Opowiadanie |
Bohaterowie |
W skrócie[]
Gatunek | Romans |
Rodzaj | Powieść |
Data pierwszej publikacji | 26 marca, 2014 |
Autor | Zaczytana |
Główni bohaterowie | Mary, Kastiel, Lysander |
Części | 13 |
Status | W toku |
Powieść[]
CZĘŚĆ 1 (mar 26. 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Wstałam rano jak zwykle o 6. (Trzeba by raczej powiedzieć zwlekłam się z łóżka). Kierunek - łazienka. Wzięłam prysznic, wytarłam się i założyłam dres. Nadszedł czas na makijaż oczywiście delikatny bo do szkoły nie wolno. Popatrzyłam w lustro i aż się wzdrygnełam. OMG jaka ja brzydka!!! Raczej proste niż łukowate ciemnobrązowe brwi zdecydowanie wymagały już wyregulowania. Może i nie miałam pryszczy ale mojej bladej cerze o brzoskwiniowym odcieniu daleko było do doskonałości. Cały nos i część policzkow pokrywały jasne piegi, do tego maleńkie krostki i nierówności... Gówniano-brązowe włosy sięgające talii niemiłosiernie rozczochrane i skołtunione (nie miałam talii ale mniej więcej w tym miejscu zazwyczaj się ona znajduje). Średniej wielkości szerokoroztawione szarozielone oczy zaspane i nieprzytomne. Tuż pod nimi okrągły nos, pod nim dosyć pełne usta. Wszystko to umiejscowione na trójkątnej twarzy. No nic, rozpoczęłam zabiegi upiększające... Najpierw płyn do twarzy, utlenianie wąsików krem na dzień, odrobina pudru, różu oraz jasno różowy błyszczyk i byłam gotowa! Oczywiście w międzyczasie do drzwi łazienki zaczął dobijać się mój starszy brat Andrzej. - Mary!!! Szybciej tam!!!-wrzeszczał- Myślisz że ja nie muszę się przygotować !?
7:00. Nie było czasu by się czesać więc związałam włosy w wysoki kucyk i zbiegłam na dół do kuchni. W minutę przygotowałam sobie miskę płatków. Musiałam się jeszcze spakować, biegiem wróciłam do mojego pokoju zerknełam na plan (no żeby pierwszego dnia już mieć lekcje!) i wrzuciłam książki do plecaka (tak, mama uważa że nie mogę nosić torby bo skrzywia kręgosłup). Zbiegłam na dół - tym razem z plecakiem i pospiesznie spakowałam do niego bułkę z budyniem-moje drugie śniadanie. 7:20. Już muszę wychodzić. Wciągnęłam na siebie kurtkę i wtedy zszedł mój brat. Zawsze zazdrościłam mu urody. Ale teraz w błękitnej bluzie podkreślającej kolor oczu i czarnymi włosami opadającymi na policzki wyglądał cudnie. Nic dziwnego że Clod usiłowała go poderwać. 7:22. Koniec komplementowania urody brata i użalaniem się nad własną brzydotą. Zapięłam zamek błyskawiczny i dzielnie wyszłam na zewnątrz. |
CZĘŚĆ 2 (kwi 12. 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Już z daleka wykrzyknęłam do niej "Czeeeść". Uśmiechneła się i pomachała. To najbardziej nieśmiała osoba jaką znam. Nawet bardziej niż ja! Cały ubiegły rok usiłowałam wprowadzić ją do życia poza szkolnego. Niezbyt mi to wyszło. Sama przy mojej niewydolności towarzyskiej nie byłam duszą towarzystwa. W tym roku szkolnym musiałam zmienić swoje nastawienie. Z tą myślą doszłam na przystanek i przytuliłam Owcę. Potem wychowawcy czytali listy swoich klas. Wylądowałam z Owcą, Bella i Clod. Naszym wychowawcą został lekko łysiejący historyk pan Farazowski, sprawiał wrażenie nieudacznika. Mowa dyrki i zostaliśmy zaproszeni do naszych klas by się integrować. |
CZĘŚĆ 3 (maj 3, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Tak jak podejrzewałam prawie nic już nie zostało. Parę babeczek i ze dwa cukierki. Do picia to już tylko woda. Clod, Belli ani nawet Owcy nie było nigdzie widać. Na szczęście mam plan. |
CZĘŚĆ 4 (maj 19, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
FAK! No i nie mam planu... Dlaczego takie rzeczy zawsze przytrafiają się tylko mi! Pieprzony los. Ale coś z tym musiałam zrobić tak więc skierowałam się do pokoju gospodarzy. Parę razy zapukałam i otworzyłam drzwi. Moim oczom ukazało się niewielkie acz gustownie urządzone pomieszczenie. Ściany były pomalowane na jasny odcień błękitu a pod ścianami stały białe meble: szafy i półki. Pod oknem, z boku stało jasne biurko a przy nim siedział gospodarz. Jego złote włosy lśnily we wpadającym do pomieszczenia słońcu. Miał na uszach słuchawki i wypełniał jakieś papiery. Pewnie nie usłyszal jak pukałam. Spojrzałam na podłogę i głośno odchrząknęłam. Gdy podniosłam wzrok napotkałam badawcze spojrzenie jego złotych oczu. Spanikowałam. Już chciałam uciec z pokoju, ale powstrzymał mnie głos Nataniela. Miękki i uprzejmy sprawił, że zatrzymałam się w połowie kroku i odwróciłam w jego stronę.
Głośno wypuściłam powietrze z płuc. Ta rozmowa szła mi łatwo. Zbyt łatwo. Na pewno za chwilę coś spapram. Jak zwykle zresztą. Nie minęła minuta, a Nataniel wrócił do mnie ze świeżym planem lekcji.
Uniosłam rękę na pożegnanie i opuściłam pokój gospodarzy. Usiadłam na ławce przed jedną z sal i spojrzałam na plan, teraz był... WF. O nie. Większość ludzi lubi ten przedmiot, ale ja zdecydowanie nie należę do tej grupy. Kto wie, może nawet bym go polubiła tyle, że do uprawiania którejś z tych uroczych dyscyplin niezbędna jest koordynacja ruchowa której to ja niestety nie posiadam, a każde moje wyjście na boisko kończy się uszkodzeniem siebie, kogoś innego, a przede wszystkim publicznym upokorzeniem. A ja, osoba wbrew pozorom dumna najgorzej znoszę to ostatnie. Skoro miałam już usprawiedliwione to spóźnienie to czemu nie posiedzieć tutaj jeszcze trochę... Rozłożyłam się wygodniej i zaczęłam studiować mój plan oraz czytać kartkę od Nataniela. Co to właściwie miało być w tym pokoju gospodarzy? Powiedział coś dziwnego, a zaraz potem przerwał. A potem jeszcze ten mój tekst "będę wpadać częściej" co mi odbiło?! Czyżby było ze mną na tyle źle żebym już nie kontrolowała tego co mówię? Najwyraźniej tak. Gdy ponownie spojrzałam na zegar ścienny minęło już 20 minut lekcji. Już najwyższa pora musisz iść - przykazałam sobie w myślach. Wrzuciłam plan lekcji do plecaka. Usprawiedliwienie od Nataniela cały czas trzymałam w ręce jakby ktoś dziwił się czemu włuczę się sama w trakcie zajęć po korytarzu. Szybko zasunęłam suwak i zarzuciłam plecak na ramię. Wstałam gotowa do drogi. Parę metrów ode mnie o przeciwległą ścianę opierał się ten sam czerwonowłosy chłopak, którego widziałam wcześniej. Tym razem wyglądał raczej na nieco rozczarowanego. Prześladuje mnie czy jak?! A może w ogóle nie chodzi na lekcje... Jest też gorsza opcja... Oszalałam i widzę ludzi którzy nie istnieją! W końcu nikt inny oprócz mnie go nie zauważył. Tajemniczy facet patrzył na mnie znudzonym wzrokiem, a ja udawałam, że tego nie widzę. Względnie spokojna poszłam do szafki. Szybko wzięłam strój od WF-u i biegiem udałam się do szatni. Była zamknięta. To raczej oczywiste, że nauczyciele to robią w trakcie trwania lekcji - aby nie zdażały się kradzieże. Przez takiego np. czerwonowłosego. Jestem beznadziejnie głupia.
Wzięłam głęboki wdech i skierowałam się do sali gimnastycznej. |
CZĘŚĆ 5 (cze 15, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Pierwszym co uderzyło mnie w oczy była ogromna ilość koloru niebieskiego - szkolne koszulki. Dopiero później zauważyłam faceta od WF-u. Był to świński blondyn jak na swój wiek całkiem niezłej budowy choć brzuszek już mu się odznaczał. Miał na sobie czarne dresy i białą koszulkę z nadrukiem Nike. Na jego szyi wisiał gwizdek, a całość postaci z niewiadomych powodów wzbudzała dziwny niepokój. Opierał się o ścianę w pobliżu okna. Kiedy trzasnęły za mną zamykające się drzwi natychmiast się odwrócił. Chwilę błądził wzrokiem i dopiero po chwili wykadrował go na mojej osobie. Podeszłam do niego szybkim krokiem. Nie czekał na nic, zaatakował. - Dlaczego się spóźniłaś? - moją starannie przygotowaną mówkę szlag trafił. Straciłam możliwość wysławiania się. U mnie normalka. Podałam facetowi kartkę od Nataniela. Przebiegł po niej wzrokiem. - Nie myśl, żę będę ci teraz otwierał szatnię. Siądziesz na ławce i będziesz obserwować innych. - skinęłam głową i ciężko opadłam na drewno. Podawali sobie piłki do kosza w zasadzie nic konkretnego. Zaczęło mi się to nudzić. - Mogę wyjść, bo wie pan to ostatnia lekcja i... - Nie. - uciął szybko. Jako, żę nie wyglądał na kogoś z kim można negocjować zamilkłam i wgapiłam się w przeciwległą ścianę sali. Tak jak wszystkie była żółta, ale uczniowie domalowali na niej na zielono sylwetki sportowców. Jeden z ludzików grał w tenisa, inny w siatkę, a jeszcze kolejny w nogę. Czasami mam tak, że się wyłączam i absolutnie nie mogę sobie przypomnieć co się ze mną działo. Tak było i tym razem. Obudziłam się z takiej dziwnej ekstazy potrząsana przez Bellę. - Wszystko ok? - pytała zaniepokojona. - Tak, to u niej normalne. - ostudziła ją Owca. Mój wybawca <3 - Właśnie. Idziemy? - zgodziły się. Bez żadnych zbędnych przygód dotarłam do domu, odrobiłam lekcje i glebnęłam na łóżko. Zasnęłąm. Obudziłam się o 2:00 i szybko poszłam się umyć. Mądre posunięcie, bo potem rano miałam więcej czasu. Spokojnie wszystko zrobiłam i do szkoły dotarłam rekordowo wcześnie. Chciałam odwiedzić Nataniela, ale go nie było. Postanowiłam więc urządzić sobie małą przechadzkę po dziedzińcu. I Nie byłam do końca pzytomna gdy do niego podchodziłam, a już na pewno nie wiedziałam dlaczego to robię. Jednak jakimś cudem stanęłam przed nim nieco zadzierając głowę. Najwyraźniej zobaczył mnie dopiero teraz i zaczął lustrować znudzonym wzrokiem. Mogłabym odwrócić się i odejść, ale nie, zamiast tego zebrałam okruszki odwagi gdzieś głęboko we mnie ukryte i na jednym oddechu wypaliłam - Cześć. Wiesz może gdzie jest pokój nauczycielski, bo jestem nowa i... - No i? - Zawsze jesteś taki miły? - zapytałam sceptycznie. - Szczególnie dla nowych. Castiel. - uśmiechnął się. - Mary. To wiesz gdzie jest... - Czy ja ci wyglądam na przewodnika turystycznego? - gwałtowna zmiana nastroju. Teraz w jego oczach błyskała furia. Straciłam grunt pod nogami, wszystko na czym się w tej wymianie zdań opierałam. - N-nie. - udało mi się wyjąkać i uciekłam stamtąd. Jak tchórz, którym swoją drogą byłam. Resztę przerwy aż do przybycia koleżanek spędziłam skulona na ławce. Podczas lekcji byłam nadzwyczaj skupiona, a w domu ugotowałam obiad, posprzątałam pokój i robiłam dosłownie wszystko żeby tylko nie rozpamiętywać dzisiejszej porażki. Z marnym skutkiem. Moje myśli odeszły od chłopaka tylko na chwilę kiedy to rozciełam sobie palce nożem podczas krojenia pomidorów. Koło 23 poszłam spać. Jak ja mu się jutro na oczy pokażę. Taka była moja ostatnia dzisiejsza myśl. |
CZĘŚĆ 6 (lip 8, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Przez cały dzień chowałam się za różnymi ludzmi i obserwowałam otoczenie niczym nieudolny szpieg. 6 godzin potrzebowałam by uświadomić sobie własną głupotę. Skoro do tego czasu nie przyszedł czemu ma się zjawić na te ostatnie dwie godziny? Przyjść specjelnie po to by mnie upokorzyć przed samą sobą? Porzuciłam więc te nadmierne środki ostrożności i zachowywałam się normalnie. Jako, że nie miałam za bardzo z kim gadać postanowiłam przejść się po korytarzu. Łaziłam tak Bóg wie ile czasu zastanawiając się nad (bez)sensem życia z głową zwieszoną w dół. Parę metrów ode mnie coś zabłysło. Szybko podeszłam w tamtą stronę. Na ziemi leżał piękny pierścionek z białego złota ozdobiony diamentową różą, której środek stanowił szafirowy kamień. Podnisłam go i przymierzyłam, był śliczny i z pewnością bardzo drogi. Muszę go odnieść do sekretariatu. Ruszyłam nie zdejmując go z palca. Po chwili drogę zastąpiła mi starsza dziewczyna o pięknych białych włosach. Gdy uniosłam wzrok zobaczyłam, że wpatruję się we mnie z wściekłością. - Oddawaj mój pierścionek złodzieju! - Ale ja nie... - Ściągaj go w tym momencie! - posłusznie zsunęłam go sobie z palca i oddałam dziewczynie. Kiedy tylko złoto dotknęło jej skóry odwróciła się i chciała odejść. - Czekaj. - nie mogę tego tak zostawić. Może i daleko mi do człowieka powszechnie lubianego, ale nie chcę by ktoś miał mnie za złodzieja! - Twój pierścionek leżał tam na podłodze. Podniosłam go i chciałam zanieść do sekretariatu żeby właściciel się po niego zgłosił. Przepraszam, że go założyłam, ale jest taki piękny, że nie mogłam się powstrzymać. - uśmiechnęłam się przepraszająo. - W porządku. Może zareagowałam zbyt ostro. To prezent od mojego chłopaka. - z jej twarzy zniknęły resztki złości. - W sumie to dzięki, że go znalazłaś. Jestem Rozalia. Mów mi Roza. - Mary. - nie wiem na co liczyłam. Raczej, że po prostu odejdziemy każda w swoją stronę, co najwyżej poda mi rękę, ale nie. Ta dziewczyna którą znam od 2 minut rzuciła mi się na szyję i mocno przytuliła. - Do zobaczenia. - powiedziała i wesoło potruchtała w stronę sali. Ja zrobiłam to samo, ale nie chciało mi się jeszcze tam wchodzić. Oparłam się głową o ścianę i zatopilam w myślach. Nagle poczułam że ktoś stuka mnie w ramię. - Sorry - usłyszałam niski męski głos. Odwróciłam się. To był on. Wbrew wcześniejszym przewidywaniom nie zwiałam co sił. Wręcz przeciwnie. Nie mogłam się ruszyć jakby zamrożona samym spojrzeniem jego szarych oczu. - Ty mała! Nuty mi wpadły za szafki wyciągnęłabyś? To musi być sen... Odezwał się do mnie... Po wczorajszym... Czyżby mnie nie poznał? Stałam wpatrując się w niego z wyrazem bezbrzeżnego zdziwienia w oczach i błogosławiłam w duchu swoją wątpliwą inteligencję a dokładniej to, że zdecydowałam się założyć tą śliczną zieloną bluzkę z falbanami na dekolcie. - To... - zciagnął mnie na ziemię. Ile czasu się tak w niego wgapiałam? Na pewno wystarczająco długo by pomyślał że jestem nienormalna. - Jasne. - Wciagajac brzuch wbiłam się za szafki i znalazłam plik kartek - rzekome nuty. Szybko go podniosłam i wyszłam na powierzchnię. Castiel na mnie popatrzył i zrobił zabawną minę. - Dzięki - powiedział jakby powstrzymywał się od śmiechu. - Coś nie tak? - zaciekawiłam się. - Nic, nic...chociaż...nie ruszaj się. - i tak już znieruchomiałam. Uniósł rękę i chwilę szperał mi we włosach. W panice pomyślałam kiedy ostatnio myłam głowę. Po pewnym czasie pokazał mi wyjątkowo okazały kłębek kurzu jeszcze minutę wcześniej gnieżdżący się na mojej głowie. Uśmiechnęłam się do niego blado. Odpowiedział mi swoim szerszym uśmiechem. Dzwonek mnie ocalił. Obudziłam się z tego dziwacznego transu i ruszyłam w stronę sali wypowiadając cichuteńkie "Pa." pod adresem czerwonowłosego. Na lekcji fizyki strasznie się niecierpliwiłam i dosłownie wybiegłam z sali gdy się skończyła. Usiadłam na ławce na dziedzińcu z najnowszą książką na kolanach, ale nie otworzyłam jej, bo zauważyłam, że Castiel do mnie podchodzi. Szybko przywołałam na twarz przyjacielski uśmiech. - Co się tak cieszysz? - zaniemówiłam spłoszona i wbiłam wzrok w swoje dłonie. Bardzo niemądrze, bo i on na nie zerknął. - Co ci się stało? Byłaś taka zrozpaczona, że cię nie lubię, że aż się pocięłaś? - powiedział z pozornie zatroskaną miną. Ja pierdzielę czy ten facet ma rozdwojenie jaźni? Albo złego brata bliźniaka? Tak mnie tym wkurzył, że miałam ochotę czymś rzucić. - Nie. I wiesz co? W dupie mam twoje zdanie! Na mój czy jakikolwiek inny temat! - krzyknęłam, wstałam z ławki i szybko oddaliłam się w stronę szkoły. Piekielnie nudna lekcja filozofii pozwoliła mi się wyciszyć. Nie wyszło mi to na dobre, bo gdy frustracja i rozdrażnienie opadło byłam zwyczajnie przerażona swoim zachowaniem tak kompletnie do mnie niepodobnym. Całą drogę do domu zachowywałam się jak dzisiaj rano. Ukrywałam się i kluczyłam by tylko nie wpaść na Castiela. Albo jego złego bliźniaka. Sama już nie wiem. Dopiero w swoim pokoju uświadomiłam sobie, że jestem w punkcie wyjścia. |
CZĘŚĆ 7 (lip 31, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
- Siemka! - rzuciłam w stronę Nataniela zbyt zmęczona na nieśmiałość. Zatrzasnęłam za sobą drzwi od pokoju gospodarzy i oparłam się o nie. Cały czas jeszcze ciężko dyszałam po ucieczce stulecia. Wszystko dlatego, że na dziedzińcu zobaczyłam Castiela. Od ponad tygodnia udawało mi się go unikać, a teraz proszę - klapa.
|
CZĘŚĆ 8 (sie 30, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Nie mam nic przeciwko poznawaniu nowych ludzi, ale jak na każdą prawdziwą szarą myszkę przystało - strasznie mnie to stresuje. Pocę się jak opos, a mój mózg zamienia się w szarą bezkształtną breję. Chyba nikomu nie sprawia specjalnej przyjemności ściskanie spoconych damskich dłoni, a to niestety także jeden z aspektów poznawania mnie. Nie trzeba więc więcej zbędnych wyjaśnień czemu protestowałam i wykręcałam się Rozalii ciągnącej mnie ku nieznanemu. Może nawet udałoby mi się zwiać gdyby nie Castiel i jego pobłażliwe spojrzenia, jakby patrzył na dziecko. A ja dzieckiem nie jestem. I zrobię wszystko co trzeba by mu to udowodnić.
Już z daleka ich zauważyłam. Wyróżniali się. Gdy dotarliśmy musiało się zrobić jeszcze bardziej kolorowo. Oprócz moich kupiastych były tam rude włosy dziewczyny, niebieskie wesołego chłopaka, czerwone Castiela, białe Rozy, i czarne...MOJEGO BRATA?!
- To są Iris, Alexy i Armin. A to Mary. - Roza wykonała zamaszysty gest ręką prawie waląc mnie z liścia. - A i jest jeszcze Lys, kumpel Castiela, ale gdzieś zniknął. Jak zwykle zresztą. Więc no... Nasze grono składa się z 2 dziewczyn i 4 chłopaków chociaż powinnam powiedzieć z 3 chłopaków, bo Alexy się nie liczy. Jest gejem. - Właśnie dlatego powinienem się liczyć podwójnie, bo pomogę wam poznać męski punkt widzenia bez obawy, że będę próbował was macać. - niemal wbrew sobie się uśmiechnęłam. Wydawał się bardzo sympatyczny ale też czułam się przy nim trochę niezręcznie. Nigdy nie spotkałam żadnego geja. Inaczej ich sobie wyobrażałam. Alexy nie wyglądał jak wymuskany chłopczyk o dziewczyńskich cechach tylko po prostu jak sympatyczny facet. Zapewne gdyby Roza nie wspomniała o jego orientacji minęłoby sporo czasu zanim bym się skapnęła. Niedługo potem zaczęli żartować i gadać, a ja stałam z boku i przysłuchiwałam im się z uśmiechem. Nie czułam się na siłach włączyć do rozmowy. Po pierwsze: byli starsi, po drugie: bałam się, że nie chcą ze mną gadać i traktują jak natrętnego smarkacza, po trzecie: byłam po prostu sobą świadomą wszystkich swoich wad. Usunęłam się więc na bok i słuchałam nikomu nie narzucając swojej obecności. Po pewnym czasie zrobiło mi się smutno, że nie mogę stać się częścią tej paczki ani stworzyć własnej więc zwyczajnie odeszłam. Nie wydawało mi się by koś to zauważył.
Myślałam, że chodzi jej o mnie, ale patrzyła w kierunku klatki schodowej. Podążyłam za jej wzrokiem i zauważyłam chłopaka jakby wyjętego z XVIII wieku - Lysandra. Zaintrygował mnie do tego stopnia, że byłam gotowa zawrócić do grupy tylko po to by bliżej go poznać. Moje plany pokrzyżowała pojawiająca się na horyzoncie postać Belli. To do niej podeszłam.
Zrobiło mi się niewypowiedzianie wstyd gdy zrozumiałam, że pod wpływem nowego towarzystwa kompletnie zapomniałam o moich przyjaciółkach. Kłamać czy nie?
Blondynka zmarszczyła brwi. Ledwo zdała, ale nie była głupia. - Tak długo? - Gadałam z Castielem. - dodałam szeptem. - Z TYM Castielem? TY? - gdy potaknęłam głową Belli opadła szczęka. Z całej naszej 4 to jej najłatwiej szło w kontaktach damsko-męskich, ale mimo to pogawędka z czerwonowłosym przerażała ją tak samo jak nas wszystkie. - To wszystko wyjaśnia. Na szczęście nie przyszło jej do głowy pytać o szczegóły. Poszłyśmy razem w stronę naszej sali. Cała nasza klasa już tam była. To tu powinnam poszukać nowych przyjaciół. Clod podeszła i postanowiła mi pomóc. Wskazała na Marcina i wyszeptała: - Temu się podobasz... Gdy się przedstawialiśmy też odniosłam takie wrażenie, ale nie chciałam nic mówić żeby nie wyjść na idiotkę. Podczas gdy ja urodą nie grzeszę chociaż mój chłopak powinien być przystojny. Marcin nie był jakiś strasznie brzydki, ale żaden z niego Apollo. Gdyby porównać go z takim Castielem... Jego czarnymi oczami, długimi włosami, męskim zachrypniętym głosem i intrygującym usposobieniem... Dość! Dałam sobie mentalnego kopa w twarz. Castiel jest fajny ale nic poza tym. - A on mi nie. - odparłam. - Jesteś niemożliwa. Ja bym bardzo chciała żeby ktoś się we mnie zakochał. Nawet tamten. - wskazała na niskiego rudzielca który właśnie bazgrał długopisem po piórniku. Jak w podstawówce. - No dobra, taka zdesperowana nie jestem. - dodała po chwili. - A ten wysoki? - Aaaa... Tamten? To było do Belli. Wyobraziłam ich sobie na randce i prawie wybuchnęłam śmiechem. Bella 151 cm i on 203 cm. Fajnie by wyglądali. Gdy rozbrzmiał dzwonek, do sali wszedł nauczyciel matematyki. Zaczął od zwykłych odpytywanek. Szczęście mi sprzyjało. Nie poszłam. Lekcja była o potęgach. Kto tego nie umie? Mogłam się więc odprężyć i zająć swoimi sprawami. Nie zabrałam Zeszytu więc po prostu zapadłam w swój naturalny stan zamyślenia. Obudziło mnie szturchanie Owcy. - Idziesz do tablicy! - szeptała. W mig rozwiązałam dany przykład i wróciłam na miejsce. - Ładne. - powiedziała Owca i wskazała mój zeszyt. Okazało się, że bezwiednie naszkicowałam wpatrzone we mnie czarne oczy. |
CZĘŚĆ 9 (wrz 17, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Pytanie za 100 punktów: Dlaczego po wejściu do sali gimnastycznej zaczęłam się w myślach wydzierać jak opętana? To nie wygląd Zeusa tak mnie przeraził, nawet nie obecność chłopaków, ale mały czarny koszyk z którego wyglądały piłki do piłki ręcznej. Gorzej już być nie mogło. Owca raz na mnie spojrzała i już wiedziała o co chodzi. Najgorszy wróg Marii Gotte - ręczna. Posłała mi współczujące spojrzenie z drugiego końca sali. Według zarządzenia Zeusa najlepsze koleżanki miały być jak najdalej od siebie by nie gadały tylko skupiły się na ćwiczeniu. - Szybko sprawdzam listę i już zaczynamy. - kurde, pomyślałam, nie stracę za dużo czasu gdy będzie sprawdzał listę. Wyrzucał z siebie nazwiska z zabójczą prędkością. - Jestem - niestety, skwitowałam w myślach. - Rozgrzewka! 10 minut biegu. Startujecie. - powiedział Zeus i nacisnął jakiś guziczek w swoim zegarku. Chcąc nie chcąc musiałyśmy biedne robić okrążenia. Po dwóch minutach już miałam dość, a po pięciu prawie przestałam oddychać. Resztę czasu przeszłam marszem. Gdy czas minął nauczyciel gwizdnął i podeszłyśmy do niego. - Dziewczyny!!! Co to kurna miało być?! Jak mówię że macie biegać 10 minut to biegacie 10 minut! Jasne?! Wszystkie nieco zszokowane potaknęłyśmy głowami. - To wybierzcie składy i będziemy grać na zmianę z chłopakami. Fajnie, tylko że nie umiemy grać. Żadnych ćwiczeń,teorii, nic? Popatrzyłyśmy po sobie niepewnie. A Zeus na nas niecierpliwie. Wybrano mnie do składu mniej więcej w środku. Biedne dziewczyny nie wiedziały ba co się piszą. Chłopaki akurat mieli rozgrzewkę więc nie mogli zobaczyć jak w pięknym stylu trafiam do bramki...mojej drużyny. Nawet Zeus strzelił facepalm'a. W między czasie przepuściłam parę piłek i zepsułam ze dwie akcje, normalka. Gdy nadeszła pora na chłopaków z westchnieniem ulgi usiadłam pod ścianą i przyglądałam się ich grze. Marcin rzucił piłkę do bramki i spojrzał na mnie jakby oczekiwał oklasków. Uśmiechnęłam się, a on odpowiedział mi tak uszczęśliwioną miną że aż zrobiło mi się go żal. Przy następnym golu miałyśmy z dziewczynami zaklaskać, ale straciłam orientację gdy zerknęłam za okno. Starsze klasy miały zajęcia na bieżni. Dystans najwyraźniej był długi bo wszyscy głośno dyszeli. Przyglądałam się Natanielowi z blond włosami posklejanymi od potu, właśnie w trakcie zdejmowania koszulki kiedy Bella szturchnęła mnie w ramię i powiadomiła że nasza kolej na grę. Tym razem moje koleżanki z zespołu przezornie nie podawały mi piłki. I dobrze bo taka broń w moich rękach może stać się naprawdę groźna. Parę razy jeszcze wychodziłyśmy na boisko i graliśmy w tę przeklętą grę. Chłopcy tak samo. Marcin okazał się być naprawdę świetnym graczem. Kiedy robił akcje prawie za każdym razem trafiał do bramki. Życie jest niesprawiedliwe. - Cześć, to ty jesteś najnowszą zdobyczą Rozalii? Odwróciłam gwałtownie głowę zahaczając włosami o guziki Lysandra. Od razu zabrałam się za ich wyplątywanie, ale z marnym skutkiem. Tak strasznie trzęsły mi się ręce! - Mogę? Natychmiast zabrałam ręce i Lysander w wprawą wyciągnął moje włosy ze swojego...hmm...płaszcza(?). Dopiero wtedy na niego spojrzałam. Widziałam tylko oczy, jedno koloru żółtego, właściwie złotego, a drugie zielone. Takie niesamowite, dziwne, piękne... - Mam coś na twarzy? - zapytał rozbawiony. - N-Nie. Przepraszam. - lekko się speszyłam. - Nie szkodzi. Lysander. - powiedział i wyciągnął ku mnie dłoń. "Wiem" chciałam powiedzieć, ale ugryzłam się w język. - Tak, Rozalia mnie znalazła mniej więcej tydzień temu. - odpowiedziałam na jego wcześniejsze pytanie. Chłopak parę razy zamrugał zbity z tropu, ale zajarzył o co mi chodziło. - Gdzie mieszkasz? - zapytał po chwili. Czyżbym trafiła na mordercę z siekierą? A może seryjnego gwałciciela? Bo kto normalny pyta dopiero poznaną dziewczynę o jej adres? - Nie, nie zamierzam Cię zabijać. - wyjaśnił z uśmiechem jakby czytał w moich myślach. - Postanowiłem tylko, że mógłbym cię odprowadzić, jest już trochę ciemno. Miał rację, jak na wrzesień było okropnie. I chyba zbierało się na deszcz. Jednak nie, nie mogłam się zgodzić. Ten postawny chłopak tak bardzo mnie onieśmielał... - To za daleko. Jadę autobusem. - powiedziałam wgapiając się w ręce. - W porządku, pewnie zobaczymy się też jutro w szkole prawda? - skinęłam głową i obserwowałam jak odchodzi. Wzięłam kilka głębokich wdechów. W obecności chłopaków zawsze brakuje mi powietrza. Po powrocie do domu brat podejrzanie się na mnie gapił. - Co? - burknęłam i poszłam do siebie na górę. |
CZĘŚĆ 10 (paź 13, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Dopadł mnie na śniadaniu. Usiadł naprzeciwko przy kuchennym stole i splótł ręce na blacie przed sobą, minę miał poważną, a na policzkach rumieńce. - Musimy pogadać. - zaczął. - Mhmmm... - zmarszczyłam brwi. - O co chodzi? - O Castiela. Mleko prawie poszło mi nosem. Połknęłam je szybko. - Jak to? Co? - zrobiło mi się gorąco. - Spędzasz z nim dużo czasu. - przerwał na chwilę. - I oczywiście nic mi do tego, ale mam małą prośbę... Nie mogłam się zdecydować co zrobić, rzucić do ucieczki czy potulnie siedzieć i wysłuchiwać kazania, byłam w zbyt wielkim szoku. To poniekąd rozmowa o uczuciach ze starszym bratem. Dziwniej już być nie mogło. Może jeszcze poudziela mi porad sercowych?! - Uważaj na niego Mary. To podrywacz. Do tego starszy i zdemoralizowany. No proszę, braciszek dba o moją cnotę. Jak słodko. Szkoda, że nie ma pojęcia o tym, że przy mojej popularności będę miała szansę ją stracić nie wcześniej niż za 15 lat. Pokiwałam tylko głową w odpowiedzi z szeroko otwartymi oczami, niczym zahipnotyzowany królik. Andrzej wstał od stołu, zabrał plecak i wyszedł do szkoły. Ja wciąż siedziałam jak skamieniała. Po paru minutach do kuchni weszła mama - 47 letnia szczupła kobieta o włosach takiego koloru jak moje, sięgającymi do ramion i oczach błękitnych jak u brata. - Co ty tu jeszcze robisz? - spytała. - Zaraz się spóźnisz. Ocuciła mnie. W biegu złapałam plecak i kanapkę z serem. Na podłogę spadł z niej pomidor co wywołało pełen oburzenia krzyk matki. Jej wściekłość nie zdążyła mnie dosięgnąć, bo zatrzasnęłam drzwi wejściowe. W biegu zerknęłam na zegarek. Było źle, bardzo źle. Jeśli w ciągu 4 minut nie zdążę dobiec na przystanek odjedzie mi autobus, a następny dopiero za 20 minut! Przyspieszyłam. Nie biegłam długo. Jednak muszę popracować nad kondycją. Zmobilizowałam się dopiero gdy 50 metrów od dwupasmówki, którą musiałam przejść, zobaczyłam dwie rzeczy: mrugające zielone światło i mój autobus na horyzoncie. Przebiegłam pierwszy pas i...prawie zostałam przejechana przez srebrnego opla. Nie mogłam się powstrzymać i pokazałam mu środkowy palec. Przez niego nie zdążyłam przebiec drugiego pasma i utknęłam na tej betonowej wyspie. Przebiegłabym na czerwonym gdyby nie sznur aut przemykających po pasach. I wtedy to się stało. Tuż przed moim nosem przejechał autobus. Z całej siły walnęłam pięścią w przycisk do zmiany światła i, o dziwo, udało się. Ruszyłam jak koń wyścigowy z bloku startowego. Znów okazałam się za wolna. Autobus odjechał z odległości metra ode mnie. W ostatnim geście rozpaczy wyciągnęłam przed siebie rękę za odjeżdżającym pojazdem po czym z rezygnacją opadłam na ławeczkę ciężko dysząc. Pół godziny później stałam na szkolnym korytarzu przed salą, w której moja klasa miała akurat lekcje i biłam się z myślami. Wejść czy nie wejść? Ponad połowa zajęć była już za mną. Spóźnienie czy nieobecność? Rodzice mnie nie usprawiedliwią, ale wychowawca to co innego... Czyli nieobecność. Skierowałam się do toalety. Tam mogłabym przeczekać do przerwy. Weszłam do najbliższej damskiej i usłyszałam dźwięk spuszczanej wody. Shit. Przylgnęłam płasko do ściany. Jedynym co zobaczyłam przed ucieczką była długa, powiewająca spódnica dyrektorki. W ciągu paru sekund znalazłam się na dziedzińcu, w miejscu ukrytym za drzewami. Do przerwy zostało raptem 20 minut. 3 ławki stały w sporej odległości od siebie, a na jednej z nich siedział Castiel. Moje serce przyspieszyło. Wpatrywałam się w mój cel czyli najdalszą ławkę od niego i nie zaszczyciłam chłopaka ani jednym spojrzeniem. Zazwyczaj działało. Usiadłam i wyjęłam książkę. Prawie jej nie zaczęłam, ale teraz miałam szansę nadrobić zaległości. Nie wykorzystałam jej, bo poczułam, że ktoś siada obok. Kątem oka zerknęłam znad tekstu. Tak jak przypuszczałam - baba w ciąży znana także jako Cas. Wyciągnął przed siebie nogi i swobodnie podparł łokieć o oparcie ławki. - Co robisz? - Nie widzisz? Czytam. - zirytowana byłam w stanie odpowiadać normalnie. - Kto by pomyślał? Jednak masz charakterek. - Nie znoszę głupich pytań. - Ale nie o to chodziło. Czy ty aby nie wagarujesz? O, kurczę. Rzeczywiście wagarowałam. Pierwszy raz w życiu! Nie dam mu satysfakcji, że mnie uświadomił, o nie. - Może. - naburmuszona odparłam burkliwie. Rozśmieszyłam tym Castiela. Wybuchnął śmiechem odgarniając czerwone włosy z twarzy. Wkurzyłabym się, ale był to tak niecodzienny i, o zgrozo, piękny widok, że byłam w stanie tylko się na niego gapić. Gdy otrząsnęłam się z pierwszego szoku, a on nie przestawał zaczęłam mieć już dosyć. - Czego się ze mnie śmiejesz?! -wydusiłam czym tylko pogorszyłam sprawę. Castiel położył się na oparciu ławki, przycisnął ręce do brzucha i odrzucił głowę do tyłu. Zazgrzytałam zębami. Gazu rozśmieszającego się nawdychał nie ma co. Już chciałam podzielić się z nim tą myślą, ale niespodziewanie ucichnął. Zerknęłam na niego, wciąż się uśmiechał. - Skończyłeś już?! - zapytałam wciąż wkurzona. - Tak, chyba tak. A teraz skoro ustaliliśmy sobie pewne sprawy - zachichotał - Idziemy na całość? Skojarzenia włączyły mi się niemal natychmiastowo. Czy on chciał... Nie! To o co mu chodziło? Prawidłowa odpowiedź pojawiła się w moim umyśle niespodziewanie. - Na wagary? - spytałam niepewnie. Chłopak skinął głową. - Ja...nie...nie mogę. - spuściłam wzrok. - A co się stanie? Masz Farazowskiego jako wychowawce! Usprawiedliwi ci wszystkie nieobecności żeby utrzymać najlepszą klasę 4ever. - Ale... - Tylko na godzinę. Zobaczysz że ci się spodoba. Castiel idzie na ustępstwa? Byłam tym tak zaskoczona, że nie rozważnie zerknęłam na niego spod kurtyny włosów i natychmiast straciłam resztki samokontroli po kontakcie z jego elektryzującym spojrzeniem. - Jasne. Gdy jego pełne wargi rozciągnęły się w uśmiechu dosłownie zaparło mi dech w piersiach. - Znów wygrałem. Po tych słowach opadłam z powrotem na ławkę. - Co? - zapytał zdezorientowany. Poczułam dziką satysfakcję. Przynajmniej raz to nie ja się jąkałam i miałam kłopoty ze znalezieniem odpowiednich słów. Pokrzepiona tą myślą powiedziałam stanowczo: - Nigdzie nie idę. - No dobra, ty wygrałaś. - powiedział, a wyglądał przy tym jak zbity szczeniaczek. Uśmiechnęłam się i zaskoczyłam z ławki. - Chodźmy! - rozkazałam. Towarzyszące mi wcześniej poczucie pewności zniknęło kiedy zrozumiałam co robię. A szłam na wagary. Z kimś kogo się wstydzę, kto ma humory i jest nieprzewidywalny. Z Castielem DeLoitte'm. Oryginalna próba samobójcza. - Dokąd idziemy? - zapytałam nie patrząc na towarzysza. - Nie wiem. - Ale nie zamierzasz mnie poćwiartować? - Do tej pory o tym nie myślałem. - łypnął na mnie z drapieżnym błyskiem w oku. Mimowolnie zadrżałam, a on znowu wybuchnął śmiechem. - Masz dzisiaj dobry humor. - zauważyłam. Chłopak tylko wzruszył ramionami. Kolejne pytanie nasunęło mi się gdy rozpoznałam rejon, w którym się znajdowaliśmy. - Jedziemy autobusem? - Jakiś problem? - Nie tylko...zdążymy wrócić na trzecią lekcję? - Jak się pospieszymy to tak. Odetchnęłam z ulgą. To tylko godzina. Chyba uda mi się nie doprowadzić Castiela do białej gorączki. Gdy przyjechało 187 zapakowaliśmy się do środka. O tej porze dnia było dużo wolnych miejsc. Usadowiliśmy się na bocznych siedzeniach obok siebie. Bliskość chłopaka odbierałam jako ciepłe fale. Tak bardzo chciałam się w nich zatracić, ale wiedziałam, że nie mogę. Rozejrzałam się po autobusie. W pewnej odległości od nas stały 3 dziewczyny i coś szeptały rozbierając wzrokiem Castiela. Poczułam nieuzasadnioną zazdrość. - Tamte dziewczyny się na Ciebie gapią. - oznajmiłam. Nawet na nie nie spojrzał. - Oczywiście, że tak. Jestem oszałamiająco atrakcyjny. Jego pewność siebie działała mi na nerwy. - Nie słyszałeś, że skromność to fajna cecha? - Tylko u brzydkich ludzi. Mnie to nie dotyczy. - powiedział po czym mrugnął do dziewczyn z szerokim uśmiechem. Te zachichotały i schowały twarze za długimi włosami. Westchnęłam i pokręciłam głową rozczarowana. - Serio? Żarty sobie robisz? Staliśmy właśnie przed salonem motorowym i Castiel ślinił się na czerwona maszynę. Dosiadł jej i z lubością przesunął dłońmi po kierownicy. - Mówiłeś, że będzie fajnie! - Bo będzie. - powiedział z szatańskim uśmiechem i wciągnął mnie na motor. Pisnęłam i chciałam zejść. - Daj spokój, boisz się? - Nie! - parsknęłam - Tylko... - gorączkowo przeszukiwałam umysł w poszukiwaniu wymówki - musimy już wracać. Naprawdę. - dodałam po chwili widząc jego niepewną minę. - Mamy jeszcze pół godziny. - To...chodźmy do parku. - Dobra... - zgodził się powoli jakby coś analizował bądź rozmawiał z osobą chorą psychicznie. Odetchnęłam z ulgą. Bałam się - taka prawda. Ale nie tyle motorów co obejmowania Castiela. Już i tak jechałam na resztkach nerwów. Tyle czasu z chłopakiem. I to starszym! Czułam się jakby to był sen. Odpowiedzi i pytania wypływały z moich ust bezwolnie. Nie wiedziałam co mówię. Dopiero po czasie sobie uświadamiałam jak idiotyczne były moje komentarze. Znaleźliśmy się w parku. Szliśmy spokojnie alejką. Lubiłam milczeć, nie mogłam się wtedy dodatkowo ośmieszyć. Z mojej strony to naturalne, ale Castiel czuł się chyba trochę nieswojo. Moja wina. A było tak pięknie. Mijaliśmy właśnie warzywniak gdy chłopak skręcił w jego stronę. Posłusznie podreptałam za nim. Zatrzymał się przed drobnymi owocami i odwrócił w moją stronę. - Jakie winogrona bardziej lubisz, zielone czy czerwone? - zapytał. - One nie są czerwone tylko fioletowe. - Gdyby istniała taka choroba jak nieuleczalny literanizm umarłabyś w dzieciństwie. Naburmuszyłam się i burknęłam: - "Czerwone". - Fajnie, bo ja też. - oświadczył nie dostrzegając sarkazmu i kupił kiść. Kontynuowaliśmy spacer zażerając winogrona aż nagle z sąsiednich krzaków wypadł pies. Złoty spaniel angielski powiewając uszami wskoczył na Castiela, chłopak się zatoczył, ale nie upadł. Podejrzewałam, że odepchnie psa i go zbluzga, ale zamiast tego kucnął i z uśmiechem zaczął drapać go za uszami. Zwierzak wywalił język i przechylił głowę. Widok był tak rozczulający, że też ukucnęłam obok nich. Wtedy spaniel wyrwał się Casowi, podszedł do mnie i oparł głowę na moim kolanie cały czas obserwując tymi mądrymi psimi oczami. Delikatnie pogłaskałam go po głowie i przejechałam dłonią po jego aksamitnych uszach. Zamknął oczy i mocniej wtulił pyszczek w moją nogę. Uśmiechnęłam się i zerknęłam na Castiela. Gapił się na mnie z ustami rozdziawionymi w wyrazie bezbrzeżnego zdziwienia. Nie wiedziałam co go tak zszokowało. Od zawsze miałam dobry kontakt ze zwierzętami. Nawet nie wiem czy nie lepszy niż z ludźmi. - Śliczny mały piesek. - zaszczebiotałam i nachyliłam się do zwierzaka. Polizał mnie po nosie, zachichotałam. - Chodź, musimy już wracać jeśli chcesz drążyć na tą trzecią lekcję. - teraz to Castiel musiał pospieszać mnie. Prawda była taka, że kompletnie zapomniałam o szkole. Wagary okazały się naprawdę przyjemne. Mogłabym nawet podziękować Casowi gdyby nie był taki wkurzony. Speszyłam się, pogłaskałam spaniela po raz ostatni i wstałam. Przykłusowałam do Castiela, który zdążył już odejść parę metrów. W milczeniu dotarliśmy na przystanek. Chłopak poszedł sprawdzić za ile minut mamy autobus, a ja usiadłam na ławce by za parę sekund prawie z niej spaść na widok złotego spanielka, który zaszedł za nami aż tutaj, a teraz siedział przede mną i machał wesoło ogonem. - Castiel! - zawołałam i pokazałam mu zwierzę. - No co? Zostaw go tu, właściciel go znajdzie. - Ale tak nie można! A jak wbiegnie na ulice albo nie wróci do parku... - Trzeba było nas nie śledzić, mały idioto. - powiedział do psa. - Musimy go zabrać! - postanowiłam. - Że co? - Tak. Napiszemy ogłoszenia, na pewno właściciel się zgłosi, ale nie można go zostawić samemu sobie! - Można też odprowadzić go do parku. - zaproponował. - Nie sądzisz, że gdyby jego właściciel tam był już dawno by przyszedł? Wytrąciłam mu z ręki ostatni argument. Chyba po raz pierwszy w życiu wygrałam jakąś potyczkę słowną, ale nie mogłam się tym rozkoszować całkowicie skupiona na ratowaniu psa. - Rób co chcesz, ale ja do tego ręki nie przyłożę. - nie był wrogi. Raczej wyczerpany. Wciąż nie rozumiałam jego reakcji, ale miałam dużo czasu na zastanowienie jadąc ze spanielem do domu. Schowałam drogocenne rzeczy do szuflad, rozścieliłam na podłodze gazety, zostawiłam wodę w misce i zwabiłam spaniela do mojego pokoju. Jak rodzice wrócą przede mną nie chcę żeby znaleźli obcego psa w swoim domu. Zamknęłam pomieszczenie i popędziłam do szkoły. ____________________________________________________________________________________________________________________________ Następny rozdział jak tu: http://historie-o-sf-i-nie-tylko.blogspot.com/2014/10/nie-czytaj-tego-xd-rozdzia-2.html pojawią się co najmniej 3 komentarze. (Wymagania xD) |
CZĘŚĆ 11 (gru 9. 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Przybyłam do szkoły na 3 lekcję, najnormalniej jak potrafiłam weszłam do klasy i opadłam na krzesło koło Clod. - Coś się stało? - zapytała. Troskliwa jak zawsze. - Byłam na wagarach. - Co? To źle. Wiesz jakie to nieodpowiedzialne? A co z usprawiedliwieniem? Masz przerąbane... Przestałam słuchać. To moja przyjaciółka, ale irytują mnie te moralizujące gadki. Może to wina jej surowych rodziców? Nieważne. Prawda była taka, że potrzebowałam teraz uznania, podziwu, czułam się jakbym co najmniej zdobyła Mount Everest. Trzeba będzie iść z tym do Owcy. Fakt, że funkcjonowałam przez te ostatnie 2 godziny był równie entuzjazmujący jak i straszny. Teraz gdy adrenalina powoli opadła zaczynałam czuć się coraz bardziej wypompowana. Udobruchałam więc Clod, nie mając już siły na dalsze spory i położyłam się na ławce. Teraz fizyka. Akurat przypadało zastępstwo z nauczycielem klas językowych A. Pan Formański był podobno zarąbistym nauczycielem i nie mogłam się już doczekać by go poznać. Wmaszerował na lekcję, czterdziestolatek, lekko łysiejący i całkiem przeciętny. - Dzień-do-bry. - zawołaliśmy. Ten dziwny zwyczaj mówienia chórem nie minął od przedszkola. - Dzień dobry. Mieliście już zapewne magnetyzm. - Tak. - odezwał się Bartek, kujon i przewodniczący klasy. Nauczyciel zaczął lekcję. W zasadzie było to powtórzenie tego co już mieliśmy, ale z nim robiliśmy także doświadczenia. Przyniósł dwa silne magnesy i puścił po klasie wcześniej żartobliwie ostrzegając: - Tylko, chłopaki, nie wkładajcie ich sobie do kieszeni spodni, bo jak wam coś przytrzaśnie... Klasa zgodnie wybuchnęła śmiechem, a chłopcy istotnie nie wkładali magnesów do spodni. Gdy dotarły i do mnie, złączone, obejrzałam je ze wszystkich stron i podałam dalej. Zatoczyły pełne koło po czym wróciły do nauczyciela. Ten rozłączył je przy pomocy kantu ławki. - Jak widzieliście przed chwilą, te magnesy są trudne do rozłączenia, ale również do złączenia. Potrzebuję czegoś cienkiego. - Hej Krzysiek! Ty masz coś cienkiego! - zawołał Marcin. - Twój jest cieńszy! - odparował chłopak. Wszyscy, łącznie z nauczycielem zaczęliśmy chichotać. Powszechną radość przerwał dopiero Bartek podając panu Formańskiemu ołówek. Nauczyciel wsunął na niego magnesy. Unosiły się paręnaście centymetrów od siebie. Potem lekcja wyglądała normalnie, bez żadnych eksperymentów czy zboczonych akcji. Gdy zadzwonił dzwonek zleciały się Bella i Owca. - Co jest, czemu cię nie było? - pytały jedna przez drugą. - Była na wagarach. - poinformowała je Clod i patrząc na mnie z dezaprobatą wyszła z klasy. Reakcje dziewczyn były zupełnie inne niż jej. Bella poklepała mnie po ramieniu i powiedziała: - Nareszcie, jestem z ciebie dumna. Owca natomiast wytrzeszczyła oczy i patrzyła na mnie z czymś w rodzaju nabożnej czci. O taką reakcję mi chodziło. Nie mogę się doczekać aż jej powiem z kim byłam na tych wagarach. Jednak póki co miałam trochę inne sprawy do załatwienia. Na następnej przerwie zaczepiłam Clod. - Gniewasz się na mnie? - zapytałam. Naprawdę nie rozumiałam jej zachowania. - Skąd po prostu...nie wiem...rozczarowałaś mnie trochę. Myślałam, że jesteś rozważniejsza. - Ja wiem, tylko...dałam się ponieść. Gdyby tylko wiedziała... Ale jeśli jest coś co zbulwersowało by ją jeszcze bardziej, byłby to Castiel. - Rozumiem. - powiedziała, jednak nie było w tym za dużo przekonania. - To co idziemy w weekend na basen? Nareszcie się uśmiechnęła. - Jasne. W domu nie czekały na mnie żadne przykre niespodzianki. Pies spał grzecznie w moim pokoju, a rodzice jeszcze nie wrócili. "Może nie będzie tak źle" pomyślałam i natychmiast tego pożałowałam, ponieważ przed drzwiami frontowymi usłyszałam kroki mamy. Zbiegłam po schodach. - Cześć mamo! - cmoknęłam ją w policzek. Zdziwiła się. Normalnie nigdy tego nie robię. - O co chodzi? Tylko spokojnie. Wiarygodnie. Całe szczęście, że byłam dobrym kłamcą. - Teraz, jak wracałam ze szkoły...znalazłam coś. - I... - popędziła mnie. - Chcę tylko przechować, napiszę ogłoszenia i wszystko żeby trafił do prawowitego właściciela i... - Na litość boską, Marysiu! Jest koniec tygodnia! Nie mam siły na takie gierki, po prostu powiedz o co chodzi. Zamiast powiedzieć tylko podeszłam do drzwi mojego pokoju i wypuściłam spaniela, który obudzony krokami stał teraz czujny na progu. Gdy tylko go uwolniłam zbiegł po schodach i zabrał się obwąchiwania mamy. Kobieta krzyknęła zaskoczona. - Co to ma być?! - Pies. - odpowiedziałam niewinnie. - Przecież widzę! Ale co on robi w moim domu?! - Mówiłam ci już, że go znalazłam. Jest tu tylko na jakiś czas. Nawet zaczęłam przygotowywać ogłoszenia. - skłamałam jeszcze ten jeden raz. Mama popatrzyła na zwierzaka sceptycznie, a chwilę potem dała rękę do powąchania i pogłaskała go nieśmiało po głowie. Odpowiedział zachęcającym merdnięciem ogona. - W sumie to zawsze chciałam mieć spaniela. - uśmiechnęła się ciepło do psa, a gdy skierowała wzrok na mnie jej spojrzenie stwardniało. - Oczywiście karmisz go, dajesz wodę i wyprowadzasz! - Tak jest! - zasalutowałam, a mama uśmiechnięta powróciła do zabawy z psem. Z nadejściem weekendu wszystko staje się piękniejsze. Takie wrażenie przynajmniej odnosi ktoś kto nie musi chodzić do liceum i zamierza pogodzić się na dobre z przyjaciółką. Na basenie byłam już przed czasem, bo wiedziałam jak spóźnienia wkurzają Clod. Co dziwne ona też często kazała na siebie czekać. Tym razem nie było inaczej. Spóźniła się 5 minut. Jak na nią to i tak nieźle. Potem poszłyśmy się przebrać i na basen. Płynęłyśmy obok siebie, wolno i spokojnie cały czas gadając. - A jak długo możesz zostać? - spytałam. - O 16 mam być w domu. - To zdążymy. - przerwałam na chwilę, a potem palnęłam - Mam psa. - Co? Od kiedy? - aż się zatrzymała. Zrobiłam to samo. - Znalazłam go po szkole. - sprzedałam jej tą samą historię co mamie. - Czyli nie jest tak do końca twój. - No nie. Właściwie to mam tylko znaleźć jego dom. - Nie wiesz jak ma na imię? Pokręciłam przecząco głową. - Póki co mówię na niego Bernie. Jak usłyszał to imię w telewizji zaczął szczekać. I na tym się skończyło. Z Clod nie można gadać o psach, nie lubi ich. Nigdy nie potrafiłam tego zrozumieć, ale też nie dyskutowałyśmy o tym za dużo. Żeby poprowadzić myśli innym torem zaproponowałam wyścigi. Prawie się podtopiłam, ale i tak przegrałam. - Gratulacje. - To co...teraz zjeżdżalnia? Pobiegłyśmy do czerwonego, kręconego monstrum i zjechałyśmy parę razy. W międzyczasie zdążyli włączyć gejzery. - Tam! - krzyknęłam. - Chodźmy szybko. Clod się zgodziła, ale potem spojrzała na basenowy zegar. - Muszę już lecieć, bo mama mnie zabije. - powiedziała z wyraźnym poczuciem winy. - Dobra, nie ma problemu. - odparłam. - W sumie, sama muszę zaraz iść. Tylko jeszcze raz zjadę. - skinęłam głową w stronę zjeżdżalni wodnej i podbiegłam w jej stronę. Nie było kolejki więc wszystko poszło bardzo sprawnie. Namierzyłam swoje klapki i szczelnie owinięta ręcznikiem weszłam do szatni, pod natryski. Nikogo nie było więc szybciutko się umyłam i wycierając twarz wkroczyłam do przebieralni. Stanęłam w progu i osunęłam materiał sprzed oczu. Zobaczyłam 4 nagich mężczyzn z czego jeden stał idealnie przodem do mnie. Zamarłam, a nogi jakby przyrosły mi do podłogi. Patrzyłam mu idealnie tam. Chciałam odwrócić wzrok, najbardziej na świecie, ale nie potrafiłam się do tego zmusić. Facet zerknął na mnie i wydał zduszony okrzyk jednocześnie zasłaniając się ręcznikiem. Zaalarmowani tym pozostali bywalcy szatni równocześnie skierowali na mnie wzrok. Wszyscy cali czerwoni i ja blada ze wstydu pośrodku tego wszystkiego. Upuściłam ręcznik na podłogę i ślizgając się na mokrej posadzce wypadłam na basen i wbiegłam do damskiej szatni. - Co tak długo? - zapytała Clod, ale gdy tylko zobaczyła, że zaraz prawdopodobnie zejdę na zawał/umrę ze wstydu dała sobie spokój. Pożegnałyśmy się szybko i brunetka zostawiła mnie samą. I wtedy uświadomiłam sobie kolejną straszną rzecz. Mój ręcznik. Został. Na podłodze. W męskiej. Nie zamierzałam ryzykować powrotem tam więc po prostu wytarłam się pobieżnie papierem toaletowym i wróciłam do domu. Ledwo zdążyłam przekroczyć próg już czekały na mnie nowe problemy. - Błagam nie teraz. - zasłoniłam się ręką przed ostrym spojrzeniem brata i próbowałam uciec do pokoju. - A właśnie, że teraz. - zagrodził wyjście swoim ciałem. - Tylko szybko. - usiadłam i od razu, gdy tylko moje spojrzenie padło na brata przypomniała mi się chwila gdy jeden z mężczyzn obecnych w szatni zasłonił się i zwiał. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. - Wszystko wiem. Alexy mi powiedział. Cholera. |
CZĘŚĆ 12 (lip 6. 2015)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Cholera, cholera, cholera. - Nic ci do tego. - powiedziałam, sama zaskoczona swoim spokojem. W środku wrzeszczałam jak mała dziewczynka. Nie mógł powiedzieć rodzicom. - A właśnie, że tak... - Nie! Nie jesteś moim ojcem i nie masz prawa prawić mi kazań! A teraz wyjdź, chcę zostać sama. - Musisz zrozumieć, że... - Nic nie muszę! - wściekle zmrużyłam oczy. Panika przerodziła się w złość. Przyparta do muru zaczynałam się miotać, byłam taka odkąd pamiętam, a Andrzej doskonale o tym wiedział. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. W takich chwilach wkurzał mnie najbardziej. Mój genialny brat, przykładny uczeń i wzór wszelkich cnót...myślał, że może pouczać wszystkich na około?! Był zmęczony, doskonale było to po nim widać. Chyba tylko dlatego dał za wygraną. - Jak sobie chcesz. - burknął i wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi. Odetchnęłam z ulgą i opadłam plecami na łóżko. Miałam spokój - przynajmniej na razie.
Tydzień zadziwiająco spokojnych stosunków z moim starszym znajomym - Castielem. Zachowywał się jakby nic nigdy się nie wydarzyło i tylko od czasu do czasu na korytarzu zaszczycał mnie przelotnym spojrzeniem i delikatnym grymasem ust. Nie chciałam się narzucać...dostawałam chwilowego zawału, a on szedł dalej. I wszystko wracało do normy. Dopiero w 10 dni od pamiętnych wagarów kiedy to nic niepodejrzewająca dyskutowałam z Bellą, zauważyłam go na drugim końcu korytarza. Mogłoby się wydawać, że czegoś się nauczyłam, ale nie. Wciąż mnie intrygował. Odwróciłam się tak by móc śledzić go wzrokiem przez cały czas opierając się plecami o ścianę. Obok mnie Bella wciąż coś mówiła o wyjściu do centrum po szkole, ale ja skoncentrowałam się tylko na zmyśle wzroku. Castiel wrzucił coś do szafki, zatrzasnął ją i zaczął iść w naszą stronę. Natychmiast skierowałam wzrok na coś innego. Starałam się utrzymać neutralną minę i zaczekać aż przejdzie. Gdy wydało mi się, że minęło tyle czasu, że powinien być już daleko z powrotem spojrzałam przed siebie. Zazwyczaj działało. Nie tym razem. Stał tam. Blisko, na wyciągnięcie ręki. Więc dlaczego wydawał się taki daleki i nieosiągalny? - Bardzo się starasz mnie nie widzieć. - uśmiechnął się kpiąco, błyskając ostrymi zębami. Nie miałam pojęcia co na to odpowiedzieć. "Masz rację"? Otworzyłam tylko i zamknęłam usta, wyglądając przy tym zapewne jak przygłupia ryba. Castiel zdawał się nie zauważyć. Tylko patrzył. Lustrował moją twarz tak długo i z taką poważną miną, że prawie się zarumieniłam. - Nadal masz tego psa? Pokiwałam głową niezdolna do wydobycia z siebie dźwięku innego niż mysi pisk. - Radziłbym ci... - powiedział i powoli, jakby nie chcąc mnie przestraszyć wyciągnął rękę. - Trochę się wyspać. - delikatnie, tak, że prawie tego nie poczułam, pogładził mnie palcem pod oczami. Wstrzymałam oddech, zamarłam. Castiel szybko zabrał rękę i odchodząc odwrócił się jeszcze na chwilę. - Bo wyglądasz jak zombie. - zarechotał złośliwie i zniknął za załomem korytarza. Wypuściłam z płuc całe powietrze. Dobrze, ściano, że mnie wspierasz. Bez ciebie już dawno leżałabym bez życia na szkolnej podłodze. Potrzebowałam jeszcze krótkiej chwili żeby uspokoić galopujące serce i mogłam wrócić do świata żywych. Rany, czym ja się tak przejmuję, przecież on tylko się ze mnie nabijał. Na-bi-jał. Ale to było takie niespodziewane, takie ciepłe, miękkie i... Stop! Nabijał się. Tylko i wyłącznie chciał mnie wyśmiać. Tyle. - Co to miało być? - Hę? - odwróciłam się gwałtownie w prawo, skąd dobiegał dźwięk. Bella. Bella?! O. Mój. Boże. Ona tu była przez cały czas! Wszystko widziała! Była świadkiem jednego z bardziej upokarzających wydarzeń w moim życiu. Chcę umrzeć. Tu i teraz. Jestem gotowa. Piorun, zawał, cokolwiek! - Mary, czy ja o czymś nie wiem? - Bo widzisz, ja... - Umawiasz się z nim? - CO?! - wykrzyknęłam zwracając na nas uwagę połowy korytarza i wybuchnęłam histerycznym śmiechem. - Ja...i...hahahahahahahahahahahaha, o boże, serio? Hahahahahahahah... - Tak to wyglądało. - blondynka wyglądała na urażoną. - To o co chodzi? - Moje relacje z tą małpą są...dosyć specyficzne. - Teraz nazywasz go małpą, a chwilę wcześniej prawie się rozpływałaś. - zauważyła. Prychnęłam zawstydzona. - Wcale nie. - nawet sama sobie nie uwierzyłam. Zadzwonił dzwonek więc czym prędzej ruszyłam do klasy, z ulgą akceptując tę wymówkę. - Nie wywiniesz się! - krzyknęła za mną Bella i podbiegła kawałek by do mnie dołączyć. Ma rację. Pora ją wtajemniczyć. - Niesamowite! Gdzie się podziała ta strachliwa szara myszka? - zapytała Bella gdy opuszczałyśmy budynek szkoły po ostatniej lekcji. - Tu. - wskazałam na swoją twarz. - I jest przerażona tym co wyprawia. Bella zachichotała. - A dziewczyny wiedzą? - Nie. To zbyt zawstydzające by o tym mówić. - Przecież my cię nie wyśmiejemy! Trochę zaufania. - wydęła zabawnie wargi. - Dobra, już dobra. - uległość dała o sobie znać. Poza tym gdzieś w głębi serca naprawdę chciałam im o wszystkim opowiedzieć i chyba tylko potrzebowałam zewnętrznego bodźca. - To do zobaczenia jutro! - krzyknęła i pobiegła do nadjeżdżającego autobusu. Zostałam sama. Tego dnia nie było Owcy, a Clod poszła na rehabilitację więc byłam skazana na samotny powrót do domu co w sumie aż tak mi nie przeszkadzało. Lubiłam być sama. Weekendy też zazwyczaj spędzałam u siebie, a nie spotykając się ze znajomymi. Niektórzy powiedzieliby, że jestem aspołeczna. Może to i prawda... Po paru minutach czekania na przystanku zorientowałam się, że nie mam plecaka. - Skleroza... - burknęłam do siebie pod nosem, zawracając do szkoły. Niebo było ciemne i zasnute chmurami. Mam nadzieję, że zdążę przed deszczem, bo nie byłabym sobą gdybym nie zapomniała z domu parasolki. Zanim zorientowałam się gdzie zostawiłam cholerny plecak minęło 15 minut i jak można było przypuszczać moje szczęście postanowiło się objawić. Tak, już padało. I to jak! Deszcz nie był gęsty, ale krople duże i szybkie. Długa aleja prowadząca do głównego wejścia do szkoły mimo, że z dwóch stron obsadzona drzewami była wystawiona na działanie wody. Mogłabym przeczekać, ale...nie, nie chce mi się, muszę wyprowadzić Berniego i umyć łazienkę. Zebrałam się w sobie i wyszłam na deszcz. Starałam się biec równym truchtem, ale już po parunastu metrach zaczęłam ciężko oddychać. Woda spływała mi po twarzy i moczyła ubranie, musiałam utrzymać tempo. Zimno, zimno, zimno. W pewnym momencie usłyszałam zbliżające się od tyłu kroki. Ktoś biegł. Super, tylko gwałciciela brakowało. Kilka sekund i... Deszcz ustał. Znaczy - nie, padało, ale już nie na mnie. Zdziwiona zerknęłam w górę - parasol. Spojrzałam za siebie - Lysander. - Uważaj, bo się przeziębisz. - upomniał mnie z delikatnym uśmiechem. - Dziewczyny powinny dbać o zdrowie. - Ja...dzięki. - wyszeptałam. - W porządku. - odpowiedział i zapadła niezręczna cisza. Słyszałam, że jest małomówny, ale ja chyba jeszcze bardziej. Zawsze ważyłam słowa w obawie, że palnę coś głupiego, ale i tak niewiele to dawało. Lysander otarł się o mnie ramieniem. Przez mokrą koszulkę robiło to większe wrażenie niż zazwyczaj. Drgnęłam zaskoczona. - Wybacz. - powiedział. - Moknie mi ramię. Tym jednym, prostym zdaniem obudził poczucie winy. I tak oto poświęcając swój komfort psychiczny przytuliłam się do niego bokiem, tak by on także zmieścił się pod parasolem. Bałam się, że spłonę z zażenowania, ale to tylko parę metrów. Kilka bardzo długich metrów. W zasadzie to jeszcze nigdy droga ze szkoły nie była tak długa i...przyjemna. To miłe. Czuć oparcie, ciepło wysokiego faceta. Uprzejmego faceta. Z drugiej strony jednak skręcałam się z wysiłku by nie odskoczyć na bezpieczną odległość. Chodziło o niego i o to jak on to odbierał, o to się martwiłam, czy nie jestem dla niego wrzodem na tyłku, durną małolatą, którą trzeba było się zając z litości. Czy przyzwoitości, bo przecież był dżentelmenem. Gdy dotarliśmy na przystanek i weszliśmy pod dach odeszłam od Lysandra na 2 metry. Strzepywał parasol z wody, a z jego twarzy powoli schodził delikatny rumieniec. Uśmiechnęłam się pod nosem. Chyba nie było tak źle. Chłopak zerknął na mnie i zacmokał z dezaprobatą po czym zaczął grzebać w swojej torbie. Co? O, co mu chodziło? Może... Dotarło do mnie jak żałośnie musiałam wyglądać cała mokra, z włosami poprzyklejanymi do głowy. Jęknęłam cicho. Gdyby był tu Castiel z pewnością uznałby, że przypominam topielca. Ja sama tak uważałam! Czym prędzej zabrałam się za poprawianie mokrych włosów, ale w połowie zrezygnowałam. To nic nie da. - Masz, wytrzyj się. Niebieska tkanina przecięła powietrze i wylądowała na mojej głowie przysłaniając mi pole widzenia. Uniosłam ją dwoma palcami i zerknęłam pytająco na Lysandra. - Koszulka na WF? - Nie martw się, nieużywana. Uspokojona zaczęłam wycierać włosy. - Więcej niż raz. Jęknęłam i zerwałam ją z głowy. Lysander się śmiał. Głośno i szeroko, ze mnie. To takie...niepodobne do niego. Przez chwilę po prostu się gapiłam, ale po paru sekundach sama zaczęłam chichotać. Nie wiadomo z czego, to tylko jego dobry humor był tak zaraźliwy. Chłopak umilkł i przeczesał włosy palcami. Wyglądało to jak z jakiegoś filmu, przymknął oczy, a błyszczące krople spłynęły po jego palcach i rozpyliły się w powietrzu. Parę spadło na mnie. Taki piękny...nawet nie tyle przystojny co właśnie piękny. Majestatyczny i taki...no nie wiem...dobry? Tak, to było to. Wyglądał jak anioł z jakiegoś obrazu. Promieniujący dobrocią obrońca słabych, zwycięzca nieprawych, wyciągający dłoń chcąc zabrać cię do innego miejsca, lepszego miejsca, tam gdzie wreszcie będziesz szczęśliwy. - Mary? Zamrugałam wracając na ziemię. - C-co? Co? - Mogę? - pokazał swoją bluzkę. - Jasne, proszę. - rzuciłam mu materiał i pod pozorem poprawiania włosów schowałam twarz za dłonią. Co za wstyd! A pomyślał by kto, że starszy brat zahartuje mnie na męskie towarzystwo. Lysander schował ręcznik z koszulki z powrotem do torby i znowu się do mnie odwrócił. - Jak tam twój pies? - zapytał. Zamiast, jak normalna osoba, odpowiedzieć na to przecież zwyczajne pytanie zaczęłam snuć teorie spiskowe i zastanawiać się skąd on to wiedział. Bo przecież... - Castiel ci powiedział? - Uh...tak. - odparł zbity z tropu i jakby trochę zakłopotany. - Przyjaźnicie się, prawda? - Tak... Wbiłam wzrok w swoje dłonie i postanowiłam otworzyć się przed tym dobrym i uprzejmym chłopakiem. - Jaki on jest? - Hm? - zmarszczył brwi. - Bo widzisz... Ja nie mogę się zdecydować czy jest dobry czy zły. Raz bywa wredny i złośliwy, innym razem jest zabawny i miły... Co mam o nim myśleć? - w końcu odważyłam się zerknąć na Lysandra spod osłony włosów. Opierał głowę o splecione dłonie, miał zamyślony wzrok. Znowu przypominał mi obraz jakiegoś dawnego mistrza. Taki wyraz twarzy mieli wielcy filozofowie na portretach, naturalnie więc spodziewałam się mądrej odpowiedzi, która rozjaśni mi pogląd na Castiela. - Myślę, że musisz to stwierdzić sama. Au. Właśnie zabiłeś moje marzenia. - Poza tym nic w życiu nie jest czarno-białe. - nagle się uśmiechnął. - Może rzeczywiście oprócz Castiela. On jest tym typem osobowości, który można tylko kochać lub nienawidzić. I nic pomiędzy. To czy tobie pasuje...to indywidualna kwestia. - Ale ty jakoś się z nim dogadujesz... - Mamy wspólne tematy. - chłopak wzruszył ramionami. "Jakie?" chciałam zapytać, ale nadjechał mój autobus więc tylko uniosłam rękę i powiedziałam: - Pa. Gdy odjeżdżałam zerknęłam jeszcze na Lysandra. Patrzył przed siebie z melancholijnym uśmiechem.
- Bernie! Futrzasta kula wyskoczyła na mnie zza otwartych drzwi. Przebiegał mi między nogami, skakał i cicho popiskiwał w wyrazie radości. Kucnęłam i zaczęłam drapać go za uszami. Pies usiadł i przekrzywił głowę, teraz poruszał się już tylko jego ogon. - Też tęskniłam, skarbie. - zaszczebiotałam i wstałam z kolan. Chciałam tylko zostawić plecak i go wyprowadzić. Nie dostałam takiej szansy. - Co tak długo? - krzyknęła mama z salonu. - Musiałam się wracać po notatki. Nie przyznam się, że zostawiłam cały plecak, zwątpiłaby w resztki mojej orientacji w czasoprzestrzeni. - To szybko wychodź z psem i siadaj do lekcji. Zacisnęłam zęby. Wiem co mam zrobić! Czy ona naprawdę ma mnie za taką idiotkę czy po prostu lubi rozkazywać? Najchętniej to bym usiadła przed telewizorem tylko żeby jej udowodnić, że mam własne zdanie i, że to ja o sobie decyduję. Tylko po co? Chwyciłam smycz i zabrałam Berniego. Spacery z nim zawsze dawały mi nową siłę i pozwalały się wyciszyć. Teraz tego potrzebowałam. Po rozmowie z Lysandrem moje nerwy były rozchwiane. Jednak, mimo wszystko w jego towarzystwie czułam się dużo swobodniej niż z Castielem. On był...spokojniejszy, stały, małomówny, wiedziałam czego się spodziewać, wiedziałam co powie. Był podobny do mnie. Ta myśl przyszła z zaskoczeniem, do tego stopnia, że aż przystanęłam zatrzymując Berniego. Spojrzał na mnie zdziwionymi psimi oczami. Lysander był podobny do mnie. |
Części specjalne[]
Dzień chłopaka (wrz 30. 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Gimba niszczy. Zgodnie stwierdziłyśmy to z Owcą na lekcji biologii. Omawialiśmy właśnie układ rozrodczy męski co mojej klasie przysporzyło sporo radości. Cudowny prezent na dzień chłopaka nie ma co. Po kolejnej gadce w stylu "Obczaj moje prącie, mała" walnie głową w ławkę już nie wystarczało. Zgodnie odliczałyśmy minuty do przerwy. Dzwonek wreszcie zadzwonił i nastała godzina wychowawcza. Teraz miałyśmy wręczyć chłopakom prezenty. Paczkę żelków i różowe skarpety piłkarskie. Każda miała "swojego" chłopaka do którego pochodziła i składała życzenia. Mi przypadł w udziale Dominik - pulchny chłopak o zapachu sera. Równo 2 minuty po dzwonku weszłyśmy do klasy śpiewając „Sto lat” i każda podeszła do ławki odpowiedniego samca. Teraz trzeba było złożyć życzenia uprzednio napisane przez przewodniczącą klasy. - Wszystkiego najlepszego, dużo radości, Niech uśmiech na twej twarzy gości, bo chłopaka dzień, więc częśćiej się śmiej. - urocze. A jakie rymy. Dominik grzecznie podziękował, niemal wyrwał mi z ręki żelki i zaczął je jeść. Gdyby wychowawczyni nie powiedziała, żeby chłopcy „podzielili się z fundatorkami” nawet bym ich nie spróbowała. Swoją drogą: były całkiem smaczne. Wrzesień był ciepły więc po ceremonii w klasie wyszliśmy na boisko szkolne i graliśmy w siatę w kółku. Odbiłam piłkę na tyle nieszczęśliwie, że uderzyła Wiktora – chłopaka, który mi się podobał w samą twarz. - Przepraszam! - pisnęłam. - Nic mi nie jest. - powiedział bez wyrazu. Po tym incydencie skierowałam się na pobliską ławkę i tylko przyglądałam się grze pozostałych. Kolejna zaprzepaszczona szansa. |
Od autora[]
Jest to moje pierwsze opowiadanie więc raczej nie będzie doskonałe. Także proszę o wyrozumiałość ;)
Właściwie cała ta historia to spontan. Piszę bez żadnego planu dalszych wydarzeń. Planuję tylko tyle co na następną część. Więc no...
Nie wiem po co się tłumaczę xDDD