a kiedy spojrzała na mnie, widziałam w jej oczach współczucie. I co mi z tego? To nie zwróci mi białowłosego. Roz: Nic, tak mi przykro, nie wiedziałam, że chce wyjechać. Ale… to moja wina… - spuściła wzrok i chwyciła się za głowę Spojrzałam na nią pytająco. Nic: Jak to: twoja wina? Roz: Bo… Ja… - nabrała powietrza – Wtedy w szpitalu powiedziałam przy nim Jake’owi, że to przez niego chciałaś się zabić, a on… Nic: Co?! – wstałam gwałtownie Roz: Skąd miałam wiedzieć, co zechce zrobić? Nie pomyślałam o tym, ale… miałam do niego żal, że tak cię traktował i w końcu wybuchłam. W nieodpowiednim momencie niestety… - pokręciła bezsilnie głowąPrzetrawiałam tę informację, łkając cicho jednocześnie. Nic: Gdzie on mógł wyjechać? Błagam cię, powiedz mi, muszę się z nim zobaczyć, porozmawiać. – powiedziałam, ocierając łzyRoz: Nie mam pojęcia. – rozłożyła bezradnie ręce - Boże, co ja narobiłam… - klapnęła na sofę Nic: A rodzice? Może pojechał do nich, na wieś? – zaświtało w mojej głowie Gwałtownie podniosła na mnie wzrok, a w jej spojrzeniu widniała ogromna nadzieja. Rzuciła się do swojej torebki, niczym tornado, przewracając butelkę z sokiem. Roz: To może być to! Zadzwonię do nich, na pewno tam pojechał! – podekscytowała się Obserwowałam jej gesty, słuchałam słów, z ogromną niecierpliwością. Nie mogło obejść się bez rozczarowania. Roz: Dzień dobry! Tu Rozalia. Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałabym się dowiedzieć, czy jest u was Lysander. – powiedziała i wsłuchała się w telefon – Nie, to nic ważnego, naprawdę. Leo poprosił mnie, bym się upewniła, bo mówił coś, że chciałby odwiedzić cię i Ronalda. – znów słuchała – Nie? Dobrze, dziękuję bardzo. Ja… będę kończyć. Do widzenia. – rozłączyła się szybko, nie dając nic powiedzieć, jak mniemam, mamie Lysa – Poczekaj, jeszcze muszę do kogoś zadzwonić. – oznajmiła, wyszła, by za chwilę znów wrócić Patrzyłyśmy na siebie z ogromnym smutkiem, złością i rozczarowaniem. Nie musiała nic mówić, wiedziałam, czego się dowiedziała. Nic: Czyli już nigdy więcej go nie zobaczę, tak? – zapytałam cicho, trzymając głowę w kolanach Roz: Nie, jestem pewna, że nie. Nic… Lysio wróci. – próbowała mnie pocieszyć Nic: Kiedy?! – wstałam szybko i zaczęłam krzyczeć – No kiedy pytam?! Czy o nie rozumie, że tą decyzją jeszcze bardziej mnie zranił?! Roza, ja go kocham, rozumiesz?! Myślałam, że wyjdę ze szpitala, spotkamy się, pogadamy i sobie wybaczymy. Miałam nadzieję, że zapomni o tej zdradzie, a Lysander… wyjechał. – jęknęłam Białowłosa podeszła do mnie zmartwiona i objęła rękoma. Stałyśmy tak kilka minut, szlochając w swoje ramiona. Jak ja byłam zrozpaczona! Dlaczego mnie zostawił? Czemu znowu zachował się jak idiota?! W pewnej chwili usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. Powoli oderwałam się od dziewczyny i popatrzyłyśmy na siebie nietrzeźwo. Nic: Mogę nie otwierać? Nie dam rady… - załamana, pokręciłam nieznacznie głową Roz: A co jeśli to Lys? – zerknęłam w jej rozradowane oczy Nic: Myślisz? – zapytałam uradowana, choć nie miałam pewności Roz: Sprawdź. – uśmiechnęła się do mnie Jak na skrzydłach wybiegłam z salonu i zatrzymałam się przy drzwiach. Wzięłam głęboki oddech, poprawiłam włosy, jak jakaś lalunia, ale trudno. Otworzyłam. Kastiel. Eh… A już miałam nadzieję… Spojrzałam na niego smutno, ale zaraz się przywitałam. Nic: Cześć. – mruknęłam Kas: Co taka smutaśna? Obstawiam, że to nie mnie się spodziewałaś, mam rację? – podniósł brew i widząc moją zdziwioną minę, dodał – Rozalia do mnie zadzwoniła kilka minut temu, więc od razu przyszedłem. To odpowiesz na moje pytanie? Nic: Nie trudno się domyślić. – odparłam – Czego chcesz? Kas: Ejejejej, może trochę uprzejmiej? Do środka byś mnie przynajmniej zaprosiła. – prychnął wyraźnie rozbawiony Nic: Właź. – zeszłam z przejścia – Rozalia jest u mnie. – dodałam Kas: Trójkącik? – uśmiechnął się zadziornie Nic: Twoje jakże mądre wypowiedzi mnie powalają. – zironizowałam – A teraz tak na poważnie, to nie mam humoru na żarty, więc daruj sobie. – ruszyłam przed siebie Kas: Dlaczego? A tak w ogóle, to jak się czujesz? Prychnęłam, wchodząc do salonu, a on za mną. Roz: Hej. – przywitała go Kas: Cześć. – mruknął Nic: Wiesz, mogę ci opowiedzieć, jeśli chcesz. Chciałam się zabić, prawie się wykrwawiłam i leżałam w szpitalu i na dodatek przez miesiąc muszę chodzić do psychologa. Wspaniale, prawda? – wywróciłam oczami Klapnęłam na sofę i podciągnęłam kolana pod brodę, kuląc się w rogu kanapy. Podeszła do mnie Rozalia i przytuliła mocno do siebie. Roz: Hej, nie łam się. Na pewno wróci, na pewno… - uspokajała mnie, sama nie wierząc do końca w swoje słowa Kątem oka zauważyłam, że Kastiel marszczy brwi i zastanawia się nad czymś. Kas: O czym ona mówi? – zapytał mnie, mając na myśli wcześniejsze słowa Rozalii Spojrzałyśmy na niego smętnymi minami, więc chyba domyślił się, że coś złego się stało. Popatrzyłam mu w oczy, więc musiał wyczytać, że jestem załamana. Po chwili milczenia, ruchem głowy nakierowałam go na leżącą na stole, zmiętoloną kartkę – czyli list od Lysandra. Podszedł do mebla i pochwycił papier w dłoń. Zaczął uważnie czytać, a ja mocniej przytuliłam się do przyjaciółki. Moim największym, jak i jednocześnie nierealnym, marzeniem było to, by zamiast niej siedział przy mnie białowłosy chłopak. Tak dawno go nie widziałam, nie rozmawiałam… Kastiel spojrzał na mnie zaraz, więc logicznym było, że zapoznał się już z treścią. Patrzył na mnie wzrokiem, z którego zupełnie nic nie mogłam odczytać. Myślałam, że się rozpłaczę, ale co to da? Wszyscy usłyszeliśmy wibracje. Rozalia wyjęła telefon z torebki i trafnie okazało się, że to do niej ktoś się dobija. Odebrała, moment pogadała i rozłączyła się, po czym zwróciła się do mnie: Roz: Nicola, dzwonił Leo. Powiedział, że przygotował nam kolację, kazał wracać do domu, bo ma jakąś niespodziankę. Mówiłam mu, by nie przeszkadzał, bo wychodzę, ale… Wiesz… - tłumaczyła się To, że dziewczyna miała potężną słabość do prezentów? Tak, o tym byłam przekonana, dlatego nie chciałam jej zatrzymywać. Poza tym, dzwonił jej chłopak, a nie mogłam pozwolić, by przeze mnie go ignorowała, jeszcze skończyłoby się na ich rozstaniu, a to była ostatnia rzecz, jakiej bym chciała. Nic: Oj wiem, wiem. Idź, dam sobie radę. – zapewniałam – Jeju, nie martw się, tym razem się nie potnę. Nie jestem tak głupia, by robić to drugi raz, spokojnie. Widziałam, że nadal nie była zbytnio przekonana. Dobrze, że dołączył się Kas. Kas: Zajmę się nią. – powiedział – Przypilnuję, by nic sobie nie zrobiła. Roz: Dobra, w porządku. Tylko pamiętaj, masz jej nie spuszczać z oka do czasu, aż nie wróci pani Titi. Bo inaczej znajdę cię i ukatrupię, jasne? – pogroziła mu palcem Kas: Nie truj dupy, tylko idź już do tego swojego Leonka. – mruknął złośliwie Zgromiła go wzrokiem, a potem podeszła do mnie, szepnęła, bym się trzymała, przytuliła długo i wyszła. Zostaliśmy z Kastielem sami. Nic: Kas, możesz iść do domu, naprawdę. Bądź spokojny, nic mi się nie stanie. Nie musisz tu przy mnie gnić, wracaj. – powiedziałam, i nadal siedząc na kanapie, zaczęłam cicho płakać Wszystko było lepsze, niż to. Ten stan, w którym żyłam ze świadomością, że nigdy nie zobaczę mojego Lysia, nie porozmawiamy, nie zrobimy razem niczego. Że będę żyła w samotności i umierała z tęsknoty za nim, przed snem moją głowę będą zaprzątać myśli o białowłosym, niemal wszystkie miejsca mają mi przypominać o wspólnie spędzonych, szczęśliwych chwilach, a każde jego zdjęcie w telefonie będzie powodowało, że rozryczę się i całą noc spędzę na rozmyślaniu o moim ukochanym… Poczułam na sobie czyjeś ręce. Otworzyłam mokre od łez oczy i zorientowałam się, że obok mnie siedzi czerwonowłosy, obejmując mnie i kołysząc delikatnie na boki. Przytuliłam się do niego mocno i znów szlochałam, mocząc jego granatową koszulkę. Słyszałam szybkie bicie jego serca, co oznaczało, że również się denerwował. Nic: Dlaczego on to zrobił? Czemu… czemu mnie zostawił? – jęknęłam, po czym dostałam napadu głośnego płaczu Chłopak zaczął mnie uspokajać, ale na darmo. Byłam tak bardzo rozgoryczona i rozżalona… Kas: Nie zostawił cię, nie myśl tak. Wróci, przyjedzie za jakiś czas, bo… jesteś dla niego najważniejsza i bardzo cię kocha. – powiedział przez zaciśnięte zęby, a ja nawet się nie domyślałam, jak wielki ból i trud sprawiło mu wypowiedzenie tych słów Przyswajałam do siebie te słowa, lecz nie poprawiły mi ani trochę humoru. Nic: Przytul mnie mocniej, tak, żebym czuła się kochana… - poprosiłam cichutko i nieśmiało Chyba był zdziwiony, ale zaraz spełnił moją zachciankę, przygarniając do siebie bardziej. A ja wyobraziłam sobie, że zamiast niego, w swoich ramionach trzyma mnie białowłosy, co nieco podniosło mnie na duchu i lekko uspokoiło. Oplotłam wokół niego ramiona, wbijając palce dłoni w jego plecy. Brakowało mi takiej bliskości. Bliskości Lyandra. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak ogromnie go kocham i jestem od niego wręcz uzależniona. A mimo tego, nie będzie mi dane choć raz spojrzeć na jego postać… Siedzieliśmy tak już nie wiem ile czasu, a Kastiel ciągle, z ogromnym spokojem i cierpliwością, kołysał. Po jakimś czasie uspokoiłam się trochę, ale jego bluzka była już całkiem mokra. Odsunęłam się na niewielką odległość od mojego towarzysza i zaczęłam niemal niesłyszalnie: Nic: Przepraszam, że przeze mnie musisz tutaj siedzieć i… wybacz za bluzkę. – spuściłam głowę, po czym wznowiłam – Pójdę się położyć, nie mam siły dłużej siedzieć. A ty wracaj, dam sobie radę. Kas: Chyba śnisz, jeśli myślisz, że zostawię cię. Nie ma mowy. – przeciwstawił się moim słowom – Mógłbym dzisiaj u ciebie przenocować? Wolę mieć na ciebie oko, tylko daj mi jakiś koc, prześpię się na tej kanapie, dobrze? – zapytał Delikatnie się uśmiechnęłam. Chciał ze mną zostać, nie opuścił mnie, zrobił tak dużo, bym dobrze się czuła… Właśnie zaczęłam zauważać, że wobec mojej osoby zachowuje się dużo inaczej, niż wobec innych. Ile to ludzi straszyło mnie, że Kas to podrywacz, że wykorzystuje dziewczyny, a potem rzuca je i tak w kółko? Ze mną postępował opiekuńczo, z ogromną troską i… Teraz zauważyłam, że jestem dla niego ważna. Bo dlaczego miałby się mną zajmować, gdybym była dla niego kolejną zabawką? Jest prawdziwym przyjacielem, któremu mogę w pełni zaufać. Poza tym, nie chciałam zostawać sama w pokoju. Nic: A mógłbyś… spać ze mną? – zapytałam nieśmiało – Wolałabym, żeby… położysz się koło mnie? – spojrzałam na chłopaka jednocześnie z nadzieją, jak i smutkiem, którego po prostu nie potrafiłam się pozbyć Objął mnie po raz kolejny, kładąc brodę na mojej głowie. Ten gest był taki… czuły… Kas: Jeśli tego chcesz, to oczywiście, że tak. – odpowiedział równie cicho, co ja wcześniej Poczułam się tak dobrze, że na moment zapomniałam o wydarzeniach tego dnia. Kas tak mnie zaskoczył swoim zachowaniem i słowami, że aż mnie zatkało. Taka opiekuńczość z jego strony była niewyobrażalnie rzadka, wręcz niemożliwa, a jednak był tak delikatny i kochany, że pomyślałam przez chwilę, że… Nieważne. Wyplątałam się z uścisku i bez słowa skierowałam się ku schodom, wchodząc na piętro. Nie zwracając jakiejkolwiek uwagi na to, czy idzie za mną, czy nie, weszłam do łazienki. Wzięłam najszybszy prysznic w życiu, zaczynając płakać. Woda ze słuchawki łączyła się z łzami wypływającymi z oczu. Jak ja miałam wytrzymać bez niego? Bez uśmiechu, głosu, dotyku mojego ukochanego? Usiadłam w rogu, skuliłam się i rozryczałam się na dobre. Wyłam w niebogłosy, ale co z tego? Musiałam wyrzucić z siebie te żale, które mnie dręczyły, chociaż po pewnym czasie znów miałabym ich w sobie pełno… Kolejne dziesięć minut płaczu i powoli przeszło. Zebrałam się i dosłownie wylazłam na zimną, śliską podłogę. Idąc po ręcznik, poślizgnęłam się na kafelkach i zapoznałam mój tyłek z białą terakotą, robiąc przy tym sporo hałasu. Zaklęłam pod nosem i wstałam obolała z powrotem na nogi. Nie mogło się też obejść bez pytań Kasa o to, czy nic mi się nie stało. Odpowiedziałam, że jest okej i westchnęłam. Nie miałam ze sobą ubrań. Podeszłam do drzwi i zastukałam lekko. Na reakcję nie trzeba było sługo czekać. Kas: O co chodzi? Nic: Możesz mi przynieść jakieś picie? – pierwsze, co tylko przyszło mi na myśl Kas: Przecież jesteś w kiblu. – mruknął Nic: Przyniesiesz, czy nie? – ponowiłam pytanie Kas: Eh, dobra, dobra. Idę. – odpowiedział z wyczuwalną niechęcią Kiedy usłyszałam jego pierwsze kroki na schodach, po cichu przekręciłam zamek i otworzyłam drzwi. Wyjrzałam, by upewnić się, czy przypadkiem gdzieś się nie zaczaił, po czym szybko wyślizgnęłam się z pomieszczenia i weszłam do swojego pokoju, opatulona skąpym ręcznikiem. Gdybym powiedziała mu, że wyjdę prawie aga z łazienki, to na pewno nie zamknąłby oczu i nie odwróciłby się, by nie podglądać, a wręcz przeciwnie. Nałożyłam na siebie piżamę i właśnie w tej chwili do moich uszu doszedł zdziwiony głos czerwonowłosego. Kas: A co ty tutaj robisz? Trzymał w ręce parującą herbatę z cytryną, a w połączeniu z jego głupawą miną, wyglądało to doprawdy komicznie. Nic. Stoję. A co, nie widać? – spytałam ironicznie Kas: Nie, wcale. – wywrócił oczami – Zaparzyłem ci herbatę. – oznajmił, wystawiając ku mnie rękę z kubkiem Nic: Dzięki, ale sam możesz ją wypić. – odwróciłam się i skoczyłam na łóżko Kas: Jak to? To po co ja ją robiłem?! – zirytował się Nic: Tak trudno się domyślić? A myślałeś, że pozwolę, żebyś zobaczył mnie w samym ręczniku bez niczego na sobie? – zapytałam, podnosząc brew Odstawił filiżankę na komodę i podszedł do mnie. Kas: Nie miałbym nic przeciwko takim widokom. – zaśmiał się, rzucił na miejsce obok mnie i zaczął łaskotać – Oduczysz się taki zwodów i zagrywek. – uśmiechnął się złośliwie i przydusił mnie do materaca ciągle gilgocząc, a ja zaśmiewałam się przy tym, jak nienormalna Nic Prze… Przestań! Słyszysz? Hahaha! – wiłam się pod nim, próbując się uwolnić, ale nic z tego nie wyszło Po pewnym czasie tych niewyobrażalnych tortur, jakie zadawał mnie chłopak, nachylił się lekko nade mną i zatrzymał w niewilkiej odległości. Nic: C-co robisz? – zająkałam się Kas: Jak on mógł tak cię potraktować i zranić? – szepnął ledwo słyszalnie Odwróciłam głowę w bok. Też chciałabym zapytać o to białowłosego. Dla mnie było zupełnie niezrozumiałe, że tak po prostu odszedł. Chłopak położył się koło mnie i nakrył nas kołdrą. Dopiero zauważyłam, że nie ma na sobie niczego, oprócz czarnych spodenek. Dotknęłam wskazującym palcem jego nagiej klaty. Nic: Co to ma być? – podniosłam brew Kas: Jak to: co? Mój kaloryfer, nie? Myślałem, że zrobi na tobie wrażenie, ale widzę, że chyba jednak nie... – westchnął, oczywiście udając Pokręciłam z rozbawieniem głową, od razu poprawił mi humor. Nic: Masz całkowitą rację. Nie zwracam uwagi na taki rzeczy. – odparłam niewzruszona, chociaż tylko ja jedna wiedziałam, że to kłamstwo Nie biorąc pod uwagę, jak może to odebrać, przytuliłam się do niego mocno. Położyłam głowę na klatce piersiowej chłopaka, unoszącej się równomiernie, i uśmiechnęłam po nosem. Nie mogłam uwierzyć, że mogłabym się z nim tak bardzo spoufalać. A szczególnie, że mogę leżeć z nim w jednym łóżku bez żadnych pobudek erotycznych. Że się do niego przytulę, on mnie obejmie i zaśniemy wtuleni w siebie zupełnie jak dwójka najlepszych przyjaciół. A może ja wcale nie jestem jego przyjaciółką? Może traktuje mnie jak kogoś więcej, niż tylko kumpelę? Może zależy mu na mnie jako na… dziewczynie? Jedno jest pewne – będę musiała z nim o tym porozmawiać i rozwiać jego ewentualne wątpliwości… taktownie i delikatnie. Ze snu wybudziło mnie chrapanie Kasa. Leżał twarzą w poduszce, a po chwili zaczął mamrotać coś pod nosem. Kas: Mamo, ale ja już zrobiłem kupkę, naprawdę. O zobacz, tam o jest. Widzisz? – zanim dokończył, wybuchłam niepohamowanym, wręcz histerycznym śmiechem Czerwonowłosy niemal natychmiast zerwał się do pozycji siedzącej, z zaspaną i nieogarniętą miną na mnie patrząc. Tak się tarzałam po łóżku, że nie wyczułam, że leżę na krańcu i z głośnym hukiem spadłam na podłogę. Nic sobie z tego nie robiąc, nadal zaśmiewałam się z chłopaka, który po jakimś czasie i dokładnym obudzeniu się, wydarł się na mnie: Kas: No z czego się ryjesz?! Musiałaś mnie budzić?! Opanowałam trochę śmiech i wychyliłam głowę nad łóżko. Nic: Zrobiłeś kupkę? Naprawdę? – znów parsknęłam Kas: Co? Jesteś chora? Nic, dobrze się czujesz? – zmarszczył brwi Nic: Lepiej być nie mogło. Z samego rana poprawiłeś mi humor. Jezu, jak ty potrafisz rozśmieszyć! – zaśmiałam się Kas: Baby… - westchnął, kręcąc głową z dezaprobatą – Która godzina? – zapytał, przeciągając się; wyglądał wtedy bardzo, bardzo pociągająco… Nie! Co to w ogóle za myśli?! Jeszcze niedawno powiedział mi że… Ale zachowuje się w stosunku do mnie jakoś tak inaczej, troskliwiej… Nic: Jest 6:22. Do szkoły na 8:50. – powiedziałam – Więc będziemy mogli sobie wszystko wyjaśnić. – mruknęłam do siebie pod nosem Kas: Co?! I budzisz mnie przed ósmą?! Normalna jesteś?! – ryknął, momentalnie kładąc się i przykrywając kołdrą po uszy Nic: Tak. Musimy pogadać, i to teraz. Kas: Tsa… Gadaj, gadaj. – ziewnął – Na pewno ktoś cię wysłucha. – zamknął oczy Zignorował mnie, dziad jeden. Wstałam na proste nogi i, mocno się odbijając, skoczyłam na niego. Nic: Wstawaj, małpo! Słyszysz?! – zaczęłam czochrać go po włosach Po chwili leżałam przyduszona jego silną ręką, tak, że nie mogłam się ruszyć. Kas: Zaczynasz mnie poważnie denerwować, wiesz? – mruknął, nadal nie patrząc na mnie, z uwagi na opuszczone powieki Pomyślałam sobie: „Po co owijać w bawełnę? Najlepiej być bezpośrednią”. Tak też zrobiłam. Nic: Kochasz mnie? – zapytałam prowokacyjnie, a widząc jego reakcję, myślałam, że się posikam W jednej sekundzie usiadł sztywno na łóżku, patrząc na mnie zdziwionym wzrokiem. Z twarzy czerwonowłosego wyczytałam lekkie podenerwowanie, niepokój, co było dla mnie sporym szokiem. Kas: Żartujesz? – wydukał tylko Uśmiechnęłam się pod nosem. Nic: Tak. A co, myślałeś, że pytam na serio? – podniosłam brew, z rozbawieniem obserwując jego nerwowe ruchy Kas: Co? Nie, no co ty. Po prostu to nie jest zabawne. Ja… - przerwałam mu Nic: Dobra, a teraz chcę zapytać cię o coś na poważnie. – stwierdziłam – Ale będziesz szczery w swoich odpowiedziach, dobrze? Zawahał się. Kas: Aż boję się, o czym chcesz gadać. – mruknął, znowu kładąc się na poduszce, a pod moim naciskającym wzrokiem, dodał – Dobra, dawaj z tym koksem. Nabrałam powietrza do płuc, wypuściłam je i odezwałam: Nic: Pamiętasz, jak wcześniej mi powiedziałeś… Wtedy, kiedy uciekłam… - podniósł na mnie nieswój wzrok – Czy… Co miałeś na myśli? – wreszcie zapytałam Nie mówił zupełnie nic, jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć. Nie dziwię się mu. Taki ktoś jak on miał powiedzieć dziewczynie, że mu na niej zależy, albo chociaż mu się podoba? Kas: Tu chodzi o to, że… - oboje usłyszeliśmy dzwonek jego telefonu Zauważyłam, że z cichym świstem wypuścił powietrze z płuc, jako oznakę odczutej ulgi. Chyba jednak jest coś na rzeczy. Kas: Sorry, muszę odebrać. – wyszedł z pokoju Położyłam się z powrotem i zagłębiłam się w swoich myślach. Moje życie znów stało się beznadziejne i niemające sensu. Straciłam wszystko, na czym mi zależało i było ważnym. A tym czymś, właściwie kimś, był białowłosy. Usłyszałam jakieś krzyki dochodzącego zza drzwi. Czy on musi się tak drzeć? Za kilka minut wszedł do pokoju z grymasem na twarzy. Nic: A głośniej to się nie dało? Kas: Dało. – warknął – Ciekawe jak ty byś się czuła, gdyby zadzwonili do ciebie twoi starzy z jakże wspaniałą wiadomością, że przyjeżdżają do ciebie na tydzień, żeby sprawdzić, jak się masz. – powiedział z pogardą Zaśmiałam się, widząc go tak zdenerwowanego. Z jednej strony trochę mu współczułam, przecież dla niego to istny koszmar. Bo jakże to, żeby do takiego buntownika wprosili się rodzice. Kontrolując go i prześwietlając jego życie. A z drugiej, cóż… Ja skakałabym z radości, gdybym dowiedziała się, że matka i ojciec wreszcie się mną interesują. Ale to było po prostu niemożliwe i nierealne, marzenia, które nigdy nie zostaną spełnione. Nic: Przestań, wytrzymasz. W końcu to tylko tydzień. – powiedziałam, a ten spojrzał groźnie Kas: Chyba aż tydzień. – mruknął – Wejdą, zaczną jęczeć, że nieposprzątane, niepozmywane, zapuściłem dom, i tak dalej. Na trzy lata dali mi spokój. A teraz przylecą z tej swojej pieprzonej Irlandii… - zakrył twarz w dłoniach Nic: Kas, przesadzasz. Nie będzie źle, wystarczy, że trochę ogarniesz w mieszkaniu i… Kas: Będą za jakieś osiem godzin. Są na lotnisku. – pokręcił bezradnie głową Zdziwiłam się trochę i zastanowiłam nad decyzją, ale w sumie nie mogłam go zostawić samego i postanowiłam pomóc. Nic: Najwyżej powiem, że znów mnie nie było, bo zachorowałam, trudno. – mruknęłam sama do siebie Kas: Co? – podniósł na mnie zdezorientowaną parę oczu Nic: A to, że nie idziemy do szkoło, tylko do ciebie. – powiedziałam, wstając Kas: Przecież jesteśmy w twojej sypialni, możemy to zrobić tutaj. – uśmiechnął się zawadiacko Nic: A goń się! – krzyknęłam, wróciłam się, chwyciłam poduszkę i uderzyłam nią prosto w twarz Kasa. Nie pozostał mi dłużny i po chwili nawalaliśmy się jaśkami bez opamiętania. Biegaliśmy po domu, chowaliśmy się i atakowaliśmy drugiego z nas z zaskoczenia. Uśmiałam się, że aż brzuch mnie bolał. Po pół godzinie rzuciłam się na kanapę w salonie i próbowałam nabrać powietrza. Zmachałam się strasznie, dlatego dyszałam ciężko, jakbym przebiegła ze dwadzieścia kilometrów. Wygląda na to, że straciłam formę przez ten szpital. Trzeba by coś z tym zrobić, ale to później. Kas: Gdzie jesteś? – usłyszałam z góry Nic: Na dole! Zbiegł szybko ze schodów, stając opary o futrynę. Kas: Po co chciałaś iść? – zapytał, drążąc temat Nic: Nie domyśliłeś się? – pokręcił głową – Ach, ta twoja durna mózgownica… Pomogę ci ogarnąć chatę, jeśli nie chcesz mieć przypału. – wstałam powoli, zaraz jednak dopadł mnie czarwonowłosy Kas: Coś ty powiedziała? Że niby jestem głupi? – podniósł groźnie brew, ale zdradziły go drgające kąciki ust, jakby chciał się uśmiechnąć Nic: A co, może kłamię? Puść mnie, bo trzeba wychodzić. Może jeszcze zdążymy. Wyszarpałam się, a potem wbiegłam na górę, krzycząc przy tym, by się ubrał. Weszłam do łazienki, uczesałam, umalowałam, przebrałam się. Trzeba się pospieszyć, bo inaczej w życiu nie wyrobimy się z wysprzątaniem domu chłopaka. Widziałam go jeden jedyny raz, i to tylko od zewnątrz, ale czułam, że nie było w nim za kolorowo. Tak jak się domyślałam, czekała mnie ciężka praca. Po czterdziestu minutach staliśmy w korytarzu dużego domu wyłożonego jakimiś panelami, czy czymś tam. Po wejściu do środka, dosłownie zaparło mi dech w piersiach. Porozrzucane ubrania, puszki po piwie, brudne talerze na parapecie, nawet lustro miało na sobie kilka śladów, chyba po ketchupie. Nic: Kastiel! Jak ty tu w ogóle mieszkasz?! – podniosłam do góry ręce, z zaszokowaniem na twarzy Kas: Normalnie. Przyzwyczaiłem się. – wzruszył ramionami Rozejrzałam się kolejny raz i wskazałam palcem na jeden bardzo wyróżniający się element na żyrandolu. Nic: Co to jest? Skierował wzrok w tamtą stronę Kas: O, moje bokserki. – zdziwił się – Szukałem ich chyba z tydzień. – podszedł Nic: Ile one tu wiszą? – chwyciłam się za głowę Zdjął bieliznę, po czym totalnie mnie załamał. Przyłożył ubranie do nosa i porządnie zaciągnął się „zapachem”. Kas: Jednodniowe gacie, noszone przeze mnie około dwa miesiące temu. Przed powieszeniem ich na suficie, najpierw leżały na blacie w kuchni, o ile pamiętam. Ale potem to nie mogłem ich znaleźć Nie spodziewałem się, że będą tutaj. – spojrzał na mnie z uznaniem Nic: Na blacie? W kuchni? – jęknęłam Nie wyobrażałam sobie nawet tego. W miejscu, gdzie jadł, trzymał brudne majtki? Nic: Skąd one się tam wzięły? Kas: A jak myślisz? – uśmiechnął się szelmowsko Nic: Nie… - szepnęłam Kas: Chyba tak, ale to nic nie znaczyło. Nic: Obrzydzasz mnie… - skrzywiłam się – Dobra, idę ogarnąć wzrokiem górę. Chcę wiedzieć, w jakie bagno się wpakowałam. – westchnęłam Tak jak powiedziałam, poszłam na piętro i otworzyłam pierwsze lepsze drzwi. Pokój Kastiela. Zaraz pożałowałam, że w ogóle zaproponowałam mu taką pomoc. Nic: Kas! Chodź tu, ty… ty… Rusz się! – wydarłam się, a ten po chwili stał obok mnie, patrząc trochę przestraszonym wzrokiem Mój głos był naprawdę groźnym, ale nie miałam siły do tego chłopaka. Nic: Powiedz mi, co to jest. – rozkazałam, wskazując ruchem głowy to, o co mi chodzi Kas: No… Eee… Nic: Okej, wiem, co to, ale… Dlaczego to leży tutaj? – popatrzyłam na niego z wyrzutem, zakładając ręce na piersi Kas: Nie mów, że jestem zazdrosna. – uśmiechnął się zadziornie Nic: Wcale nie. Zresztą, o ciebie? – zamknęłam oczy, by się uspokoić – Tłumacz się. – zażądałam Kas: Bo to było tak, że… Nic: Zdajesz sobie sprawę z tego, jak zareagowaliby twoi rodzice, gdyby zobaczyli w twoim pokoju zużyte gumki? Kas: Dobra, uspokój się. Chyba lepiej, że leży tutaj, niżbym miał ją wrzucić za łóżko, nie? Tak, to przynajmniej zabiorę i wyrzucę. Zawróciłam się i załamana zeszłam na dół. Nie chciałam nawet oglądać innym pokoi, bo biorąc pod uwagę prezerwatywy w jego sypialni, mogłabym natknąć się na coś dużo gorszego… Kas: Sprawa załatwiona, a kondom już zdetonowany i niegroźny. – podszedł do mnie i wyszczerzył się Nic: Wrzuciłeś za szafę? – zapytałam ironicznie Kas: Bez przesady. – odetchnęłam – Za komodę. – znów spochmurniałam – No przecież żartuję. To był kawał czasu temu, nawet nie pamiętam, jak laska miała na imię. – wyjaśniał – Nie bocz się. – oczy zbitego szczeniaka Nic: Eh… Zabierajmy się do roboty. – oznajmiłam Wyjęłam szmatki, w piwnicy odnalazłam mop, środki czystości, płyny do podłóg, okien. Kas zapewne nawet nie wiedział, że coś takiego posiada, sądząc po wyglądzie wnętrza. Zabraliśmy się za kuchnię, gdzie spędziliśmy dwa kwadranse, potem salon, łazienka, korytarz. Chłopak ciągle jęczał, że mu się nie chce, żebym posprzątała sama, ale nic sobie z tego nie robiłam, a z każdym kolejnym razem marudzenia, podchodziłam i strzelałam mu z mokrej szmaty w twarz, czym chyba motywowałam do dalszej pracy. Kolejne dwie godziny i wszystko było czyste. Oczywiście nie poszło tak łatwo i sprawnie, bo Kas co rusz się wygłupiał, a ja nie mogła pohamować śmiechu. Za dziesięć trzecia zeszliśmy na dół do kuchni, aby coś zjeść. Bardzo zgłodniałam tymi porządkami, tak jak czerwonowłosy. Zdecydowaliśmy się zrobić zwykłe kanapki, bo oczywiście lodówka Kasa była niemal pusta. Masło, wędlina, ser, pomidor i sos majonezowy, a w chlebaku zaczynający czerstwieć chleb… Nic: Ty nigdy nie robisz zakupów? Kas: Po co? Mam wystarczająco dużo żarcia. – zruszył ramionami Nic: Właśnie widzę. Trudno, zrobimy z tego, co jest. Ja kroiłam i smarowałam pieczywo, a on zajął się pomidorem i układanie innych składników. Po skończonej robocie uśmiechnęłam się triumfalnie. Kas: Mówiłem, że się uda. – podniósł dumnie głowę Patrząc na niego, postanowiłam trochę upiększyć Kastiela, dlatego wzięłam na palec nico masła i umazałam nim czubek nosa chłopaka. Nic: Tak wyglądasz o niebo lepiej. – parsknęłam śmiechem Kas: Nie daruję ci. – szepnął z uśmiechem, ale i tak spróbowałam zwiać Jednym susem przeskoczyłam pomieszczenie i pognałam na korytarz, gdzie, niestety, zostałam przygwożdżona do ściany przez Kastiela. Kas: Mówiłem, że nie ujdzie ci to płazem. – zaśmiał się i dmuchnął mi w szyję, co załaskotało, więc zachichotałam – O, więc to dobry sposób na zemstę. – spojrzał na mnie uśmiechnięty do ucha do ucha Jak na złość, zaczął łaskotać mnie oddechem, a rękami drażnił moje ciało w okolicach żeber. Wiedział, że to jedna z najokrutniejszych tortur, jakie mógł mi zaserwować, dlatego bez litości ją wykorzystywał. Nic: Przestań… Hahaha! Kast… Zaraz się… posikam! Hahaha! – wrzeszczałam, śmiałam się i wyrywałam naraz Kas: W życiu! A jak się zlejesz, to będziesz zmywać! – wyszczerzył się i kontynuował wcześniejszą czynność Kolejna minuta łaskotek. Brzuch bolał od śmiechu niemiłosiernie, a na szczęście dla mnie, zostałam uratowana. ...: A co tu się dzieje? Natychmiast znieruchomieliśmy. Kas zatrzymał swoje ręce i oboje odwróciliśmy głowy w stronę dochodzącego głosu. Naszym oczom ukazała się stojąca w przejściu do holu para. Wysoka, szczupła, wysportowana, brązowowłosa kobieta ubrana w elegancką granatową sukienkę i mężczyzna. Wyższy od niej o głowę, dobrze zbudowany, krótkowłosy brunet z wyraźnie zarysowaną szczęką, mający na sobie bordową koszulę i jeansy. Po chwili namysłu domyśliłam się, że to właśnie rodzice czerwonowłosego, czyli pani Tina i pan Barney. Chłopak wyglądał na zaskoczonego, ale zaraz odwrócił się ku dorosłym, z roztargnienia wciąż trzymając swoją dłoń na mojej talii, tym samym obejmując mnie delikatnie. Kas: Ma-mama... Tato? - jąkał się, co wyglądało doprawdy komicznie Bar: Kastiel? Co tu się dzieje? - zapytał, podnosząc brew Nie odzywał się, tylko gapił się w dwie postacie, jakby doznał objawienia. Ti: Synku, nie wstydź się nas, kochanie moje. - uśmiechnęła się Ledwie powstrzymałam się, żeby nie roześmiać się dziko. "Kochanie", "synku". To poważnie było do niego? Ale jaja! Podeszli do naszej dwójki, zostawiając po drodze swoje torby. Pierwsza odezwała się mama czerwonego. Ti: Kastusiu, przedstaw nam, proszę, swoją dzie... - o kurde, muszę zainterweniować Nic: Nicola Stivens, jestem koleżanką Kastiela i chodzimy razem do klasy. - powiedziałam z wyszczerzem, wyciągając rękę ku dwójce. Rodzice Kasa są naprawdę bardzo mili. Aż nie mogę się ich nachwalić. Kolejne dwie godziny od ich przyjazdu, rozmawialiśmy w salonie o wszystkim i niczym, ponieważ nie chciano mnie wypuścić. Mama chłopaka wypytywała mnie o wszystko w związku ze swoim synem, pytała, czy jesteśmy razem, na co oczywiście zaprzeczyłam, a potem dyskusja poszła tak gładko i przyjemnie, że straciłam poczucie czasu. O siedemnastej postanowiłam wracać, co nie było łatwe, bo pani Tina zachęcała, bym jeszcze chwilę została. Ponadto Kas robił do mnie co rusz maślane oczka, z niemą prośbą, bym nie zostawiała go z „koszmarem”. Ja tam bym się cieszyła, że przyjeżdżają do mnie rodzice, ale nie on. Zresztą, już to chyba nawet mówiłam. Po powrocie do mieszkania, zauważyłam cztery nieodebrane połączenia od Titi, dlatego oddzwoniłam. Podejrzewałam, że znów musi zostać w pracy, ale to było gorsze. Powiedziała mi prosto z mostu, że spędzi noc u Shona… Nie mogłam tego słuchać, chciało mi się rzygać. A niech sobie idzie do tego idioty, niech się bzykają do rana, droga wolna. Tylko niech później nie jęczy, że w ciążę zaszła! Rzuciłam telefon z furią na sofę. Nawiasem mówiąc, dziewczyny po niego pojechały jeszcze wtedy, gdy leżałam w szpitalu, więc od paru dni miałam go na własność. Poirytowana, weszłam na górę. Wzięłam długą kąpiel odprężającą, by się uspokoić. Przyniosło rezultaty. Wytarłam się, ubrałam w piżamę i bez kolacji położyłam się do łóżka. Nie byłam głodna, a zmęczenie dzisiejszymi porządkami spowodowało, że bardzo chciało mi się spać. Nastawiłam budzik, zakryłam i kołdrą i zamknęłam oczy. Gdy już prawie zasypiałam, usłyszałam głośny huk tłuczonego szkła. Otworzyłam natychmiast oczy i zerwałam się na równe nogi z przerażeniem. Narzuciłam szlafrok i ostrożnie wyjrzałam zza drzwi. Pusto. Wyszłam cicho podeszłam do schodów. Sprawdziłam, czy nikogo tam nie ma, po czym zeszłam po schodach, rozglądając na boki. Niczego podejrzanego nie zauważyłam. Do czasu. Na dole, przy stole w salonie… leżała rozbita na drobny mak szklanka, a wokół niej kałuża soku… Nic: Titi?! – krzyknęłam, by upewnić się, czy to ona; Cisza. Wtem ujrzałam coś, co przeraziło mnie nie na żarty. Drzwi balkonowe prowadzące na taras były otwarte, a firana falowała niespokojnie, jakby ktoś przed chwilą ją ruszał. Albo wybiegał ze środka… Ogarnęła mnie panika. Rzuciłam się, by je zamknąć, po czym z prędkością światłą wbiegłam na górę, zamykając pokój na klucz. Pomyślałam, by zadzwonić do Kastiela, by przyszedł, bo bałam się jak cholera. Ale nie mogłam mu przeszkadzać, to nie wypada. Muszę porodzić sobie sama. Tylko jak? Kurde, przecież ktoś tu wszedł! Był w moim domu! Włamywacz?! Zostawił po obie jednoznaczny ślad, szklanka sama by się nie rozbiła… Natychmiast położyłam się w łóżku, opatulając dookoła. Próbowałam zasnąć, udało mi się. W końcu zapomniałam o tym nieproszonym gościu. Nie widziałam tylko, że to dopiero początek… |
Rozdział 30 (kwi 2, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Zamykając drzwi, usłyszałam jakieś głuche, zagłuszone kroki dochodzące z parteru. Cofnęłam się o krok, serce podeszło mi do gardła. Co tu dużo mówić, bałam się. Jednakże musiałam to zbadać. Na wiszącej szafce stał wazon ze sztucznymi kwitami. Wspięłam się na palce, dzięki czemu opuszkami zdołałam dotknąć naczynia. Uśmiechnęłam się pod nosem, próbując przysunąć go ku brzegu. Udało się, przez co za moment trzymałam w dłoniach wazon w abstrakcyjne wzory. Przeprowadziłam krótką, wewnętrzną walkę z samą sobą, czy na pewno schodzić. Odpowiedzią było pierwsze posunięcie się do przodu. Kolejne dwa kroki i stałam na krańcu schodów. Przełknęłam głośno ślinę, ale zeszłam z pierwszego stopnia. I kolejnego, i następnego. Znajdowałam się na dole, a dźwięk dochodził zza ściany, jakby z kuchni. Ale co to? Kroki stają się głośniejsze, jakby ktoś się do mnie zbliżał… Nogi miałam jak z waty, lecz na szczęście zrobiło się cicho. Czyżby wyszedł? Wypuściłam cicho powietrze z płuc, mam spokój. Wychyliłam głowę zza ściany z myślą, że nikogo nie ma. Myliłam się. Metr przede mną… Nic/…: Aaaaaaaa!!! – wydarła się przerażona, tak jak i druga osoba Złapałam się za serce, leżąc na ziemi po tym, jak przewróciłam się ze strachu, a mój „gość” opierał się o ścianę, dysząc ciężko. Ej, momencik… Przecież to żaden obcy, tylko… Titi: Boże, Nicola! Czemu mnie tak straszysz?! – rozpoczęła wyrzuty ciocia Podniosłam na nią roztargniony wzrok, bo zupełnie mnie oszołomiła. Zaraz jednak powoli wstałam, przykładając rękę do czoła. Nic: Ja cię wystraszyłam? To ty niemal doprowadziłaś mnie do zawału! Titi: Gdybyś się tak nie skradała, to nic by się nie stało. Nie mogłaś jak normalny człowiek zejść i się przywitać? Wyszłaś zza ściany jak jakiś ninja, miałam prawo się zdenerwować i przestraszyć. – fuknęła, zawracając się z powrotem, by kończyć przygotowanie śniadania Westchnęłam tylko i pokręciłam głową. I wszystko poszło na mnie, eh… Podreptałam za nią, czując w powietrzu zapach czegoś pysznego, smakowitego, ale nie byłam do końca pewna, co to było. Zajrzałam cioci przez ramię, zachęcona piękną wonią. Moim oczom ukazał się smażony czekoladowy naleśnik. Nic: Naprawdę? – zapytałam, niedowierzając Kobieta zaśmiała się, po czym podrzuciła placek do góry, tak, że przewrócił się na drugą stronę, po czym odstawiła patelnię na płytkę. Titi: Przecież wiem, jak je uwielbiasz. Pamiętasz, jak kiedyś ci je robiłam, kiedy do mnie przychodziłaś? – uśmiechnęła się, na co odpowiedziałam jej szerokim wyszczerzem Nic: Ale poprawiłaś mi humor, jak ja dawno nie jadłam tych pyszności! – przytuliłam ją, ale zganiła mnie, grożąc łopatką Titi: Nie przymilaj się, tylko weź się za robienie musu, bo się nie wyrobiłam. No już, raz, dwa! – poleciła Posłusznie wyjęłam zamrożoną paczkę malin, mały rondelek i resztę potrzebnych składników i naczyń. Stanęłam obok Titi i razem robiłyśmy posiłek, rozmawiając o starych czasach. W czasach, gdy moi rodzice wyganiali mnie z domu, przychodziłam do wcześniejszego domu cioci, a ona zawsze na pocieszenie smażyła naleśniki, zaganiając mnie do pomocy. Wiedziałam, jak bardzo to uwielbiam, bo mogłam wtedy nie tylko delektować się tymi słodkościami, ale także spędzić z nią trochę czasu. Bez wątpienia, wręcz kochałam to zajęcie, bo wtedy odrywałam się od przykrej rzeczywistości, o tym, że ojciec i matka traktują mnie jak śmiecia, wyzywają, biją, traktują, jak zwierzę. W sumie, teraz było podobnie. Poczułam się fantastycznie, dzięki temu zapomniałam o troskach. O wyjeździe Lysandra, o tym, że mnie zostawił i nie wróci już nigdy, o włamaniu… Uwolniłam się choć na moment od problemów. Stałam tam i przeobraziłam się w małą, zagubioną dziewczynkę, która tak bardzo chciała być kochana. Zamknęłam oczy, mieszając powoli zawartość garnuszka. Uśmiechnęłam się do siebie, a ciocia najwyraźniej zauważyła mój doskonały nastrój. Titi: Widzę, że jednak dobrze zrobiłam, decydując się na taki ruch, mam rację? – spojrzała na mnie, ja także przeniosłam na nią wzrok Nic: O tak, Titi, o tak… Dzięki. – uśmiechnęłam się blado, wiedziała, o co mi chodzi Titi: Przestań się zadręczać, wszystko się ułoży, zobaczysz. Musisz po prostu nauczyć się cierpliwości, a niedługo unormuje się cała ta sytuacja, uwierz mi, wiem co mówię. – dotknęła mojego ramienia Nic: Przepraszam, że ciągle tak się zachowuję, ale nie mogę znieść, że gdzieś wyjechał… - jęknęłam, bliska płaczu Titi: Nic… - urwała, bo nie dałam jej skończyć Nic: Nie, wybacz, że znowu się rozklejam. Koniec z tym, muszę się trzymać i być twardą. – podniosłam głowę, ocierając lekko wilgotne oczy; Widziałam, że chce zacząć pocieszać, dlatego zmieniłam temat. – Hej, zdejmuj go, bo się spali! Nie chcę jeść sfajczonych naleśników, wiesz? Pokręciła głową z rozbawieniem, ale nic nie powiedziała, tylko posłuchała się mojej rady, zdjęła placek z patelni i rozprowadziła ciasto na kolejny. Jadłam już czwartego, nie mogąc się powstrzymać. Ciocia tylko uśmiechała się nieznacznie, patrząc, jak delektuję się tymi pysznościami. Titi: Już za dwadzieścia siódma, powinnam się ubierać i wychodzić. – zagadała Nic: Yhm, ja też zaraz będę się szykować. Ej, jaki dzisiaj dzień? – zmarszczyłam brwi’ Przez ten szpital zupełnie straciłam rachubę czasu. Titi: Wtorek. – odparła, wstając Kiedy wstawiała naczynie do zlewu, naszła mnie jedna myśl. Nic: Możesz mi powiedzieć… naprawdę byłaś u Shona? – zapytałam, nie patrząc na nią Kątem oka zauważyłam, że uśmiecha się z błogością. Titi: O tak… - odpowiedziała rozmarzonym wzrokiem Nic: Titi, proszę, przestań się z nim spotykać. – na te słowa, popatrzyła na mnie gniewnie – On chce cię wykorzystać, dla niego jesteś zwykłą zabawką, nie bierze waszego związku na poważnie. – tłumaczyłam Nie mogłam znieść, że ten debil tak bardzo ją krzywdzi, bo to pewne. Żal mi się zrobiło cioci, nie mogłam dłużej patrzeć na to, jak coraz bardziej się zakochuje, bo wiedziałam, że prędzej, czy później się rozczaruje. Wolałam, by dowiedziała się prawdy teraz, nim jest jeszcze szansa, że nie załamie się zupełnie, bo później nie ma nawet o czym mówić. Tylko czy przyznać się, że się całowaliśmy? Że chciał ją zdradzić ze… ze mną? Titi: A skąd ty to możesz wiedzieć? Shon mnie kocha, nie rozumiesz? A może jesteś zazdrosna, że mam tak świetnego faceta, a od ciebie wszyscy uciekają, co?! – wydarła się, rzuciła talerz na ziemię, o którą się rozbił, a potem wbiegła na górę Siedziałam na krześle ze wzrokiem wbitym w miejsce, gdzie stała. Jak mogła powiedzieć coś tak podłego? Nawet w szale powinna się opanować i nie mówić takich rzeczy. Jej zdaniem wszyscy chłopacy ode mnie uciekają, bo nikt mnie nie chce? Teraz zrozumiałam. Edd – to on odszedł ode mnie, Kastiel – powiedział, że nie chce ze mną być, Lysander – on wręcz uciekł… Wcale nie chciał dać mi spokoju i wolności, napisał tak, żeby mnie nie załamać, tak ma w zwyczaju… Czyli, że on także nie mógł wytrzymać… Zacisnęłam mocno usta w potężnym żalu, by po chwili rozbeczeć się, jak niemowlę. Jednak to prawda… Zerwałam się na równe nogi, pomknęłam do pokoju, narzuciłam na siebie pierwszą lepszą koszulkę i getry, nierozczesane włosy związałam byle jak i nic więcej nie robiąc, zbiegłam z powrotem. Nałożyłam jakieś trampki, stojące z brzegu, narzuciłam bluzę i wyszłam, zanosząc się płaczem. Usłyszałam kroki dochodzące ze schodów, wołanie, bym się zatrzymała. Titi. Zignorowałam ją i zaczęłam biec. Łzy przesłaniały mi drogę, dlatego potrąciłam kilka osób. Nie zważając na to, nadal prułam do przodu najszybciej, jak tylko mogłam. Nie wiedziałam, gdzie zmierzam, gdzie jestem, wcale mnie to nie obchodziło. Z każdą kolejną minutą zwalniałam ze zmęczenia, przebiegłam może z trzy kilometry, wywróciłam chyba ze sto razy. Kolejne pięć minut i stanęłam, dysząc ciężko. Przetarłam oczy, co nic nie dało, bo zaraz znowu były pełne łez. Przez ten moment zdążyłam skojarzyć, że jestem na jakiejś łące, czyli najprawdopodobniej na krańcach miasta. Wokół było pusto, dało się słyszeć spokojny szelest liści, cichy szum łagodnego wiatru, dosłowne lekarstwo na moje nerwy. Klapnęłam na zimną ziemię, skuliłam się i zaczęłam ryczeć. I tak nikt mnie nie usłyszy, nie zobaczy. Poza tym, w dupie to mam. Wszystko… Mniej więcej godzinę później nieco się uspokoiłam. Siedziałam teraz, wpatrując się w oddalony las z pustką w oczach. Wszystkie uczucia wypłynęły ze mnie razem z łzami. Czułam się opuszczona, zraniona. Przecież Titi wiedziała, jak bardzo cierpię, dlaczego to wykrzyczała? Była zdenerwowana, ale… czemu…? Kiedy uznałam, że powinnam wracać, otarłam mokre policzki pięściami. Podniosłam się ostrożnie, zważając na zasiedziane kolana, które bolały, jak cholera. Chcąc sprawdzić, która godzina, włożyłam dłoń do kieszeni. Pusto. Kurde, no! Nie wzięłam telefonu, świetnie. Kompletna idiotka… Podniosłam błagalnie oczy ku niebu, po czym wściekłam się, że zachciało mi się tak daleko biec. Nie wiedziałam, gdzie jestem, a do tego nie mogłam się spytać kogokolwiek, bo w okolicy nie widziałam żywej duszy. Wiedziałam, że jestem zdana tylko na siebie, dlatego postanowiłam iść w stronę, skąd wcześniej wybiegłam. I tak po piętnastu minutach niespokojnego marszu dojrzałam za górką ulicę. Odetchnęłam, kierując się tam. Na szczęście, okazała się to być droga do miasta. Czyli, że jestem uratowana. Wystarczy iść przed siebie, do wieczora zajdę do domu. Już prawie pół godziny bezustannego chodu, więc nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Miałam ochotę położyć się w przydrożnym rowie i zasnąć, jakkolwiek to brzmi. Wychodząc z zakrętu udało mi się zobaczyć mieszkanie, oznakę tego, że nareszcie jestem. Po kilku kolejnych krokach doszłam do wniosku, że to dom Leo. I Lysandra… Znów przypomniały mi się słowa cioci, że nie potrafię zatrzymać przy sobie faceta. Przynajmniej nie idę z chłopakiem do łóżka, by mnie nie zostawił, nie to, co ona. Bzyka się z tym podrywaczem i myśli, że ją kocha, naiwna. Ale co mnie to obchodzi? Po tym, co wygarnęła, życzę jej wszystkiego, co najgorsze. Tak, nienawidzę jej, ohydna krowa. Przerobi ją na dziwkę i będzie miała, gdy potem rzuci dla innej. Jeśli tak bardzo chce, niech sobie żyje marzeniami, a później popłacze, popłacze, i przestanie. Proste? Proste. Przechodząc obok bramy, zaciekawiła mnie jedna rzecz. Na podwórku Leo chodziła ta dziewczyna, z którą wcześniej widziałam… Lysa. Nie zabrał swojej nowej laski, dla której mnie zostawił, ze sobą? Nią też się bawił? Serio? Skończony dupek! Ale ona wcale nie wyglądała na smutną, czy nieszczęśliwą, przeciwnie – uśmiechała się. Zagadać? Nic: Czyżby ciebie też porzucił? – zapytałam głośno – Jaka szkoda… - dodałam ironicznie Blondynka odwróciła głowę w moją stronę, obserwując dokładnie. …: Słucham? – zmarszczyła lekko brwi Właściwie to się nie dziwię, że wolał tą laskę, niż mnie. Wyglądała bardzo ładnie, jej włosy powiewały na wietrze, a zdezorientowana teraz twarz prezentowała się pięknie. Szczupła, wysoka, urodziwa dziewczyna – to z pewnością był ideał Lysa, a ja po prostu łudziłam się i głupio wierzyłam, że mnie kocha. Podeszła do bramy, przypatrując się mojej osobie. Nic: Myślałam, że wziął cię ze sobą. Pewnie się przeliczyłaś, mam rację? Uważałaś, że traktuje cię poważnie, tak? Jakie rozczarowanie. – powiedziałam wrogo …: O co ci chodzi? Kim w ogóle jesteś? – irytowała się Nic: Dziewczyną, której zniszczyłaś życie! Miałaś niezły ubaw, gdy dowiedziałaś się, że zerwaliśmy, prawda? Dobrze się bawiłaś?! – wrzasnęłam …: Proszę się uspokoić, i to natychmiast! – nakazała – Chyba mnie z kimś pomyliłaś. – rzekła spokojnie Nic: Jak mogłabym nie rozpoznać dziewczyny, która mi Lysa odbiła, co?! – próbowałam przez ogrodzenie pociągnąć ją za włosy, ale odskoczyła …: Ja nie znam żadnego Ly… Chwila, chodzi o Lysandra? Jakie odbiła? Kogo? Nic: Mam ochotę wydłubać ci oczy, wiesz? Takie jak ty, powinny być skazywane na śmierć. Co ja ci zrobiłam? – jęknęłam, nagle zmieniając nastawienie z nienawistnego na żałosny …: O czym ty do ciasnej gadasz? Nic: Ty udajesz idiotkę, czy naprawdę nią jesteś? …: Nie wiem kim jesteś, czego chcesz, ale jeszcze raz mnie obrazisz, to wzywam policję. – warknęła Nastała cisza. Wpatrywałyśmy się w siebie, nie mówiąc absolutnie nic. Czułam do niej wstręt, obrzydzenie, wszystko, co najgorsze. Zabrała mi go. Bez skrupułów odbiła i teraz jeszcze mieszka tu, u nich. …: Może zróbmy tak, że wejdziesz do środka i spokojnie mi wyjaśnisz o co chodzi, bo czuję, że to poważna sprawa. – rzekła niespodziewanie, na co po krótkim wahaniu skinęłam – Ale, - zagroziła palcem – jedna próba uderzenia mnie, a się nie pozbierasz, jasne? Otworzyła zamkniętą dotąd bramkę. Bez namysłu zrobiłam krok naprzód, po czym skierowałam się za dziewczyną, prowadzącą mnie do środka. Na moje oko, była starsza ode mnie, jak i od Lysa. Że też wybrał sobie taką staruchę… W pewnym momencie naszła mnie nieodparta ochota, by się na nią rzucić. Pobić, szarpać i zemścić się za białowłosego. Nie było łatwo, lecz udało się opanować tę chęć. Jeszcze tego brakowało, bym do poprawczaka poszła. …: Może mi powiesz przynajmniej, jak się nazywasz i wytłumaczysz, o co chodzi, dobra? – zatrzymała się w salonie Nic: A co tu do opowiadania? Uwiodłaś mojego chłopaka, to ty wszystko uknułaś, tak? – zaatakowałam ją …: Chwila! O jakim chłopaku mówisz? O Lysandrze? Nic: A o kim innym? Całowałaś się z nim na moich oczach, a potem jeszcze jakieś obiadki mu gotowałaś! Co, przeleciał się i zostawił, tak? – uśmiechnęłam się smutno, złośliwie i litościwie zarazem Blondi podeszła do mnie, chwyciła za ramiona i potrząsnęła nimi. …: Dziewczyno! Lysander to mój kuzyn! Rozumiesz? Kuzyn! – wrzasnęła – Nie miałam gdzie mieszkać, pozwolili mi przenocować kilkanaście nocy, w końcu jesteśmy rodziną. Chyba coś ci się przywidziało, bo nigdy się nie całowaliśmy. Nie wiem, skąd wiesz o obiadach, ale przecież musiałam im się jakoś odwdzięczyć za noclegi. Gotowałam, sprzątałam, po prostu pomagałam w domu. – wypowiedziała na jednym tchu Co wtedy czułam? Zatkało mnie. Byli kuzynami? Lysander wcale mnie nie zdradził, tylko ja wszystko źle zrozumiałam? Dlaczego Rozalia nie powiedziała mi o tym, że przyjeżdża do nich ktoś z rodziny?! Przecież wszystko mogło potoczyć się inaczej… Nic: J-jak to? – zesztywniałam, spięłam się i karciłam za swą głupotę Puściła mnie, podchodząc do okna i wpatrując się w obraz za nim. …: Mam na imię Cathrina. Rodzice kilka tygodni temu wyrzucili mnie z domu za pewne przekręty, ale nie o tym teraz. Wynajęłam mieszkanie, wyciągnęłam pieniądze od kumpeli, ale okazało się, że lokatorzy wyprowadzą się dopiero za jakiś czas, a do tej pory musiałam się u kogoś zatrzymać. Padło na Leo i Lysandra. Bez wahania mnie przyjęli, dlatego tu jestem. – powiedziała, odwracając się do mnie Nic: A-ale… nie byliście razem? – jęknęłam Cat: No coś ty! Mówię, że jesteśmy kuzynami. Nigdy w życiu nie mogłabym zrobić czegoś takiego. – skrzywiła się, ale zaraz kontynuowała – A ty? Domyślam się, że jesteś tą przewspaniałą Nicolą? Zerknęłam na nią zdziwiona. Nic: Skąd wiesz? Zaśmiała się. Cat: Lysander mi o tobie dużo opowiadał, oczywiście przed przyjazdem. Rozmawialiśmy przez Skype’a, zebrało nam się na zwierzenia i dowiedziałam się sporo o tobie. – uśmiechnęła się – Mówił, że jesteś cudowna, piękna, śliczna i bardzo, bardzo cię kocha… - spuściła wzrok Nic: A przez swoją głupotę już go nie zobaczę… - mruknęłam smutno Nie dała mi po tych słowach spokoju i kazała wyjaśnić, o czym mówię. Byłam zmuszona znowu zagłębiać się w tej historii. Że zamiast porozmawiać, wolałam się pociąć. A on przez to wyjechał… Po godzinie spędzonej u Kate, wróciłam do domu. Czułam się przybita. Po raz kolejny, nawiasem mówiąc. Titi jeszcze nie wróciła, na moje szczęście, bo w gruncie rzeczy była dopiero 13:59. Jeszcze ponad dwie godziny spokoju, a potem konfrontacja z tą, która mnie dobiła. I tak wystarczająco mnie zasmuciła pogawędka z Cathriną, z której dowiedziałam się, że to ja coś sobie ubzdurałam i uroiłam i to dlatego sprawa potoczyła się tak, a nie inaczej. Obwiniałam jego, a tak naprawdę Lys wcale mnie nie zdradził, mało tego, powiedział nawet, że kocha… Załamana, poszłam do salonu i rzuciłam się na kanapę. Zakryłam twarz, próbując ułożyć myśli. Po pewnym czasie zrobiłam się mocno senna i nie wiem kiedy - zasnęłam. Zerwałam się na równe nogi, słysząc głośny dźwięk. Wystraszyłam się, ale okazało się, że to tylko dzwonek do drzwi. Ja to mam szczęście, zawsze coś lub ktoś musi mnie zbudzić… Przeciągnęłam się mocno, a potem podreptałam do korytarza. Ułożyłam jeszcze tylko jako tako włosy, bo pewnie wyglądałam jak wiedźma, po czym otworzyłam. Przede mną stał jakiś facet ubrany w jakieś dziwne ciuchy, trzymający w rękach ogromny kosz kwiatów, z całą pewnością były to maki. ...: Dzień dobry, czy mieszka tu, - spojrzał na kartkę, którą miał w dłoni – Nicola Stivens? – popatrzył na mnie Nic: Tak, to ja. O co chodzi? – zapytałam Nie wierzyłam – to dla mnie? …: Jestem posłańcem kwiatowym i jak widzę ma pani wspaniałego adoratora, nie codziennie noszę takie prezenty. Pani przesyłka. – uśmiechnął się, stawiając przesyłkę przy progu Nic: Jest pan pewny, że się nie pomylił? – drążyłam, ale pokręcił głową Pos: Właściwie się nie dziwię. Tak piękna kobieta powinna być obsypywana niespodziankami przez swojego mężczyznę. – rzekł wesoło, a ja wbiłam w niego najgroźniejszy wzrok, na jaki było mnie stać Nic: To wszystko? – zapytałam, chwytając uchwyt kosza i wstawiając go do środka i powoli zamykając drzwi – Żegnam. – warknęłam Pos: Chwileczkę, chwileczkę! – oparł dłoń o mebel – Jeszcze pokwitowanie proszę. – polecił, wystawiając jakąś kartkę Nic: Masz pan, - syknęłam, podpisując się – i się wypchaj. – trzasnęłam mu przed samym nosem, lecz po chwili coś sobie przypomniałam i z impetem otworzyłam, pytając jeszcze posłańca – Ej! Kto to wysłał? Pos: Nadawca chciał być anonimowy, dlatego nie mogę nic wyjawić. Na razie! I lepiej weź coś na uspokojenie, laska! – wyszczerzył się Nic: Wal się! – wrzasnęłam, znikając we wnętrzu mieszkania Zabrałam kwiaty, zanosząc je do kuchni i stawiając na stole. Usiadłam na krzesło, zastanawiając się, od kogo są. Jeśli na początku nikogo nawet nie podejrzewałam, za chwilę przyszło mi na myśl, że to od Lysandra. Dodatkowo przekonał mnie liścik przyczepiony do maków, który zobaczyłam dopiero za jakiś czas. „Przepraszam…” – brzmiał tekst na karteczce. Może nadal czuł się winny, ale bał się przyjechać i wrócić? Pewnie myślał, że go nienawidzę, tak jak wcześniej ja o nim. Jestem przekonana, to musi być od Lysa. Ale czy na pewno? |
Rozdział 31 (kwi 8, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Odwróciłam się i podeszłam do okna, wpatrując w oddalony krajobraz. Nic: Dziękuję, skarbie. Ta niespodzianka to najcudowniejsza rzecz, jaką w tej sytuacji mogłeś mi podarować. Wiem, że mnie kochasz, tak ja i ja cię. Nie rozumiem tylko, dlaczego tak po prostu odszedłeś… - powiedziałam cicho, spuszczając głowę w dół. Wyobraziłam sobie, że białowłosy nigdy nie wyjechał i nadal jesteśmy razem, mocno się kochając. Za chwilę odeszłam jednak stamtąd, uświadamiając sobie, że właśnie rozmawiałam z oknem. Popadam w jakąś paranoję, wyobrażam, że on mnie słyszy i także do mnie mówi. Absurd! A może jednak…? Chyba powinnam pójść do psychologa… Zaraz, przecież już jestem tam zapisana. I to na dodatek jutro po lekcjach. Nie mam wyjścia, jak tylko zgodnie z ustaleniami udać się do poradni. Po pierwsze, będę miała ostry przypał, jeśli spotkanie zlekceważę, a po drugie wydaje mi się, że rozmowa ze specjalistą może mi pomóc. Potrzebuję rady, sposobu, bym przestała się zadręczać i smucić. Nie pozostaje mi nic innego, jak ułożyć życie od nowa. Kiedyś znajdę sobie wspaniałego mężczyznę, który będzie za mną szalał, kochał i nie widział świata poza nami. Chwila, co ja wygaduję? Człowiek ma tylko jedną połówkę, a ja takową znalazłam. Tyle, że równie szybko ją straciłam… A jeśli ten wyjazd ma ukryte znaczenie? Może nasza relacja wcale nie była prawdziwą, szaleńczą miłością? A co, jeżeli to tylko młodzieńcze, chwilowe zauroczenie, które właśnie przemija? Nie wiem, nic nie wiem. Tak bardzo chciałabym, by okazało się to prawdą, żebym się pogodziła z naszym rozstaniem, abym po jakimś czasie zapomniała. Przecież nie chcę całego życia spędzić samotna jak palec. Muszę wziąć się w garść – to jedyna racjonalna rzecz, jaka mi pozostała. Pokręciłam rozpaczliwie głową. Czułam, że moje serce rozpada się w drobny mak, z już i tak przebitego i złamanego. Dlaczego to zawsze mnie dotykają takie przykrości? Czemu nie mogę być po prostu szczęśliwa, spełniona, kochana? Od początku mojego istnienia ciągle tylko nowe zmartwienia, tragedie. Najlepiej byłoby, gdybym w ogóle się nie urodziła. Jak tak myślę, powinnam mieć żal do Lysandra. Czy on musiał wtedy przyjść i zadzwonić po karetkę? Byłabym teraz tam, wysoko nad ziemią, wolną od wszystkich zmartwień, bez wiecznych problemów tego świata, a tak… Dotknęłam delikatnie maków, wąchając cudowny zapach. Przypominał o starych sytuacjach, kiedy to jako mała dziewczynka chadzałam z babcią po lasach, łąkach. Zbierałam kwiatki do bukietu, a potem ucieszona podarowywałam go jej, za co zawsze czule targała mnie po małej główce. Nie raz mówiła, że jestem jej skarbem, najcudowniejszym dzieckiem pod słońcem, wiecznie uśmiechniętym, radosnym. Z czasem to się zmieniło, naturalnie po śmierci staruszki. Od tamtej pory nie zaznałam szczęścia do czasu zapoznania Lysandra. To on sprawił, że wreszcie zaczęłam z optymizmem patrzeć w przyszłość, nie rozdrapywać starych ran i cieszyć się każdym kolejnym dniem. A teraz, teraz wszystko wróciło do starego obiegu. Szare dni, płacz po nocach z tęsknoty, smutek, gorycz i rozpacz. Biorąc wszystkie te fakty pod uwagę, wysnuwam wniosek, że chyba warto jeszcze raz spróbować. Powieszenie się, połknięcie opakowania tabletek, skoczenie z dachu, zachlanie na śmierć? Do trzech razy sztuka, może mi się poszczęści i uda się za drugim? Już nikt mnie nie uratuje, nie powstrzyma, będę mogła umrzeć w spokoju, według własnej woli i pragnienia. Tylko, czy to dobra decyzja? Czy z powodu nieszczęśliwej miłości mam prawo się zabić? Wtedy, w łazience, gdy się pocięłam, odnalazł mnie białowłosy. Czy możliwe, że to jakiś znak? Może jest jeszcze na mnie za wcześnie, powinnam się podnieść i dać radę? Czy ktoś może mi pomóc w odnalezieniu odpowiedzi na te dręczące pytania? Błagam... Siedziałam na łóżku z laptopem na kolanach, zmęczona odpisywaniem na wiadomości. Mogłam nie wchodzić na Facebooka, domyślając się, że będę skazana na opowiadanie wszystkim po kolei, dlaczego mnie nie było. Najpierw Roza, potem Alexy, dodatkowo Armin, który musiał ze mną popisać, mimo opisania sytuacji przez bliźniaka. Viola, Iris i Kim, które zapytały się, co się dzieje. Wstyd się przyznać, ale wzruszyłam się. Świadomość, że mam takich cudownych przyjaciół, zupełnie rozklejała. Po wyjściu ze szpitala, nie przyszłam do szkoły dwa dni, a oni już zmartwieni i zaniepokojeni. Co do przyjaciół – jestem cholerną szczęściarą, czego nie mogę powiedzieć o szczęściu przy facetach, którzy zwyczajnie uciekają… Dobra, koniec użalania się nad sobą. Miałam być twarda, jutro idę do psychologa, mam nadzieję, że trochę pomoże. Samobójstwo… Byłabym kompletną kretynką, gdybym to zrobiła. Mam tyle argumentów, by się powstrzymać, a naprawdę chciałam się zabić. Wspaniali kumple, dobra opinia i ogólny szacunek to tylko nieliczne z nich. Co by było, gdyby kiedyś moja matka i ojciec dowiedzieli się, że odebrałam sobie życie? Czuliby satysfakcję, uważaliby mnie za słabą dziewczynę, która nie potrafi poradzić z problemami. Ich samoocena wzniosłaby się na wyżyny, że dzięki takiemu traktowaniu mnie, doprowadzili do tego, że wreszcie umarłam. A w przeciwnym razie, za kilka, kilkanaście lat mogłabym ich odnaleźć. Pojechać, pokazać, że jestem silna, zdeterminowana i osiągająca sukcesy, na przykład w pracy. Wtedy powiedziałabym im, co myślę o takich perfidnych ludziach. Wyrzuciłabym to, co od lat dręczyło moją duszę, poczułabym sięę fantastycznie. To byłby wspaniały odwet za wszystko, co mi do tej pory zrobili. Muszę zrobić wszystko, żeby dać radę, wytrzymać i nie poddać się. Może się uda? A zbaczając z tego tematu, miałam dzisiaj wieczorem trochę pomyśleć. O tym, co stało się poprzedniego wieczoru. Włamanie, szklanka, otwarty balkon. Dobra, w takim razie należy rozpocząć burzę mózgów. A raczej mózgu. Po zamknięciu drzwi na klucz, usiadłam na łóżku i przykryłam nogi kocem. Na kolana położyłam notes, a w rękę chwyciłam długopis, sama nie wiem po co. Podobno jestem kinetykiem, dlatego lepiej mi się myśli i koncentruje, kiedy jestem w ruchu, a obracanie czymś w ręku pewnie się zalicza. Zacznijmy od wyliczenia możliwych sprawców. Nie, to nie ma sensu, przecież nie mam wrogów. Oprócz Amber, to fakt. Jednak wątpię, że byłaby zdolna do czegoś takiego. Kolejnej osoby właściwie nie ma. Niektórych uczniów znam dobrze i jesteśmy w przyjaznym kontakcie, a z pozostałą resztą ani się nie lubimy, ani nie nienawidzimy, takie neutralne stosunki. Dlatego szkołę należy raczej wykluczyć. Chwila, są jeszcze nauczyciele. Nie, nonsens, to największa głupota, o której pomyślałam. Nauczyciel włamywacz… A jeśli tak? Nie, stop! Jestem jakaś przewrażliwiona, skoro wymyślam tego typu głupoty. Następny domysł: nieznajomy? Tu trudno się wysłowić, to może być każdy, kto mnie zna, kojarzy, pamięta. Kate odpada, mimo że poznałam ją tylko powierzchownie, jestem pewna, że to nie ona. Zresztą, nie miałaby powodu. Tak jak moi przyjaciele, Lys także, w końcu wyjechał… Wyjechał, znowu to samo. Czy nie mogę tego nareszcie powiedzieć? Wcale nie wyjechał, tylko zakończył definitywnie nasz związek, zerwał. Tylko dlaczego napisał w liście, że mnie kocha i wysłał kwiaty? Zaraz, a jeśli… jeśli te kwiaty wcale nie były od niego…? Leżałam na mięciutkim materacu, zamyślona. Sama nie wiem, o czym w takim skupieniu dumałam. Ostatnio coraz częściej zdarzało mi się wspominać, marzyć, bujać w obłokach. Jakby coś się we mnie zmieniło, jak gdybym stała się sentymentalną dziewczyną. Może to te tabletki tak na mnie zadziałały? Chociaż nie, biorę je dopiero od przedczoraj. Trudno, to na pewno przez stres, który bez przerwy mnie męczył. Ciągłe zmartwienia, niekończące się problemy, nic dziwnego, że emocje mnie rozpierają. Po paru minutach spokój został przerwany przez ciche stukanie do drzwi. Domyśliłam się, że to ciotka, która wróciła z pracy, na pewno chce porozmawiać. Titi: Nicola, możemy porozmawiać? Nic: Nie wydaje mi się, odejdź. – mruknęłam Titi: Dzisiaj po pracy pojechałam, żeby coś sobie przemyśleć. – urwała – Wiem, że to co ci powiedziałam… mogło cię bardzo zranić i upokorzyć, przepraszam. Spojrzałam na zegarek i ujrzałam godzinę – 20:58. Długo jej zajęły te refleksje, zważając na to, że z biura miała dzisiaj wyjść o siedemnastej. Odwróciłam się na drugi bok, nic nie mówiąc. Brakowało mi siły, ażeby wdawać się teraz w bezsensowną dyskusję. Bolało, że według niej sprawa tak się prezentowała. I nawet, jeśli powiedziałam to wszystko pod wpływem zwykłego impulsy czy napadu złości, pewniakiem tak sądziła, nawet w małym stopniu. A tego znieść nie potrafiłam, zwyczajnie nie potrafiłam. Titi: Skarbie, słyszysz? Nic: Zostaw mnie. Nie będę teraz o tym rozmawiała. Titi: Ale… Nic: Odejdź. – powiedziałam twardo, wchodząc jej w słowo Titi: A jutro? Pogadamy? Nic: Nie wiem. Usłyszałam ciche westchnienie i oddalające się kroki. Cóż innego mi pozostało, jak nie umyć się i położyć do łóżka? Przynajmniej tak będę mogła choć na chwilę, te kilka godzin, zapomnieć i odprężyć się. Jedyne wyjście na zostawienie wszelkich nieprzyjemności – zaśnięcie. Budzik zadzwonił punktualnie o szóstej trzydzieści, ale wstałam kilkanaście minut później. Nie chciałam konfrontować się z Titi, wolałam zrobić to po południu, kiedy wróci z pracy, a ja od psychologa. Zgodnie z codziennym planem dnia, zrobiłam poranną toaletę, uczesałam się. Tym razem postawiłam na dwa kucyki opadające łagodnie na ramiona, tak, jak u małej, słodkiej dziewczynki. Uśmiechnęłam się do swojego lustrzanego odbicia, bo faktycznie przypominałam zadowolonego brzdąca. Brakowało mi tylko ogromnego, kolorowego lizaka, jakie to pokazują w telewizyjnych kreskówkach. Żeby stonować nieco, założyłam zwykłe jeansy i czarną tunikę, dopełniając całość dyskretną biżuterią. Do tego lekki, delikatny makijaż i uznałam, że dzieło skończone. A właściwie - arcydzieło, bowiem według mnie prezentowałam się zjawiskowo. Nic: Nie ma to, jak komplementowanie własnego wyglądu. - rzekłam do odbijającej się mnie, zaraz się rozpromieniając; Nie mogę pójść do szkoły w zupełnej rozsypce, bliska płaczu. Muszę zacisnąć zęby i przynajmniej udawać, że nic się nie stało. Otworzyłam zamknięte dotąd drzwi i zeszłam na dół. Wokół było pusto, dlatego odetchnęłam z ulgą. Nie jestem pewna, czy miałabym siłę, by wysłuchiwać tłumaczeń ciotki. Uchyliłam drzwi lodówki, zastanawiając się, co mam zjeść. Wyszło na to, że po dziesięciu minutach pałaszowałam jajecznicę z kiełbasą przygotowaną na maśle. Smaki dzieciństwa, można ująć w ten sposób. Po zmyciu naczyń, udałam się do korytarza. Zakładając buty, luknęłam na zegar wskazujący siódmą trzydzieści dwie. Miałam sporo czasu, ale lepiej było przyjść za wcześnie, niż za późno. Szczególnie, że pierwszą lekcją miała być geografia, a gdybym się spóźniła, nie byłoby kolorowo. Dlaczego? Nauczyciel stosuje kary fizyczne, w tym wypadku polegające na robieniu pompek. A że przez szpital zupełnie straciłbym. formę, nie zrobiłabym nawet pięciu, czym jeszcze bardziej podpadłabym geografowi. Zarzuciłam torbę pełną podręczników na ramię i wyszłam, zamykając za sobą drzwi. Drogę do szkoły pokonałam żwawym krokiem. Dziwiłam się, ale po czasie spędzonym z dala od znajomych, dzień spędzony w budzie wcale nie wydawał się koszmarem. Chciałam wreszcie zobaczyć dziewczyny, chłopaków. Jeszcze w piątek, kiedy chciałam się zabić, gdy pocięłam się, byłam pewna, że już nigdy nie będzie mi dane zobaczyć się przyjaciół. Stało się inaczej i nim się obejrzałam, podbiegły do mnie Roza, Viola i Kim. Co dziwne, brakowało Iris. Roz: Nicola! Nareszcie jesteś! - wrzasnęła, rzucając na mnie Kiedy wszystkie już się uścisnęłyśmy, czarnowłosa zaczęła gadać. Kim: Fantastycznie wyglądasz! Jak taka wyrośnięta lolitka! "...What?..." Roz: Dokładnie! Przypominasz dziecko-landrynę! "...What the fuck?!" Kim: Puci, puci! - chwyciła mnie za policzki, zaczynając je rozciągać w różne strony Nic: Y! Czyy! Tańcie! Kim: Co? - zapytała, pozostając w bezruchu Nic: Powiedziałam, żebyście przestały. - uśmiechnęłam się; Od razu mnie rozśmieszyły, zresztą jak zwykle. Viol: Jak się czujesz? – zapytała nieśmiało Nic: A dziękuję, Violuś. Lepiej, dużo lepiej. – posłałam jej promienny i życzliwy uśmiech, którym próbowałam zatuszować prawdziwy humor i swój nienajlepszy stan ducha Viol: To dobrze. Martwiłam się o ciebie. Nic: Najważniejsze, że już w porządku. Jest fantastycznie, uwierzcie. Źle się czułam, że okłamuję najlepsze przyjaciółki. One nie wiedziały, co się stało i z jakiego powodu cała akcja potoczyła się tak a nie inaczej, a jej finał mógł skończyć się tragicznie. Jedynie Rozalia była świadoma i informowana na bieżąco o kolejnych istotnych faktach. Tylko białowłosa znała wszystkie szczegóły rozpadu związku z Lysandrem i to, dlaczego ten zniknął. Uważałam, że Violetta, Kim i Iris również powinny wiedzieć. Jednak nie znalazłam w sobie siły, żeby opowiadać im o tym. Lepiej, żeby o niczym nie miały pojęcia, trapiłyby się moimi problemami, a to bez sensu. Nic: Dziewczyny, bardzo was przepraszam, ale mam prośbę. Muszę pogadać z Rozą w cztery oczy, proszę, nie gniewajcie się. – poprosiłam Kim: Dobra. I tak powinnyśmy iść pod salę, dzisiaj przygotowujemy salę z Violką. Viol: Mam nadzieję, że dzisiaj coś namalujemy. Albo moglibyśmy pracować z modeliną, dawno tego nie robiłam. Nic: Haha! To zapytaj się plastyczki, co trzeba przygotować i namów ją na to, chcesz. Viol: Myślisz, że się uda? Nic: Oczywiście, przecież wiesz, że jesteś ulubienicą nauczycielki. Viol: Nie wiem… Ale zawsze warto spróbować… Kim: Jeszcze tylko chwila. Nic, możesz nam powiedzieć, co z tobą i Lysandrem? Czy… Mogłam się spodziewać takiego pytania, ale nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Przecież nie będę na środku dziedzińca opisywać tego, co się wydarzyło. Poza tym, jak już wspominałam, nie miałam tyle siły. Nic: Nie, Kim, nie chcę zaczynać tego tematu, proszę. Zapewne wiesz, że się rozstaliśmy. Eh, co ja gadam… Każdy to wie, ale na razie… Nie jestem gotowa, by roztrząsać całą sprawę. Kim: Jeśli tak wolisz, nie nalegam. Zostawimy was. Nic: Dziękuję. – mruknęłam trochę smutno Dziewczyny odeszły, a ja poczułam wyrzuty sumienia. Wiedziałam, że je ranię. Miały świadomość, że z Rozalią dogaduję się najlepiej z wszystkich i to jej powierzam największe sekrety, wyżalam się. Mimo to, nie nalegały, tak jak zawsze. „Obeszły się smakiem”, to chyba najtrafniejsze określenie. Wzięłam to wszystko pod uwagę, ale nie przełamałam się. Szramy są zbyt świeże, żeby o nich rozmawiać. Z czasem zapomnę, odkocham się. Jeśli inni ludzie po stracie miłości dają radę wrócić do normalnego funkcjonowania, to ja też. Nic: Możesz mi powiedzieć, dlaczego ani razu mi nie wspomniałaś, że do chłopaków przyjeżdża kuzynka? Roz: Masz na myśli Cathrinę? Nie wiem, nie przyszło mi to do głowy. Poza tym, jakoś nie bardzo się dogadujemy. Ale czemu pytasz? I skąd wiesz, że ona mieszka z Leo? Nic: Bo cała ta akcja w dużym stopniu wynikła z tej niewiedzy. – wycedziłam Roz: Co? Nic: To, że po ich gestach uznałam, że są razem. Znaczy Kate i Lysander. To dlatego później próbowałam się zabić. Słyszałam ich rozmowę i wywnioskowałam, że to jego nowa dziewczyna. Roz: Słucham?! Czyli rozstaliście się przez taką głupotę?! Nic: Dla kogo głupota, dla tego głupota. Rozalia, to naprawdę ważny fakt, a ja dowiedziałam się tym, że Cathrina to kuzynka Lysa dopiero wczoraj. Wiesz, co mogłoby się teraz z nami dziać? Gdyby nie to wszystko, pewnie teraz leżałabym w jego objęciach, oglądając jakiś dramat. Wyobrażasz to sobie? Zamilkłyśmy, a ciszę przerywały jedynie donośnie krzyki i pogawędki przybyłych uczniów. W pewnej chwili dał się słyszeć stłumiony szloch i nie musiałam się oglądać, kto płacze. Roz: Jezu, Nicola, tak mi przykro… Gdybym się zastanowiła, domyśliłabym się jak to może się skończyć, ale ja, taka debilna kretynka nie mogłam użyć mózgu… - załkała, ciągnąc nosem Zamiast ją przytulić i powiedzieć, że to nie przez nią, nadal stałam nieruchomo, patrząc ślepo w drzewo. Rozalia nie była winna, bo jak miała domyślić się, że tak sprawy się potoczą? To ja i Lys byliśmy zbyt zapatrzeni we własny honor, że żadne nie odważyło się przyjść do drugiego, przeprosić i pogodzić się. Pieprzona duma! Z drugiej strony, gdybym tylko wiedziała o Kate, o tym, co łączy ją z białowłosym, w życiu nie zareagowałabym tak niemądrze i zupełnie nierozsądnie. Dlaczego życie musi być tak skomplikowane i zagmatwane? Czy nie zasługuję na szczęście, na to, żeby zaznać choć chwili spokoju bez zmartwień? Nic: Idę pod salę. Później się spotkamy, chyba powinnyśmy pomyśleć. – rzekłam oschle Zawróciłam się i ruszyłam w stronę drzwi. Emocje, które dusiłam w środku, w końcu wybuchły. Czułam żal, którego nie potrafiłam wyjaśnić. Kurde, za każdym razem, gdy pomyślę, co by było gdyby, dostaję szału. Uświadamiam sobie, że nie mogę tak po prostu wymazać naszych wspólnych chwili. Chyba nigdy nie zapomnę… Zajęcia artystyczne, tak jak chciała Violetta, skupiły się na modelowaniu. Westchnęłam, ponieważ byłam beztalenciem, jeśli chodzi o prace plastyczne. Jednak nauczycielka nie zgodziła się, bym siedziała bezczynnie i zagoniła do „roboty”. Mieliśmy wykonać dowolny przedmiot, który siedział nam w głowie. Coś związane z przeszłością, ulubioną pamiątką, czymś, co ma znaczenie dla duszy. Żaden pomysł nie przychodził do mojej głowy. Zupełna pustka. W połowie lekcji nadal nie zaczęłam, dlatego z nudów chwyciłam plastelinę i ulepiłam kulkę. Potem, zupełnie bezwiednie, w palcach rozkręciłam modelinę, kształtując ją. Nim zorientowałam się, przede mną na ławce stał skończony, dopracowany w każdym szczególe, zwierzaczek. Naucz: Och, Nicola! Jaki wspaniały królik! – zachwyciła się kobieta, biegnąc w stronę ławki Zerknęłam na swoją pracę i zastanowiłam się – skąd w mojej głowie taki pomysł? Po kolejnych dwóch lekcjach skierowałam się w stronę sali gimnastycznej. Teraz w-f, ale nie ćwiczę – tygodniowe zwolnienie lekarskie… Dziewczyny poszły na obiad, a przynajmniej Rozalia z Violą. Kim ma coś dużo ważniejszego do roboty, a mowa tu konkretnie o flirtowaniu ze swoim chłopakiem. Wspominałam już, że chodzi z gościem z sąsiedniej klasy? Sama go jeszcze nie znam, bo dziewczyna nie przedstawiła go nikomu. Pewnie wolała się jeszcze nie ujawniać. Na marne, bo wszyscy wokół dostrzegali, jak na każdych przerwach razem gadają, wpatrują w siebie jak w największy skarb. Co tu dużo mówić – miłość… Postanowiłam od razu przejść do szatni, gdyż hałas, jaki panował dookoła był nie do zniesienia. Wyjęłam telefon, odczytując po drodze sms-a, którego dostałam. Titi przepraszająca za wczorajszy ranek, mogłam się spodziewać. Westchnęłam, chowając komórkę z powrotem do kieszeni. Chciałam, żeby tamta akcja w ogóle nie miała miejsca, wtedy nie musiałabym męczyć się tym, co odpowiedzieć, czy odpuścić, czy nie darować tamtych słów. Ale co się odwlecze, to nie uciecze, więc w końcu i tak trzeba będzie wyjaśnić, posłuchać. Wchodząc do pomieszczenia, usłyszałam szmer, nucenie. Uznałam, że ktoś jest w środku. I gdybym wiedziała, kto, nie zdecydowałabym się na to, by tu przychodzić. Amb: Co ty tutaj robisz?! – wydarła się blondynka, spostrzegając mnie w wejściu Nic: Jakbyś nie widziała, geniuszko, właśnie stoję. Amb: Won stąd! Nic: Chyba w twoich snach. – prychnęłam – Za to nie pogardzę, jeśli ty się wyniesiesz. Amb: Wstrętna krowa… - warknęła Nic: Skretyniała kretynka. – odrzekłam ze złośliwym uśmieszkiem Co mną kierowało, żeby być tak wredną? Najprawdopodobniej fakt, że ta dziewczyna zamieniła moje życie w istny koszmar. W dodatku chciała wpakować mnie do pudła, bez skrupułów kłamiąc i fałszując zeznania. Do tego pobiła mnie. Czyż to nie wystarczająco wiele argumentów? Amb: Jesteś żałosna. Udajesz pyskatą i odważną, a jak przychodzi co do czego, to nawet obronić się nie możesz. Nic: Słucham? Amb: Pozwoliłaś się zatłuc, wylądowałaś w szpitalu. To jednoznacznie świadczy o tym, że jesteś słaba. A teraz próbujesz sprawić wrażenie wytrzymałej. Jak na ciebie patrzę, to aż mi się szkoda robi. Nic: Byłyście we trzy, dobrze o tym wiesz. A tak zmieniając temat, przyszedł do mnie list kilka dni temu. Za tydzień masz rozprawę, pamiętasz? Zostałam powołana na świadka i jednego możesz być pewna. Opowiem wszystko, powtarzam wszystko, co mi zrobiłaś. Jakich głupot nagadałaś Lysowi, żeby nas zniszczyć. Jak pobiłaś, zachowywałaś się w stosunku do mnie. Niczego ci nie przepuszczę, obiecuję. Świadomość, że wylądujesz tam, gdzie być powinnaś, codziennie poprawia mi humor. Niech cię zamkną w poprawczaku i dowalą jeszcze wyrok za oskarżenie Kasa o gwałt. – syknęłam Po tym, co powiedziałam, poczułam się o niebo lepiej. Wreszcie wyrzuciłam sobie wszelkie rozterki i zmartwienia z nią związane. Niech wie, że się nie poddam i będę walczyć o to, by dostała zasłużoną karę. Amb: Co? Skąd ty to wiesz?! Nic: Serio myślisz, że ci powiem? Mylisz się i to bardzo. Ostatnia rzecz, którą chcę ci powiedzieć. Na wszelki wypadek, gdybyś znowu coś odwaliła, wezmę ze sobą nagranie ze szpitala, kiedy rozmawiasz z tymi dwoma. – rzekłam, a widząc jej minę i chęć rzucenia się na mnie i rozszarpania, dodałam – Wiedz, że od dawna wasza rozmowa jest przegrana na mój komputer, zrobiłam to od razu. Nie uda ci się zniszczyć tego dowodu, uwierz mi. Amb: Zobaczysz, że oczyszczą mnie z zarzutów. Zdziwisz się, jak dobrą jestem aktorką. Nic: Gadaj co chcesz, ja wiem swoje. Amb: Wiesz, co? Też mam ci coś do zakomunikowania. Wahałam się do tej pory, ale po tym, co tu odstawiłaś, bądź pewna – zmieszam cię z błotem. I to w kolejnych paru dniach. Wszystko jest gotowe, niedługo staniesz się największym pośmiewiskiem szkoły. Pomyślałam sobie, że jak już knuję i intryguję, to polecę na całość. Nawet, jeśli nie uda mi się obronić i mnie skażą, to będę usatysfakcjonowana, że udało mi się pogrążyć cię – mojego największego wroga. W tym momencie usłyszałyśmy dzwonek zwiastujący początek lekcji, ale zupełnie zignorowałyśmy ten fakt. Nic: Spróbuj cokolwiek zrobić, a pożałujesz. Kolejnego razu ci nie odpuszczę i odpowiesz za to. Drzwi szatni otworzyły się, a w nich stanęły wszystkie dziewczyny z klasy: Kim, Viola, Klementyna, Melania, Li, Charlotte, Peggy. Stałam oko w oko z Amber, obie miałyśmy wściekłość wymalowaną na twarzach. Żebyśmy się na siebie nie rzuciły, dwie z przybyłych odsunęły nas w przeciwne strony. Tak, to był zdecydowanie dobry ruch, bo jeszcze chwila, a nie wytrzymałabym. Kim: Co się stało? Nic: Pierdzieliła coś o jakichś głupotach. W sumie, jak zwykle. Kiedy wszystkie już się ubrały, wyszły na salę. Oczywiście Księżniczka potrzebowała jeszcze czasu na umalowanie się, nie wiadomo, po co. Jako niećwicząca, musiałam poczekać, aż ta wyjdzie i zamknąć kluczem pomieszczenie. Nic: Pospieszyłabyś się, nie mam zamiaru tu siedzieć do czasu, aż jaśnie pani nie skończy. Amb: Stul pysk. – powiedziała, kończąc i kierując się w stronę swojej torby Nic: Wiesz, jak patrzę na ludzi takich jak ty, to staję się zwolenniczką aborcji. Amb: Mądre, bardzo mądre. Co tu dużo mówić, po prostu twój poziom. – mruknęła złośliwie, wychodząc Kiedy ustawiłam się w dwuszeregu za Melanią, nauczycielka rozpoczęła zbiórkę. Dopiero zauważyłam, że na drugiej połowie sali ćwiczą chłopacy. Klementyna musiała złożyć raport, przez co zmarnowaliśmy dziesięć minut lekcji, gdyż dziewczyna jąkała się, nie wiedząc, co powiedzieć. Załamana kobieta pokręciła głową, po czym zebrała zwolnienia od niećwiczących, czyli ściślej mówiąc ode mnie, cała reszta ćwiczyła. Amb: Proszę panią, chcę coś powiedzieć. Nie mogę dzisiaj dużo ćwiczyć, żeby nie przemęczyć się. – rzekła blondynka Naucz: Ach, tak? Dlaczego? Swoją następną wypowiedź podkreśliła głośnym, wyraźnym głosem. Amb: Mam TE dni. Mogę źle się poczuć. – mówiąc to, podniosła głowę, uśmiechając się dumnie Jeny, jakby miała się czym chwalić... Rozdrażnienie po idiotycznym wyznaniu, w rozbawienie zamienił jeden z chłopaków, przysłuchujący się. …: Ha, ha, ha! Durna Amber cieczkę ma! – wykrzyknął Na całej sali zapanowała cisza, jak makiem zasiał. Tylko na chwilę, ponieważ zaraz wszyscy wybuchli gromkim śmiechem. Li i Charlotte odwróciły się, również chichocząc. I nawet, jeśli wuefista chłopców ukarał gostka uwagą, widziałam, że sam także się uśmiechnął. Amber prawie gotowała się ze złości, zrobiła się cała czerwona na twarzy. Wybiegła z ogromnego pomieszczenia prosto do szatni, trzaskając drzwiami. Na pewno nie chciała słuchać tego, jak wszyscy się z niej leją, a sama pogrążyła się. Wracając ze szkoły, zastanawiałam się nad słowami siostry Nataniela. Gdy wychodziłam z szatni, po raz kolejny powiedziała mi, że wprowadzi w życie swój plan, jak to ujęła. Nie byłam pewna, czy mówi poważnie, czy blefuje. A jeśli wcale nie kłamie? Co wymyśliła? Czy rzeczywiście to coś, co ewentualnie przygotowała, byłoby w stanie sprowadzić mnie na dno? Te pytania przyprawiały mnie o zawrót głowy. Teraz wiem, że ta dziewczyna nie ma oporów przed niczym, zrobi wszystko, dążąc do celu. Lecz czy zrobiłaby coś podłego i niedozwolonego nie zważając na to, że jej wyrok będzie wtedy wyższy? Nie, na pewno nie. Wszystko mogę o niej powiedzieć, ale nie to, że jest na tyle niemądra, by bardziej się wkopać, i to w dodatku świadomie. Podreptałam na przystanek, czekając na autobus, który miał mnie dowieść do siedziby psychologa. Jestem umówiona na piętnastą dziesięć, więc zostało pół godziny, powinnam zdążyć. Przyciągnęłam się do domu po godzinie spędzonej na rozmowie. Wyrwałam się wcześniej, zmyślając wizytę u lekarza. Dlaczego? Wbrew moim przypuszczeniom, niewiele to pomogło. Kobieta mówiła o tym, czego sama miałam świadomość. Poradziła, bym spróbowała pogodzić się, zapomnieć, pozbyć się rzeczy związanych z nami. Powtarzała, że to może zająć sporo czasu, ale w końcu się uda i wyleczę swoje serce. Wiedziałam to wszystko doskonale, ale nie potrafiłam zebrać się, wykasować naszych zdjęć i… Właściwie to tyle. Nie posiadałam innych pamiątek, czegoś, co by mi go przypominało. Zostały tylko fotki, lecz coś powstrzymywało mnie przez usunięciem. Każdego wieczoru mogłam wpatrywać się w nie, szlochając przy tym cicho. Oglądałam, wspominając pierwszy wspólny wieczór na polanie, wypad do teatru. Uśmiechnęłam się do siebie, mimo zepsutego humoru. Ta wizyta u psycholożki była pierwszą, ale i ostatnią. Obiecałam sobie, dziewczynom, Kastielowi, że więcej się nie potnę, że nie poddam się, nie wymięknę. Już raz popełniłam ogromny błąd, przez który straciłam najbliższą mi osobę, nie chcę przeżywać tego kolejny raz. Titi: Nicola? To ty? Zorientowałam się, że jest na górze. No tak, zapomniałam o cioci… Nic: Taaa, ja. – mruknęłam Titi: Poczekaj, już do ciebie schodzę! Usłyszałam, że zbiega po schodach, by zaraz zmaterializować się przed moimi oczami. Titi: Posłuchaj… Nic: Dobra, w porządku. Wybaczam, nie musisz nic mówić. Nie chcę znowu się zagłębiać w tą sprawę. Już i tak psycholożka wystarczająco mnie zdołowała. Titi: Och, Nic… - szepnęła, podchodząc i przytulając mnie – Dziękuję. I przepraszam, nie wiem, co mnie napadło. Nic: Titi, tak bardzo chcę, żeby było tak zawsze… Chciałabym móc na ciebie liczyć i nie kłócić się, jesteś dla mnie jak matka… - powiedziałam cicho w jej ramię Titi: Nie mogłam patrzeć, co oni z tobą wyprawiali. Zawsze traktowałam cię jak córkę i czuję się twoją mamą, kocham cię. Stałyśmy tak jeszcze moment. Czułam się szczęśliwa i byłam niemal pewna, że ona także. Sądziłam, że ta rozmowa będzie straszniejsza, krzyki, obelgi, wyrzuty. Nic z tego się nie sprawdziło i chyba tylko dzięki temu, że ominęłam cały temat. Titi: Tak strasznie mi przykro… Nie chciałam tego powiedzieć… Nic: Co się stało, to się nie odstanie. Zresztą, o czym my tu gadamy? Lepiej powiedz, co mi na kolację zrobiłaś? Oderwałyśmy się od siebie, śmiejąc. Kobieta poszła do kuchni, dlatego uznałam, że ma zamiar zrobić jedzenie. Weszłam na górę i rozpakowałam torbę. Wyjęłam książki i przejrzałam zadane na jutro prace domowe. Nie było tego dużo, ale i tak rozwiązywanie zadań zajmie mi ponad godzinę. Chciałam zabrać się za biologię, ale nagle usłyszałam dzwonek telefonu. Wyjęłam komórkę z kieszeni, spoglądając na godzinę, czyli 16:26. Wracając, na ekranie widniało: „Rozalia dzwoni”. Nie czekając długo, odebrałam. Nic: No hej. Co chci… Roz: Ubieraj się i wychodź z domu, natychmiast. Nic: Co? Roz: Nie gadaj tyle, tylko wyłaź. Dochodzę do ciebie, będę za trzy minuty, ale musimy się spieszyć. Czekaj na mnie pod bramką. A teraz zakładaj buty i to migiem! Nim zdążyłam zapytać, co się stało, połączenie zostało zakończone. Odchyliłam telefon od ucha, parząc głupio na niego. Nie rozumiałam z jej słów niczego. Dlaczego miałam wyjść? Postanowiłam nie narażać się Rozalii i wyjść, nawet jeśli to nic ważnego. Wyczułam, że jest zdenerwowana, ale uważałam, że to jakaś błahostka – białowłosa z natury była nerwowa. Jednak zgodnie z tym, co nakazała, zeszłam na dół. Ubierając się, krzyknęłam do ciotki: Nic: Titi! Muszę na chwilę wyjść, zaraz wracam! Titi: Dobrze. Tylko szybko, bo pyzy zaraz się ugotują! Nic: Pyzy? Tak szybko zrobiłaś? Titi: No, nie zrobiłam. Raczej kupiłam zamrożone i odgrzewam. – zaśmiała się Nic: Okej. Na razie! Wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi. Zauważyłam zmierzającą ku mnie szybkim krokiem Rozalię. Zdenerwowaną, rozdrażnioną – to było widać z daleka. Podeszłam do bramki, a gdy ta stanęła przede mną, zaczęłam: Nic: O co chodzi? Nic nie mówiąc, podniosła do góry rękę. Dopiero teraz zorientowałam się, że coś w niej trzyma. Kiedy ujrzałam to, co mi pokazuje… Zagotowało się we mnie. Poczułam nieopisywalnie wielką złość, gniew, wzburzenie i furię. Wiedziałam, że jeśli ta jebana blondyna wpadnie w moje ręce, nie będzie z nią dobrze i nie przeżyje więcej, niż minuty. |
Rozdział 32 (kwi 18, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Pewnie wszyscy zastanawiają się, o co chodzi? Na broszurze widniała reklama… prostytutki. Po lewej stronie małym druczkiem były napisane godziny „otwarcia”, czyli ogólnie rzecz biorąc całodobowe usługi. Na górze nagłówek – wulgarny, obleśny, ohydny. Prawą część kartki zajmowało zdjęcie całej tej panienki. Ubrana w skąpą, niewiele zasłaniającą, prawie przezroczystą bieliznę. Jej mina była wręcz wyzywająca, tak jak i reszta. Zniosłabym to, nie zwróciła uwagi, gdyby nie jeden szczegół, bardzo istotny, zresztą. A mianowicie – jej głowa. Do tego wypiętego ciała dodano… moją twarz. Fotomontaż był tak perfekcyjnie wykonany, że nawet po dokładnym przyjrzeniu się, nikt nie zauważyłby najmniejszych niedociągnięć. Teraz już wiedziałam, o czym mówiła Amber. Po tym, co ujrzałam, jestem w stu procentach pewna – ta dziewczyna nie jest normalna. Nic: Skąd to masz? – zapytałam w miarę spokojnie, choć wiedziałam, że jestem gotowa zamordować blondynkę, poćwiartować i zjeść jej ciało – jakkolwiek to brzmi Roz: Nie mamy czasu do stracenia. Chodź, musimy się pośpieszyć, szkoła jest dzisiaj otwarta zaledwie do osiemnastej, zostało tylko trzydzieści pięć minut. Nic: Szkoła? Roz: Tak. Po drodze ci opowiem. Ruszyłyśmy przed siebie, zaczynając biec. Roz: Dzisiaj miałam dodatkowe zajęcia. Wychodząc, zauważyłam dziewczyny zaczajone przy szafkach, podeszłam. Amber trzymała te ulotki, pokazywała je pozostałej dwójce. Słyszałam, jak mówiła, że jutro po przyjściu do budy wykleją nimi wszystkie korytarze. Wykradły klucz do pokoju gospodarzy Natanielowi, po czym go dorobiły. Chcą przechować kopie w biurku, które stoi w środku. Uważają, że tam nikt tego nie znajdzie. Zadzwoniłam do Nata, powiedziałam, że musi natychmiast wstawić się w szkole, naściemniałam o jakiś nieprawidłowościach, o dyrektorce. Zjawi się na sto procent, wtedy mu opowiemy. Mam tylko nadzieję, że weźmie klucze, biurko jest zamykane, tylko on i nauczyciele mają do niego dostęp. Wracając, kiedy szły, spadła im jedna kartka. Wzięłam ją i od razu pognałam do ciebie. – powiedziała, z przerwami na złapanie oddechu Nic: Jezusie, Roza, dziękuję, że mi pomagasz. Gdybyś to zignorowała, byłabym największym pośmiewiskiem szkoły. Chyba, że jednak wzięły to do siebie, może się rozmyśliły. Nie widziałaś, czy na pewno zaniosły to gówno do pokoju gospodarzy? Roz: Niestety, nie. Chciałam ci to jak najszybciej pokazać, wolałam nie obserwować ich dalej. Nic: Aha, okej. Nataniel, teraz wszystko w twoich rękach! – krzyknęłam, przyspieszając Zjawiłyśmy się na miejscu po kolejnych pięciu minutach. Tak się zmęczyłam, że czułam, że za chwilę zemdleję. Zebrałam się w sobie i zostawiając Rozalię daleko w tyle, z impetem otworzyłam główne wejście, zwracając tym na siebie uwagę sprzątaczki. Pomaszerowałam od razu do pokoju gospodarzy, uchylając drzwi. Na szczęście Nataniel był już na miejscu, mogłam od razu przejść do rzeczy. Nat: Co ty tutaj robisz? Nic: Dobrze, że jesteś. Dzięki, że przyszedłeś. Nat: Słucham? Przecież to Rozalia do mnie zadzwoniła, nie ty. I gdzie jest pani dyrektor, co się stało? Źle wypełniłem papiery? Nic: Widzę, że masz klucze, całe szczęście. Otwieraj szufladę w biurku. – poleciłam Nat: Po co? Tylko nauczyciele mają dostęp do jej zawartości, nie możemy tak po prostu tam zajrzeć! Nic: Rób co ci mówię, blondasku. To sprawa życia i śmierci, więc lepiej się posłuchaj. – warknęłam Nat: Zwariowałaś? Słuchaj, ja wiem, że to, co ci wcześniej zrobiła Amber… Że ci nie wierzyłem i oskarżałem o… Nic: Zamknij się i otwieraj tą chrzanioną szafkę! Już! Zaraz zobaczysz, jak bardzo twoja siostra jest walnięta! Tylko ostrzegam, że jeśli którykolwiek z tych papierów ujrzy światło dzienne, to nie żyjesz. – najpierw krzyknęłam, potem syknęłam Nat: Jaki papiere… Nic: Otwórz! Widziałam po jego twarzy, że się wahał, ale zauważyłam także, że wie, że wcale nie żartuję. Miał rację, jeszcze chwila, a podeszłabym, przywaliła mu, zabrała ten klucz i sama sobie poradziła. Nat: Dobrze, spokojnie, o co chodzi? W tym momencie do pomieszczenia wpadła białowłosa, zahaczając przy tym o krzesło znajdujące się obok. Roz: Jestem! Jak wam idzie? Nat: A co ma iść? Nicola prosi mnie o coś, czego zrobić nie mogę. Dlaczego do mnie dzwoniłaś? Jakie nieprawidłowości? Czy możesz mi to wyjaśnić? – zirytował się Roz: Jeszcze mu nie wygadałaś? – zwróciła się do mnie Nat: Psia kość, co miała mi powiedzieć? Myślałam, że za chwilę go uderzę, całe szczęście powstrzymała mnie przyjaciółka. Roz: Nic, nie denerwuj się, zajmę się tym. – powiedziawszy to, odwróciła się do chłopaka – Twoja siostra schowała coś w tym biurku. Ta rzecz ośmiesza Nicolę, a jeśli jutro, tak jak powiedziała Amber, rozwieszą to w szkole, nie będzie dobrze. Nat: O czym ty mówisz? Roz: Nie zadawaj tyle pytań, sprawdź. Ale ostrzegam, jeżeli ktoś to zoba… Nat: Tak, już to słyszałem. Wtedy ucierpi moje życie. Roz: Właśnie. Nat: W porządku, otworzę, lecz sam. Najpierw zobaczę, czy nie zmyślacie. Tak jak powiedział, podszedł i zaczął szperać w zamku. Stałyśmy z Rozalią z boku, lecz nasze nerwy, a w szczególności moje, były w strzępkach. A jeśli one naprawdę zdecydowały się zabrać te zdjęcia ze sobą? W najgorszym razie, już za kilkanaście godzin uczniowie i nauczyciele to zobaczą. Jestem pewna, że nie puściliby tego płazem i wykorzystywali każdą okazję do dobicia mnie jeszcze bardziej. Nat: Co to... Podniosłam na niego wzrok. W dłoniach trzymał sporą, wysoką stertę kartek. Tych ulotek, które pokazywała mi Rozalia. Więc jednak nic mi nie grozi. Chyba, o ile nie mają jakichś kopii. Chociaż sądząc po ich inteligencji i poziomie IQ, pewnie nawet o tym nie pomyślały. Tak, to pewne. A teraz nie będą miały okazji do kolejnych wybryków. Nie interesuje mnie to, że obcy ludzie zobaczą fotomontaż ze mną w roli głównej – idę na policję. Nie mam na to najmniejszej ochoty, lecz w przeciwnym wypadku, blondynka zdolna jest do czegoś zdecydowanie gorszego, ponieważ właśnie dowiedziałam się, że ona nie ma oporów, czy zahamowań. Nic: To właśnie to, o czym ci mówiłam. Twoja siostra jest niepoważna. Nat: Ale jaką masz pewność, że to ona? Nic: Rozalia widziała jak pokazywała to coś Li i Charlotte na korytarzu. – odparłam, po czym dodałam srogo – Jeśli znowu wolisz zaufać swojej kochanej siostrzyczce, to proszę bardzo. Wiedz tylko, że ja bez względu na to, co postanowisz, idę to zgłosić. Mam dość tej idiotki, która ciągle próbuje zrujnować mi życie. Raz jej się udało, nie pozwolę na drugi. Roz: Dokładnie! Pójdziemy z tym na komisariat, bo to, co ona odwaliła, przechodzi ludzkie pojęcie. Nat: Czekajcie, bo chyba nie rozumiecie. Dajcie mi pomyśleć, muszę ułożyć to wszystko w głowie. Nie mogę uwierzyć… Dobrze, Rozalia mówi, że zobaczyła moją siostrę na korytarzu. Możemy sprawdzić monitoring, zanim cokolwiek zrobicie? – zaproponował Wymieniłyśmy z białowłosą porozumiewawcze spojrzenia. Nic: Masz odstęp do szkolnych kamer? – zdziwiłam się Nat: Oczywiście, że tak. Mam prawo je oglądać tylko w nagłych przypadkach za zgodą nauczyciela lub pani dyrektor, więc… Nic: Nic się nie stanie, jeśli raz odstąpisz od zasad. Idź i oglądaj. Nat: Ale… Nic: Proszę, nie rób teraz problemów. To dla mnie naprawdę bardzo ważne, uwierz. Nie chcę, żeby nauczyciele się o tym dowiedzieli, a przynajmniej, żeby nie oglądali tych ulotek teraz, bo to pewna, że w końcu je zobaczą. – westchnęłam i sama się zdziwiłam; Zawsze mówiłam do niego zimnym, nieprzyjaznym tonem, nie lubiłam za to, że oskarżył mnie wcześniej o pobicie, że zwyzywał. A w tamtym momencie grzecznie go prosiłam, bez żadnych wyrzutów. I co najdziwniejsze, jego reakcja nie była taka, jak zawsze. Nat: Jeśli tego chcesz, zgadzam się. Obejrzymy to razem, dobrze? Rozalio, jakbyś mogła, zostań tutaj. Do pokoju nauczycielskiego nie mają prawa wchodzić uczniowie, lecz Nicoli się to należy. Chodzi przecież o ważne nagranie. Dziewczyna bez namysłu kiwnęła głową, a chłopak podszedł do drzwi, otwierając je na oścież i zapraszając gestem ręki do wyjścia. W absolutnej ciszy przeszliśmy korytarz. Fakt, że nie spędzałam z nim wcześniej wiele czasu, sprawiał, że czułam się w towarzystwie blondyna nieśmiało i niepewnie. W końcu, o czym miałam z nim rozmawiać? O nauce, sprawdzianach, książkach? Nie, to zdecydowanie nie był mój świat. Wolałam luz, zabawę i spotkania z przyjaciółmi, niż wieczne ślęczenie i uczenie się do kartkówek. Różniliśmy się niemal wszystkim, dlatego nie potrafiłabym rozmowy z chłopakiem wytrzymać długo. Nat: Proszę, wejdź. Zaraz przejrzymy monitoring i ewentualnie… - zawiesił głos Nic: Tak? Nat: Najwyżej zgram to na płytę, żebyście miały dowód. – powiedział niemal niesłyszalnie Nic: Serio? Zrobisz to? Wkopiesz Amber? Nat: Wiem, że nie jest święta. Nie chciałbym je pogrążać, ale po tym, co tobie zrobiła… Podszedł do mnie bardzo blisko, że niemal stykaliśmy się ciałami. Czułam bijące od niego nerwy, emocje, zakłopotanie. W oczach wypisaną miał prośbę, w tych miodowych, błyszczących, cudownych oczach. Dopiero teraz zauważyłam, że wcale nie powinnam traktować go jak wroga. Tego wysokiego, szczupłego, przystojnego faceta, za którym z pewnością szalała damska część szkoły… Nat: Przepraszam, że cię obraziłem, potraktowałem, jak potraktować nie powinienem. Dotknął ostrożnie mojego ramienia, jakby się bał, że wybuchnę złością i gniewem. Nat: Jak teraz o tym myślę… Powinienem ją przejrzeć i uwierzyć tobie. I jeszcze jedno… Nie mogłam się odezwać, zupełnie nie wiem, czemu. Dlatego patrzyłam mu prosto w oczy, próbując z nich coś wyczytać. Nat: Nie mogę się dłużej powstrzymać… Próbowałam to pokonać w zarodku, ale nie potrafię przechodzić koło ciebie obojętnie… Nic: Słucham? – zapytałam ochryple, chociaż w rzeczywistości wiedziałam, a przynajmniej podejrzewałam, o czym mówi Blondyn przybliżył się do mnie, nasze wzroki się zrównały i spotkały, a jego ciepła, duża doń spoczęła na mojej talii. Nat: Wybacz mi za to, co zrobię… - szepnął Wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie zdążyłam zareagować, odepchnąć go. Poczułam coś na ustach. Jego wargi. Miękkie, zachęcające do dalszych pieszczot. Zupełnie się zapomniałam, lecz trwało to tylko chwilę, nim ten nie odchylił nieco swojej głowy. Spostrzegłam, że jest zaskoczony własnym zachowaniem, ale i zadowolony. Na początku chciałam zapytać, co to miało być, ale ujrzałam coś, co mocno zaskakiwało. Białe włosy, specyficzne oczy, znajomy uśmiech, to on… Lysander... To, że stał przede mną, ten, za którym tęskniłam i rozmyślałam… Nie kontaktowałam, tylko zarzuciłam mu ręce na szyję. Od tak dawna się nie widzieliśmy, nie rozmawialiśmy, chciałam to zmienić. Pod wpływem nagłego impulsu w jednej sekundzie zbliżyłam swoją twarz i zatopiłam w jego ustach. Najpierw delikatnie, później z większymi emocjami. Tak mi go brakowało! A teraz on, mój ukochany, oddaje każdy pocałunek. Ostrożnie, powoli, wspaniale. Nareszcie miałam wszystko, czego mi brakowało! Nic: Kocham cię, Lysander. – wymruczałam, gdy na moment oderwałam nasze usta od siebie, po czym znowu je złączyłam Nat: Ale ja nie jestem Lysandrem. – usłyszałam zdziwiony głos Zamarłam, otworzyłam oczy i… Nataniel. To gdzie jest białowłosy?! Przecież to go całowałam… Chwila… O nie! Wyrwałam się i nie patrząc na nic, wybiegłam z pomieszczenia. Pognałam do toalety z prędkością światła. Oparłam się o zimną ścianę, która podziałała jak kubeł lodowatej wody. Co ja zrobiłam? Dlaczego? Jak mogłam pomyśleć, że to Lys? Jak ja w ogóle mogłam sobie coś takiego wmówić? I jak mam się teraz zachować?! Nat… Co to miało znaczyć? Czemu powiedział mi, że nie może chodzić obok mnie obojętnie? Czyżby się… Ale wtedy, w szpitalu, obraził i rozpoczął awanturę… Matko Boska, co się dzieje?! Nic nie rozumiem, niczego nie kapuję… Wdech, wydech, wdech, wydech. Trzeba wracać. Nie wiem, tylko czy to na pewno dobry pomysł. Jak ja spojrzę mu w oczy po tym, co odwaliłam? Jestem idiotką? Tak, i to jaką… Wyszłam i pomyślałam, że pokój gospodarzy będzie najlepszym wyjściem. Rozalia to lepsza opcja niż Nataniel, zdecydowanie. Podreptałam tam, czując, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Roz: I jak, załatwione? – zapytała radośnie, gdy tylko zobaczyła, że wchodzę Nic: Nie wiem… To znaczy, jeszcze nie. Roz: To co wyście tam tyle robili? – na te słowa, odwróciłam głowę w bok, żeby nie zobaczyła jak się czerwienię; Całe szczęście niczego nie dostrzegła, ponieważ do środka wszedł chłopak. Roz: I co? Widać ją, prawda? Nat: Tak, tak, tak. A, Rozalia, słuchaj, możesz przejść się i zanieść jeszcze te papiery do pani dyrektor? Kurczę, zapomniałem, a chciałbym jak najszybciej pogadać z Nicolą. Roz: Eh, jeśli muszę… W porządku, widzę, że to grubsza sprawa, dam wam czas. I tak nawiasem mówiąc, nie musisz mi ściemniać o jakichś dokumentach, rozumiem bez tego. Dziewczyna wyszła, a my zostaliśmy sami. Nie wiedząc, co począć, postanowiłam także się ulotnić. Nic: Ja też już pójdę. Na razie. – podeszłam do drzwi i już chciałam naciskać klamkę, kiedy odezwał się blondyn Nat: Poczekaj, nie musisz uciekać. Ja… Chcę cię przeprosić za to, co się stało. Nic: Naprawdę, powinnam iść. – nalegałam Nat: Ale jest jeszcze sprawa Amber, zostań. Pomyślałem, że lepiej byłoby, gdybyś nie szła na policję. Nic: Słucham? Żartujesz sobie? – zmarszczyłam brwi, całkowicie zapominając o wcześniejszej sytuacji Nat: Mam propozycję, proszę, przemyśl. Zapewniam cię, że Amber zostanie wysłana do kuzynów do innego miasta, dopóki nie nadejdzie czas rozprawy. Rozmawialiśmy o tym z rodzicami i ustaliliśmy, że w sobotę, czyli pojutrze, wyjeżdża, a sprawę w sądzie ma w piątek. Do tej pory będzie siedzieć u nich, bez telefonów, komputera, zupełnie odcięta od świata. To trochę despotyczne, ale doszliśmy do wniosku, że z Amber coś się dzieje. Ona potrzebuje pomocy, postaramy się o konsultacje z psychologiem, kiedy będzie w… W poprawczaku, bo to pewne. Za wcześniejszą akcję z Kastielem, gdy oskar… Nic: Znam szczegóły, nie musisz opowiadać. Nat: Ach, no tak, dowiedziałaś się już… Nie będzie w stanie zrobić kolejnej głupoty, zapewniam cię. A te ulotki, - spojrzał na stertę kopii – pokażesz w sądzie. Zastanów się, dobrze? Nic: Dlaczego uważasz, że tak będzie lepiej? Co to za różnica? Nat: Jeśli poszłabyś na policję, pewnie by ją aresztowali, to byłoby zbyt dużo dla nas wszystkich. Rodzice, cała rodzina… Nicola, rozumiem, że przez Amber przeszłaś piekło, ale jeszcze tylko jutro i ona wyje… Nic: Dobrze. – odparłam niechętnie – Nie mam pojęcia, dlaczego się zgadzam. Chyba nie myślę racjonalnie, ale okej. Skoro wyjeżdża, mogę to zachować, tylko chcę wszystkie te zdjęcia wziąć ze sobą. I pamiętaj, że robię to tylko dla… Nat: Dla mnie? – zaświeciły mu się oczy Nic: Nie. Dla świętego spokoju, nie bardzo uśmiecha mi się kolejna wizyta na komisariacie. – mruknęłam – A o tym, co się wydarzyło niedawno… zapomnij. Zgarnęłam te zakichane ulotki, natychmiast wychodząc, żeby nie narażać się na dalsze tego typu rozmowy. Przez tą decyzję nie byłam w stanie usłyszeć jago słów: „Nigdy o tym nie zapomnę…”. Wracając, zastanawiałam się nad tym, co wydarzyło się w przeciągu ostatnich kilkunastu minut. Jak mogłam zgodzić się na to, żeby odpuścić Amber? Czym kierowałam się, gdy obiecywałam Natowi, że nie pójdę na policję? Chyba byłam zbyt pobudzona emocjami. Tymi, które wzbudziła we mnie sytuacja sprzed poprzednich paru chwil. To, co stało się między mną, a nim… Jakim cudem przed mymi oczami pojawił się obraz Lysandra? Przez to, zupełnie się skompromitowałam. Wszyscy wiedzą, że byłam z białowłosym, a jeżeli nasz pocałunek wyjdzie na jaw… będą mnie uważać za dziwkę, która liże się z każdym po kolei. Jeszcze gorzej, jeśli dotarłoby to, jakimś cudem, do samego Lysa… Wtedy po raz kolejny zmieniłby zdanie i sądziłby o mnie tak, jak wcześniej – że jestem puszczalska. A to nieprawda, całkowita pomyłka. Chociaż, może właśnie tak jest? Lekcje odrobiłam równo o dwudziestej pierwszej. Głodna nie byłam, ponieważ zjadłam kolację przygotowaną przez Titi, na spanie za wcześnie, więc postanowiłam poczytać książkę. I tak padło na lekturę szkolną „Kordian”. Cóż, w końcu i tak trzeba by się z nią zapoznać, a im wcześniej, tym lepiej. Po godzinnej czytance, rozpoczęła się salwa ziewania. Już nawet nie widziałam, co jest napisane na każdej kolejnej kartce, oczy same zaczęły mi się zamykać. Niechętnie podniosłam się z łóżka, choć wolałam zasnąć od razu. Wyjęłam z szafy zwiniętą w kłębek piżamę i tak jak każdego wieczoru, poszłam się umyć. Wzięłam krótki, acz gorący prysznic, po czym z powrotem pojawiłam się w pokoju. Rzuciłam ubrania w kąt, położyłam się na moim kochanym łóżeczku i szczelnie okryłam kołdrą. Nastawiłam jeszcze budzik i krzyknęłam w miarę głośno. Nic: Dobranoc, Titi! Idę spać! Nie spodziewałam się, ale niedługo potem usłyszałam ciche pukanie, otwierane drzwi i głos kobiety. Titi: Wszystkim wokoło powiedziałam, a o tobie zapomniałam. Mieliśmy dziś kontrolę, jutro muszę być w pracy na piątą trzydzieści, trzeba wszystko uporządkować. Nie wiem, jak ja dam rady wstać. – jęknęła Nic: Miło, że o mnie pamiętasz. – zaśmiałam się – Okej, rozumiem, dzięki, że mimo wszystko przypomniałaś. Titi: Dobranoc, śpij dobrze. – wypowiedziawszy to, opuściła pokój Otworzyłam oczy jeszcze przed zadzwonieniem budzika. To dziwne, ponieważ ogółem jestem śpiochem, a teraz wstałam kilkanaście minut po szóstej. Czuję, że coś wisi w powietrzu, chociaż pewnie mi się wydaje. Czas skończyć te nielogiczne rozważania i iść się ubierać, żeby mieć czas na rozmówienie się w szkole z Amber. Nie doniosę na nią po raz kolejny, gdyż dałam słowo, ale powiedzenie, co myślę o niej i jej zachowaniu nie zaszkodzi. Podeszłam do okna, by sprawdzić pogodę. I kompletne zaskoczenie. Śnieg?! W sumie, to nic nadzwyczaj dziwnego, przecież już koniec listopada, właściwie przedostatni dzień tego miesiąca. Moment, to znaczy, że za nieco ponad trzy tygodnie będą święta? Zupełnie nie zauważyłam, kiedy czas tak szybko przeleciał. Niedawno tutaj przyjechałam, na początku września, jestem już tu niemal trzy miechy? Odrywając się od rozmyślań, postanowiłam się ubrać. Moje pierwsze plany związane z założeniem krótkich spodenek i bluzki na ramiączkach, zamieniły się w ciemny zestaw. Tak ubrana, zabrałam się za fryzurę. Miałam sporo czasu, wystarczająco dużo, żeby umyć włosy, wysuszyć je, wyprostować, a na koniec zrobić kilka fantazyjnych fal z przodu, zostawiając resztę w spokoju. Makijażu właściwie nie zrobiłam, chyba że liczy się tusz na rzęsach i jasnoróżowy, lśniący błyszczyk. Spakowałam książki, których wcale nie było dużo i uznałam, że po skonsumowaniu śniadanie będę gotowa do wyjścia. Podeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę. Usłyszałam cichy szum, czy też szelest, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Już chciałam schodzić na dół, gdy na podłodze zauważyłam kartkę. Schyliłam się, podniosłam papierek i właśnie miałam go zgnieść i wyrzucić do kosza, biorąc go jako stronę wyrwaną z brudnopisu, jednak coś mnie powstrzymało. Rozłożyłam ją i ujrzałam to, co na niej było: „Słodko wyglądasz, kiedy śpisz, wiesz o tym? Mam ochotę cię schrupać za każdym razem, gdy na ciebie patrzę…” Upuściłam notkę i oparłam się o ścianę, uspokajając kolejny raz rozszalałe serce i nerwy. To na pewno nie zostało napisane przez ciocię, wykluczone. W takim razie... to znowu ten ktoś? Wcześniej rozbita szklanka, teraz liścik. Ale zaraz! Skoro zawartość "mówiła": "Słodko wyglądasz, kiedy śpisz(...).", to znaczy, że... Ta osoba była w moim pokoju... Że mnie obserwowała podczas snu... Że tak po prostu weszła i mogła... mogła mi coś zrobić. Zabić, otruć, udusić, zgwałcić... Nagle odepchnęłam się rękoma od ściany i pomknęłam do sypialni kobiety. Nic: Titi! W naszym domu był... - zamilkłam, gdy ujrzałam pusty pokój; I teraz przypomniałam, że miała przecież wcześniej wyjechać do pracy. Jestem sana w domu. A co, jeżeli to wcale nieprawda? Jeśli włamywacz, czy też intruz także znajduje się w środku i gdzieś na mnie czeka, zaczaił się? Poczułam ciarki ba plecach, ale zebrałam się w sobie. Pomyślałam logicznie i wyjrzawszy za drzwi, wsłuchałam się w otoczenie. Próbowałam wyłapać jakieś szmery, hałas, cokolwiek, co świadczyłoby o czyjejś obecności. Nic, zero, kompletna cisza. Mimo żadnych podejrzanych dźwięków, musiałam się zabezpieczyć. Szybko doczłapałam do garderoby, gdzie za półkami , we wnęce, znajdował się mini składzik. Swoje miejsce miał tam również mop. Chwyciłam w dłonie kijek i tak uzbrojona, wyszłam. Stojąc na szczycie schodów, wzięłam kilka głębokich wdechów, po czym krzyknęłam donośnie: Nic: Idę po ciebie, więc lepiej wywalaj z mojego domu, jeśli nie chcesz, żebym zatłukłam cię kijem, który trzymam! Co to miało na celu? Wierzyłam, że nawet jeśliby ta osoba przebywała w pobliżu, zareaguje na moje słowa ruchem, czy szmerem. Kolejne rozczarowanie. Cisza, jak makiem zasiał. Zeszłam trochę odważniej, ponieważ byłam pewna w dziewięćdziesięciu pięciu procentach, że nikogo, prócz mnie, nie ma w środku. Odstawiłam kij przy lustrze, kierując się do kuchni. Gdy przekroczyłam jej próg, na stole zauważyłam talerz z trzema kanapkami. Były nietknięte, więc uznałam, że są dla mnie. „Przynajmniej przygotowała mi śniadanie, dobre i to.” – pomyślałam sobie Podchodząc bliżej, dostrzegłam przy naczyniu kolejną kartkę. Wzdrygnęłam się na sam jej widok, choć nie wiedziałam jeszcze, o co chodzi. Podniosłam ją, a oto to, co na niej widniało: „Zapomniałem napisać, że zrobiłem ci śniadanko. Mam nadzieję, że jedząc, będziesz o mnie myślała. A, jeszcze jedno. Spodziewaj się mnie dzisiaj, wpadnę później. Tym razem spotkam się z tobą osobiście, mam niespodziankę, ślicznotko.” Zamarłam. Nie dałam rady się ruszyć. Po prostu mnie zatkało. Co to miało znaczyć? Jakim prawem ten szaleniec bezkarnie buszuje po mieszkaniu? Właśnie, szaleniec – do czego jeszcze będzie zdolny? Jak chce tutaj wejść? Co za niespodzianka? Kto to w ogóle jest?! |
Rozdział 33 (kwi 25, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Zaraz naszła mnie kolejna fala obaw i niepewności, ponieważ sytuacja, jaka miała miejsce, nie była normalna. Pewien typ bezkarnie wchodzi i wychodzi stąd, kiedy tylko chce. Zostawia kartki, wiadomości. Zwyczajnie nęka. Podejrzewam, że to podchodzi już od stalking, a to przecież podlega karze. Tylko czy ja mam siły i nerwy, żeby po raz kolejny składać zeznania? Skoro dzisiaj gościu zamierza przyjść, to… Moment! Przecież Titi będzie w domu! Wcale nie zostanę sama, skazana na konfrontację z nim. Najwyżej wtedy zadzwonimy na policję, damy im konkretnego winnego, będę bezpieczna. Tak, to chyba najlepszy pomysł. Ryzykowny, ale opłacalny. Po szkole wejdę do domu przez garaż, zaskoczę go z, przypuśćmy, siekierą w ręku, którą zabiorę stamtąd. Zresztą, Titi powinna być już w domu, więc złapie go na gorącym uczynku. Po przemyśleniu całej sprawy, uznałam, że tak zrobię. Nieważne, że ten pomysł jest szalony, że się narażę. Taka już jestem. Poza tym, kolejne godziny na komendzie i odpowiadanie na te same pytania niezbyt mi odpowiadają. Wyszłam do szkoły, a po otwarciu drzwi zaskoczył mnie widok. Nie wiem, jak to mogło się stać, lecz ja po prostu nie zwróciłam uwagi na krajobraz i zmieniające się pory roku. Gdzieniegdzie leżały już cienkie warstwy białego puchu, a drobne płatki śniegu spadały gęsto, niemal zasłaniając obraz. Zadrżałam pod wpływem zimnego, ostrego wiatru, który wydawał mi się bardzo nieprzyjemny. W ogóle nie lubiłam zimy, szczególnie przez grasujące wtedy wirusy powodujące choroby, głównie przeziębienia. Nie cierpiałam, gdy ból głowy dosłownie zwalał z nóg, temperatura nieubłagalnie rosła, a katar sprawiał, że bez pudełka chusteczek ani rusz. Zazwyczaj, gdy mi się to zdarzało, zamiast wyjść ze znajomymi, czy chociażby pisania z nimi przez Internet, leżałam w łóżku, jęcząc. Babcia kazała mi wtenczas pić okropny syrop z cebuli, gotowała rosół, którego osobiście nie znosiłam, a rano podawała mleko z miodem – a miodu wprost nienawidziłam. Skrzywiłam się na tę myśl, ponieważ wiedziałam, że ten najgorszy okres w roku właśnie się zaczyna. Dobrze, że wytachałam z szafy zimową kurtkę i czarne kozaki, inaczej od razu by mnie rozłożyło. Mam dość słabą odporność, dlatego dziwię się, że przez wcześniejsze chłodne dni nic nie złapałam. Szłam powoli do szkoły, nie paląc się zbyt mocno do kolejnego poranka nauki. Martwiłam się także całą tą sprawą z nieznajomym. Kurna, przecież włamywacz to to nie był, żadnych śladów od łomu, czy czegokolwiek innego nie zauważyłam. Złodziej też nie, ponieważ z tego, co zdołałam ogarnąć, mój laptop, telewizor, czy telefon nie zniknęły. Poza tym, wątpię w to, że ktoś, kto chce okraść czyjś dom, przygotowuje śniadanie, a dodatkowo ogląda potencjalne ofiary podczas snu, nie krzywdząc ich. Co jak co, ale gdyby naprawdę tak było, ten mężczyzna miałby nierówno pod sufitem. Skąd pewność, że to facet? W tych liścikach wszystkie czasowniki były napisane w rodzaju męskim, dlatego nie może być inaczej. Eh… Muszę się trzymać i dać radę, choćbym nie wiem jak się bała. A, i oczywiście trzymać buzię na kłódkę, bowiem nikt, powtarzam nikt, nie może się dowiedzieć. Nawet Rozalii się nie wygadam, tylko muszę być bardzo, bardzo czujna, gdyż ta domyśli się, że coś jest nie w porządku. Po wejściu na teren szkolny natychmiast udałam się do szatni. Zdjęłam kurtkę, zmieniłam buty i szybkim krokiem wróciłam na korytarz. Pierwszą mieliśmy fizykę, dlatego pomaszerowałam prosto pod salę 10. Nie przyszło jeszcze wiele osób, a to pewnie dlatego, że do rozpoczęcia lekcji było grubo ponad dwa kwadranse. Nigdzie nie widząc Amber ani jej koleżanek, chwilowo zrezygnowałam z zaplanowanej z nią rozmowy. A raczej kłótni, gdyż czuję, że to nie będzie zwykła, uprzejma i spokojna wymiana zdań. Nawet się nie zorientowałam, kiedy podbiegła do mnie rudowłosa. Ir: Nicola! Chodź, szybko! – chwyciła za mój łokieć i pociągnęła za sobą; Nie bardzo wiedziałam, jak to rozumieć. Nic: Iris, gdzie ty mnie wleczesz? Ta zatrzymała się nagle, a ja niemal straciłam równowagę. Ir: Nie wiem, o co poszło, ale Rozalia mocno pokłóciła się z Amber. Zaczęły się szarpać. Kiedy z Kim i Violką biegłyśmy, żeby je rozdzielić, na salę gimnastyczną weszła pani dyrektor.Nic: Słucham? Jezusie, czy Rozalia dobrze się czuje? Po co jej to było? – zapytałam zdenerwowana, ruszając w stronę zajścia Gdy weszłam na salę, moim oczom ukazał się niewielki tłumek uczniów. W środku stały trzy osoby – dyrektorka, białowłosa i blondynka. Ostatnia miała wyraźnie podartą koszulkę na przedramieniu, co mogło świadczyć o tym, że moja przyjaciółka ją szarpała. Poza tym nie było widać ewidentnych śladów przepychanek, obie wyglądały normalnie, bez siniaków, zadrapań, rozcięć czy ran. Stały naprzeciw siebie, wrogo nastawione, jakby zupełnie ignorowały obecność dorosłego. Dyr: Co w was wstąpiło?! Bójki na terenie szkolnym są surowo zabronione! Amb: Ale to nie ja zaczęłam, wszyscy mogą potwierdzić, że normalnie rozmawiałam z Li, a ta tutaj podeszła i mnie popchnęła. Dyr: Rozalio, czy to prawda? – zapytała kobieta, marszcząc brwi; Widać było, że się denerwuje, szczególnie, że żadna z dziewczyn wcześniej się nie biła. Roz: Och, niech już pani da mi jakąś karę, bo widzę, że tej blondynie wszyscy wokół wierzą. I jak zwykle to wszyscy inni są winni, tylko nie ona. Gdyby wiedziała pani, co ta dziewczyna odwala, zmieniłaby o niej zdanie. Amb: O czym ty mówisz? Proszę pani, przecież ja nic jej nie zrobiłam, ani teraz, ani wcześniej. – naprawdę wyglądało, jakby nie rozumiała, o czym mówi Roza, albo zwyczajnie doskonale potrafiła się maskować Roz: Ty już dobrze wszystko rozumiesz, tylko udajesz kompletną idiotkę. Wiedz, że ja nie pozwolę tak traktować moich przyjaciół i będę stawać w ich obronie zawsze, gdy takie podłe żmije jak ty zechcą coś im zrobić. Lub ośmieszyć, jeśli wiesz, o czym mówię. – dalej atakowała białowłosa Dyr: Jak wy się do siebie zwracacie? Dziewczyny, zapraszam do mojego gabinetu, trzeba wszystko wyjaśnić. Kara także was nie ominie. Roz: Za chwilę, proszę dać mi jeszcze moment. – poprosiła dyrektorkę – Żałuję, że wtedy, kiedy dopiero tutaj przyjechałam, zaczęłam się z tobą spotykać i przyjaźnić. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego kolegowałam się z taką fałszywą ździrą. W dodatku kłamliwą, złośliwą i nachalną. Dobrze, że wszystko wtedy rozwaliłaś, że nasza relacja się popsuła i już nigdy nie nazwę cię swoją kumpelą. Chyba powinnam jeszcze dodatkowo pogratulować Kastielowi rozumu, iż ci nie uległ i nie zamierza. Nie jesteś warta nawet odrobiny uwagi ze strony innych, bo i tak zawsze wszystko psujesz i niszczysz. – wysyczała Rozalia Jeśli dobrze pamiętam, pierwszy raz widziałam ją w takim stanie. Nigdy nie była wobec drugiej osoby niemiła i sądzę, że w tym momencie zwyczajnie pękła. Wiem, że miała na myśli moją osobę i to, co Amber chciała zrobić, jeśli chodzi o przerobione ulotki. Broniła i wstawiła się za mną, mimo możliwych problemów. I nawet, kiedy przyszła pani dyrektor, nie zaprzestała i powiedziała to, co powiedziała. Myślę, że w sumie to sama już od dawna chciała wyrzucić to wszystko, co ją męczyło i nareszcie jej się udało. To prawda, że miała prawo mieć do drugiej żal za stare czasy, jak i za dzień wczorajszy. Jednak nie spodziewałam się, że narazi się dla naszej przyjaźni. Poza tym, widok Amber, która nieporadnie próbowała powstrzymać napływające łzy, całej czerwonej z przejęcia, był niesamowicie piękny. Zaraz stał się jeszcze cudowniejszy, kiedy ta nie dała rady się opanować i wybuchła rozpaczliwym, histerycznym płaczem. I co zadziwiające – prawdziwym. Tak, ryczała z tego powodu, że w końcu któryś człowiek powiedział jej, co inni uważają o tego typu zachowaniu, knutych co rusz intrygach i coraz to nowych spiskach. Dyr: Rozalio, proszę przestać. A teraz do gabinetu. Już! – pogoniła je Zgodnie z poleceniem, ruszyły ku wyjściu, gdzie stałam ja. Kiedy obok mnie przechodziła przyjaciółka, zatrzymałam ją. Nic: Roza, naprawdę nie trzeba było, narobiłaś sobie tylko problemów. Roz: Nie. Miałam przynajmniej okazję, żeby ją oświecić. Wyszło trochę ostro, ale na to zasłużyła. – uśmiechnęła się do mnie szeroko – Co chcesz, najwyżej zostanę po lekcjach, albo… Nic: Albo dostaniesz naganę. – dokończyłam Roz: Jeśli jednak będę musiała siedzieć w tak zwanej kozie, to nie wypuszczę cię i dotrzymasz mi towarzystwa, zgoda? Nic: Zgoda. – zaśmiałam się Sześć lekcji i koniec… Dzisiaj właściwie osiągnęłam pełen sukces. Dlaczego? Jeden – nie dostałam żadnej uwagi, ani upomnienia za rozmowę. Dwa – brak jakichkolwiek jedynek, czy też dwój za kartkówki. Trzy – sprawdzian z biologii napisany na piątkę! Już dawno nie przeżyłam tylu przyjemności w szkole jednego dnia. Teraz już tylko trzy godziny z Rozą. Na szczęście dyrektorka nie wyciągnęła poważnych konsekwencji. Kazała zostać po zajęciach w sali, pod opieką któregoś z nauczycieli. Staromodna metoda i zupełnie nie na czasie, ale to i tak dobry obrót spraw. Rodzice białowłosej być może zostaną wezwani do szkoły, lecz jest szansa na to, że odpuści, ponieważ „to pierwszy taki incydent”, tak to ujęła pani dyrektor z tego, co się dowiedziałam od samej ukaranej. Co z Amber, nie mam pojęcia, mało mnie to obchodzi. Jutro wyjeżdża, dlatego rozdział z wiecznymi problemami mogę uznać za zamknięty. Poza tym, zostałam wyręczona w „pogawędce” z nią. Z tego, co wiem, od rana chodziła przybita, zmartwiona i załamana. Więc jednak ją zabolały słowa Rozalii. Ba, może do tej pory myślała, że białowłosa ciągle uważa ją za koleżankę, lub chociaż nie zapomniała o wcześniejszej przyjaźni. A tu takie rozczarowanie… Ma na co zasłużyła. Próbowała mnie zniszczyć, robiła to wszystko z chorej zazdrości o Kastiela. Nie mogła znieść, że nie potrafiła go zdobyć, a ja nawet się nie starałam, a złapałam z nim dobry kontakt. Cóż, może to odpłata za podłości, które robiła innym. Roz: Hej, ty mnie słuchasz czy nie? – wyrwała mnie z moich myśli Nic: Nie, wybacz. Zamyśliłam się. Roz: Eh, zauważyłam… Dobra, więc pytałam się, co się dzieje. Widzę, że chodzisz ostatnio jakaś podenerwowana, niespokojna. A wiesz, że ja zawsze zauważę, kiedy masz problemy, tak? „Kurna, jak ona to robi?!” – krzyknęłam w myślach; Tego się właśnie obawiałam. Że dziewczyna odkryje prawdę. Nic: Jakie problemy? Jest okej. – skłamałam, bo niby co innego miałam zrobić? Roz: No chyba sobie ze mnie żartujesz. Uwierz, że potrafię ocenić, czy ktoś mówi prawdę, czy kłamie. A ty ewidentnie blefujesz, widzę to. Nic: Matko, przecież nic się nie dzieje, tak? Tym razem intuicja cię zawodzi, bo bezsensownie się przejmujesz. Jestem zwyczajnie przybita wczorajszym dniem, to wszystko. Roz: I myślisz, że ci uwierzę? Dobrze, odpuszczę, widzę, że nie masz ochoty gadać. Ale pamiętaj, że w razie czego jestem do twojej dyspozycji, w każdej sytuacji ci pomogę, pogadam, rozumiesz? Nic: Tak, dziękuję. Jeśli rzeczywiście coś będzie na rzeczy, wiem, gdzie się zgłosić. – uśmiechnęłam się szeroko, oczywiście sztucznie; Tak jak postanowiłam, nie chcę paplać o tym, co się dzieje. Nie mam pojęcia, dlaczego. Po prostu uważam, że tak będzie lepiej. Dziewczyna, słysząc moje słowa, pokręciła z pobłażaniem głową, uśmiechając litościwie. Zgromiłam ją wzrokiem i weszłam do sali, w której miał się odbyć „areszt”. Naszły mnie pytania, jak ona może wyłapać takie szczegóły? Skąd wie, że faktycznie nie jest najlepiej, że mam zagadkę do rozwikłania? Czyta mi w myślach, czy jak? Mimo wszystko, kara wcale nie minęła strasznie, czy nieprzyjemnie. Przez ten czas rozmawiałyśmy z obecną w środku anglistką – panią Wolf. Dzięki temu czas minął naprawdę szybko i zanim się obejrzałam, nasz odsiadka upłynęła. Razem z Rozalią poszłam się przebrać, a po założeniu kurtek wyszłyśmy. Pożegnałyśmy się szybko, ponieważ dziewczyna spieszyła się na spotkanie z chłopakiem. Ta, z chłopakiem. Ja o tym mogę sobie tylko pomarzyć… Czy ja nie mogę wreszcie zapomnieć?! Ile jeszcze będę wspominać i marzyć?! Czy nie mogę żyć spokojnie bez niego?! W czym jestem gorsza od innych, którzy potrafią się zebrać po rozstaniu?! Kurde, no! W pewnej chwili usłyszałam cichy odgłos syren, jakieś krzyki, gwar. Idąc dalej, uzmysłowiłam sobie, że dźwięki, szumy i rozmowy stają się coraz głośniejsze. Wtem ujrzałam za rogiem, na ruchliwej ulicy, spore zbiegowisko, radiowóz, wozy strażackie i dwie karetki. Nie było takiej możliwości, żebym nie podeszła. Może to ciekawość o tym zadecydowała, a może jakaś troska, współczucie. Stojąc już tuż za grupą gapiów, zdołałam ujrzeć to, co sprawiło takie zamieszanie. O budynek apteki rozbił się samochód. Maska i przód auta całkowicie zmasakrowane, wręcz wgniecione w betonową ścianę. Silnik dymił mocno, dało się słyszeć syk dochodzący właśnie stamtąd. Strażacy biegali dookoła, próbując zabezpieczyć teren przed pożarem, część zajmowała się samochodem i pasażerem czy też pasażerami. Reszta ewakuowała pracowników z budynku, bowiem właśnie w tej chwili auto stanęło w płomieniach. Ludziom nakazano oddalić się, pod rzeczywistym zagrożeniem wybuchu. Myślałam, że to sen. Czułam się, jakbym odgrywała rolę w jakimś filmie sensacyjnym, zresztą dość kiepskim. Z odległości około dwustu metrów niewiele widziałam, jednak udało mi się dostrzec, że z pojazdu są wyciągane ofiary. Trzy ofiary. Ich twarze były pokryte ciemnym pyłem, nie widziałam twarzy, ale to, że ręce mieli połamane i wygięte – owszem. Z głowy jednego człowieka sączyła się krew, której po chwili zdecydowanie przybyło, jednak nie zdołałam ocenić, czy to kobieta, czy może mężczyzna. Strażacy przenieśli ich w miarę bezpieczne miejsce, wołając lekarzy. Ratownicy z noszami na rękach przejęli poszkodowanych. Cały ten czas czułam dziwny niepokój, którego ani jak nie potrafiłam wyjaśnić. Pierwszemu pasażerowi badano puls. Mojej uwadze nie umknęło to, że ratownik podniósł głowę i pokiwał nią do drugiego lekarza. Wstał zrezygnowany i poszedł do kolejnego poszkodowanego – kobiety. Rozpoczęto reanimację. Nie mam pojęcia jak to wytłumaczyć, ale strasznie się denerwowałam. Stałam jak na szpilkach, ciągle wpatrywałam się, co się dzieje. Nie słyszałam rozmów i plotek wszystkich wokół, byłam tak zaaferowana zdarzeniem. Nie codziennie na moich oczach giną ludzie, bo ten mężczyzna… wiedziałam, że nie żył, ponieważ leżał na asfalcie, nikt nie udzielał mu pomocy. Dwie pozostałe ofiary toczyły walkę o życie, widziałam, jak zwinnie im pomagają, starają się ratować. Nagle usłyszałam krzyk, na który drgnęłam. Kolejnych dwóch medyków pojawiło się przy nieprzytomnej dziewczynie. Podnieśli nosze, na których leżała i skierowali się do karetki. Pojazd ratowniczy stał nieopodal mnie, coraz lepiej widziałam jej sylwetkę, głównie głowę, gdyż reszta ciała była osłonięta. Oniemiałam, kiedy zobaczyłam jej twarz. Do oczu napłynęły mi zły, szczególnie, że zauważyłam połamane i skręcone nogi, krew sączącą się z jej ramienia i rozciętą głowę. Myślałam, że to sen, jakiś koszmar. Nie wierzyłam… Uszczypnęłam się w dłoń. Nic, dalej ten sam widok… Znaczy, że wcale mi się to śni, to dzieje się naprawdę… Ale nie, to przecież niemożliwe… Dlaczego…? |
Rozdział 34 (maj 2, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Nic: Kim! Kim! Przepchnęłam się przez tłum i podbiegłam do ratowników. Zaczęłam ich zatrzymywać, chaotycznie się poruszałam. Widok czarnowłosej w takim stanie był nie do wytrzymania. Ta niepewność, całkowita niewiedza, doprowadzała do rozpaczy… Rat: Co pani robi? Proszę się natychmiast odsunąć! Nic: Kim… Błagam, trzymaj się… Będzie dobrze, słyszysz? Rat: Powiedzia… - zamierzał kolejny raz odpędzić mnie, jednak spoglądając w mą stronę, najwyraźniej złagodniał; Zupełnie nie wiem czemu. Nic: Co z nią? – załkałam - Muszę wiedzieć, muszę. Moja przyjaciółka przeżyje, prawda? Niech pan powie, że tak! Mężczyźni wnieśli ją do pojazdu, zamykając drzwi. Dopiero wtedy ten był łaskaw odpowiedzieć. Rat: Przyjaciółka… Powiem tylko tyle, że żyje. Jest słaba, ale mimo wszystko ma szanse. Otarłam szybko łzy, próbując uspokoić łopoczące serce, strach i związane z nim obawy. Nic: Mo-mogę pojechać w karetce razem z n-nią? – dukałam, nadal chlipiąc Rat: Przykro mi, ale tylko rodzina ma prawo podróżować z pacjentem. I nic więcej nie mówiąc, zupełnie mnie lekceważąc, wskoczył do karetki. Pojazd na sygnale ruszył do szpitala, podczas gdy drugą kobietę przeniesiono do innego ambulansu. Został już tylko mężczyzna, którego teraz otoczyli policjanci. Wokół niego była spora kałuża krwi… Oczy miał otwarte, z ust ciągle ciekł mu powoli czerwony, gęsty płyn. Nie mam wątpliwości, że ten człowiek w średnim wieku był ojcem Kim… Był… Nagle rozległ się głośny huk, dobiegający właśnie z miejsca wypadku. Nim się spostrzegłam, ogień wręcz wystrzelił w powietrze, a całe auto stanęło w płomieniach. Wybuch nie był silny i potężny, lecz przez parę chwil nie słyszałam normalnie, byłam otumaniona. Ogień rozprzestrzeniał się, a ludzie w popłochu zaczęli uciekać. Stróże prawa przenieśli zwłoki na sporą odległość. Strażacy rozpoczęli akcję gaśniczą. Nie było to łatwe, ponieważ ciągły dopływ gazu z silnika nie zmniejszał buchających płomieni. Nie trzeba było długo czekać, żeby pożar się rozszerzał, budynek apteki także zaczął płonąć. Na szczęście pracownicy i klienci opuścili wnętrze i w bezpiecznym miejscu obserwowali zdarzenie. Tak jak i ja. Stałam i jakby wyprana z emocji patrzyłam przed siebie. To było coś strasznego. Ogień pochłaniał wszystko na swojej drodze, niszczył każdy napotkany skrawek czegokolwiek i oczywistym było, że pomimo natychmiastowej reakcji zapanowanie nad sytuacją wcale nie będzie łatwe. W szczególności dlatego, że ogień zaczął trawić także przydrożny, piętrowy dom. Ludzie przekrzykiwali się, jedna kobieta trzymana przez policjanta, płakała, próbując mu się wyrwać. …: Kelly! R-ratujcie ją! Pomóżcie mojemu dziec-dziecku! Kelly! – krzyczała – Moja córka jest w ś-środku, zabierzcie ją, błagam! – młoda szatynka wyszarpała się, biegnąc w stronę palącego się domu; Przypatrywałam się jej bez przerwy, widziałam więc, jak w pewnym momencie zatrzymuje się, wyciągając ręce. Jeden ze strażaków cudem wyszedł ze środka, kaszląc od nadmiaru dymu. Na rękach niósł mniej więcej czteroletnią dziewczynkę. Nie ruszała się… Kobieta po chwili ocknęła się, ruszając, rzucając się na mężczyznę i zabierając małą. …: Kelly, córeczko… Kruszynko, otwórz oczka, słyszysz? Żabko moja, już wszystko dobrze, mamusia jest przy tobie, obudź się. Kochanie, wstawaj. Hej, maleńka, ocknij się. Kelly… wstawaj! Wstawaj, słoneczko! Wstawaj! Obudź się! Kelly…! – potrząsnęła nią delikatnie, zaczynając szlochać Nie zorientowałam się, kiedy na miejsce przyjechały kolejne dwie karetki i trzy zastępy straży pożarnej. Ratownicy wyskoczyli z pojazdu i natychmiast znaleźli się obok matki z dzieckiem. Ostrożnie przejęli dziewczynkę od zapłakanej kobiety, kładąc ją na ziemi. Zbadali, jak sądzę, puls, sprawdzili oddech. Zauważyłam, jak porozumiewają się wzrokiem, dość smutnym wzrokiem. Jeden z nich przyniósł worek. Taki sam, jak pokazują na filmach, gdy… gdy zabierają zwłoki… …: Co pa-panowie robią? Proszę ją zawieść do szpitala, trzeba j-ją dokładnie zbadać, sprawdzić, czy nic nie jest mojemu ska-skarbowi! Jeden z medyków wstał i wydał polecenie kolejnemu. Zwrócił się do stojącej naprzeciw, próbując uspokoić. Rat: Przykro mi, nic nie możemy zrobić. Dziewczynka udusiła się dymem, ciało jest mocno poparzone, nie miała żadnych szans, żeby przeżyć. Ogień zbyt szybko zajął dom, nawet najszybsza reakcja niewiele by pomogła. …: N-nie! To niemożliwe! S-słyszy pan? Ratujcie ją, proszę, zrobię wszystko, żebyście jej pomogli… Ona m-musi wstać, przecież Kelly żyje, trzeba ją tylko obudzić. – powiedziała roztrzęsiona, nie przyjmując do wiadomości, że dziecko nie żyje – Ej, co robicie?! Zabierzcie ten worek, on wcale nie jest potrzebny! Trzeba zawieść moje maleństwo do szpitala, zrobić operację… Dać jej lekarstwa, wtedy będzie dobrze, naprawdę. – tłumaczyła, po czym kucnęła przy ciele, głaszcząc dziewczynkę po kręconych blond włosach i uśmiechając do niej – Prawda, słońce? Będzie w porządku. Ale teraz już się nie wygłupiaj, popatrz na mnie. No, popatrz. Wystarczy spania, mój śpiochu kochany. – zaśmiała się; Wiedziałam, że próbowała nie dopuścić do siebie przykrej informacji, dlatego zachowywała się trochę jak wariatka. Rat: Proszę to wypić. – podstawił pod jej twarz kubeczek z musującą tabletką Szatynka spojrzała na niego, spełniając prośbę i znów odwracając się do swojej córki. Jednak jej tam nie było, ponieważ dwóch ratowników niepostrzeżenie zabrało zwłoki i przeniosło do karetki. …: Nie! Oddajcie mi ją! To moje dziecko! Moja córka! Proszę, oddajcie… - kobieta padła na kolana, zalewając łzami; Wyglądała jak siedem nieszczęść, jej widok był jednym z najgorszych, jakie kiedykolwiek w życiu mogłam zaobserwować. Tak samo postąpili z ciałem ojca Kim. Mojej przyjaciółki, która sama wylądowała w szpitalu… Więc co ja tutaj robię? Powinnam jak najszybciej iść do domu, przebrać się i jechać do czarnowłosej, by być w tych ciężkich chwilach przy niej. A co robię? Stoję i patrzę na to, co się dzieje. Obserwuję zapłakaną matkę, której dziecko spłonęło, bez żadnej, najmniejszej reakcji. To, co kobieta czuje po stracie ukochanego dziecka, musi być bardzo ciężkie, a taki dramat już zawsze będzie o sobie przypominać… Już zaledwie kilka domów dzieliło mnie od moich czterech ścian. Zmienię ciuchy, zjem coś na szybko i poproszę Titi o podwózkę. Nagle stanęłam jak wryta. Titi… Przecież dzisiaj miał przyjść ten facet… A ja jej nie powiadomiłam… O cholera! Zapominając o wcześniejszym widoku, wyglądających przez okno gapiach i ciągle kłębiących się chmurach dymu, ruszyłam biegiem. Matko Boska, a co jeśli on ją zaskoczył i coś zrobił? Przez moją głupotę i dziurawą pamięć kolejna tragedia wisi w powietrzu… Przemknęłam przez bramkę, jak się okazało – otwartą. Szybkim krokiem podeszłam do drzwi, które również nie były zamknięte. I ja, i ciotka zawsze przekręcamy zamek, żeby nikt nie wszedł. W takim razie… już za późno… Przełknęłam głośno ślinę, zaraz przypominając, że zaplanowałam wejść przez garaż. Dlatego też przeszłam na tyły budynku, wyjmując z kieszeni klucz. Po otwarciu, weszłam do środka i zapaliłam światło, a konkretnie żarówkę, która rzucała jasność po całym pomieszczeniu. Na szafce leżał sporej wielkości młotek, którego ciocia używała w przypadkach krytycznych, takich jak przybicie gwoździa na ścianę, by powiesić obraz. Uzbrojona „po uszy”, przeszłam przez całą długość garażu i zaraz znalazłam się w przedsionku, a później w korytarzu. I wtem ujrzałam coś, co naprawdę mnie zdziwiło i czego absolutnie nie rozumiałam. Na podłodze, od wejścia głównego, przez przedpokój, aż na schodach, rozrzucone były… płatki róż. Mrugnęłam kilka razy, aby upewnić się, że mi się nie wydaje. Obraz był prawdziwy, a to znaczy… Nieważne co, w każdym razie muszę sprawdzić, co się dzieje. Wzięłam cztery głębokie oddechy, zamknęłam oczy, uspokoiłam się i ruszyłam. Powoli, po cichu, żeby nie wywołać żadnego, najcichszego hałasu i skrzypienia. To, że w dłoniach trzymałam młotek pewnie wydaje się dość dziwne, ale nie miałam pomysłu na cokolwiek innego. A o tym, że uderzając nim człowieka na sto procent spowoduję jego natychmiastową śmierć, zwyczajnie nie pomyślałam. Działałam pod wpływem emocji, nie rozumowałam logicznie. Kierując się szlakiem czerwonych płatków, stanęłam na górze. Ścieżka prowadziła pod zamknięte drzwi mojego pokoju. Teraz wiedziałam, że to nie może być pomyłka, ten, który mnie dręczył, znajduje się w mym pokoju. Przeszły mnie głębokie dreszcze, lecz wiedziałam, że nie mam odwrotu. Zdołałam również zauważyć, że Titi nie ma w domu. W przeciwnym wypadku, od razu po wejściu zostałabym napadnięta i zganiona przez ciocię za to, że wchodzę do środka z młotem w rękach, jak jakiś morderca. Położyłam dłoń na klamce, niemal słysząc, jak serce mocno i szalenie bije w mojej piersi. Myślałam, że za chwilę zemdleję z nerwów. Miałam ochotę porzucić wcześniejszy plan i uciec stąd jak najdalej. A co, jeżeli to szaleniec, który za chwilę się na mnie rzuci? Mógłby coś mi zrobić, przecież zaplanował to już wcześniej… Wreszcie nadszedł ten moment. Szybko nacisnęłam uchwyt, energicznie popychając drzwi. Zrobiłam krok w przód i zamarłam… Nigdy w życiu bym się nie spodziewała, że to on… Mimo, że wiedziałam do czego jest zdolny, to była przesada. Shon leżał na moim łóżku wśród masy róż w samych bokserkach. To naprawdę działo się autentycznie. Uśmiechał się do mnie zadziornie, a widząc narzędzie i mój lękliwy wzrok, zaśmiał się na głos. Nic: C-co ty tutaj robisz? – zapytałam z idiotycznym wyrazem twarzy, opuszczając ręce wraz z młotkiem wzdłuż ciała Sh: Czekam na ciebie. Chciałem zrobić niespodziankę i jak widzę, udało mi się. Nie mnie się spodziewałaś, mam rację? Nic: J-jak ty tu-tutaj wszedłeś? – nadal nie otrząsnęłam się z widoku chłopaka ciotki w moim pokoju Sh: Mam klucze. No chyba nie myślisz, że Titi nie dałaby swojemu ukochanemu – tutaj wywrócił oczami – możliwości wejścia do swojego mieszkania. Staruszka jest bardzo naiwna. Nic: Jaka staruszka? Jak ty moją ciotkę nazywasz? I w ogóle, co ty robisz w moim pokoju?! – wreszcie zebrałam się z chwilowego szoku Sh: Zastanów się. – powiedział, wkładając do ust grono winogrona z etażerki – Och, wysil się trochę. – dodał, widząc u mnie brak ochoty na takie podchody – Dobrze, widzę, że jesteś zmęczona. Pomogę ci, jeśli chcesz. Chcesz? Nie mam pojęcia kiedy, kiwnęłam lekko głową, jakby zahipnotyzowana widokiem jego pięknego, wspaniałego ciała. Znowu to robiłam. Po raz kolejny dałam mu się omamić, poddać urokowi osobistemu tego przystojnego, czarującego oszusta. Sh: Widzisz, będąc z Titi… Wiesz, że jej nie kocham i jestem z nią tylko dla pieniędzy, dlatego nie będę cię oszukiwał. Ciało czterdziestolatki nie jest w stanie dać takiemu facetowi, jak ja, pełnego spełnienia i przyjemności. Potrzebuję urozmaicenia, to normalne. A ty jesteś śliczna, młoda, po prostu wspaniała. Taka kobieta jest moim ideałem. Nic: Nie rozumiem… - rzekłam, zupełnie zapominając o bożym świecie Sh: Pomyślałem, że wcześniej może źle z tobą rozmawiałem. Chodzi mi tylko o wzajemną przyjemność. To będzie nasza niewinna umowa. Ja będę przychodził do ciebie pod nieobecność twojej ciotki i zabiorę cię do krainy namiętności i niewyobrażalnej rozkoszy. Poczujesz się wtedy jak prawdziwa kobieta, bo, uwierz mi, potrafię to sprawić. Titi nigdy się nie dowie, obiecuję. Oboje byśmy tego chcieli, prawda? – zapytał, podchodząc do mnie Był taki wspaniały, pachniał prawdziwą męskością, wydawał się być uprzejmy i miły. Prezentował się niezwykle seksownie, zachęcająco… Nie wiem, czy ktokolwiek mógłby mu teraz ulec, ale… ale ja odzyskałam rozum i rezon. Wiedziałam, że próbuje mnie zwabić w swoją pułapkę. Gdybym się zgodziła na tą zupełnie niemoralną propozycję, już nigdy nie mogłabym się wycofać. Taki podły człowiek nie dałby mi spokoju, grożąc ujawnieniem rzekomej relacji. Nic: Muszę ci coś koniecznie powiedzieć… - odparłam niepewnie, spuszczając głowę Sh: Tak? Nic: Zamiast Natniela, to ty powinieneś być bratem Amber. – natychmiast podniosłam wzrok, patrząc twardo Sh: Słucham? Nic: Jesteś tak samo bezwzględny i zakłamany, jak ona. Dziwię się, że nie masz nic wspólnego z moją „kochaną” koleżanką. A jeśli nie jesteś jej bratem, to może spróbuj z nią, bylibyście dopasowaną parą. Poza tym, z pewnością dałaby ci dupy, a skoro tak bardzo tego pragniesz... Pobzykaj się z nią, ta dopiero ma temperament. Spełni wszystkie twoje pragnienia i erotyczne fantazje, uwierz mi. A ode mnie to się odczep raz na zawsze, bo mam cię dość, rozumiesz? – warknęłam Sh: Kurde, kobieto, dlaczego ty taka zacięta jesteś? Co ci szkodzi seks ze mną? I tak wiem, że tego chcesz, więc po co ciągłe odmowy? Nic: Co mi szkodzi? A może to, że cię nienawidzę? To, że jesteś świnią, a nie facetem wartym cioci, czy nawet mnie? Naprawdę nie rozumiesz? Sh: Dobra, skończ. Powiedz mi, kto to jest ta Amber, chętnie się do niej wybiorę. – uśmiechnął się złośliwie Nic: Zabieraj swoje szmaty, zwane ubraniami, pozbieraj te żałosne kwiatki i wynocha z domu. Sh: Bardzo chętnie, nie mam zamiar się płaszczyć. – prychnął Zaskoczyła mnie jego uległość, ale może to dlatego, że wspomniałam o Amber. Pewnie chciał jak najprędzej ją odwiedzić. Pff… Sh: A tak w ogóle, możesz mi powiedzieć, co to za dym za oknem? Zastanawiałem się, czy to przypadkiem nie nasz dom się pali, ale skoro do tej pory się nie sfajczyliśmy, to raczej nie to. – zapytał, zakładając spodnie Wszystko do mnie wróciło… Kim na noszach… Jej stan… Krytyczny stan… Popatrzyłam na niego, natychmiastowo zmieniając nastrój. Zrobiło mi się smutno, a cała wściekłość wyparowała. Kiedy zaczynałam myśleć o tym, co może stać się z czarnowłosą, dostawałam gęsiej skórki. Zaczęłam się trząść pod wpływem napływających łez. Próbowałam je jakoś powstrzymać i nawet mi się udawało. Na twarzy na pewno zrobiłam się czerwona, musiałam wyglądać naprawdę żałośnie. A on, widząc, że się rozżalam, postanowił to wykorzystać… Sh: Nie marz się, spokojnie. – powiedział pokrzepiająco, zbliżając się Zatrzymał się, ale po chwili znowu zrobił dwa kroki naprzód. Sh: Chodź do mnie, nie powinnaś być teraz sama. – wyciągnął ręce, uśmiechając się Pociągnęłam nosem, na szczęście żadnych łez nie było. Zerknęłam na niego, lecz wiedziałam, że długo nie będę w stanie się powstrzymywać. Potrzebowałam bliskości, czegoś, żeby ukoić nerwy i miotająca mną emocje. Podeszłam do niego… Położyłam głowę na jego klatce piersiowej… Objęłam ostrożnie rękami… Byłam taka głupia… Sh: Niepotrzebnie się odzywałem, przepraszam. – powiedział z udawaną skruchą Wtedy nie myślałam trzeźwo, ale fakt faktem, że Shon wcale się mną nie martwił. Każdy, kogo choć odrobinę obchodzi nastrój i problemy innych, zapytałby się, co się stało. A on? Próbował uniknąć nużących opowieści, a w zamian postanowił zadziałać. Sh: Położymy się na chwilę, poleżymy, dopóki się nie uspokoisz, dobrze? Spokojnie, wszystko w porządku. Zaczął powoli prowadzić mnie w stronę łóżka. Nie oponowałam, ponieważ ciągle rozmyślałam o wcześniejszym zdarzeniu. Dałam się położyć na materac, objąć, smyrać po plecach w ewidentnym dwuznacznym geście. Nic: Ona musi przeżyć, musi… Powiedz, że nie umrze, że wróci… Powiedz… - jęknęłam smutno Sh: Tak, tak, nie zamartwiaj się. Odciągnę cię od takich myśli, w porządku? Zaraz zapomnisz, obiecuję… - powiedziawszy to, pocałował mnie w szyję, aż się wzdrygnęłam; I to przywróciło mi mózg, zrozumiałam, co się dzieje. Kolejnym pocałunkom się nie poddałam, natychmiast zerwałam się z łóżka. Nic: Co ty wyprawiasz, do cholery?! Sh: Mała, proszę, nie teraz, ja już tak się napaliłem… Nic: Mało mnie to interesuje. Mówiłam ci, że ze mną taki układ nie przejdzie, nie jestem jakąś dziwką. A teraz, tak jak powiedziałam, wynoś się! Sh: Weź wyluzuj! Jeny, jaka cnotka. Pewnie i tak wszystkim dookoła dajesz. – uśmiechnął się szyderczo Nic: Jeszcze raz walniesz takim tekstem, to przyłożę ci w ten łeb, że aż się zesrasz. – warknęłam – A przed wyjściem masz oddać klucze do mieszkania. Sh: Marzenia nie zawsze są do spełnienia, kotku. Mogą mi się jeszcze przydać, gdybym chciał pooglądać cię podczas snu. – ubrany, podszedł do mnie, ocierając swoim ramieniem o moje, gdy wychodziłNic: I jeszcze jedno: po co ty to zrobiłeś? Dlaczego tak mnie straszyłeś? – zapytałam, nawet nie odwracając się w stronę faceta; Pomimo tego, coś mi mówiło, że się uśmiechnął. Sh: Chciałem wprowadzić do naszego związku trochę adrenaliny. Nic: Do związku? Naszego związku? Zapomnij i przestań wygadywać takie farmazony! Sh: A co, jeśli nie przestanę? Nic: Zejdź mi z oczu, ty… Shonino (wybacz, musiałam tego użyć xD)! – wrzasnęłam, kiedy był już na schodach Sh: Uważaj na słowa, bo możesz ich pożałować. – odpowiedział złośliwie Nic: Sranie w banie. Good bye, idioto! – krzyknęłam, zatrzaskując drzwi – Matko, co się ze mną dzieje? Jak mogłam się tak zapomnieć? – szepnęłam do siebie, opierając czołem o ścianę; Uderzyłam w nią lekko pięścią, powstrzymując przekleństwa. Stałam tam jeszcze moment, dopóki nie usłyszałam zamykanych drzwi, oznaki, że mój „gość” wyszedł. Szczerze mówiąc, w ogóle nie spodziewałam się, że to właśnie Shon, ale z drugiej strony lepiej, że to nie był jakiś psychopata, zdolny do wszystkiego. Jednak oznajmił, że nie odda kluczy, bo zamierza jeszcze tu zajrzeć… Wyjście jest jedno – zamykanie drzwi od środka każdego wieczoru przed snem. Trzeba to jeszcze jakoś wytłumaczyć Titi i będzie git. Właśnie, muszę do niej zadzwonić i… Chwila, a tak w ogóle, gdzie ona jest? Chcąc to sprawdzić, wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer ciotki. Titi: Halo? Nic: Hej, to ja. Słuchaj, czemu do tej pory nie ma cię w domu? Jest w pół do szóstej, powinnaś być. Titi: Tak, wiem, ale zmieniły mi się plany. Dowiedziałam się, że jutro z samego rana mam lot. Już dawno wzięłam urlop na jakiś czas, ale czas na powrót do latania. O czwartej nad ranem muszę wyjeżdżać z domu, dlatego pojechałam na zakupy. Zapomniałam cię poinformować. Nic: Już drugi raz… - westchnęłam Titi: Przepraszam, jestem zbyt roztargniona. Około dwudziestej pierwszej wrócę, zostało mi już tylko sześć sklepów z ubraniami do obejścia i koniec. – rzekła, a ja skrzywiłam się; Jak można tak fascynować się shoppingiem? Nic: Czyli w takim razie nie możesz mnie zawieść? Titi: Gdzie? Nic: Do szpitala. Titi: Po co? Nic, coś ci się stało?! – wrzasnęła, aż coś zapiszczało w moim uchu Nic: Mi nie, ale koleżanka, Kim… Miała wypadek… Titi: Wypadek? Zaraz… Słyszałam w radiu, że budynek apteki się zapalił, był pożar. To ma jakiś związek? – zapytała zmartwiona Nic: Samochód, w którym jechała, rozbił się i… Wybuchł… Kim zabrało pogotowie, jest w stanie krytycznym… Znów poczułam pieczenie oczu, więc zacisnęłam powieki, powstrzymując je. Nie chciała płakać, przynajmniej nie teraz. Muszę wytrzymać i dostać się kliniki, gdzie leży dziewczyna. Nie powinna widzieć, jak płaczę. Titi: O Boże, Nicola… To musiało być straszne… Przykro mi, lecz nie mam jak po ciebie przyjechać. Zamów taksówkę, dobra? Zabiorę cię ze szpitala, gdy będę wracała. Dasz sobie radę? Nic: Tak, Titi, nie martw się. – zapewniłam ją, ocierając mokre oczy Zakończyłam połączenie. Jednak nie wytrzymałam, wybuchłam płaczem. Poszłam się przebrać, przegryźć coś, uczesać, bez przerwy becząc. Zapewne wyglądałam jak małe dziecko, które nie dostało cukierka, ale nie obchodziło mnie to. Nikt nie widział mnie w takim stanie, poza tym martwiłam się o przyjaciółkę. Mocno pociągnęłam nosem, odczekałam kilka sekund, by się uspokoić i wykręciłam numer podany na ulotce korporacji, którą cudem znalazłam na szafce pod stertą papierów. Nic: Proszę taksówkę na ulicę Petersona 7, jak najszybciej. Odłożyłam komórkę, narzuciłam kurtkę i wyszłam, dygocząc z nerwów. Wchodziłam po schodach, kierując się do środka. Otwierając drzwi, poczułam charakterystyczny zapach, kojarzący się z lekarstwami. Od chwili, gdy sama wylądowałam tutaj po próbie samobójczej, nie cierpiałam tego miejsca. Przypominał mi o tamtym wydarzeniu, o pozostałych sytuacjach doprowadzających do załamania. Na myśl przychodziło mi moje wcześniejsze życie, wspaniałe życie. Kiedy przyszłam do tego liceum, poznałam go, gdy się zakochałam… Wypływająca łza spowodowała grymas na mojej twarzy. Wywołał to również widok nastolatka, tego samego, z którym widziałam Kim w szkole. To był jej chłopak. Teraz stał przy ścianie, oparty o nią plecami i zakrywał twarz dłońmi. Podbiegłam do niego i zapytałam prosto z mostu: Nic: Co z nią? Opuścił ręce, lustrując mnie wzrokiem. Nic: Jesteśmy przyjaciółkami, chcę wiedzieć. Nadal patrzył w mą stronę nieprzekonany, ale niedługo odezwał się. …: Nie mam pojęcia. Odkąd zabrali ją na blok, nie wiem nic, kompletnie nic. Nikt mi nie powiedział, co będzie dalej. Czy w ogóle coś będzie. To chyba koszmar, Kim nie może odejść, nie może… Przecież… - jąkał się, a ja zauważyłam, że bardzo się martwił Nic: Prowadzą operację? Jezu… A-a jeżeli… Nic nie będą mogli z-z-zrobić? – zapytałam szeptem, siadając na krzesło …: Muszą ją ratować! Muszą! – uderzył otwartą dłonią w śliską ścianę, przytknął do niej głowę i zaczął szlochać. Nie zwróciłam na to większej uwagi, lecz to był jednoznaczny argument, że losy Kim nie są mu obojętne. Wtem usłyszałam charakterystyczny dźwięk. Zza drzwi oddzielających oddział od bloku, wyszedł lekarz. Przecierał twarz jedną ręką, wyglądał na zmęczonego. Po skojarzeniu faktów, zerwałam się z siedzenia i zasypałam go pytaniami. Nic: Panie doktorze, co z nią będzie? Jak się czuje? Można ją zobaczyć? Lek: Niestety, nie mam dla was za dobrych wiadomości. - odrzekł Czułam ogromny strach, bardzo się bałam. I wcale nie okazało się, że przesadzam. Słowa, które wypowiedział później lekarz, zupełnie mnie załamały. Ta wiadomość była najstraszniejszą rzeczą, jaką mogłam usłyszeć. Gdy do chłopaka stojącego obok również to dotarło, stracił równowagę i zsunął się po ścianie w pół przytomny… |
Rozdział 35 (maj 17, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
…: Co to znaczy? Jaka operacja? – niecierpliwił się chłopaka Kim Lek: Pacjentka teraz będzie potrzebowała dużego wsparcia, być może konieczny okaże się psycholog. Nic: Dlaczego? Lek: Podczas zabiegu zostanie amputowana dziewczynie lewa kończyna. Prawa noga, którą teraz się zajmowaliśmy jest częściowo sparaliżowana, jednak szanse na to, że pacjentka odzyska w niej kiedykolwiek pełną władzę, są znikome. Cóż, państwa koleżanka do końca życia będzie poruszać się na wózku, przykro mi. …: Słu-słucham? Lek: Proszę zajrzeć do gabinetu lekarskiego za godzinę, wtedy opowiem o szczegółach. – powiedział, po czym znów ruszył; Jednak po kilku krokach stanął, odwracając się. – Jeszcze jedno: czy znacie może rodzinę dziewczyny? Kogoś, kto mógłby się nią zaopiekować, gdy już się nią zajmiemy, do czasu, aż dowiemy się, czy jej matka przeżyje? Odpowiedziałam dopiero po chwili, drżącym i łamiącym się głosem: Nic: N-n-nie… …: Ja… Kim ma kuzyna… Mieszka z żoną i… I ma z nimi dość dobry kontakt… - chłopaka co rusz przerywał, łapiąc gwałtowne oddechy Lek: Dobrze, to fantastycznie. Numery telefonów? …: Pos-postaram się j-je zdobyć. Lek: Dziękuję. Zostaje mi tylko zawiadomić opiekę społeczną, która ustali, czy będą oni w stanie i czy podejmą się zajęcia się osobą niepełnosprawną. – rzekłszy to, zostawił naszą dwójkę samych sobie „Osobą niepełnosprawną, osobą niepełnosprawną, osobą niepełnosprawną, osobą niepełnosprawną…” – odbijało się w moich uszach i głowie Nie mogłam tego do siebie dopuścić. Tego, że Kim, moja przyjaciółka, została kaleką. …: To niemożliwe… Ja, ja nie wiem… To dzieje się naprawdę? – spojrzał na mnie, oczekując odpowiedzi; Najwidoczniej nie wierzył lekarzowi, nie dopuszczał do siebie faktów. Nic: Nie będzie miała nogi… A drugą nie będzie w stanie poruszać… Kim… Kim już nigdy nie wstanie, nie przejdzie do drugiego pokoju o własnych siłach… - wyszeptałam niemal niesłyszalnie; Oboje usiedliśmy na twardych krzesłach, trwając w całkowitej ciszy. Nie drgnęłam aż do czasy, gdy po kilkudziesięciu minutach przez korytarz nie przeszło czterech lekarzy w fartuchach i maskach w towarzystwie piątego doktora, z którym wcześniej rozmawiałam. Podniosłam wtedy głowę i bez żadnej reakcji obserwowałam, jak znikają za drzwiami na salę operacyjną. Tak samo jak chłopak, wróciłam do wcześniejszego podziwiania podłogi, znaczy szarych kwadratowych kafelków.
Nic: Piękna sprawa… Kochasz ją, prawda? – zapytałam cicho, spoglądając na towarzysza …: Wiesz, nie doświadczyłem jeszcze takiego uczucia, ale sądzę, że tak jest. Nic: Jeśli nie możesz wytrzymać bez niej nawet jednego wieczora, kiedy jesteś w stanie patrzeć na nią godzinami i czujesz, że bez niej twoje życie nie ma sensu, to właśnie miłość. …: Więc tak, kocham ją. Uwielbiam towarzystwo Kim, jest dla mnie jak powietrze, bez którego nie mógłbym istnieć. Jest jak muza, przy niej zawsze wszystko wydaje się piękniejsze. – odparł rozmarzonym głosem Nic: Niezły z ciebie poeta… - ucięłam, ponieważ zorientowałam się, że nie znam imienia chłopaka …: Oscar. – rzekł, jakby czytając w moich myślach Podał mi rękę, a ja bez dłuższych namysłów uścisnęłam ją. Nic: Nicola. Wymieniliśmy uśmiechy, po czym kolejny raz umilkliśmy, lecz tylko na moment. Nic: A teraz… Kiedy dowiedzieliśmy się, że ona… Że będzie jeździć na wózku… Co z wami? Widziałam, że zastanawiał się, co odrzec. Temat nie był łatwy, tym bardziej, że oboje zaczęli się ze sobą spotykać od niedawna. Os: Ja w ogóle o tym nie myślałem, potrzebuję czasu, żeby… Żeby wszystko sobie poukładać. Do dla mnie zbyt wiele. Jestem z Kim dwa tygodnie, przez ten czas byłem najszczęśliwszym facetem na świecie, a nagle, tak niespodziewanie, wszystko się pochrzaniło… Nic: Mi też jest strasznie przykro, bo chodzi o moją przyjaciółkę, która naprawdę jest bardzo ważna. To szok, że w tej chwili za tymi drzwiami amputują jej nogę, ale… Ale najważniejsze, że żyje. Cokolwiek miałoby się stać, trzeba jej pomóc, wesprzeć, bo inaczej może się załamać. Widzę, że Kim nie jest ci obojętna, sam wyznałeś, że ją kochasz. Dlatego muszę to powiedzieć: nie spieprz tego, co między wami jest. Wasz związek został wystawiony na poważną próbę i twoja decyzja pokaże, czy mimo miłości jesteś niej wart. Życie z osobą, która straciła nogi na pewno wydaje się trudne, ale wszystkie przeciwności losu da się przezwyciężyć, jeżeli komuś na tym zależy. I… Os: Mnie zależy. Nie opuszczę Kim, nie tłumacz mi tego, że powinienem dodawać jej otuchy. Znalazła się w bardzo trudnej sytuacji, bez dwóch zdań. Jej ojciec zginął, matka jest w stanie krytycznym, a ona wszystko to widziała, to, jak rodzice powoli się wykrwawiają. Chrzanię to, że od dzisiaj nie będzie w pełni zdrowa, że w każdej czynności potrzebować będzie pomocy innej osoby. Ja chcę być właśnie tą osobą. Proszę… - nie zdołał dokończyć, bo podbiegła do nas kobieta; To Titi. Titi: Hej, co się dzieje? Długo tu siedzisz? Nic: Cześć. Operacja trwa już od dwóch godzin. Wymienili uściski, po czym znowu zebrało mi się na płacz. Podczas rozmowy zapomniałam o wszystkim dookoła, teraz przypomniałam i zmieniłam nastawienie. Kurczę, mimo tego, co gadałam Oscarowi, nie mogłam zrozumieć, dlaczego to się stało. Wiedziałam, że cudem jest, że Kim naprawdę z tego wypadku wyszła cało, no prawie. Lecz to, że będzie cierpieć przez ograniczenia związane z paraliżem, napawało mnie ogromnym żalem. Ciocia pytała dalej o stan dziewczyny, a ja na przemian z chłopakiem odpowiadałam. Bardzo chciałam zaczekać, aż lekarz wyjdzie i opowie o tym, jak poszło, co niestety nie było mi dane. Przed dwudziestą drugą Titi zdecydowała, że wracamy. Uznała, że mimo wszystko powinnam pójść jutro do szkoły, a lekcji nawet nie ruszyłam. Z wielkimi, wielkimi oporami, po jej naleganiach opuściłam budynek. Całą noc nie mogłam zasnąć. Bezustannie rozmyślałam o wiadomym wydarzeniu, co ani jak nie pozwalało mi zmrużyć oczu. Wczoraj wieczorem nie zrobiłam nic – ani nie zajrzałam do książek, ani nie powiadomiłam pozostałej trójki przyjaciółek o tym, co się stało. Nie miałam siły, żeby opisywać wypadek. Postanowiłam porozmawiać z dziewczynami dzisiaj w szkole, jeśli oczywiście nie zasnę po drodze w jakichś krzakach. Jeszcze przed szóstą wstałam z mięciutkiego materaca i poczołgałam się na dół, prosto do kuchni. Zgoła nie pijam kawy, lecz teraz nie było innego wyjścia. Nastawiłam wodę w czajniku, a podczas podgrzewania do szklanki zimnej wody wycisnęłam sok z cytryny, co trochę mnie pobudziło, bo czując kwaśny smak w ustach aż zamknęłam oczy, wzdrygając się. Do kubka nasypałam ze trzy łyżki proszku, zalałam wrzątkiem i pomieszałam. Jadłam śniadanie popijając kawą, co smakowało ohydnie, jednak zmusiłam się i po kwadransie naczynia świeciły pustkami. Już całkiem dobrze rozbudzona wskoczyłam na górę do pokoju i przez pół godziny zajmowałam się wyglądem, czyli w większości tuszowaniem sińców i worów pod oczami. Nałożyłam na siebie ubranie wyjęte całkiem przypadkowo i po jako takim spakowaniu się na zajęcia, z powrotem poczłapałam na dół. Do torby włożyłam czekoladowego batona znalezionego w szafce, nie biorąc pod uwagę tego, że to własność cioci. Do kieszeni schowałam telefon i trochę drobnych, po czym poszłam do korytarza. Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi łazienki, a już po chwili ujrzałam na schodach zaspaną Titi. Titi: Witaj, jak spałaś? Nic: Eh… Co tu ukrywać, wcale nie spałam, tylko taczałam się z jednej strony na drugą. – westchnęłam Titi: Proszę cię, nie zadręczaj się tak. Wiesz przecież, że Kim nic już nie grozi, będzie dobrze. Nic: Och, Titi, każdy może tak powiedzieć. To nie ty do końca swoich dni będziesz jeździć wyłączne na wózku jakbyś była z nim spięta łańcuchem. Titi: Nic… Proszę, nie męcz się tą sprawą na okrągło. Nic: Przestań, nic już nie mów. – rzekłam oschle, dziwnie zawiedziona – Wychodzę i nie wiem kiedy wrócę. Titi: Ale jak… Nie słuchając dalszych uwag, zwyczajnie wyszłam, mając w poważaniu głupie teksty, żebym nie przejmowała się. Jak, do jasnej ciasnej, miałam się nie denerwować?! Nic: Dziewczyny! – krzyknęłam, kiedy tylko zobaczyłam trzy postacie; Ich twarze zwróciły się w moją stronę, a na twarzach pojawiły się uśmiechy. Wiedziałam natomiast, że już za krótki moment znikną i zamienią się w rozpacz, zaskoczenie i troskę. Ir: No hej! Viol: Cześć, Nicola. Roz: Siemka, jak po wczorajszym areszcie? – zaśmiała się białowłosa – Myślałam z dziewczynami, żeby dzisiaj wybrać się na małe zakupy, co o tym sądzisz? Trzeba jeszcze zapytać Kim, jak tylko się pojawi, to… Nic: Rozalia, ty niczego nie rozumiesz… Kim nie przyjdzie… - szepnęłam żałośnie Roz: Jak to nie? Przecież chodzi z nami do klasy, do tej szkoły, co za głupoty opowiadasz? Wszystko z tobą dobrze? – zapytała rozbawiona Nic: Rozalia, Kim… Kim miała wypadek. Między nami zapadła głęboka cisza. Ir: Wypadek? Viol: Co się stało? Nic: Samochód… Apteka… Był pożar… Roz: Nic, spokojnie, powiedz powoli… Co z nią?! Nic: Wczoraj powadzili operację, ale wyszłam w jej trakcie. Wiem tylko tyle, że… Że Kim została kaleką… - wydusiłam z siebie ledwo słyszalnie Roz: Słucham? Ir: Nie, nie, powiedz, że się przesłyszałam, to nie może być prawda… Violetta nic nie powiedziała, zaczęła płakać, a po chwili ryczałyśmy już we trzy. Ir: Ka-kaleką? – jęknęła, niedowierzając Nic: Amputowali jej nogę, druga jest sparaliżowana i… Ona będzie skazana na wózek inwalidzki… Roz: C-co? Jezusie, proszę, nie… Kim… Boże, Kim… Po siódmej i zarazem ostatniej lekcji od razu udałyśmy się na przystanek. Nie odzywałyśmy się do siebie z niejasnego powodu. Widziałam, że wszystkie były wyraźnie przybite, dlatego nie chciałam zaczynać bezowocnych rozmów, nie wiedziałam nawet, o czym miałabym z nimi ewentualnie dyskutować. Żaden temat nie wydawał się dostatecznie taktowny i odpowiedni, zresztą podejrzewam że nikt nie miałby w tym momencie ochoty na plotkowanie. W skrajnej ciszy, nie wliczając krótkich uwag czy wymian zdań, po kilkudziesięciu minutach znalazłyśmy kilka przecznic od celu naszej podróży. Szłyśmy trasą, która była mi bardzo, bardzo znana. Przypomniały mi się chwile, w których to ja leżałam na szpitalnym łóżku, więc ogromnie współczułam Kim. Co ona musi teraz przeżywać, tego nawet nie potrafiłam wyobrazić. Viol: Która sala? – zapytała krótko Nic: Poczekaj, niech przypomnę… Wydaje mi się, że czwórka, tak, raczej tak. Wstąpiłyśmy do budynku i nakierowałyśmy się w stronę pomieszczenia, w którym przebywała nasza przyjaciółka. Szłam na czele całej czwórki, jednocześnie potwornie obawiając się, co zobaczę za szybą. Zatrzymałyśmy się. Tak, to była właściwa sala. I wtedy ją zobaczyłam. Zasmuconą dziewczynę, pusto wpatrującą się w sufit, bez cienie uśmiechu na twarzy. Oczy miała otwarte, co oznaczało szybkie wybudzenie się ze śpiączki. Przy jej łóżku siedział Oscar, ze spuszczoną głową, czerwonymi i zapuchniętymi oczami. Obawiałam się rozmowy z czarnowłosą. Co miałam jej powiedzieć? Pocieszyć, czy może poważnie porozmawiać o tym, co miało miejsce? Targały mną przeróżne emocje, czułam się, kolokwialnie rzecz ujmując, źle. Ir: Kurczę, to naprawdę Kim? – zapytała rudowłosa, z niedowierzając wpatrując się w postać za szybą Nic: Dziewczyny, czy… Mogę pierwsza do niej wejść? Spojrzały na siebie i porozumiewawczo kiwnęły głowami. Roz: Idź. Idź i z nią pogadaj. Rozsunęłam drzwi, przekraczając próg pomieszczenia. Pielęgniarka zajmująca się drugim pacjentem odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła blado. Zrobiłam kilka kroków wprzód, ale jakoś tak nieśmiało i niepewnie. Nic: Cześć, Kim. – przywitałam się Nie doczekałam się żadnego odzewu, najmniejszej reakcji czy chociażby skinięcia. Przystawiłam krzesło do łóżka i usiadłam naprzeciw Oscara. Nic: Kim? Słyszysz? Os: Nic nie mówi od kiedy ją tu przywieźli z operacji… Nie pozwala się wziąć za rękę, leży spokojnie jakby nikogo wokół niej nie było… - szepnął Westchnęłam. Nic: Ej, wiesz, że wszystko będzie dobrze, prawda? Pomożemy ci, możesz na nas liczyć. Nie zostawimy naszej przyjaciółki w potrzebie. – uśmiechnęłam się lekko Dopiero teraz zauważyłam coś, co przyprawiło mnie o dreszcze. Dziewczyna przykryta była kocem i to, co najbardziej mnie zasmuciło, to fakt, że w miejscy, gdzie powinno być wybrzuszenie w postaci nogi, widniał… No właśnie, nic nie widniało. Wiedziałam, co to oznacza, już dawno miałam świadomość, że kończyna zostanie amputowana, lecz taki obraz był przestraszny. Kim: Zostawcie mnie. – wychrypiała niespodziewanie Os: Co ty wygadujesz? Przecież… Kim: Wyjdźcie stąd. Wracajcie do domów, nie marnujcie swojego czasu na bezsensowne siedzenie przy jakimś dziwolągu bez nogi. – szepnęła, nadal się nie poruszając Nic: Proszę cię, nie mów tak… - jęknęłam Kim: Powiedziałam wam coś. Wyjdźcie. Nic: Kim… Kim: Zabierajcie się stąd wszyscy i nie wracajcie. Nie chcę was więcej widzieć. – rzekła stanowczym, acz drżącym głosem Os: Nie. Nie wyjdziemy. Przynajmniej ja. Będę z tobą zawsze, a ty dobrze o tym wiesz. Kocham cię i… Kim: Wynoście się, albo zacznę krzyczeć. Nic: Błagam, spójrz chociaż na mnie… Zgodnie z moją prośbą, odwróciła twarz w bok. Wyglądała żałośnie, blada cera, brak chęci do życia. Nic: Jesteś dla wszystkich bardzo ważna, pamiętaj o tym. – rzekłam, po czym spojrzałam na chłopaka; Dałam mu znak, żeby wstał i wyszedł razem ze mną. Gdy wyszliśmy z sali, od razu na mnie napadł. Os: Dlaczego miałem ją zostawić? W tej chwili trzeba wspierać Kim, a nie opuszczać! Nic: Nie, ona musi pomyśleć. Podejrzewam, jak może się czuć, a ja w takiej sytuacji potrzebowałabym spokoju. Roz: Nicola, kto to jest? – zaciekawiła się dziewczyna, spoglądając na Oscara Przedstawiłam ich sobie nawzajem, a później trochę porozmawialiśmy. Siedziałam w szpitalu do dwudziestej, po czym przyjechała po mnie Titi. Kim nie pozwalała na siedzenie obok, więc ustaliliśmy, ze wrócimy do niej jutro, choć trochę źle się czułam, że jadę i zastawiam przyjaciółkę samą. Ostatecznie, razem z dziewczynami ściskałyśmy się na tylnych siedzeniach, natomiast obok ciotki siedział szatyn, którego odwieźliśmy pod sam dom. Kolejny dzień szkoły nie został przeze mnie zarejestrowany, bo nie mogłam skupić się na zadaniach z fizyki, czy tłumaczeniach nauczyciela z chemii. Rozpraszało mnie wszystko dookoła, irytowałam się bez powodu i wkurzałam na każdego, kto zaczepiał mnie dla żartów. Wyszłam z Rozalią, Iris i Violettą na dziedziniec z zamiarem spędzenia kolejnego popołudnia w szpitalu. Lecz to nie było mi dane, bo zatrzymała mnie pewna osoba. Kas: Gdzie się wybierasz? – zapytał uśmiechnięty Zatrzymałam się przed nim i ze zdziwieniem zerknęłam na jego twarz. Nic: A ty? Wagary sobie urządziłeś, bo nie chciało ci się do szkoły przyjść? Kas: Nie. Byłem w galerii. – rzekł Uniosłam do góry brwi. Nic: W galerii? – powtórzyłam Kas: Tak. Zaraz dowiesz się po co. Rezerwuję sobie ciebie na dzisiejszy dzień, zadowolona? – uśmiechnął się łobuzersko Nic: Chyba śnisz. Teraz to ja idę do Kim, dobrze wiesz, co się stało. Kas: Tak, wiem. Przecież wczoraj sama do mnie zadzwoniłaś. Trochę to dziwne, nie sądzisz? Aż tak na mnie polegasz? Nic: W takim razie więcej się do ciebie nie odezwę, pasi? – warknęłam, po czym zamierzałam podejść do przyjaciółek, ciągle przyglądającym się nam Kas: Zaraz, zaraz, nie słyszałaś? Jedziesz ze mną. Sorry, dziewczyny, ale dzisiaj musicie poradzić sobie bez niej. Nic: Hej, a może ja nie mam ochoty? – zezłościłam się Kas: I tak wiem, że masz. Idziemy. – rozkazał, chwycił mnie za dłoń i poprowadził w stronę wyjścia Nic: Kastiel… Kas: Przecież cię nie porwę, zaraz wszystko ci wyjaśnię, tylko bez świadków. Pokręciłam głową z bezradności i dałam się wyprowadzić za bramę. Nic: No? O co chodzi? Kas: Cały czas byś siedziała w szpitalu i dręczyła się. Musisz się odstresować, dlatego zabieram cię w pewne miejsce. Nic: Kastiel się o kogoś troszczy? Niemożliwe. – zaśmiałam się Kas: O ciebie zawsze się martwiłem. – odrzekł, ruszając naprzód Nic: Ale wieczorem muszę do niej zajrzeć, dobra? Kas: Dobra. Nic: W takim razie mi powiedz, gdzie jedziemy? Kas: Do mojego domu. Nic: Co? – zatrzymałam się Kas: Żartowałem. Rusz się, nie mamy czasu. – posłuchałam się go, wsiadając do taksówki |
Rozdział 36 (maj 24, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Nic: Albo powiesz mi gdzie jedziemy, albo w tej chwili wysiadam. – zaszantażowałam go, ponieważ nie cierpiałam, kiedy ktoś bawił się ze mną w kotka i myszkę Kas: Wysiądziesz i co dalej? Wiesz w ogóle co to za część miasta? – zapytał z szelmowskim uśmiechem, natomiast ja wydęłam usta – Z twojego zachowania wnioskuję, że nie. Nic: Możesz się ze mną nie droczyć, tylko normalnie odpowiedzieć? Czuję się, jakbym była wywożona nie wiadomo gdzie z zamiarem przetrzymywania mnie w obskurnej piwnicy. Kas: Wybujałą masz wyobraźnię. Ale nie martw się, jesteśmy nadal w mieście, w pobliżu nie ma żadnego lasu, w którym można byłoby cię więzić. Nic: Też mi pocieszenie. – prychnęłam zdegustowana jego postawą Kas: Nie jęcz tyle, bo pan kierowca nie może się skupić na drodze. – nadal się nabijał Nic: Och… - wywróciłam oczami Następne pięć minut drogi minęło w umiarkowanej ciszy, przerywanej jedynie przez CB radio. Siedziałam na tylnym siedzeniu ze skwaszoną miną, a wredna małpa robiła coś na telefonie obok taksówkarza. Jak on lubił mnie denerwować! Kier: Jesteśmy na miejscu. Kas: Ile płacę? Kier: Dokładnie czterdzieści złotych. Kastiel wygrzebał z kieszeni portfel i wyjął dwa dwudziestozłotowe banknoty, podając je mężczyźnie. Kas: Wysiadaj. – zwrócił się do mnie chłopak Wytoczyłam się z auta i pożegnałam kierowcę, życzącego nam miłego dnia. Stanęłam naprzeciw czerwonowłosego trzymającego w ręce torbę i oparłam dłonie na biodrach. Kas: No co? Nic: Jak to: co? Kurde, traktujesz mnie jak swoją własność, rozkazujesz i zabierasz gdzieś wbrew mojej woli, uważasz, że to nic? Kas: Mam rozumieć, że jesteś zła? – zapytał prowokacyjnie, rozbawiony, czym jeszcze bardziej wkurzał Nic: Nie, czuję się wspaniale, fantastycznie i w ogóle wszystko świetnie, nie widać? Kas: To była ironia? Nic: Kastiel, zamknij się, dopóki całkiem mnie nie zdenerwowałeś. – warknęłam Kas: Dobra, spokojnie, po co te nerwy? Chodź, idziemy. – chwycił mnie za dłoń, którą momentalnie wyrwałam Nic: Znowu to samo! Czy ja wyglądam na twojego psa, któremu mówisz, co ma zrobić? A po drugie, nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek pozwoliła ci trzymać się za rękę, więc ostatni raz to zrobiłeś. – zmrużyłam wściekle oczy Kas: Chyba jednak trochę przesadziłem. – powiedział jakby do siebie – Czy udobrucham cię, jeśli pokażę zawartość torby, po której dowiesz się, gdzie cię zabieram? – podniósł brew i uśmiechnął się pewnie Nic: Dawaj. – wyciągnęłam rękę i odebrałam mu reklamówkę Kas: Oczy ci się świecą, jakbyś bryłę złota dostała. – zaśmiał się – Obejrzysz po drodze, chodź. Ruszyliśmy, a ja włożyłam rękę do środka, wyczuwając butelkę. Nic: Żel pod prysznic? – zmarszczyłam brwi, patrząc na niego podejrzliwie, lecz nic nie powiedział – Ręczniki? A to co? Czepki… Strój kąpielowy?! Kas: Pytałaś się, po co byłem w galerii, masz odpowiedź. Nic: Ale… Prowadzisz mnie na basen? – kiwnął głową, nie zatrzymując się – I myślisz, że założę coś takiego? Nie powiem, pomysł Kasa przypadł mi do gustu i to nawet bardzo. Jednak jest jedno, a właściwie dwa, poważne ale. Bikini, w które zaopatrzył się chłopak było dość skąpe. Nie przesadnie, ale zawsze, kiedy chodziłam na plaże, zakładałam kostium jednoczęściowy, nie byłam przyzwyczajona do takich stroi. Fakt, że żółty, przyjemny kolor zachęcał do wciśnięcia się w niego, lecz pokazywanie się przed Kastielem w bikini jakoś niezbyt przypadło mi do gustu. Po drugie, jak to miało wyglądać, że chłopak kupuje mi nowe rzeczy i to nie byle co? Kas: Nie podoba ci się? – zagaił, widząc moją minę Nic: Jak myślisz, co pomyślałaby osoba, która teraz by nas zobaczyła? Że jesteś moim sponsorem, nie uważasz? – założyłam ręce na piersi, oddając mu wszystko Kas: Daj spokój, przecież to zwykły kostium kąpielowy, nie przesadzaj. Kuźwa, czyli wolałabyś, żebym w ogóle cię tutaj nie zabrał, bo ci coś nie pasuje? Dobra, w takim razie możemy wracać jeśli tak bardzo tego chcesz. – wymachiwał rękami, czym okropnie mnie rozśmieszył – Co cię tak bawi? Nic: Ty. Wracając, może zrobimy tak, że zapomnimy o tym co powiedziałam, a jutro w szkole, znaczy w poniedziałek oddam ci kasę, zgadzasz się? Kas: Widzę, że nic cię nie przekona, więc dobra, zgoda. Teraz już zjednani i uśmiechnięci ruszyliśmy w stronę ogromnego budynku. Cieszyłam się jak małe dziecko, ponieważ miałam okazję wybawić się za wszystkie czasy. Męczyło mnie jednak to, że zamiast siedzieć z Kim, wolę szaleć, a ona leży tam zupełnie odizolowana od ludzi. Wahałam się, czy może nie przeprosić Kastiela i pojechać do szpitala, lecz się powtrzymałam. Takim zachowaniem zraniłabym chłopaka, który bardzo się postarał. Jak brzmi przysłowie „Być między młotem a kowadłem”, tak czułam się ja. Rozterki i przemyślenia zostawiłam w końcu za drzwiami pływalni i weszłam do środka już się nie przejmując. Kas: Idziemy się przebrać, nie? Chcesz, żebym ci towarzyszył? – zapytał łobuzersko Nic: Oj, Kastiel, Kastiel… Musisz wreszcie zrozumieć, że takie rzeczy to możesz proponować co najwyżej pustym laluniom, które na ciebie lecą. – poklepałam go lekko po policzku Kas: A ciebie nie kręcę? – podniósł do góry jedną brew Nic: Tak jak powiedziałeś, lecimy się przebrać. Osobno. – zręcznie zmieniłam temat, idąc zgodnie ze wskazówkami
* * * Weszłam na pływalnię już przebrana, ze związanymi włosami i ręcznikiem zarzuconym na ramię. Rozejrzałam się w poszukiwaniu chłopaka. Stał przy krawędzi basenu w kąpielówkach, wzbudzając we mnie pewne myśli, że chciałabym mu je… Nie! Zaczerwieniłam się natychmiast, bo nie podejrzewałam siebie nawet o tak nieprzyzwoite myśli, jeśli mowa o Kasie. Kas: O, jesteś. – zauważył, odwróciwszy się do mnie Nic: Jestem. Jezu, jak ja dawno nie pływałam. – rzekłam i zamknęłam oczy, uśmiechając się Kas: W takim razie… Wskakuj! – krzyknął, wykorzystawszy moment przymknięcia przeze mnie powiek, bo wepchnął mnie prosto do wody Nic: Aaa! K-Ka… - bełkotałam niewyraźnie, co rusz zanurzając się w tafli Ja się topiłam! A on co? Stał i nawet się nie ruszył! Co za cham! Udało mi się jakimś cudem dopłynąć do krańca i złapać się drabinki. Jedyne, co mnie uratowało, przecież mogło mi się coś stać! Kas: Widzisz? Poradziłaś sobie bez mojej pomocy. – założył ręce na piersi Nic: Kastiel… - odkaszlnęłam, bo chlorowana woda zalegała w moim przełyku – To było podłe. – szepnęłam rozwścieczona Kas: Wcale nie, to żart. Nic: Żart? Żart?! – wrzasnęłam, aż spojrzało na nas parę osób – Ty sobie ze mnie jaj robisz? Skończony debil. – mruknęłam, odpychając się i płynąc w przeciwną stronę; Teraz już przyzwyczaiłam się do wody, a w towarzystwie Kasa nie miałam ochoty przebywać Kas: Ej, wracaj! Słyszysz? – krzyczał za mną, a zaraz usłyszałam potężny plusk, oznaczający że skoczył do basenu Przyspieszyłam na tyle ile posiadałam jeszcze sił, oddalając się. Lecz niestety, pływalnia nie była nie wiadomo jakich rozmiarów, dlatego niedługo potem znalazłam się po drugiej stronie, nie mając zbyt wielkiego pola do popisu. A czerwonowłosy zbliżał się do mnie w szaleńczym tempie. Kas: No weź się nie obrażaj, uśmiechnij się za to. Nic: Łatwo ci powiedzieć, bo to nie ty omal się nie utopiłeś. – odburknęłam nadal zła Kas: Nie dramatyzuj, kontrolowałem sytuację. – zapewniał, widząc, że ani trochę nie złagodniałam, dodał – Właśnie coś wymyśliłem. Pocałuję cię. Nic: Słucham? Chyba cię powaliło! Kas: Jeśli nie chcesz, lepiej uciekaj i to szybko, nie będę czekał. – wzruszył ramionami Niewzruszona, ciągle się nie poruszałam i patrzyłam uważnie na niego, który przybliżył swoją twarz do mojej, coraz bardziej się nachylając. On naprawdę chciał mnie pocałować! Pisnęłam, odpychając go i zaczynając „wiosłować” jak najprędzej. Czułam się jak kilkuletnia dziewczynka, która gania się z innymi dziećmi po podwórku. Nieczęsto zdarzały mi się takie chwile, od dawna nie bawiłam się tak dobrze. Dlaczego? Pomimo, że na co dzień uśmiechałam się do wszystkich wokół, wzbudzając w nich odczucia że mam się dobrze, tak naprawdę udawałam. Nie potrafiłam zapomnieć, zapomnieć o tym, o nim… O nas… Kas: Mówiłaś, że dawno nie pływałaś, a śmigasz jak mistrz. – usłyszałam tuż przy moim uchu, aż się wystraszyłam Nic: Bo to prawda. – odparłam niechętnie Kas: Znowu jesteś obrażona? – zdziwił się – Zachowujesz się jeszcze gorzej niż kobieta w ciąży. Nic: Skąd wiesz, że nie jestem? – odgryzłam się Kas: Co? – zerknął na mnie zaskoczony Nic: Och… To był sarkazm… Kas: Skończmy lepiej ten temat, teraz jest coś ważniejszego do roboty. Ścigamy się? Nic: Ile? Kas: Trzy długości. Albo nie, cztery. Można powiedzieć, że skompromitowałam się. W czasie, w którym on przepłynął ustaloną odległość, ja nie byłam nawet w połowie. Zrezygnowana, postanowiłam się dalej nie męczyć, dlatego po pokonaniu zaledwie dwóch basenów, przyznałam się przed czerwonowłosym do porażki. Kas: Szczerze mówiąc, podejrzewałem że to ty wygrasz. Widać, że za wysoko cię cenię. – wyszczerzył się Nic: Dałam ci fory, inaczej nie miałbyś szans. Kas: Oj, przyznaj, że byłem od ciebie lepszy. – szturchnął mnie lekko, całkiem rozpromieniony Nic: Chciałbyś. – zaśmiałam się Kas: To co, teraz musisz się odegrać, nie? Dawaj, tym razem trzy długości. – zachęcał do kolejnego starcia Nic: Kastiel, jestem bardzo wdzięczna, że zorganizowałeś mi taką świetną rozrywkę, ale chciałabym już wyjść. Powinnam być z Kim, ona potrzebuje teraz wsparcia, również mojego. Kas: Wiedziałem, że długo już nie wytrzymasz. Dobrze, że chociaż trochę się odprężyłaś. – podpłynął do mnie, przygważdżając do – Chyba ci jeszcze nie mówiłem, że wyglądasz w tym stroju pociągająco… - mruknął do mojego ucha Nic: Hej, hej, hej, co ty robisz? Kas: Cholernie pociągająco… Nic: Sam wybrałeś mi taki kostium. – uśmiechnęłam się, czego nie zobaczył, bo był zbyt zajęty bawieniem się kosmykiem moich włosów, który jakimś cudem się uwolnił – Kas… Wszyscy się na nas patrzą, puść. – szepnęłam, jednak sama robiłam coś zupełnie przeczącego mym słowom; Muskałam ustami jego szyję, a nie wiem kiedy przeniosłam swoje wargi na jego i zaczęłam całować. Nie trwało to długo, ponieważ poczułam nagle, że muszę mu coś powiedzieć. To był odpowiedni moment, właściwy czas. Oderwałam się od tych kuszących ust i przylgnęłam mocno do niego, chowając twarz w jego ramieniu, by nie mógł jej zobaczyć. Nic: Kastiel, nie chcę dalej traktować cię jak przyjaciela. – szepnęłam – Proszę, ty… Bądź ze mną. – rzekłam cicho, czerwieniąc się Kas: Co? Nic: Powiedz, że tak. – poprosiłam Kas: Chwila, czy ty… Ty pytasz, czy będziemy razem? – wychrypiał, odchylając mnie od siebie; Myślę, że cisza upewniła go w całości. – Wiesz, ile ja na to czekałem? Gdy tylko to powiedział, uniósł mnie delikatnie za biodra i połączył nasze usta. Tym razem całował zachłannie, z ogromem uczuć, chciwie lecz cudownie… Ten pocałunek nie był pierwszym, jednakże pieczętował nasz nowy związek. Właśnie, związek. Nie mam pojęcia, czy to dobra decyzja, ale pod wpływem emocji go zapytałam. A skoro odpowiedział tak ochoczo, to znaczy, że naprawdę nie traktuje mnie jak rzecz czy zabawkę. Na razie go nie kocham, z naciskiem na „na razie”. Zrobię wszystko, ażeby poczuć do chłopaka coś więcej niż tylko przyjaźń. Chcę spróbować być szczęśliwą właśnie z nim. Mam nadzieję, że się uda. W końcu, on się we mnie zakochał, co widać gołym okiem, a ja… Lubię Kastiela, nawet bardzo, dlatego wierzę, że z biegiem czasu otwarcie powiem wszystkim, zgodnie z prawdą, że między nami istnieje prawdziwa miłość i jestem spełniona. Przerwał tę chwilę dopiero wtedy, gdy obojgu nam naprawdę zabrakło tchu. Przytulił mnie do siebie, dysząc, tak jak i ja. Przywarłam do czerwonowłosego, dzięki czemu doskonale słyszałam niewyobrażalnie szybkie bicie jego serca, które jakby chciało wyskoczyć z piersi. Kas: Masz świadomość, że uczyniłaś mnie w tej chwili najszczęśliwszym facetem na świecie? – zapytał spokojnie, opierając brodę na mojej głowie. Nic: Bez przesady. Kas: Kiedyś musiałaś wreszcie wymięknąć i poddać się mojemu czarowi. – rzekł, przerywając wspaniały moment; W głosie chłopaka dało się wyczuć rozbawienie, jak również ewidentne zadowolenie i dobry humor. Nic: Czyżby? – wyplątałam się z objęć, patrząc z pobłażaniem Kas: Oczywiście. – zatrzepotał śmiesznie rzęsami, co przyprawiło mnie o skręcanie się ze śmiechu Nic: Dobra, chodźmy, bo i tak już późno. – opanowałam się w miarę i podpłynęłam do drabinki, po której się wspięłam; Usiadłam na kremowych, chłodnych płytkach, czekając na to, aż Kastiel również wylezie z wody. Kas: Nicola, poczekaj, jeszcze ostatni raz się przepłynę, a potem wyjdę. Pokręciłam lekko głową, robiąc pobłażliwą minę. Obserwowałam, jak w szybkim tempie pokonuje każdy kolejny metr, podziwiając tę wspaniałą, wysportowaną sylwetkę. Spore, gładkie bicepsy ukazywały się z każdym kolejnym ruchem, a kiedy wracając przewrócił się na plecy… Wyrzeźbiony tors i brzuch maksymalnie mnie podniecił. Boże, jaki on był zabójczo przystojny! W dodatku, nie dość, że prezentował się mega atrakcyjnie, to jeszcze mnie kochał. A ja? Durna, szurnięta dziewczyna mająca przy sobie niemal idealnego mężczyznę, nie potrafiłam odwdzięczyć mu się tym samym. Non stop wracałam myślami do Lysandra i przypominałam wspólnie spędzone chwile, jakbym nie mogła dać sobie z nim spokoju. Przecież on już nigdy nie wróci! Nigdy! Więc dlaczego, dlaczego nie wbiję sobie tego do głowy?! Czemu ranię chłopaka, czerwonowłosego Kastiela, który nie raz ani nie dwa pokazywał, że mu na mnie zależy?! Kas: Widziałaś? To chyba nowy rekord światowy, przepłynąłem w zaledwie kilkanaście sekund! – uśmiechnięty od ucha do ucha, człapał ku mnie, dumnie unosząc głowę; Wyminął moją osobę, kierując się w stronę pryszniców. Nic: Jak dziecko… - mruknęłam cicho, również zadowolona, nie wiadomo z jakiego powodu Oczywiście Kastiel, jak to Kastiel, zapomniał o tym, żeby wyposażyć się również w suszarkę do włosów, co skutkowało tym, że ostatecznie zlitowała się nade mną pewna dziewczyna. Wysoka, szczupła, niewiele starsza blondynka bez namysłu wyciągnęła pomocną dłoń, kiedy zorientowała się, że nie posiadam takowego urządzenia. Poza tym incydentem, nic poważniejszego się nie przydarzyło i już po dwóch kwadransach wyszłam do czekającego na mnie przy wyjściu… mojego chłopaka. Nie mogłam się przyzwyczaić, że od teraz jesteśmy parą i… zrobiłam to Lysowi… W liście napisał, że mnie kocha oraz że zawsze tak będzie, a ja... go zdradziłam… Nie! My już od dawna nie jesteśmy razem! Tym samym, nie mogłam go zdradzić. To on odszedł, nie dał szans na porozmawianie. Właściwie, to po kiego ja w ogóle teraz o tym myślę?!
* * * Wysiadłam z taksówki zaraz po zatrzymaniu się pojazdu przed szpitalem, zostawiając płacącego czerwonowłosego w aucie. Odeszłam parę kroków, oparłam się o drzewo i dopiero wtedy odkaszlnęłam porządnie, łapiąc do płuc świeże powietrze. Odezwałam się dopiero, gdy mój towarzysz również wyszedł, a raczej wyskoczył ze środka. Nic: O matko, ale odór. – skrzywiłam się Kas: No. Mógłby zainwestować w jakiś odświeżacz, czy cokolwiek innego. Pierwszy raz w życiu doświadczyłem takiego koszmaru, a myślałem, że nic nie jest w stanie mnie tak zniesmaczyć. – on również zrobił kwaśną minę Po kilku sekundach zdecydowaliśmy się, że odetchnęliśmy wystarczająco, dlatego ruszyliśmy w stronę budynku. Nie spodziewałam się jednak, że zaraz wydarzy się coś, co dosłownie zwali mnie z nóg. Poczułam, że Kas bierze mnie za rękę, ale nie protestowałam, jak to miałam w zwyczaju. Eh, w końcu to ja zainicjowałam to, że od niedawna jesteśmy parą… W tej chwili sama nie wiem, czy dobrze zrobiłam. Może postąpiłam zbyt pochopnie? Wydawało mi się, że to dobra decyzja, ale teraz… Niczego nie jestem pewna. Kas: Jest po osiemnastej, o której chcesz jechać z powrotem do domu? – zapytał, gdy przechodziliśmy pod drzewem, chyba kasztanowcem; I wtedy to się stało. Na początku chłopak był oszołomiony, ale gdy popatrzyłam na niego… Upadłam bezwładnie na kolana, trzymając obiema rękami za brzuch, zwijając się ze śmiechu. Grzywkę Kastiela zdobiła biała, mokra plama. Nie wiem, co to za ptak, ale od dzisiaj go wielbię. Nie panowałam nad sobą i nad łzami lecącymi z moich oczu z rozbawienia. Kas: Co to jest? – pytając, dotknął ręką swoich włosów i popatrzył na palce – Fuu! – wrzasnął, wycierając dłoń o swą kurtkę Nic: Wiesz, wydaje mi się, że t-to… - urwałam, nabierając powietrza do płuc, ciągle chichocząc – pta-ptasia kupa. – kolejny raz ryknęłam gromkim śmiechem Kas: Co?! Weź to zabierz, słyszysz?! – krzyknął, biegając na ślepo Zapewne wyglądaliśmy jak nienormalni lub niespełna rozumu debile, którzy uciekli z Wariatkowa. Ale jak inaczej można było zareagować, kiedy przydarza się tak komiczna sytuacja? Zresztą, ludzie, którzy obok nas przechodzili, także zmieniali swój litościwy wyraz twarzy na uśmiech, lokalizując smugę na czerwonych włosach. Nic: Nie mam pojęcia, kiedy ja wracam, ale… Ty jedziesz do domu teraz. – znów zaczęłam głośno rechotać Kas: Jak to mogło się stać? Przecież to takie obleśne! Dzwoń po taksówkę, szybko! Muszę jak najszybciej się stąd zwinąć, bo wszyscy się na mnie gapią i leją. No, dzwoń! Nic: Już, już, nie denerwuj się. – mimowolnie się uśmiechnęłam, wybierając numer korporacji Kas: Jak mam się, nie denerwować?! Jakiś ptak mi nasrał na głowę, a ty chcesz, żebym uspokoił się?! – wydarł się, zupełnie nie myśląc o tym, że przez to zwrócił na siebie uwagę wszystkich ludzi dookoła, którzy teraz z zaciekawieniem mu się przyglądali – Super, po prostu świetnie! Bardzo zabawne, nabijaj się ze mnie do woli. Ja stąd spadam, a ten telefon… wsadź sobie gdzieś. – szepnął, ale wcale nie zły, tylko jakiś smutny i zawiedziony; Przesadziłam? Czerwonowłosy odwrócił się i ruszył w przeciwnym kierunku, a ja nie wiedziałam, co zrobić. Wyszło na to, że wołałam za nim, żeby się odwrócił… Nic: Kastiel! Kastiel, zatrzymaj się! …ale nic to nie dało.
* * * Szłam korytarzem w stronę sali Kim. Wściekła byłam, że przez taką głupotę obraził się i mnie zostawił samą, a przecież ja wcale nie chciałam zachować się złośliwie! Gdyby to mi przydarzyło się coś takiego, na pewno by nie opierał się przed dogryzieniem mi. Wrażliwa panienka się znalazła… Po prostu rozwydrzony chłopak, który złości się nie wiadomo za co. Jak ja mam z nim wytrzymać, skoro jest taki niedotykalski?! Podeszłam do siedzących na krzesłach Rozalii, Violetty, Oscara. Nieznany mi mężczyzna wychodził właśnie z pomieszczenia, lecz z całą pewnością nie był on lekarzem. Nic: I jak? – zapytałam, gdy tylko znalazłam się nieopodal Roz: Dalej nie pozwala do siebie wejść, nawet kuzynowi, temu o którym mówił wcześniej Oscar, nie dała szansy. Nic: No to co my mamy zrobić? – jęknęłam Os: Trzeba czekać. I mieć nadzieję… - mruknął cicho, a ja dopiero wtedy na niego spojrzałam; Wyglądał jak wrak człowieka, miał czerwone i podkrążone oczy, wyraźnie zbladł. Można było go pomylić z jakimś zombie… Nic: Ty w ogóle trochę spałeś? Os: Ja? A po co? Muszę przy niej siedzieć. Viol: Nie dał się zmusić, żeby pojechał do siebie i odpoczął, mówi, że chce wspierać Kim. Nic: Ach, tak? Dobra, Oscar, wstajemy i idziemy. Zaprowadzę cię do domu, musisz się porządnie wyspać. – rzekłam, a widząc, że zamierza mi się sprzeciwić, dodałam – A jeśli w końcu się przełamie i zechce się z tobą zobaczyć? Pójdziesz do Kim w takim stanie i padniesz przy jej łóżku? Myślę, że nie byłaby zadowolona, a ty co uważasz? Os: Ale naprawdę nie… Nic: Chodź, nie daj się prosić. Jak odetchniesz trochę, to wrócisz, nie ma przeciwskazań. Trzeba, byś wyglądał w miarę normalnie, a nie jak straszydło. Co sobie wtedy o tobie pomyśli? – zachęcałam Os: Ale tylko na chwilę, tak? Nic: Tak. Os: Dobra. Nic: Pomożecie mi, dziewczyny? Wlekłyśmy się z chłopakiem ku wyjściu, aż tu nagle ogromne zaskoczenie, że się zatrzymałam. Co on tutaj robił? Nic: Jake? Postać w białym fartuchu popatrzyła na mnie, uśmiechając się. Podszedł do nas szybkim krokiem. Jac: No ja. Co wy tutaj robicie? Nic: Powinnam zapytać cię o to samo. – zmarszczyłam brwi Jac: Pracuję tu, jestem stażystą. Zresztą, później wszystko ci wyjaśnię. Zadzwonię do ciebie jutro rano i się z tobą spotkam, w porządku? – zapytał, wychylając się zza mojego ramienia – O, a co my tutaj mamy? Co się stało? Rozalia zaśmiała się na głos, po czym odpowiedziała mu. Roz: Ten tutaj, to nic groźnego. Pada ze zmęczenia, zwyczajnie. Nie wiem, jak dowleczemy się do jego chaty, ale możliwe że się uda. Jac: Poczekajcie chwilę, zaraz wracam. Tylko nigdzie nie odchodźcie! – poszedł do recepcji i rozmawiał z pielęgniarką; Po co miałyśmy w ogóle tracić czas, skoro on gawędził z jakąś długonogą brunetką?! – Słuchajcie, udało mi się załatwić pokój dla waszego kolegi, tutaj na miejscu. Drugie piętro, pokój numer sześć, zresztą, zaprowadzę was. Nic: Jak to: pokój? Jac: Normalnie. To pomieszczenia dla pracowników na nocnych dyżurach, gdzie mogą chwilę odpocząć. Czasem rodzina pacjentów może chwilowo rezydować w jednym z nich. * * * W szpitalu przesiedziałam kolejne trzy dwie i pół godziny. Wiedziałam, że to nie miało większego sensu, lecz zwyczajnie nie potrafiłam wyjść. Kim nie chciała z nikim rozmawiać, ale świadomość, że mimo to czekamy i z nią jesteśmy, na pewno ją pocieszała. O dwudziestej trzydzieści przyjechała po nas Titi, a Oscara tym razem zostawiliśmy w szpitalu, natomiast Iris miała dzisiaj ważną wizytę u lekarza. Oczywiście, podczas jazdy, Roza jak zwykle musiała zacząć paplać, wplątując mnie w dość niezręczną sytuację. Roz: Nicola, nie pytałam cię wcześniej, ale gdzie cię zabrał Kastiel? Co żeście robili? Zauważyłam, że jakaś smutna jesteś, co się dzieje? I co ja jej teraz miałam odpowiedzieć? Prawdę, czy kłamstwo? Na dodatek, Viola również skierowała wzrok w mą stronę, a Titi obserwowała mnie w lusterku. Po krótkim namyśle, postanowiłam wyjaśnić tę sprawę, jednak z pewnymi ubarwieniami, bez szczegółów i niektórych faktów. Nic: Byliśmy na basenie. Nie chciał jechać sam, a że byłam pod ręką… Titi: A kostium? Skąd miałaś? – uniosła jedną brew Nic: Hej, czy to jest jakieś przesłuchanie? Dajcie mi spokój, dobra? – broniłam się przed dalszym drążeniem sprawy Roz: Chyba należy zakończyć ten temat. A, właśnie, wiecie, że jutro nie mamy dwóch lekcji, bo babka od matmy… Dalej niezbyt uważnie jej słuchałam, tylko zamknęłam oczy i próbowałam sobie wyobrazić, co robi Lysan… Tfu! Kastiel… * * * Tym razem lekcje poszły gładko. Wszystkie odpowiedzi do zadań z fizyki, geografii, chemii i całej reszty spisałam z Internetu. Dzięki temu już przed dwudziestą trzecią leżałam w łóżku. Jednak nagle poczułam, że najwyższy czas zrobić coś, co już dawno powinnam była zrobić. Podniosłam się, zapaliłam światło i podeszłam do komody. Chwyciłam w dłoń zdjęcie oprawione w ładną drewnianą ramkę. Wpatrzyłam się w postacie widniejące na fotografii. Niespodziewanie, zrobiło mi się smutno i dziwnie ponuro. …: I jak, nauczona do sprawdzianu? – uśmiechnął się tak słodko, że zmiękło mi serce …: Mając tak wyrozumiałego nauczyciela wszystko zrozumiałam. – pogłaskałam go lekko po policzku, kiedy do mnie podszedł …: Widzisz? Fizyka wcale nie jest taka straszna. …: No nie. Dziękuję, misiu. – szepnęłam, wtulając się w niego Staliśmy tak na szkolnym korytarzu przy ścianie, nie zwracając uwagi na gapiów. …: To ja ci dziękuję za miłe towarzystwo. Cieszę się, że mogłem pomóc. – szepnął w moje włosy „Uśmiech!” – wrzasnął ktoś nieopodal nas. Odwróciliśmy głowy i ujrzeliśmy Rozalię stojącą z aparatem. Oparłam głowę o tors różnookiego, spełniając żądanie przyjaciółki. Błysk flesza uwiecznił wtedy nas już na zawsze na kliszy, później na papierze. Pamiętam to do dzisiaj, o takich momentach się nie zapomina. Tak, to Rozalia była autorką największej pamiątki. Codziennie wpatrywałam się w owe zdjęcie i… I za każdym razem zastanawiałam się, gdzie on teraz się znajduje. Jednak to koniec. Teraz, to już definitywnie muszę pozbyć się go z serca. Nie z myśli, lecz właśnie z serca. Należy zwolnić, nadal zajęte miejsce, dla Kasa. Nic: Przepraszam cię, ale dłużej nie mogę… Chcę być szczęśliwa i… ty też bądź… - powiedziałam cicho, lecz nie dałam rady się powstrzymać przed wypowiedzeniem jeszcze jednego, ostatniego słowa - …skarbie… Wysunęłam najwyższą szufladę i wrzuciłam do niej ramkę. Ramkę ze zdjęciem, które było mi tak bliskie, a o którym musiałam zapomnieć… Już na zawsze… |
Rozdział 37 (maj 28, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Dokładnie tydzień później, w piątek, ostatni raz miałam ją zobaczyć. W sądzie, na sali, na ławie oskarżonych. To dzisiaj, już za dwie godziny rozpocznie się rozprawa, na której padnie wyrok dotyczący Amber. Cieszę się, że nareszcie nie będzie uprzykrzała mi życia, ale… Ale zmuszona zostanę do wyjaśnienia wszelkich sytuacji, do których doprowadziła. Po pierwsze – pobicie. Po drugie – zakichane ulotki. Po trzecie – ciągłe dokuczanie, robienie na złość i próby zniszczenia mnie psychicznie. To nie poprawiało humoru, lecz wiele osób wspierało mnie przez kilka ostatnich dni. Titi pouczała, żebym mówiła tylko i wyłącznie prawdę, jej koleżanka, właśnie pani adwokat poradziła w kilku sprawach. Przyjaciółki… One starały się o to, bym wiedziała, że mam w nich wsparcie. Odpychały ode mnie niemiłe myśli, ciągle rozśmieszały. Poza tym, był jeszcze Kastiel. Może to dziwne i niewiarygodne, sama nie mogę uwierzyć, ale on także mi pomagał. Wyciągał mnie nie raz z domu i prowadzał po swoich miejscówkach, zabrał nawet raz do kina – a to bardzo zaskakiwało. Starał się, żebym nie zamartwiała się, a najlepszym na to sposobem były pocałunki… Tak, to prawda. Pomimo, że póki co o miłości do niego nie było mowy, kiedy pieścił me usta swoimi, traciłam zmysły i zdolność logicznego myślenia. Obawiałam się, że powoli staję się pustą panienką, która oddaje się komuś tylko po to, żeby poczuć przyjemność. Wiedziałam, że postawa, którą przedstawiałam, była oględnie i łagodnie mówiąc nieprzyzwoita oraz mało poprawna. Jednak bliskość Kasa ogromnie mi się podobała, a to nie pozwalało na odmienne zachowanie. Czułam się fantastycznie, gdy całował, lecz później nie było już tak wesoło. Spoglądałam w odbicie w lustrze, obwiniając się, że bawię się kosztem innych. Tak, nazywajmy rzeczy po imieniu – bawię się. Zaciskałam wtedy powieki i powtarzałam w myślach, że wcale tak nie jest, próbując oszukać samą siebie. Chyba nie zrobiłam dobrze, że zmieniłam nasze relacje z przyjaźni na partnerstwo. Ale przecież obiecałam sobie, że wreszcie się w nim zakocham!
Nic: Wiem, wiem. Sama nie rozumiem własnego postępowania. Chłopak odgarnął moje włosy na prawy bok i delikatnie musnął ustami odsłonięty fragment mojej szyi, zaciskając dłonie na mych biodrach. Nic: Kastiel, nie teraz, nie tutaj, proszę cię… - jęknęłam cicho, ponieważ faktycznie na korytarzu nieopodal sali rozpraw kotłowało się trochę ludzi Kas: Oj, kicia… - szepnął, przytulając nas do siebie; Lubiłam, kiedy tak do mnie mówił. On natomiast wiedział, że podoba mi się to określenie, dlatego często go używał, co mnie ogromnie pasowało. Titi: Odczepcie się od siebie w końcu, bo zaraz się rozpoczyna. – rzekła ostro ciocia, jak sądzę zdegustowana naszymi amorami Kas: Spokojnie, najpierw przesłuchają dyrektorkę, wychowawcę, psychologa i starych, dopiero po nich my. Titi: Fakt. Pomimo tego zostaw Nicolę, nie jesteś na dyskotece, gdzie obłapianie dziewczyn jest na miejscu, więc jakbyś mógł się powstrzymać, byłabym wdzięczna. – powiedziała kpiąco, aczkolwiek stanowczo Kas: Dobra, nie mam ochoty na wysłuchiwanie morałów. Idę zapalić. – rzuciwszy to, ruszył ku wyjściu Zgromiłam Titi wzrokiem, pokręciłam wściekle głową i podążyłam za czerwonowłosym. W ciszy usiedliśmy na drewnianej ławce, a chłopak z kieszeni wyjął paczkę papierosów, jednak złapałam go w porę za rękę. Nic: Nie. Będziesz śmierdział tytoniem. Kas: Kuźwa. – warknął – Nie lubi mnie. Nic: Kto? Kas: Twoja ciotka, a kto inny? Nic: Przestań, wcale tak nie jest. Może trochę dziwnie się czuje, że teraz będzie musiała z tobą mną się dzielić, ale przejdzie jej. Titi nie jest zła, wszystkich lubi na swój sposób, a z czasem będzie lepiej. – odrzekłam i chciałam się przysunąć, ale… Kas: A jego to pewnie od razu polubiła, nie? – warknął – Powiedz mi, w czym ja jestem gorszy od tego pieprzonego gnoja?! Zatkało mnie. Dosłownie zatkało. Nie potrafiłam z siebie nic wykrztusić, odebrało mi mowę. Kas: We wszystkim, tak? Nic: Kastiel, nie mów tak. To twój przyjaciel i mój chło… - urwałam nagle, uświadamiając, co właśnie powiedziałam – Nie, nie, to nie o to… Kas: Fantastycznie! Świetnie po prostu! Ty nadal go kochasz! – zerwał się, krzycząc i jakby nie mogąc uwierzyć Nic: Ja się pomyliłam, to nie tak. – chwyciłam mocno jego rękę; Wyrwał ją, jeszcze bardziej się denerwując. Kas: Twój kochany Lysander jest teraz w innym mieście, kilkadziesiąt kilometrów stąd. Lecz jak tak ci na nim zależy, to dalej łudź się, że wróci. A mnie… Zostaw spokoju. Nic: Nie złość się, Kastiel, przecież to ciebie… kocham. – powiedziałam szybko, chcąc rozładować nerwową, strasznie nerwową atmosferę Kas: Co? – opuścił ręce wzdłuż ciała, wpatrując się uważnie w moje oczy; W jednej, krótkiej chwili cała złość zdawała się z niego wyparować. I tu pojawiał się znaczący, potężny kłopot. Po co ja to powiedziałam? Nawet w tak paskudnej sytuacji nie powinnam była go okłamywać. Wyznałam mu miłość wbrew prawdzie i upewniłam go w tym, że to właśnie on jest najważniejszy. Dobrze wiem, że rzeczywistość mocno odbiega od mych słów. Lecz co ja miałam teraz poradzić? Przeprosić go i odwołać wcześniejszą deklarację? Jeślibym wybrała tę opcję, to dopiero bym się wkopała. Wybuch jego gniewu, jak podejrzewam, nie wróżyłby nic dobrego, więc postanowiłam nie niszczyć tego, że chłopak nieco się rozchmurzył. Zdecydowałam się na ciągnięcie tej chorej i niesprawiedliwej z mojej strony gry, nie wiedząc, że tym wyborem jeszcze bardziej go zranię. Kas: Naprawdę? Czyli że do niego już nic nie czujesz? – zapytał, a mieniące się podekscytowaniem oczy zdradzały wewnętrzny entuzjazm chłopaka Wahałam się nad odpowiedzią dość długo, a mój rozmówca zaczynał się niecierpliwić i irytować przeciągającą się odpowiedzią. Jednak los po raz kolejny się do mnie uśmiechnął. Usłyszałam, jak ktoś wywołuje moje imię, więc jak na komendę skierowałam twarz w stronę głosu. Titi zbiegała w pośpiechu po schodach, omal się nie wywracając. Titi: No i gdzie ty się podziewasz? Nie wiem co się stało, ale kolejność została zmieniona i zaraz ty wchodzisz na salę. – wysapała Nic: Tak? Dzięki, że mnie zawołałaś. Chodźmy. Kas: Jakbyście nie zauważyły, ja również tutaj jestem. – rzucił z wyrzutem Titi: To nie gadaj, tylko się rusz. – odparła znudzona ciocia, idąc z powrotem do sądu Nic: Przestań się boczyć, widzisz, że trzeba wracać. Patrzył na mnie nadal z niemą pretensją wymalowaną na twarzy, nawet nie drgnąć. Zbliżyłam się do Kastiela, że stykaliśmy się ciałami Dotknęłam jego ramienia, a potem to już cała do niego przywarłam. Przez ostatnie dni, gdy widziałam jak się cieszył, że jesteśmy razem, wyrzuty sumienia zżerały mnie od środka. Obwiniałam się o to, że go krzywdzę, a pomimo tego nic nie robiłam. Pozwalałam, żeby czerwonowłosy utwierdzał w przekonaniu, że jest dla mnie kimś więcej niż tylko przyjacielem. By snuł plany na przyszłość, by marzył, by sam darzył mnie coraz głębszym uczuciem… „Idiotka! Chrzaniona egoistka! Myślisz tylko o sobie, jakbyś była pępkiem świata!” – krzyczał mi jakiś głos w głowie, który wszelkimi sposobami próbowałam stłumić Teraz było to samo. Płakać mi się chciało przez tę całą sytuację, a sama ją przecież stworzyłam. Z jednej strony tak bardzo pragnęłam szczęścia i naprawdę, naprawdę chciałam go pokochać! On przecież tak się starał… Lecz z drugiej, co, jeżeli ja nigdy się w nim nie zakocham? Jak będzie wyglądać nasze życie za kilkanaście lat? Wspólny dom, ślub, dziecko, a to wszystko… udawane? Nie wytrzymam, ja naprawdę tego nie wytrzymam! Co mam w tej sytuacji zrobić? * * * Sędzina poleciła mi usiąść po skończeniu zeznań. Odetchnęłam, ciesząc się, że już nie będę o nic pytana. Byłoby całkiem dobrze, gdyby nie Amber, która nawet nie próbowała zrobić dobrego wrażenia. Siedziała obok swojego adwokata z kpiącą miną, co rusz posyłając mi wrogie spojrzenia. Wiedziałam jednak, że pod tą maską niewzruszenia tudzież obojętności, kryje się gorycz. Nikt o zdrowych zmysłach nie cieszyłby się z przeprowadzanej właśnie przeciwko niemu rozprawy. Później częściowo się wyłączyłam. Jednym uchem słuchałam co się dzieje, ale myślami odpłynęłam gdzieś daleko. Zarejestrowałam tylko jedną rzecz, która sprawiła, że aż mnie nosiło. Gdy tylko na salę wszedł Kastiel, mina Amber natychmiastowo zmienia wyraz na przymilny, a maślany wzrok przyprawiał o konwulsje. Ona jeszcze pewnie nie słyszała najświeższych wieści, lecz chciałam jej wszystko wyjaśnić. W trakcie narady sędzi i ławy przysięgłych co do wyroku, wzięłam siedzącego obok mnie chłopaka za rękę, tak, by wiedziała, ze o Kastielu może już na dobre zapomnieć. Jej wściekłość była nieopisywalnie wielka, ale na szczęście nie przyszło do tej blond główki wszczęcie awantury. Nadszedł czas kończący całą sprawę sądową, a mianowicie ogłoszenie decyzji. „Amber Griv zostaje uznana za winną zarzucanych jej czynów. Za znieważenie, pobicie ze skutkiem rozstrojenia zdrowia poszkodowanej oraz składanie fałszywych zeznań i próbę skierowania podejrzeń na inną osobę, sąd decyduje się na umieszczenie oskarżonej w zakładzie poprawczym, a także przydziela jej kuratora do czasu osiągnięcia wieku dwudziestu jeden lat.” – dalej nie musiałam słuchać; Popatrzyłam z uśmiechem na Kastiela, który odwzajemnił mój gest. Amber w poprawczaku. To brzmi jak najpiękniejsza muzyka dla moich uszu. Jej rodzice wraz z Natanielem wyglądali na załamanych, lecz to ona sama wydała na siebie wyrok, zachowując się pochopnie i niepoważnie. Powiedziałam Titi, żeby sama wracała do domu, bo ja z Kasem zostajemy w mieście. Znowu czułam palące wnętrzności wyrzuty sumienia, które totalnie zepsuły dobry nastrój po usłyszeniu pani sędziny. Chcąc je zagłuszyć, postanowiłam, że tym razem to ja go gdzieś zabiorę. Całe szczęście, że miałam przy sobie garść drobnych. Na dworze plucha panowała okropna. Śnieg się niemal całkowicie roztopił, wszędzie znajdowały się kałuże, szczególnie błotne i czułam się, jak w jesienny, szary dzień słoty. Jednak to mi nie przeszkadzało. Mając przy sobie taki duży i ciepły, chodzący kaloryfer, do którego właśnie się przytulałam, nie czułam chłodu. Kas: Gdzie mnie tak ciągniesz? Nic: Nie powiem. Kas: Ale ja chcę wiedzieć. Nic: Masz teraz porównanie, jak ja się czuję, kiedy ty mnie gdzieś zabierasz, niczego nie zdradzając. Kas: Powiedz, kicia… - jęknął, ale ja wiedziałam, że zrobił to specjalnie; Tym określeniem całkowicie mnie rozczulał i rozbrajał. Nic: Dobra, trochę ci zdradzę. Postawię ci loda. – powiedziałam; Jednak oboje natychmiast się zatrzymaliśmy, odwracając głowę w swoją stronę. Naraz, w tej samej chwili wybuchliśmy śmiechem po tym, co palnęłam. Zaśmiewając się, kucnęłam i trzymając się za brzuch trwałam w takiej pozycji. Kas: Weź, b-bo zaczynam się bać. Naj-pierw wyskakujesz mi z taką propozycją, a teraz przede mną klę-klękasz. Mówi-łaś serio? – wydukał w przerwach rechotania Na jego słowa jeszcze bardziej się rozchichotałam, omal nie wywracając na bok. Dobrze, że się schylił i mnie podniósł, bo nie wiem ile jeszcze dałabym radę utrzymać równowagę. Czerwonowłosy przycisnął mnie do swojej klatki piersiowej, a ja mocno objęłam go w pasie, co było nie lada wyzwaniem przez grube zimowe kurtki. Dostałam takiej głupawki, że ledwo zdołałam uspokoić, a udało mi się to dopiero po paru minutach. Nic: Co za kompromitacja… - rzekłam, nie mogąc zahamować uśmiechu Kas: Jesteś moją dziewczyną i wiesz, że ja nie miałbym nic przeciwko, żeby… Odchyliłam głowę i spojrzałam na jego uniesioną brew. Nic: Zboczuch. Przecież nie o to mi chodziło. Idziemy na lody, ale na takie ciepłe. Uwielbiam je. – zamknęłam oczy, niemal czując błogi posmak w ustach Kas: To się wykosztujesz… - mruknął rozbawiony Nic: Jeśli masz jakieś inne wspaniałe propozycje mając na uwadze budżet w wysokości 6,20 zł, to słucham. – nic nie odparł, dlatego to ja zabrałam głos – No, więc ustalone. Uśmiechnęłam się słodko, a później szybko pocałowałam go w usta. Co jak co, ale humor znów do mnie wrócił i czułam się po prostu fantastycznie. A to w dużym stopniu właśnie jego zasługa. |
Rozdział 38 (cze 4, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Kastiel odprowadził mnie pod samą bramkę. Nie zaproponowałam mu wejścia do środka, lecz sam chciał się wprosić. Odmówiłam. Wiedziałam, że muszę pogadać z Titi, a później spotkać się z Rozalią, gdy już wróci ze szkoły. Szczera rozmowa z przyjaciółką była mi potrzebna, wręcz konieczna.
Nic: Musiałaś być taka niemiła dla Kastiela? Wiesz, a nawet jeśli nie, to powinnaś się domyślić, że to mój chłopak. Titi: Też się cieszę, że cię widzę. – rzekła ironicznie – Opowiadałaś mi o nim. To on pocałował cię już pierwszego dnia, a raczej się na ciebie rzucił. To chyba wystarczający powód, żeby nie lubić takiego buraczanego chłopa. Nic: Lepiej zacznij się przyzwyczajać, bo teraz, jak ty to powiedziałaś, ten „buraczany chłop” będzie tutaj częstym gościem. Titi: Nie trawię go, mam takie prawo. Nic: Tak? To przypomnij sobie swojego Shona. Pamiętasz, co mówiłaś, gdy to ja nie chciałam go widzieć? Titi: To dwie zupełnie różne sytuacje. – broniła się „To prawda. Ty ani się z Kasem nie całowałaś, ani nie obmacywałaś…” – przyszło mi do głowy I wtedy pękłam. Wszystkie „brudy” uderzyły we mnie naraz, wytrącając z równowagi. Akcje z Shonem, później zemsta na Amber i definitywna utrata Lysandra. Związek z Kastielem bez obustronnej miłości. Krzywdzenie go… „To dlaczego nie powiesz mu prawdy? Dziewczyno, skończ z nim póki nie jest za późno i istnieje szansa, że biedak się pozbiera!” – wrzeszczał jeden głosik, ale w tym samym momencie krzyczał drugi „Próbuj, postaraj się, żeby się zakochać! To twoja szansa, niedługo się ułoży!” I co ja miałam zrobić? No co…? Titi: Hej, nie płacz… Nicola, co się dzieje? – zapytała troskliwi ciocia podchodząc do mnie i obejmując Faktycznie w moich oczach pojawiły się łzy. Zachowywałam się jak mała dziewczynka, wypłakująca się na ramieniu mamy. Ja byłam jakąś ofiarą losu! Ciągle same nieszczęścia, nie chcę tak żyć… Nic: Titi, proszę, postaraj się go zaakceptować… - szepnęłam, pociągając nosem i wyplątując z objęć Weszłam po schodach i poczłapałam prosto do pokoju, nie zwracając uwagi na zaniepokojoną minę cioci.
* * * Zaczynałam się trząść. Miałam na sobie ciepłą, zimową i ponoć nieprzepuszczającą zimno kurtkę, lecz osty wiatr przeszywał mnie na wylot. Na dodatek zaczął padać śnieg. Cholera. Przechodziłam obok Biedronki, a na ogromnym billboardzie widniała sporych rozmiarów ryba z podpisem „Karp wigilijny – 18,99 zł”, obok niej drzewko „Choinka 180 cm – 199,99 zł”. Ja nie chcę Wigilii! Ani świąt! Za równo dwanaście dni dwudziesty czwarty grudnia. Boże Narodzenie… Czas radości i rodzinnego ciepła… Jednak nie u mnie. Najchętniej przeniosłabym się w czasie i nie przeżywała tych przygotowań, prezentów i ubierania choinki… A wszyscy wokoło już niedługo zaczną o tym trąbić – jak na złość. Iris, Rozalia, ciocia i nauczyciele… Przyspieszyłam kroku i za chwilę stałam pod domem przyjaciółki. Bramka była otwarta, dlatego od razu weszłam na posesję i skierowałam się do drzwi frontowych. Mama Rozy powitała mnie szerokim uśmiechem i zaprosiłam do środka. Nakierowana przez kobietę wkroczyłam do pokoju dziewczyny, zapukawszy wcześniej. Nic: Cześć. Roz: O, Nicola, hej! Nie spodziewałam się ciebie. Jak w sądzie? Nic: Wszystko ci opowiem, bo przyszłam, żeby porozmawiać. Masz chwilę? Roz: Nie za bardzo, wiesz… porządkuję ciuchy. I rzeczywiście. Dopiero zauważyłam, że łóżko stojące w kącie tonie w morzu ubrań. To naprawdę nazywał się zakupoholizm! Nic: Nie możesz przerwać i dokończyć później? To dla mnie bardzo ważne. Popatrzyła przez moment z rozżaleniem na stroje, zastanawiając się. Roz: Będę jednocześnie układać i słuchać. Mów. – oznajmiła, biorąc do ręki spódnicę w czarno-białą szachownicę – Nie słyszysz? Opowiadaj! Co z Amber? Nic: Jest w poprawczaku i ma kuratora. – odpowiedziałam szeptem
Nic: Cieszę, oczywiście, że się cieszę. Roz: Wspaniała wiadomość. Wreszcie da ci spokój. Twe życie będzie usłane różami. – zaśmiała się, powracając do wcześniejszej czynności – Jak myślisz, ta sukienka dobrze współgra z moją urodą? – zapytała, przykładając do ciała ciemnofioletowy strój i przeglądając się w lustrze Nic: Tak, dobrze w niej wyglądasz. Rozalio… Mogę cię o coś zapytać? Roz: Wal śmiało. Nic: Wyobraź sobie taką sytuację, że jesteś z Leo, ale go nie kochasz. Twoje serce należy do innego faceta. Jak byś postąpiła? Roz: Ale ja kocham Leosia! Bardzo kocham! W moim życiu nie ma nikogo innego! – zbuntowała się Nic: Chodzi mi tylko o to, co wtedy wybrałabyś. Czysto teoretycznie, rzecz jasna. Ciągnęłabyś związek czy zerwałabyś z nim? Roz: Rozumiem… To grubsza sprawa. Czekaj chwilę… Już wiem! Jesteś z Kastielem ponad tydzień, ale nadal kochasz Lysia. Nie wiesz co dalej i wahasz się, co powinnaś z tym fantem zrobić. Mam rację? Rozszerzyłam oczy i rozchyliłam usta ze zdziwienia. Czy ona ma zdolności telepatyczne?! Nic: Roza… Skąd ty to wiesz?! Roz: Wystarczy skojarzyć fakty, a twoja reakcja wskazuje na to, że wszystko co powiedziałam, to prawda. Nic: Proszę cię, nie zdradź nic Kasowi… Ja nie wiem, co mam robić. Roz: Chodź, usiądziemy. – wskazała głową na dwa fotele stojące obok siebie; Gdy tylko zajęłam miejsce, ta zaczęła – Sytuacja nie jest łatwa. Tym bardziej, jeżeli nie wiadomo nic o Lysandrze, bo nie dał innego znaku życia prócz listu, od czasu zniknięcia. Martwię się o niego i wiesz doskonale, że ja wam, znaczy tobie i Lysiowi życzyłam jak najlepiej, natomiast teraz… Pewnie nie spodziewałabyś się tego po mnie, ale spróbowałabym z Kastielem, oczywiście na twoim miejscu. Chcę, byś była szczęśliwa. Daj sobie czas i postaraj się pokochać Kasa. Tydzień, albo trochę więcej. W tym czasie zdecydujesz ostatecznie. O ile nic z twoimi uczuciami się nie zmieni, zrywasz z nim, ale bardzo delikatnie, z wytłumaczeniem. W przeciwnym razie, jak zacznie się coś dziać, to grzechem będzie ni spróbować. Zrób tak, jak ci mówię. Zrób. Słuchałam jej i obserwowałam jak w transie. Może to dlatego, że rady dziewczyny świetnie na mnie działały. Nic: Dziękuję, Roza. Chciałam tak zrobić, ale wolałam się upewnić. Jesteś najlepsza. – rzekłam z lekkim uśmiechem
* * *
Nagle poczułam wibracje w prawej kieszeni, a zaraz rozległ się dźwięk mojego dzwonka. Numer był nieznany. Mimo to, odebrałam. Nic: Słucham? …: Dzień dobry. Czy dodzwoniłem się do ślicznej, wolnej, rudowłosej dziewczyny o pięknym uśmiechu? Nic: Obawiam się, że tak. – zaśmiałam się – O co chodzi, Jake? Jac: Skąd wiesz, że to ja? Nic: Zawsze i wszędzie poznam twój głos. Co chciałeś? Jac: Obiecałem w szpitalu, że się spotkamy nazajutrz, lecz zawaliłem. Dobra, zapomniałem. Ale chcę odpokutować i zapraszam cię na spacer. Możesz? Nic: Jasne, że tak. Kiedy, gdzie i o której? Jac: Proponuję za godzinę w parku. Chyba, że wolisz jakąś kawiarenkę. Nic: Nie, park wystarczy. Jac: Tak? Więc jesteśmy umówieni. Z daleka dojrzałam jego gęstą czuprynę. Rozmawiał z kimś przez telefon, lecz zauważywszy mnie, rozłączył się. Jac: Witaj. Dawno się nie widzieliśmy. Nic: Gadałeś z dziewczyną? – podniosłam zabawnie brew – I nie przesadzaj, tydzień temu, w szpitalu, wpadliśmy na siebie. Jac: Chodziło mi o spotkanie wyłącznie prywatne. Nic: No tak, trochę czasu od mojej wizyty w klubie minęło. – uśmiechnęłam się – Właśnie, możesz mi powiedzieć, co to ma znaczyć? Najpierw spotykam cię pracującego jako striptizer, potem widzę cię w szpitalu w fartuchu. – założyłam ręce na piersi, oczekując odzewu Jac: Jestem stażystą, dlatego wypłata nie jest powalająca. Mam własne mieszkanie, więc w weekendy sobie dorabiam. A co, nie nadaję się? – zapytał przekornie, dotykając opuszkami palców mojego przedramienia Nic: Chyba jeszcze nie wyprowadziłam cię z błędu. Kiedy zadzwoniłeś, powiedziałeś, cytuję „wolnej dziewczyny”. A ja jestem zajęta. Jac: Co? Naprawdę? Nic: Tak. Jac: Co to za szczęściarz? Nic: Może kiedyś was sobie przedstawię, może. Uśmiechnęliśmy się, a ja zapominając o bożym świecie, wdałam się w rozmowę. Jake był taki zabawny i dowcipny! Kiedy tylko opowiadał któryś kawał, nie można było zachować powagi. Dowiedziałam się również, że od niedawna ma dziewczynę, którą poznał właśnie w klubie, gdy przyszła na pokaz. Zaczęłam się z niego nabijać, a on udał, że się zdenerwował. Złapał za moje ręce i przygwoździł je do pnia ogromnego drzewa. Jac: Zrobię ci w zamian mydełko, zobaczysz. – zagroził, zaśmiewając się Nic: Nie! Proszę cię, tylko nie to! Od razu się przeziębię! Przepraszam! – krzyczałam, ale w środku rozpierała mnie radość Jac: Więc wepchnę cię w jakąś zaspę. Nic: Gdzie ty tu widzisz jakieś zaspy? Same błoto, tylko odrobina śniegu gdzieniegdzie. – zachichotałam, widząc jego zdegustowaną minę …: A to co? Romanse za moimi plecami? Odwróciłam głowę w bok. No tak, mogłam się spodziewać. Kastiel. Nic: Ty mnie śledzisz? Jac: Kto to? Nic: Ten cały szczęściarz. Mój chłopak, Kastiel. Kas, to Jake, kolega. Kas: Kolega? - podniósł do góry brew Jac: Jake. – podał czerwonowłosemu rękę Kas: Kastiel. Wymienili się uściskami. O dziwo, nie zauważyłam, żeby buntownik był zdenerwowany. Podejrzewałam, ze się wścieknie, lecz stało się coś zupełnie odwrotnego – uśmiechnął się. Kas: Dobrze, że cię spotkałem, bo miałem z tobą pogadać. Mogę cię już zabrać dla siebie? Nic: Po co? Jac: Zostawię was, bo widzę, że to coś poważniejszego. Poza tym, dzisiaj piątek, a ja mam dyżur od dwudziestej. – mrugnął do mnie; Wiedziałam, ze mówi o klubie i mimowolnie się uśmiechnęłam. – Wpadaj, jak chcesz. Nic: Obawiam się, że Kas za nic w świecie mi nie pozwoli. – odrzekłam rozbawiona Jac: Dobra, to spadam. Już tylko dwie godziny. Nic: Pa. Odszedł, a Kastiel objął mnie od tyłu w pasie. Kas: O czym on mówił? Nic: O niczym ważnym. Powiesz mi, dlaczego go dosłownie odgoniłeś? Kas: I tak chciał już iść. – wzruszył ramionami – Dzisiaj idziemy do mnie, żeby uczcić wyrok Amber szmaty. Na całą noc. Nic: Chyba ocipiałeś, jeśli myślisz, że się zgodzę. – prychnęłam Kas: Obiecuję, że w nocy trzymam ręce przy sobie. – zapewnił, lecz ja ciągle nie byłam przekonana, więc wznowił – No chodź, wszystko przygotowałem. Załatwiłem komedię romantyczną, zamówimy pizzę, będzie fajnie. Chcę spędzić z tobą jak najwięcej czasu. Odwróciłam głowę w bok. Nie miałam ochoty na wspólny wieczorek, ale on był taki kochany… Nic: Ostrzegam cię, że jeśli wbrew swoim słowom w nocy coś głupiego, bardzo głupiego, wpadnie ci do głowy, to nie ręczę za siebie. Kas: Nie martw się, nie łamię danego słowa. – wyszczerzył się, a po twarzy przemknął niezidentyfikowany cień Nic: Ten uśmiech nie wróży nic dobrego. – westchnęłam – Dobra, idziemy po moje rzeczy. Kas: Ciotka jest w domu? Nic: Jest. Ale i tak ze mną pójdziesz, muszę zapytać o pozwolenie. Weszliśmy do domu, którego drzwi były otwarte. Usłyszałam głuche i niewyraźne dźwięki uderzanego szkła. Uznałam, że Titi jest w piwnicy i być może przegląda słoiki z konfiturami, które przygotowała latem. Robi pyszne dżemy i powidła, wspominałam o tym? Chłopak krok w krok za mną maszerował na górę. Stanął w progu mojego pokoju, opierając się o futrynę, a ja wyjęłam sporą torbę, do której pakowałam potrzebne rzeczy. Piżama, koszulka i spodnie, przybory toaletowe i kosmetyki oraz małe bibeloty. Gotowe. Kas: Już? Nic: Tak. Wystarczy powiadomić ciocię i możemy iść. Gdy znaleźliśmy się na dole, Titi właśnie wchodziła do korytarza z dwoma słoikami w dłoniach. Titi: Co to za torba? Wybierasz się gdzieś? Nic: Idę do Kastiela. – szepnęłam nieśmiało, bo nagle zrobiło mi się jakoś tak głupio Titi: Na całą noc? Nic: T-tak. – rzekłam, spuszczając głowę w dół i rumieniąc się Titi: Dobrze. Zdziwiona jej reakcją, spojrzałam cioci prosto w oczy. Nic: Tylko tyle? Titi: Żebym się nie zgodziła, i tak byś poszła. Zaoszczędziłam nam jednej kłótni, to chyba dobrze, nie? Poza tym, jesteś pełnoletnia i sama za siebie decydujesz. Pamiętaj tylko, że to ty będziesz ponosić większość konsekwencji, jeśli zrobisz z nim jakąś głupotę. Niemożliwe! Ona myślała, że idę do Kasa i… i że się prześpimy! Nic: Titi, ale… Titi: Nie tłumacz się, Nic. Poprosiłaś mnie dzisiaj o coś i ja tą prośbę spełnię. Baw się dobrze. – puściła mi oczko – Czy w takiej sytuacji mogę zaprosić tu Shona? Nic: Możesz… - westchnęłam Czerwonowłosy przekręcił klucz w zamku i popchnął drzwi do przodu. Zapalił światło, a mi od razu rzuciła się w oczy czystość. W przeciwieństwie do ostatniej wizyty, nawet salon dosłownie lśnił. Mało tego, na komodzie nieopodal telewizora, na parapecie i stole stały świece. Nic: Kas, co to jest? – zerknęłam na niego pytająco Kas: Poczekaj, zaraz je zapalę. – krzyknął z kuchni, a już za chwilę zjawił się z zapalniczką Kiedy wszystkie świece płonęły ogniem, chłopak podszedł do mnie i przytulił czule. Kas: Kocham cię. Nic: Co? – zdziwiłam się Kas: Cicho, nie przerywaj mi takiej chwili, bo już nigdy więcej możesz tego nie usłyszeć. No, więc… Cholera, zapomniałem co miałem powiedzieć. – zaklął Nim się zorientowałam, pocałował mnie, ale delikatnie, zupełnie inaczej, niże zwykle. Kas: Miałem ogromnego farta, że mnie wybrałaś. Dziękuję. – szepnął, po czym wznowił pocałunek Oddawałam mu ten gest, jednocześnie mając ochotę spoliczkować samą siebie przez ten egoizm i głupotę, który we mnie siedziały. Nic: Mieliśmy oglądać film, a nie. Kas: Aż tak ci się to nie podoba? – zapytał z uroczym łobuzerskim uśmiechem, na który pokręciłam z rozbawieniem głową Nie: Włączaj telewizor i DVD, a ja w tym czasie przyniosę nam coś do picia, oczywiście jeśli jesteś w posiadaniu jakiegokolwiek napoju. Kas: Coś powinno się znaleźć. Dobra, zabieram się za film. W kuchni zauważyłam dwie butelki – Pepsi i Fantę. Czy on nie ma czegoś niegazowanego? Z szafki wyjęłam dwie wysokie szklanki, natomiast słomek za nic w świecie nie udało mi się znaleźć. Trudno. Nic: Gotowe? Kas: Ta. – mruknął, pochylając się nad opakowaniem płyty i czytając opis Postawiłam naczynia i napoje na stół, wyrywając mu z rąk pudełko Nic: Skoro wszystko gotowe, to oglądamy. Usiadłam obok Kasa, lecz uznałam, że będzie mi wygodniej, gdy się położę. Dlatego też przekręciłam się na bok i ułożyłam głowę na jego kolanach, twarz kierując w sufit. Nic: Nie wiedziałam, że jesteś aż tak romantyczny. Świece, oglądanie romansu, ty taki kochany i słodki… To na pewno ten sam buntownik, którego poznałam na samym początku? Kas: Widzisz? Już wtedy, gdy pierwszy raz cię zobaczyłem, czułem do ciebie słabość. Jednak spróbuj komuś pisnąć choć słowo, to pożałujesz. – zagroził żartobliwie, bez przerwy się uśmiechając Nic: Ups... A to, że Rozalia wie o wszystkim się zalicza? Kas: Osz ty… Nic: Już cicho, zaczyna się. – przerwałam mu, odwracając się do ekranu, na którym właśnie zakończyły się napisy początkowe i pojawiła się pierwsza scena Bardzo niewyraźnie poczułam coś na szyi. Byłam wpół świadoma, ponieważ jeszcze po części się nie ocknęłam. Dotyk czegoś stawał się coraz intensywniejszy, a to dlatego, że zaczęłam się wybudzać. Uchyliłam jedną powiekę, a potem otworzyłam również drugą. Zamruczałam coś niewyraźnie, przeciągając się. Kas: Moja księżniczka w końcu się wybudziła. – usłyszałam przyjemny szept tuż przy uchu. W dolnej części szyi wyczułam lekką wilgoć i niedługo musiałam się zastanawiać, by dojść, że są to usta. Jego usta. Nic: Kastiel, co ty ro-bisz? – szepnęłam przeciągle, nadal nie będąc w pełni świadoma Nie doczekałam się odpowiedzi, dlatego zdobyłam się zaledwie na przetarcie oczu. Jednak po kolejnych kilku sekundach, kiedy rozpiął pierwszy guzik mojej szarej koszuli, chwyciłam jego rękę, jakby otrzeźwiając. Nic: Pytałam cię o coś. – wychrypiałam – Pamiętasz? „W nocy trzymam ręce przy sobie”. Kas: Właśnie – w nocy. A dwudziestej drugiej jeszcze nie ma, czyli słowa nie złamałem. – uśmiechnął się delikatnie Nic: Rozumiem. Więc po to było to wszystko, tak? Tutaj świece, zaproszenie rzekomo na film, w dodatku na komedię romantyczną, bardzo nastrojowo. Uznałeś, że uda ci się bez problemu mnie wykorzystać, prawda? Titi miała rację, że ostrzegała przed tobą. Dzisiaj przed naszym wyjściem jej insynuacje wydawały mi się grubo przesadzone, widać się myliłam. – prychnęłam, uwalniając się od niego i wstając z sofy – Tylko nie rozumiem, po co te wszystkie starania. Nie łatwiej byłoby wyrwać jakąś pijaną laskę na dyskotece? Ona bez protestów by ci się oddała. – rzuciłam gorzko, idąc ku stojącej w kącie torby Mając już ją w dłoni, zawróciłam się i ruszyłam ku drzwiom, lecz zatrzymał mnie głos. Kas: To wszystko przez to, że się boję. Tak, boję. O to, że ode mnie odejdziesz. Chcę, żebyś była moja. Nic: Tak? I jeślibyś mnie przeleciał, byłabym twoja? Tak jak pies znaczysz swój teren poprzez naszczanie, ty chcesz mnie oznaczyć… czym? Spermą? – zapytałam niedowierzająco Kas: Nie, Boże, nie! Nie pomyślałem, po prostu nie pomyślałem, że nie jesteś gotowa na pierwszy raz. W tym momencie mnie zatkało. On nic nie wiedział, kompletnie. Myślał, że ja nigdy z nikim… I zamiast mu wyjaśnić, opowiedzieć, wolałam się obrażać, kłócić i awanturować, zupełnie bez sensu. Czy naprawdę nie można inaczej? Kas: Nie wiedziałem, że tak zareagujesz, nie chciałem… Nic: Przestań. To moja wina, ale ja nie wiem, co się ze mną ostatnio dzieje. Proszę, nie bądź bardzo zły. Skruszona, podeszłam i z całych sił do niego przywarłam. Kasio tak strasznie zadziwiał… Nie wściekał się przez me głupoty, nie reagował ozięble, lecz z anielską cierpliwością znosił wszystko. Nic: Wiesz, na pizzę już za późno. Chyba pójdziemy spać, co? Kas: Jak chcesz. Słuchaj… Wiedziałam, że zastanawia się, gdzie ma mnie ulokować. Pewnie rozważał salon, biorąc pod uwagę niedawną sprzeczkę. Nic: Z tobą. Kas: Na pewno? Nic: Tak. Kas… Jeszcze raz cię strasznie przepraszam. Pocieszająco pogładził moje ramię, na co się uśmiechnęłam. Kas: Kochana złośnica… Leżałam na ogromnym łóżku już w piżamie, po kąpieli. Przytuliłam poduszkę do piersi i zamknęłam oczy, napawając się zapachem. Nawet kołdra pachniała czerwonowłosym. Taką męską, cudowną woń mogłabym wąchać w nieskończoność. Kas: Co się tak obściskujesz z tą poduszką? Otworzyłam jedno oko i wyszczerzyłam się do niego. Nic: Chodź do mnie. Kas: Tak szybko zmieniłaś front? Odlot! – ucieszył się, podchodząc szybko do łóżka i asekurując mnie a raczej siebie rękami, wskoczył ostrożnie na łóżko, rozkładając się na moim delikatnym przecież ciele Nic: Ej! Kas, co ty wyprawiasz? Złaź ze mnie, ty grubasie! Wiesz, jaki jesteś ciężki? – zaśmiałam się Kas: Grubas? Że niby ja? Absurd. A co, może wolałabyś faceta ważącego tylko pięćdziesiąt kilo? Nic: Zdecydowanie. – przekomarzałam się
Nic: No… Tak. Kas: Jak ty uwielbiasz się droczyć, kicia. Gdybyś naprawdę tego nie chciała, nie byłabyś tu ze mną. Nic: A skąd wiesz, że chcę? Kas: W każdej chwili możesz wyjść. – powiedział z szelmowskim uśmiechem Zagryzłam dolną wargę, ale nie wyszłam, tylko przywróciłam go na bok i przykryłam nas kołdrą. Miał bardzo ciepłe nogi, a mi jak zawsze było zimno. Splotłam nasze stopy, na co nieznacznie się poruszył. Nic: Dobranoc. Kas: Dobranoc, maleńka.
Obudziłam się, gdy chłopak jeszcze twardo spał. Poleżałam kilka minut, żeby przyzwyczaić się do światła dziennego, a później jak najciszej podniosłam się z łóżka. Wspaniale, że dzisiaj sobota, nie dałabym rady iść do szkoły. Nie chcąc go obudzić, ostrożnie przeszłam przez pokój, starając się nie zaczepić o szarobiały dywan. W kuchni postanowiłam zrobić mu śniadanie, jak i oczywiście sobie. Pierwszą myślą była jajecznica, lecz jajek w lodówce brak. W chlebaku szczęśliwie znalazłam chleb tostowy, więc po paru minutach wkładałam kromy do urządzenia. W międzyczasie wygrzebałam z szafki kawę i uznałam, że skoro znajduje się w kuchni, to czasem ją pija. Obok mikrofalówki stał badajże truskawkowy dżem, a w koszyku leżał banan, nawet w całkiem dobrym stanie. Wyjęłam na talerz grzanki i wszystko ułożyłam na tacy. Chwyciłam w rękę bułkę z makiem i przekąsiłam ją przed zaniesieniem posiłku. Na górze usłyszałam cichy szmer, a podchodząc do wejścia zauważyłam, że Kastiel się obudził i przeciera oczy. Zapukałam lekko w drzwi, tak, by zwrócił na mnie uwagę. Odwrócił głowę w bok, a ja posłałam mu najpiękniejszy uśmiech na jaki było mnie stać. Nic: Śniadanie do łóżka. Kas: Ty jesteś aniołem, nie kobietą. Nic: Nie przesadzaj. Proszę. – postawiłam mu na kolana tackę z jedzeniem Zaśmiał się cicho, aż się zdziwiłam. Nic: Co? Kas: Fajna niespodzianka, ale tyle żarcia to ja wsuwam w pierwszej fazie. Nic: A ile tych „faz” jest?
Nic: Titi? Dlaczego płaczesz? Co się dzieje?
|
Rozdział 39 (cze 25, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
* * *
* * * W niedzielę obudziłam się dopiero za kwadrans dziesiąta. Wczorajszy wieczór i dwugodzinna kąpiel uspokoiły mnie i ogólnie poprawiły samopoczucie.
* * *
Nic: Normalnie rycerz pomagający damie w potrzebie. - wywróciłam oczami
Kas: Jajco. Powiedziałem nie, i koniec kropka.
Nic: Super przygotuję coś do zjedzenia i zostanie tylko opłatek.
* * *
|
Rozdział 40 (cze 27, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Lysander
Przeczytawszy całość, moje oczy skierowały się na sam początek i zaczęły każde zdanie czytać kolejny raz. I kolejny, i kolejny. Dopiero za czwartym czy piątym, zaczęło do mnie docierać to, co napisał. Podniosłam wzrok na okno i ślepo wpatrzyłam się w dal. Na spadające płatki śniegu, biegające wokół dzieci. Ile to już czasu minęło, odkąd go nie ma? Miesiąc?
* * *
2. Kim
* * *
* * *
* * *
* * *
Kas: Co? Nic: Zawozi nas do Kim. Chodź.
* * *
Weszliśmy do szpitala i zostawiając Kastiela przy wejściu, poszłam do sali szpitalnej. W środku było już wiele osób.
Z uwagą i radością wsłuchiwałam się w to, co mówi czarnowłosa. Tym razem wręcz kipiała optymizmem, który zaczął udzielać się mnie. Uśmiechała się, wspominając stare czasy i wybryki, które wraz z Iris wyprawiała w dzieciństwie. Aż przyjemnie się słuchało dźwięcznego śmiechu przyjaciółki, a już po chwili wszyscy wdaliśmy się w dyskusję, próbując uciszyć siebie nawzajem. Pielęgniarka dwa razy zwracała nam uwagę, grożąc, że wyrzuci nas, mimo dzisiejszej Wigilii. Lecz jak mogliśmy jej posłuchać, skoro ciągle ktoś opowiadał jakiś dobry kawał?
* * *
Nic: Nie wiem, nie mam zdolności telepatycznych, wbrew twoim przypuszczeniom.
Nic: A to, że zmieniłeś się. Nie wiem, czy to chora zazdrość, czy może coś innego. Nie byłeś taki, Kastiel. Zasypywałeś mnie komplementami, nawet dzisiaj zachowywałeś się szarmancko. Teraz jesteś jak tyran. Może zamkniesz mnie jeszcze w klatce, żeby nikt nie mógł mnie widywać?
* * *
* * *
* * *
* * *
|
Od Autora:[]
Jeśli przeczytałaś to opowiadanie, bardzo proszę, komentuj. Podziel się swoją opinią ewentualnie uwagami na temat mojej historii, a będę bardzo wdzięczna. ;D Dzięki temu wiem, co powinnam zmienić, czy poprawić.
Tak poza tym, zapraszam również na mojego bloga: http://nie-wszystko-jest-takie.blogspot.com/ - właśnie ta opowieść :D