Powieść |
W skrócie[]
Gatunek | Fantasy |
Rodzaj | Powieść |
Data publikacji | 1 września, 2013 |
Data ukończenia | 27 marca, 2016 |
Autor | Paulinkawi |
Główna bohaterka | Lili (Lilianna Fionna Dasty) |
Rozdziały/Części | 5/36 |
Części specjalne | 3 |
Status | Zakończone |
Wstęp[]
Główną bohaterką jest Liliana Fionna Dasty, albo po prostu Lili. Przeprowadziła sie tu do Stanów do dość dużego miasta Recko (brak pomysłów) z Sidney w Australii. O jej rodzinie dowiecie się w dalszych przygodach, ale mogę powiedzieć, że przeżyła ogromną traume. Nie z powodu, że ojciec pił czy coś... Była z nim bardzo zżyta. Do tej pory przypomina jej się scena, ta scena... Która zmieniła ją, na lepsze? Na gorsze? Nie wiem. Tak czy siak z ciotką w Stanach mieszka już od miesiąca w starym domu doczekała 16 i obie wyjechały tutaj. Do liceum SA chodzi już od dwóch tygodni. Zacznijmy od dnia w którym wszystko się zmieniło. Od środy, dnia kilku dziwnych i zarazem zaczynających nowy rozdział w życiu Lili, zdarzeń.
Powieść[]
Rozdział 1- Nowe rzeczy[]
Część 1 (wrz 1, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
-*********************************************************************** Byłam w szkole, pierwsza lekcja przebiegła spokojnie. Jakieś 15 min. przed dzwonkiem, spojrzałam na chmurkę za oknem. Nagle wszystko wybielało i zobaczyłam Kastiela kłócącego się z Lysandrem, potem Rozalie, a później ktoś uderzył mnie w głowę. Wszystko znów było jak wcześniej, siedziałam w ławce wyprostowana, tylko trochę zdezorientowana... Nagle zadzwonił dzwonek. Lil: Co to do cholweki było?... No nic... Spakowałam się i wyszłam na korytarz, cisza i spokój. Lil: (Pewnie to tylko jakieś głupie przywidzenie.) Nagle podbiegła do mnie Roza i nic nie mówiąc, złapała mnie za ramię i zaciągnęła do piwnicy. Tak stał Kas i Lys, kłócący się o nie wiadomo co! Lil: Ale o co oni się biją? R: Lili, oni biją cię o ciebie! Lil: Co?(Chwila była już pierwsza część wię... Nagle poczułam ból z tyłu głowy i upadłam na wpół przytomna.
Otwierałam powoli oczy i zobaczyłam nad sobą Roze, i cztery białe ściany. Lil: Gdzie ja... Próbowałam się podnieść ale bez skutecznie. Kręciło mi się w głowie. R: Spokojnie. Jesteśmy u piguły. Lil: Co się stał-ło? R: Gdy powiedziałam ci, że biją się o ciebie, Amber zaszła cię od tyłu i walnęła deską. Lil: Aha...Ała mój łeb. R: Choć pomogę ci wstać i pójdziemy, akurat na czwartą lekcję. Rozalia pomogła mi wstać i wyszłyśmy z gabinetu. Zaczęłam trawić informację i zebrałam tylko 2 pytania. Byłyśmy już przy klasie gdy: Lil: Zaczekaj Roza. R: Co? Lil: Mam dwa pytania. R: Jakie? Lil: Po pierwsze- Naprawdę spałam półtora godziny? A po drugie- Dlaczego bili się akurat o mnie? R: Nie, ty spałaś 1 godzinę i 50 min. Bo od 5 min trwa 4 lekcja. A co do drugiego pytania, zapytaj się ich. Lili: Dobra, wchodzimy. Weszłyśmy do klasy i wszyscy się na mnie spojrzeli. Nauczyciel zapytał się czy wszystko w porządku i oznajmił, że dyrektorka zawiesiła Amber na dwa tygodnie. Ucieszyłam się z tego powodu. Nagle z ławki wstał Alexy i podbiegł do mnie. Złapał mnie i zaczął się do mnie tulić. Alx: Ciesze się, że nic Ci nie jest. Po klasie przeszła fala uśmiechu. Alexy się mnie póścił i zapytał oburzony. Alx: Czy to takie dziwne, że się o nią martwiłem? Klasa przycichła, a Alexy odzyskał uśmiech. Nauczyciel poprosił nas abyśmy usiedli na swoich miejscach. Ja usiadłam w środkowym rzędzie w trzeciej ławce, a Roza ze mną. Przez całą lekcję nie moglam się skupić, myślalam tylko o tej dziwnej wizji. -***************Z punktu widzenia tajemniczego gościa**************- Stałem za oknem w krzakach i patrzyłem na blondwłosą dziewczynę z różowo-żółtymi oczami. TG: Nareszcie ktoś znalazł ten pas. Dziewczyna ma pierwszą wizje za sobą, ale Atrix* nie da jej spokoju...
|
Część 2 (wrz 1, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Myślałam tak i myślałam, aż Rozalia pukła mnie w ramię i powiedziała mi że nauczyciel mnie o coś pyta. Nau: Lili! Dlaczego nie słuchasz na lekcji? Wstań! Na początku nie wiedziałam co się dzieje, wstałam, a potem zastosowałam patent nr.4. Lil: Przepraszam pana, ale jeszcze jestem w szoku po tym co się stało. + skrucha w oczach i smutna mina. Nau: Dobrze, ale uważaj. Wyjątkowo przymrurzę oko, ale postaraj się uważać na lekcji. Lil: Oczywiście! Usiadłam i zrobiłam minę nr.2 - skupiona i gotowa do nauki. Nauczyciel odwrócił się i znów zaczął coś tłumaczyć. Rozalia spojrzała na mnie z podziwem, a ja tylko wysłałam jej porozumiewawcze spojrzenie. Gdy zadzwonił dzwonek zaczęłam się pakować, nagle ktoś stanął przedemną. Podniosłam wzrok, to był Kas... Nie chciało mi się z nim gadać, więc wstałam, spojrzałam na niego obojętnym wzrokiem. Na jego twrzy malowało się zdziwnienie, ale zanim zdążył coś powiedzieć wyszłam z klasy z Rozalią. Lil: To co... Teraz tylko W-F. R: I do domu! Wyszłyśmy na dziedziniec, planowałyśmy usiąść na ławce, ale siedział tam Lys z nim też nie chciało mi się gadać. Więc pociągnelam Rozalie do klubu ogrodników. R: Co? Lili, gdzie mnie ciągniesz, miałyśmy usiąść na ławce! Lil: Nie chce mi się gadać z Lysanderem. R: Ale, no dobra. Usiadłyśmy na trawce, ja wyjęłam kanapkę. Roza nie wzieła kanapki, więc podzieliłyśmy się moją na pół. Ale za to ja nie wzięłam picia, więc też musiałyśmy się podzielić. Miałam nieodparte wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Wyjawiłam to Rozalii, ale ona tylko się śmiała i mówiła, że to tylko jakieś ptaki czy króliki. Rozalia troche mnie uspokoiła, ale ciągle czułam, że czyjeś oczy się na nas patrzą. Po chwili zadzwonił dzwonek, wszyscy weszli do szatni. Dziś W-F dzieliliśmy z chłopakami, więc musiałam skrupulatnie unikać ich obu. Weszłam do sztni jako ostatnia, najpierw zmieniłam bluzkę teraz czas na spodnie. Zdjęłam je i założyłam moje spodenki do W-F'u. Potem próbowałam zdjąć pasek, ale się nie dało. Lil: Roza, pomóż mi zdjąć ten pas! Rozalia złapała za pas i ciągnęła z całych sił. Pasek zszedł z moich spodenek bardzo opornie, ale teraz przyczepił mi się do ciała. Amber: Co za kretynka, paska nie umie zdjąć. Zignorowałam ją i ciągle próbowałam go zdjąć. Lil: Gdzie jest zawleczka? R: Nie widze jej, jakby gdzieś zniknęła. Roza pociągnęła za ten pas, aż prawie się udało. Niestety gdy go odciągała, czułam jakby mi skóra odchodziła. Wkońcu postanowiłyśmy go zostawić i przykryć koszulką. (Bo wiecie ty był taki ozdobny pas do zwiącywania sukienek, a ponieważ Lili miała na sobie tunikę postanowiła go zawiązać kilka centymetrów nad pempkiem.) Wyszłyśmy z szatni znów jako ostatnie. Pan trener wyszedł i dał nam czas wolny, aż wróci. Roza wzięła piłkę i odbijała ją sobie, ja stanęłam przy oknach i stałam tak obarta bokiem do oknien i sali. Raz spoglądałam na bawiących się uczniów, a raz na miasto za oknami. W pewnej chwili znów poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Przeszły mnie ciarki, spojrzałam na krzak który się rusza... Chwila czy to? Wiewiórka... huhh. -**********Punkt widzenia tajemniczego gościa***********************- Znów stałem, ale tym razem nie sam. Dziewczyna wpatrywała się w krzak obok mnie, jeszcze nie wiedziała, co ją czeka. TG: Jak myślisz za ile pas przejmie władze? ---: Na ile znam Atrix, zamkniętą w tym pasie to pewnie niedługo. TG: Ale zależ też jaką dziewczyna ma silną wolę. ---: I tak ulegnie. -****************Spowrotem Lili*************************- Stałam tak, postanowiłam dołączyć do Rozalii. Zanim się ruszyłam ktoś zatarasował mi przejście. -Co z tobą nie tak Lis? Lil: Idiota, jestem Lili. Dasz mi spokuj Kas? Kas: Dla mnie jesteś Lis. Lil: Aha... |
Część 3 (wrz 9, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Dlaczego ja to powiedziałam? Sama nie wiem.. To jakby samo mi się powiedziało-jakby inna osoba przezemnie mówiła. Kas: Co? Lil: To, daj mi przejść. Znowu to samo! Znowu nie mogę sama nic powiedzieć. Kas: Dlaczego mnie unikasz? Lil: Nic z tych rzeczy! A teraz daj mi przejść. ( Już jest dobrze!) Kas: Nic z tych rzeczy! A teraz mi odpowiedz. Przybliżył się niebezpiecznie, ale chyba nie odważy się mnie dotknąć, ani nic z tych rzeczy... Lil: Kas, prosze Cie, jak kolege... Przepuść mnie. Kas: A ja mówię ci, że dopuki nie odpowiesz nie puszcze cię. Próbowałam się jakoś mu wymknąć, ale jak przechylałam się w lewo to on też. Jak ja w prawo, on tak samo. Nagle wpadłam na dość prosty i łatwy plan- z pozoru. Przechyliłam się szyko na lewo i przyjełam pozycje jakbym miała skakać.On też się przechylił pozostawiając prawą stronę zupełnie wolną, więc szybko zmieniłam kierunek i wyskoczyłam z prawej strony. Odwróciłam się tylko i zobaczyłam za sobą zdziwioną minę Kasa.Ale już mnie to nie obchodziło, odwróciłam sie i pół truchtem przegiegłam obok okien- spojrzałam w stronę kosza. Kentin właśnie zaliczył piękny wsad, nagle Kas złapał mnie za nadgarstek i wszystko znów wybielało. Zobaczyłam korytarz z perspektywy jakiegoś dużego czegoś. Słyszałam jakieś głosy... Jeden głos, żeński. W tej samej chwili zobaczyłam Kasa w podartej koszuli siedzoncego przy szafkach. Spojrzał się w moją stronę i zaczął uciekać. To coś go goniło- wbiegł do łazienki i wyskoczył przez okno. Zrezygnowało i odwróciło się w strone lustra. Zobaczyłam tam... Nie... Nie... NIE! NAJPIERW TUTAJ!!!! POTEM CZYTAJ DALEJ!!!!!!!!!! W lustrze byłam ja, to znaczy potworna wersja mnie. W tej samej chwili usłyszałam głosy (Ilustracja powyżej) i znów wszystko wróciło do normy. Ken ciągle robił wsad... Co się dzieje? Wszystko staneło. Chwila! Znów ruszyło. Ken wylądował, a ja usłyszałam Kasa. Kas: Lili! Zaczekaj. Lil: Puść mnie. W tej chwili do sali wszedł trener. Oznajmił,że gramy w siatę, oczywiście chłopcy na dziewczyny. Rozstawił nas jak chciał... Kilka osób nie chciało grać więc składy były takie: 1.Lily 2.Violetta 3.Irys 4.Rozalia 5.Melania 6.Amber Przeciwko: 1.Kastiel 2.Alexy 3.Armin 4.Lysander 5.Nataniel 6.Kentin I w tych parach czyli 1-1, 2-2, 3-3... itp. Mieliśmy najpierw się porozciągać i poodbijać piłkę, a potem zaczniemy grać. Nie podobało mi się to... ponieważ Pan.Iskrzyk myśli, że jesteśmy mniej sprawne od chłopców i pozwala im nam "pomagać" np. Trzymają nas w talii- czasem wyżej, czasem niżej... A Kas|anowa to już w szczegulności! Ktoś tam się bił na dziedzińcu i Iskrzyk wyszedł, więc mieliśmy zacząć sami... Lil: Oh God Why? Nieszczęśliwie moje słowa usłyszał sam pan z mojej pary. Kas: Nie podoba ci się? Jeśli nie to trudno, mi tak. Lil: Wiem, że tobie tak. Ale mi nie... Jestem tu od 2 tygodni, a na W-F ćwicze 1 raz, a ty już się do mnie przystawiasz. Kas: Weź wyluzuj. Zakład? Lil: Jasne! Napewno Nate (Nejt) i Logan. Kas: A ja myślę, że Roxy (Roksi) i Kimiko o Nate'a. Lil: Ty naprawdę myślisz o takich sprawach? Kas: Nie zawsze. Np. Przy tobi... Lil: Daruj sobie. Zaczynamy już tą rozgrzewkę? Oczywiście W-F w tamtych tygodniach się nie odbył bo Iskrzyka nie było miesiąc. Ale no cóż- trzeba coś wymyślić/. Na początku troche patrzyłam na reszte, ale długo to nie potrwało bo Kas stanął przedemną i złapał mnie z obu stron w talii i kazał robić skłony w bok. Zrobiłam to jak mi kazał, co ja pies jestem? NIE! Nie jestem! Ale nie powiem Kas to pierwszy chłopak, który tak naprawdę zaczął ze mną flirtować. Co? Nie! Liliano Fionno Dasty, O_G_A_R! Lil: Dobra, już puść mnie. Kas: Dlaczego?! Lil: Bo... Bo... (Co by tu wymyślić? O już wiem!) Bo Amber(!!!) się zbiża. Powiedziałam to na tyle głośno, że Amber to usłyszała i faktycznie zaczęła się do nas zbliżać. Powoli stawała się coraz bardziej wkurzona, bo Kas ciągle trzymał mnie w bokach... Lol co ja najlepszego zrobiłam? Amb: Ty............ Lil: Co ja? Amb: Ty......... Lil: No, co ja?! Amb: Ty wredna idiotko! Zaczeła mnie popychać i wymyślać jakieś przezwiska, wkońcu tak się wachałam, że prawie upadłam. Popchnęła mnie jeszcze raz i tym razem upadłam. Leżałam dosłownie na środku sali gimnastycznej a, Amber nade mną stała. Lil: (God, co ja narobiłam? Kuva!! Mogłam to lepiej przemyśleć!) Mogłam to wytrzymać, ale Amber przegieła. Zebrała siły i mnie jeszcze kopnęła. To strasznie bolało, ale poczułam jakby coś się we mnie obudziło, skoczyłam ruchem "Spidermen'a" na równe nogi i krzyknęłam chyba z czerwonymi oczami od złości. Lil: DOSYĆ!!! Wyprostowałam ręke i szybko machnęłam ją po ukosie na znak tego co powiedziałam. W tej chwili coś czarnego podążyło za moją ręką i rozcięło Amber podkoszulek. Wszyscy patrzyli się najpierw na nią, potem na mnie. To było jednocześnie straszne i przerażające, a jednocześnie cudowne i oszałamiające, bo poczułam w sobię Moc. Roz: Co... Co to było? Lil: Ja... Nie wiem. Ale czuje się doskonale. Amb: Wha- Wha- Wha_ Aaaaaaa!!! Amber w towarzystwie świty weszła do szatni, w tej chwili wszedł Iskrzyk i oznajmił, że jesteśmy wcześniej woli i on musi jechać na komęde... Ciekawe co tym razem odwalili... Ale najlepsze było to, że wypuszczał nas 20 min. przed dzwonkiem, Yay! Przebierałam się powoli ciągle patrząc na ten pas, jak na zwykły pasek jest dosyć dziwny, ale nie mogę zbiżać się do Czarno-Kolorowych ubrań i zresztą do tych kolorowych też! Zakładałam bluzkę gdy pasek się sam obniżył... dostłownie teraz znajdował się centymetr lub półtora nad pempkiem, ale w spumie jak się nie zdejmie to jestem dość szczupła założę czarną bluzkę (Taką MiniBluz) i będzie nieźle. Skończyłyśmy i wyszłam z Rozalią pod ramię. Wyszłyśmy na dziedziniec i znów miałyśmy plany, aby usiąść na ławce, ale znów tam siedział Lys. R: Rozumiem choć do klu... Lil: Nie. Ja muszę z nim pogadać. R: Spoko. Roza zwróciła się do Irys i Violetty, a ja do Lysandera. Podeszłam do ławki i bez słowa usiadłam obok niego. On spojrzał na mnie ukradkiem oka. Lys: Przepraszam. Lil: (Co? On chyba, przeprasza. Ale za co?) Eh... To ja powinnam przeprosić. Lys: Egh... Ja przepraszam za tą bójkę i za to... Dołożyłam mu palec do ust w geście "Cicho, teraz ja mówię.". Lil: To ja powinnam przeprosić, za to, że wcześniej tego nie wyjaśniłam i nie spostrzegłam się, że wam obu się podobam. Lekko odsunął mój palec. Lys: Chcesz coś wiecieć, Lili? Lil: Jasne. Przybliżył swoje usta do mojego ucha i wyszeptał mało zrozumiałe dla "MNIE" słowa. Lys: Nie tylko nam. Odsunął się z powrotem i popatrzył na mnie zdziwionym wzrokiem. Byłam cała różowa. _************Punkt TG*********************- Widziałem wszystko co się stało, ale niestety mój wspólnik, został zabrany przez ludzi- czyli tą dyrektorkę i tego nadpobudliwego nauczyciela, ale i tak, zaraz się tu zjawi. Wystarczy tylko portal. TG: Egnikus Petrus*. Pojawił się portal, a z niego wyszedł mój wspólnik. --: I co, się dzieje teraz? TG: Dziewczyna użyła mocy, koleżanka ją zaatakowała w czasie, gdy ty się biłeś z tymi "Ludźmi" . --: Hhhhhh... Moc pasa. Atrix, ja nie wiem, czy Atrix będzie chciała opuścić tą dziweczyne. TG: Nie wiadomo. Tylko ona sama to wie. Ale widać, że podoba się kilku, istotą płuci przeciwnej. --: Jeśli, ona się zakocha, Atrix także. A do tego nie można dopuścić! -*********************Z powrotem Lili****************- Lil: Jak to? Lys: Tak po prostu. O nie... Lil: Co? Lys: Idzie twoja dobra koleżanka, Amber. Lil: Akurat ci się na żarty zebrało. -Egnikus Petrus*: Zaklęcie bramy czy portalu pomiędzy wybranymi osobnikami rasy ludzkiej/czy może ludzkopodobnej. |
Część 4 (wrz 12, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Lys: Śmiejesz się? Masz dobry humor, mimo tego co się stało. Lil: No.
Lys: O czym myślisz? Lil: Lysander, chyba podobasz się Li. Lys: Co? Stracił swoje maniery, zamiast "słucham" powiedział "co"... Łał! Lil: Pstro. Mówię, że Li na ciebie czeka. Chyba się jej podobasz. Spojrzał na mnie tak jakbym była bez serca. No wiecie... Lil: Ok! Rozumiem! Mam jej to powiedzieć? Lys: Nie, lepiej idź uratować Nataniela, bo Kastiel mu chyba nie pomaga. Lil: Dobry pomysł. Uśmiechnęłam się do niego, wstałam i już miałam odchodzić, ale napadła mnie dzika myśl. Pochyliłam się na tyle, że nasze twarze były na jednej wysokości. ocałowałam go w policzek i odeszłam... Chwila, dlaczego to zrobiłam? To mój przyjaciel nie powinnam mu robić nadziei... Nagle poczułam jakby miała szpilki w mózgownicy- zamroczyło mnie. Trzymałam się za głowę i upadłam na kolana. Usłyszałam głos, taki jak w wizji.
Lil: Nie! Krzyknęłam, ciągle trzymając się za głowe.
Lil: Nie! Nie zgadzam się!
Po tym zdaniu głos znikł, a ja znów widziałam wszystko. Siedziałam na środku dziedzińca. Obok mnie klęczał Kastiel, a na ziemi siedział Nat i Lys. Nat: Lili, nic ci nie jest? Lil: Ja... Nie wiem, za bardzo, ale chyba nie. Lys: Jak chcesz przyciągnąć uwagę to potrafisz zaskoczyć. Pozostali czyli Kas, Nat, Charlotte i Li się na mnie dziwnie spojrzeli, a Amber prawie pękła ze śmiechu, nie wiem dlaczego. Lil: To nie był mój plan. Kas: Chciałaś tylko zwrócić na siebie uwagę? Wystarczyło podejść i bym był twój. Spojrzałam się na niego. Lil: (Wat?) Aha... Który podbiegł do mnie pierwszy, gdy upadłam? Lys: Eeee... Ja, gdy zobaczyłem, że się chwiejesz, potem Kastiel, gdy krzyknęłaś, a na końcu Nat, bo Charlotte nie chciała go puścić. Lil: Ah, tak. Kastiel? Kas: Uhm... Podrapał się po tej swojej czuprynie. Nat: Ale, Wiesz, ja myślałem, że jesteś z Rozalią i... Kas: Daj sobie spokój i tak udawała. Aż mi się nie chciało wierzyć! Kastiel jest naprawdę idiotą. Lil: Jak bym udawała to bym sobie kolan nie zdarła i bym się do siebie nie darła. Lys: Ona ma rację. Lil: Dzięki. Ale i tak wszyscy się przejeliście i to było miłe z waszej strony. Kas siedzisz przedemną to pomóż mi wstać. Kas: Ok. Zanim zdążyłam, złapać Kasa za rękę żeby mi pomógł. Amber zaczęła się drzeć i upadła na ziemię to wyglądało komicznie. Zaraz po niej na ziemie rzuciły się także jej sługusy i też się darły jak ja. Lil: LoLz! Hahahha... Nat: Eeeee co się dzieje? Lys: Twoja siostra, próbuje takich zagrywek jak Liliana. Kas: Liliana... hahha. Lil: A daj se spokój, farbowany psychopato. Mina mu trochę zżedła. Powyzywaliśmy się jeszcze chwileczkę, a potem weszliśmy do szkoły. Dzień minął mi dość szybko... Zjadłam sama, bo ciotka wyjechała na 2 tygodnie, zostawiając mnie zupełnie samą. No cóż... Takie życie. Weszłam na górę do pokoju i włączyłam mój prywatny telewizor. Leciał serial "iCarly" więc postanowiłam obejrzeć wszystkie programy na tym Nickelodeonie- czy jakoś tak. |
Część 5 (wrz 13, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Ruszałam spokojnie rękami i zamknęłam oczy, aby się wczuć. Obracałam się i dalej machałam rękoma jak idiotka... Nagle usłyszałam dziwny dźwięk od strony okna, więc otworzyłam oczy i przeraziłam się. Za moimi rękami podążało coś podobnego to tego co przecieło koszulkę Amber, a na parapecie siedział jakiś koleś (no nie powiem całkiem ładny), ale i tak przerażający. Lil: Aaaaa! kim ty jesteś i co robisz w moim pokoju?!?! Machnęłam dłonią, a to coś poleciało za nią... Wpadałam na świtny pomysł. Zwróciłam, obie ręce w stronę intruza tak jak "Katara". To coś to mój pasek, łał! Teraz kończył się tuż przy gardle osobnika. --: Łał, spokojniej Atrix. Pas lekko się cofnął mimo to, że ja się nie ruszyłam. Lil: Atrix? Opuściłam obie ręce, pas z powrotem przyjął piewotną formę. Lil: Kim ty do cholery jesteś? --: Heh... Atrix to pas, no... Może inaczej. Osoba- dziewczyna zamknięta w nim. A ja? Ja jestem Marshall Lee Król Wampirów. Lil: Sekundkę... Wampirów? Jaja sobie robisz? Coś takiego jak wampir nie istniej... Nie wiem jak to zrobił, ale stał teraz za mną i szeptał mi do ucha jakieś słowa, byłam sparaliżowana. Marsh: Nie istnieje powiadasz? Więc czemu tu stoję, a ty się mnie boisz? Odskoczyłam od niego i wydałam syczący dźwięk. Lil: Ja się ciebie nie boje! Jeśli jesteś tym za kogo się podaje co tu robisz?- syknęłam Marsh: Nic... A i zdziwisz się jeszcze bardziej! Nie jestem całkowitym wampirem... Moja matka to Królowa Demonów, a ojciec był 'człowiekiem'. Właśnie był-zmienili go w wampira, tak jak mnie. Lil: Ja jestem Lili. Ale... Marsh: Co Lis? Kolejny który mnie tak nazywa MASAKRA! Przekręciłam oczami i zwróciłam wzrok w jego kierunku. Aktualnie lewitował sobie jakgdyby nigdy nic i przeglądał mi bielizne, EJ! Lil: Zostaw to! Marsh: Hehe... Różowe? Masz czerwone? Podbiegłam do niego, zamknęłam szufladę z bielizną i stanęłam centralnie przed nim. Lil: Sio!- powiedziałam stanowczo. Marsh: Bo co mi zrobisz? Zachowuje się jak Kastiel, normalnie klon... tylko ładniejszy. -** Ej, on jest mój!** Zdziwiłam się potwornie, słysze ją jak drugiego człowieka i... i mnie to nie boli! Mniemany Marshall zachcichotał. Marsh: Atrix, nie bądź zazdrosna. Lil: Słyszysz ją?! - spytałam zdziwiona. Marsh: Jasne, że nie... Wnosze to po twojej minie. Lil: Aha. A teraz mogę z nią rozmawiać czy coś? Marsh: Nie wiem. To nie moja sprawa, o czym będziecie gadać. Jak w morde strzelił za przeproszeniem... To jest kopia Kasa. -** Będziesz mogła. Albo słownie, albo po prostu coś pomyśl, ja to słysze.** Lil: (Aha, wcześniej byłaś straszniejsza.) -**Wiem.** Marsh: Skończyłyście pogaduchy?!- zapytał z zazdrosną miną. Lil: Ta. A co zazdrosny? +: Jasne że jest! Jakiś głos rozbrzmiał w całym pokoju. To mnie zabolało, upadłam na łóżko- przez oparcie i zwijałam się z bólu. Podleciał do mnie zaniepokojony Marshall. Marsh: Atrix! Lili! Nic wam nie jest? -** Przepraszam próbowałam coś powiedzieć, ale to bardzo cię boli, więc nie będe już próbowała.** Lil: Nie. To Atrix, chciała czegoś spróbować. Wstałam z łóżka i spojrzałam na telewizor, nadal leciał maraton Aanga. szkoda tylko, że odcinki nie były po kolei. Leciał właśnie odcinek, jak Zuko ćwiczył z Aangiem- obaj bez koszul. Spojrzałam się na Zuko, mój idol mimo tego, że kiedyś był zły. Marsh: Podoba ci się ten koleś? Lil: No ja nie moge! Jesteś zupełnie jak Kastiel! Marsh: Ten czerwonowłosy? Haha! Prosze cię, chyba nie jestem, aż tak szkaradny. Lil: Może. Podeszłam do komody i spojrzałam na telefon 22.00. Jest już dość późno. Lil: Jest już późno. Marsh: To co? Teraz możesz uczyć się władzy nad pasem i jesteś bardziej sprawna fizycznie- może poskaczemy po dachach? Lil: Parkour? Marsh: Nie. Nie będziemy się wspinać. Pas cię podniesie. Lil: Ok, ale najpierw nauka. Stanął przedemną, był o pół głowy wyższy. Ale lewitował. szturchnęłam go lekko- dopiero teraz wyprostował nogi i ustawił się na ziemi. Teraz był o głowe wyższy, żesz! Spokojnie pokazywał mi wszystkie ciosy i jak blokować ataki. Kilka razy przypadkiem go zraniłam i coś potłukłam, ale to nic. Na sam koniec pokazał mi jak mam panować nad złością, aby pas nie wymknął się z pod kontroli. Stanął jeszcze bliżej, złapał mnie za obie ręce i podniusł je do góry, podem w dół i złączył je. Nie rozumiem po co to wszystko. -** Ja też nie* Haha... Jakby tak pomyśleć jest całkiem całkiem. Ładne Czerwone(???) oczy, granatowo-czarne włosy, niebieskawa skóra. Jest inny, a i całkiem wyskoki. -** Mam ci coś zrobić? To mój chłopak!** Lil: (Ok, zaraz mu coś powiem.) To- to jest nie zbędne? Marsh: Tak. - powiedział cicho. Po chwili sprzeczek z Atrix wyszłam lekko z tego jakże krępującego uścisku. Marshall zdezorientowany podleciał do mnie, jego twarz na wysokości mojej. Marsh: Co jest? Lil: Przesadzasz. Masz dziewczynę. Marsh: Ty to ona, ona to ty. Na jedno wychodzi. Lil: Jak chcesz się z kimś tulić to masz to. Jednym ruszem ręki podesłałam mu końcówkę pasa. On złapał go i pogłaskał. -** Powiedz mu, że to bardzo miłe** Przewróciłam oczami i powiedziałam to co chciała Atrix, on się tylko lekko zarumienił i delikatnie puścił pas. Marsh: To co robimy? Parkour? Lil: Ok. O ile ty i Atrix mnie wspomożecie. +: Jasne! Znów upadałam tym razem na ziemię. Marsh: Haha... To zaczyna się robić komiczne. Lil: Nic się nie stało. Ale wiesz nie bardziej komiczne od tej twojej rany na policzku, którą zrobiłam. Poprzepychaliśmy się jeszcze trochę, Atrix coś mówiła- to strasznie bolało. W między czasie zeszliśmy na dół, dowiedziałam się, że on nie pije krwi tylko czerwony kolor, a Atrix odżywia się gdy ja jem! Sweet. Rzuciłam mu jabłko, on wypił z niego kolor, a ja je wszamałam. Weszłam na góre i jeszcze musiałam się przebrać, tak żeby było mi wygodnie skakać i się wspinać. Więc... żółty stanik sportowy, spodnie 3/4 wyglądające jak jeansy, tenisówki, żółte rękawiczki, żeby ręce mi się nie obcierały i szarą bluzę jakby było zimniej-obwiązałam ją sobie wokół bioder. Wyszłam z pokoju, Marshall trochę się gapił, ale już trudno. Atrix śmiesznie go opisała, zaśmiałam się i w tym samym czasie otworzyłam drzwi. Ciągle się śmiejąc wyszłam krok za drzwi i ktoś krzyknął. -: Ał! Uważaj! Lil: Co? |
Część 6 (wrz 14, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Przed drzwiami stało 2 kolesi... Aaaa to ci dwaj, którzy pokłócili się o Lili. Zaakapturzony dużo mi o nich mówił... Lil: Co tu robicie?- powiedziała troche przestraszona. Lys: Roza miała ci przynieść zeszyt, który ci wypadł z plecaka, ale poszła na kolacje z Leo. Więc prosiła ci to przekazać. - Jest dość miły. Jak dla mnie, aż za bardzo. Lil: Dzięki Lysiu! A ten co tu robi? - Haha! To było niesamowite! Była super miła dla Lysandera, a dla tego Kastiela, oschła jak suchar. Nie powiem zacząłem się chichrać pod nosem. Kas: Ważniejsze pytanie, co ten ktoś robi u ciebie w domu, a ty jesteś tak ubrana?. - mina mi zrzedła, najwidoczniej Atrix mówiła coś do Lili, bo gdy to robi ona zaciska lekko pięści. Była zmieszana i zdezorientowana. Postanowiłem odpowiedzieć za nią, a co mi tam! I tak jestem nieśmiertelny. Marsh: Nie jestem ktoś, tylko Marshall Lee- nazwiska nie podam -, a jest tak ubrana bo wychodziliśmy właśnie. -*************************Lili****************************** Marshall powiedział im prawde, szkoda że nie całą. Lysandera to nie ruszyło, po prostu się uśmiechnął, a Kastiel wyglądał na conajmniej trzy razy uderzonego deską. Spojrzałam na Marsh'a, stał sobie spokojnie z zawadiacką miną i czekał na odpowiedź. Nie wiedziałam co zrobić więc, pobiegłam szybko na górę, schowałam zeszyt, wzięłam telefon i klucze. Zeszłam na dół... ich nie było. Drzwi były otwarte na ościerz, a z podwórka było słychać głosy. Podbiegłam jak najszybciej do drzwi i wyjrzałam, a tam Kastiel super zdenerwowany, Lysander powstrzymujący Kastiela przed 'zabiciem' Marshalla. A Marshall? Stał jakgdyby nigdy nic pod drzewem i trzymał się za brzuch; chyba Kas go uderzył. -** Marshall! Idź do Marshall'a!! Ten Kastiel zapłaci mi za to!** Pas pędził jak strzała w stronę Kasa, a ja próbowałam go powstrzymać. Na nic, zrezygnowałam. Zamiast przejmować się pasem, byłam w połowie drogi do Marshalla i krzyknęłam w niebo głosy. Lil: ATRIX!! PRZESTAŃ PROSZE!! OBIECUJE CI ZEMSZCISZ SIĘ, ALE NIE TERAZ! Proszę! Pobiegłam do Marshalla, on zwijał się z bólu, zakrywał rękoma brzuch. Musiało, go naprawdę boleć, skoro gdy robiłam mu rany podczas nauki, nic sobie z tego nie robił. Lil: Marshall! Nic ci nie jest? Co ci zrobił Kastiel? Marsh: K-kto? W brzuch uderzył mnie ten w-w wiktoriańskim stroju, a p-ponieważ ma zapinki ze srebra, trochę to bolało. Lil: Co?! Lysander? Marshall wstał i próbował się rozdziągnąć, ale nie udało mu się. No cóż. Marsh: Ta, ale to nie było takie bolesne. Ten Kastiel to ma mocne kopnięcie. Lil: Kopnął cię?! Dasz sobie rade sam? Marsh: Jasne... Tylko nie zrób im krzywdy. Uśmiechnęłam się lekko i wstałam. Atrix chyba wyczuła moje zdenerwowanie i oddała pas spowrotem w moje rządy. Podeszłam wolnym krokiem do obu winnych. Lil: Co wam strzeliło do głowy? Nie myślałam, że to powiem, ale wynocha z tąd... Powiedziałam stanowczo, ale za razem z opanowaniem. Obaj spojrzeli się na mnie pytająco, gdy ja tylko ruszając lekko ręką powstrzymywałam ten diabelski przedmiot przed wykonaniu na nich wyroku. Przechodzili po mnie wzrokiem. Pewnie zauważyli, że to mój pas, bo było to widać. Pas podniósł się na wysokość dolnej gumki od stanika. Kas: Nawet teraz masz miały biust. -**Beszczel** Lil: Ale, JUŻ!! Krzyknęłam z czerwonymi oczami od złości, ale nie pozwoliłam zrobić im krzywdy. Ale gdy to zrobiłam, przeniosłam ręce gwaltownie w dół. Co spowodowało, że ziemia podemną się lekko zapadła. Taki krąg. Lys: Ale... Lil: Spier***ać, bo pozabijam!! +: Ani mi się waż, wracać! Ał... To b-b-oli... Ja -pomocy? Lil: Aaaaaa!... Atrix coś powiedziała, a ja przepelniona taką złością. Nie mogłam jej opanować, a do tego ona coś powiedziała i upadlam, a ostatnie co zobaczyłam to trawa przed moimi oczami. Obudziłam się, leżałam na kanapie, naprzeciwko mnie na klęczkach spał Marshall. Nie wiedziałam, że wampiry śpią. Była godziana 1.00 w nocy. Próbowałam wstać, nie wydając żadnego dźwięku, ale mi się nie udało. Lil: Aghh. On momętalnie otworzył oczy. Marsh: Lil- to znaczy Atrix , Lili nic wam nie jest? Lil: Ja jakoś przeżyje. Marsh: A Atrix? +: W porządku, dzięki że pytasz kochanie. Lil: Aaggghhhhh... - Zwinęłam się w kłębek i przeczekałam ból.- Atrix możesz już nic nie mówić? Będe mówiła za ciebie. -**Dobrze i przepraszam.** Lil: Nic się nie stało. - powiedziałam uśmiechając się szeroko. Marsh: Chwila... to było do mnie czy do Atrix? Lil: Do obojga. To co idziemy poskakać po dachach? Marsh: No to w drogę! Zabrałam to co wcześniej i wyszliśmy. Na początek sporo pomagał mi Marshall i Atrix. np:. Pomagał mi wejść, a ona zawiązywała pas i jak lina do wspinaczki. Było dużo śmiechu. Marshall i Atrix(ja) wymieniali się słodkimi słówkami... Bleh bleh bleh... On się popisywał, a my podcinałyśmy mu skrzydła. Wspinaliśmy się na kilka małych budynków, potem na kilka dużych i tak minęło kilka godzin. Słońce już świeciło, dlaczego go to nie bolało? Proste jak tost z nutellą! Krem przeciwsłoneczny! Marsh: Która godzina? Lil: Słońce już dawno wstało. Podejrzewam, że gdzieś 6. Ale sprawdzę... O Boże! Jest 7.34 muszę iść do szkoły. Marsh: Aha. A jaki jest najwyższy budynek w mieście? Lil: Moja szkoła, a co? Marsh: Kto pierwszy na najwyższym punkcie? Lil: Nie. Muszę jeszcze iść po plecak i kupić po drodze jakieś jedzenie, a poza tym i tak byś oszukiwał. Przysunął się lekko i powiedział uwodzicielskim głosem. Marsh: Nie użyje mocy. Tylko bieg i wspinaczka... Jak wygrasz przyniosę ci wszystko w mniej niż minutę. Odsunęlam się od niego i powiedziałam również uwodzicielskim głosem. Lil: Jeśli tak to zgoda. ( Możesz mi nie pomagać? Chcę się przekonać czy umiem to i owo.) -*** Spoczko, daj mu w kość!*** Lil: To co gotowy? Marsh: Zawsze. Ustawiliśmy się na krawędzi: Lil: Więc... Marsh: Do biegu... Lil: Gotowy... M/L: START! Wyruszyliśmy równo. Dzięki temu treningowi i skakaniu po budynkach i ovzywiście temu, że ten pas dał mi umiejętności- np. szybsze bieganie, super skoki(takie na serio wysokie, jak oczywiście chce), zwinność itp. Szybko przejełam prowadzenie. Biegliśmy przez najbardziej zatłoczone ulice miasta. Postanowiłam złapać się poręczy na balkonie zaraz nad nami, więc tak zrobiłam. Wskoczyłam dzięki temu szybko na dach, on biegł cięgle po ziemi. -** Dajesz, dajesz jest tuż za nami!** faktycznie, skoczył po krzesłach i wkońcu na dach. Biegliśmy ramie w ramie. I nagle dach się skończył trzeba było skoczyć w dal. No cóż, skok i równo lecieliśmy, nad płotem otaczającym szkołę, potem nad połową dziedzińca i kilkoma osobami. -*** I ch*j niech patrzą. Nie przejmuj się!** Lil: ok. Oboje wylądowaliśmy, Marshall w pięknym stylu, rozłożył cienżar. A ja trochę koślawo- no nic. Za to, że tak wylądowalam straciłam troche czasu i Marsh mnie wyprzedził. Przebiegłam przez tłum gapiów i zaczęłam się wspinać. Był znów szybszy już był prawie na górze, a ja w połowie. Zaparłam się na parapecie, odbiłam z nóg i jeszczepodciągnęlam się szybko i mocno z rąk i wyskoczyłam. Tak z dwa metry nad szkołę, wylądowałam tym razem w piękniejszym stylu, niż Marshall. I tak byłam pierwsza! Lil: yay! Wygrana! Marshall dopiero teraz doszedł na górę. Gdy mnie zobaczyl, zrobił skfaszoną minę i stanął przedemną. Marsh: Gratulacje. To co jaką bułkę z dżemem czy z serem? Lil: Dzięki i z budyniem. Szybko zniknął i po jakiś 30 sekundach był z powrotem. Świeża bułka z budyniem, plecak dobrze zakakowany. Nawet o piciu pomyślał. Lil: Dzięki! - Samowolnie rzuciłam mu się na szyje. -** Opanuj się dzieczyno, bo poczuje się doceniony** Po usłyszeniu tego odskoczyłam od niego z lekkim rumieńcem, zabrałam swoje rzeczy i zeszłam wolno na dół. On widząc tłum ludzi też zamiast powoli zlecieć, to wziął mnie na ręce i zeskoczył po prostu. Wylądował jakgdyby zeskoczł z jednego schodka. Lil: Z łaski swojej już mnie puść. Marsh: Jak sobie pani życzy. |
Część 7 (wrz 16, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Lil: Ta. Może i pan ładny, ale dość głupi.- poklepałam go po ramieniu. Marsh: Ładny? - zapytał z podniesionymi brwiami Lil: Brzydki - odpowiedziałam z pięknym wyszczerzem. Marsh: Atrix, by tak nie powiedziała. Lil: Ale ja i owszem.\ Odwróciłam się i zobaczyłam, że dookoła nas zabrali się uczniowie mojej szkoły. Naszczęscie dyry ani żadnych nauczycieli jeszcze nie było... Oprócz Pani Miki, ale ona nie jest nauczycielem, tylko sekretarką i do tego ma 20 lat. Więc zachowuje się mniej więcej jak my. Nie zwraca uwagi na drobne popisy. Jak jest bójka to rozdziela delikwentów, ale ani razu nie doniosła dyrce. Lil: Hej, wszystkim? --: Kim jest twój przyjaciel? - krzyknął jakiś człowieczek z tyłu. Lil: Przyjaciel? Jaki przy... A no tak! Podszedł do mnie od tyłu i złapał w talii. Marsh: No przedstaw mnie. -** No, ludzie! Powiedz mu coś. Ciekawe czy przez te 400 lat jak jestem tu zamknięta, też tak zarywa do panieniek. A poza tym jest dla ciebie za stary, jest od ciebie starszy o 987 lat. A dopiero od stu jest wśród śmiertelników.** Lil: (ok) Puść mnie staruchu, albo odetne Ci te paluszki. - powiedziałam groźnie, ale i na tyle cicho, aby tylko on słyszał. Nastychmiast mnie puścił i podrapał się po głowie. Chcialam odejść, ale zapomniałam o tej chordzie otaczającej nas. Rozalia przepchnęła się z Lysanderem do samego środka. R: Hej, Lili! Kim się pyta co to za przystojniaczek? Lil: Hejo, was moge przedstawić. Marshall. Marsh: Co? Lil: Gunwo. To jest Roza. Roza- Marshall, Marshall- Roza. Marsh: Miło mi ci... Lil: Ona ma chłopaka. - powiedziałam mu cicho do ucha. Marsh: ... Cze. R: Hej. Lil: A z Lysanderem się znacie. Lys: Nie. Nie przypominam sobie. Lil: Co? -** On i ten czerwonowłosy tego nie pamiętają. Wymazałam im pamięć, kiedy byłaś naładowana mocą. ** Lil: (Aha...) Pomyłka! Lysander to jest Marshall, Marshall to Lysander. Lys: Miło mi. Marsh: Mi troche mniej. Lys: Słycham? Marsh: Nic... - powiedział szybko i się obrócił na pięcie. Minęła chwila, ja rozmawiałam z Rozalią i kilkoma dziewczynami z innych klas, np. Madi z 1c czy Amanda z 2a. Marshall rozmawiał, lub raczej flirtował z innymi dziewczynami, na co Atrix kazała mi go bić łokciem w żebra. Grupka szybko się rozeszła, bo żadne z nas nie odpowiadało na najczęściej zadawane pytania, takie jak: - Ile to ciacho ma lat? / Ile masz lat, przystojniaczku? - Ma dziewczynę? / Masz już dziewczynę? - Jak on zeskoczył z tegodachu, że mu nic nie jest? / Jak ty z tamtąd zeskoczyłeś? - Dlaczego on woli Ciebię, odemnie ?! / Dlaczego się z tą Lili zadajesz? (Ta... Amber...) - Wpadniesz na impreze o 17.15? / Wpadniesz na impreze o 17.15? - Czy moż...;;;; Chwila wróć do poprzedniego pytania. Impreza?! Lil: Jasne, że będe. Marsh: A ja razem z tobą. Lil: Nie. Marsh: Tak. Lil: Nie. Marsh: Tak. Lil: W życiu Cie nie wezmę na impreze. Na dodatek u Kastiela. Marsh: Skąd wiesz, że to u niego? Lil: Bo właśnie zaprasza nas jego kuzynka, która z nim mieszka. W tym momęcie przerwała mi Roza, która już dawno temu spławiła Lysandera. Buu... R: To idziemy na zakupy? Lil: Nie. Znajde coś w szafie. Nie noszę sukienek, więc zostają spodnie. R: Szkoda... To idę namówić kogoś innego, narazie! Lil: Naraska! Szybko pobiegła w stronę wejścia i- i -i teraz! Już jej nie ma. Lil: To było też do ciebie Marshall. Marsh: Będe tu na ciebie czekać. - przytulił mnie, to było dziwne. Lil: Wow! Przesadzasz! To, że twoja dziewczyna jest we mnie, to nie zanaczy, że ją jestem! Jednym ruchem odepchnęłam go od siebie. Lil: Atrix, chcesz się pożegnać? +: Cześć, słonko. Lil: Aaaa. Zwinęłam się z bólu i przez to przewróciłam. Marshall jest może idiotą, ale jest bardzo szybki; moce wampira. Jedyne czego żałuje to, to że żebym się nie uderzyła głową o ziemię musiał, albo podlecieć do góry, albo objąć mnie (całą) i samemu upaść. Żebym się nie postrącała. Najlepsze jest to, że złapał mnie, gdy już praktycznie leżałam, więc ma refleks. Upadliśmy na ziemię, słyszałam jęk Marshalla. Wyglądało to pewnie mocnarnie i bohatersko. Lil: M-m-marshall... - powiedziałam bardzo cichym i stłumionym głosem. - Nic ci nie jest..? Wypuścił mnie z objęć i delikatnie podleciał do góry. Lil: Marshall? Marsh: Nic mi nie jest. Idź na te lekcje. Lil: Ale... Wyprostował się przedemną i zrobił pewną siebie minę. Marsh: Idź, nic mi nie jest. Lil: Dobrze. Cześć. Pierwszy raz od 3 lat, nie wiedziałam co powiedzieć. Od zawsze, byłam bardzo wyszczekana, a teraz? Może odebrało mi mowę, bo chyba pierwszy raz ktoś zrobił, dla mnie coś takiego. Weszłam do szkoły nie oglądając się za siebie. Wszystkie lekcje mijały długo i ciężko. Z wyjątkiem informatyki. Ona minęła mi najgorzej.Lekcja wolna- siedzę na fejsie, na komixxach i słucham CeZika oczywiście w słuchawkach. Zalogowałam się tylko na fejsie, a tu 100 wiadomości w skrzynce odbiorczej. Oczywiście dotyczących "nowego ciacha", "Umięśnionego idola", "Niebieskowłosego przystojniaka", "Niezwykłego obłąkańca". Wiem, wiem z tym ostatnim to przesadziłam. No cóż. Miałam jeszcze zajęcia dodatkowe na świetlicy. Pani nie było, ale i tak musieliśmy zostać na świetlicy! A że na te zajęcia (Dla szczegulnie uzdolnionych) Chodzą 2-3 osoby nie było nas za dużo. Więc wyszłam, ze szkoły o 14. 20. Miałam jeszcze niecałe 3 godziny do imprezy. |
Rozdział 2- Dziwne zmiany[]
Część 1 (wrz 18, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Lil: Czy ciebie do reszty poje**ło?! Mogłeś mnie przejechać! --: Taki był wstępny plan. Ten głos. Czerwona małpa. Lil: Czego? Kas: Podwieźć cię? Lil: Co będziesz z tego miał? Kas: Przyjem... Lil: Gadaj, już. Bez ściemy degeneracie. (Słowo z innego opowiadania.) Zmierzyłam go od stup do głowy. Siedział na świetnej maszynie. Mocny silnik. -** Aż mi go szkoda. Ale jak coś dotyczące Marshalla, możesz go uderzyć>?** Lil: ( Dla mnie spoko.) To powiesz? Kas: Eh... Miałem cię zawieść do mojej kuzynki, żeby więcej się dowiedziała o tym idiocie. Lil: Idiocie? Znam chyba tylko ciebie. - zamyślona mina i lekki uśmieszek. Kas: Chodzi o tego niebieskowłosego. Ma dziwny kolor włosów. -** On sam jest dziwny** Lil: Powiedział koleś z czerwonymi włosami. A poza tym Alexy, ma niebieskie włosy. -** Marshall ma granatowe włosy naturalnie.** Lil: A i "Ten idiota" ma naturalnie 'Granatowe' włosy. Kas: Widać, że to jest dla ciebie ktoś więcej. Lil: Równie dobrze można powiedzieć, że ty i Amber jesteście małżeństwem. Z gracją obeszłam motor dookoła i weszłam na chodnik. Szłam tak i byłam już w połowie drogi, gdy naszła mnie myśl. Lil: Atrix, co znaczyła ta ostania wizja w której potworna ja ganiam Kasa? -**Ta wizja miała się zdarzyć wczoraj, bo coś się zdarzyło. Ale pojawił się Marsh i zmienił całą przyszłość. Bo widzisz nie wszystkie wizje są trafione, zakłócić je mogą istoty nie z świata śmiertelników. Tak, jak na przykład jakiś demon czy gargulec. Przyszłość stele się zmienię, nie ma ustalonej wersji życia.** Lil: Aha... To dość proste. Ale mam jeszcze jedno pytanie. -**Wal śmiało** Lil: Dlaczego wcześniej tego dnia w szkole, byłaś taka straszna, taka "Zła"? -** Wiedziałam, że o to zapytasz. Ale chodzi z grubsza o to, że pas inaczej nazywany Okslionem. Emituje złą magię. Jestem tu uwięziona 400 lat, zdążyłam nasiąknąć tą mocą, mogę się sama stąd wydostać, ale tylko dzięki osobie trzeciej. W tym przypadku jesteś nią ty. Wystarczyło by moc miała na ciebie dość duży wpływ, a mogła bym się uwolnić. Ale zanim mnie tu zamknięto ktoś powiedział mi: 'Dwie drogi są do ucieczki wyznaczone. Jedna śmiercią i nienawiścią, na trupach zbudowana. Drugą zaś pomoże istota ci bliska, jedyna. Druga ścieżka to wyzwanie, ponieważ moc pasa pozytywną się stanie. ' Więc, gdy przez twoje oczy zobaczyłam jedyną mi bliską osobę. Moc ulotniła się ze mnie, ale w każdej chwili może powrócić. ** Lil: Podsumowując, jak jakaś poderwie Marshalla, moc powróci. Ty mnie zabijesz i sama się uwolnisz. -**Ta.** Lil: Dla mnie spoko. Skończyłyśmy rozmowę, bo stałam przed domem. Drzwi otwarte na oścież? Włamywacz? -**Masz pas** Lil: Racja. Weszłam cichutko do domu, zamykając drzwi za sobą. Pas w pogotowiu, powoli przeszukałam wszystkie pomieszczenia. Pusto. Mój pokój pusto. Może po prostu nie zamknęłam drzwi. Hmm... Opuściłam ręce, pas wrócił do pierwotnej formy, a ja rozmyślałam czy zamknęłam drzwi. --: BUU!! Lil: Aaaaaa! Ki ja! Powaliłam osobnika sierpowym w twarz. ---: A-a-ł. Na ziemi leżał nie kto inny jak Marshall. Lil: Co tu robisz? Marsh: Leżę. - powiedział... leżąc. heh... Lil: Co ogólnie robisz w "moim domu"? Jak tu się dostałeś? Marsh: Okno w łazience. A przy okazji ładna bielizna. - powiedział wstając na równe nogi. Lil: ... -,- Wypad. Marsh: Co? - zapytał zdziwiony. Lil: Wypad mi stąd. Złapałam go za rękę i pociągnęłam do drzwi. To nie było takie trudno, bo leciał. Otworzyłam drzwi i wypchnęłam go z domu. ... Lil: ... Puścisz moją rękę? Marsh: Nie. +: A odciąć Ci, ją skarbie? Znów prawie upadłam tym razem ja byłam szybsza i podparłam się pasem. Lil: Khe. Khe. To nic, choć boli ciągle tak samo. Marsh: Aha. A i skarbie nie odcinaj mi ręki. Lepiej jej. Lil: A weź spadaj na drzewo. Puścił mnie więc szybko zatrzasnęłam drzwi i pobiegłam pozamykać wszystkie okna. Przy tym w moim pokoju pukał w szybkę on. Marsh: Wpuść mnie. - powiedział stłumionym głosem z oczami szczeniaczka, w tym przypadku nietoperka. Lil: Nie. Idź się przygotować na imprezę. Zasunęłam roletę. Teraz wystarczyło się umyć i wybrać ciuchy. Weszłam do łazienki i zdjęłam bluzkę, właśnie miałam zdejmować stanik, ale przedtem spojrzałam w lustro i sprawdzałam czy mam tłuste włosy. A tam w odbiciu, w szybie siedzi Marshall. Lil: Wyp.... Idź stąd! Zasunęłam i tą roletę. Lil: Dlaczego go było widać w lustrze? -** Jest w 2/5 wampirem.** Lil: A pozostałość. -** Przecież ci tłumaczył! A niech stracę. 2/5 -demon, 2/5 - wampir i 1/5 człowiek** Lil: taa... Rozebrałam się do końca i wzięłam prysznic. wyszłam po jakiś 15 min. Nie zawijałam włosów są za krótkie. Ubrałam szlafrok i wyszłam z łazienki, przechodząc prosto do mojego pokoju. Zatrzymałam się przed szafą. Lil: Co ubieramy? -** Coś modnego, sexsownego ale i z gustem.** Lil: Dla mnie spoko. Zaczęłam przekopywać szafę. No to tak... Turkusowa koszulka z dekoltem, czarne szorty, szare getry, ciemnobrązowe kozaki z paskami, oczywiście czarne kocie uszy i jakaś czarna marynarka. Shit, mam tylko tą od Kastiela, co mnie trzeciego dnia szkoły odprowadził do domu. No trudno. -** Połóż rzeczy na łóżku, musimy coś najpierw zjeść.** Lil: Racja. W tej chwili usłyszałam głośne burczenie brzucha. Obie się zaśmiałyśmy. Zeszłam na dół i zjadłam makaron z serem. Włosy mi wyschły, weszłam na górę i ubrałam się. Powoli włożyłam jeszcze nie używane kozaki. Lil: Strasznie uciskają. -** Rozchodzą się** Lil: Racja. Która to godzinka? Pasem wzięłam telefon z szafki, trzy nieodebrane połączenia, Sms i godzina 16.30. Połączenia od Nata- skąd ma mój numer? Połączenie od Kasa- a ten skąd ma mój numer? Połączenie od Alexy'ego- ciekawe po co dzwonił? Sms od Kasa- "O 16.45. wyjdź przed dom." Lil: Nie mam zamiaru. -** to co robimy?** Lil: Telewizja? -** Telewizja** Zeszłam na dół, zebrałam wszystkie potrzebne rzeczy do torebki, położyłam ją obok siebie i włączyłam telewizor. Włączyłam na kreskówki, mój ulubiony sposób na spędzanie czasu. Cartoon Network i leci właśnie "Pora na Przygodę!" Yay! Odcinek "Bad Little Boy". Już wiem skąd kojarzyłam Marshalla. -** Dlaczego tam jest Marshall? I śpiewa z jakąś blondyną?!** Lil: To kreskówka. Narysowane postacie, wymyślony scenariusz. A ta blondyna to Fionna. Zastanawiam się tylko dlaczego akurat Marshall jest w tej bajce? -** Nie wiem, w Nocosferze mówił, że będzie grać w filmie.** Lil: Nocosfera? Już wiem! Autor zrobił postać na jego podstawie. Bo cały serial powstał około 1980 roku, a mówiłaś, że jest tu od 100 lat. Atrix nie zdążyła odpowiedzieć, bo zadzwonił dzwonek do drzwi. Godzina 16.50. No cóż i tak miałam już wychodzić. Wzięłam torebkę, otworzyłam drzwi i szybko je zamknęłam. -** Dlaczego zamknęłaś drzwi?** Lil: Bo mi się nie dobrze zrobiło. -** Daj spokój.** Lil: No dobra. - powiedziałam głosem krzywdzonego człowieka. Za drzwiami stał Marshall w niezłych ciuchach. Czarne jeansy. Czarna marynarka i biała koszula, wyjęta do połowy ze spodni. Marsh: Łał ładnie, wygląda- cie. Lil: Dzięki. +: Naprawdę? Dziękuje kochanie! I znów zwinęłam się z bólu i znów ruszyłam ręką i pas mnie uratował. Marsh: W porządku? Lil: Khe. No. Nie uwierzysz co przed chwilą oglądałyśmy. Marsh: Co? Lil: Pora na Przygodę... Odcinek "Bad Little Boy". Marsh: A.... E... Ja... Lil: Spoko, kochasiu. Marsh: Idziemy piękna? Lili ty też możesz iść. Lil: Ha Ha. -** powiedz mu tak: "O jakie to słodkie! Dziękuje!" i pocałuj go w policzek.** Lil: (Dobra.) Atrix każę ci przekazać: O jakie to słodkie! dziękuje! I po... Nie zrobię tego! Marsh: What? Lil: Atrix kazała mi cię pocałować. Marsh: Spoko całuj. Nie bój się, nie gryzę. Lil: A może jednak. Szybkim ruchem pocałowałam go w policzek, a potem wycierałam język ręką. Wyglądałam jak prawdziwy kot. Nagle jakby znikąd podszedł do nas Kastiel. Kas: Nikt więcej? Lil: A skąd ty tu? Kas: Miałaś wyjść, przysłałem ci Sms'a. Lil: A ja ci odesłałam odpowiedź. Marshall złapał mnie w talii i powiedział łagodnie do Kastiela. Marsh: Spokojnie, stary. To nie jest nikt szczególny... Lil: (Uffffffff...) Marsh:To tylko moja dziewczyna. W tej chwili obudziły się we mnie uczucia Atrix. I powiedziała dwa zdania za mnie. Lx: Nie przesadzaj, Kastiel nie musisz się denerwować. Marshall i ja to tylko p---- Powróciłam już ja. Lil: P---rzyajciele. (Jak to zrobiłaś?) -** Nie wiem. Marshall powiedział to co powiedział, a mi samo się wyrwało.** Lil: ( Już raz tak było.) -**Pamiętam** Chłopcy wymieniali się zdaniami, które ze strony Kastiela były coraz ostrzejsze, a od Marshalla, łagodne, a zarazem urażające dumę czerwonej małpy. Lil: Cicho! Czego chciałeś Kas? Kas: Dać ci prezent. Lil: Nie chce nic, od ciebie. Kas: A jednak masz na sobie moją marynarkę. Spojrzał na mnie znacząco i z miną "Zaraz będzie moja" i "Odczep się frajerze". Lil: Trudno. Kas: Co?! Stanął zdziwiony, gały mu wychodziły z orbit. A Marshall? -** Stoi i śmieje się wniebogłosy, nie zaraz on odleci.** Lil: (CO?!) Złapałam chłopaka za jego jasno niebieską rękę i ściągnęłam go na ziemie. |
Część 2 (wrz 19, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Kas: O co wam chodzi? Zastanowiłam się przez chwilę, ale niestety odpowiedział za mnie Marshall. Marsh: Nic, idziemy na imprezę do Ciebie. Kas: O, nie! Ty nie idziesz, dziwaku. -**Że co, on mówi? Powtórz bo nie usłyszałam!** Lil: (Spokojniej) Coś ty powiedział? Kas: Że on nie idzie. Uczucia Atrix dają mi się we znaki. Denerwuje się z byle powodu. Zacisnęłam lekko pięści i poczułam, że Marshall nadal mnie trzyma za rękę. Lil: (Jego ręka? Nie!) Szybkim ruchem zabrałam rękę i się opamiętałam. Lil: To July* nas zaprosiła, ty nie masz nic do gadania. Rzuciłam mu szyderczym uśmieszkiem. Lil: A tak poza tym, dlaczego nazywasz go dziwakiem, kretynie? Kas: Ma niebieską skórę i czerwone oczy! To mówi samo za siebie! Lil: Ty masz ohydną mo... twarz i okropny charakter, a to nie czyni cię dziwakiem, tylko kretynem i idiotą. Kas: Nie wiedziałem, że tak o mnie myślisz. Zaczęłam się lekko się denerwować. Lil: A kto tak o tobie nie myśli? Odwróciłam się do niego tyłem i spuściłam głowę, zaciskałam zęby i pięści. Usłyszałam tylko ich głosy. Marsh: Atrix, Lili uspokójcie się. - był pokrzepiający. Kas: Kto to Atrix, do jasnej cholery? Poczułam narastającą moc. Otworzyłam oczy tak jakby z przymusu. Wtedy wydałam cichy jęk. Marshall zaprzestał kłótni, schylił się i popatrzył na mnie. Marsh: Lili... Powiedział przestraszony. Mnie strasznie piekły oczy, nie z powodu łez, bo nie płakałam. Marsh: Lili. Twoje oczy... zmieniają się. Przytulił mnie do siebie, słyszałam bicie jego serca. Słyszałam także różne pojedyncze słowa z ust Kastiela. Uspokoiłam się. -** Nabierałaś ciemnej mocy. Twoje serce, jeśli nie znajdziemy dobrego zaklęcia. Eh... Możesz stać się zła. "Możesz zniszczyć świat".** Ostatnie zdanie, ono jest z wizji. Nie. Nie. Spokojnie. Odwróciłam się do Kastiela patrzył na nas przestraszony, trzeba by coś wymyślić. Kas: Co to było? Lil: Po prostu wyjmowałam szkła kontaktowe. Dlatego Marsh powiedział, że moje oczy się zmieniają. Kas: Aha. Lil: To do zoba na imprezie. Zanim zdążył coś powiedzieć, zamknęłam dom i pociągnęłam czerwonookiego na chodnik i szłam w stronę domu Kasa. Zatrzymałam się dopiero w połowie drogi. Spojrzałam na chłopaka, nie dość, że był różowy, to jeszcze gapił się rozmarzonym wzrokiem. Stanęłam skrzyżowałam ręce na piersi i tupnęłam lekko nogą. Czekałam na jego reakcję. Lil: Marshall... Cisza. Lil: Marshall! Cisza. -** Walnij go lekko pasem, może się ocknie.** Lil: Dobry pomysł. Zamachnęłam się i dostał prosto w twarz. Mam chyba trochę za dużo siły. Lil: Marshall!! Budź się!! Złapał się za policzek. Marsh: Ał... To bolało. Za co to? +: Za co? Za to, że patrzyłeś na "Lili", rozmarzonym wzrokiem i byłeś różowy jak Rich*! Lil (Znowu?) Ahhh... Poczułam kolejny raz ten sam przerażający ból! Byłam już wprawiona więc : ręka -> pas -> Chwila wytchnienia -> i wstajemy. Marsh: ... Ja... Lil: Cicho, kretynie. Bo kopiesz sobie grób. Marsh; Ok. Przyjął to dość dobrze. Szliśmy tak całą drogę w ciszy, dopiero jak doszyliśmy usłyszałam głośną muzykę. Spojrzeliśmy po sobie, oboje byliśmy zaskoczeni. Miał ogromny dom! No cóż ja go prowadziłam to on musiał zapukać. W drzwiach stanęła July, z niezłą tapetą. Ju: Siema! Wchodźcie! Weszliśmy do środka. Było strasznie kolorowo, od różnych światełek i strasznie głośno! Nagle zatrzymaliśmy się, a July stanęła na stole i krzyknęła do wszystkich. Ju: Uwaga! Uwaga! ... Muzyka ucichła. Wszyscy się na nią spojrzeli. Ju: Marshall Lee już jest!! Muzyka dalej zaczęła grać, a dookoła Marsha zbiegły się chyba wszystkie dziewczyny. Chłopcy zostali sami na parkiecie i stali tak wpatrzeni w tą grupkę. No cóż. Raz kozie śmieć. Złapałam pierwszego lepszego i zaczęłam się z nim bawić, tańczyć, wygłupiać. Wkoło mnie zbierało się coraz więcej chłopców. Połowę znałam, ćwierć kojarzyłam, a reszta... poznam. -** Baw się, baw! Nieźle tańczysz! ** Zaśmiałam się i dalej się bawiłam, po kilku piosenkach opadłam trochę z sił. DJ ogłosił oczywiście konkurs na Miss i Mistera. Lil: Mam dość, idę się napić. Chłopcy westchnęli i namawiali mnie na dalsze tańce. Niestety nie udało im się. Lil: Sorry chłopcy. Ale opadłam z sił, za jakieś 15 min. będę jak nowa. Ale wie któryś, gdzie jest jakieś picie? --: Ja wiem. Zgłosił się jakiś blondynek z miodowym... Nataniel?! Lil: Co ty robisz w domu Kastiela? Nat: Jak widzisz, bawię się. Lil: Aha... to gdzie to picie? Nat: Za mną. Złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą. Szliśmy przez chwilę i wyszliśmy z domu przez jakieś drzwi. Weszliśmy do ogródku. Był bardzo ładnie oświetlony i stały tam prawie wszystkie osoby z mojej klasy! Dziewczyny w miniówkach, a ja kocie uszy! Podeszliśmy do nich. R: Hej Lili! Lil: Siemasz. Jak tam impra? R: Spoczko. A i poznaliśmy tego nowego przystojniaka. Leo lekko się podbuzował. Lil: Spokojnie Leo, Rozalia kocha tylko ciebie. R: I nie zapominaj o tym! Przytulili się. Lil : Ooooooo Jakie to słitaśne! Sweet Focia na Fejsa! Wyjęłam telefon i zrobiłam im sesje. Super wyszli. Nagle ktoś zasłonił mi oczy. Lil: Alexy? --: Nie. -** To Marshall.** Lil: Marshall? --:Nie. Lil: (Atrix!) -** To na 200% Marshall. Nwm powiedz mój chłopak? Albo przystojniak.** Lil: Kretyn. Złapałam jego rękę i ją wywinęłam. On się pochylił, a jego twarz znajdowała się na wysokości mojej. Lil: Nie, Marshall. Hę? Marsh: Już dobrze. July*- Postać z opowiadania "Nowy początek". Rich*- Perkusista w zespole Marshalla. "Marshall Lee and the scream kings". |
Część 3 (wrz 20, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Lil: A tak. Puściłam go i wyprostowałam swoje kocie uszy. Lil: To jak tam u was? Jak poszedł shopping? Jakby znikąd pokazał się Alexy z miną co najmniej jakby się naćpał... Zaraz, przecież to Alexy. Alx: Znakomicie! Rozalia współpracowała ze mną, ale Viola... Musiałem jej wybrać coś zgodnego z jej stylem. Lil: To chyba dobrze! Na to zdanie, Alexy znów podskoczył i mnie przytulił. Po jakiś 2 min, nieco mi się to znudziło. Lil: Nie uważasz, że wystarczy? Alx: Nie! Była umowa, pamiętasz? Lil: Oczywiście! Uśmiechnęłam się i pocałowałam chłopaka w policzek. On odskoczył uradowany, wszyscy rozumieli o co chodzi oprócz Marshalla i Atrix, która dopytywała się co ja zrobiłam. Lil: (Spokojnie, Alexy to gej i mój najlepszy kumpel.) -**Było tak od razu.** Rozmowę przerwał nam Marshall. Marsh: Wyjaśni mi ktoś dlaczego, ten koleś się do mnie przytula. I faktycznie. Marshall stał z głupawym wyrazem twarzy, a Alexy się do niego przytulał. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać, włącznie z Lysanderem i Atrix. To był niesamowity widok. Lil: Alexy! Już zostaw go bo będzie miał traumę. Puścił go i się obraził na 1... 2... 3.... Od trzech do czterech sekund. Łał, nowy rekord! Alx: To co powiedzieć mu? Chce zobaczyć jego minę. Ir: Czemu nie. Alexy zbliżył się do Marsha i powiedział mu coś na ucho. On aż się zjeżył i odskoczył z piskiem za moje plecy. Teraz to tarzaliśmy się po trawie. -** Nawet ja przyznam się, że to było świetne!** Lil: Hahaha... (No przecież) Marsh: No, dajcie spokój! Podał mi ręke, a ja ciągle się śmiejąc wstałam z ziemi. I gdy się uspokoiłam zauważyłam, że przede mną stoi rozkładany barek z barmanem?! Kastiel ma chyba za dużo kasy i nie ma na co wydawać. Lil: Przez te śmiechy, jeszcze bardziej zachciało mi się pić. Macie coś do polecenia? Otarłam łzy, ogarnęłam się i wskazałam na barek. Lys: Tak. Najlepsza jest Pepsi z lodem. R: Dla mnie jednak pomarańczowy szejk! Vio: A- a... ja polecam, wiśniowe niebo. Zastanowiłam się i szybko odpowiedziałam, podchodząc zbyt blisko do Lysandera. Przymknęłam oczy i wyszczerzyłam się szeroko. Lil: Dobry pomysł! Pepsi zawsze najlepsza! Otworzyłam patrzałki, twarz Lysa była kilka centymetrów od mojej. Patrzyłam przez chwilę w jego oczy, a potem szybko zabrałam twarz i się zarumieniłam. Lys: Heh... Nigdy nie zwróciłem uwagi, że masz dwa kolory oczu. Lil: No cóż, to się nazywa wada wrodzona. Mam jeszcze jedną... Zbytnia śmiałość. Odwróciłam się w stronę barmana i poprosiłam to co zaproponował Lys. Barman szybko mi przyniósł moje picie. Wzięłam je i upiłam łyka. Bm: Proszę 2,50. Prawie się udusiłam. -** Jezu, ale z ciebie ofiara...** Lil: Co? Bm: 2,50. Lil: Ale... No ok! Torebka była pełna, chwile szukałam w niej kasy... Nie ma! Lil: No pięknie, nie mam kasy! Oparłam łokieć o blat, a glosę położyłam na ręce. Nagle usłyszałam głos. --: Nie musisz płacić, ale za przysługę. Lil: Nie! Wole tu zostać i odrabiać te 2,50 niż mieć u ciebie przysługę Kas. Kas: Aha... Ale to naprawdę ci się opłaca. Podniosłam zdziwiona głowę w stronę z której dobiegał głos. Zobaczyłam fajne rockowe ciuchy, lepsze niż zwykle nosi. Lil: Jak? Kas: Będziesz miała prawo do tańczenia i rozmawiania z casanovą tej imprezy. Lil: Z Marshallem? Nie dziękuje! Mam go już dość jak na jeden wieczór. Kas: Że co>? Zamyśliłam się lekko. -** Chyba chodziło mu o niego samego** Lil: (Też racja) Nie dzięki, z tobą mi się nawet gadać nie chce. Odwróciłam się i znów próbowałam coś wygrzebać w torebce. Nagle ktoś złapał mnie za rękę i podał barmanowi kasę. --: Proszę, to za tą dziewczynę. Lil: Nie trzeba. --; Trzeba. Ten głos. Facio który oprowadzał mnie po szkole miał identyczny. Lil: Brajan? Br: Nie, święta krowa. Lil: Dużo się nie pomyliłam. Wszyscy znów się zaśmiali i wszyscy dokładnie znali Brajana. był tylko o rok starszy. Br: To co tam? Kasy się zapomniało? R: A ty się jeszcze dziwisz? To je Liliana, tego nie ogarniesz! Znów wszyscy się zaśmiali. Pogadaliśmy trochę, ale Brajan musiał wracać do środka, bo był zastępcą DJ'a. Odwróciłam się odpiłam napój i stanęłam przodem do wszystkich. Lil: Teraz tak, kiedy wybory na Miss i Mistera? Kas: Właśnie się zaczynają. Lil: Jak można wygrać? R: Chodzi o to, że dziewczyna lub chłopak najbardziej szalejący i najodlotowiej ubrany dostaje nominacje. Potem wybierają przez największe wiwaty. Lil: To lecimy! Nie chce się spóźnić. Chce zobaczyć minę Amber gdy przegra. Potaknęli mi jednogłośnie. Marshall gdzieś zniknął. Trudno. -** Wcale nie. jak mi jakaś go poderwie...** Lil: (Nie bój się. Takie casanovy jak on, nie są zbyt podatni na flirty i zaloty) -** Może i racja, ale ciągle się martwię.** Weszłam ostatnia do środka, właśnie jakiś koleś na scenie ułożonej z trzech ogromnych stolików, ogłaszał nominacje. Usiadłam wygodnie i słuchałam wyborów Mistera. DJ: Pierwsza nominacja. - Marshall Lee! Lil: ( Samo zachwyt...) DJ: Druga. - Kastiel! A ostatnia... - Armin! Lil: Tego się nie spodziewałam. Ir: W życiu, bym nie pomyślała. -** Nie mają szans z Marshallem!** Lil: (Dobra, będę mu kibicować. Tylko nie uwalniaj głosu, tu nie mogę użyć pasa.) -** No dobra...** DJ: Wybór publiczności! Armin!- jakieś 67% w skali głośności. Marshall! Lil: Ooooooooo!! Marshall!! (Zadowolona?)- było dość głośno daje tak 89%? 91%? DJ: Kastiel!- też około tego co Marsh. - 89%- 91%. No trudno. Będzie musiała wybrać Miss. A oto nominacje... Pierwsza. - Amber! Lil: Hahaha!! Ale jaja! chce to zobaczyć! DJ: Druga. - Rozalia! Nie mogła chwile uwierzyć, ale wepchnęłyśmy ją na stoliki. DJ: Ostatnia! - Charlotte! Lil: Uuuu!! DJ: Nie no żart! Lili! Mina mi zrzedła. Oczy chyba wyblakły, a ja nie zamierzałam wstać z tej kanapy. Lil: Że What?! Nie wejdę na tą "Scenę"! Pierwsza była Charlotte! Nagle ktoś mnie podniósł. Poznałam wiktoriańskie spodnie... Lys. Teraz stałam tak z kocimi uszami do połowy na oczach i zdezorientowana. Nagle DJ złapał mnie za łokieć i ustawił obok Rozy. DJ: Teraz wybiera publiczność! Amber!- dość głośno jak na nią jakieś 2%. Nie... około 85%. Lili!- no nieźle...- wszyscy chłopcy i do tego Marshall i Kas na stoliku obok.- też 85%. Wredne te baby. Roza!- miała trochę cichsze... Szkoda... Jak miała bym przegrać to tylko z nią. Dobra... To ma ktoś pomysł jak to rozstrzygnąć? Zapadła wielka cisza. Wszyscy stali i tylko do siebie szeptali. -** Ja mam pomysła, a brzmi on tak...** Po chwili wsłuchiwania się pomyślałam nad tym planem. Był świetny! Lil: Ja ma pomysł! DJ: Dajesz! Lil: Niech ci dwaj nominowali chłopcy wybiorą jedną z nas dwóch, a potem ta która wygrała wybierze chłopaka. Tak jak miało być. DJ: Świetny pomysł! Chłopaki podejdźcie tu.... Stanęli przed nami. Marsh niezbyt pewny siebie, Kas tak samo. Z resztą nie wiedziałam na którego zagłosować, obu ich darzyłam takimi samymi uczuciami.Ale powracając do tematu, jeśli nie wygram to nie będę musiała wybierać,a ja naprawdę chciałam wygrać, szczególnie z Amber. DJ: Kas którą wybierasz? Kas: Daj sobie spokój, Marek! Przecież wiesz, że na Lili. DJ: Ok! Marsh? Marsh: Nie wiem. A mogę zadać im pytanie? DJ: Jasne. Obszedł nas dookoła. Amber pewna siebie i z zadziornym uśmieszkiem. Ja? stałam uśmiechnięta oczywiście zawadiacki uśmiech.Najpierw zatrzymał się przed Amber. Patrzył na nią. I Oglądał jej ubranie. Potem zatrzymał się przede mną, spojrzał mi w oczy potem obejrzał całą mnie. Zatrzymał się na jednym punkcie. Nie zdejmując uśmiechu z twarzy (bo nie mogłam przestać się śmiać) podniosłam mu głowę dwoma palcami. Lil: Nie gap mi się w biust, bo ci przypie*dole. Cofnął się kilka kroków. Marsh: Co byście zrobiły jakby wygrała wasza rywalka. Oczywiście Amber odpowiedziała pierwsza z miną dobrego człowieka. Amb: Pogratulowałabym jej i bardzo mocno uściskała. Lil: Ekge... Powiedz prawdę.. Eghe! Amb: Dobra. I tak nie przegram więc poco się pytasz! Marsh: A ty? Lil: Pewnie twoja dziewczyna miała by na ciebie focha i kazała by mi cię uderzyć. A i byś dostał dwa razy, bo jeszce odemnie. Marsh: To groźba. Lil: Nie, błogosławieństwo. Oczywiście, że groźba. Zatrzymał się na chwile, pomyślał oczywiście z miną "mądrego inaczej". Po chwili przestał myśleć nad wyborem, wyprostował się, zabrał mikrofon z ręki DJ. Marsh: Lili! Wszyscy wybuchnęli głośnymi brawami. I gwizdami! Brajan założył mi na głowę jakąś plastikową, ale dość ładną tiarę. Którą przypięłam sobie spinką do włosów, żeby nie spadła. Nagle uświadomiłam sobie, że muszę wybierać. Brawa ucichły, a DJ zapytał się mnie którego wybieram. Odrzuciłam wszystkie myśli, uczucia, liczyły się tylko wspomnienia, ale z Marshem nie mam ich tak dużo. Przypomniałam sobie ten moment gdy ich obu pierwszy raz zobaczyłam. Gdy byłam sam na sam z każdym. Gdy dobrze się z jednym i drugim czułam. Nagle przypomniałam sobie to zajście. We wczorajszą noc. Nauka z Marshallem, agresywne zachowanie Kastiela. To, że przy mnie siedział. Ale z drugiej strony, dzisiejsze zachowanie Kasa, przed moim domem. Naprawdę chciał, żebym wyszła i to, że chciał spędzić ze mną trochę czasu.Nie wiem co myśleć. Miałam otwarte oczy, nie minęła nawet sekunda, a ja tyle przemyślałam. A jednak nic nie myślałam. Wzięłam mikrofon do ręki i zbliżyłam się do nich. -** Dlaczego nie słyszałam jak myślisz?** Lil: ... -** Lili?** Patrzyłam się na nich. musiałam wybrać. Wzięłam wdech i zapytałam się... Lil: Co byście zrob-bili jak bym wybrała drugiego? Przechodziłam powoli wzrokiem po obojgu. Marsh stał ciągle niepewnie. Ale w końcu coś powiedział. Marsh: Nie wiem, ale co bym miał zrobić. Uśmiechnąć się? Nie, bo taka dziewczyna mnie nie wybrała. Płakać? Nie, bo zawsze możesz zmienić zdanie. Zdenerwować się? O co? To tylko zabawa. I co miałbym zrobić? Najpewniej bym udawał, że nic się nie stało i dalej ci pomagał. -** Ja myś... Lil: (Teraz nie obchodzi mnie co myślisz!) Kas: Nie wiem, czy byś wybrała jego. Mimo jego ckliwej gatki. Znasz go ledwie kilka dni. Po co byś miała go wybierać. I co teraz? Marshall pewnie każdą bierze na taką gadkę. |
Część 4 (wrz 22, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Lil: A jak bym wybrała? Kas: Proste. Byś stąd wyszła, dlaczego? bo mnie znasz dłużej i wiesz, że nie jestem zbytnio przyjazny. Przez publiczność przebiegły szepty, a od Kasa bił chłód. Teraz podeszłam do Marshalla aż za blisko. Lil: A jak, powiem że ci nie wierze? [Pytanie na jego poprzednią odpowiedź] Był na tyle blisko, aby mikrofon przy mojej szyi (Tak mniej więcej pod podbródkiem) dotykał jego torsu. Spuścił głowę i spojrzał się na mnie. Marsh: Będę musiał Cię przekonać... Nasze usta się zbliżyły, położyłam ręce na jego klatce piersiowej, zaraz potem on położył ręke na mojej i... Wizja! nosz.... Były tylko przebłyski. kilka klatek które się powtarzały... na pierwszej mój pocałunek z Marshallem na drugiej jakaś fioletowowłosa dziewczyna w furii, potem ciemność i na koniec jakieś ogromne pomieszczenie, patrzyłam z perspektywy kogoś kto leży i ledwo co widzi. Marshall walczy z fioletowowłosą. Moi znajomi niektórzy walczą z jakimiś potworami z cienia, a inni leżą tak jak załóżmy ja. Wróciłam do rzeczywistości, przypomniałam sobie słowa Kasa i Atrix. Zanim nasze usta się spotkały o-odepchnęłam go od siebie. Lil: Wybieram Marshalla... I zrzekam się korony na rzecz Amber. - powiedziałam cicho do mikrofonu gdy schodziłam ze stołów. Zdjęłam tą plastikową podróbkę, puściłam mikrofon Atrix jej głos. Powrócił. -** Dlaczego? Jak tak mogłaś? Ja... go kocham.** Wyszłam z domu i kierowałam się w stronę własnego. Skakałam po lampach przy pomocy pasa. Po chwili zebrałam się i odpowiedziałam. Lil: Przepraszam. Nie wiedziałam co robię. Jestem takie głupia! Ale mimo to chciałam to zrobić, ale przeszkodziła mi wizja. Wiesz jaka. -** Nie, nic nie widziałam... Zablokowałaś myśli, nie miała dostępu do twojej podświadomości.** Zatrzymałam się i stanęłam na jednej z lamp. Lil: Co? -** No tak. Jedyne co widziałam to jak prawie pocałowałaś Marshalla!** Po tych słowach poczułam ukucie w okolicach serca i prawie spadłam. Lil: Co... Co się dzieje? -** Pas z powodu kolejnej wizji wytwarza coraz więcej negatywnej mocy. Jeśli obejdzie się bez kolejnych wizji, będziesz sobą jakiś tydzień.** Lil: CO?! Mamy tydzień, aby odnaleźć to zaklęcie?! I zginę? -** Możliwe, że nie zginiesz. Jesteś dość wytrzymała i masz silną psychikę. Dowód jest na to taki, że mnie zablokowałaś. Pas cię nie zabije, tak z resztą myślę... Ale może przejąć władze. A wtedy, albo stanę się wolna, albo ja umrę, a ty zostaniesz tu zamknięta. Ale jest gorzej to nie musi być zaklęcie. Może być to artefakt.** Lil: Musimy odnaleźć to coś, cokolwiek to jest. Znów zaczęłam skakać po lampach, miałam strasznie długą drogę do domu. Myślałam tylko o tej wizji, ale jeśli Atrix jej nie widziała to musi być jakis powód. Lil: Ale jak teraz myśle o tej wizji to słyszysz to? -** Nie, najwidoczniej ta wizja nie była wywołana przez moją obecność. Więc nie mogę się dowiedzieć o czym była.** W tej chwili doszłyśmy do domu. Tylko przekroczyłam próg i zamknęłam drzwi, weszłam na górę, rozebrałam się, umyłam i poszłam spać. Nic mi się nie śniło... Ciemność... Nagle dźwięk telefony mnie obudził. Lil: Shit. Kto się do mnie dobija. -Nieodebrane połączenie od: Roza ;* - 10 razy. Alexy ;D - 10 razy. Irys - 2 razy. Lys - 5 razy. -Sms od: Roza ;* - 1. Alexy ;D - 5. Lil: No pięknie! Dziś szkoła! Ale najpierw Sms'ki. Roza: Hej, Lili! Dlacego tak wybiegłaś z imprezy? Kastiel cię potem szukał cały wieczór. -przysłane 6.58. Alexy: 1. Gdzie ty jesteś?! - przysłane 20.30 2. Ej, odpisz mi! Dlaczego mi nie odpisujesz? ;( -przysłane 20.32 3. Jeśli jesteś na imprezie nie odpisuj... -przysłane 20.33 4. Ok, ide do Cb do domu, za 5 min będę. -przysłane 20.33 5. Otwórz!!! No dobra, jak nie to nie! Śpię dzisiaj u Cb pod drzwiami -przysłane 20.45 Lil: O bosz. Ludzie, dajcie mi umrzeć! -** Wstawaj! Jest już 7.00!** Lil: Co? Najwidoczniej obudził mnie sms od Rozy. Wstałam i szłam chwiejnym krokiem do łazienki. Spojrzałam w lustro... Uh. Co to za potwór? Umyłam się i wybrałam ładne ciuszki i zeszłam do dół z telefonem w dłoni. Zaczęłam grzać mleko w mikrofalówce i... Start! Szybko łyżka, płatki i jeszcze zostało 5...4...3..2..1...0 Uuuu! -** Zabierzcie mnie stąd! Od tej wariatki!** Lil: Bez przesady. Nie jestem, aż tak walnięta... Może... Może przez to tyle chłopców mnie lubi... -** Nawet Marshall...** Znów ukłucie w okolicach serca. Ten pas daje mi się we znaki jeszcze gorsze niż uczucia Atrix. Lil: Daj sobie spokój. Spodobałam mu się, bo ty tu jesteś. Pomyśl! -** W sumie racja. Dobra mleko już jest, jedz bo obie umrzemy z głodu.** Zaśmiałam się pod nosem, wyjęłam miskę z mlekiem z mikrofalówki i wsypałam moich ulubionych płatków- "Nesquik" po mojemu 'królicze bobki'. Zjadłam, włożyłam miskę i łyżkę do zlewu. Lil: Wieczorem się pozmywa. A tak w ogóle która godzina? Wzięłam telefon do ręki... 7.69... co? Nie jest 7.39... Po prostu jestem zboczona. -** A co to znaczy to '69'? U nas to tylko liczba.** Lil: U nas w sumie też. Wzięłam małą torebkę i spakowałam fona i kasę. Założyłam trampki i otworzyłam drzwi. W jednej chwili przede mną upadł Alexy. Odskoczyłam z piskiem zdziwiona. Lil: ALEXY?! Alx: Ta. Napisałem do ciebie, że śpię pod drzwiami. Ale myślałem, że zmiękniesz i mnie wpuścisz. Uśmiechnęłam się i podrapałam po głowie. Lil: Sms przeczytałam dopiero rano. Alx: Ale długo pukałem. Lil: Najwidoczniej miałam głęboki sen. Alx: Co ci się śniło? Lil: Nic... Pomogłam mu wstać i wyszliśmy. Alexy marudził trochę na to, że jest głodny. Ale obiecałam mu, że kupie mu bułkę po drodze i tak się stało. Po jakiś 10 min. byliśmy w szkole. Pożegnaliśmy się na dziedzińcu, on poszedł w stronę klubu ogrodników, a zaś weszłam do szkoły. Od razu przy wejściu stała Amber i jej pawiany. Próbowałam przejść obok nich obojętnie, ale Amber zaczęła coś tam mówić. Zaczęła się ze mnie śmiać. Że jestem głupia, bo zostawiłam tekie ciacho, że oddałam jej koronę. Zaciskałam pięści i słuchałam tego co ma do powiedzenia. Gdy skończyła odwróciłam się do niej przodem i może troche za bardzo agresywnie zareagowałam. Lil: Masz coś jeszcze do powiedzenia?! - moja ręka złapała jej bluzkę i podniosła do góry, dyndała dobre 10cm nad ziemią. Amb: Co ty wyprawiasz, wariatko?!?! - rzucała się i próbowała się wydostać, ale pech nie udało się. Uderzyłam nią o szafki i puściłam. Podniosłam głowę i powiedziałam groźnym głosem. Lil: Jeszcze raz do mnie powiesz coś takiego, a nie będziesz miał czym mówić. Siedziała przestraszona na ziemi i dobrze... niech się boi. Li i Charlott zniknęły. A ja już spokojna zmierzałam z uśmiechem do klasy biologicznej. Chyba domyślacie się na co. Więc weszłam na to piętro i usiadłam na parapecie, od strony zewnętrznej. Jak ktoś by mnie popchnął wylondowała bym, albo na dachu sali gimnastycznej, albo na dziedzińcu. Zależy w którą stronę bym poleciała. -** o czym ty myślisz?** Lil: Często o śmierci i różnych potworach. --: O śmierci i potworach? Co ty masz 5 lat? Odwróciłam się gwałtownie za mną (na korytarzu przy oknie) stała czerwona małpa. Lil: Czego? Kas: Gdzie byłaś, potem po wyborach? Lil: A co cie to? Kas: Dużo. Lil: I tak ci nie powiem. Kas: Jak nie powiesz, to cie zepchnę. Lil: Po pierwsze primo, jakby mi się coś stało nie wyszedłbyś z pierdla przez 20 do 25 lat. A po drugie nawet jakbyś to zrobił to bym bezpiecznie wylądowała. Po co ja to powiedziałam? Przecież on zaraz spróbuje to zrobić. Poczułam jak jego ręce się zbliżają, więc skoczyłam z tego 'parapetu' i złapałam się jego krańca, potem podciągnęłam się i stanęłam na nim na wyprostowanych nogach przodem do Kasa. Stał zapatrzony we mnie jak w obrazem co za przygłup. -** No cóż niektórzy niedorozwinięci tak mają.** Zaśmiałam się cicho co obudziło farbowanego z marzeń. Lil: Co się jopisz? Za mną jest jakiś statek kosmiczny czy co? - zapytałam żartobliwie i odwróciłam się na jednej nodze. Kas: Jak ty to?... Ty?!... Dziewczyna?... Lili?! -** Wejdź do środka i odpowiedz kolejno na pytania może zrozumie** Lil: (Ok) Weszłam do środka, zamknęłam za sobą okno i siedziałam teraz na parapecie w środku szkoły. Lil: Normalnie. Nie, spider-man. Nie, transwestyta. Nie, kur*a jestem Doda... Miło poznać. Spojrzał na mnie jak na kretynkę, halo! to on tu jest kretynem. -** Powiedz mu to w-o-l-n-i-e-j...** Lil: (S-p-r-ó-b-u-j-e...) Ja być Lili... Ja być dziewczyna... Ja zrobić to co ty widzieć... I ja nie powiedzieć ci jak to zrobić... Czerwona małpa rozumieć?- wykonywałam przy tym różne gesty. Otrząsnął się w końcu. Idiota jeden patrzy na mnie jakbym straciła rozum. Kas: Tak, czerwo... Hey! Lil: No co?- zrobiłam niewinną minę i zeskoczyłam z parapetu. Chodziłam w jedną i z powrotem. Przy tym przekomarzałam się z Kasem i jednocześnie miałam na niego focha za wczoraj. Chodziłam tak dobre 5 min. Gdy zadzwonił dzwonek. Nawet nie zauważyłam gdy wszyscy przyszli i wysłuchiwali mojej pogawędki z Kastielem i jego 'kłótni ze mną. Po kolejnych 5 min. przyszedł pan od Biologii. Weszliśmy do sali, usiadłam sama na końcu klasy i wyjęłam notesik. Chwila skąd go mam? Haha... Podpisany "Lysander Morrow". Wiedziałam... znajduje go nie wiedząc o tym. Ale z drugiej strony fajne ma nazwisko. I tak cała lekcja zleciała mi na przeglądaniu i oczekiwaniu pracy Lysandra. kilka piosenek i rymów. Dużo jakiś bazgrołów i ewolucji ludzików. Nie umie rysować, ale na ostatniej stronie twarz jakiejś ładnej dziewczyny. Jest imię lub nazwa? Nie ma... trudno. Ale tu to się spstarał, idealne oczy, usta. Lekko pocieniowane i leciutko pomalowane kredkami. Może uda mi się rozpoznać dany kolor i dowiem się jaka to dziewczyna. Teraz tak chyba blond włosy. to mamy tak:
Dalej... Jedno oko takiego samego koloru co włosy.
Drugie oko zostawię na później żeby mieć niespodziankę. Pełne i wyraziste usta... Hm...
Nie znam własnego wyglądu, a i drugie oko różowe... Ani Sara, ani Emila nie mają innych koloru oczu... Obie mają taki sam... jakaś dziewczyna której nie znam? Hm.... -** To ty kretynko. Myślałam, jak to zobaczyłaś, że od razu się pokapowałaś, a ty myślisz i myślisz/. Może i jesteście z Sarą podobne, ale nie aż tak!** Teraz popatzryłam z innej perspektywy to naprawdę byłam ja! Drrrrrrrrrr.... Dzwonek! Nareszcie! Wyszłam z klasy i jak najszybciej chciałam oddać mu ten notes. Spotkałam go przy klatce schodowej. (mogłam się spodziewać.) Zaszłam go od tyłu i... Lil: Buuu! Lys: O cześć, Lili. Lil: Eh... nie udało się... A i masz swój notes? Lys: Zaraz... Nie! Zgubiłem go. Wyciągnęłam notes zza pleców. Był bardzo zdziwiony jak go zobaczył. Lil: Prosze. Wyciągnął rękę po niego i się lekko zarumienił; jak ja lubię zarumienionych chłopaków... Wyglądają wtedy tak słodko i dość pociągająco. Lys: dzięki. Lil: Spoko. Mogę usiąść? Lys: jasne. Usiadłam i patrzyłam się na niego przez dłuższą chwilę. Nagle on podniósł głowę i podał mi notatnik. Po jaką cholerę? -** Przeczytaj co tam jest...*** Faktycznie coś tam było. Ale można by tak powiedzieć, że nabazgrane. Różne literki składały się w zrozumiałe słowa, a potem w zdanie... -** Nie! Słowa składały się w stada, i tańczyły dookoła ogniska... Lili ty naprawdę masz problemy...** Lil; (A kto mówi, że nie mam? We mnie siedzi jakaś dziewczyna, obok mnie lata jakiś wampir-demon i czlowiek w jednym. A i minimalnie 4 chłopców się we mnie kocha...) Zapisywałam sobie powoli każdą rozczytaną literkę. W tym momencie pokiwałam głową znacząco, bo kłóciłam się z Atrix. Gdy nagle poczułam czyjeś usta na moich. Podniosłam wzrok. Lys?! Pocałował mnie, a potem odsunął się lekko i spojrzał przed siebie, był zawstydzony? Także spojrzałam przed siebie... Tam stał Marshall z różą. Próbowałam coś powiedzieć, ale nie dałam rady. +:Marshall! Nie... - Atrix krzyczała zrozpaczonym głosem. Bolało mnie to strasznie, ale nie gorzej od tego co teraz czułam. On puścił kwiat, odwrócił się i nie zwracał uwagi na innych. Po prostu podleciał do góry i poleciał w kierunku wyjścia. Spojrzałam na Lysandera, a potem na kartkę. Na niej było napisane: Mogę cię pocałować? Lil: Kur*a! Lysander! Co ci strzeliło do tej pustej czaszki?!?! - wstałam na maxsa zdenerwowana. Spojrzał na mnie zdezorientowanym wzrokiem i też wstał. Lys: Zgodziłaś się! Pokręciłaś głową! Lil: Nie chodziło mi o to kretynie! -nigdy nie myślałam, że powiem tak do Lysa. Choć znam go od 2 tygodni. Rzuciłam mu notatnikiem w twarz i zaczęłam podążać w stronę w którą leciał Marsh. |
Część 5 (paź 1, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Zaczęłam biec, gdy byłam przy kwiecie podniosłam go pasem i zlapałam w ręke. Biegłam tak przez korytarz, zapominając o wszystkim i o wszystkich. Słyszałam tylko głośne krzyki Atrix i jak Marshall wylatuje przez otwarte drzwi. Dla mnie korytarz był pusty, nikogo nie było, zapomniałam o wszystkich. Ale przypomniała mi to Amber, która zastawiła mi przejście.rzuciłam jej krótkie spojrzenie i coś sobie uświadomiłam. Lil: A ty nie powinnaś być zawieszona, po tym co mi zrobiłaś? Amb: Powinnam, ale przecież nic Ci się nie stało. Więc wybłagałam, żeby mnie puścili tym razem... i cóż... Lil: Zgodzili się... - przymrużyłam oczy bo znów mnie piekły, poczułam przypływ złości, ale go zatrzymałam.- Czego chcesz jędzo? Jak Marshall mi wybaczy, to będziesz miała Kastielka dla siebie. -powiedziałam krótko i podeszłam do Amber.- Puść mnie dalej, krowo...- uał... -** Chyba przesadziłaś z tą krową, ale się przesunęła i teraz biegnij do Marshalla!!** Wybiegłam na dziedziniec, w tej chwili na nim była chyba cała szkoła. No pięknie! Przepychałam się pomiędzy ludźmi i próbowałam wyszukać czerwoną bluzkę i niebieskie jeansy. -** Jeśli szukasz takiego stroju to popatrz w lustro.*** Lil: Bez zbędnych komentarzy, prosz... Jest! - znalazłam upragnione ubranie siedzące na drzewie. Podeszłam cicho i stanęłam przed drzewem. W tej chwili zadzwonił dzwonek, wszyscy w jednej chwili zniknęli z dziedzińca. Nawet spoko mogę z nim porozmawiać na spokojnie. Lil: ...J -*** Ciii....! Spójrz na niego zanim coś powiesz.** Lil: (Dobra! Nie musisz mi od razu pasem ust zakrywać!) Zbliżyłam się do niego trochę i spojrzałam na jego twarz. Miał zamknięte oczy, ale nie spał. Chwila... Czy on? Nie!. Nie! Napewno nie! ... Ale.... Może jednak. Marshall Lee kasanowa, wielki władca wampirów, najpotężniejsza istota w ludzikm świecie, a ... płacze? przyłożyłam ręke do ust i cicho powiedziałam. Lil: Co ja zrobiłam? W tej chwili otworzył swoje czerwone oczy i spojrzał na mnie z bólem. Po dłuższej chwili odwrócił głowę i patrzył na miasto. Postanowiłam coś zrobić, ale ubiegła mnie Atrix.... Shlag! +: Marsh... Przepraszam, że pozwoliłam, żeby coś takiego się stało. - Każde słowo, każda litera. Bolało jeszcze bardziej od poprzedniej. Gdy Atrix przepraszała Marshallka, ja zwijałam się z bólu, oparta o drzewo.- Ale hej! Nie musisz się bać! Ja jestem twoją dziewczyną, nie ona! Ja i tak cie kocham!- czułam jak Atrix zaczyna się śmiać, ale mi nie jest do śmiechu i Marshowi chyba też. Westchnął głośno, a mój ból ustąpił więc usiadłam pod drzewem. Marsh: Wiem, że mnie kochasz... I tu jest problem, ja ciebie już nie... - powiedział mocno przytłumionym głosem. Zdziwiłam się tak, że aż wstałam na równe nogi. Próbowałam skontaktować się z Atrix, nic! Stanęłam przed drzewem i gapiłam się na Marshalla. A on w miejsce obok mnie, jak gdyby tam coś było. Lil: (Atrix, Atrix! Proszę odezwij się! Atrix!) I co zrobiłeś?! Zniknęła nie słyszę jej! Marsh:... To koniec... Co on wygaduje? Jaki znowu koniec? Lil: Jaki koniec? Czego? Marsh: Raczej kogo... To koniec dwóch rzeczy... Twój i całego świata śmiertelników... Lil: M-mój?- zapytałam zdezorientowana- Świata? Przecież... Jak ona ma zamiar się wydostać? Marsh: Heh.- uśmiechnął się i spojrzał na mnie.- Przez złość, nienawiść i zdradę. Drugą drogę... Przemyślałam to szybko. Co mogę zrobić, aby przeżyć? Hm.... udowodnić, że Marshall nadal ją kocha! Podbiegłam do drzewa i szybko się na nie wspięłam teraz stałam nad Marshallem. Lil: Szybko powiedz, że ją kochasz! Spojrzał na mnie pytająco. Lil: Powiedz to! Co możemy zrobić innego? Trzeba ją przekona... Agrrrr... Poczułam przeszywający ból w okolicach serca. I czyjeś ręce na moim ciele. Marsh: Dobra, jeśli to pomoże. Atrix, jeśli mnie słyszysz! Przepraszam! Byłem wściekły! Ale musisz wiedzieć, że nadal cie kocham! Proszę! -ziemia się zatrzęsła, ja spadłam z konara, ale Marshall mnie znów złapał. +: Nie kłam! Kogo masz?! Kogo kochasz?!?! Marsh: Tylko ciebie! Proszę! Przestań, zrobię co zechcesz, ale przestań krzywdzić ją i cały świat! +: Tak? Co zechcę?! Chce, abyś był mój na zawsze...! Albo zniszczę tą marną planetkę i twoją nową. Zadrżały mu rękę, ale się zgodził. Ciekawe o czym myślał. Ziemia ustała, ból też i znów słyszałam ją w głowie. -** Teraz jak prawie się wydostałam, nie słyszę, żadnych twoich myśli.... Musisz mówić do mnie jak do człowieka obok.** Podniosłam się i wspomogłam pasem. Lil: Jasne, czemu nie. Teraz będę musiała mówić sama do siebie! Marshall wstał zaraz za mną i znów wróciła mina skrzywdzonego. Podeszłam do niego i złapałam za rękę. Lil: Co cię tak rozwścieczyło? Przecież to byłam, ja nie Atrix! To co innego.! Marsh: Nie koniecznie... Wszytko mnie rusza, bliskie mi osoby odchodzą, nie zrozumiesz! - puścił moją dłoń i odszedł szybkim krokiem. Poczułam wściekłość, wielką wściekłość! Lil: ŻE NIBY CO?!? JA NIE ZROZUMIEM?!?! JA NIE MAM RODZINY!!!! ZOSTAŁA MI TYLKO CIOTKA!! - stałam tak, cała się trzęsłam od emocji. On stanął jak słup, a ja? Odwróciłam się do niego tyłem i usiadłam na ziemi. W pewnej chwili poczułam jak jego rękę dotknęła mojego ramienia. Obejrzałam się. Stał z zdziwioną, ale i smutną miną. Marsh: Ale jak to? - usiadł obok mnie. Lil: Mam ci to wszystko teraz tłumaczyć? No niech stracę! Zaczęło się gdy miałam 14 lat, zamordowano mojego ojca. Matka nie mogła tego znieść, obwiniała mnie. Więc mnie zostawiła... Po prostu któregoś dnia wyszłam do szkoły, a po południu jak weszłam do domu. Zastałam tam jakąś rodzinę. Powiedziano mi, że tamta się już wyprowadziła i nie wiadomo gdzie jest. Więc potem opiekowała się mną moja starsza o 5 lat siostra. Marsh: Ale ty nie masz siostry. Lil: Ale miałam... Dalej było tak. Mieszkałam z nią pół roku i wybiła mi piętnastka. W moje urodziny rano dostałyśmy list, że ten sam morderca zabił też matkę. I w moje urodziny wieczorem, ktoś włamał się do domu i zamordował moją siostrę gdy oglądałyśmy film. Ja gdyby nie sąsiad zobaczył otwartych drzwi na oścież też już pewnie by mnie tu nie było/. Zabrali mnie na komęde i szukali przez tydzień jakiejś mojej rodziny. Znaleźli ciotkę Agatę. Ona wiedziała, że to coś więcej niż tylko zwykłe morderstwa, więc za uzbierane pieniądze wyprowadziłyśmy się z Sidney i przeprowadziłyśmy tu do Stanów. -w tym momencie, zaczęłam mówić przełykając ślinę i z jadem w głosie- I wiecznie... Ale to wiecznie... W nocy gdy kładę się spać przypominam sobie tą twarz. Czarno włosy, brązowooki człowiek ze szramą na oku. Myślę o tym potworze, który zniszczył moją rodzinę, moje życie! Mnie... - po tym słowie rozryczałam się. Marshall patrzył na mnie z niedowierzaniem. Marsh: Ja... Ja chyba powinienem przeprosić...- wycedził Lil: Nie. Nie musisz...- powiedziałam wycierając łzy. -** Ale... ja wiem, kto to zrobił.** Lil: Co? Marsh: Co, co?- głupawy trochę, ale ... może być. Lil: Atrix mówi, że wie kto to zrobił... |
Część 6 (paź 4/5, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Spojrzał się na mnie zmieszany. Marsh: S-serio? - był dziwnie uśmiechnięty, ale wydawał się zakłopotany. Lil: Nie, na żarty. Boże skup się.- zrobiłam krótką przerwę i wzięłam wdech na kolejne zdanie.- Atrix, kto to jest? I gdzie można go znaleść? -** Jak pamiętam to pewnien czarodziej w czarnej szacie i skórze, takiej jak Marshall. Raz udało mi się stworzyć obraz, zewnętrzny i zobaczyłam tego gościa. Byliśmy w jakiejś grocie.** Lil: Hmmmm... - zamyśliłam się Marsh: Co hmmmmmmmmmmmasz? Lil: Hmmmmmmmmmam to, że ten gość miał Atrix. Nosi czarne szaty i ma skórę jak ty. Marsh: Chyba znam takiego jednejgo, ale... - spojrzałam na niego ździwiona, szybko się do niego przybliżyłam. Lil: Co? Co, ale?! Marsh: Ale to nie możliwe. Po pierwsze nie wiem dokładnie czy to on, bo nigdy nie widziałem jego twarzy. A po drugie pomagał mi uwolnić Atrix, ale gdzieś zniknął.- tłumaczył się, nie biorąc wdechu. Lil: Marshall. Wdech- Wydech- Wdech- Wydech. I nie zapomnij mrugać. --No dobra może lekko się z niego naśmiewam, ale proszę was! Koleś którego język przypomina do połowy wężowy, a do połowy ludzki i ciągle otwarta japa to trochę dziwne... -**Ha. Ha. Bardzo śmieszne....** Lil: Wiem! - uśmiechnęlam się od ucha do ucha i patrzyłam na Marsha. Ja i mój wyszczerz. - Haha... Żyjesz Marsh? Bo wyglądasz conajmniej na dźganego nożem. - zrobiłam minę nr.8 (smutna i zaciekawiona minka w jednym) i wróciłam do swojego siadu na kolanach. Marsh: Twoje oko to różowe. Zmieniło się, przez chwilę tęczówka była cała czerwona.- powiedział wystraszony. Lil: Spokojnie. To pewnie, przez pas. -Znów się uśmiechnęłam- Teraz ty się uśmiechasz tak jak ja! No już! - spojrzał na mnie jak na kretynke. Dobra czas interwęcji. Wyciągnęłam ręce w jego stronę i końcówkami palców wskazujących podniosłam mu usta tak, że wyszła odwrócona podkówka.- No teraz lepiej! I tylko się wyszczerz i będzie git! Zabrałam palce. Zrobił to o co prosiłam, a i tak prz okazji. Chciałam zobaczyć te jego "wampirze" kły. Nawet spoko wyglądają. Sama też bym chciała takie mieć... Lil: Ja też chcę mieć takie kły. -** Ja mam podobne i to powinno ci wystarczyć.** I po chwili zaczęłam kłócić się z Atrix. Przy każdej wymianie zdać coraz bardziej mnie to śmieszyło. Podczas tej kłótni zdąrzyłam wdrapać się na drzewo i usiąść na rozwidleniu pierwszych konarów. Nagle uświadomilam sobie, że mowie na głos. A my kłócimy się o zęby Marshalla i tak dokładniej zboczyłyśmy z tematu na " który chłopak Ci się podoba?". Nie wiem jak tam doszłyśmy, ale już trudno. Lil: Marshall, chcesz posłuchać dalej?- spojrzałam na niego i poklepałam miejsce na przeciwko siebie. Marsh: Z chęcią bym posłuchał ale,.. Lil: Ale? Marsh: Mam taką spra... Lil: Idź. Wiem, że cię zanudzamy. Marsh: Serio? - zapytał uradowaany - Dzięki! W tej chwili jego ręka zmieniła się, była większa, zakończona pazurami i na niej była czarna sierść. Po prostu zgroza! Pomachał ręką w kółko i otworzył się jakiś portal. Lil: Co do...? -** Spokojnie, to tylko przejście do Nocosfery. Nie musisz się bać.** Lil: A kto powiedział, że się boje? I znów kłótnia! Ułożyłam się wygodnie na tym drzewie i usnęłam. Żadnych snów, chyba że... A tak! Coś jest.! Jestem w domu mojej siostry, oglądamy "Opowieści z Narnii"? To... to jest ten wieczór! Nie! Obudź się! Obudź się! Nie... Za późno. Właśnie usłyszałyśmy jak zamek się przekręca i ciche kroki.Moja siostra poszła to sprawdzić... i... i krzyk.... Zapaliłam światło, wzięłam po drodze nóż z kuchni i poszłam za nią. Nikogo nie było, a ona leżała w kałuży krwi z przebitym brzuchem. Krzyknęłam i chciałam wybiec z domu, ale ktoś złapał mnie za gardło i przyparł do ściany. To był on ten czarnowłosy morderca. Próbując się wyrwać, zrobiłam mu ślad na oku. On krzyknął i już miał mnie wykończyć, gdy sąsiad wszedł do przedpokoju. I ciemność. Nie... to nie może być tak! Musi być coś jeszcze! Szybko pomyśl, wymuś wizję, spróbuj coś ułożyć. Nic oprócz uśmieszku tamtego gościa. Leży sama w dość niewidocznym miejscu. Teraz czas dokończyć egzekucję rodziny Dasty! Podszedłem cicho z moją ostrą bronią i satnąłem nad nią. Muszę przebić serce. TG: Czyste serduszko, tej przeklętej rodziny!! Atrix wyczuła niebezpieczeństwo i mnie obudziła, a ja w ostatniej chwili zrobiłam unik, przed macką? Nie. czymś podobnym do pasa. -**Uważaj z prawej**- Zrobiłam unik, wskoczyłam na wyższy konar i użyłam mojej broni. Przy tym nic mu nie zrobiłam. Strąciłam tylko kaptur. -**To on. Ten czarodziej... On chyba pomagał Marshallowi?** Lil: Masz racje to on... Ten morderca, który zabił moją rodzinę. - skrzywiłam się gdy na niego patrzyłam. Miał tą bliznę i dobrze. Zrobię mu drugą na drugim oku żeby było równo! TG: Ty jesteś następna, ścierwo. - z tym słowem znów mnie zaatakował. Lil: Ja ci dam ścierwę, gnoju!- skoczyłam wysoko, zrobiłam mu drugą szramę i zrobiłam też pętle z pasa. Związałam go i położyłam pod drzewem, przez dłuższą chwilę próbował się uwolnić- Nic Ci to nie da- Spojrzał na mnie i zaczął się śmiać, a ja skoczyłam do niego. - Czego ty ode mnie jeszcze chcesz?! Zabiłeś mi rodzinę! I próbowałeś mnie!! - on tylko odchrzątnął i powiedział. TG: Chcę twojej duszy. Dawna przepowiednia mówi, że ostatnia z rodu prawowitych władców pokona mnie i strąci dotychczasowego króla z tronu. Więc tylko czekałem, aż znów się ujawnisz Dasty. - spojrzał na mnie i zaśmiał się - Nie zastanawiałaś sie nigdy dlaczego nikt nie znał twojej rodziny? Pochodzenia? Lil: A dlaczego bym miała? Mój ojciec był Polakiem, a matka Australij... TG: Kłamstwo. Przeliteruj to sobie...- powiedział krótko i rozpłynął się w powietrzu. Lil: co się w ogóce stało?- Upadlam na ziemię i leżałam tak na tym bruku, aż do momętu gdy podniosłam się i usiadłam pod drzewem, znów zasnęłam. Tym razem nic nie było. Nic. Pustka. Obudziła mnie muzyka.- Heh... pewnie to Kas i Lys, zaczynają próbę... Idziemy? -**Jasne!** Ruszyłyśmy w stronę piwnicy. Przez całą drogę, która wydawała się potwornie długa zastanawiałam się, o czym ten gości gadał... Jakiś ród? Moi rodzice kłamali? Nie! Pewnie to wymyślił, aby mnie rozproszyć. Doszłyśmy do pisnicy, a widok który w niej zobaczyłam zwalił mnie z nóg. Czyli Lysander śpiewa, Kas na gitarze popyla, a Marshall jedno i drugie. Prywatny koncert, bo mieli fanki! Nataniel to Melania, Lysander to oczywiście Nina, Kastiel -Amber , Marshall to tam jakieś laski. Nie mogłam powstrzymać śmiechu. Zaczęłam się śmiać, aż przestali grać. W tym stanie doszłam do parapetu usiadłam na nim wygodnie i dalej się zanosiłam ze śmiechu. W mgnieniu oka podbiegł do mnie Kastiel z oburzoną miną. Kas: Co ty odwalasz?- zapytał zdenerwowany Lil: Przepraszam, jak uraziłam Panią moim śmiechem.- chwile spoważniałam, ale to szybko usatło. I znów śmiech. Kas: Ale śmieszne! Idiotka, zanosząca się ze śmiechu! Ha ha!- ironicznie oschły. Lil: No wiesz! To nie jest śmieszne! - Przybliżyłam swoją twarz do jego, a on się szybko zarumienił i odwrócił...- To jest śmieszne! Znów zanosiłam się śmiechem. Wszyscy patrzyli na mnie jak na wariatkę, która uciekła z psychiatryka. Po chwili się pozbierałam i powiedziałam. Lil: Sorry. Ale przeżyłam moją traumę od nowa. Gość o czarnych włosach i szramie na oku "przywitał" się ze mną.- Akcentowałam wszystkie wyrazy w nadziei, że Marshall zrozumie. A tu jak grochem o ścianę!- a tak w ogóle która godzina? Lysander wyjął telefon i pokazał mi go. Już 16?! Co ja robiłam tak długo?! Nie możliwe, że spałam! |
Część 7 (paź 7, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Postałam tak jeszcze zupełnie osłupiała, aż dopadła mnie ta krowa Amber. Amb: Co ci jest? Zadzwonić po weterynarza? Marsh: Nie, idiotko. Chyba widać, że to dziewczyna.-Dobra takiego jeszcze go nie widziałam! Zeskoczył ze sceny i podszedł do mnie.- W porównaniu do ciebie, plastiku. -No nie mogę! Nazwał ją plastikiem! -** No, ale sobie zasłużyła!** Spojrzałam zdziwiona, a potem zaczęłam się śmiać; znowu. Lil: Hahah, teraz to jej pojechałeś! Hahah... -nie tylko ja się zwijałam ze śmiechu, ale i reszta. A Amber stała tam gdzie stoi. Śmieliśmy się jeszcze trochę. teraz stałam oparta o ramie Marshalla i jako pierwsza dochodziłam do siebie. Po chwili byłam już zupełnie spokojna. Kas: To co, gramy dalej? -spojrzał na mnie- ze specjalnym gościem na koncercie? Marshall już wziął wdech, aby odpowiedzieć gdy zakryłam mu usta. I szybko powiedziałam. Lil: Niestety Kastiel, ale ja i pan piękniś musimy porozmawiać.- wszyscy spojrzeli na mnie pytająco.- Sprawy tajne łamane przez nie wiem. -Puściłam Marshalla, chłopcy już zrozumieli moją aluzję, a Amber i jakieś lalki patrzyły na mnie morderczym wzrokiem. -** Jak jakaś mi się do niego zbliży, to nie opanujesz pasa. Ostrzegam.*** Marsh: Spokojnie dziewczyny. To nie są sprawy związkowe.- objął mnie ramieniem.-Chyba...- wyszczerzył się. No ja mu zaraz wyrwę te kły! Zaśmiałam się. Lil: Chyba to Cię zaraz zatłukę, jak ze mną nie pójdziesz. - bez większych ceregieli złapałam go za koszulą na torsie i zaciągnęłam za drzwi piwnicy. tam uwierzcie mi,prawie zabiłam nieśmiertelnego.- Ty idioto! Nie zrozumiałeś mnie?! Spojrzał na mnie tylko pobłażliwie. Marsh: Jasne, że tak. - WHAT?! -Nie patrz się tak, na mnie. Przecież się domyślam, że ten gość cię "odwiedził", bo masz ranę na dłoni. A ty byle komu nie dałabyś jej zrobić...- Co? spojrzałam na rękę, faktycznie. Na niej była dość duża rana. -Przepraszam, że zamiast wrócić do ciebie, przyszedłem tutaj.- spojrzał na mnie miną tamtego "nietoperka" (LoL!) . Lil: Wybaczam.- uśmiechnął się momentalnie!- na temat tego gościa porozmawiamy później, teraz mi powiedz coś o ostatniej czystej rodzinie - przestraszył się na te słowa. On coś wie.- Marsh, ty coś wiesz. Marsh: Tak... Bo, jest tak...- przysiedliśmy na dość widocznych schodach.- W wieku waszych 18 lat, my w Nocosferze, dowiadujemy się o ostatniej czystej rodzinie. Prawowitych władcach. Atrix nic nie wie, co została zamknięta w Okslionie w wieku mniej więcej waszych 16/17 lat. -wziął głęboki wdech...-Kilka tysięcy lat temu, moja matka obaliła ostatniego śmiertelnika rządzącego Nocosferą i sama zasiadła na tronie. Aby całkowicie, przejąć władze musiała go zabić, ale on uszedł z życiem i uciekł do waszego świata. Miał rodzinę. Matka zażądała dusz wszystkich jego potomków, ponieważ dusza takiego śmiertelnika potrafi np. uwolnić Atrix z pasa lub można wymienić ją na inną zmarłą duszę.. - posmutniał...- A z twojej historii wynika, że zabito twoją rodzinę, a ty masz na nazwisko Dasty. Lil: i co z tego? Marsh: Twoje nazwisko to skrót od Damierra Stylacha. Po kim masz nazwisko? - spojrzał na mnie pytająco. Lil: Moja mama zostawiła sobie nazwisko Dasty. Tata miał na nazwisko Darcy. Ale z tego wynika, że mój tata powinien żyć! -krzyknęłam sama do siebie i odwróciłam się w strone ściany i zaczęłam obijać głowę o mur.- Jak to? Podobno... potomków! Ale to by znaczyło, że ciotka też niedługo zginie, a potem ja! -uderzyłam mocno pięścią o ścianę, a z tej części gdzie uderzylam odpadła zaschnięta farba i trochę tynku. - Ale chwila... Jeśli twoja matka tak, chce to znaczy, że z jej polecenia moja rodzi-n-NA NIE ŻYJE!! -zdenerwowałam się niepotrzebnie... On tylko złapał mnie za ręke i powiedział cicho. Marsh: Przepraszam. Nie powinienem sprowadzać tu go... On obiecał, że uwolni Atrix i potrzebował na to królewskiej zgody... - O co mu chodzi?- Ale zamiast pomóc jej tylko przysporzył mi kłopotów... - Chwila czy on? Nie... On się chyba przyznał, że pozwolił zabić moją rodzinę?! Odwróciłam się do niego i spojrzałam ze wściekłością w oczach. Lil: To znaczy, że ten "ktoś" to był twój wspólnik?! I pozwoliłeś mu zabić niewinnych ludzi?! BO CO?!?! OBIECAŁ, ŻE ZNÓW ZOBACZYSZ ATRIX?!?! - szybko mnie przytulił. Marsh: Nie wiedziałem, co zamierza. Mówił, że to plan, że nic się nikomu nie stanie. - mówił smutnym głosem...- Gdy się dowiedziałem było za późno. Ja nie mogłem Ci pomóc, powiedziałby matce, a ja bym został wygnany lub wzięty w niewole, bo obroniłem zwykłe ludzkie życie... Więc poprosiłem twojego sąsiada, aby sprawdził co u ciebie słychać. I tak, to było....- poczułam łzy w swoich oczach. Odwzajemniłam uścisk i powiedziałam ciągnąc nosem. Lil: Czyli dzięki tobie, moja rodzina nie żyje, ale też dzięki tobie, żyje ja... Wiesz... I tak dziękuje....- przytuliłam go jeszcze mocniej, a on siedział tak cicho i myślał nad tym wszystkim, poczułam jego zdziwienie. Siedzieliśmy tak w ciszy. To niesamowite, że mi wybaczyła. To niesamowite, że zrozumiała, że tego nie chciałem. Może i jest ona potomkiem tego strasznego człowieka, ale jest inna. Matka mówiła, że ludzie z jego rodziny są tacy jak on... Wredni, przebiegli, bezwzględni... Puściłem ją i spojrzałem w oczy. Marsh: Lili, wiesz że ja tego nie chciałem? Chciałem tylko, aby Atrix wróciła. - uśmiechnęła się tylko.- Wcześniej miałem tylko ją, a gdy znikła... Eh, a teraz mam i ciebie. - uśmiechnąłem się, ale ona zrobiła dziwną minę. Lil: Masz i ją, hę? To ja ci już nie wystarczam?! Może ją sobie, weź za dziewczynę!! - Co? Chwila, jej oczy... Są szare i zwierzęce... Atrix! Wstała, a ja zaraz za nią i podparłem ja o ścianę. Marsh: Nie. Atrix, spokojnie! Mam być twój... Taka była umowa... - spuściłem głowę i z powrotem usiadłem na schodach. Było mi tak trudno to powiedzieć... Ja przez te lata u śmiertelników... Moje lepsze cechy, są teraz bardziej widoczne... Zapomniałem, że Atrix jest córką ciemności i zaczęliśmy się spotykać tylko dla rodziców, "Bo taka para zostanie przyszłymi władcami..." Mówili! Mówili, mówili, aż się pokłócili. Zakazali nam się spotykać, ale już byłem w niej zakochany. Nagle poczułem ciepłą rękę na policzku, podniosłem głowę. Był taki smutny, a teraz patrzy na mnie znów zdziwiony. Siedzę przed nim na kolanach, a ten co? Lil: Nie smuć się! Już, głowa do góry! Marsh: Ej, to nie fair! Najpierw ty jesteś smutna potem ja i tak na zmianę... Nie niszcz kolejności! - zaczęliśmy się śmiać, a mi zachwiała się równowaga i lecimy do tyłu. Lil: Ła.. ła.. Aaa... Marsh: Mam cię! - złapał mnie dosłownie (znowu) w ostatniej sekundzie. Spojrzałam na niego, pewnie jestem cała czerwona... Lil: Chwila, masz coś na szyi... Czy to szminka? -spojrzał na mnie zdziwiony -** Szminka?! Jaka znowu szminka?!** Odstawił mnie i odwrócił się pod światło, gestem ręki poprosił, abym sprawdziła co to. Podeszłam i lekko odchyliłam kołnierzyk jego koszuli i potknęłam palcami czegoś krwisto czerwonego. Poczułam, że to jest mokre, spojrzałam na dłoń, była w czymś ubrudzona. Lil: Nie wiem... Chyba się tylko ubrudziłeś, Hmmmm... - Użyłam pasa, gdyż był (chyba) zrobiony z materiały i dotknęłam jego szyi. Gdy już wytarłam całość, znów spojrzałam na jego szyję. - Marshall... Marsh: Yap. Lil: Czy na twojej szyi powinny być dwie krwawiące dziury? - powiedziałam przestraszona i dotknęłam tego. Potem odsunęłam się szybkim ruchem. Marsh: Nie. Powinno być jedno ugryzienie i nie wiem... Krwawi tylko w tedy gdy jestem za... - co? co>!?- ....zamęczany przez takie dziewczyny jak ty... - i wrócił stary dobry Marshall. Ale, ja głupia! Lil: Aha... Ale daj je jeszcze raz zobaczyć.- chciałam go złapać, ale się nie udało/. Szybkim ruchem znalazł się za mną i objął mnie w talii, lekko chuchając na moją szyję. Marsh: Ale nie mówię, że to mi się nie podoba... - szepnął mi do ucha. Ja jednym ruchem się zamachnęłam i walnęłam go w policzek z pięści. On podleciał do góry i latał pod sufitem, obrażony. -Nawet w Nocosferze te diabelskie fanki przez te 600 lat, nie dawały mi tak w kość jak ty przez te 2 i pół dnia!- zrobiłam podkówkę, spojrzałam na korytarz i właśnie w tej chwili spostrzegłam, że przez ten cały czas obserwowała nas ukryta za szafkami Roza. Gdy ją zauważyłam natychmiast się schowała. Lil: Roza! Widziałam cię! Wyjdź, proszę.-ostatnie słowo podkreśliłam akcencikiem. W jednej chwili wyjrzała i patrzyła na mnie , Marshalla, pal lewitujący obok mnie i jeszcze raz na mnie. A w drugiej chwili stała obok mnie i piszczała. R: Iiiiiiii!! Jesteś jakąś super bohaterką? A może jakąś kosmitką?- skakała obok mnie. Postanowiłam ją uspokoić, więc pasem zatkałam jej usta. Lil: Roza, spokojnie. Opowiem całą historię tylko się uspokój! |
Rozdział 3- Okropne uczucia[]
Część 1 (paź 11, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Powoli zaczynam rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi... Lili to któryś z kolei potomek jakiegoś złego złego człowieka.... Marshall to syn jakiejś wrednej królowej Demonów (?!?!), a sam jest wampirem.... Pasek, który ostatnio nie chciał zejść Lili na W-F'e to jakaś tajemna broń, a w niej zamknięta jakaś Atrix, też córka kogoś złego... To kto tu jest dobry?!?! R: Sorrcia, Lili... Ale to brzmi jak scenariusz, kolejnej części "Zmierzchu"... - momentalnie podleciał do mnie ten wampir... O raju!! Jakie to fajne!! On lata!~!! Marsh: Co to ten zmierzch?- popatrzyłyśmy obie na niego jak na wariata, niby jest tu od 100 lat i występuje w kreskówce, ale nie jest zbytnio rozgarnięty. - No co? Jedyny film jaki znam o wampirach to szmira w której jakaś Bella zakochuje się w wampirze... A w niej jakiś wilk, czy coś tam...- znów spojrzałyśmy na niego znów jak na wariata... Lil: Marsh, to jest właśnie zmierzch... - tłumaczyła mu powoli - ...chyba powinieneś to wiedzieć, Edward to najsławniejszy wampir w dziejach!! - podskoczyła zafascynowana Lili... - Nie, Atrix. On nie jest podobny do Marshalla.- Co? - Przepraszam, Roza. To Atrix. R: Okejek, ale wy to teraz para czy jak?- w jednej sekundzie Marshall porwał Lili pod sufit i złapał ją za nogę. Dyndała głową w dół. Marsh: Ja jestem, najbardziej znanym wampirem w waszym świecie... I w moim też! Lil: Puść, mnie ty podrobiony cioto! Próbowałam go kopnąć, ale to na nic. Ja się szarpałam, on się lekko śmiał, a Roza patrzyła na nas jak na nie powiem kogo. Marsh: Może odstawimy, to mały zmierzch? - pobladłam. Czyżbym uczestniczyła w ukrytej kamerze? Lil: Puść mnie albo stanie Ci się krzywda. +: Nie strasz mi chłopaka, siostro... Weź, przesadzasz...- I znów ta sama śpiewka. Boli niemiłosiernie. Przynajmniej teraz nie upadnę. Złapałam się za brzuch i krzyknęłam, ponieważ każde kolejne słowo bolało coraz bardziej. Nagle usłyszałam czyiś wrzask z piwnicy, ale taki stłumiony... Bo mnie własny krzyk ogłuszył. Ciągle trzymałam się za brzuch, częściowo głowę. Marshall opuścił mnie na ramiona Rozalii, która szybko usiadła ze mną na ziemi. Pytając jak się czuje. A sam stał nad nami. W pewnej chwili, krzyk się zbliżył, a zza schodów, wybiegł Kastiel i fanki Marsh'a. Kas zobaczywszy mnie rzucił się na Marshalla. Zaś te dziewczyny porzucając te bitwę, podbiegły do mnie... Jak milutko. Łachy bez, poradzę sobie... Po chwili wstałam o własnych siłach i spojrzałam na kłócących się, fajnie to wygląda, ale dość. Weszłam pomiędzy nich... Kas: Rusz się! - krzyknął Lil: A może grzeczniej, kołku? - fuknęłam na niego. Kas: Ok, posuń się, bo chce mu przyłożyć. - mówił już bardziej opanowanym głosem. Lil: A za co? Za to, że zamiast popisywać się przed tymi laleczkami, ...Bez obrazy dziewczyny..., śmiał przyjść i porozmawiać ze mną? - skrzyżowałam ręce na piersi i stanęłam przodem do Kasa. Czułam jak Marshall łapie mnie w pasie... A już niech się przytula. Kas spojrzał na nas z wytrzeszczonymi oczami i otwartymi ustami. Kas: I ty na to pozwalasz?! -pokazał na jego ręce. Marshall, pewnie mu na złość jeszcze oparł brodę o moją głowę. Zaśmiałam się cicho - I co, powiesz? - czas odpowiedzieć Rozalii na pytanie. Lil: Roza...- ruszyła głową na znak, że mnie słyszy- Tak jesteśmy parą... - gwóźdź do trumny Kastiela... Poczułam jak Marshall się zdziwił, ponieważ zdjął brodę z mojej głowy i spojrzał na mnie z boku. -** CO?! MASZ MI TO WYJAŚNIĆ?!?!**** Lil: Spokojnie, nie denerwuj się. - szepnęłam na tyle, że ledwo ja sama to usłyszałam. Najwidoczniej Marshall też to usłyszał, bo odrazy się uspokoił. Po paru chwilach wszystko się uspokoiło. Kastiel wybiegł ze szkoły, Lysander za nim. Dziewczyny się rozeszły, Amber gdzieś zniknęła. A z Roza postanowiła mnie odprowadzić. Po drodze, wyjaśniłam Atrix i Rozie o co chodzi...Marshallowi trudno było to zrozumieć... gdzieś tak w połowie Marshall odleciał gdzieś w świat fantazji i wiecznej swawolki, Yay! Mamy go z głowy na następne 15 min. Ale i tak nie jestem wredna, zawiązałam nu pas wokół pasa (Lol) i ciągnęłam, a ponieważ leciał jakiś milimetr nad ziemią i ciągle sie o coś zahaczał , wyglądało to jakby szedł. Nagle odezwała się do mnie Roza. R: To co? Weekend! Co robimy? Idziemy na zakupy? Może do klubu? tak do Klubu!! tylko do jakiego? - rozgadała się na dobre. W pewnej chwili coś zatkało jej usta. To kawałek... Koszuli w kratę? Waaaat? Marsh: Cicho białowłosko, do klubu chcecie iść? Zabiorę was do klubu... Lil: Nie dzięki... - wyjęłam wkurzonej Rozalii z ust podarty kawałek tej jego "koszuli" i poszłyśmy dalej. Marsh: A za okupem? - zdziwiłam się lekko. Stanął przed nami. Lil: Okupem... Zaraz... Jeśli ośmielisz się porwać Rozalie dostaniesz po twarzy.- uśmiechnęłam się do Rozy porozumiewawczo. Marsh: Ale ty jesteś brutalna... - wykrzywił się. - Dla każdego taka jesteś? Lil: Nie... tylko dla ciebie. Każdego traktuje inaczej, a ponieważ jeden CASANOVA ma już zaklepaną moją miłą stronę, to drugi ma wredną. - uśmiechnęłam się szyderczo. Zrobił zamyśloną minę, poszłam dalej z Rozą pod ramię gdy pojawił się przede mną i złapał za podbródek. Marsh: Z tego wychodzi, że mnie nie lubisz. Więc, nie chcesz się do mnie zbliżyć.- Co do cholery? - Więc szantaż... -zbliżył się niebezpiecznie do mojej twarzy. Sparaliżowało mnie, te jego czerwone oczy wpatrywały się we mnie. Ale muszę coś zrobić bo Atrix mnie rozerwie. Lil: Jeśli się odważysz, to Atrix będzie miała komu dziękować, za uwolnienie i będziecie honorowymi gośćmi na moim pogrzebie.- nic sobie z tego nie zrobił. Tylko się lekko uśmiechnął. Spojrzałam ukradkiem na Rozalię. Stała oparta o płot i patrzyła się na nas z zainteresowaniem. - A tak, w ogóle to co to za szantaż? I tak się nie odważysz. - uśmiechnęłam się zadziornie, ale ciągle stałam jak wryta. Marsh: Zakład? - dotknął moich ust, lekko... Zaledwie krańcem swoich, to było pełne uczuć...Ale do kogo?. Już miałam oddać ten gest, gdy coś mnie powstrzymało.
Lil: Nie. Mówiłam, ci! Jedyna chemia między mną, a tobą to magia Atrix! - wzięłam Rozalie pod ramie i zostawiłyśmy Marshalla samego. Po chwili doszłyśmy do mojego domu, a ja zamknęłam, drzwi i wszystkie okna. Gdy zeszłam z powrotem do salonu, gdzie siedziała Roza. Odwróciła się do mnie i poklepała miejsce obok niej na kanapie... Oj już się boje! Usiadłam obok niej i spojrzałam wyczekująco. W reszcie po kilku minutach odezwała się. R: Co to miało być? Podobno ma dziewczynę! - krzyknęła na wpół zmieszana. Lil: Oj, bo to nie takie proste! -zdziwiła się i ruchem ręki kazała mi mówić dalej- Bo... Niby nic do niego, nie mam, ale... R: Ale...? Lil: Ale uczucia, którymi Atrix go darzy. One nie są dla mnie obojętne. Więc, tak jakby... można by powiedzieć, że jesteśmy blisko... Przyjaciele? - zaczęła piszczeć jak szalona.... ********Aha... rozumiem******** |
Część 2 (paź 17, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
R: Jesteś pewna, że to tylko przyjaźń? Lil: Chyba...- wzruszyłam ramionami i spojrzałam odruchowo na zegarek, jest 17.45.- Wiesz, Roza. Jeśli chcemy iść dzisiaj do klubu, musimy wyjść przynajmniej o 19.00. Poderwała się z miejsca i zaczęła nasłuchiwać. Wstałam zaraz za nią i spojrzałam na Roze z dość głupawym wyrazem twarzy. Ona tylko pokazała mi palcem moje drzwi do ogródka. Były całe pomazane czymś fioletowo-niebieskim. Z pojedynczych bazgrołków, tworzyły się jakieś symbole. R: Co to jest?- zapytała. Lil: Ty się mnie pytasz, a ja ciebie -odpowiedziałam cichym głosem...
Dałam znak Rozalii, że teraz nie będę mówiła do niej. Lil: Ale możesz to odczytać, prawda? - zapytałam z nadzieją- Pochodzisz przecież z rodziny, królewskiej.
Zginiesz z mojej ręki w sumie tyle. Nie wiem, kto mógł to napisać.** Po chwili farba zniknęła... Co się właściwie stało?? Nie wiem i chyba nie chce się dowiedzieć. Złapałam Rozę za ramie i pociągnęłam do swojego pokoiku. Ruchem ręki wskazałam wielką różowo-kremową szafę, a ta tylko pisnęła ze szczęścia i skoczyła w jej stronę. Zaczęła wybierać jakieś rzeczy mamrotając coś pod nosem, a ja w tym czasie usiadłam na łóżku. I odpłynęłam do krainy fantazji i tęczowych rzygów. Tematy na których temat pomyśleć:
Cicho powtórzyłam imię swojej mamy i spojrzałam na zdjęcie cioci, wzięłam je w dłonie. Lil: Ty jesteś dla mnie matką... - wyszeptałam i je przytuliłam. W tym momencie znów usłyszałam pisk Rozalii. Więc odłożyłam zdjęcie na komódkę i spojrzałam na nią. Trzymała w ręku czarno-fioletową sukienkę i fioletowe szpilki. Odłożyła delikatnie sukienkę na moje łóżko i wróciła do szafy. Przyglądałam się chwile temu zestawowi i coś mi nie pasowało... Wstałam i otworzyłam drugą część szafy przeznaczoną na dodatki i wybrałam z niej czarny naszyjnik z fioletowym kwiatem, jakieś rękawiczki oplatane wokół dłoni... oczywiście pod kolor. Gdy się odwróciłam, Roza kładła swoje ciuchy na komodzie. Odwróciła się w moją stronę i miała coś powiedzieć, gdy zobaczyła dodatki... Matko! I jeszcze raz pisnęła i jeszcze raz zaczęła wybierać, tym razem dodatki. Gdy skończyła, obie usiadłyśmy na ziemi, przed łóżkiem. R: Ale ty masz ubrań! -krzyknęła - I mówisz, że krucho u ciebie z kasą! -uderzyła mnie przyjaźnie w ramie. Lil: U mnie może i krucho, ale u ciotki i Alexego już nie. - spojrzała na mnie zdziwiona. - Mniej ważne... To co? Jaki zestawik masz dla siebie? Momentalnie się podniosła i pokazywała mi po kolei kolejne rzeczy. Mini sukienka, oczywiście w kolorze złotym, wysokie szpile... taakże złote. Dodatki to złote krótkie spodenki, żeby Rozie tyłka nie było widać. Złote rękawiczki, złota gumka, którą zepnie włosy i złota zapinkaa w kształcie gwiazdy... a i złoty naszyjnik w kształcie gwiazdy, ej! Lil: Roza, przykro mi, ale tego naszyjnika nie mogę ci dać, nawet na jeden wieczór. -spojrzała na mnie ze smutną miną, gdy go chowałam. R: D-Dlaczego? - zaczęła niemal, że płakać Lil: Bo, to jedyna pamiątka, po moim wspaniałym ojcu...- spojrzałam na gwiazdkę- ...Gdy go nosze, lub chociaż na niego spojrzę, czuje jakby on ty gdzieś był. Jakby w ogóle nic się nie stało. - rozczuliłam się niepotrzebnie. Odwróciłam się w strone Rozy. Siedziała z opuszczoną głową na łóżku. R: Przepraszam, już go nie chce. Nie wiedziałam, że jest dla ciebie taki ważny. Lil: Ah..! Dam ci go!- spojrzała na mnie zdziwiona R: Co? Lil: Pstro. Dam ci go jeśli obiecasz, że będzie on dla ciebie ważny i że go nie zgubisz. - wzięłam go w dłonie i podałam Rozalii. R: Będę go strzec!- zasalutowała, a ja się zaśmiałam. Lil: Teraz się przebieżmy! -wzięłyśmy swoje ciuchy i zaprowadziłam ją do mojej łazienki. I tam ją zostawiłam, aby się przebrała, a sama przebrałam się w pokoju. Potem się zamieniłyśmy, ponieważ ona już była umalowana i uczesana, ale nie miała założonych dodatków. A ja na odwrót. Gdy już skończyłyśmy wszystkie czynności, wybiła 19.00. Zeszłyśmy do kuchni rozmawiając o niczym , czasem wtrącała się Atrix, przez co musiałam, mówić co ona myśli. Zjadłyśmy coś i wyszłyśmy z domu o 19.15. Przed domem czekała limuzyna... Szof: Drogie, Panie limuzyna już czeka. -Jakiś gościu w gajerze otworzył nam drzwi do limo. Lil: WTF?! - Stanęłam jak wryta.- Nie wejdę tam! - zanim się spostrzegłam Rozalia już pchała mnie do tego mrocznego pojazdu. R: Nie pękaj! -stanęłyśmy przed drzwiami - Wchodź! - mówiła to i mówiła i mówiła... Lil: Dobra! - chciałam już wejść gdy nagle ten koleś w gajerze coś zaczął mówić. Szof: Ale Pani Liliana, usiądzie naprzeciwko Pani Rozalii.- Jaka znowu Pani Liliana? Ja jestem Lili. Lil: Spoczko. Wchodź Roza. - ona weszła, do środka i zamknęła drzwi, a mi ten gościu otworzył drzwi dosłownie pół metra dalej. Przewróciłam oczami i weszłam do środka. Przede mną wisiała czarna zasłona, ale słyszałam za nią Roze. Rozejrzałam się, wookół mnie była czerwona skóra i czarne dodatki. Było dość przytulnie. Rozglądałam się dalej, były głośniki, barek i uuu słodycze! Spojrzałam w prawo. Lil: Nie! Tylko nie ty! - schowałam twarz w dłoniach, w tym czasie limo ruszyło. Marsh: Owszem, ja. A i ładnie wyglądasz.- spojrzałam na niego przez palce. -Puść zasłonę! -Zasłona opadła, a za nią siedziała Roza z jakimiś stworami. Zdziwiłam się niemiłosiernie, ponieważ Roza już świetnie się z nimi dogadywała. Marsh: Moja bando. Poznajcie Lili. - zbliżył się do mnie jakiś "straszny koleś", aż zbliżyłam się do Marshalla w geście 'Ratuj!'. O on tylko zaczął się śmiać. -Spoko Lili. To tylko Rich, perkusista. Ten zielony to David- gitara główna. Ten pulpet, bez obrazy , to Kid, jedyna dziewczyna, która umie grać na klawiszach. Potem jest nasz menadżer, Max. A na końcu, ja! Gitara basowa i frontman w jednym.- w pierwszej chwili nie byłam przekonana o co w tym wszystkim chodzi, ale Kid mi szybko wyjaśniła o co chodzi. W połowie drogi, ta "kapela" zaczęła o czymś rozmawiać, więc ja przesiadłam się do Rozalii. R: Łał! Co za szał! -cieszyła się Rozalia. Lil: Nie ciesz się tak, jeszcze wszystko może się zdarzyć! R: Ale z ciebie pesymistka! Nagle limo stanęło, było słychać krzyki, a zza przyciemnionych okien było widać tylko jakieś błyski. Lekko odsunęłam szybę, aby wyjrzeć i nagle zbiegły się ku mnie chordy jakiś powiedzmy "ludzi". Flesze migały mi przed oczami, a na dodatek wszyscy mówili na raz. Zasunęłam szybko szybę i się odsunęłam. Spojrzałam w stronę Marshalla. Lil: Co tu się dzieje?!- niemal, że krzyknęłam Kid: To tylko nasz koncert. - wszyscy wychodzili po kolei. Ale Roza wyszła z Max'em jako jego gość, a ja? Lil: A dlaczego ty nie wychodzisz? - zwrócilam się w stronę Marshalla, który w najlepsze zjadał truskawki. Marsh: Ja wychodzę, na koniec. Gdy wszyscy już porobią zdjęcia im. - uśmiechnął się zawadiacko - Ale dziś moja sława będzie na drugim miejscu! - zaczął nagle lamentować i położył się na ziemi. Lil: Jak to? -** Bo jesteś tu, ty! Proste! Zawsze tak , było... ** Lil: Aha... A tak w ogóle, ja tu po co? - spytalam się i w tym samym czasie pomagałam mu wstać. Marsh: Bo potrzebna mi dziewczyna... - przekręcił się tak, że trzymałam go pod rękę. Nie dał mi nic zrobić i wyszedł... niestety razem ze mną. Było oślepiająco, ogłuszająco i strasznie ciepło. Szliśmy po czerwonym dywanie, no nie! Lil: To ty tu takie gwiazdy? Marsh: Większych nie znajdziesz!- pokazał kiełki - A poza tym będziecie dzisiaj z Rozą największymi gwiazdami, bo pochodzicie ze świata śmiertelników. Lil: A twoja m... - zatkał mi usta Marsh: Tylko twoją rodzinę, więc się nie przyznasz i nie pokazuj, że masz Atrix! A teraz uśmiech! - podszedł do nas jakiś reporter z kamerzystą i rozmawiał z Marshallem, a kamera kręciła ich rozmowę, gdy nagle padło pytanie: Kim jest twoja śliczna towarzyszka? i nagle kamera nakierowała się na mnie. Marsh: To jest Lili. Jest śmiertelnikiem i moją przyjaciółką - mikrofon skierował się w moją stronę. Rep: Wiesz Lili, jesteś taka ładna, że chyba zostanę twoim fanem nr.1. - uśmiechnął się od ucha do ucha. - Spokojnie! Nie bój się, wiemy że to dla ciebie inne! Rozluźnij się!- znów się uśmiechnął, spojrzałam na Marshalla. On tylko dawał mi jakieś znaki. A trudno! ide na żywioł, przy następnym pytaniu. Rep: Jak myślisz, dlaczego największa gwiazda. Idol nastolatek i syn królowej, zaprosił akurat ciebie? - nie myślę. Odpowiadam! Lil: Wydaje mi się, że zaprosił akurat mnie dlatego, że jako jedyna nie skacze za nim. Że zamiast chodzić za nim ślepo, od czasu do czasu nawet go odganiam. Często mam go naprawdę dość! -oboje patrzyli na mnie dziwnie. No dobra... Tu to przesadziłam! en koleś odwrócił się od nas i zaczął mówić coś do kamery. Rep: Czy rockmen Marshall Lee i nowa celebrytka Lili to dobrze zapowiadająca się... -dalej nie słyszałam, bo weszliśmy do ogromnej sali, gdzie była ogromniasta scena. Gdy zaczeli grać ja i Roza tańczyłyśmy na scenie. Roza nauczyła grać na perkusji, a ja zaśpiewałam kilka solówek. Dalsza część koncertu przebiegła w super atmosferze! |
Część 3 (paź 25, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Zanim się spostrzegłam grali (ostatni) wolny kawałek (ostatni), a ja z Marshallem tańczyłam na scenie. To bardziej Atrix z nim tańczyła, ale nikt o niej nie wiedział. Tak czy siak, dziewczyny z widowni rzucały... Co ja gadam! Zalewały mnie oceanem morderczych spojrzeń! Miałam przy tym świetny ubaw, czyli jak byłam przodem do nich przytulałam się do niego, gdy byłam tyłem podnosiłam lekko nogę. Bokiem- patrzyłam na niego... raczej na jego krwisto czerwone oczy lekko przykrywane ciemno-granatowymi włosami. Ej! EJ! EJ! Ogar Lili...Nie lubisz go!!! Więc dalej, Niektóre pary na widowni tańczyły tak jak my. Uuuuu Sweet! Piosenka się skończyła odsunęłam się od niego i rozejrzałam się, było cicho. Spojrzałam na chłopaka, wiedział co mi chodzi po głowie. Porwałam mikrofon i posłałam kapeli chyba wszystkim zrozumiałe spojrzenie. Odwróciłam się do Marshalla, kiwnęłam głową. A on zaczął grać jakieś coś... Chyba improwizacja. Co chwile dochodził inny instrument to się nazywa zespół!! Ja co chwila dodawałam jakieś słówko, z tego wyszedł tekst, a potem nowy hicior!!! Emocje Atrix-0 : Lili-1 Gdy koncert się skończył z powrotem do limuzyny. I wielka imprezka z kilkoma fanami którzy wygrali jakieś losowanie. Więc była wielka impra w limo, Roza się bawiła i tańczyła, a ja siedzę tak w koncie i patrzyłam w odsuniętą szybę. W pewnej chwili usiadł obok mnie Max. -Hej, Lili - kiwnęłam głową - Marshall mówił nam ostatnio o Atrix - odwróciłam się w jego stronę -Wygadał wam?! - potaknął - Zatłukę, debila - już miałam wstać gdy dłoń Max'a stała się ogromna i przycisnął mnie do siedzenia - Co?! -Kazał nam poszukać czegoś, żeby pomóc. - co ty pitolisz nie ma innej drogi- Więc mam to. Wyjął zza gajerka jakąś fiolkę z zielonym czymś i odszedł. -** Jak to możliwe? Przecież miały być 2 drogi!*** - zastanowiłam się i wymyśliłam -Wiem! -dodałam głośno - To musi być eliksir rozdartych umysłów! - hahahah skąd ja to wiem? Jeszcze mnie do końca nie znacie! -** Ale, jak ty? Ja czegoś takiego nie znam, a ty?!!*** -Jestem idiotką i wiem takie rzeczy - przytaknęłam - ogólnie z książek o jakiś naukowych nie dopatrzeniach. Czyli Magia! - ucieszyłam się w duchu -**Nie to nie magia. To po prostu mój świat...** - poczułam jakby robiła Face Palm. Mimo tego cieszyłam się jak dziecko. Nagle obok mnie usiadła Roza z kielichem szampana, wcisnęła mi go w ręce. - TY, LILI. BO TAK MASZ NA IMIĘ?!?! -wrzeszczała, była chyba już dość upita. - TERA, TAK. TY WYPIJESZ TO CZERWONE ŚWIŃSTWO, A POTEM TEN ZIELONY SOCZEK CO MASZ GO W RĘKU I... I... I... - wyrwała mi fiolkę i wystawiła rękę za okno. -I BĘDZIESZ SIĘ BAWIĆ, ALBO SOCZEK WYLECI PRZEZ OKNO, A WIEMY CO SIĘ STANIE JAK SZKLANE COŚ WYPADNIE Z 80 PIĘTRA WIEŻOWCA!!! -krzyczała na mnie, jak opętana, a wiemy przecież... Jest całkiem pijana. -Roza... Po pierwsze siedzimy w limuzynie. Po drugie NIE DRZYJ NA MNIE SWEJ MORDY! A po trzecie, daj wypije to czerwone świństwo o którym mówiłaś. - teraz to ja wyrwałam jej ten kieliszek i na raz wypiłam zawartość potem usłyszałam Rozalie. -Upssssssss. Upuściłam! - była uśmiechnięta, a ja już miałam jej przyłożyć - Coś zrobiła!? - lekko podniosłam ton -NIE DRZYJ SIĘ NA MNIE!!! - wydarła się na mnie. Co za ironia! -Mam to tu! Upuściłam naszyjnik, ale to nic! To tylko ostatnia pamiątka po twoim ojcu... -Koniec. Jestem załamana, to straszne naszyjnik od mojego taty przepadł. Auto jechało strasznie szybko, ale co mnie to. Otworzyłam drzwi i już wyjrzałam przez nie, czy leży tam. Byłam już u kresu nerwów. Gdy nagle ktoś złapał mnie za ramie to była Kid. - Ej, gdzie idziesz? -Roza, upuściła naszyjnik po moim zmarłym ojcu. - spojrzałam gniewnie na upitą Rozalie. - Nie możesz. -a zakład? Odwróciłam się i już miałam skakać po niego gdy znów ktoś mnie złapał, co za żule! Dajcie mi skoczyć i zrobić sobie krzywdę, przez co na pewno zostanę kaleką! NO! -Lili, gdzie skaczesz? Adrenaliny ci brakuje w życiu? - powiedział Marshall. (Poznałam po głosie) -Kid ci wyjaśni, a ja muszę skoczyć! - już mi normalnie oczy bolały. -Nie wkurwiaj mnie i daj mi to zrobić! -Nie! - wepchnął mnie do środka i wydał rozkaz, żeby reszta mnie trzymała, podszedł do mnie gdy leżałam trzymana na ziemi.- Atrix, ty też trzymaj fason. Za chwilę będzie trochę bolało. - skojarzenia, skojarzenia everywhere! ;-; - Trzymajcie ją, bo oczy jej się zmieniają! - po chwili Marshall otworzył tą fiolkę i wlał mi zawartość do ust. Poczułam okropny ból. Wszyscy puścili mnie i odsunęli się ode mnie. Kurczowo trzymałam się za brzuch, to było coś nie do opisania. Coś jeszcze gorszego od... nie wiem... Jak chłopak którego lubisz, mówi ci, że jesteście przyjaciółmi. tak czy siak po chwili (Dla mnie) ból ustąpił.Otworzyłam oczy: Tych kilku wystraszonych fanów siedziało o w kącie z przerażonymi minami. Jak na nich patrze to mi odbija. Tak czy siak Rich zaczął do mnie coś mówić, nie rozumiałam go. Ale cóż! - Lili. Wstań i zobacz kto się pojawił. - wstałam naprzeciwko mnie stała (ta limuzyna ma chyba z 2 metry wysokości) ładna dziewczyna, o śniadej cerze, miała fioletowe włosy do kostek i s-s-szare oczy. To ta szalona dziewczyna z wizji. Nagle zaczęła skakać i krzyczeć. -Marshall!! Wróciłam!! Iiiiiiiiiii!!! -rzuciła się na chłopaka i przeleciała przez niego, dosłownie... Była jak duch z kurzu - No, może. Prawie... - podeszłam do niej i jej się przyjrzałam. Baaaaarrrrdzo dokładnie.Wyglądała jakby była prawdziwa, a jednak. Miała też 3 kolczyki w uchu. - Co się gapisz? To ja! Atrix! -Widzę, to... To niesamowite. Miały być dwie drogi! -I są, maleńka- wtrącił Marshall- to jest eliksir rozdartych umysłów- a nie mówiłam? Mówiłam!! - Pozwala on na rozdzielenie, np. jednego człowieka, na dwie pod świadomości... A tak jak w waszym przypadku... -Dwie pod świadomości na różne osoby... - dokończyła w pełni trzeźwa Rozalia. Ale zanim kapela zdążyła uspokoić fanów do końca, a Atrix pogadać ze wszystkimi, zapytałam: -Ale jeśli Roza nie była pijana, to gdzie jest do cholery mój naszyjnik po ojcu?! - niemal, że krzyknęłam. Podszedł do mnie Marshall z opuszczoną głową. - Taka misja wymaga poświęceń. -podeszłam do niego, zaciskając pięści. - Albo nie! - what?! otworzył rękę i trzymał w niej bezcenną dla mnie gwiazdkę. Rzuciłam się na niego szczęśliwa, a dopiero potem pomyślałam takie zdanie "Co ty odpierdalasz?! Jego dziewczyna tam stoi! " Odlepiłam się od niego, wzięłam gwiazdkę w ręce i schowałam do małej przyszytej kieszonki na wewnętrznej stronie sukienki. (na wszelki wypadek). Okazało się, że leżałam tam przez 10 ludzkich godzin. Marsh i reszta zdążyła odwołać inne, koncerty i spotkania. Tylko Roza została i czekała. Teraz to naprawdę reszta wieczoru minęła spokojnie. Tak dokładnie to dwa wieczory i dzień. Jak? to proste! W tej krainie dzień nie różni się od nocy, a mieszkańcy nie czują zmęczenia, więc koncert zamiast trwać jak normalny koncert do 2-3.00 nad ranem trwał do 17.00 popołudniu, a potem leżałam po wypiciu tego czegoś dobre 10 godzin... dziwne co nie? Nie czułam upływu czasu, bo sam dojazd zajął nam 2 godziny. Dowiedzieliśmy się, też że Atrix, może opierać się, dotykać, czy stać na różnych rzeczach, a na innych już nie. Nie może ich po prostu dotknąć. To jakieś dziwne... tu nie ma żadnej zależności, po prostu, tak jest. Normalnie muszę już wrócić już do mojej normalnej szkoły gdzie wszyscy... mają... farbowane włosy... Niech, nawet w szkole! Naprawdę Boże?! Mniejsza o to. Limo się zatrzymało, a my powoli wyszliśmy. Oczywiście byłam fochnięta na Marshalla, za ten kawał z naszyjnikiem i to wszytsko bym wypiła tą miksturę, więc postanowił, że w ramach pokuty będzie mnie nosił na rękach, aż się zmęczy. Niestety... Jeden +! Wynegocjowałam, że będzie nosić mnie na ramieniu. Jak prawdziwy paker... I to go przekonało. Wszyscy się śmiali i słuchali opowieści Atrix, gdy wychodziliśmy. Gdy wyszłam zdziwiłam się strasznie.. O dziwo przed moim domem, stał Kastiel i darł się do drzwi. - LILI! Otwieraj te pojebane drzwi!! -a co one ci zrobiły? Zakład, że jakby żyły to by płakały, pojebie! -Wiem, że tam jesteś! -haha... chyba go uświadomię, że drze się do pustego domu. -Kas, ale ja tu stoję... No może, jestem niesiona - odwrócił się, a ja mu pomachałam. Podbiegł do mnie, złapał za nadgarstek i gdzieś mnie ciągnął, ale hallooooo... Jestem w ramionach wampira (to brzmi jak zmierzch!). Czerwonooki stał w miejscu podczas, gdy Kas próbował mnie pociągnąć za sobą... - Co próbujesz zrobić? - Max i David złapali go za ramiona, i odwrócili w moją stronę, a on spojrzał na mnie gniewnie i nie puszczał mojej ręki. - Próbuje cię, zobaczyć od 3 godzin! - krzyknął Kas -A co się takiego stało, że chciałeś mnie zobaczyć, o panie? - śmichy, chichy. Zrobił zdziwioną minę. - Bo się chyba umówiliśmy! -W snach, kmiocie... - dodała Atrix, wychodząc zza Marshalla i Rozy. A najlepsze było to, że dopiero teraz zorientował się, że jest wśród demonów itp.. Zrobił wielkie oczy i kroczył wolno wzrokiem po każdym z moich "znajomych" zatrzymując się tylko na mnie i Rozie. Wysłał mi przestraszone spojrzenie; no nie mówicie, że "Wielki, Potężny i Niezbyt Rozgarnięty Kastiel" się przestraszył. Wybuchłam śmiechem, Rozalia spojrzała na Kasa i też zaczęła się śmiać. Zaraz potem Atrix też pochłonęła się w odmęcie śmiechowej doliny. - J-jak m-można być takim g-głupim?- zapytała przez śmiech - Nie wiem, a-ale nie chce taka być! - uspokoiłam się dość szybko, po tym zdaniu. Po chwili znów znów byłam spokojna - To co? Kiedy się umówiliśmy? Bo nie pamiętam... - mina nr. 9,8 niewiniątko + AYFKM. -To znaczy... miel... ja...eh... chciałem cię spotkać i wyjść z tobą na koncert w piątek o 19.20. - aha, blisko, blisko! - Ale ciebie nie było...Pomyślałem, że zjazd koncertowy trwa cały weekend. Więc przyszedłem dzisiaj... - tak bardzo mu na mnie zależy? Nie wierze! Ze o 9 do mnie przylazł - Jest w domu światło zapalone więc... -Ty faktycznie, nie zgasiłam światła! O ironio... - Myślałem, że nie chcesz wyjść do mnie i mnie poniosło. - wyraził skruchę... Łał! -Ok. Max, David puśćcie go. Proszę -posłuchali mnie i stanęli za Rozą. Z mojej perspektywy czyli siedzącej dziewczyny na ramieniu chłopaka, wyglądało to dość komicznie. Nasza 8-ka przeciwko jednemu małemu Kastielkowi. Uuuuu... -To co? Gdzie byłaś z tymi potworami? - ogólne poruszenie w grupie, oczywiście zatrzymałam ich. -Była na koncercie. Ze mną i moim zespołem -Wtrącił jakby nigdy nic Marshall. -Przez 3 dni? - Nie dwa... Raczej 36 godzin (mniej więcej). -Nie pozwalasz sobie za dużo? -Gówno mnie, obchodzi czy tak czy nie. - oj wkurzył się, wkurzył. Aż poczułam ciarki, pomiędzy nimi normalnie było widać błyskawice. - Zostaw Lili. Bo jak widzisz nawet na imprezie u ciebie w domu, wolała wybrać mnie. - No to mu pojechał... - A, teraz możesz już iść. - *u* niesamowite zdarzenia! Przypadkowo się zamachnęłam i uderzyłam kogoś w ramie i wizja. Jestem w niej ja...I to mi pokazjue jakiś filmik, Cool darmowe kino! Mam tygrysie oczy (takie dzikie) i włosy do bioder? No cóż... Potem pojawia się Atrix, stoimy naprzeciwko siebie. Nagle między nami ląduje jakaś księga. Biegniemy do siebie.... Chwila dlaczego Atrix ma pas? I dlaczego ja mam jakiś miecz... Dobiegamy do siebie i ciemność... NIE! Puść dalej! No nie. Znów jestem u siebie. Siedze, na tym ramieniu. i co? -Dobra!!- uspokoilam Kasa i Marsha. -Wy możecie już iść! Marsh, Atrix, Roza i Ja musimy pogadać. A ty Kastiel, następnym razem może się wybierzemy na koncert- uśmiechnęłam się i Marshall zawrócił w stronę drzwi. Gdy byłam już dość daleko dodałam cicho - W twoich snach. - inaczej mówiąc weszliśmy do domu, a ja opowiedziałam im całą historię z wizją. Atrix była bardzo zdziwiona, omówiliśmy też to jak ją uderzyłam. Jak? Nwm. Próbowaliśmy to powtórzyć na nic. W końcu Roza namówiła Marsh'a, aby mnie postawił i spoko! Niestety posiedzieliśmy tak do 15 i Marshall sobie poszedł. Roza wyszła około 16. A my z Atrix pogadałyśmy jeszcze i ja poszłyśmy spać o 19.15... Równo 2 dni temu wyszłam z domu. I z tą myślą zagłębiłam się w sen. Obudziłam się o 7.00. Budzik przyłapał mnie na romansie z łóżkiem, o zgrozo! Budziku' zemrzesz jeszcze dzisiaj! A, co do szykowania. Szybko się ubrałam i zeszłam na dół, gdzie się podziewa Atrix? A tak siedzi na krześle. Jak to?! Podbiegłam do niej i machnęłam jej ręką przez głowę. -Ej! Może nie czuje ludzi, ale czuje różne rzeczy... takie jak twój pierścionek! - mam na ręku pierścionek? Oh, trudno... Zdejme go. -Eliksir przez noc przybrał na mocy i mogę zwyczajnie podnosić lub robić różne rzeczy (byle nie za ciężkie), ale nie działa to na ludzi... Przed chwilą mi to pokazałaś. - posmutniała. Mimo tego , uśmiechnęłam się do niej. Po chwili obie wyszłyśmy z domu. Ponieważ była, jakby duchem czy ducho podobnym czymś. Mogła znikać i latać... TeŻ tAk ChCę! Poszlyśmy do szkoły to wybiła 7.45. I spoko :P Gdy weszłam na dziedziniec zobaczyłam Kastiela, spojrzałam na niego groźnie. A ten co? Nico. Palant jeden. Potem weszłam do środka, dopadły mnie dziewczyny i mialy nowinę. Nowa w szkole. Miała na imię Ann... fajne, ciekwa kiedy ją spot...O paczajcie, o dziewczynie mowa! Szybka jest! - Siemka Ann! -zagadałam. - Jesteś nowa, tak? -Nie stara. -egh? - Nie, żart. Nie jestem tą wytapetowaną blondyną! -rozumie o co chodzi. - Spotkałaś już Amber? To rozumiesz mój ból ! -uśmiechnęła się tylko... Ma niezły styl. - Ty jesteś Lili - potaknęłam -tak Rozalia o tobie mówiła... Dużo! -heheh - Wiesz co Ann? - Yup. - zrobiła głupawą minę. - Chyba sie dogadamy! - i spoko! Nowa uczennica i do tego dość fajna. Ciekawy początek dnia... |
Część 4 (lis 7, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
I szybko wyskoczyłyśmy z klasy z bardzo długą czerwono czarną wstęgą. Ze wstęgą biegłam ja, Ann i Irys. Darłyśmy się przy tym nie miłosiernie!! Haha... Po chwili tłum biegł za nami, a my zatrzymałyśmy się na dziedzińcu, pod drzewem. I Obwiązałyśmy Ann wcześniej podaną rzeczą, tak, że wyglądała jak mumia. Po tym ustaliłam po cichu z Atrix, co robić. A dziewczyną wmówiłam, że zawiążę cieniutką, ale strasznie mocną nitkę, wokół Ann... Dały się nabrać! - Uwaga, Uwaga! -Rozalia i Melania krzyczały jednocześnie. -Oto wielka Lilith! -Lilith? Mistycznie....- Królowa magii i czarodziejstwa. - dobra koniec, ruszyłam ręką tak aby to wyglądało, że odepchnęłam Irys powietrzem, przy czym drugą ręką tamując pas. -Nie jestem magikiem, lecz wykrywam złe moce. A oto jedna z nich. -uniosłam ręce n a znak, że Atrix ma ją podnieść i nią bujać. - A oto jeedna z nich! - Wskazałam na Ann, a ta rozerwała wstążkę... Tak jak było przewidziane. Na sobie miała tony dodatków (Rozalia), makijażu(Rozalia) i fikuśnych rzeczy z papieru (Viola, ^////^). Zaczęła skakać, a wszyscy niby debile, cioty i bezmózgowcy uwierzyli jej. Zaczęłyśmy się drzeć i na siebie skakać, aż dyra wyjrzała, aby nas zobaczyć, ale szybko się schowała. Tak czy siak, odgrywałyśmy przedstawienie ;Magik i Bestia; (Zmieniona wersja Pięknej i Bestii, ale bez pocałunku ;-;) Na końcu, realistycznie powiesiłyśmy Ann za resztki wstążki na konarze, a uczniowie, zaczeli uciekać w popłochu. Została grupka nielicznych. Na koniec moja kwestia. -A morał tej bajki jest krótki i niektórym znany... Im dłużej to oglądasz, tym jesteś bardziej pojebany. -Wskaałam na dach, a wszzyscy się spojrzeli tam gdzie wskazałam. I tu pewna zagadka... Gdzie Viola i Kim? Proste... Z dachu wylało się coś czerwonego i mnóstwo białego pierza. - Tak, swoją drogą... Widział ktoś gołębie, pana Zdziśka? - i wyjęłam zza pleców, martwego (sztucznego) gołębia. I reszta szkoły, po tym jak zlał ich deszcz krwi (farby z zepsutymi jajkami) i pierzy (nie wiem skąd je wzięły) uciekła do szkoły, a w szkole zabrzmiał dzwonek na drugą lekcję. Pozbierałyśmy się i weszłyśmy do klasy od Polskiego... Zanim nauczyciel zdążył powiedzieć "Spóźnione" stanęłyśmy na środku, klasy i ukłoniłyśmy się. - A oto i Ann! Nowa w szkole! Macie ją zapamiętać, bo jeśli nie, to następnym razem to - tu wyciągnęłam sztucznego gołębia- to, to cóś... Będzie żywe, a raczej... Już martwe.- przestroga jak przestroga... Ale fakt respekt! I co? Zrozumieliście? Nie? Szkoda... mam to gdzieś.... Usiadłyśmy i reszta tego strasznego polskiego minęła nadzwyczaj spokojnie. Po dzwonku, wyłyśmy z klasy i tak jakby nic się nie stało. Tylko różnica była taka, że zamiast żółtej bluzki, była taka bardziej... hm... w fioletowe gwiazdki, przyklejone klejem? Nie wiem... To chyba nie to, ale trudno. Roza i Ann oszły w jednym kierunku, a ja sama (z Atrix, albo nie, gdzieś poleciała) poszłam w przeciwnym kierunku do pokoju gospodarzy. Gdzie zobaczyłam przekomiczną scenkę. Nataniel dosłownie stoi w rogu sali i próbuje uciec, a Melanisko ciągle się przybliża i bliżej i bliżej... Nie moge; -Hahahahaha...ha Co-co wy odpierdalacie? - zapytałam przez śmiech. - My? A.. ja? A tak! - szybko się wyprostował i uciekł od Melaniochy, ale jeden kłaczek na głowie mu tak śmiesznie stał (bez skojarzeń), że aż się prawie poryczałam - Nat.. Hahahaha, ale masz fa... -no nie... hahhaha - ...fa-fajne w-włosy haha! - spojrzał na małe lustereczko na drzwiach. I szybko się poprawił. - To, co chciałaś Liliano? - stanowczy? Haha... Nie podpuszczaj mnie na milordowość, bo źle skończysz! Opamiętałam się jak najszybciej i stanęłam przed nim także prosto. Robiąc najpoważniejszą miną jaką mogłam. - Drogi Natanielu. Chciałam Waszą blond włosom mość, przedstawić Lejdi Ann. Jeśli oczywiście nie jest Pan zajęty prywatnymi... -spojrzałam na brązowo włosom- Sprawami z Panną Melanią! - spojrzał na mnie jak na mądrą inaczej. -Mości Panie, czemu tak Pan na mnie paczacza? Coś się milordowi nie podoba? Może wyjdę i Pan znowu popacza na Tą damę. -za kumał wreszcie i zaczęliśmy się śmieć we dwoje. Zachwiała mi się równowaga. upadłam, ale pojawiła się Roza znikąd i mnie złapała. - Czo tam? -Hej Nat, Mel! Oto Ann. - Ann weszła do PG (pokój gospodarzy) - A z tobą muszę pogadać o wczorajszym wieczorze. - odciągnęła mnie w kąt i dała do ręki najnowszą gazetkę. A oto ona: (hahah... oklepany temat z gazetką, ale już trudno!!) Ostatnio mieliśmy przyjemność poznać niejakiego "Marshalla Lee". Super ciacho z cudnymi włosami i głębokim, pięknym głosem. Znamy też dobrze Kastiela, chłopaka za którym lata 1/2 wszystkich dziewczyn z liceum. Każda z nas ma chociaż jednego z tych dwóch na oku, ale drogie Panie to na marne! Mają swój ideał! Lili Dasty, jako ideał. Niezależna, piękna, wytatuowana i uzdolniona muzycznie, plastycznie, zawsze ubrana do koloru. Ideał? A może zbuntowana, osóbka która ma dość rodziców i rodzeństwa i chodzi po klubach? Bawi się chłopakami? A oto dowód: Zdjęcie zrobione, gdy Kastiel i Marshall skakali sobie do gardeł, a ja uświadomiłam sobie, że nas je 8, a Kas jeden i się zaśmiałam. Wyglądam na jego ramieniu jak ostatnia szmata. I oto prawdziwa Liliana Dasty. Nastolatka,której chłopcy nie obchodzą... Wróciła do domu po około 2-3 dniach i co teraz mamy zrobić, aby spodobać się tym chłopcom? Prościutkie! Naprostować tą wariatkę: Teraz moja fota, gdy trzymam sztucznego gołębia. Lub stać się taka jak ona. Czyli łamaczką serc, bez serca, nawet dla bliskich. A wracając do tematu Marshalla Lee i Kastiela... Mimo to, że są zupełnie odmienni wyglądem, są podobni zachowaniem
To się z nimi działo, gdy masz Lysander okazał swoją czułość Lilianie. Pisała dla was Peggy Simpson Przyznam żyłka mi pękła... Teraz to po tej redaktorce. Wyszłam z PG i trzasnęlam drzwiami w pokoju Peggy był już Kas, ale to co? Znów trzasnęłam drzwiami i rzuciłam tą przeklętą gazetą prosto w jej twarz. Podeszłam do niej sekunde później. - Peggy... - spokojnie zaczęłam - Że niby co napisałaś o mnie? A tak, bez serca... Bawie się chłopcami? Łamaczka serc? -spojrzała na mnie pobłażliwie. - No cóż. A tak nie jest? -uśmiechnęła się - Przez dwa lub trzy dni cię w domu nie było... Twoi rodzice się pew... -NIE MAM RODZICÓW, ZOŁZO!! -uf.. wypaliłam... - CO TY KURWA WIESZ>!? - krzyczałam i już miałam na nią skoczyć, ale no cóż, znikąd pojawił się Lysander i wraz z Kastielem złapali mnie. -Nic nie wiesz! -mówiłam przez zęby -Gdybym tylko mogła uratować moją rodzinę, nie było by mnie tutaj! -chłopcy puścili mnie zdziwieni- I bym ci nigdy nie złamała nosa! - zdziwiła się na moje słowa -Co? -zamachnęlam się i dostala prosto w tą krzywą gębę -To! I masz naprostować ten artykuł, bo dostaniesz jeszcze raz. -ostrzegłam i już kierowałam się do wyjścia. złapałam za klamkę i jeszcze wycedziłam przez zęby. -Jeszcze raz napiszesz o mojej rodzinie lub o moim życiu prywatnym bez mojej zgody wylądujesz na ostrym dyżurze. - I wyszłam. Po chwili usłyszałam krzyki Kastiela... Fajnie teraz on się na nią drze! yay. Tak czy siak zadzwonił dzownek, więc poszłam na hm.... Biologie z panią Wilankową... Oh shit! Nienawidzę tej baby. No cóż, trzeba... Reszta lekcji minęła spokojnie...Choć znów czułam na sobie kogoś wzrok. Stres i nerwy przez tą Peggy i do tego nie ma jej na lekcjach. Leń! Reszta mojego dnia: Dzwonek, Przerwa, Lekcja, Dzwonek, Przerwa... -Hej! -podbiegła do mnie Ann -Jutro ubieramy się pod kolor! Roza i Ja idziemy w czarno biały, a ty? -co ona gada? -Jak pod kolor? -zrobiłam znudzoną minę -Każda osoba z każdej klasy, musi ubrać się jutro tylko w dwóch kolorach. -ona wie więcej niż ja, na temat mojej własnej szkoły -I mówię ci właśnie, że ja i Roza idziemy w czarno-biały, a ty? -spytała ostrożnie -Ja nie wiem. Wezmę jakieś pastelowe kolory lub matowe... -spojrzała na mnie pytająco - Nie gap się, a jak już musisz to tam stoi Kas, na niego się popaczaj -odwróciłam ją w jego stronę i pchnęłam - Powodzenia! Lekcja... Teraz to reszta wszystkich -wszystkich- wspominałam już, że wszystkich? No cóż... Wszystkich lekcji minęła spokojnie. Ostatni dzwonek. I do Domu. Nareszcie! Szłam spokojnie, otowrzyłam drzwi spokojnie, weszłam do domu spokojnie, zamknęłam drzwi także spokojnie, przeszłam przez kuchnie witając się z Atrix i Alexym także spokojnie, wchodziłam po schodach spok... czekaj wróć niespokojnie do kuchni . -Co ty tu robisz Alexy?- skoczyłam do niego zdziwiona -Gdy szedłem do szkoły oczywiście spóźniony,bo Armin mnie nie obudził. Więc doszedłem chyba na 3 lekcje. -tłumaczył powoli - Ale zauważyłem Atrix, jak siedziała na ławce, więc zagadałem i jestem. -co? To tyle? -Atrix, czy ty? -wiecie o co mi chodzi. -Tak. Pytał się i już wszystko wie. - ŻE WHAT?! -Pytał się o pas i demony?! I o mnie i o ciebie i Marshalla?! -krzyknęłam -Jaki pas, demony? O co chodzi? Ja się pytałem jak osiągnęła ten piękny fiolet na włosach! -Wpadka... -zanuciła Atrix, a ja musiałam się tłumaczyć Alexsemu. Ponieważ zadawał tyle pytań, że już nie mogłam! Więc i on już wie o tym wszystkim... Po co ja to ukrywam?! Powinnam to ogłosić, bo w tajemnicy to to chyba długo nie zostanie! Po tej rozmowie, wysiadł mój mózg, więc zostawiłam ich razem i poszłam na górę się położyć. Zasnęłam... śniły mi się dziwne rzeczy. Obudził mnie dziwny hałas. Wstałam i spojrzałam na telefon - 01.48. Jest za wcześnie, na szkołę i za późno, aby ktoś czegoś ode mnie chciał. Znowu hałas... stanęłam na środku pokoju, przysłuchując się. To dobiegało ze strony okna. Podeszłam wolno do okna i odsunęłam żaluzje. Nic nie ma. -Dziwne... -odwrociłam się z zamiarem położenia się i znów usłyszałam ten hałas. - Co do...? Zwróciłam się w stronę okna i je otworzyłam wyglądając na zewnątrz. Rozejrzałam się i wychyliłam jak najdalej... Zrzuciłam przy tym donice, ale trudno. Nic nie ma! Już wchodzę z powrotem I tu nagle łup! Leże na ziemi w pokoju, a na mnie leży Marshall! -Lili! - spojrzał na mnie i mnie pocałował, a ja szybko go odepchnęłam i wstałam. -Co ty robisz? -spytałam gniewnie -Lili...- złapał mnie za ramiona i przytulił -Kocham cię... -i znów mnie pocałował, to było coś niesamowitego... Wstałam szybko... siedziałam na swoim łóżku, było już jasno. Rozejrzałam się po pokoju, żadnych różnic. Jestem cała spocona, co się stało?. Usłyszałam głos Atrix z dołu namawiający do zejścia na śniadanie. -A więc, to był tylko sen? -powiedziałam do siebie. - Żaluzja zasunięta, doniczka stoi. Co to miało być? Jakiś sen wariata?! -wstałam, wyrzucając z głowy ten sen i postanowiłam zająć się swoimi sprawami dziś podobno ma być dwu kolorowy dzień. Więc tak... Może tak na sportowo? -Schodzisz już, łamago?! -usłyszałam z dołu głos Atrix. Otworzyłam drzwi i wyjrzałam, przez nie. -Nie! Wyjdę jak będę gotowa, mamo! -krzyknęłam z wyrzutem i się z powrotem schowałam. -To jak miało być? A tak na sportowo. Otworzyłam szafę i teraz tak... niebieska bielizna ze wstążką? Ładny kolor i wstążka! To mam już jeden kolor... Teraz może koszula, którą zachowałam po meczu koszykówki, w dawnej szkole? Jasne! No to mamy kolory! Niebieski i Róż! Teraz tylko reszta, niebieskie szory i koronkowe leginsy (też niebieskie i będą pasowały do bielizny ^/////^) Niebieskie rękawiczki do nadgarstka.... Czemu nie? Ok. Mamy strój! Teraz dodatki i buty. Hmmm... Nie mam żadnych różowych tenisówek. Może espadryle. Mogą być i jeszcze naszyjnik od Lysandera... Mówił, że to na rozpoczęcie znajomości! Ha, akurat mu uwierzyłam. Odłożyłam wszystko na łóżko i weszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic w lodowatej wodzie brrr..... Wytarłam się, ubrałam i jeszcze raz weszłam do łazienki, po błyszczyk. -Gdzie ja go mam? Hmmmmm. -szukałam przy umywalce w walizeczce -Nie ma! -stanęłam zrezygnowana na środku łazienki -Tego szukasz? -odwróciłam się gwałtownie, w drzwiach stał Marshall z moim błyszczykiem. -Kto cię tu wpuścił?! -niemal krzyknęłam, ponieważ nie chciałam pokazać rumieńców... Przypomniał mi się sen. -Dawaj to i wynocha! -nie czekając na odpowiedź wyrwałam błyszczyk i zatrzasnęłam drzwi. Zjechałam wolno opierając się o drzwi. Słyszałam tylko jak kran przecieka i dobijanie się do drzwi. -Lili! Nie chciałem cię urazić tym błyszczykiem! Wyjdź! -Spierdalaj... -Ej! Ranisz mnie. -zajęczał -Wyjdź! -Spierdalaj... -Masz czas, liczę do trzech. 1... -uuu ale się boje! -Spierdalaj... - 2... -Spierdalaj... - 2,5... -Oh! Spierdalaj! -Lili! Mam wyważyć te drzwi? -drzwi zaczęły trzeszczeć -Oh, Shit! Wychodzę motłochu! Zostaw te drzwi! -otworzyłam drzwi z impetem, aż prawie wypadły z zawiasów, nie zwracając na niego uwagi spakowałam się i wyszłam z pokoju. Doszłam do kuchni, tam na stole leżał Alexy, a Atrix siedziała i próbowała napić się kawy. -Dobry... -Podeszłam do stolika i spojrzałam wymownie na Atrix. -Co on tu do cholery robi? -Po twojej historii porozmawialiśmy trochę, a ponieważ sam bał się wrócić do domu, został i pomógł mi w niektórych rzeczach. -tłumaczyła się -A teraz zjedz tosty... -Dobrze mamo... -wzięłam tosta i ugryzłam spory kawalek, i powiedziałam -Alexy bierz tosta. I idziemy do szkoły. -ok. Ale wiesz co? Powiedz Arminowi, że przyjdę dopiero na 3 lekcje. -Dobra, a i mam pytanie. -odwróciłam się w stronę Atrix. -Co ten plebs tu robi? -EJ! Pochodzę ze szlachetnej rodziny! -naburmuszył się, a ja tylko podeszłam do niego i potargałam mu włosy -Nie zapominaj, że ja też! -pomijając wcześniejsze pytanie, - Która to godzina? -Około 7.20. -odpowiedział jęczącym głosem Alexy. -W chuja mnie robicie? -spojrzeli na mnie znacząco -Dobra! Ja się z tond zmywam! -zapięłam espadryle i otworzyłam drzwi. -Narka. -nagle usłyszałam głos Marshalla -Czekaj, piękna! Idę z tobą jako obstawa! -NIE!! -obie krzyknęłyśmy równocześnie -Nie idziesz, szlachetnie urodzony panie! -przytknęłam palec to jego torsu. -A to dlaczego? -złapał mnie za rękę... No weźcie! Nie mów Boże, że teraz jest ten moment w którym mam się zarumienić i wymyślić jakieś kłamstwo, które przekreśli całe moje, życie! -Droga Pani? -Bo dziś odprowadza mnie Kastiel. Postanowiłam, że dam mu szansę. -no jego mina jest bezcenna. -To na razie, na gazie! -Wyszłam z domu, bardzo z siebie zadowolona i jak na zrządzenie okrutnego losu, zaraz za zakrętem stał Kastiel z papierosem. Podeszłam do niego i założyłam ręce na piersi -Nikt ci nie mówił, że palenie szkodzi? - Nikt Ci nie mówił, że jak jesteś zbyt ciekawska, to szatan przychodzi i na ciebie patrzy -uśmiechnął się szyderczo -I niech się patrzy. Pozna nowego władcę. -mina mu zrzedła, a ja korzystając z okazji wyrwałam mu papierosa. -Nie odważysz się sztachnąć -uśmiechnął się -Odważę się, ale tego nie zrobię... -powiedziałam potulnym głosikiem -A teraz paczaj! -upuściłam papierosa i go przygniotłam, potem wyjęłam mu z kieszeni paczkę i pomachałam mu przed nosem. -Ani mi się waż! -ostrzegł mnie palcem -Bo co? -Bo to ostatnia w sklepie była! -Upssssss.... - "Przypadkowo" upuściłam te jego drogocenną paczuszkę do ścieków. -A teraz chodź, palaczu. -Nie mam papierosów... Co mi innego pozostało?- podreptał za mną. W czasie drogi, dużo się kłóciliśmy. Wyczaił, że nie lubię łaskotek i że zawsze rozwesela mnie tekst "Rzyganie skitelsami, to nie to samo co rzyganie tęczą!" Tak czy siak ja się dowiedziałam, że Kastiel w życiu zakochał się tylko 2 razy. I wiem, od Rozy, że jedna dziewczyna to była Debora (HAHAHHAHHAHAHAH) a druga? Nie znam! Gdy mieliśmy wejść na teren szkoły dopadł mnie świetny pomysł! |
Część 5 (gru 5, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
-Co? -stanął z tym swoim uśmieszkiem. Dobra czas na powagę! Aby żart się udał muszę być poważna, aby żart się udał. -Czy... Czy ja się tobie podobam? -wyprostował się i spoważniał na te słowa -Ale po co chcesz to wiedzieć? -przybliżył się do mnie. Nie stawiałam oporu. Stał kilka milimetrów ode mnie. -Po co? -Bo ja... -przybliżyłam się i nasze usta się nie mal stykały. Teraz mój plan wchodzi w życie kied... -Tak, wiesz. Jesteś tym kimś, kogo mi w życiu Debra odebrała. -Co? Nie zdążyłam zareagować i pocałował mnie. Ale to był tylko kawał! Dlaczego dałam się pocałować?... Odsunął się ode mnie. I spojrzał na mnie, wzrokiem jakiego jeszcze nie widziałam, to był inny Kastiel. Nie Kas|anowa z mojego liceum tylko po prostu Kastiel. Chłopak jak każdy inny, ale jednocześnie ten. -Kastiel ja... -dlaczego nie mogę nic powiedzieć? Dlaczego się zająknęłam? Dlaczego? -Wiem co chcesz powiedzieć. Ja ciebie też bardzo lu... -Nie mów tego słowa! -wyrwałam się z objęć - Chciałam zrobić Ci kawał! Chciałam się pośmiać z twojej reakcji, gdy będę stała tak blisko!! A nie się całować!! -wykrzyczałam... Nie wiem dlaczego. Może bo chciałam się bronić? -Ale... -Nie! Może kiedyś, ale nie dziś. To miał być niewinny żart!- odwróciłam się. Nastała chwila ciszy, którą on przerwał. -Powiedziałaś "kiedyś". To znaczy, że mam szanse! -no nie, już ozdrowiał? -Ale dla pewności może, pomogę Ci przyśpieszyć ten proces.- Złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. A ja szybko przywaliłam mu sierpowego w polik. -Głupi bałwan! Co ty sobie myślisz?! -Ja?! A ty?! Najpierw napadasz mnie i wyrzucasz moją własność, potem ciągniesz mnie w złe miejsce, jeszcze później mnie uwodzisz, a na koniec mnie bijesz!! -To idź poskarż się Natanielowi. On na pewno coś z tym zrobi... -odeszłam od niego szybkim krokiem i gdy weszłam do budynku szkoły, momentalnie zderzyłam się z wcześniej wspomnianym osobnikiem.-Hej. -powiedziałam, leżąc na ziemi plackiem. Leżałam i patrzyłam się w sufit, on w tym czasie się podniósł i wytrzepał. -Witaj, milor... -E e... To nie jest śmieszne Nataniel -Pfff...Nie patrzyłam na niego, ale i tak wiem, że się zarumienił -Spoko! Każdemu może się zdarzyć! A teraz pomóż mi... no już. -Gdy wstałam, Nataniel powiedział mi, że Rozalia i ta nowa mnie szukały... Eh, ta "nowa". Muszę zrobić jeszcze jedno przedstawienie?! -Nowa? Naprawdę nie pamiętasz jej imienia? -do tego mina AYFKM -Ja... Drrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr... -Nareszcie! Już nie chciało mi się z tobą kłócić, motłochu. -wykrzyczałam zadowolona z dzwonka na trzecią lekcje. -Na pewno? -co on sobie myśli?! -Na pewno! To, że w gazetce tak było, to nie znaczy, że taka jestem! - odepchnęłam go pasem -A teraz spierdzielaj, mam lekcje. -A ten Kastiel?! To co? To, że za tydzień coś się stan... -przerwał -Coś musi być prawdą!! -I jest! Ale nie to! -Czyli co?! Odpowiedz! -krzyknął z łzami w oczach - Moje uczucia do WAS! One są PRAWDZIWE!! -wykrzyczałam i wbiegłam do szkoły na oślep, pobiegłam do sali B. Nauczyciel wszedł do klasy tuż za mną .. Usiadłam w czwartej ławce od okna, za Rozą i Alexym, a przed Kasem i tak Amber... nie wiem jakim cudem, ale nauczyciel ukarał ich na wcześniejszych zajęciach i mają siedzieć razem... Ale to nic, więc dalej... -Drodzy uczniowie! Proszę o uwagę i skupienie- odezwał się nauczyciel. Mam dość przemów, patrze się w okno, staruchu. -Ty też panno Dasty. -zwrócił się do mnie. -A co mi zrobisz?! -podniosłam głos nie odrywając wzroku od nieba - Panno Dasty! Jak tak można?! -uderzył ręką w biurko - Można. Dziś mi już ktoś zepsuł humorek... Więc proszę kontynuować!- powiedziałam spokojniej -Ale ja się pytam czy cokolwiek zrozumie... - Niech się Pan nie martwi. Słucham. -Co? -Mówię, że słucham Pana, choć nie patrze . Gdybym nie słuchała nie zareagowałabym na moje nazwisko. -Więc, dobrze. Dalej... -i kolejna wygrana! Cała klasa patrzyła na mnie z podziwem. Oparłam się na krześle i przechyliłam je do tyłu, tak aby stało na dwóch nogach, postanowiłam patrzeć jak Pan Frazowski wysila swój umysł i gada bez sensu, coś o solidarności klasy. Po chwili siedzenia w tej pozycji ktoś szturchnął mnie w plecy. -Czego? -warknęłam odwracając głowę o 120 stopni. -Grzeczniej. -Kastiel pogładził mnie po policzku. -Co ty wyprawiasz?! -ruszyłam się w przód i postawiłam krzesło z powrotem na czterech nogach. I znów się odwróciłam tym razem przodem do niego. -Niczego cię nie nauczyłam, tym sierpowym w twarz? -Amber podskoczyła na krześle -Nie. Nauczyłaś mnie czegoś tylko tym pocałunkiem -zarumienił się, a jednocześnie miał ten swój uśmieszek, a ja się skrzywiłam... Amber spojrzała na mnie tak, że jakby jej oczy były pistoletami już dawno byłabym jak ser szwajcarski. -Więc co postanowiłaś? -zapytał znów. -To, że jesteś totalnym idiotą! - wróciłam do pierwotnej formy siedzenia. Czyli siedziałam zgarbiona i wsłuchiwałam się w słowa nauczyciela nauczyciela. Lecz Kas ciągle mnie pukał w plecy... Więc ruszyłam lekko ręką, pas przez chwilę trzymał go za nogi i ściągał pod ławkę. -Więc, przechodząc do sedna. Wszyscy wiemy już o co chodzi z nowym wydarzeniem. -co? Eh... Chyba jednak warto byłoby raz się posłuchać... -Jeśli nasza droga Ann za tydzień nas opuści, to mamy na pocieszenie nowego ucznia. -mam nadzieje, że jakieś ciacho! I oby nie jakiś idiota...Albo jakaś dziewczyna! Byle nie podobna do Amber... -Zapraszamy Panie Lee. -Do klasy wszedł nie kto inny jak Marshall. -To nowy uczeń, Lee? -zdębiałam i prawie się zakrztusiłam powietrzem. Wyprostowałam się i patrzyłam. -Nie. -zaśmiał się cicho na co pół dziewczyn z klasy zrobiło ciche "Oooo" -Jestem Marshall Lee Abadeer. Psorku. -To dziwne, nie mam tak napisane. -nauczyciel zastanowił się chwile i spojrzał na chłopaka. A ja mając dość siedzenia prosto znowu postawiłam krzesło na dwóch nogach i przyglądałam się temu z ciekawością. -Trzeba będzie to zmienić. -To zmień. Gdzie mam usiąść? -zapytał beztrosko Marsh. Nauczyciel zignorował pierwszą część wypowiedzi -Może z Lili -super to teraz przeszliśmy na ty? Jezu! Mam komunikat... Drodzy Nauczyciele... Jeśli my do was nie możemy mówić po imieniu, to wy do nas też nie! -Dogadacie się... -wymamrotał cicho nauczyciel, a Marsh usiadł obok mnie. Po chwili ciszy zapytałam. -Kto wpadł na taki zjechany pomysł? -A co? Nie podoba Ci się? -położył swoją rękę na mojej. Ten głupi sen... Nie mogła mi się przyśnić straszna walka z zombie? ... -Twoje uczucia miały być prawdziwe. -Mam gdzieś co powiedziałam i to, że będziesz chodził tu do szkoły. Ale pamiętaj... Mamy już tylko tydzień na znalezienie antidotum. -powiedziałam to z tego powodu, że nie będę tego sama szukała... i chce przeżyć! -Wiem! Nie musisz mi przypominać!- spochmurniał -Nie chce, alby Ci się coś stało. Ale co mam robić? Musimy najpierw znaleźć zakapturzonego. A i przepraszam Cię za to...-powiedział cicho i spojrzał na mnie pusto, a ja na niego z bólem. Usłyszałam jak Kastiel spina swoje mięśnie (hahahha! xD), a Amber patrzy na mnie wściekle. -Wystarczy, że zostanę sama na kilka chwil, a on do mnie przyjdzie!-nauczyciel po tych słowach zwrócił się do mnie. -Liliano! Wiem, że ten chłopak niezmiernie Ci się podoba. -krzesło mi odjechało i teraz siedziałam na ziemi - Ale pogadacie na przerwie... Przecież to nie jest kwestia życia i śmierci! Czy wymienicie kilka zdań czy nie!-podszedł do naszej ławki -Gdyby wiedział Pan o czym rozmawiamy, zdziwiłby się. - wydukał Marsh. Nauczyciel poczerwieniał. -Spokojnie. To jest sprawa tylko śmierci... Tylko nie wiem czy matka Atrix się zgodzi. Hmmmm... -Co? DRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRR -Przepraszam Pana. Naoglądał się zmierzchu i innych bzdetów. Nawdychał marychy itp, itd. -wstałam, spakowałam się i wyszłam bez NIEGO. Na korytarzu dogoniła mnie Rozalia i Alexy... Wypytali mnie co to za akcja z Marshallem "nowym" uczniem i tym co działo się na przerwie. Weszliśmy do sali gimnastycznej i usiedliśmy w kącie sali. -To co. Chcecie wiedzieć? -WSZYSTKO!! -krzyknęli nie dość, że razem to przerażająco głośno! -A co? Chcesz coś ukryć? -zapytała Roza -Nic! A teraz od początku tamtej przerwy...
Mam 15 minut. Wyszłam z klasy i ponieważ Amber zastawiła mi przejście (chcąc najpewniej coś mi nagadać), wyskoczyłam przez okno na drugim piętrze. Widziała to tylko ona, więc -ani widu; ani słychu; po mnie! ;D I z tego się ciesze! Więc jakbym skakała bez pasa, to bym wyglądała jak ludzik z klocków w porównaniu do 20 m wysokości; wyszłam zza szkoły i usiadłam na ławce. Gdy zdążyłam się położyć wygodnie w słońcu, coś; a raczej ktoś zasłonił mi moją jasność! -Co za żul, zasłania mi słońce? - zapytałam spokojnie -Żul? Ostatnio byłem plebsem... -Aaaaaa to ty menelu! -wstałam i poklepałam miejsce obok siebie -Siadaj -on usiadł szybko i objął mnie ramieniem... Na co ja zareagowałam, rumieńcem, przypomnieniem sobie snu i ostatniego zdarzenia z Kasem; ajć... - Co... -zastanowiłam się - Co ty robisz? -Obejmuje swoją dziewczynę. -Co? -jakoś mnie to nie zdziwiło -Ah... Wiem, że Atrix to była do połowy ja, ale teraz już nie... - spojrzałam na niego wymownie. -Więc z łaski swojej weź te łapę, bo Ci ją odrąbie... -nic sobie z tego nie zrobił. Drgnęłam lekko zdziwiona. -Nie boje się ciebie... -Od kiedy? -Od kiedy przeczytałem tą gazetkę... -wyciągnął te głupawą gazetką Peggi. Już wiem co się święci! ; Rozłożył ją i pokazał mi okładkę. Za takie rzeczy powinno karać śmiercią! -I co mi powiesz? -Hahahahaha... Nie mów, że jesteś zazdrosny.Wiem przecież, że chcesz mi zrobić kawał. -zdjęłam jego rękę i wstałam. - Nie wierze, że cię to ruszyło. -brak odpowiedzi, odwróciłam się. Siedział na ławce ze spuszczoną głową. -A jak myślisz? Pierwszy raz płakałem, gdy zniknęła Atrix... A drugi jak ten wiktoriański cioł cię pocałował... -mówił drżącym głosem -Wiem, że to przez Atrix, ale żeby tak odr... -przerwał mi krzykiem - Mówiłem, że moje uczucia do niej się zmieniły! A ja przekonałem się o wszystkim z tej gazety i przecież przyszłaś do mnie w nocy. Mówiłaś, że mnie nienawidzisz! -podleciał naprzeciwko mnie tak, że był ode mnie wyższy o dwie głowy. ;Coś mnie trafiło... -Nie... -Co? -zapytał -Ja chyba miałam sen, że ty byłeś u mnie w domu... -CO?! Nie! Ty... Pukałaś do okna i mówiłaś, że mnie nienawidzisz! I ta gazeta to udowadnia! -nakrzyczał na mnie. A ja poczułam jednocześnie strach/stratę/nienawiść/ i ból? -Więc, taka jesteś? Gazety zwykle opisują prawdę! -A wierzysz w to? Nazwałeś mnie swoją dziewczyną i co? I teraz tak mówisz? Mam uczucia, nie straciłam ich! Ale za niecały tydzień stracę życie i będziesz w końcu zadowolony! -Co mnie to obchodzi?! Co mnie obchodzi, że coś tam za tydzień!?! -ból... zdecydowanie ból i zawiedzenie... (dalszy ciąg to to na górze! ;D ) ♠♦♠♣ Rzeczywistość ♣♠♦♠ -I mniej, więcej tak to było... -Roza i Alexy otworzyli swoje usta i patrzeli na mnie ze zdziwieniem -Co? -zapytałam przestraszona. -On... Sen... Jak? Kastiel... - -Nie wiem. DRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRR -Zostaje tu... -oznajmił Alexy -A ja z tobą! -uśmiechnęła się Roza -Łał ten temat szybko minął! Nie myślałam, że tak szybko to zostawicie! -do sali weszła klasa, a ja dołączyłam się do nich gdy wchodzili do szatni. |
Część 6 (gru 28, 2013)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Weszłam do szatni z moją klasą i skierowałam się za Irys do damskiej. Weszłam, przebrałam się słuchając przy tym jak Amber mówi coś o tym, że nie mam odpowiedniej figury. Bosz... Po wysłuchaniu tego Iskrzyk zawołał nas na salę. Ustawiłyśmy się w szeregu. -Drogie dziewczęta. Dziś zaj... ję-ęcia..a... - gdy weszli chłopcy Iskrzyk się zająknął i lekko drgnął. -Zajęcia z chłopcami... -Obok nas ustawili się chłopcy. -A..Ale...Nie może być! Rozalio dziennik! -dziewczyna podbiegła i podała mu zielonkawy dziennik, otworzył go i cicho przeklął. Po grupie przeszedł szmer -Abadeer, do mnie na zaliczenie. Reszta na ławkę! -było słychać w jego głosie roztargnienie. Usiadłam na ławce, obok niećwiczącej Rozalii i leniwego Alexego.
-Pamiętasz jak ostatnio wyszedł, bo się bili? -No, to było jak... Wiecie - spojrzałam na nich z ukosa lecz patrzyłam na Marshalla. -No bo, ja nie ćwiczyłem i siedziałem na ławce na dziedzińcu, gdy już Marshall...Ale wcześniej nie wiedziałem, że to on! -zająkał się -Wykrztuś to z siebie! -Ok, ok! Chodził po dziedzińcu, a ponieważ ćwiczyła was tylko 8 czy 10... I tylko tak wiecie, grupka nasza... -Schodzisz z tematu! -upomniała go Roza -Ok! Podrywał jakąś laskę -coś mnie ukuło -Nie będę mówił o czymś takim, bo wiem, że ... -uśmiechnęłam się i oparłam o Rozalie -Gadaj -powiedziałyśmy jednocześnie -No, bo to "była" dziewczyna Nate i on zaczął z nim. Zaczął krzyczeć, popychać Marsha, aż wyszła dyrektorka i Iskra z gimnastycznej. Potem Nate znów coś tam Marshallowi powiedział i zaczęli się przepychać... Tyle! A i jak podjechała policja, to obok mnie w krzakach ktoś był...Normalnie czułem się obserwowany! -zaniepokoił się -To było uciekać, to był najpewniej ten koleś który próbuje mnie zabić. -Aaaaa to teraz wiem, kiedy uciekać, a kiedy nie! Ponieważ ty będziesz mi mówiła, co i jak i gdzie i kto i z kim mam się zadawać, a z kim nie! Bo ty jesteś jak moja siostra, której nie tyle, że muszę, ale chce się słuchać! Jesteś naprawdę jak moja rodzina! A wracając do tematu... Będę na przyszłość uważał, bo teraz wiem już to i owo i będę o 300% ostrożniejszy!- ucieszył się, bo wziął wdech. Wszystko powiedział na jednym tchu... -Ok. -uśmiechnęłam się i wygodnie się rozsiadłam... Patrząc na to jak Marsh, przed chwilą zrobił gwiazdę. Po chwili zamknęłam oczy... -Dasty!! -Kuva... -wymruczałam i podniosłam się nie chętnie z ławki, podeszłam do nauczyciela, obok którego stał "Lee" :D Hehe mam podnietę. Stanęłam obok niego z wielkim uśmiechem, Iskra spojrzał na mnie spode łba. -Można wiedzieć, z czego się tak cieszysz Dasty? -Po pierwsze. Nie wiem po co mnie Pan zawołał, bo mam wszystko zaliczone! -uniosłam ręce w górę - A po drugie, po co ja tu, jak wielmożny Abadeer ma zaliczenie! -Potrzebna jesteś do zaliczenia z siatkówki... -obaj uśmiechnęli się ironicznie -To jakaś zmowa? -teraz to i ja się uśmiechnęłam, -Nie... Dobra Abadeer masz zaliczone. -nauczyciel odszedł od nas krzycząc, że Marsh ma na razie piątkę i poszedł do pokoju -Wiem, że biłeś się z Natem, tego dnia kiedy się poznaliśmy. -odwróciłam się do niego -Tak. Byłem jeszcze mniej obeznany w tej szkole... Nie wiedziałem, że tutaj są inne dziewczyny. -To je Amoris... Tego nie ogarniesz! -Ten jeden jedyny raz! Przyznam Ci racje...- po chwili podszedł do nas obrażony Armin, a Amber (która miała być niby zawieszona) wpatrywała się we mnie i w moją "niekształtną figurę" -Kufa, jak ja jej bym chciała przyłożyć z glana w mo...twarz. -powiedziałam bezwładnie, usłyszałam ciche śmiechy -Co jest? Żaden z was nie chce jej przyłożyć? -Śmieszne. Co Ci ta jędza nagadała -powiedzieli jednocześnie. Zaśmiałam sie krótko -W szatni wołała, że moja figura jest godna pożałowania... Cytując. "Masz figurę tak niekształtną, Jak twój pysk?" Przyznaje się! Końcówkę jej odszczekałam. -uderzyłam Armina w ramie, oboje się zaśmialiśmy. -Nie jesteście na siebie obrażeni? A co więcej na mnie? -zapytałam zaskoczona -Nie, jest... Przestań!! -wykrzyknęli znów jednocześnie. Weszłam pomiędzy nich -I co? Wracając, pysk Amber chyba jest bardziej bezkształtny! -Dla mnie jesteś idealna! -Marshall złapał mnie w talii -Lepsza od wiesz kogo. -wymruczał ostatnie zdanie -Ale wiesz, że jak to powiedziałam. To nie znaczy, że was mam od razu kochać... Mogę was, np:. Nienawidzić jednakowo! -mówiąc to obróciłam się i wyrwałam -A po za tym, masz dziewczynę kochasiu -Armin zaśmiał się i odszedł. -UWAGA GRAMY W KOSZYKÓWKĘ!! -po sali rozbiegł się odgłos szczęścia i odbicia jednej piłki -CHŁOPAKI NA DZIEWCZYNY!! Do środka na początek Amber i ten Nowy Marshall! Ann! Robisz za sędziego! - i znowu wyszedł... Gupi Iskrzyk. -To co zaczynamy? Wszyscy się zgodzili drużyny były mniej więcej po 6-8 osób. Gram na obronie, pfffff ale zabawa... Amber 20 raz nie umie do kosza trafić.. Ale za to Irys rzuciła 2 razy za trzy. I ku mojemu zdziwieniu Viola rzuciła raz, ale też za trzy. Przy drugiej połowie ja zaczynałam z Lysanderem. I w 3 sekundzie rzuciłam za dwa, potem za trzy. Ale Kas w ostatniej sekundzie rzucił za dwa i wywalczył remis. Wszyscy usiedliśmy na ławkach. -Może dogrywka? -zapytał Kas -NIE!! - wykrzyknęły prawie wszystkie dziewczyny, Kastiel posępniał -A ja chętnie! -Amber złapała Kasa za ramię, jeszcze bardziej posępniał -Hahahah pomogę Ci Amber! -powiedziałam roześmiana -Dołączam się! -wykrzyknęła Kim -To może trzy na trzy? Więcej dziewczyn chyba już nie będzie.. -powiedziała zawiedziona -Dobra! Gram z wami, Marshall a ty? Jesteś całkiem niezły -spojrzeliśmy na Kentina -Ale w koszykówkę!! W kosza!1 Tylko w kosza!! -tłumaczył się krzycząc na nas, a my się śmialiśmy -A my coś sugerujemy? -zapytałam przez śmiech. - Dobra gramy, chodźcie! -weszliśmy na boisko. Od razu w pierwszym ruchu Ken rzucił za trzy, postanowiłam się odegrać i zrobiłam wsad. A potem Kim trafiła spod kosza i wyszłyśmy na prowadzenie. Dalej mecz odbywał się na ściganiu się w kółko po boisku. Ale już niektóre osoby odchodziły... Gdy byłyśmy trzy punkty do tyłu Kim upadła na Kasa i oboje zeszli z boiska. Na sam koniec meczu zostałam sama przeciwko dwóm bezmózgowcom. -Rzut dla Lili. -obwieściła Ann - 5 sekund do końca! -stanęłam na środku boiska i przymierzyłam się do rzutu. -Nie trafisz! Za daleko! -krzyknął Kentin -Przymknij się i daj jej rzucać! -Obaj się zamknijcie! -skupiłam się i rzut! Piłka leciała...
-Ej Lili. Przecież nic się nie stało! -To nie ty, nie trafiłeś do kosza! Do tego, z czystego pola rzutu! -nie otwierając oczu, powiedziałam z wyrzutem -Ale weź już chodź! -usłyszałam jak staje obok mnie na konarze -Przecież się zdarza! -Nie umiesz chodzić? Musisz latać?-otworzyłam oczy i wstałam, bo teraz to już sobie nie poleżę. -Co się jopisz, odechciało mi się spać! - Uśmiechnął się i przejechał ręką po moim policzku, co mnie lekko wkurzyło. -Ty nigdy nie dorośniesz! -A z czego to wywnioskowałaś? -przestał się uśmiechać - Z tego, że:
-Nie mój był pomysł na nazwę! -krzyknął obrażony -Ale na piosenkę już tak! Zeskoczyłam z drzewa. Odeszłam od niego i weszłam wolno do szkoły. Po drodze spotkałam Irys, Viole, Kim(, rozmawiałam z nimi jakieś 2-4 minuty) i wielkie trio! Nie zważając na nie weszłam do sali na 3 piętrze i usiadłam w ostatniej ławce przy oknie. Równolegle do mojej ławki (czyli w ławce przy ścianie) siedział Kas wpatrzony w tablice. Dobry uczeń-Taaaa... Wyjęłam telefon i sprawdziłam godzinę -Oh, jeszcze 11 min do dzwonka! -schowałam telefon do kieszeni i uderzyłam głową o ławkę. Która lekko zatrzeszczała. Usłyszałam cichy śmiech -Jak chcesz mi coś powiedzieć to chodź i powiedz mi to w twarz! -powiedziałam nie podnosząc głowy. Usłyszałam tylko; Właśnie nic nie usłyszałam... Podniosłam zaciekawiona głowę. -Gdzie on jest? -Skup się! Siedzę obok ciebie -Aaa! -syknęłam wystraszona -Nie słyszałam cię! -Bo nie umyłaś uszu! -złapał mnie za ucho i sprawdzał, ja się zaśmiałam -Co w tym dziwnego? Sprawdzam czy umyłaś! -znów się zaśmiałam i odepchnęłam jego dłoń -Zmieniłeś się w ciągu jednej lekcji? -zapytałam przez lekki śmieszek -Nie, po prostu zrozumiałem, że muszę być milszy dla ludzi na których mi zależy... -powiedział dość cichym głosem, złapałam go za rękę -Lubie Cię takim jakim jesteś, chodź czasem nie grzeszysz uprzejmością. Lecz to może wyjść Ci na dobre! -rzuciłam się na niego, aby go uścisnąć!W tej chwili do klasy wszedł Marshall. Kastiel wstał i szykował pięści. -Wy... Ja... Możemy pogadać Lili? -powiedział nie pewnie -Nie, mów tutaj. -Ale to... -zmieszał się -No mów! -uśmiechnęłam się -Ok, znaleźliśmy lekarstwo na klątwę. Max zwolnił mnie i ciebie. Do tego idą jeszcze Rozalia i Alexy. Mogą pomóc. Gdy weszłaś do szkoły, przyszła Kid i mnie o tym poinformowała.. Gorzej, że musi być przy tym ten kto rzucił zaklęcie, w tym przypadku zamknął Atrix. Wiemy kto to jest, chłopaki go już szukają, ale potrzebują twoich wyostrzonych zmysłów. Do zdjęcia zaklęcia potrzebujemy już tylko jednej rzeczy, ale tego nie wiedzą! Podobno wie to moja matka. -Jego dotąd opanowany głos zadrżał -A i jeszcze jedno. Pas nie ujawnia skutków, czarnej magii. Więc mamy około... niecałe 57 godzin. -I-i co? Umrę? -powiedziałam załamana w tej chwili usłyszałam zgrzyt ławki. O boże! -Kastiel! -Odwróciłam się i spojrzałam na przerażonego chłopaka. Zadzwonił dzwonek. -Nie mamy czasu! Nie umrzesz, zapewniam ci to!-Marsh zlapał mnie za rękę, a do klasy wbiegła Roza -Marshall trzymaj drzwi! -normalnie teksty jak z horroru -Lili, jakby co to mi pomożesz. -zdziwiłam się -Co? Ale w czym? -zapytałam nie spuszczając oczu z Kastiela -Musimy skoczyć! -krzyknęła podekscytowana -Fajnie, nie?! -zaczęła skakać -Chwila! A Kastiel? Co z nim? Przecież wszystko słyszał! -zatkało mnie, gdy Marshall podniósł mnie i postawił na parapecie przy otwartym oknie -Może iść, ale niczego więcej się nie dowie! -powiedział i złapał czerwonowłosego za ramie. Wyleciał przez okno. W tym samym momencie drzwi sie otworzyły. -Skacz! -Rozalia mnie wypchnęła. Wylądowałam bezpiecznie, bo pasem spowolniłam upadek i wylądowałem na Alexym. -Ała! Ostatnio skakałam z drug... -Uwaga!! -Rozalia leciała na mnie i Baaaach! Leżała na mnie. -R-Roza... Z-zejdź ze m-mnie... -powiedziałam cichutko -A ty ze mnie! -Alexy krzyknął i teatralnie zdechł. Obie wstałyśmy i pomogłyśmy wstać Alexemu. Podeszłam do Max'a aby mi wyjaśnił jak znaleźli sposób. -No bo widzisz... I tak byś musiała iść z nami do Nocosfery. -uśmiechnął się bojaźliwie -CO?! O CO CHODZI?! -usłyszałam za sobą krzyk Kastiela i spokojny głos Kid. Max na niego spojrzał -Spoko, nie zrobi nic złego... Mów dalej, po co miała bym z wami tam iść? -Bo... Matka Marshalla, jednak porwała twoją ciotkę myśląc, że zakapturzony zabił cię przed dwoma laty. Porwała ją wczoraj, wiemy o tym ponieważ ogłaszała, że może w końcu zakończyć historie Dasty... -skończył z drżącym głosem Zamarłam, moja ciotka może umrzeć. A ja mam żyć bezpieczna?? Tak nie może być! Poczułam się słabo... i zemdlałam...
-Ale do kogo?! -zawołałam przerażona -Do twojego przodka, głupia dziewko! -coś uderzyło mnie od przodu i się obudziłam w domu na łóżku
-Co tak łazisz... Masz owsiki? -zapytałam -Kuva! -odwrócił się do mnie i mnie przytulił -Jeszcze raz mi zrobisz coś takiego to cię, zatłukę! -Weź-odsunęłam go od siebie -Który dziś? I która godzina? -Jest późno. No byłaś nieprzytomna jakiś czas. -uśmiechnął się ; co w tym śmiesznego?! -Ale to nic, dziś dużo się stało! Bardzo dużo... Dlatego cię rozumiem- odszedł ode mnie; pomyślałam przez chwilę -A ta kłótnia między nami... Rano. -trudno mi to niestety przyznać - Przepraszam. Wiem, że trochę za mocno zareagowałam na wieść, że przywiązałeś się do mnie. -Idź spać. -powiedział nie odwracając się -Chłopcy znaleźli zakapturzonego. Mamy czas. Alexy i Kastiel szli wolno pomiędzy Kid i Max'em. Roze i mnie już znali, więc szłyśmy same, a Atrix leciała nad nami niewidzialna. Szliśmy wolno do zamku na egzekucję, mojej c-ciotki. -Wyjaśnij mi to jeszcze raz Marshall. Jak my mamy uwolnić ciotkę? I dowiedzieć się jaka jest ostatnia potrzebna rzecz? -zapytałam -To proste, dzięki mnie dostaniemy się do zamku. Przed uroczystością zaprowadzę matkę do ogrodu, gdzie będziecie czekać już wy. -powiedział -A będziesz tam ty i Roza. Atrix nie może wejść na teren pałacu, bo niektóre demony mają wyostrzone zmysły. Będzie czekała z Kid w domu Davida. Potem Alexy zajmie się dywersją -Kas zachichotał. Jak baba... -,- -Ale jak ją tam ściągniesz? -zapytała niewidzialna, -Tego nie tłumaczyłeś... -Eh... Powiem jej, bo... -zarumienił się -że chce aby poznała moją przyjaciółkę i jej koleżankę. -nieźle wybrnął! -Rzecz jasna przed egzekucją, bo po będzie przyjęcie więc nie będzie miała czasu. -wyjaśnił z uśmiechem. -Dobra, nie wnikam! Ale co potem? Będzie tam pewnie pełno straży! Jak Max i Kastiel mają uwolnić ciotkę? -zapytałam bardziej zaniepokojona -Dam im wolne. Pójdą na imprezę! -uśmiechnął się pocieszająco, szliśmy jeszcze chwilę po chwili doszliśmy do jakiegoś pałacu. -Zaczynamy? -Jasne! -krzyknęliśmy chorałem gregoriańskim (xD xD przypomniała mi się lekcja muzyki i do tego pomyliłam chorały xD xD)
-WTF?! Znowu czasówka Pauli... Na serio?!
-Panno Liliano witamy w naszej rodzinie demonów -jego oczy wyrażały zazdrość, były takie płonące... Niestety nie widziałam twarzy, bo była za maską -Nie trzeba powitań! -powiedziałam robiąc krok w tył do Rozalii, on zbliżył się niebezpiecznie -To dobrze, bo jeśli Marshall znajdzie sobie jeszcze jedną to w końcu zapomni o swojej osobistej straży! -zaczął i podniósł maskę... A raczej podniosła -Jak będzie okazja mówię Ci, w końcu mnie zauważy i przekona się ,że... -nie dokończyła bo zatkałam jej usta -Spierdalaj z tond i nie waż się zbliżać, bo wylecisz... na zbity pysk. Ale to drugie Ci nie grozi... :) - głupia uśmiechnęłam się wrednie. Nagle z balkonu zleciał do nas Marsh. -Och siemasz Steani! <Steni> -uśmiechnął się krótko i odwrócił do mnie zapominając o niej -Możesz już iść... -odeszła z wolna. Ale i tak wiem, że będzie podsłuchiwała!
-To moja dawna koleżanka. Zawsze była o wszystko zazdrosna! -O ciebie szczególnie, casanovo ty! -walnęłam go z otwartej ręki w głowę. On okrążył mnie i w ostatnim momencie złapał Rozę za nogę. -Ty! Ona ma sukienkę!! -Wie... =KOTKU!! ODŁÓŻ KOLEŻANKĘ, BO WIĘCEJ DO CIEBIE NIE PRZYJDZIE!! -usłyszeliśmy kobiecy donośny głos ze strony balkonu. Marshall upuścił Rozę na krzak z którego wybiegła w popłochu Steani... ; Po chwili, po schodach od balkonu zeszła kobieta może mojego wzrostu. Miała długie czarne włosy trochę niżej niż kostki. Gdyby by była niższa o 1 mm wycierały by ziemię! A wracając. Miała krwisto czerwone oczy i kły zamiast normalnych zębów. Wyglądała dość demonicznie w fioletowym stroju na "szefową". -Już wiem do kogo jesteś bardziej podobny -wyszeptałam gdy chłopak stanął obok mnie -Pamiętaj nie kłam w żadnej sprawie. Tylko mów bardziej ogólnie i bez szczegółów. Wie kiedy ktoś kłamie... -I właśnie to mnie przeraża! -wróciłam do pozycji wyprostowanej, gdy kobieta stanęła przede mną.
-Witam w Nocosferze. To najstarsze i największe królestwo w krainie nieumarłych - uśmiechnęła się lekko -A ty z jakiego królestwa pochodzisz? Masz jakąś znaną rodzinę? Może ktoś z tond? Albo znajomych w rodzinie, którzy znali ten świat? -dopytywała się -Przestań Matko!! -krzyknął Marsh i odsunął mnie od niej ręką. tym samym stając przede mną -To nie po to tu przyjechałem z nimi. Ale jeśli chcesz mogę już wracać. -syknął do niej z pogardą, ona spojrzała ma niego ze zdziwieniem - Marshall! Wróciłeś!! No to jesteś ty! Taki zadziorny!! -uśmiechnęła się i krzyczała radośnie -A teraz poważnie! -wróciła z powrotem do stanu "jestem zła" -Ale najpierw twoja białowłosa koleżanka zobaczy sobie zamek. Steani! -dziewczyna podbiegła do nas i zabrała Rozę schodami na balkon, a potem znikły -Ale... Po co? -Cicho! Wiem kim jest ta dziewczyna!! Ty myślisz, że głupia jestem?! WIDAĆ TO JEJ W OCZACH!! -zaśmiała się, przestraszyłam się i już miałam atakować pasem, gdy się powstrzymałam - Ona jest taka niewinna! -odsunęła chłopaka i podeszła do mnie - Jak możesz tu przychodzić, ty... (powiedziała z odrazą) |
Część 7-part II (sty 13, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
-Ale ja... Słaba? -spojrzałam na chłopaka. Stał jak wryty-Ja mam być słaba?!- szkoda że Roza gdzieś wybyła. -Tak. Jesteś człowiekiem! -wysyczała -Jesteś czysta. Jesteś zdolna do uczuć! -powiedziała wolno -Twoja dusza ma wielką moc! -ucieszyła się -Nie co ta Atrix... W jej oczach była tylko pustka i zniszczenie -pomyślałam chwilę. Jeśli zniszczenie; -Ale mamo... W twoich oczach widać to samo -powiedział chłopak załamanym głosem -Wiem! Ale nie pozwoliłabym, abyś był z kimś takim jak ja! Nie chciałabym, aby taki ktoś jak ja zrobił Ci krzywdę, taką jaką ja zrobiłam twojemu ojcu -oniemiałam -Nie chcę, aby ktoś próbował się ciebie pozbyć, tuż po ślubie -uśmiechnęła się pokrzepiająco To znaczy tak się zdziwiłam. Zacisnęłam pięści i spojrzałam na chłopaka. Miał zbolałą minę, jakby go opłakiwał. Jak matka może powiedzieć coś takiego przy swoim dziecku... Rozumiem moja matka nie była przykładem "Idealnej Mamy Roku", ale kochała tatę i mnie i moją siostrę. Ale nie rozumiem jak można specjalnie kogoś zniszczyć. Jak można być tak wrednym, podstępnym, bezuczuciowym potworem?!; Gotowała się we mnie złość. Podeszłam do niej jak najbliżej. -Nie rozumiem, pani! Jak można mówić coś takiego przy własnym dziecku! -zaczęłam -Ale on nie jest już dzieckiem -tłumaczyła się -Ale widać, że ciągle tęskni za ojcem -pokazałam na chłopaka, który stał z zaciśniętymi dłońmi . Ona stała tak chwilę -Masz temperament! Podobasz mi się dziewczyno! -zaśmiała się i weszłam po schodach na balkon. Stałam zdezorientowana.
-Nie rozumiem, pani! Jak można mówić coś takiego przy własnym dziecku! -krzyknęła Lili. Spojrzałem w jej stronę, stała bardzo blisko mojej matki. -Ale on nie jest już dzieckiem -fakt, ale mam uczucie -Ale widać, że ciągle tęskni za ojcem -opuściłem głowę, zdziwiony. Czułem jak się rumienie... Aż tak bardzo to widać?! O cholera... Trzeba zmienić temat! Ale jak?! -Masz temperament! Podobasz mi się dziewczyno! -zarechotała w ten straszny sposób i weszła na balkon... -I co koniec, tej kłótni? Jak tak to chodź Lili! Pokażę Ci salon i jadalnię! -zacząłem szybko i wleciałem z Lili na balkon, była zdezorientowana -
- Bo wiesz. Miałaś mnie oprowadzić po lochach... Ale nie podoba mi się ten pomysł! A co jest w południowym skrzydle?-zapytałam -Jadalnia -zaburczało mi w brzuchu -Chodź... Trzeba nakarmić, gościa mojego księcia... -wymruczała ostatnie... Jezu ten podrobiony Edward to ma fanek... (proponuje ten film:http://www.filmweb.pl/film/Wampiry+i+%C5%9Bwiry-2010-576864) -Hmph... -zaśmiałam się na samo wspomnienie tego jak Lil mu przyłożyła.... Niby znają się niecały tydzień, a wyglądają jak stare małżeństwo. No może bez wyglądu cielesnego i dzieci. Znów zarechotałam na myśl tego koncertu w piątek/sobotę\niedziele. -Przestań się z niego śmiać! -odwróciła sie do mnie -Ogarnij się! -i poszłam dalej, a ona za mną. ;Co za niedorozwój... Chwila. Nie wiem w który korytarz mam skręcić. E tam idę na żywioł, byle odciągnąć ją od lochów i ciotki Lili. Muszę rozwinąć temat! -Grr... -co za i jeszcze warczy -Ej! Przestań! Nie wszystko kręci się wokół niego. -zatrzymałam się i odwróciłam -Daj spokój i znajdź chłopaka! -wzięłam ją pod rękę, a ona prowadziła mnie do jadalni; Po drodze mijałyśmy korytarz ze strażnikami.... Uuuu fajni! -Cześć Steani! -powiedział jeden z nich -Cze... -odpowiedziała dziewczyna, pociągnęłam ją w bok -Co ty robisz? -zapytałam uniesionym głosem -Odpowiadam. Nie widać? -Ale widać, że mu się podobasz! -spojrzała na mnie głupawo -Powoli Ci to wyjaśnię, a teraz mnie z nim poznaj! Pokaże Ci!
(Uwaga teraz będzie narracja trzecioosobowa) Gdy Kas i Max weszli w końcu do lochów, mogli zobaczyć tam miliony klatek z przeróżnymi stworzeniami. Od razu wzięli się za szukanie Ciotki Titi. Po 15 min szukania, ani śladu kobiety. Kastiel już nieco zmęczony przystaje na chwile i coś nagle łapie go za rękaw... -Puszczaj poczwaro!! -wykrzyknął i odwrócił się -A ładnie to tak, do starszych? -powiedziała kobieta -Ciotka Lili? Max! W tej samej chwili Alexy, biegał jak szalony w te i z powrotem po dziedzińcu zamku, robiąc ciut przydługą dywersję. No cóż. Miał odwracać uwagę pozostałych i gości, aż do końca akcji... Biedny biega, a jacyś "ludzie" mu się przyglądają Atrix i Kid posłusznie czekają w domu Davida z chłopcami, którzy pilnują zakapturzonego. W pewnej chwili Atrix dostaje drgawek; -Atrix! Co Ci jest?! -podbiegła do niej zaniepokojona Kid -Mała! Wstawaj! -szarooka nie reaguje- Ej, czarodziej pomóż! Szybko! -ten tylko zaśmiał się cicho -Do tego potrzeba ostatniego składnika! Ale żeby chodziarz dwa istniały!! -szaleńczy śmiech ze strony zakapturzonego i nagle Atrix zaczyna reagować na prośby, wstania -Wstała. Ale możliwe, że drugi raz ta druga może już nie wstać... -O czym ty gadasz?! -David podniósł go za kołnierz -Mów! -Tak, uważaj bo Ci powiem... -fuknął zakapturzny Omg... Przepraszam, że tak krótko!! Nie mam czasu, bo mam szlaban (znowu -,-) Ale mam kilka ilustracji z Lili, Marshallem LeeRoy'em (Tak "Roy"), bo potem się przekonacie XDDD... Atrix i Kasem!! |
Część 7-part II (sty 23, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
-O czym ty gadasz?! -David podniósł go za kołnierz -Mów! -Tak, uważaj bo Ci powiem... -fuknął zakapturzony -Powiesz, oj powiesz! - oczy chłopaka zrobiły się kompletnie czerwone. Zakapturzony krzyknął. Jego oczy wybielały. -Z-Zostaw mnie! N-n-nicz-ego się n-nie dowie-sz! Aaaaaaaagrh! -Dawid miał wciąż całe czerwone oczy. Magik stracił czucie i przestał się rzucać. -Nie dobrze. Nasze informacje są złe -powiedział po chwili chłopak -Nie ma żadnego eliksiru. Okłamał nas... -powiedział puszczając czarodzieja. Lecz jego oczy nie przyjęły normalnego koloru. -To co, Dav. Marshall ostrzegał, mówił że Ci tak zostanie -powiedziała zaborczo Kid. -Wiesz. Mam wrażenie, że mi to nawet pasuje.
-To co dzieciaczki... -odezwała się po tym jak wszystkie stwory się rozeszły -Będziecie na egzekucji? -przełknęłam ślinę -Coś nie tak Lili? Może wody? -Nie dziękuje. Nie jestem głodna -spojrzałam w dół -Hmp. Przeniosłaś wzrok w dolny prawy kącik oka. Co Cie trapi? -Co?! -Mówiłem, że tak umie. -powiedział z uśmiechem Marshall -Co się szczerzysz, cioto? Mało mi tego było, musiałam sobie o ciotce pomyśleć! -wykrzyczałam szeptem (jest to możliwością :D)
-Przeraża mnie kwestia ścięcia, jakiegoś człowieka ponieważ, sama nim jestem. -powiedziałam - Przeraża mnie też fakt iż jestem tu osaczona przez różnego rodzaju demony i drugi fakt, że może pani chcieć i mojej śmierci, gdyż ma pani tu władze. -myśl Lili myśl -Moja koleżanka może już być poza pałacem, a co ona zrobi? Nie zna się i nikogo tu nie ma, bo także jest człowiekiem. Więc gdyby Pani mogła ją tu sprowadzić miło by było. Jednakże obawiam się, że... -kurde koniec argumentów... I zablokowała mi się milorodwska gadka! O kurczę już po mnie! -Że...
-Że możesz matko zapomnieć w tej ważnej chwili o mnie. I nie dać mi wystarczająco uwagi co do pierwszej egzekucji członka rodziny Dasty. Bo ja osobiście chciałbym się tym zająć -powiedział patrząc w jej oczy. -Niestety skarbie. Ty miałeś zająć się tą nieszczęsną córką Damiana i Elizy. -moi rodzice? -Ale twój wspólnik zajął się nią, bo ty nie potrafiłeś! Pfff... Zauroczony w człowieku! Którego ma się zabić! Tylko ty tak umiesz!! -wstała i wyszła z pomieszczenia.
-Zauroczony, tak? -hahahaha -W twojej sios... -ugryzł się w język -Wiedziałeś jednak o Emili? ... Kłamałeś? -pomyślałam -Chciałeś mnie naprawdę zabić? I ta historia o tym, że nie wiedziałeś to kłamstwo?! -Ale, nie wiedziałem! Zrezygnowałem z zabójstwa! Nie wiedziałem, że wyśle jego! -słowo "zabójstwo" -Ale teraz nie ważne. Emila nie żyje... Dominik i Eliza także. -Ważne, bo to moja rodzina! A z resztą co ja gadam! Ide po ciotkę! -wstałam z krzesła -Nie czekaj! Lili!
-Lilia! Dziecko!! -czułam, że ciotka mnie trzyma. -C-ciocia? -zapytałam przełamując ból -Dziecko! Co ty tu robisz?! Dlaczego tu jesteś, skąd Kastuś, Rozalka i Lexy się tu wzięli? -nie odpowiedziałam ból był ogromny -P-sze pani. Ona wie o wszystkim. Nawet o rodowodzie. -wyjąkał ktoś. Titi mnie ścisnęła. Ból się nasilił. Jęknęłam i straciłam przytomność. Była tylko ciemność. Ciemne wszystko... tylko moja postać lśniła, na przemian gasła. -Co się dzieje? -echo. -Halo? -echo. -Ciociu? -znów echo. -Czy ktoś mnie słyszy? -echo. -Prosze... -bez echa. Moja postać zajaśniała i przeniosłam się do jasnego ciemnego korytarza.
-Dziecko. Choć do mnie! To ja! -usłyszałam dziwnie przyjemny głos. Tak znajomy. Zaczęłam biec w stronę światła. Tak białego i jasnego! czułam na nogach dotyk czegoś miękkiego. Chwila... co ja mam na sobie? Zatrzymałam się i spojrzałam na swoje pojaśniałe ciało. Biała zwykła sukienka Zywkła sukienka -Dziecko! Chodź! -znów ten głos. I znów zaczęłam biec, byłam już tuż tuż. Zatrzymałam się, droge przegrodziła mi czarna linia. -No proszę chodź! Po co czekasz? -Nie mogę przejść! -powiedziałam -Prześlizgnij się Liliulku! -odpowiedział głos,chwila... Tylko jedna osoba tak na mnie mówiła... -Rozpoznaje cię, Matko... Choć pewnie oszukałaś samego boga, że dostałaś się do nieba... -Po prostu, pokonałam linię i uwolniłam się od wszystkiego!- , miałam zamiar to zrobić, przejść na drugą stronę, pogodzić się z matką, gdy coś mi przeszkodziło -STOP, DZIECKO!! -odsunęłam się -Co ty robisz? Nie widzisz linii!? -jakiś stary gościu na mnie wrzeszczy. Upadłam z wrażenia -Kurde! Głos mówi idź, to idę! -zabrałam się za masowanie pośladków -A więc, stój! -dodał -Właśnie siedzę. -podniosłam się z obolałą miną -Stoję! -uśmiechnęłam się -Co się w ogóle dzieje? -zakręciłam lok włosów na palcu. Są takie jedwabiste i białe? -Aaaa... M-Moje włosy! -Są białe, bo przeszłaś przez tak zwany czyściec, ale wole mówić "wybielacz". -A ty kim jesteś? -zapytałam patrząc na moje biedne włosy -Bogiem... -Ok, a ja jestem Lili. Już się znamy, coś jeszcze? Bo mi się na ziemie śpieszy -powiedziałam wciąż ubolewając nad włosami
-Tak jak na lekcjach religii? -zapytałam -Podobnie... -postać zniknęła a ja siedziałam na stołku. -Ale... Jak? Skąd ja się tu? -nie dokończyłam jakieś drzwi się otworzyły z wielkim hukiem, do sali w której siedziałam ja i pan bóg weszła wydaje mi się, że śmierć i... jakaś dziewczyna w wiejskich ciuchach.
-Serio? Super! -Śmierć! Przestań zabawiać martwą! -"MARTWĄ!?" Czy ja też jestem MARTWA!? -Jesteśmy! Siadaj. -Nie dzięki postoje! -powiedziała -Siadaj! Puch jest miły w dotyku. -powiedziałam -Muriel! Azazel! Zapraszam panowie! -krzyknął Bóg! Weszli odmówili co mieli powiedzieć, a ja pogadałam sobie z Pam. Opowiedziałysśmy sobie swoje historie. Miała ciężkie życie. W porównaniu z moim, to miała prawdziwą mordęgę.... A ona nie mogła uwierzyć w to co mówię....
-Ok! Pani Śmierć? -zapytałam nieśmiało -Tak, mała? -zwróciła się do mnie -Ma Pani córkę, Atrix? -zapytałam, odwróciła się do mnie kościstym profilem -Miałam. Ale zniknęła, dawno te... Chwila. Skąd ty to wiesz!? -złapała mnie za fraki, nie odpowiadałam- Mów! -Jestem tu częściowo przez nią i jej Księciulka Nocosfery! -śmierć mnie puściła moja suknia nabrała srebrnego koloru i stałą się jakby bardziej ozdobna.... -Śmierć! Przywołałaś jej grzechy. Mądrze! -powiedział do śmierci Azazel -Będziesz z nami, mała! -normalnie chce mu przyłożyć! Ruszyłam ręką. Nic, znów to zrobiłąm. Znów nic. -Gdzie mój pas? -zapytałam boga -Chodzi o tą linię przerywającą Ci droge do piekła? I nie wspominaj przy śmierci o Atrix! Strasznie to przeżywa! -Piekła?! -zapytałam -Moja matka jest w piekle?! CZADOWO!! -zaczęłam skakać, ALEE CZZADD!!;nagle pamięć o tym gdzie jestem mi wróciła - To znaczy. Co będę kłamać, nienawidzę tej szmaty. -opadłam na krzesło -Uh. Więc podsumujmy -powiedział bóg i wszystko znikło
-Nie widzę tu kłamstwa! -krzyknęłam -A jak tak! Dalej. Byłaś wytrwała, zdolna, miła, zawsze zdeterminowana, chciałaś wszystkim pomóc, ale nie byłaś nachalna -wspomnienia przelatywały wraz ze słowami Boga -Byłaś także zawistna, oszukiwałaś, nie doceniałaś, knułaś. -wspomnienia z tamtego miasta, z życia w Sidney.- Wiele o tobie nie powiem. To, że jesteś ze świata demonów dużo przechyla szale, ale to, że jesteś taka jaka jesteś dużo ci daje.Więc masz szanse. Jesteś z rodu nieśmiertelnych, wykorzystaj to.
Wszystko znikło, ciemność i światłość i ciemność i światłość i ciemność i światłość... Nic
-Liliana! Matko! Lili! -wykrzyknęła kobieta o fioletowych włosach -Szybko jakieś leki, cokolwiek! -wykrzyknęła, Kastiel i Roza usiedli przy niej. Alexy, Kid i Rich pobiegli po pomoc, prowadziła ich Steani. -Ah! Składniki! Macie?! -zapytałem szybko -Nie ma składników... -powiedział David z zamkniętymi oczami -Okłamał nas... -otworzył oczy. Były czerwone. -David! Nie! Jak mogłeś użyć... -Nieważne! Nie ma składników. Nie ma ratunku - David położył Atrix na ziemi, ciotka Titi, po sprawdzeniu pulsu Lili, odsunęła się z łzami w oczach. -Skarbie. -rozpłakała się i wtuliła w płaczącą Rozalie. David i Max stali za mną. Kastiel siedział obok Lili. -N-niemożliwe? -upadłem na kolana pomiędzy dziewczynami, nagle pas zaczął wydawać dziwny dźwięk i czerwona aura wypadła na zewnątrz. Pokazała się wielka Atrix, złapała leżącą swoją mniejszą wersję i zniknęła w pasie. -ATRIX!! -Jednak zabrał nam obydwie. -powiedział Max- Chodźcie. Trzeba zabrać z tond Lili. -chciał ją dotknąć, ale go odepchnąłem -Nie ruszaj jej -powiedziałem cicho. Łzy napłynęły mi do oczu, gdy złapałem jej zimną dłoń -To przez nią, wszystko przez Lili. Albo... Nie. to moja wina. Mogłem się przeciwstawić! Mogłęm pomóc...-uścisnąłem dłoń mocniej -Przepraszam stary. To nasza wina. Nie jej nie twoja. Jest śmiertelnikiem, moc ją przerosła. -Nie! -krzyknąłem -Ona nie jest zwykłym śmiertelnikiem! Udało jej się opanować ten popieprzony pasek! Udało jej się tu dostać, pomóc! Jest silniejsza od śmierci, a co więcej od Atrix... - w tej sekundzie poleciała na jej twarz moja łza. Pokój rozjaśnił się, a drzwi naprzeciwko otworzyły się z wielkim hukiem!
-Nie! -krzyknął Kastiel. Obudził się wreszcie idiota. Ręka Lili wyrwała mi się, spojrzałem co się dzieje. ciało Lili wzlatywało coraz wyżej, w jednej chwili wszytko okryło się blaskiem i tak jakby coś wybuchło. Spojrzałem w górę W powietrzu wisiała Lili, ale nie ta sama. W białej sukni, z białymi włosami i z cudownych uśmiechem -Wróciłam!! -krzyknęła -A ten pasek już mi się nie przyda. -zerwała Okslion jednym ruchem ręki, pod nim ukazał się złoty pas na sukience, a drugim ruchem ręki przewróciła całe stado żołnierz królowej. -A teraz się bój wiedźmo... A teraz się obrażam! Myślę czy nie wstawić tylko jeszcze części specjalnej i chyba zawieszę bloga i w tym też całą powieść... Zagroziłam tak na blogu, ale za dużo mi to nie dało więc, postanowiłam zrobić jakby szalę. Musi być min. 10 komów tutaj. Nie wiem, czy w ogóle się podoba. Bo moja samoocena spadła... Z góry przepraszam. ps. Tak wiem jestem wredną krową, ale nie ustąpię i dotrwam do tych 10 komów!! |
Rozdział 4- Czas nie leczy wszystkich ran[]
Część 1 (lut 16, 2014)/Trochę z Walentynkami ♥
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
-Byłam. Ale Bóg mi powiedział, że są tu osoby które mnie kochają. W życiu nikt nie powiedział mi, że mnie kocha -nagle straciłam poczucie bezpieczeństwa-I to by było na tyle...-powiedziałam ironicznie -Tak. Będą Cię kochali, ale zza grobu! -wykrzyczała, a tam.. Mam to gdzieś -Może i zza grobu. Ale jednak nie jestem samotna, liczy się tu i teraz. Może i w przyszłości zdarzy się coś takiego, ale na razie jesteśmy w teraźniejszości. I wiem, że tutaj sobie życia nie zniszczę. -A więc. Straż. Zajmijcie się może jej pseudo kompanami. A ja zajmę się drogą Lilianą Fionną Dasty. -kurde. mimo takiej sytuacji, nie boje się. Babcia Zna moje imię. Kurde, a mogłam zostać przy Genowefie Lombkę vel Bombkę :( Tak, nie boje się. Czuje w sobie siłę, która najpewniej pochodzi z najdalszej części mojego powiedzmy rodu. Z siły mojego przodka, władcy Nocosfery. I nie zamierzam jej marnować tak jak moja "mama" czy też inni. Mam zamiar przeżyć. -No co, Babciu? Zaczynasz? -posłałam jej arogancki uśmiech -Spokojnie... -jej ręka zmieniła się w wielką łapę i podniosła ją. -Zajmę się tobą! -Jeszcze czego -powiedziałam, jej ręka powędrowała w moją stronę, skuliłam się odruchowo i po chwili usłyszałam krzyk -AAAHHGAA!! -spojrzałam w stronę z której dobiegał ten dźwięk. A tam Hansona, która trzyma się za dłoń -Ty mała, wredna! Poparzyłaś mnie!! -Co? -zaśmiałam się -Ej!! Chwila! -usłyszałam głos Kastiela i odwróciłam się ze zdziwioną miną -Po co tu wszyscy jesteśmy?! -No ja nie mogę... -strzeliłam pięknego facepalm, ala Nataniel -Ja pierdole, co za debil... -Dawid przyłączył się do mnie i także zrobił facepalma -Kurna, o co ci się rozbiega Kastiel. Mamy tu walkę życia do roztrzygnięcia! -wydarł się Marshall. -Nie chodzi mi dlaczego i jak, idioto z toną żelu na włosach -powiedział Kas, straciłam równowagę w powietrzu i tak jakby spadłam. -Taaa, Jeszcze tego bra.. Tuż przy ziemi złapał mnie Kastiel i zaczął mówić dalej. -Więc po co tu jesteśmy? Ciotka uwolniona. Ty zdjęłaś ten... pasek? Ta zła Atrix, której nikt nie lubił też zniknęła, a i Lili znalazła sobie chłopaka! Wszystko jest dobrze! -zaakcentował słowo "chłopaka". Czyżby mu się coś uroiło pod kopułką? -Co ty gadasz? Podnieś ją i... -Spadaj. -przerwał Davidowi, Kastiel -Ogarnij się! Człowieku! -Marsh wyrwał mnie z rąk Kasa i postawił na nogi -Opamiętaj się! Możesz tu zginąć! -O siebie się martw, transwestyto! -Warknął Kas -Transwestyto?! Dziwka się odezwała!! -SSyknął Marsh, -Dziwka?! Kurwa! To nie ja mam śliczną grzyweczkę, ala Kwiatkowski -(bez obrazy dla fanek) -To nie grzyweczka patałachu! To obcięte włosy, żulu z pod Tesco! Wwiercali się w siebie oczami, jakby chcieli się pozabijać.; Nagle usłyszałam głos Rozy. odwróciłam się. A tam Roza, Titi, David i Max są związani i siedzą na Ziemi, a Marshall i Kastiel się od dziwek wyzywają! -Kurwa!! Oboje jesteście Szmatami, lepiej?! -Wydarłam się chyba na cały zamek; zwrócili się w moją stronę -Co wam odpierdala?! Jesteśmy w strasznej sytuacji, a wy... Kurwa słów mi zabrakło!! -tupnęłam nogą i pomyślałam przez chwilę -O co wy się kłócicie?! Wiadomo, że nie o Kwiatonatorską grzyweczkę, ani o gejowską kurtkę, więc O CO?! KURWA, O CO?! -Wywrzeszczałam, bo nawet słowo krzyczeć nie jest dość mocne. -Chłopcy mamy tu walczymy... -zaczeła matka Marshalla. Podbiegłam do jednego strażnika, wyrwałam mu miecz z ręki, taki głupi i nie zajarzył co zrobiłam... i podeszłam do niej -Co chces... Nie było dane jej skończyć. W napływie wściekłości, moja ręka z mieczem jakby automatycznie "wyskoczyła" naprzód i nadziała Królową na miecz. -Głupie dziecko! Jestem nieśmiertelna! -powiedziała dławiąc się krwią -Zamknij sie i posłuchaj mnie. Myślałam, że ta walka będzie epicka i ogólnie do opisania w książkach od historii, ale najwidoczniej się pomyliłam. -wyjęłam miecz z jej brzucha -Straż zabrać złapanych na ziemię i zostawić prz-przy tym liceum.. -wymamrotała -Wezwać specjalistów. -Ale wiesz. Najwidoczniej klatka piersiowa to twój słaby punkt. To wszystko co mnie gnębiło i dobijało odeszło. Czułam się nie tyle spokojniejsza, co odmieniona. Dźgnęłam żywą osobę i czuje się szczęśliwa? Ze mną jest coś nie tak... :I Popatrzyłam na nią jeszcze raz. Uświadomiłam sobie, że ona jest przyczyną moich zmartwień. Uśmiechnęłam się, ale jednocześnie miałam wyrzuty sumienia, że ciesze się ze śmierci matki Marshalla. W jednej chwili cała radość ze mnie zeszła i nastał strach, ale dlaczego? -Marshall... -zadrżały mi dłonie -Przepraszam... Ja nie chciałam... Ja... -upuściłam miecz, który uderzył o ziemię z łoskotem. odwróciłam głowę i spojrzałam przez okno, było tak pięknie -Jestem beznadziejna. Chciałam odebrać Ci matkę. -upadłam na kolana i zdrętwiałam. Kurde. Spojrzałam na chłopców, oni podeszli do mnie -No pięknie. Jakieś 10 minut wcześniej jadłyśmy obiad. 5 minut temu leżałaś na ziemi, 2 minuty temu chciałaś mnie poszatkować, a teraz? Jesteś bliska załamania. -zaśmiała się i ukazała czerwone od krwi zęby. -Przyganiał kocioł garnkowi, starucho. Miałaś być nieśmiertelna, a dźgnęła cię tym mieczykiem i już ledwo żyjesz! -powiedział Kastiel -Jeśli myślisz, że ona się teraz rozklei to się mylisz! W życiu nie widziałem odważniejszego człowieka, bo nawet ja nie miałbym odwagi zadzierać z tak silnymi ludźmi. -ścisnął moją rękę -Więc pożałuje za tą odwagę. A mój syn... Trudno mi to mówić, ale za zauroczenie w człowieku płaci się życiem! -zaśmiała się jak psychopata. Jej dłoń znów urosła i przygwoździła Marshalla. Kastiela przygwoździła ta brygada specjalna, wezwana wcześniej. Wynieśli gdzieś Kastiela, a ja się temu biernie przyglądałam. Patrzyłam i czekałam. Co ze mną nie tak? Boże czemu zostawiłeś mnie na ziemi, jeśli... i tak nic nie zdziałam? Po co? Żebym cierpiała, patrząc gdy osoby które mnie kochają mnie opuszczają? Boże... Co mam robić?! -Ale przecież, tata... -powiedział z trudem Marshall -Był cz-człowiekiem... -Gdybym go choć trochę kochała, jeszcze by żył. -po moim licu spłynęła samotna łza. Złapałam ten miecz i z krzykiem podbiegłam do niej -Nic mi nie zrobisz. A nawet jeśli i tak przeżyje... -Gadasz jak Amber, więc postaram się, aby bolało. -zamachnęłam się i jednym ruchem odcięłam jej dłoń trzymającą Marshalla. Krzyknęła i złapała się bolące miejsce. W tym czasie podbiegłam do chłopaka. -Przepraszam, ale musiałam to zrobić. -wyciągnęłam go spod tej łapy. Usiadł na ziemi, a ja ukucnęłam koło niego -Nie masz co przepraszać. Ona chciała mnie chyba zabić... -zaśmiał się -Chyba? A z resztą... -też się uśmiechnęłam -Co się z tobą działo, gdy usiadłaś na ziemi? Gdy podeszliśmy do ciebie z kapucynką? -zapytał -Ja... Zaczniesz się śmiać. -oznajmiłam. Popatrzyłam na niego. Przyglądał mi się bacznie -Nie, nie zacznę -powiedział po chwili i znów się uśmiechnął -Na 100 %. A jeśli tak możesz mnie uderzyć! -I tak bym to zrobiła. Za zakochanie się w śp. Emilce. -Ale... No kurna! Mów już -znów spoważniał -Więc. Ja... Nie chciałam, abyś ty też stracił kogoś bliskiego. -spuściłam głowę- Bo wiem jak to boli kiedy traci się osobę, którą na prawdę się kochało. Nie chciałam, abyś cierpiał tak jak przy Atrix i....-nie skończyłam, bo Marshall mnie przytulił, to nie jest przyjacielski uścisk. -Dziękuje. Ale teraz, dopóki ty żyjesz, dopóty ja nigdy nie będę samotny. -uścisnął mnie mocniej. -M-marshall, co-co ty... -BRAWO! BRAWO! BRAWO! Ślicznie!! -powiedziała Hansona; KURNA!!! ŁEB JEJ UKRĘCĘ!! -Kurna, serca nie masz. -powiedziałam poirytowana -A co? Ładnie to tak czulić się na oczach dorosłych? -czulić? W jakim ty świecie żyjesz? -Więc, co? Teraz chcesz ze mną walczyć, tak? -Tak... -rzuciłam kamień w jej stronę. Mimo, że go złapała, powiedziała, że ją to bolało. Chwila... Co ja znowu zrobiłam? Znowu chciałam zrobić krzy... ;dlaczego ja się nad sobą użalam? -Dlaczego jak powiedziała,"ał" to mam ochotę Cię przeprosić, że zrobiłam jej krzywdę? -To nie ważne. -powiedział
-Nie wiem. Może to jakieś zaklęcie. -Ale, kiedy je rzuciła? Nie miała czasu. gdy zraniłam ją pierwszy ra... -przypomniała mi się chwila nieuwagi; jaka ja jestem głupia! - Wiem! -krzyknęłam -Co? -zdziwił się -Rzuciła je, kiedy, rzekomo ją poparzyłam. Zaraz na początku, kiedy wy się kłóciliście z Kasem. -Pamiętam. Myślisz? -powiedział -Myślę! Pole w dół i mnie ochraniaj, Panie ładny, trzeba zedrzeć ten urok! -ruszyłam pędem w jej stronę
-Marshall, rzuć mi ten miecz! Proszzę!! Przełam zaklęcie tak jak ja! -nie ruszył się- Kurna! Pomyśl o zwycięstwie! -cisza- O bezpiecznym świecie!? -nawet nie mrugnął- Przełam to do jasnej ciasnej!! Bo Cię zatłukę, jak przez Ciebie zginę!! -Nie! -krzyknęła Hansona -Nie zabijaj, własnej matki! Marshallku! Proszę! -zrobiła minę szczeniaczka -No kurwa. Wolisz tą, EHGĘ, ode mnie? -zapytałam, ledwo ją już trzymając. Chłopak nie ruszył się -tak... -powiedział i ruszył z mieczem celując we mnie, zrobiłam minę "AYFKM?" i krzyknęłam -ŻĘ ŁAT?!?! -;spróbuj to powiedzieć. Wyjdzie po frącusku XD; Odskoczyłam niemal natychmiastowo. Niestety wylądowałam na leżąco i dodatkowo trafiłam klatką piersiową na kamień. Jestem unieruchomiona na jakieś pół minuty, przez wstrząs przy sercu. Kurna... -A teraz, Marshallku... Zabij! -wskazała na mnie. Nie mogłam się ruszyć. I to koniec? Naprawdę?... Nie może być! Bóg po coś mnie tu zostawił, nie? A po za tym, jestem tym potomkiem tego ważnego gościa, tak czy nie? Przeżyć to muszę, gorzej z Marshem. Ale teraz trzeba obudzić jakoś jego stronę przyjaźni ze mną. Hmm... Mam! :rozmyślanie zajęło mi ogółem pół sekundy; -Marshall, nie! Proszę! -krzyknęłam z łzami w oczach i próbowałam się koślawo podnieść -Proszę, Marsh... O-Obudź się. Uwolnij się od tego zaklęcia -zatrzymał się w połowie drogi między nią, a mną. Widać, że walczy ze sobą -A-ale, n-nie mogę... -powiedział -Nie, Marshall!! Zabij! Dla mamusi! -znowu oczy szczeniaczka? Serio? trudno, co mam robić? Spróbujmy trochę go oszukać. -Marsh. Ja... Proszę, cię. Nie chce zginąć tu, a ty dlaczego akurat chcesz mnie zabić?! -krzyknęłam z na razie krokodylimi łzami w oczach -Od kiedy cię znam pomagałeś mi, byłeś blisko mnie i nie dawałeś zrobić mi krzywdy... Do jasnej cholery, OBUDŹ SIĘ!! -wydarłam się i udało mi się wstać. Czułam jak ulewa się ze mnie krwe. Nie dobrze! Trzeba szybko go obudzić, bo jak sie rozpłacze przez to, to koniec. Marshall podszedł do mnie. -Nic Ci to nie da. -usiadła na wielkim kamulcu, patrząc na mnie. czyli Bóg chciał tylko uratować tamtych? Dzięki Ci wielkie! -Dzięki Ci wielkie Boże! Już wolę tego czuba Azazela od cb! -krzyknęłam w stronę nieba -Hahah... Ostatnie słowo? -zapytała -Może, raczej?. -jeśli koniec to koniec. Trzeba iść na całość. Jednym ruchem przytuliłam się do Marshalla -Jeśli mam umrzeć, wiedz że te łzy są prawdziwe i... Prosze... -ścisnęłam go mocniej -L-Lili... Nie płacz... -Upuścił miecz, jednym ruchem złączył nasze usta. Na początku totalne zdziwienie, przerodziło się w namiętność. Zaczęłam oddawać pocałunki. Po chwili poczułam czyjeś dłonie na talii, trwało to może 10 sekund. Oderwałam sie od niego, powoli. -Lili? -zapytał -Nie, święta krowa Stanisławka -powiedziałam -Byłem blisko -uśmiechnął się -Wróciłeś. -przytuliłam go i jęknęłam z bólu -Co jest? -zapytał z głupawą miną -Narobiłeś mi trochę ran, nie powiem! -uśmiechnęłam się -DOSYĆ TEGO, DOBREGO!! -Hansona rzuciła się w naszą stronę z zawrotną prędkością, oderwał się ode mnie -NIE ZABIERZESZ MI SYNA!! -z jej paznokci zrobiły się pazury. i celowała we mnie. Nijak nie mam jak zrobić uniku. Gdy była jakiś metr ode mnie. Marshall ruchem ninja porwał z ziemi ten miecz i ustawił się przede mną. -AGRH! Spojrzałam przed siebie. Marshall... był... Cały, może oprócz zacięcia na policzku, od tych pazurów. Lecz za to ona. Była przebita na wylot w miejscu gdzie powinno być serce. -Syn-nku? -spojrzała na niego -Nie nazywaj mnie tak! -przycisnął miecz jeszcze bardziej w jej stronę -Może i jesteśmy nieśmiertelni. Ale nawet nieśmiertelny zginie, od przebicia serca. -A-ale.. -chciała coś powiedzieć, ale on ją uprzedził -Jeśli zginiesz, to musisz wiedzieć, że nigdy nie uznawałem Cię za matkę. -puścił miecz. Ona wolno zamrugała i przewróciła się. Gdy jej ciało dotknęło ziemi, rozsypało się, jak piasek. Podszedł do mnie i złapał w talii -A więc... To koniec? -zapytałam uśmiechnięta -Najwyraźniej -powiedział spoglądając w bok -Więc może nagroda, dla zwycięzcy? -zapytał, nie patrząc na mnie. I wydaje mi się, że spalił się na słońcu, bo taki przypieczony na twarzy -Nie mogę -powiedziałam -Czemu? -zapytał z zawiedzioną miną -Bo, łan primo... Masz dziewczynę. Tuł preso... Ja nie chce stanąć na drodze waszemu związkowi. I fri kłento... Chce przeżyć przynajmniej do dwudziechy -powiedziałam i odsunęłam go od siebie -Otwórz przejście pod liceum. To tam miała ich zabrać straż. -powiedziałam i odwróciłam się w stronę balkonu. podszedł do mnie -Ale wiesz, że nie ważne co powiesz i tak Cię kocham... -powiedział mi do ucha, moja uczucia były nieopisane. Poczułam rumieniec na twarzy. Szybko odwróciłam się ,cmoknęłam go w usta i z powrotem byłam do niego tyłem. -A teraz otwórz z łaski swojej portal. Proszę -powiedziałam grzecznie. Po chwili zobaczyłam przed sobą przejście. -Zapraszam, kochanie -powiedział -Oj, nie przesadzaj! -skarciłam go. Weszłam do portalu w kolorach czerwieni i błękitu -Nie tak to pamiętałam. -powiedziałam. Idąc przed siebie zobaczyłam światło -Marshall chodź! Widać wyjście! -powiedziałam -Idę, Idę. -odpowiedział, w jednej chwili o coś sie potknęłam, a w drugiej leżałam już na ziemi -Co do... -popatrzyłam na rzecz o którą sie potknęłam -O-Okslion? Ale.. -podniosłam go -Gdzie Atrix? -zapytałam siedząc na ziemi -TUTAJ! -krzyknął męski głos. Spojrzałam przed siebie -Witaj znów Lili. -Bóg? Co ty tu w ogóle robisz?-zapytałam skąśliwie i podniosłam się -Chciałem oddać Ci koleżankę, ale skoro nie chcesz... -powiedział -Nie! Chce! Chce! -pokręcił głową i wywrócił oczami -Ale, boże... To chyba nie jedyna rzecz prawda? -wtrącił się Marshall; Bóg westchnął -Nie. To nie jedyna rzecz -znów pokręcił głową -Wy dwoje nie możecie być razem. -powiedział ze smutkiem; Marshall zdębiał -Ale dlaczego? -zapytałam -Sam Bóg nam zakazuje, ponieważ...? -Jeśli będziecie do tego dążyli, a ja zwrócę wam koleżankę... Może być nieciekawie. -powiedział z przekąsem -Ale jeśli jednak będziemy chcieli być razem? Co w tedy? -zapytał Marshall i złapał mnie za rękę -Co w tedy? -Jeśli tak uparcie będziecie tego chcieli... -szczypta nadziei wstąpiła w moje serce - Rozdzielę was siłą. Sprawie, abyście o sobie zapomnieli. -Nadzieja Matką Głupich, nieprawdaż? -A więc... Gdzie jest Atrix? -powiedziałam i się skrzywiłam, ścisnęłam rękę Marshalla -Czeka na was z resztą przyjaciół, a i Lili! -zatrzymał mnie -Nie rób tego Kastielowi, jemu naprawdę na tobie zależy -puścił mi oczko; WTF?! Bóg mi wypomina, że podobam sie chłopakowi? Bóg po chwili nas opuścił i zabrał Okslion. -Co się przed chwilą wydarzyło? -zapytał Marshall -Odgórnie zabroniono nam być razem... Co za świat... -powiedziałam z uznaniem -To co? Możemy się widywać! I pamiętaj kocham Cię... -zacisnęłam mocniej dłoń Marshalla -Chodź - i weszliśmy w smugę światła. Światło było oślepiające, takie czyste... To chyba nie był portal Marsha..., nagle zdałam sobie sprawę, że kiedy wyjdziemy. Atrix mi go zabierze. -Marshall... -powiedziałam i spojrzałam na niego, odwrócił się w moją stronę ze zdziwioną miną- Też Cię kocham... |
Część 2 (mar 15, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
-Ale w tych zaświatach to na bieliznę, pożałowali -usłyszałam śmiech Kastiela i nie tylko. Momentalnie znalazłam się na nogach, co odbiło się negatywnie na mojej ranie. Przez co jeszcze raz upadłam. Może i tej małpie na mnie zależy, ale przysięgam kiedyś powieszę go za rude kłaki. -Taaa... Tobie pożałowali mózgu -odgryzłam się masując pośladki. Znowu jakiś śmiech -Lili!! -usłyszałam piski. Na mnie rzuciła się Roza i Titi i Irys i Viola i Kim?!!? -Lili! Tak się martwiłyśmy! -powiedziałam Titi -Nawet nie wiesz, jaki popłoch wywołaliśmy, gdy straż przyprowadziła nas tu podczas przerwy! -ucieszyła się Roza -A my się dziwimy, skąd znasz Marshalla i dlaczego ostatnio byłaś taka inna -wykrzyknęła Kim i tak zaczęło się grupowe przekrzykiwanie. Prawdę mówiąc chciałam znaleźć wzrokiem jedną osobę. Mianowicie Atrix, lecz po kilku sekundach odechciało mi się. Po jeszcze kilku minutach, dziewczyny (i Titi) zauważyły, że mam za przeproszeniem rozkwaszoną nogę -Em.. Lili? -usłyszałam głos Marshalla. Wyplątałam się wolno z uścisków i lekko kuśtykając podeszłam do chłopaka -Co tam? -zapytałam -Mam pytanie... -Wal -oświadczyłam -Pamiętasz jak uprawialiśmy Parkour i wzeszło słońce? -zapytał z nadzieją -Nooo... Tak -powiedziałam, do czego on zmierza -Można zaliczyć to jako nasze spotkanie? Takie wiesz, lepsze. -wymamrotał -Jasne. Czemu nie! -powiedziałam i podrapałam się w głowę -A czemu pytasz? -szybko podniósł głowę -A nic, nic!! -krzyknął i zwiał -A mówią, że to blondynki są głupie! -powiedziałam do siebie i przeczesałam ręką włosy. -A tak... Teraz jestem siwa jak Roza i Lys. Czyli po kolei, dalsze czynności: Najpierw one zaczęły wariować i dzwonić po pogotowie, by mnie na OIOM zabrali. Bo zaraz się wykrwawię i umrę na śmierć, ta... Potem była chwila zastanowienia, "Gdzie jest Atrix?" i potem powrót do "AAAA Dzwońcie na 999!!" /bieganie w kółko. Muszę teraz siedzieć i czekać na to pogotowie. Hura! Alexy, Kastiel gdzieś poleźli, a Marshall i jego banda musieli wrócić, aby wszystko wytłumaczyć. Kim, Melania i Viola się zmyły. Więc zostałam ja, ciotka, Roza i Irys. -Ale po co dzwoniłyście na to cholerne pogotowie? -zapytałam, odgarniając włosy z czoła -Popatrz na swoją nogę -wykonałam rozkaz Rozalii -I uświadom sobie, że to nie jest skaleczenie nożem! -wykrzyczała mi w twarz -To jest skaleczenie, ale mieczem -powiedziałam i uśmiechnęłam się od ucha do ucha -No ja już nie mogę!! -wykrzyczała do nieba -Dobrze robisz! Krzycz do nieba! To on mnie tu zostawił i przez niego mam tą rozkwaszoną nogę! -powiedziałam -Kto? -zapytała ciotka siadając obok mnie na ławce -A kto? Bóg! -uniosłam ręce w górę -A i Boże... -zwróciłam się w stronę poszarzałej chmury i wstałam-GDZIE DO CHOLERY JEST ATRIX?! -wydarłam się i usiadłam -... foch -Dziecko, nie mów tak! -skarciła mnie Titi -Przepraszam, cio... -krzywo na mnie spojrzała -No już nie patrz na mnie widelcami!! To jest nożami! -udałam przejęcie, całą sytuacją. Po czym przyjechała karetka. Wpakowali mnie do środka, jak jakąś sardynkę. Weszła ze mną tylko ciotka.Nie pozwolili dziewczynom. Irys i Roza najprawdopodobniej jadą za nami. Yuhu. Po kilku minutach uświadomiłam sobie jedną, jedyną rzecz, jaka teraz powinna mnie obchodzić. Skąd Titi wiedziała o tym wszystkim? Skąd niby mogła wiedzieć o Nocosferze, o demonach, o władzy, o rodzinie królewskiej?! Chyba jednak sie od niej nie dowiem,ale skąd? Po 3 minutach dojechaliśmy do szpitala. Usadowili mnie na sali, między jakimś małym dzieckiem i chłopakiem w mniej więcej moim wieku. Po kolejnych 15 minutach lekarz ustalił, że moja noga jest rozcięta ostrym narzędziem i trzeba zatamować krew. Normalnie miałam ochotę, powiedzieć "You don't say?", więc zrobiłam dziwną minę kiedy odchodził. Na co chłopak obok mnie się zaśmiał. -Co tak śmieszy? -zapytałam -Twoja mina -powiedział -Mam talent! -odpowiedziałam -Za co tu leżysz? -A nic takiego... -spuścił wzrok. Ułożyłam sie wygodnie -Spoko, ale wiedz, że... -Ok, powiem... -szybko poszło! ^^ - Jestem tu przez dziewczynę -wymamrotał -A ja przez chłopaka! -powiedziałam dziarsko -On Ci to zrobił?! -krzyknął na cały oddział -Nie! Dobry Boże, zamknij się! -powiedziałam, on natychmiast zamilkł -Nie on, no może... On, ale nieświadomie-wymamrotałam -Skąd wiesz? -zapytał -Tak, po prostu. A poza tym, nawet jeśli by... Nie! Na pewno! -uniosłam pięść w górę -A jeśli tak... Niech się strzeże! -on znów się zaśmiała -Teraz twoja kolej -Ja? -Nie, Pucca. -powiedziałam, oboje się zaśmialiśmy -No gadaj. Zwierz mi się :P -No dobra... I tak nie mam nic do roboty -westchnął - Spotykałem się z pewną dziewczyną. Po kilku miesiącach ze mną skończyła... Zniknęła z mojego życia, po prostu_koniec. Długo mi zajęło pozbieranie się, lecz gdy spotkałem "ją", wszystko się zmieniło. Świat nabrał barw i gdy przebywałem w jej otoczeniu czułem się inaczej. Wróciła moja była... Chciała do mnie wrócić. Przyjąłem to. Niestety nie wiedziałem co mnie czeka.. I przez to wyglądam jak wyglądam! Faktycznie. Wcześniej nie zauważyłam... Miał on poobijaną całą twarz i kilka rozcięć na rękach, podarte ciuchy. -Hmmmm... Ciekawe mów dalej -ułożyła się wygodniej -Miała koleżankę. Gdy trzeba było coś zrobić, przychodziła jej koleżanka. Demi. W pewnym momencie zorientowałem się, że nie kocham jej, tylko Demi. Nie mogłem tego powiedzieć, więc przez długi czas próbowałem zmusić ją do przyznania, że też mnie kocha. I jak to zrobiła... Zaczęło się piekło. Moja była -jego głos się załamał -Ona nas po prostu rozdzieliła siłą. Jej "gang" nas zaatakował. Ja przeżyłem, Demi... nie. -powiedział bezradnym głosem -A wiesz, że z czymś mi się ta historia kojarzy? -powiedziałam i popatrzyłam w sufit -Miłość jest do dupy... Gdyb..-nie skończył, bo mu chamsko przerwałam -"W życie potrzebna jest miłość, bez niej jest wielka pustka, która dusi, zabija, męczy." Pozostawia pustą skorupę bez uczuć... Bez jednej łzy, bez jednego uśmiechu. - powiedziałam to, bo sama mam taką miłość na sumieniu. Kurwa czemu wydaje mi się, że ten koleś zna moje uczucia?! spojrzałam na niego -Pusta skorupa? Już nią jestem! -powiedział - Ale, Dobra. Kumam. Jesteś filozofką. Ale teraz twoja kolej! -powiedział z uśmiechem. Dobra pomyłka jest tępy. -Kurde. Spotkałam chłopaka od którego tak jakby też "odeszła" dziewczyna. Próbował ją odzyskać. Ja ją tak jakby "znalazłam" i przez to on spotkał mnie. Musieliśmy spędzać ze sobą więcej czasu ze względu na nią. A gdy ją już "odzyskał" zachciało mu się amorów ze mną, a ja kurwa nie wiem co zrobić!! -wykrzyknęłam -No widzisz. Podobne historie, lecz inny scenariusz. To co się stało, że tu leżysz? -zapytał -Ściśle tajne, łamane przez nie wiem. Lili jestem-wyszczerzyłam się -Kacper. Wołają na mnie Senin. -w tej chwili do sali wszedł Kastiel zatrzymywany przez 3 pielęgniarki. -Proszę wyjść.- powiedziała jedna -Natychmiast, Kastiel! -powiedziała druga. Znają się -Nie denerwuj się, ciociu. Ja tu tylko na 5 minut -zrobił maślane oczka -Dobrze! Chodźcie. -powiedziała do reszty. Kastiel szukał czegoś wzrokiem, gdy mnie znalazł. Pomachałam mu i uśmiechnęłam się -Co tam, mała? -powiedział, siadając przy mnie, ahh bezpośredniość Kastiela -Lepiej być nie mogło! Leże w szpitalu, a lekarze mnie olali -uśmiechnęłam się i wskazałam na nogę -A swoją drogą... Gdzie patałachu polazłeś z Alexym, gdy ja musiałam cierpieć katusze i wysłuchiwać, jaka to ja jestem biedna. Od mojej ciotki i Rozy! -nakrzyczałam na niego -No nie krzycz, kochanie -powiedział, zdziwiłam się -Kochanie? Czy ja o czymś nie wiem? -znów zdumienie. Usłyszałam gwizd od strony Kacpra -Jak stąd wyjdę, to cię uduuuuszę... -zanuciłam pod nosem, czego Kas nie usłyszał -Nic cię nie ominęło tylko, gdy zostałaś tam sama. Gdy ta straż mnie zabrała... Myślałem, że już cię nie zobaczę! -powiedział i złapał moją dłoń, położyłam się tak, aby być do niego przodem -Spokojnie. Żyje. Marshall też. Wszystko jest dobrze. -wydukałam na jednym tchu -Ale mogło się skończyć inaczej! -ścisnął moją dłoń -Nie masz pojęcia jak to jest stracić Ciebie... -powiedział -Nie wiem co bym zrobił... -moje serce zabiło. Kastiel ma uczucia? I do tego związane ze mną. W sumie Bóg mnie o tym poinformował -Co chcesz powiedzieć? -zapytałam cicho, bojąc się odpowiedzi -No... Bo... Fuck -zakrztusił się -Bo ja Cię chyba ko.. -Liliana Dasty na sale operacyjną! Już! -do sali wbiegły pielęgniarki i ordynator -Kastiel proszę Cię. Nie utrudniaj i daj nam ją zabrać. -powiedział spokojnie lekarz, gdy stał przy moim łóżku.; Tak!! Uratowana!! -Ale, ja... -wstał -Betty, zabierz go! To twój siostrzeniec! -krzyknął na ta samą czarnowłosą kobietę, którą wcześniej Kastiel nazwał ciotką. Więc to musi być jego rodzina!! (Mądra Lili, Mądra Su, Mądra Ja :P ) -Dobrze. -powiedziała i podeszła do Kasa, który natychmiastowo puścił moją dłoń i wyszedł bez słowa. Kobieta zwróciła się do mnie -No kochana! Czas na operacje! -Bo to coś ciekawego -zamruczałam pod nosem. Po chwili leżałam na stole, do tego przykuta. Wcześniej jeszcze przebrali mnie w jakieś papierowe wdzianko... Przed momentem podali mi trzy zastrzyki znieczulające w nogę i kazali spokojnie leżeć. I teraz paczam się w sufit. Popatrzę w prawo, ciotka i Roza płaczą w szybie do oglądania... W lewo jakieś tam sprzęty do operacji. Nic tylko skakać! A! Tego też mi nie wolno. Może pójdę spać, i tak nic nie zrobię. Zamknęłam oczy i wypuściłam powietrze. -Panno Liliano proszę nie spać, podczas szycia -skarcił mnie jakiś pielęgniarz -Shit -mruknęłam pod nosem i otworzyłam oczy. Spojrzałam w prawo na ciotkę. Siedziała oparta o ramię Rozalii. Obok nich siedziała Irys, chyba coś czytała. W tej chwili w oknie pojawił się David i Max. Mimowolnie drgnęłam, na co zostałam upomniana przez pielęgniarkę. Patrzyłam na Max'sa jak tłumaczy coś mojej ciotce, a David próbuje coś powiedzieć Rozie przy czym spogląda na mnie ukradkiem. Po mniej niż 2 sekundach w oknie za widniało około 10 następnych osób. Mianowicie Kim, Alexy, Viola, Nataniel, Lysander, Kid, Armin, Kentin, Melania, Peggy (odważyła się pokazać?), Leo i Klementyna. Inaczej: Wszyscy z mojej klasy + Kid i Leoś. . Jakie to słodkie, wszyscy do mnie przyszli i Rich tam stał z boku? No może oprócz świętej trójcy i... Gdzie Kastiel, Marshall? Ale nie dane mi było dłużej o tym myśleć. Bowiem usłyszałam głośne nieustanne *piiiiiiii*. W oknie wszyscy się na mnie dziwnie patrzyli, ze strachem? Hmm... W tej chwili usłyszałam krzyki doktora i jakiegoś kolesia na korytarzu. Odwróciłam głowę w stronę drzwi. -Proszę nie wchodzić! Nic się nie dzieje!! -krzyczał -Nie! Nic się nie stało! -co się dzieje? Ktoś umiera, czy coś? -Betty podaj mi defibrylator, szybko! -krzyknął na mniemaną ciotkę Kastiela. Wszystko zaczęło ciemnieć... -C-co się d-dzieje? -zapytałam cicho -Ona mówi!! -wykrzyknął ordynator -Są duże szanse! - i znów krzyki z korytarza, znów obróciłam głowę w tamtą stronę. Drzwi się otworzyły wprowadzając mnóstwo światła. Przez nie w jakby zwolnionym tępie wbiegali Kastiel i Marshall. Wszystko było coraz ciemniejsze, co się dzieje?! Obaj biegną w moją stronę ze histerycznymi minami, jakbym co najmniej umierała. Znów zrobiło się ciemniej, nie mogę się ruszać. Dlaczego?! Co się do cholery dzieje?! -Ch-łop-pcy... -i ostatnie co zobaczyłam to Marsha i Kasa w snopie światła z histerycznymi minami. Nastała straszna ciemność.
Chciałem sam poczekać przy drzwiach od sali na Lili. Siedziałem tak już nie wiem ile, może pół godziny? Przymknąłem oczy i siedziałem tak chwilę. Lecz mój spokój przerwała osoba siadająca obok mnie na krześle, uchyliłem jedną powiekę... No pięknie! -Cześć -powiedział cicho -Słuchaj Kastiel... -zaczął Marcin, czy jak mu tam! -Nie ty słuchaj! -otworzyłem oczy i patrzyłem się na niego -Nie chce, żeby Lili znów wylądowała w szpitalu! -powiedziałam głośniej -Ja też nie chce! -zasłonił twarz, rękoma - Ale chce Cię... Naprawdę... Przeprosić -wydukał. Łał tym mnie zaskoczył -Ta ja też chcę... *khy* *khy* przeprosić *khy*khy*... Za to, że byłem takim gburem -powiedziałem cicho -Słuchaj, ona miała taką ważniejszą rodzinę i to było nieunik..- z sali nagle usłyszeliśmy nieprzerwany pisk. -To może znaczyć tylko jedno... -powiedziałem przestraszony. Oboje zerwaliśmy się z miejsca i podbiegliśmy w stronę drzwi, gdy ktoś nas zatrzymał. -Proszę nie wchodzić! -powiedział głośniej -Co się dzieje z Lili?! -krzyknął Marcin -Nic się nie dzieje!! -krzyczał ten koleś -Nie kłam słyszymy!! Wpuść nas tam!! -podniosłem głos -Nie! Nic się nie stało! -za wiele. Wepchnąłem go na ścianę i oboje popędziliśmy do środka. Drzwi się otworzyły i zobaczyłem dosłownie umierającą Lili. Zacząłem biec w jej stronę, była cała blada... Wydaje mi się, że biegnę godzinę. Ledwo znaleźliśmy się bliżej, usłuchałem ciche "chłopcy". W zaledwie pół sekundy później trzymałem jej rękę i próbowałem ją obudzić. -Proszę, powiedzieć, że ona żyje! -wydukałem -Nieste... -Dlaczego ona nie żyje?! -wykrzyknął Marshall -Przecież to było tylko szycie!! Rana nie była śmiertelna! -powiedział rozpaczliwie. Spojrzałem w okno do obserwowania, wszyscy bez wyjątku ronią łzy. A ja mówiłem jej niedawno, że to straszne ją stracić. Ścisnąłem jej rękę mocniej i w pewniej chwili nic nie czułem w ręku. Otworzyłem oczy. -Gdzie ciało Lili? - na łożu nie było nic -Wyparowała?
-To straszne... Kastiel nie płacz... -powiedziała do mnie spokojnie Roza -Przyjmij sobie to do wiadomości, ja nie płaczę!! -krzyknąłem, ona się przestraszyła -Przepraszam, po prostu... Nie potrafię sobie poradzić, że taka osoba odeszła! -zakryłem oczy ręką -Spokojnie Kastiel, wszyscy Cię rozumiemy- Lys poklepał mnie po ramieniu. Teraz oparłem także głowę o ścianę i tak stałem w rogu -Nie. Właśnie za chuja, nikt z was nie rozumie! -powiedziałem głośniej -Może oprócz Pani Titi... -wymrukałem i spojrzałem w stronę drzwi do pokoju ciotki Lil_Lili... -Rozumiemy Panie wielki ważniaku! Tylko TY zrozum! Ona była jak siostra! -wykrzyczał na mnie Alexy. Ale zaraz szybko się cofnął -Zawsze warto zrozumieć... Będzie lżej. -wystękał potem, odwróciłem się -Taa... Rozumiem -wytarłem oczy rękawem kurtki -Ale ciągle jakoś nie wierze, to takie nierealne, chyba się zgodzisz Irys? -Niestety, wszyscy się zgodzimy -Irys odpowiedziała z trochę zapłakanymi oczami -Ale stop! Nie wspominajmy już! Ona by tego nie chciała, abyśmy teraz płakali nad jej śmiercią! Pewnie chciałaby by wszyscy się pozbierali i żyli dalej, lepiej... -Alexy rozpłakał się na dobre. O czym on tam mówił? Aby nie płakać? -Nie! T-trzeba to przezwyciężyć! U-uśmiechną-ć się! - podniósł wzrok i wymusił uśmiech
-Spokojnie, Lexy rozumiemy, ale teraz lepiej się już zbierać. Jest późno, ciotka Lili sama sobie już poradzi -powiedział rozważnie Lysander, który jako jedyny ze mną z naszej 5 się jeszcze nie popłakał -Kastiel, choć będziemy już wychodzili -spojrzał na mnie łagodnie Kiwnąłem głową i zacząłem zakładać buty. Rozalia i Irys poszły powiedzieć kobiecie, że już wychodzimy. Tak właściwie to nie rozumiem po co Rozalia kazała nam tu przyjść, ale to innym razem. Wyszedłem z domu jako ostatni zamykając za sobą drzwi (tak wiecie, zamknąć.. Nie na klucz)/Jest wyjątkowo okropna pogoda, niebo jest zachmurzone i w każdej chwili może zacząć padać. Podążyłem razem z Lysanderem w stronę ulicy na której mieszkam, bowiem on mieszka dwie ulice dalej i jest mu po drodze. Szliśmy w całkowitej ciszy, gdy z zachmurzonego nieba spadła kropelka wody. -Pada -oznajmiłem i naciągnąłem kaptur na czuprynę -Tak mi przykro, Kas -wypalił, spojrzałem na niego obojętnie -Co mi to da? Trzeba żyć dalej -oznajmiłem -Nawet jeśli boli to jakby Putin odpalił mi, nuklearną w tej części ciała, którą ludzie potocznie zwą sercem -Kastiel, ty chyba jesteś chory -wytrzeszczył na mnie oczy -Stajesz się pisarzem! -Raczej umarłym poetą... -co ja tak właściwie gadam? Nie możliwe, że przypominają mi się lekcje! ;Mój przyjaciel jeszcze bardziej się zdziwił -Kurde, co ja plotę?! -Nie wiem, ale nieźle Ci idzie! -uśmiechnąłem się pod nosem i w tej chwili stanąłem przed swoją furtką -Żegnaj przyjacielu, idę się pociąć! -wykrzyknąłem idąc w stronę drzwi -Chyba mydłem, chłopczyku! -parsknąłem śmiechem -A więc, żegnaj! Ja idę się utopić w umywalce! -powiedział dramatycznie, gdy wchodziłem do domu Wszedłem do domu i zobaczyłem ten sam korytarz co rano tylko czystszy. Pewnie July wróciła do wujostwa. Zakryłem twarz ręką i usiadłem na oparciu od kanapy. -Kastiel... -usłyszałem męski głos Momentalnie się podniosłem i spojrzałem przed siebie, nie spotkał mnie tam miły widok -Jak tu wlazłeś i po co? -warknąłem znów siadając na oparciu -Przez okno -wymamrotał -A przyszedłem pogadać o Lili -podniosłem głowę -Nie mam ochoty -fuknąłem -Wynocha Marcin! -Zamknij się choć na 20 sekund i uświadom sobie, jakim frajerem jesteś, gdy udajesz takiego twardziela -wysyczał i podszedł do mnie -A tak wgl jestem Marshall. -A ty? Mamin synek, niby rockman! Kurde, jak ją pokonaliście? Łaskotkami? - -Zabiłem ją -powiedział -Co? -zapytałem -Zabiłem własną matkę, aby ratować Lili -powiedział ponownie. Osłupiałem -Zabiłeś? -wstałem -Musiałem...-powiedział -Ale teraz jestem sam... -odwrócił się w stronę ściany -Nie masz prawa mnie oceniać -powiedział -Znasz moje imię, a nie moją historie! -w tej chwili poczułem pierwszy raz, że mogę się z tym Marc...Marshallem dogadać Podszedłem do niego i położyłem mu dłoń na ramieniu -To o co chodzi?
-Chwila... To znaczy, że znów nie żyję? -zapytałam z błaganiem w głosie -Kiedy znów wrócę? -zapytałam ze znudzeniem -Siedzę tu z tobą już dobre 2 dni!! -Bóg podrapał się po głowie -Nie wrócisz. -Co? Chyba niedosłyszałam... Usłyszałam, że nie wrócę -Nie wrócisz -powiedział spokojnie -Ale, jeszcze nie znaleźliśmy Atrix! A poza tym, gdzie moje ciało jeśli nie żyje? -zapytałam -Jesteś w nim. W twoim ciele tkwi za dużo tajemnic, żeby zostawić je na ziemi -powiedział -A co do Atrix. Wszystko poszło innym torem! Nawet, Ja!! Bóg!! Nie umiałem tego przewidzieć! -powiedział gorzko i złapał się za głowę -Ale co? -zapytałam znów -Lili. Nie musisz wiedzieć. -wyszeptał gdy znikał -Nie! Gdzie idziesz?! -zniknął -Wracaj!! Muszę wiedzieć!! JESZCZE NIE MA MOJEGO CZASU!! JA JESZCZE MUSZĘ ŻYĆ!!! -wykrzyczałam i zapłakałam gorzkimi łzami -JA MUSZĘ NAPRAWIĆ TO CO ZNISZCZYŁAM!! JESZCZE NIE MÓJ CZAS!!! ROZUMIESZ?!?! -krzyczałam ciągle dławiąc się łzami -Jestem potrzebna... On jest MI potrzebny...-wyszeptałam i upadłam, wokół mnie jest tylko pustka Już nigdy ich nie zobaczę, tych ludzi którzy przyszli na operacje. Którzy się o mnie martwili... Nie podziękuje im...! Większość nastolatek w moim wieku, próbuje się zabić, pociąć, zaćpać, powiesić, wbić nóż w brzuch itp. Ale ja chce żyć! Dla przyjaciół i mojej nowej rodziny!! Trzeba pomyśleć, a nie płakać... O czym on mówił? jaki tor, co się takiego stało? Dlaczego teraz mam umrzeć, dlaczego nie wcześniej przy pasie? A moja ciotka... Nie wytłumaczyłam jej niczego... Nic nie wie... I...Ale... O nie... Nie może być, ale to logiczne... To wszystko było ustawione.... |
Część 3 (kwi 23, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Co ja mam robić?! Bóg mnie nie wypuści?! Ale... Dlaczego? Przecież, jeśli o tym wie, to ja mogę pomóc!! -KUVA!! -wrzasnęłam i tupnęłam nogą -Co ja mam zrobić?! Podniosłam się i zaczęłam się rozglądać. Pusto-stan. -Halooooo... -powiedziałam już mniej sfrustrowana -Halo -ktoś mi odpowiedział -Ktoś tu jest? -zapytałam ucieszona -Gdzie jeeeeesteś? -Za tobą -odpowiedział głos, odwróciłam się. Moje zdziwienie sięgnęło właśnie zenitu. Miałam ochotę, się popłakać z żalu i smutku. -K_Kacper? Ty_ty... Nie żyjesz... -powiedziałam przykładając dłoń do ust -Ale... Jak? -Jej banda przyszła do szpitala -więcej nie musiałam wiedzieć. Miał na sobie te same ciuchy, co w szpitalu tylko... Czystsze i nie wiem, bardziej świecące. Tak właściwie to cały błyszczał, jak Edward ze Zmierzchu -Tak, mi przykro. -powiedziałam żałośnie -Nie trzeba. -położył mi dłoń na ramieniu -Spotkam się z Demi! Śmierć to zapłata, za grzechy... -powiedział i uśmiechnął się błogo -Kacper... Żegnaj! -pomachałam do niego, gdy zaczął znikać -Pamiętaj, masz ładny głos. Nie zmarnuj go! -powiedział radosnym głosem -Co? -zapytałam -Żegnaj! -powiedział i zniknął Miałam ochotę się poryczeć, usiąść i umrzeć. Ej! Chwila! Ja już nie żyje... Jeśli śmierć to zapłata za grzechy to dużo ich muszę mieć skoro umieram... Raz-Dwa-Trzy.. Około trzeciego razu! Ale ja nie mogę się poddać! Jest kolejny powód, który świadczy o tym, że powinnam żyć! Nie zabrało mnie do nieba. A w czyśćcu nie jestem, bo mam brudne ciuchy. A jak Bóg ujął "wybielacz" -więc nie mogę być brudna w czyśćcu. Lecz piekło też odpada... Tam by mnie dopadł ten Azazel. Niecałą minutę gościa widziałam, a już mam co do niego złe pzreczucia
-Pomiędzy, życiem a śmiercią to są ludzie, którzy mają poniżej 20% szans na przeżycie... -Pomożesz mi się wydostać? -zapytałam z nadzieją i odwróciłam się -Tak, oczywiście! -wydukała postać, wysoka w czarnym garniaku. -Ale nic za darmo! -pomachał palcem -Taaa... I tak pójdę do piekła! Będziesz miał dużo czasu! -fuknęłam na niego -A teraz Azazelu, pomóż! -pisnęłam, najsłodszym głosikiem -Co? Nie chce Ciebie w piekle! -powiedział -Jeszcze byś mnie z tronu zrzuciła mała żmijo... -zza fraka wyjął buteleczkę z czerwonym czymś -Oooo, wezmę to za komplement! -ucieszyłam się -Ok. Ale teraz mój warunek -otworzył fiolkę i wylał na mnie zawartość -Kurna! Coś ty zrobił?! -krzyknęłam i podniosłam go za fraki. Wisiał dobre 10 cm nad ziemią
Marshall mi pomógł zrozumieć, że Lili nie umarła. -Ale powtórz... Jak?! -zapytałem znów -Jej ciało zniknęło, tak? -Tak -odpowiedziałem -Nie była, groźniej ranna... Po prostu zginęła, bez żadnych powodów. Tak? -znów zapytał -No, tak! -znów odpowiedziałem -Więc, to nie Bóg ją zabrał -oświadczył -Możemy ją odzyskać -Mówiłeś to już! -upadłem zdenerwowany na kanapę -Jeśli tylko tyle to spadaj. -warknąłem -Ale jeśli nie zabrał jej Bóg, to matka Atrix nam pomoże! -oświadczył kierując się w stronę wyjścia. Natychmiastowo wstałem i złapałem go za ramię -Wiedziałem -wyszczerzył się i pokazał mi swoje kły Usiadłem na skórzanej kanapie i poklepałem miejsce obok siebie. -Siadaj, Marshall... -powiedziałem. Podszedł do kanapy normalnym krokiem i usiadł. -Więc, jak mamy przywołać śmierć? -zapytał -Gdy ktoś będzie umierał ona się pojawi. W tym szpitalu, stała przy wejściu do miejsca gdzie leżała Lili. Wiem od Davida. -Tak!-wymamrotałem do niego -Umarł ten koleś, co leżał z nią na oddziele. Więc, rusza- -A teraz bez pośpiechu. Nic na razie nie zrobimy. Nawet nie mamy jak jej sprowadzić! -Masz racje... Nie damy rady, nic teraz zrobić. -spojrzałem na niego, bezradnie -Grasz w GTA? -Jasne! -w jego oczach zaświeciły iskierki
Popijając Pepsi i zajadając się Chipsami Wasabi, graliśmy na X-Bosie. Nagle z dołu dobiegły nas piski i szybkie wchodzenie po schodach. Nie zatrzymywaliśmy gry... Gdy kroki ustały przy moim pokoju, za pauzowałem grę. I rozsiadłem się jeszcze wygodniej na dywanie. Klamka od drzwi niebezpiecznie się ruszyła, a drzwi ani drgnęły. -Kastusiu! Otwórz to ja July... -powiedziała miękkim głosikiem, Marshall powstrzymał śmiech -Wiem, że macie męski wieczorek, ale chce Ci coś powiedzieć! -Dobrze już otwieram! -oświadczyłem i podniosłem zamek do drzwi, który kiedyś był w pokoju gospodarzy... Stare dobre czasy. Chwila! To było wczoraj! Ale wracając do rzeczy. Przystawiłem go do drzwi i obróciłem, tak, aby brzmiało że otwieram zamek od moich drzwi. Natychmiastowo klamka się ruszyła, a drzwi nie i było słychać tylko głośne *JEB*, o drzwi. I jęki gromadki dziewcząt. Zaczęliśmy się obaj nie po hamowanie śmiać, po kilku sekundach jednak wstaliśmy i otworzyłem drzwi, aby sprawdzić czy nic się July nie stało, bo to jednak moja kuzynka. . . . . To co zobaczyliśmy przed drzwiami. -AAAHAHAHAHHAHAHAH!!! -usłyszałem głośny śmiech za sobą, był to Marshall, turlający się po ziemi, ponieważ moja siostrunia i jej koleżanki leżały przed drzwiami i nie mogły wstać, wyglądało to przekomicznie. Moja kuzyneczka w pomarańczowej piżamce, leżała plackiem na fioletowym dywanie... Niezły kontrast! -July... Wyznaj mi dlaczego chcecie tu wejść? My tylko gramy w GTA i zajadamy się chipsami. -No, bo.. -powiedziała ledwo się podnosząc, a ja z trudem zatrzymywałem śmiech -Bo jesteście dwoma najprzystojniejszymi chłopakami w szkole, nie? -zatkało mnie. Śmiech za mną ucichł -Chciałyśmy trochę lepiej was poznać -dokończyła jakaś blondynka, która leżała pod July. -Jezu! Jesteśmy dwoma chłopakami! Co w tym ciekawego?! Twoje koleżaneczki już mnie znają! O co Ci chodzi?-zapytałem -Ale jest Marshall, nie? Jest wolny po tym, jak zniknęła jego dziewczyna -powiedziała chichocząc ruda z niezłą tapetą -Kurna! Czy ty masz rozum, jesteś ładna ale i dwa razy bardziej durna?!-wykrzyczał pytanie Marsh, do koleżanki mojej kuzynki. Brunetka i Blondynka zapiszczały. -NAZWAŁ CIĘ, ŁADNA!! -wy_piszczały. Zatrzasnąłem drzwi,a one nadal piszczały -Baby... -Odezwał się Marshall padając na moje łóżko -W sumie to nie ma się co dziwić -powiedziałem siadając obok niego -Stary, zaczynam się ciebie bać! -pisnął -Nie jestem Alexy -Też racja. -potwierdził -Ale.. Żeby się Lili czepiać?! -No, ale patrz. Jesteśmy w moim pokoju, gdzie July, włączyła ogrzewanie, abyśmy jak to ona ujęła "Zdjęli koszulki, bo będzie nam za ciepło". -popatrzyłem w stronę drzwi z wyrzutem -Się ciesz, że tutaj Lili nie ma. Nie wiem co by się działo! -powiedział -Taaaa... I nie mów już o Lili! -powiedziałem uniesionym głosem- Jest już ciemno -odpowiedziałem na niezadane pytanie -Nie chce mi się wracać! -powiedział i wstał -ŚPIJ Z NAMI MARSHALL!! -usłyszeliśmy piski zza drzwi -Spierdzielaj July, bo z koleżankami na podwórku z Demonem będziesz nocować! -krzyknąłem i wstałem -Ale Kas!! Proszę!! -powiedziała potulnym głosem -Nie. -powiedzieliśmy chórem - Albo tak, albo ... -zająknęła się -Nie! -była słychać ciche westchnięcie i kroki po schodach Po minucie ciszy westchnąłem i usiadłem na miękkiej pufie -Możesz zostać -wymamrotałem -I tak twój zespół będzie dopiero rano, nic nie zrobimy sami... -Ale śpię przy suficie, dla bezpieczeństwa. -powiedział -To chociaż na szafie. Bo jak mi się July, znów do pokoju włamie to będzie, zdziwienie -zadrwiłem -Ale najpierw skończę grać w GTA, też byś chciał zabić kilku ludzi, co nie? -wyjąkał nurkując w powietrzu i kładąc się na ziemi -W sumie... I tak nic nie zrobimy. Puszczę jakąś muzykę -oświadczyłem. Podszedłem do wieży i wyjąłem zza niej kilka płyt - Mamy kilka opcji... -Wal -uciął krótko -Hard Rock, PoP, Metal, Rock/Punk -przeczytałem z nalepek na owych opakowaniach -Rock i Punk -Jesteś fanek wypowiedzi lakonicznych? -zapytałem -Wiesz, tandetna Grecja i te czasy... -wyjaśniłem wkładając płytę do odtwarzacza, zaczęło lecieć AC/DC Thunderstuck -Taaa... -Serio się pytam! -Matka coś tam kiedyś wspominała, że za jej młodości, gdy mieszkała w Sparcie, bodajże... Mówiło się tylko "lakonicznie" -pod akcentował ostatnie słowo i porwał samochód policyjny -Jezu! -wzdrygnąłem się -To ile twoja matka miała lat?! -powiedziałem siadając obok niego -Nie wiem! Może około 3 tysięcy? -wymamrotał i przejechał 5 policjantów -A ty ile masz?
-Tak z 1004 lata. Plus-minus 1005. -odpowiedział znudzonym głosem -Wiesz. Mój świat istnieje chyba nawet dłużej, niż istnieje sama Ziemia... -i teraz przyłożyła mi gitara z piosenki Green Day; Give me novacaine (około 50 sekundy piosenki).. Uwierzcie. Jak macie wieże pod głoszoną na full, to ta gitara rozwala łeb. -Że cooooo? -zapytałem zdziwiony -No to... -zastopował grę -Co cię tak dziwi? Czy ty myślisz, że jak mam 1005 lat, to moja matka, czy mój dziadek byli pierwszymi demonami? -zapytał z kpiną w głosie -Ludzie to o wiele prostsza cywilizacja! Może i nie widać różnicy... Ale jest dość spora -wyrecytował na jednym tchu. Zgasło światło. -Co jest? -zapytałem z poirytowaniem Światło znów się pojawiło -Moja graaaaaaa!! -wyjąkał Marshall -Mojaaa graaaaaaa!! -fakt ekran był czarny Nastała nieprzyjemna chwila ciszy, mały i stary telewizor się wyłączył i co za tym idzie także i konsola, wieża się zacięła. Jedyne co było słychać to ciche rozmowy dziewczyn z dołu. -Obejrzymy film? -zapytał -Co? -zgłupiałem -Kurde. I tak u ciebie siedzę, więc może obejrzymy jakiś film? -burknął -Ok. -powiedziałem, wytrzeszczając oczy -Chodź musimy oglądać na dole. Przy okazji zrobimy popcorn! -uśmiechnąłem się od ucha do ucha -Tylko tu Alexego brakuje! -powiedział zniesmaczony -Bez przesady -fuknąłem i otworzyłem powoli drzwi, przy czym wyjrzałem czy nikogo nie ma -Chodź. Puki są zajęte, może uda nam się przejść cicho do salonu! -stanąłem i zaczekałem na niego na schodach -Idę! Tylko założę koszulę! -powiedział i po chwili zjawił się tuż na mną -Pójdę przodem -wymamrotał i powoli zaczął z chodzić -Chwila! Ale ty chyba możesz być niewidzialny -złapałem go za ramię -Ale nie było by zabawy! -wyrwał mi się i powoli zszedł na parter, Potem stały się rzeczy niewarte opisywania. I zupełnie nie wnoszące nic do treści powieści. Może oprócz wyznania blondynki, że jest w ciąży z Marshallem od 2 lat. Na co Marshall strzelił Face Palma ala blondasek, a ja prawie się posikałem ze śmiechu. Po jakiś rozmowach postawiłem July ultimatum. Albo mają się wynosić na górę, albo mogą zostać, ale dadzą nam święty spokój. Wybrała drugą wersje. I tak skończyło się, że jej ruda koleżanka robiła za mój podnóżek. A July patrzyła na mnie krzywo -Tak, wiem! Jestem okrutny! -powiedziałem i uśmiechnąłem się w stylu "wiem, że mnie kochasz". -A teraz włóż tą płytę do odtwarzacza! -rozkazałem, blondynka wykonała rozkaz Usadowiłem się wygodnie po prawej stronie kanapy, w środku July, a po lewej usiadł Marshall. Pozostałe 3 siedziały przed kanapą. Jednym ruchem zgarnąłem pilota od DVD i nacisnąłem przycisk "PLAY". Pokazał się napis "Szklana Szyba II: Powrót Krwawego Cienia". Przyznam, że uwielbiam pierwszą część! Była o facecie, który narysował cień na szybie. A następnego dnia cień zniknął. Potem wzmocnili sufit, bo okno zostało wybite deską, która wzmacniała sufit.... Napisy końcowe to było coś! W tej części powinno być wyjaśnione, co się z nim stało! I dlaczego deska oberwała się tak nagle. To będzie część! Ale dalej.
-Może lepiej ja. -wtrącił Marshall i powoli wstał. July, zeszła z kanapy i razem z koleżankami schowała się za ową kanapą, a ja odprowadziłem wzrokiem Marshalla do drzwi. Agnes, jedna koleżanka kuzynki, która przyszła, gdy wysiadł prąd, przytuliła się do mnie.
-Może lepiej ja. -powiedziałem i powoli wstałem z kanapy, zrzucając przy tym Agnes z pufy. Po co ja to powiedziałem?! no nic... Powoli stawiałem kroki i słyszałem coraz głośniej to szmery. Czułem narastającą adrenalinę i strach. Gdy przeszedłem salon i korytarz, stanąłem przy samych drzwiach. Słyszałem ciężkie oddychanie i teraz już głośne szmery, które okazały się po prostu cichym drapaniem w drewniane drzwi. Podniosłem rękę i położyłem ją na zimnej klamce, nagle... Drapanie ustało. Oh My God! Mam wielką ochotę uciec. Tyle powiem dzięki Bogu, że Kas nie ma szyby w drzwiach! Drugą ręką otworzyłem zamek od drzwi, oddechy istoty stawały się coraz szybsze i krótsze. To źle wróży. Sam jestem wampirem, więc wiem jak się poluje na ofiarę.... Gdy powoli nacisnąłem klamkę, usłyszałem jakby to coś robiło krok w tył. Bez wahania! TERAZ! Szybko otworzyłem drzwi i wychyliłem kły. To co zobaczyłem na zewnątrz. Przeraziło mnie do granic możliwości. Stanąłem jak wryty. Nie mogę się ruszyć! -AAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! |
Część 4 (maj 7, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
-AAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! -usłyszałem krzyk ze strony salonu. To prawdopodobnie film Ale wracając do tego, że jestem przerażony. Przed moimi nogami no leży normalnie sam Bóg. W podartych szatach i cały brudny, nie widać ani krzty władczości. Gdyby mi się w tedy co byłem z Lili nie objawił, to bym go nie poznał i uznał, że to jakiś żul... Nie no! Ja tu stoję przerażony widokiem zmasakrowanego mężczyznę, ale ze mnie idiota! -Boże! -krzyknąłem -Pomogę Ci wstać! -Nie odezwał się słowem. Powoli go podniosłem i uważając aby nic mu się nie stało sprawnie, zamknąłem drzwi i kierowałem się w stronę salonu -Kas! Szykuj jakieś jedzenie, picie i jakiś koc! Masz gościa! -wrzasnąłem, gdy wchodziłem do salonu. Gdy zobaczyli co taszczę, nie było nawet mowy o ciszy nocnej... Wszyscy od razu wpadli w szał. July i jej koleżanki przygotowywały jakieś lekkie jedzenie i picie dla przybysza. A my ułożyliśmy go we dwóch na kanapie i przykryliśmy kocem. Mówię wam taki Bóg to nieźle waży... Ale do rzeczy. Nie odezwał się ani razu odkąd się tu pojawił, tylko cały czas nas obserwuje. Niepokoi mnie to trochę, bo wcześniej wydawał się być bardziej gadatliwy i przyjazny. Nie mogłem wytrzymać jego wzroku, więc polazłem zobaczyć co przygotowują dziewczyny w kuchni. Gdy tylko wszedłem do kuchni, przede mną przebiegła Agnes wrzeszcząc, że pocięła sobie palca. Ale dalej... Blondynka, Brunetka i Ruda myły warzywa i kroiły je. July natomiast robiła kanapki -Siemka -powiedziałem i spojrzałem jej przez ramię -Mam dwa pytania -powiedziała -Dawaj -Co to za gość na kanapie w salonie? -zapytała Wiedziałem, że do tego dojdzie. To było po prostu nieuniknione! No, ale cóż.... Kiedyś muszą się dowiedzieć.. -Jakiś bezdomny. Był wycieńczony i chciał prosić o pomoc -powiedziałem na jednym tchu, głosem ze szczyptą współczucia. -To słodkie -powiedziała rozmarzonym głosem, zrobiłem krok w tył. Czasem moja gra aktorska jest, aż za dobra. -No to daj drugie pytanie -powiedziałem od niechcenia July zaprzestała krojenia chleba, odwróciła się do mnie i usiadła na blacie. jej koleżanki wyszły... Mam BARDZO złe przeczucia. Zrobiłem krok w tył, ale przeszkodziła mi wysepka kuchenna. Fuuuuuck you wysepko!! -To... Drugie pytanie brzmi... -powiedziała wolno -Kassss!! Ratuj mnie!! -powiedziałem dość głośno -Niech ktoś mnie najpierw uratuje!! -odpowiedział mi i usłyszałem śmiechy Już po mnie... -Drugie pytanie to... Co było między tobą, a Lili? -zapytała. Ale ulga. W życiu nie czułem większej ulgi... -Wszystko i nic. Byliśmy znajomymi. A że kilka razy doszło między nami do czegoś więcej... Nic nie znaczy -powiedziałem najbardziej przekonująco jak tylko mogłem. Nie będę się jej spowiadał -Nic więcej mi nie powiesz? -zrobiła dzióbek -Nie -odparłem obojętnie -Dobra! -fuknęła i znów wzięła się za krojenie chleba -Myślałam, że coś między wami było. Fajnie by było wiedzieć -powiedziała, jej koleżanki wróciły do kuchni Bez słowa wyszedłem z pomieszczenia i wszedłem do salony siadając na stołku. -Co to było? -zapytałem sam siebie -Też miałem o to spytać -odpowiedział Kas, spojrzałem na jego twarz i spadłem ze stołka Na twarzy Kastiela widoczna była szminka... Ale też cień do powiek, róż na policzkach i najgorsze. Różowe gumki na włosach..... NA WŁOSACH!!! Masakra... -Człowieku! Mamy tu Boga! Nie pokazuj się w takim stanie! -powiedziałem Kastiel wyszedł mrucząc coś pod nosem, w czasie kiedy go nie było dziewczyny podały jedzenie przybyszowi i dały mu pić. Zanim się spostrzegłem Kastiel wrócił i usiadł na pufie obok mnie. Dziewczyny zaś siedziały i rozmawiały na tapczanie po mojej prawej stronie. -I jak z nim? -zapytał -Zjadł, napił się i jak teraz widzisz leży i się na nas gapi. -powiedziałem ze skupieniem -Powiedział coś? Słowo? -Nic. -zaprzeczyłem, znów usłyszałem rozdzierający krzyk za plecami. Odwróciłem się wolno do źródła hałasu i wybiłem w niego pięść na co dziewczyny pisnęły -Ej stary! -wrzasną Kastiel -Wiesz ile on kosztował?! -wyjąłem pięść z telewizora i otrzepałem dłoń -Mam dość tego telewizora, jest za głośny -mruknąłem -Było wyłączyć ten film! -Dlaczego zachowujesz się jak gbur?! -fuknął Kas -Bo mam wrażenie, że coś robię źle! Że popełniłem jakiś straszliwy błąd! -odparłem głośno -I dobrze! -usłyszałem gruby głos -wszyscy spojrzeliśmy w stronę kanapy- Zrobiłeś coś źle i musisz się domyślić co. -powiedział obojętnym tonem, normalnie przeszedł mnie dreszcz -To ja pójdę na górę -wstałem ze stołka i skierowałem się w stronę schodów na 1 piętro -Pomyśl, co zrobiłeś źle Marshall. Przed czym was ostrzegałem, a co ty próbowałeś złamać! -powiedział mi na odchodne. -No to wszystko jasne... -mruknąłem wchodząc po schodach, po chwili znalazłem się w pokoju rudego. (A tek sobie Kastielka nazwałam XDD) Podszedłem do okna i otworzyłem je. Od razu poczułem przyjemny chłód. I teraz taka ciekawostka o mnie. Mimo, że jestem wampirem, czuję ból i inne jak człowiek w ostateczności jak demon -Nie jestem bezwzględną, nieczułą bestią. Po prostu nie jestem! -powiedziałem jakby do wiatru. -Ja to wiem... -odwróciłem się gwałtownie, w drzwiach stał Kastiel -Nie strasz mnie tak. Jesteśmy kumplami ,ale to nie znaczy, że nie mogę cię poćwiartować -mruknąłem -Tylko byś spróbował -prychnąłem -A teraz na poważnie... O czym mówił ten gościu i kto to w ogóle jest? -Muszę powiedzieć Ci prawdę? -zapytałem z nutką nadziei w głosie -No... Przydało by się! -Eghhhhh... -wypuściłem powietrze -To jest Bóg -powiedziałem strasznie cicho -Co? -To jest Bóg -wypowiedziałem słowo "Bóg" głośniej -Wiem, Bóg jest wszędzie, ale powiedz głośniej! -przybliżył się i nadstawił ucho -TO JEST BÓG, IDIOTO!! -wykrzyknąłem mu do ucha -A teraz ma do mnie jakieś wąty! -Bóg?! -cofnął się dwa kroki -Do mojego domu sprowadziłeś Boga?! Ty wiesz co ja w życiu wyprawiałem?! -podbiegł do mnie i złapał za moją koszulę, podnosząc mnie w górę -Ej, Ej! Calm down, spokojnie! Sam do ciebie przyszedł! -fuknąłem na niego i wyrwałem się -Ciekawe z czyjej winy? -warknął -Przez Lili? -zapytałem retorycznie. Momentalnie się uspokoił i usiadł na łóżku -Usiądź obok. Mam do ciebie sprawę... -przeczesał dłonią włosy usiadłem obok niego, wow tworzenie takiej mrocznej atmosfery to oni mają po rodzinie -To... Czego chcesz? -zapytał -Że ja? -zdziwiłem się -Ty chciałeś coś wiedzieć! -powiedziałem zdezorientowany -Ale czego TY chcesz? Co chcesz osiągnąć, cały czas marudząc mi za uchem? Przecież i tak dużo nie zdziałam, a ty wyjdziesz na bohatera! -Nie! Nie wyjdę na bohatera! -krzyknąłem -Jeśli ktoś z Nocosfery się dowie, że się w niej zakochałem... To będzie mój koniec! A i tak, idziemy tam, aby ją sprowadzić! -położyłem się -Wiem, że ona może wrócić. Więc muszę... -nie dokończyłem mojej cudownej wypowiedzi, bo: -Z-zakochałeś się-ę... -wyjąkał Kastiel -Taaaa -podniosłem się i stanąłem na wprost niego -Kim była dla ciebie Lili? -zapytał, teraz jest czas w którym, albo na dobre się pogodzimy, albo do końca życia będziemy ze sobą walczyli. Ale, co ja mam powiedzieć?
-Przestań! -wrzasnął -Nie znałeś jej rozumiesz?! -dodał, nie odpowiedziałem -Niczego nie wiedziałeś!! Ty mendo... -Na pewno?! -odpowiedziałem -Wiedziałeś, że miała siostrę?! Że matka ją porzuciła, jak PSA?! ŻE ZAMORDOWANO JEJ CAŁĄ RODZINĘ?!!? -wykrzyczałem wyszedłem przez okno stając na fioletowej dachówce-Że została z ciotką z przymusu? I nigdy nie chciała tu przyjeżdżać? -zacisnąłem dłonie w pięści -Mówiła Ci? -zapytał obojętnym głosem -Większości... Nie musiała -odpowiedziałem -Powiedz mojej bandzie, że czekam w Los Angeles -mruknąłem i wzleciałem w powietrze, zostawiając za sobą dom Kastiela, Boga, i całe to głupie miasto.
-Powiedz mojej bandzie, że czekam w Los Angeles -mruknął i odleciał. Szybko zamknąłem okno i stanąłem na środku pokoju. -CO ZA IDIOTA!! -wrzasnąłem -CO ZA DZIWKA!! -wydarłem się i kopnąłem krzesło, które przewracając się, zahaczyło o lampkę, a ta z kolei przewróciła jeszcze kilka szklanek na biurku. Potłukły się. Było dość głośno jak na 5 nad ranem -Fuck! -kopnąłem jeszcze raz leżące krzesło i wydostawszy się z pokoju, zszedłem na parter. Gdzie od razu dopadła mnie kuzynka. -Co się stało? Słyszałyśmy krzyki, a potem tłukące się szkło! -oznajmiła zmartwiona -Nic się nie stało! -warknąłem -Gdzie ten koleś? -Ciągle na kanapie -odpowiedziała
-Cześć, Panie Boże. Może mi wytłumaczysz co się dzieje? -zagadnąłem, z nutką cynizmu i zdenerwowania w głosie -Sam mógłbyś sobie to wyjaśnić -rzekł, podnosząc sie do pozycji siedzącej -Ale nie mogę. Chce wyjaśnień! -warknąłem -Wy ludzie! Tacy niecierpliwi... Nawet demony ostatnio zachowują się tak samo!-zaśmiał się głośno -Siadaj, Kastiel. Czas abyś dowiedział się co nie co -posłusznie usiadłem obok mężczyzny. Ze zdziwioną miną, patrzyłem na niego, gdy w jego ręku pojawiło się zdjęcie jakiejś rodziny. -Co to? -zapytałem. Debil! Widać, że zdjęcie rodzinne! Nie? Tak, widać! -Zdjęcie rodzinne, które przedstawia dwie zaprzyjaźnione rodziny -pokazał mi zdjęcie. Moje oczy prawie wyszły z orbit, gdy ujrzałem na nim, te osoby. -Czyli Dasty i... |
Część 5 (maj 29, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
-Czyli Dasty i... Ten Abadeer. -powiedziałem, -Tak. Uwierz, ale matka Lili- Eliza i matka Marshalla- Hansona były bardzo bliskimi przyjaciółkami. A Marshall tak naprawdę wychowywał małą Emilkę i Lili -nie mogłem uwierzyć w to co słyszę -No może, pomagał! Zdjęcie było zrobione, w czasie... Nie wiem pikniku? Widniało na nim siedem osób. Wysoka brunetka z różowymi oczami, która trzymała w przyjacielskim uścisku matkę tego niedoszłego wampira ze zmierzchu. Wyglądają na naprawdę dobre przyjaciółki. Była też mała brunetka, o złotych oczach. Miała różową sukieneczkę w kwiaty... Trzymała się kurczowo nogi chłopaka wyglądającego jak Marshall. Była zarumieniona i roześmiana, wyglądała jakby pozwolono jej zjeść cały słój słodyczy. A on czochrał ja po włosach... Na baranach trzymał drobniutką blondyneczkę, z jednym różowym, a drugim żółtym okiem. Miała uśmiech od ucha do ucha. I bawiła się włosami chłopaka. Za nimi na kocu, obok koszyka piknikowego, bodajże... Siedziała kobieta podobna do ciotki Lili w krótkich włosach. Obok siedział mężczyzna z białymi włosami, oboje wydawali się rozradowani całą sytuacją. Mówiąc prawdę, wszyscy wyglądali na naprawdę szczęśliwych. -K-Kiedy to zdjęcie... Zrobiono? -zapytałem słabo -Około 10 lat temu. Zrobił je Dominik, ojciec... Wiesz kogo. Ta brunetka, przyczepiona do nóg Marshalla to Emilia, miała wtedy 11 lat. -uśmiechnął się do zdjęcia -Ta na baranach to Lili. Malutka Liliana. Obok Hansony stoi Eliza -powiedział podając mi zdjęcie -Resztę powinieneś znać. - Ok. Ale kto to ten białowłosy mężczyzna? -zagadnąłem szukając w pamięci owego człowieka -To Aleksander. Ojciec Marshalla
Szybko doleciałem do tego Los Angeles. W około 2 minuty... Hmmm patrząc na wielki zegarek, obok neonu "Hot Girls" jest 2.24. Hmmm.. 3 godziny w tył w 2 minuty? Mój nowy rekord! Z resztą co ja się ciesze? To tylko czas światowy.. Ale wracając, nawet nocą to miejsce jest oblężone przez ludzi. Jak w Las Vegas! Tylko mniej neonów... Wracając do tematu. Na początku muszę znaleźć klub "Hades", a potem to już z górki. Łaziłem między sklepami całodobowymi, a klubami nocnymi... No co? Wiem, że to klub dla Vipów. Nie minęło 5 minut, jak za mną chodziło stadko blachar, aby nie powiedzieć dziwek. Czemu pokarało mnie sexy ciałem, i super przystojną twarzą? A niech stracę, nie chce mi się szukać tego klubiku. Wziąłem głęboki wdech i odwróciłem się na pięcie z lekkim uśmiechem. -Hej. -walnąłem, stanęły oszołomione -Chciałem się zapytać, gdzie jest klub "Hades"? -uśmiechnąłem się głupawo i podrapałem w tył głowy na co wszystkie zareagowały rumieńcem. Jestem cudny! -Po co szukasz tego klubu? -zapytała wychodząc ze sklepu spożywczego, drobna dziewczyna na oko 17 lat. Krótkie czarne włosy i fioletowe oczy. No to wolę ją od tych blachar... -Bo ja... -zacząłem, ale mi przerwano -Nie twoja sprawa smarku! Dorośli rozmawiają! Zajmij się kimś w swoim wieku!-warknęła jakaś lalunia -Ej, Ej! Kto mówił, że ja je jestem w twoim wieku? -uśmiechnąłem się cynicznie -A nie? Młoda jestem! -powiedziała -Eeeeee.... Nie? Czy ja Ci wyglądam na czterdzieche? -gdy zaczęła mnie wyzywać, od szmat, miałem niezły ubaw. Bo taka babcia w tapecie, mnie tu wyzywać będzie....Hahhahahaha I takim sposobem pozbyłem się obstawy, bo jej koleżanki poszły ją pocieszać. Stałem, śmiejąc się i patrzyłem jak odchodzą. -To idziesz? -usłyszałem za sobą cichy głosik, odwróciłem się -Jasne, prowadź! Bez słowa odwróciła się i ruszyła przed siebie. No to było chamskie... Szliśmy chyba przez najbardziej ciemne ulice Los Angeles! Gdy nagle przede mną ukazał się wielki budynek z neonem "Klub Hades -Tylko dla wybranych" No nie mówię troszku mnie to zdziwiło. W kolejce do drzwi strzeżonych przez jakiegoś goryla, stało chyba z 100 osób... Jeśli nie więcej! Jakieś dziewczyny w skąpych strojach i panowie w... bez komentarza.. Ale za to było cicho. Nie słychać żadnej muzyki. Tylko śmiechy ludzi w kolejce. A ta dziewczyna, jakby nigdy nic, szła w stronę wejścia. Złapałem ją za ramię i zatrzymałem się. -Jak masz zamiar tam wejść? Nie widzisz kto tam stoi? Może Ci zrobić krzywdę. -Aha, popatrz -odpowiedziała obojętnie.. i ruszyła przed siebie, zaczynam się jej bać Ale dobra, jak nie wpuszczą nas to wejdę przez dach. Proste? Proste! Podeszliśmy do drzwi. Dziewczyna weszła bez przeszkód, co mnie lekko zdziwiło. A mi zagrodził przejście ręką ten patafian -Gdzie, włóczęgo?! -wrzasnął, już miałem zamiar go rozszarpać, gdy -Jest ze mną... -wymruczała fioletowooka. Wpuścił mnie z niechęcią, lecz gdy wchodziłem słyszałem głośne "Buuuuuu..." Więc na do widzenia, pokazałem kolejce pięknego środkowego. Lecz odwróciłem się i gdy byłem w środku, stanąłem dobre 4 metry przed kolejnymi drzwiami. -WTF? Kolejne drzwi? -zapytałem -I jak to możliwe, że nas tu wpuścili? -Mój ojciec, tu rządzi. -powiedziała -Wow... To co? Idziemy? -zapytałem, ruszyliśmy przed siebie, gdy w pewnym momencie usłyszałem jej cichy szept -Niebo i piekło, takie samo od lat. A wszyscy czytają ten werset wspak-mówiła, gdy szliśmy z każdym słowem mówiła głośniej - Kiedy będę już nim, a on będzie mną. Nie będzie odwrotu, zostanę już nią -otworzyła drzwi i uderzyła mnie fala głośnej muzyki. -To zobaczymy się później -usłyszałem za sobą Stałem w normalnym klubie. Wszędzie były neony z napisem "Hades". Nigdzie jej nie było... Bez namysłu podszedłem do barku i usiadłem na stołku. Po chwili podszedł do mnie barman. -Co podać? -zapytał -Nie trzeba -odpowiedziałem -Nie słuchaj, go! Daj tu dwa piwa! -powiedział damski głos, odwróciłem się. Wysoka szczupła dziewczyna z czarnymi włosami i fioletowymi oczami. Wyglądała jak tamta dziewczyna -To dzieciaku, co u ciebie? -zapytała -Nie jestem dzieckiem -fuknąłem, usiadła obok mnie i włożyła włosy za ucho -Demon? -walnąłem, gdy ujrzałem spiczaste ucho -Taaaa... -mruknęła -O nareszcie! -barman przyniósł piwo, a ona szybko wybiła ciurkiem połowę -Ty też demon! Widać! -To, kim jesteś? -zapytałem -Trestana, jestem. Ale mówią na mnie Tres. -podsunęła mi kufel - Piwo wypij sama, mam coś do zrobienia... -mruknąłem -Nuuuuudziarz! To teraz historia, życia! -wrzasnęła -Jestem córką śmierci. Maja siorka, spotykała się z Księciem Nocosfery. Kurde.... Taki fajnyyyyy on jest... -spojrzałem na nią zdziwiony -No wiem! Dziwne! Nikt o mnie nie wie, bo poszłam pod opiekę matki -zabrała się za drugi kufel -Ale słyszałam jakieś pogłoski, że ten baran ją zostawił dla śmiertelnika! ha! Uwierzysz?! -wrzasnęła -Tak uwierzę... -powiedziałem -Noooooo, ale podobno ładna jest ta dziewczyna. Chyba była z nim w "Upoluj sławę" tym nowym programie telewizyjnym o gwiazdach.... Byli na jednym z koncertów -czknęła -Jezzzzzzzzz, a wiesz co Ci powiem? -Co? -zapytałem, strasznie zdziwiony -Ta dziewczyna i Książę, zabili królową! Ha! Ale słyszałam, że on ją kochaaaa... Słodzie, co nie? -czknęła -Podobno, bił się o nią ze śmiertelnikieeeem! Super, nie?! A najlepsze jest to, że poszedł normalnie do świata ludzi i nic mu nie zrobili!! Ale się nie dziwie... Takie ciachooooo... Chętnie bym poznała tego Księcia, ale nie! On był siostry i koniec! Da Bum Tsssssss.... -Ok.. -fajnie tak posłuchać o sobie, ale trzeba ją uświadomić -A wiesz chociaż, jak on wygląda? -No, jak to ciacho! Ładny, umięśniony, miły, takie fajne krwistoczerwone oczy i białe zęby... Podobno optymista i zawsze się uśmiecha! -WoW! Trochę o mnie wiesz. -uśmiechnąłem się, spojrzała na mnie z przymrużonymi oczami... przetworzyła informacje -O ŻESZ KURWA!! WPROWADZIŁAM TU KRÓLA WAMPIRÓW!! -wrzasnęła -Cicho!! -zakryłem jej usta -Odbija Ci czy coś? Bez słowa wyrwała mi się -Choć! -złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę dużych czerwonych drzwi -Gdzie mnie... -nie dokończyłem -Nie będzie odwrotu, zostanę już nią. Kiedy będę już nim, a on będzie mną. A wszyscy czytają ten werset wspak. Niebo i piekło, takie samo od lat. -przebiegliśmy przez drzwi i muzyka ucichła, spojrzałem na nią -Jesteś pół demonem? -zapytałem, znów była tą drobną dziewczyną -Tak jakby... Muszę mówić ten werset, za każdym razem jak chce iść na dyskotekę... Bo jak nie to, przez muzykę mi odbije... -Dlatego tutaj jest wszystko wyciszane! -rozejrzałem się, pokój był obszyty materiałem, czerwonym ze złotymi dodatkami -Ale... Kim ty jesteś? Ona nie miała siostry! -Tak, Ci ona i ojciec powiedzieli? -kiwnąłem głową -Ughhh... Tylko dlatego, że jestem jesteśmy przyrodnimi siostrami! -tupnęła nogą -Serio?! O kurde... A ja nie wiedziałem, że moja dziewczyna ma siostrę... -Nie ważne -powiedziała -Choć do wróżki -znów pociągnęła mnie za ręke -Jakiej wróżki? -zapytałem, gdy stanęliśmy przed stołem na którym leżały karty tarota i szklana kula -Nie przyszedłeś do klubu "Hades" do wróżki? -zawołała zdziwiona -Nie przyszedł! -odwróciłem się w stronę stołu. Za nim siedziała podstarzała kobieta z długimi siwymi włosami upiętymi w dziwaczną fryzurę -Siadaj Marshall, Tresa wyjdź! Dziewczyna posłusznie wyszła, a ja usiadłem na krześle na przeciwko staruszki. -Skąd znasz moje im- -Więc szukasz pomocy u aniołów? -Co? Skąd ty to wie- -Powiem Ci gdzie, możesz znaleźć wejście do ich krainy. -Ale, jak ty? Skąd możesz to wied- -Chcesz ją uratować, prawda? -zamarłem -Tą śmiertelniczkę -w kuli pojawiła się postać Lili. Spuściłem głowę -Chce -powiedziałem -Nie znam twoich uczuć, więc nie wiem dlaczego... Ale... Czemu? -zapytała -Nie mam zamiaru się tłumaczyć -warknąłem -Czemu unikasz odpowiedzi? -zaczęła tasować karty -Nie unikam... -Unikasz -wyrzuciła pierwszą kartę na stół -Wahasz się? -Nie... -mruknąłem. Rzuciła drugą kartę na stół -Boisz się być sam? -Nie. -powiedziałem. Położyła trzecią kartę -Nie dasz rady jej uratować! -krzyknęła -Dam! -zacisnąłem pięści. Czwarta karta wylądowała na stole -Nie masz na tyle odwagi, by to zrobić! -Mam!! -powiedziałem zdenerwowany. Piąta karta na stole -WIĘC CZEMU DAŁEŚ JEJ ODEJŚĆ?! -BO JĄ KOCHAM!! -uderzyłem pięścią w stół -TO ZRÓB COŚ!! -wrzasnęła, -ALE... Ale co? -zapytałem Ukryłem twarz w dłoniach... Jestem taki beznadziejny... -Nie jesteś -usłyszałem pogodny głos, podniosłem głowę -Po prostu, nie wiesz co zrobić i boisz się, że nie stać cię w tej sytuacji na najmniejszy błąd -uśmiechnęła się -Ja się nie boje! Ja to wiem... Znam Lili od... Mój ojciec jeszcze wtedy żył -podrapałem się w tył głowy - Ciężko mi ją stracić, gdy bawiłem się z takimi dwoma brzdącami. Emilie straciłem, bo się bałem, ale Lili nie mogę stracić! Nawet jeśli pamięta swojego prawdziwego dzieciństwa... -To prawda. Wmówienie, że zabito jej rodzinę jest mniej traumatyczne od wieści, że zginęli właśnie za nią! -położyła na stoliku już dziesiątą kartę -Wmówienie całemu światu, że zostali zamordowani... Do było trudne -oznajmiła -Dlaczego wszyscy nie mogliśmy mieć spokojnego, życia?! -Nie myśl, że życie różami wysłane. Że szczęście samo przychodzi. Róża zakwita między cierniami. A szczęście we łzach się rodzi. -wyrecytowała -Wiem... -przeczesałem dłonią włosy -Wejście jest w literze H, w napisie Hollywood. Żeby się tam dostać musisz- -Znaleźć diabła, który mi pomorze. Wiem o tym! Dziękuję!! -wstałem i uściskałem mocno staruszkę -DZIĘKUJĘ!! -krzyknąłem wybiegając z pomieszczenia Teraz tylko znaleźć bandę i ruszamy do krainy tych skrzydlatych poczwar!! Yay!!
|
Część 6 (lip 11, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
-I co to robi? -zapytałam przekrzywiając głowę w bok -Jesteś jakaś ułomna? -ponowił pytanie, zrobiłam minę, ala skrzywdzony piesek -Sam jesteś ułomny! -powiedziałam -Po prostu mała lolitka -zaklaskał w dłonie -Dla ciebie Panna Lolitka, diable -powiedziałam -Ale teraz serio. Azazelu, co to jest? Nie chcesz mi powiedzieć! Ale dlaczego? -zapytałam błagalnie -Ka- -Jeszcze raz powiesz coś po japońsku to uduszę. Nie rozumiem tego durnego języka! -fuknęłam -A teraz mów! Co TO -tu pokazałam na czerwony płyn ściekający po moim rękach- robi? -Odzyskasz po tym kolor. Nikt Ci nie mówił, że masz białe włosy i bladą cerę? -zapytał, upadłam na kolana -Zaraz stracę nad sobą panowanie i będziesz martwy. -zagroziłam -Nie boisz się mnie? Wielkiego diabła? -zagadnął zdziwiony -Nie boję się, ciebie i niczego z tobą związanego. -Dobra! Chodź. -pokazał na drzwi za sobą, takie ładne i dębowe. -Chwila tu są drzwi? -zapytałam zdziwiona- Jak to, że ich nie widziałam? -Przez ten twój "magiczny" specyfik, możesz wyjść ze świata pośredniczącego z piekłem. -wytłumaczył -I nie. Nocosfera to nie piekło. To po prostu inny świat. -wyjaśnił nim zdążyłam się o to zapytać Zamilkłam. Szliśmy tak przez chwilę w zupełnej ciszy. Azazel doprowadził mnie do jakiś kolejnych ogromnych białych drzwi. Złoto zdobionych i z niebieską poświatą. -Brama piekieł? -zapytałam z pewną miną -Tak. Ładnie tu, nie? -odpowiedział mi -Stąd jest łatwy dostęp do nieba. - w jednej chwili złapał mnie za łokieć, a w drugiej wciągnął za drzwi. Jest tu ciemno, duszno i cuchnie. W szybkim tępię przeszliśmy przez czeluście pełne dusz. Wszędzie było słychać głuche jęki i wrzaski rozpaczy. -Azazel... -powiedziałam Szedł dalej w to całe pobojowisko i ciągnął mnie za sobą. -Azazel! Wracajmy! -szarpnęłam go Szedł niewzruszony coraz szybciej. Złapałam go za rękaw -No chodź! Proszę! -zawołałam. I pociągnęłam go w drugą stronę. Szedł w stronę jakiś czarno-czerwonych odmętów z mroczną poświatą. -Jeśli chodzi Ci o to, aby mnie przestraszyć to zapomnij! -zawołałam i znów pociągnęłam go w przeciwną stronę. Teraz to mnie wlekł za sobą, w stronę mrocznego czegoś -Dobra... Powiedziałam zgaszona. Stanął w miejscu i zdawało mi się że czekał na moją odpowiedź. -Boję się tego miejsca. Azazel, proszę zabierz mnie stąd. -oznajmiłam błagalnym głosem. Ten stał nieruchomo. W pewnej chwili złapał mnie szybko i wbiegł w to mroczne coś, a ja piszczałam jak dziecko. Po chwili staliśmy w białym pomieszczeniu.. Byłam kompletnie zdrętwiała i kurczowo trzymałam się jego szyi. -Rozumiem, że się boisz -odczepił mnie od siebie -Dusze boją się tego miejsca. Rozejrzałam się wolno. -Ja tu już byłam. -oznajmiłam krótko i weszłam na postument, gdzie wcześniej stał Bóg. -Tak. Dlatego Cię tu przyprowadziłem. -oznajmił -Teraz chyba sobie sama poradzisz? Co nie? -Tak -zamyśliłam się -Chwila, co? Sama? -zaniepokoiłam się -No tak. A co? Nie umiesz sobie poradzić? -Tutaj nie umiem! Jak mam wrócić? -zapytałam -Boga zapytaj! -oznajmił spokojnie -No chyba go nie ma! -wytknęłam mu -Dobra, dobra. -powiedział -To ja idę, narazie. -odwrócił się i ruszył przed siebie -Nie! Czekaj! -nie zatrzymał się. Był coraz dalej -Czekaj!! -wstałam i zaczęłam biec w jego stronę. Ale to nic nie dało, oddalał się -No nie bądź, cham! -Nie krzy- -Stooooooop!!! -wrzasnęłam Usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Gdy spojrzałam w jego stronę stał jak słup soli. Podbiegłam do niego. Już chciałam na niego nawrzeszczeć, ale spojrzałam na jego twarz. Była popękana jak porcelana. Nagle w jednej sekundzie wielki kawałek tej "porcelany" odpadł. I zamiast blado-szarej cery i kruczoczarnych oczu, zobaczyłam niebieskawą cerę i czerwone oczy. On.. On mi kogoś przypomina. -Czyli jednak masz w sobie szczyptę magii. -powiedział -Byle kto tej bariery nie przełamie i do tego samym głosem-powiedział i strzepnął resztę twarzy z... twarzy? -Co? -zapytałam słabo -Kim jesteś? Gdzie Azazel? -pytałam niespokojnie -Azazel nigdy nie istniał. -powiedziała spokojnie postać i odwróciła się do mnie przodem. -To była moja postać... -dopowiedział -Więc, kim... Kim jesteś? Kto był w tedy z Bogiem i.. i teraz.. -jąkałam się -Chwila... Przełamałam jakąś barierę głosem? -Kacper... On coś mówił, żebym użyła głosu, ale to bez sensu! Nie da się krzyknąć i coś rozwalić! Może mam jakieś tam moce, związane z Nocosferą, po moich przodkach.. Ale jakimi musieli być mocarzami skoro, nawet ja coś umiem! -To mniej ważne. Jestem... -wyciągnął do mnie rękę -Jestem Aleksander Abadeer. Ojciec twojego chłopaka. -uśmiechnął się -Co? -zapytałam głupawo. Przed moimi oczami pojawił się zamazany obraz. Na pierwszym planie widzę tylko czyjeś granatowe włosy, a zaraz za nimi, ojciec Marshalla z kobietą z krótkimi fioletowymi włosami. Mrugnęłam parę razy i wróciłam do normalności. -Co jest? -zapytał -N-Nic...- i podałam mu dłoń -Liliana Fionna Dasty. Miło poznać. -powiedziałam zdezorientowana -Chwila. Jakiego chłopaka? -No chyba chodzisz z moim synem, prawda? -zapytał poprawiając frak. -Zależy... -mruknęłam -Teraz to chyba jestem klinicznie martwa -walnęłam i zaczęłam bawić się kosmykiem moich włosów -To chcesz żyć, nie? -zagadnął -Yhym... -wymamrotałam -Da się załatwić! -oznajmił i pstryknął palcami. Jego czarny garnitur zamienił się z czerwono-białym strojem wojskowym. Jego dawne włosy, zamieniły się w siwe włosy do pasa. Wyglądał jakby właśnie wybierał się na wojnę. -Jak ty to? -Jesteś w swoim ciele, więc można cię przywrócić do życia! -powiedział pełen entuzjazmu. Jest taki jak Marshall. Nie dziwie się, że jest jego ojcem... Są nawet podobni. -Gdzie mam iść? -zapytałam poważnie -Najlepiej iść do aniołów -odpowiedział -One powinny coś zaradzić -podrapał się po głowie -Anioły?! -podskoczyłam -Czekaj... -oznajmił i pstryknął palcami. Brudny i podarty strój, zamienił się w śliczną białą sukienkę -Anioły wolą biały kolorek. -uśmiechnął się Szliśmy przez chwilę przez śnieżno biały korytarz z mnóstwem drzwi. Mijaliśmy je wszystkie. Aleksander co chwila, stawał i myślał. Skręcił w lewo, a ja tuż za nim. Dotarliśmy do ceglanej ściany. Właśnie ceglanej. Wszystko tu białe, a tu takie pomarańczowe cegły z cementem. Popatrzyłam na niego zdziwiona.
-Ale dlaczego? -Serio jesteś głupiutka... -zaśmiał się -Jesteś bardziej arogancki od Marshalla -powiedziałam pod nosem -To jasne. Przecież jestem jego ojcem! -znów się zaśmiał i puknął trzy razy w ścianę. Złapał mnie za nadgarstek i wrzucił w nią. Ku swojemu zdziwieniu, leżałam na szarej kanapie ze złotymi zdobieniami. Zaraz obok mnie stał Aleksander. -Co to miało być?! -warknęłam zła -Inaczej byś nie weszła... -mruknął -Choć za bardzo przyciągasz uwagę -powiedział cicho. Faktycznie. Patrzyła na mnie grupka uskrzydlonych istot. Podniosłam się szybko i skierowałam w stronę wskazaną przez wampira. Usiedliśmy w kącie przy jednym ze stolików. Podrapałam się w głowę. -Jeśli to miejsce aniołów, to nie powinny być tu TYLKO anioły? -zapytałam -One są głupie! -zaśmiał się i machnął ręką -Jesteś ubrany w biały kolor to myślą, że jesteś aniołem! -powiedział i wstał. Podszedł do jakiegoś gościa. -Faktycznie trochę bez sensu... -popatrzyłam na pomieszczenie. To bardziej klub... Widziałam taki sam w serialu z Disney'a. Wzrok zatrzymałam na Aleksandrze. Rozmawia z blond włosym aniołem. Jest taki sam, jak Marshall. Takie same gesty, miny, zachowanie i usposobienie. Jest tylko może trochę inny z charakteru. Zanim się spostrzegłam, on już kierował się z powrotem w moją stronę. Pewnie czegoś się dowiedział.... Wstałam i już miałam się zapytać, gdy wielkie drzwi z po drugiej stronie pomieszczenia otworzyły się z hukiem. -Anioły! -krzyknął głos -Potrzebna pomoc! -oznajmił drugi -Niemożliwe... -mruknęłam i skierowałam się w stronę głównych drzwi. (Tak my weszliśmy bocznymi) -Który z was, mógłby nam pomóc, uratować człowieka? -zapytał jeszcze inny głos. Było słychać tylko szmery. Przeciskałam się pomiędzy skrzydłami i aniołami, tak aby zobaczyć kto to. -Proszę was, jako książę! Potrzebujemy pomocy! -odezwał się ten sam głos, co na początku. Moje serce zaczęło szybciej bić. Przepchnęłam się szybko na sam początek. Moje serce stanęło. Oddech stanął i głos uwiązł mi w gardle. W świetle dnia padającego z otwartych drzwi stali... Zgadnijcie kto. Chciałam coś powiedzieć, ruszyć się, ale nie mogę. Widok, Marshalla z poważną miną tłumaczącego kogo i dlaczego chce uratować... Że mówił tak o mnie... -Rozumiecie? Jesteście aniołami! Któryś z was, może nam przecież pomóc! -krzyknął na końcu -Nie ma jej na ziemi już trzeci dzień! To już ostatnie chwile, aby ją uratować! Pomiędzy anielskimi postaciami, chodziły szmery. Czy to książę? Dlaczego chcę ratować człowieka? Czy to prawda, że się zauroczył? W pewniej chwili odzyskałam nad sobą panowanie. Chciałam pisnąć i pobiec tam do nich. Wyciągnęłam rękę. -Marshall -zawołałam. Chłopak spojrzał na mnie. Jego źrenice zrobiły się duże, zanim zdążył coś powiedzieć. Błysk i huk! Pomiędzy nami pojawiła się smuga czarnej mgły. Mgła szybko opadła, a w środku stała Atrix. -No pięknie, mój kochany -zaczęła -Szukasz Lili? Powodzenia! -zaśmiała się Cofnęłam się o krok, nagle poczułam ucisk na nadgarstku. Odwróciłam się. To znów był Aleksander. -Co ty? -zapytałam -Cicho bądź! -powiedział i wyciągnął mnie z tłumu -Masz przeczytaj... -podał mi kartkę na której były jakieś znaczki -Ale jak? -zapytałam i stanęłam zaraz na skraju tłumu aniołów -Po prostu spróbuj przeczytać. To zaklęcie odnowienia duszy, musiałem napisać to piórem anioła! Inaczej by nie zadziałało -oznajmił z naburmuszoną miną. Pokiwałam potwierdzająco głową. Otworzyłam usta, aby przeczytać tekst, ale w tej chwili ktoś złapał mnie za włosy. -O Lili! Jak miło cię widzieć! -usłyszałam głos Atrix -Popatrz Marshall, też tu jest! -zawołała mi rzuciła mnie przed jego nogi. Boli. -Lili! -krzyknął i kucnął przy mnie- Ja- -Nie czas na czułości! -zaświergotała zadowolona i rzuciła Aleksandrem w ścianę. Odepchnęłam chłopaka i podniosłam się szybko. -Rich, łap go!! -wrzasnęłam -Yep! -dzięki jego szybkiej reakcji złapał go kilka centymetrów przed ścianą. Postawił go na ziemi, a ten znów podał mi tą kartkę. -Czytaj to! -odsunął wszystkich i skierował się w stronę Atrix - Chce zobaczyć jak giniesz, mała demonico! -oznajmił z uśmiechem -Powiedziałabym to samo! -Atrix przekręciła głowę i rzuciła się na niego. -Lili, czy to? -zapytała Kid, dopadając do mnie. -Spróbuj wszystkich odciągnąć. Zabierz Marshalla -mówiłam przytulając ją -Nie wiem jaki to ma zasięg i... -Zostajemy! -oznajmiła
-Kid... A co z... -zaczęłam cicho -Z... Kastielem? -zapytałam. Uśmiechnęła się. -Jest bezpieczny. Tak jak reszta twoich przyjaciół -oznajmiła Podniosłam kartkę do oczu i przeczytałam w myślach te dziwne słowa. Trochę jak łacina, ale to nie łacina tylko ten stary język tych szlachetnych rodów... Może mi się uda w końcu jestem z Nocosfery, tak czy nie? -Cute, anima... -słowa na kartce zaczęły świecić - ...Vita, die, nocte... -skóra mnie pali i zaczynam unosić się w powietrzu -Lili! -usłyszałam krzyk -Co ty robisz?! -usłyszałam Atrix, spojrzałam na nią. Jest przerażona. - ...Quo orbis terrarum... -Straciłam pole widzenia pustka, tylko dźwięk.. Mówię te słowa automatycznie... -Nie czytaj tego! Chcę powiedzieć, że to boli. Chcę krzyknąć, żeby mnie ratowali... Nie mogę! Czuję jak dla mnie świat się rozpada! Co ten Aleksander chce zrobić?! -... Finem, regnum... -boli. Jakby rozrywało mi ciało. Wokół słyszę krzyki -...Crepitus! Koanta Faust- Poczułam ostry ból w okolicy żeber. -Nie tak szybko, mała! Taka impra beze mnie?! -krzyknął kobiecy głos Przestałam recytować to gówno. -Lili! -usłyszałam -Tres jesteś wielka! -ponowił głos Powoli przetarłam oczy i namacałam przedmiot, który leży na mnie. -Ej, ona mnie obmacuje! -krzyknął ten sam kobiecy głos co wcześniej. Coś się ze mnie podniosło, wokoło słyszałam różne szepty. Otworzyłam oczy i zobaczyłam wysoką dziewczynę z czarnymi włosami i fioletowymi oczami, miała słuchawki na uszach. -Ona żyje! Marshall! Ona żyje! -krzyknął głos, który okazał się należeć do Davida -David? -zapytałam i usiadłam na ziemi. Taaa... Teraz ta śliczna nowa sukienka, jest do połowy spalona. -Wiesz jak było blisko? Jeszcze dwie litery i byłoby po Los Angeles -zaśmiał się. Nagle ktoś odepchnął ode mnie zielonoskórego i mnie uścisnął. -Marshall... -mruknęłam i wtuliłam się w jego włosy, po chwili poczułam coś mokrego -... Ty... Ty płaczesz? -zapytałam. Oderwał się ode mnie i spojrzał mi w oczy. -Jakbym mógł nie płakać, gdy widzę, że żyjesz? -zaczął -Jesteś dla mnie taka ważna... -oznajmił załamującym się głosem -A ty dla mnie... Na to zdanie damska część w tym pomieszczeniu zrobiła głośne "Ooooooooo...." -DOBRA!! -wrzasnął ktoś i podniósł mnie za ramię -Koniec sentymentów! -spojrzałam na tą postać.. To ta dziewczyna. -Trestana jestem! Ale mów mi Tres! -przywitała się i spojrzała w dół -Podnoś zapłakaną dupę Marshall! No coś ty! -zaczęła -Whahahhahah! -zaczęłam się głośno śmiać -J-Ja jestem Liliana, ale wszyscy wołają na mnie Lili -powiedziałam przez lekki śmiech -A właśnie! -Marsh stanął obok mnie -Dlaczego jesteś w demonicznej formie i ogólnie co tu robisz? -zapytał. Oparłam się o jego ramię... Coś mi słabo... -A wiesz... Bo ja n- Lili! Obraz mi się rozmazał, straciłam czucie we wszystkich częściach ciała... Upadłam.. Widziałam tylko dwie różowe plamy. Mogę podejrzewać, że to Kid i Rich... Powoli zamykałam oczy... Aż nastała pustka. |
Częśc 7 (gru 11, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
-Macie lekarstwo, prawda?! -krzyknął bardzo przytłumiony głos -Trzeba je zdobyć i znać przycz- głos żeński ucichł, w tej chwili usłyszałam trzaskanie drzwi -Pójdę za nim -żeński głos i znów trzaskanie drzwi. -Musisz mu wybaczyć -oznajmił jeszcze inny głos -Nie mogę go winić za taki stan zdrowia Lili, po kontakcie z czarną magią -wydukał żeński głos -Moc pasa jej tak nie zaszkodziła, prawda? -odezwał się głos o dość ponurym tonie -To nie moc tej zabawki. To Atrix cały czas napędzała rozprzestrzenianie się mocy. Wraz z pierwszym dotknięciem Okslionu przez Lili, Atrix poczęła mieszanie jej w głowie -oznajmił szybko żeński głos -Wywoływała dziwne wizje w które różnooka wierzyła. Zmieniała jej uczucia, mąciła myśli i czasem zmieniała decyzje na przyszłość O czym ona mówi? Mąciła mi myśli? A te wizje... Były fałszywe? Usłyszałam ciche tupanie, a potem chłód czyjejś dłoni. Natychmiastowo otworzyłam oczy i wstałam do pozycji siedzącej. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Stara drewniana chatka, czarownicy. Kid, Max, Rich, Rozalia, Alexy, Kastiel. Te osoby patrzyły na mnie nieprzytomnie. Ale wyglądały jakoś inaczej... Rozejrzałam się jeszcze raz z zaniepokojeniem. -M-Marshall... Wyszedł? -zapytałam piskliwym głosem. Próbowałam wstać, ale byłam odrętwiała na całym ciele -Leż dziecko -nakazała starszawa i posiwiała kobieta -A-Ale on... -Wróci. Za bardzo Cię kocha, aby cię zostawić -mrugnęła do mnie, a ja zdrętwiałam -C-co? -zapytałam i jeszcze bardziej miałam ochotę do niego pobiec, ale znów kobieta mnie położyła. -Leż Ci mówię! -burknęła -Smerfie, Phonexie, pilnujcie. -rozkazała, patrząc na Alexego i Kastiela -Ile razy mam Ci mówić! Jestem człowiekiem! -wrzasnął czerwonowłosy -Smerf się nie sprzecza, więc i ty zamilcz -warknęła -Możecie wszyscy wyjść? Po minucie zostałam w pomieszczeniu sama z Alexym i Kastielem. Niebieskowłosy bawił się moimi włosami, a Kas uważnie mi się przyglądał. -Co się stało Kas? -zapytałam i uśmiechnęłam się lekko -Serio znałaś Marshalla, przed tym jak poznałaś mnie? -zdziwiłam się niemiłosiernie. -Nie. Co ty bredzisz? -przeczesałam ręką włosy, które są nieco dłuższe niż ostatnio -Który dziś? -15 maja. -odparł -Co?! -zawołałam -Ile ja tu leże?! -Kilka miesięcy -odpowiedział obojętnie -Budziłaś się już kilka razy, ale po trzecim czy czwartym razie straciliśmy nadzieje. Zaraz znowu zaśniesz... -wydawał z siebie dźwięki podobne do słów, ale bez iskry życia. Ponuro, bezwiednie, nijako. -Czemu mam zasypiać? -zapytałam zaniepokojona. Alexy nagle zdrętwiał i wstał. -Alexy, co się stało? -Kas spojrzał na chłopaka -Ty jej to wytłumacz -fuknął wściekły. Takiego niebieskowłosego jeszcze nie znałam. -Dlaczego się zezłościł? Co się dzieje? -dopytywałam zaniepokojona -Znów zaśniesz... -mruknął Kastiel -Znów mnie zostawisz! -dodał podniesionym głosem -Znów dla tego porąbanego świata demonów! -Ale co się dzieje?! Czemu?! -krzyknęłam -Bo teraz ty jesteś jednym z nich. Masz w sobie wiele czarnej magii, dlatego zasypiasz! I pytam się znałaś go? -Nie! -krzyknęłam, ale zaraz potem zatkałam swoje usta. Dlaczego krzyczę? Usłyszałam trzask drzwi i do środka wszedł Marshall oraz staruszka. -Phonexie, możesz wyjść -oznajmiła -Nie -odparł -Albo wyjdziesz, albo poderżnę Ci gardło! -wrzasnął granatowowłosy -Nie obchodzi mnie! -odkrzyknął drugi -Masz wyjść! -Chcę spędzić z nią czas, dopóki jeszcze nie śpi!! -Nie obchodzi mnie to gówno! -Marshall go popchnął -A mnie obchodzi tylko Lili -Kastiel oddał mu -Ja Ci zaraz wp- -Przestańcie!! -krzyknęłam ze łzami w oczach -P-przestańcie, proszę... -jęknęłam i zaczęłam szlochać. Chłopcy się uspokoili -R-rozumiem, że jest ze mną problem -pociągnęłam nosem -Więc przestańcie się bić na moich oczach! -I widzicie coście zrobili?! -zawołała kobieta -Jeśli cały czas zapada w śpiączkę to musi być tego wyraźny powód! Jej ciało i dusza są niezrównoważone przez śmierć, którą zaserwowała jej moc Atrix. Za to jej moc jest bardzo niestabilna od czasu spotkania Aleksandra... -Wiele razy próbowaliśmy podać Ci lek, ale zawsze gdy wracaliśmy ty już spałaś. -J-ja... Nie! -zeskoczyłam z łóżka i stanęłam o własnych siłach -Nie jestem chora! Jeśli to skutek uboczny tego, że zaufałam Aleksandrowi... To muszę go udźwignąć sama. Jestem przeraźliwie głupia, że dałam się tak podejść. Już nigdy nie zapadnę w żaden durnowaty magiczny sen, czy jakoś tak, nie? -uśmiechnęłam się do chłopców -Pani staruszko. Są tu jakieś ciuchy dla mnie? -zapytałam -Oczywiście, za mną dziecko... -uśmiechnęła się przyjaźnie Kobieta zaprowadziła mnie do jakiegoś pokoiku. Pokój drewniany, ale bez wystroju woodoo. Na stole leżały złożone ciuchy, para butów. -Obok tamtego okna jest łaźnia. Tam możesz doprowadzić się do porządku. Nie martw się są tam twoje rzeczy -zaśmiała się -Ja zajmę się tamtymi nieznośnymi dziećmi. Tak jak powiedziała, tak najpewniej zrobi. Wyszła z pokoiku i zostawiła mnie samą... Więc Aleksander mnie podpuścił? Gdyby nie ta dziewczyna, prawdopodobnie wszystko by wybuchło. Uwierzyłam komuś tylko dlatego, że jest on krewnym kogoś kogo szczególnie lubię. Nie... Chwila... Ja... Powiedziałam mu co czuję. O kurde! Co ja zrobiłam?! Zanim się obejrzałam miałam na sobie te ciuchy. Długie czarne spodnie, szara bluzka na ramiączka i jakaś czarna peleryna bez ramion. Za buty czarne tenisówki. Weszłam niepewnie do łazienki i ku mojemu zdziwieniu, zobaczyłam ekskluzywną łazienkę! Wykładaną kafelkami! Podeszłam do lustra i o mało się nie przewróciłam! Mniejsza o włosy, które są do ramion! Moje dotąd różowe oko jest teraz w pełni czerwone! Jak to możliwe?! Dobra! Nieważne! Jak wyjdę to się zapytam tej staruszki, ale teraz coś mnie ważnego. Mój wygląd zombi. Wykonałam wszyściutkie podstawowe czynności i spięłam moje już dłuższe włosy w kitkę.Najciekawsze jest to, że urosły mam zęby do połowy ludzkie do połowy zwierzęce. Zamieniam się w psa? Weszłam spokojnie do pierwszego pokoju, w jakim byłam i stanęłam speszona. Wszyscy się na mnie patrzyli. -Hej? -zapytałam -To idziemy po to lekarstwo? -Nie -odpowiedziała Rozalia -Dlaczego? -Bo i tak zaśniesz -Kid wzruszyła ramionami -Ale... Wcale nie! -tupnęłam nogą -Daj nam spokój i weź już idź spać! -warknął Alexy -Nawet ty? -zapytałam się niebieskowłosego -Co się z wami stało? Nie chcecie mnie już znać? -Tak! -odpowiedzieli chórem -Nawet nie wiesz, jak żałuje, że zostawiłem Atrix! -dodał Marshall -Co ty sobie wyobrażałaś, aby wierzyć takiemu komuś jak Aleksander!? -wydarł się na mnie -J-Ja... -zająknęłam się -Tak! Wiecznie ty! -zaśmiał się Kastiel -Może raz w życiu, ktoś inny będzie w centrum uwagi? -zapytał kąśliwie -Zostawcie mnie! -cofnęłam się o krok. Ściana. Zacisnęłam mocno oczy, wmawiając sobie, że to sen. -Teraz już nie chcesz naszej pomocy? -zapytał żałośnie Rich -NIE!! -wrzasnęłam i usłyszałam pęknięcie. Podniosłam wzrok. Marsh ma pękniętą twarz. Spojrzał na mnie łagodnie. -Więc teraz już rozumiesz, jak to jest... Mieć jad w sercu -rzekł i puknął mnie w czoło -Zajmij się dobrze moim synem, a ja w zamian pokaże Ci gdzie jest lek. -Zrobię co w mojej mocy. Otworzyłam oczy. Sufit w moim pokoju. Podniosłam się do pozycji siedzącej, po czym się odkryłam. Mam na sobie swoją piżamę. Rozejrzałam się po pokoju i nerwowo szukałam kalendarza. Gdy go dostrzegłam, moje serce prawie stanęło. |
Rozdział 5- Powrót Przeszłości[]
Częśc 1 (gru 11, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Rozglądnęłam się jeszcze raz. Tym razem to na 100% jest mój pokój. Wolno ściągnęłam z siebie kołdrę i na nogach jak z waty, podeszłam do drzwi. -Proszę, niech to będzie mój dom, a nie żaden inny wymiar -mruknęłam z ociupinką błagania w głosie i popchnęłam drzwi. Ukazał mi się korytarz mojego domu. Westchnęłam z ulgą. Powoli skierowałam się w dół schodami, aż znalazłam się w korytarzu. Słyszę głosy. Przy szafce, jest tylko jedna para butów, ale głosy są dwa. Ciocia, zawsze każe zdejmować buty. Bez większych oporów dotarłam do kuchni i ujrzałam moją ciotkę leżącą na blacie wysepki kuchennej i Marshalla przygotowującego coś na kuchence. Oboje byli do mnie tyłem. Weszłam cichutko do kuchni, tak serio to się boje, że to tylko iluzja. Czy jak coś powiem to coś się stanie? Ale... Ja nie chcę być już dłużej odizolowana. -Ci-ciociu... -wydałam z siebie ciche słowa. Kobieta drgnęła, a potem zaczęła się lekko trząść, ale nie wstała. Chłopak o czerwonych oczach, odwrócił się i spojrzał na mnie z miłym uśmiechem. Tak to ma się skończyć? Będzie jak w moim śnie? Czy to znowu tylko sen? -Lili -z czarnych myśli wyciągnął mnie głos Titi -Nareszcie się obudziłaś. -oznajmiła i pokazała mi swoją zapłakaną twarz. Następnie dopadła do mnie i bardzo mocno mnie tuliła, ciągle szlochając. Ja też się w nią wtuliłam. Ona zachowuje się jak moja mama kiedyś... Zanim jeszcze mnie zostawiła. -Ciociu... -zaczęłam -Marshall miał rację -przerwała mi i oderwała się ode mnie. Popatrzyła mi w oczy -Nie trzeba było pozwalać, aby Aleksander się tobą zajął. Przepraszam, że cały ten czas, byłaś zdana na łaskę tego potwora -słuchałam jej słów, jak zahipnotyzowana. -Ale... -znów próbowałam coś powiedzieć -Nie dam Ci już go spotkać. Tamto zaklęcie miało Cię zab... -Nie! -krzyknęłam i ją odepchnęłam. Zaraz potem zatkałam usta ręką -P-przepraszam... -jęknęłam cicho -Słońce -mruknął Marsh i podszedł do mnie -Nie ważne co Ci powiedział. On jest jak Atrix -złapał mnie za dłoń i spojrzał w oczy -Czemu tak bardzo twierdzisz, że to kłamstwo? -Gdy spałam. Miałam sen. On sam twierdził w nim, że zrobił to, aby mnie zabić. Ale ja nie wierzę. On powiedział, że lek... -zacięłam się -Co? -zapytał chłopak -Lekarstwo... -wyszeptałam -Wiem, gdzie jest lek! -zawołałam -Na czarną magię nie ma leku. Ona sama... -zaczął mi tłumaczyć -Debil! -pokazałam mu język, na co się zdziwił -To zaklęcie! Ono nie jest do zabijania, ostatnie słowo. Gdybym je skończyła... -zacięłam się. Niby wiem, co by się stało. A nie umiem tego wyjaśnić. Tak jakby to było coś czego nie mogę powiedzieć. Większość czasu po moim przebudzeniu, wysłuchiwałam od ciotki plotki z mojego życia szkolnego czyli, że Peggy wystosowała gazetkę przeprosinową, Ann wróciła do siebie, Rozalia i Kastiel dostali nagany za skakanie z okna. Byłam także obecna w szkole, a czemu? Kid dzięki zaklęciu Davida, chodziła za mnie do szkoły. Oczywiście w mojej postaci. Cała klasa ją podobno wyprzytulała, bo przecież 'zmarłam' na ich oczach. Ciotka naszykowała mi ciuchy, a ja poszłam się odświeżyć. Wzięłam długą kąpiel. Potem umyłam dokładnie twarz i zęby. Zajęło mi trochę układanie moich włosów, które układały się jak chciały... I mimo tego, że czuję się teraz jak zwyczajna dziewczyna. To wiem, że za drzwiami czeka na mnie taki pewien niewyżyty wampir... Przypomina mi się historia ze zmierzchu! Ale nie tylko to. Mam wrażenie, że w mojej głowie dzieje się coś dziwnego. Coś czego nie mogę zrozumieć. A przejawia się to następująco: Moje różowe oko, jest czerwone. Jak we śnie. -Wychodzisz? -usłyszałam zza drzwi głos granatowowłosego -Za chwilę, kochanie... -zatkałam swoje usta. Co ja powiedziałam? -Nazwałaś mnie, kochanie? -zapytał dziwnym dla mnie tonem -Wreszcie mnie zaakceptowałaś!? -zawołał radosnym głosem. -Nic z tych rzeczy! -krzyknęłam i otworzyłam drzwi z impetem. Podeszłam do łóżka na którym leżała zwykła czarna bluzka i jeansy. Tak. Jestem teraz w samej bieliźnie -Nawet nie waż się na mnie patrzeć! -warknęłam i odwróciłam się. Zamroziło mnie, gdy zobaczyłam, że on stoi przodem do ściany (czyli tyłem do mnie) i trzyma rękę przy twarzy. -N-nnie patrzę -oznajmił głośno -Pfff... -zaśmiałam się i wróciłam do ubierania rzeczy od cioci -Jak tak robisz, jesteś nawet słodki... -mruknęłam -T-to, że nie podglądam, gdy się przepierasz, jest takie złe -zapytał z oburzeniem w głosie -Dobra. Możesz się odwrócić -odparłam -C-co? I ty myślisz, że ja niby... -Jestem ubrana -przerwałam mu ten histeryczny wywód, który miał, ale się nawet nie zaczął. Odwrócił się wolno, jakbym go miała oszukiwać. On naprawdę nie chce mnie takiej widzieć, czy po prostu po tej całej akcji się trochę opamiętał? Nie wiem. Uśmiechnęliśmy się do siebie i wyszliśmy oboje z mojego pokoju. Nie było ciotki. -Marshall -odwróciłam się do niego -Nie ma jej -jęknęłam -Spokojnie. Drugi raz się porwać nie da -zaśmiał się i pofrunął położyć się na kanapie -A-ale... -Mówię spokojnie, więc się nie martw -dodał, nie patrząc na mnie Nie ruszyłam się o milimetr. Dlaczego on jest taki zimny wobec mnie? Czy to dlatego, że wierzę jego ojcu, a nie jemu? Nie dotyka mnie. Nie żartuje sobie ze mnie, ani nie mówi co się stało z resztą. Stara się na mnie nie patrzeć. Jedyne co robi to uśmiecha się, jakby z litości!! Zachowuje się jakby był moim strażnikiem i tylko tyle jest mu dozwolone!!
Faktycznie. Ciotka nie zaginęła. Poszła zawiadomić stacjonujących na dachu przyjaciół wampira, że już się obudziłam. Pojawiła się także ta dziewczyna o fioletowych oczach, chyba Tresa? Dobrze? Zadzwoniła także po Rozalię i Aleksego, którzy przyciągnęli ze sobą Kastiela. Zanim się zorientowałam oni z góry mieli już ustalony plan, jak co zrobić. Jak dorwać Atrix. Jak złapać Aleksandra. Jak opracować własne lekarstwo. Nie chcą mnie słuchać. Nie wierzą, że wiem gdzie lek. Myślą, że kłamie, bo chce uratować jedną osobę więcej! Gdy oni to wszystko opisywali, ja stałam z boku. Sama. Patrzyłam się obojętnym wzrokiem na rozmawiającą grupkę. Zachowują się jak Marshall. Obojętnie, jakby mnie tu nie było. Lub jakbym była kawałkiem wystroju. Nie są tacy jak wcześniej. Teraz mają mnie za arcy ważną rzecz, którą trzeba chronić, bo jest głupia i sama sobie nie poradzi! To sen prawda? Śni mi się, że wszyscy mnie zostawili, prawda? Że mnie nie słuchają. Nie biorą pod uwagę mojego zdania i mają mnie gdzieś. To tylko sen, prawda? Jeśli to nie sen, to co? A odpowiedź brzmi, koszmar. Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie pozwolę im wyjść. Nie po to oni się tak starają, abym miała teraz się popłakać. Już na to za późno. Jeśli myślą, że tak teraz należy mnie traktować... To niech tak będzie. -Więc, Lili! -zawołał ktoś i wszyscy spojrzeli w moją stronę -T-tak! -zawołałam i ukradkiem wytarłam oczy -Zgadasz się? -zapytała Kid i Rich jednocześnie -Na co? -zdziwiłam się troszkę -Na plan. Wytropimy Aleksandra, a w ten sposób na pewno znajdziemy Atrix -zaczął David -Potem go uwięzimy i zmusimy siłą do wydob- -NIE! -krzyknęłam, a gdy zdałam sobie sprawę z tego co zrobiłam, zatkałam usta -Jak to, nie? -zapytał czerwonooki -Przecież mój ojciec -skrzywił się -Cię zranił, tak czy nie? Jeśli chcemy pozbyć się Atrix to musi- -Nie! On nic nie zrobił! -zawołałam w końcu -Dlaczego mnie nie słuchacie?! Dlaczego stoję tu sama, gdy wy wszyscy planujecie coś, czego w ogóle nie chce!! -krzyknęłam -Nie pomyśleliście, że nie chce odzyskać mocy?! Albo, że twój ojciec -zwróciłam się do Marshalla -Że jeśli on przeżył!! Że jeśli przeżył, aby mi pomóc, TO BĘDZIESZ GO TERAZ ŚCIGAŁ?! -krzyknęłam ze łzami w oczach -CZEMU JESTEŚCIE TACY, JAKBY MNIE NIE BYŁO?! TO MOJE ŻYCIE I JEŚLI NIE CHCE GO RATOWAĆ, JEŚLI WOLE UMRZEĆ ZAMIAST ALEKSANDRA, TO TAK ZROBIĘ!!! -wrzasnęłam już kompletnie szlochając Rozejrzałam się po pokoju i zobaczyłam tylko zatroskane twarze. Nie. Nie zniosę tego. -Lil- -NIE CHCE WASZEGO WSPÓŁCZUCIA!! CHCE POMOCY, WY- Nie dano mi dokończyć, bo zatkano mi usta. Zatkano je pocałunkiem. Stałam tak w ramionach granatowowłosego, który mnie całował. Ten pocałunek nie wyrażał ani grama współczucia. Wyrażał strach i zachłanność. Gdy skończył, przytulił mnie mocno. -Przepraszam -zaczął -Tak bardzo przepraszam. Byliśmy tak skupieni nad tym wszystkim, że nie braliśmy tego co czujesz na poważnie -wyszeptał -Już nigdy więcej... Nigdy więcej nie zrobię Ci krzywdy i nie sprawię, że czujesz się samotna -odciągnął mnie od siebie na tyle, żebym widziała jego twarz- Powiedz co masz do powiedzenia. Ja Cię wysłucham. -Ekhem... -usłyszeliśmy -My. -poprawił się szybko -My Cię wysłuchamy Opowiedziałam im całą historię, jaka mi się przytrafiła. Aleksander pod maską. Piekło. Niebo. Anioły. Zaklęcie. Potem sen... Ta staruszka, dom i znów ojciec Marsha. Po wysłuchaniu całej historii, zapadła niezręczna cisza, po której zostałam przeproszona. Że już rozumieją, czemu mu wierze. Że powinni mi wierzyć i wysłuchać od początku. Zapytano mnie o plan działania i pokazano szczegółową mapę świata z zaznaczonymi siedliskami magicznych istot. -Plan? Czyż to nie proste? -wzięłam ołówek do ręki i wbiłam go w mapę -Jedziemy na wysokie góry -pokazałam paznokciem miejsce, gdzie wbił się ołówek -Czyli lekarstwo jest w |
Część 2 (gru 19, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
-Czyli lekarstwo jest w... -Tak -odparłam -Jest w Himalajach. Cała grupa włącznie z Ciotką Titi, zamarzła. Jedynie Alexy został ożywiony i dostał nawet rumieńców. -Ale ja też jadę?! -zapytał się mnie podekscytowany -Nie jedziesz -odpowiedziałam mu -Lili... -zaczął -Jesteś świetna!! -krzyknął i przeskoczył przez stolik, aby mnie przytulić. -Ale nie jedziesz! -odparłam znów -Ale i tak jadę!! -wykrzyknął Reszta dnia przebiegła inaczej niż wcześniej. Stali się tacy jak wcześniej, zanim Aleksander tajemniczo powrócił. Marshall znów stał się podrywaczem, ale nie kłóci się już z Kastielem. Z kolei czerwonowłosy przestał narzucać mi swoje uczucia. Kid i Rich, zachowywali się jak na bliźniaki przystało i głupio się zachowywali. Że też ja nie zauważyłam, że nimi są!! David oraz wcześniej wspomniany Marshall, cały czas rozpoczynają kolejną głupią pogadankę, a Alexy razem z nimi. Rozalia rozmawia cały czas ze mną i nie martwi się już o to co powie. Trajkocze jak najęta! Poza tym poznałam dokładniej tą demonicę Tresę. Jest bardzo rozrywkowa, ale gdy to powiedziałam, Marshall mruknął, że pozory mylą. Nie rozumiem o co mu chodzi! Zanim się zorientowałam było tak jak zwykle. Jakby nic się nie zmieniło, ale ja wiem... Ja wiem, że już nic nie będzie takie samo. Gdy zażyje lekarstwo, moja magia powróci, prawda? Jestem ciekawa jak to będzie. -Kiedy ruszamy? -zapytał David -Wy nigdzie nie idziecie -odparłam ostro -Jak to?! -zawołała Kid -Tak to. Lili ma rację. Ktoś musi zostać -granatowłosy skarcił ich wzrokiem -Powiedział ktoś kto umie rzucić tylko ochronne zaklęcie -prychnęłam -Ej!! -wrzasnął -Nie bądź dla niego za ostra. W końcu się kochaś martwi, nie? -zaśmiał się David -Tak myślisz? -zastanowiła się Tres i złapała czarnowłosego za ucho -Może przestaniesz tak myśleć? Głupi jesteś? Nigdy tak nie powiedział. Powiedziałeś, Marshall? -spojrzała na niego -Powiedziałem -odpowiedział bez zastanowienia -Ale to człowiek, nie? -prychnęła -Tresa, nie bądź wredna -wtrąciłam się -Jestem człowiekiem, ale posiadam moc, prawda? -zapytałam -A gdzie? Zapieczętowana, jeśli się nie mylę... -oznajmiła -Tak, bo twoja siostra to zrobiła -odparłam. Nie chce się denerwować. Nie chce. -Moż... Skąd wiesz, że Atrix to moja... Siostra? -zapytała -Ja... Po prostu wiem. -westchnęłam- Teraz masz jeszcze jakieś pytania? Może jeszcze chcesz na mnie nakrzyczeć, przez to że w końcu znalazłam bliską mi osobę? -zapytałam ze zmęczeniem w głosie -A twoja rodzina to gdzie? -prychnęła. Że niby jak? -Tresa, to nie jest najlepsze pytanie -zapewnił Marshall -A czemuż to? Wyrzucili ją? -zaśmiała się. No tupet to ona ma. Się kurwa, wymądrzać umie. Jedno zdanie, a zaraz żyłka mi pęknie. -Tak. Matka mnie wyrzuciła, tuż po śmierci ojca. Mówiła, że to moja wina i miała mi za złe, że się urodziłam... Śmieszne, nie? Potem mi siostrę zabili i musiałam zostawić rodzinne miasto, aby wyprowadzić się tutaj. Tylko po to, by znaleźć tu Atrix i zjebać sobie życie -zawołałam z uśmiechem od ucha do ucha -A do tego przez to wszystko, cały czas, ktoś mi bliski zostaje zraniony! Przez to wszystko mam już dość, ale chce odzyskać moc! Po prostu tego chce! -zaśmiałam się, odwróciłam i wyszłam. -***- Rano, wyszykowałam się. Zwinęłam mapę magicznych miejsc świata. Zabrałam wszystkie swoje oszczędności i ubrałam się cieplej niż zazwyczaj. Spakowałam ubrania i otworzyłam okno, aby wyjść. Jak mi nie pomogą to sama sobie poradzę. Wyszłam przez okno i stanęłam na dachówkach. Odwróciłam się w stronę miasta. -Fuck! -krzyknęłam. Przede mną stał Marshall. -Gdzie sobie idziemy? Powiesz mi? -zapytał z założonymi rękoma -Po lekarstwo, nie widać? -odparłam -Ale czemu sama? -Bo nie chce was w to mieszać. Tresa wczoraj uświadomiła mi, że każdy ma swoje życie i każdy rozumie sytuacje inaczej -usiadłam na dachówkach -Dlatego nie mogę nikogo w to wciągać. -Eghh... -podrapał się po głowie -No więc, nie ma rady... -westchnął -Wiem. Dlat... -Złapał mnie w pasie i przełożył przez ramię -COOO?! -krzyknęłam -Milcz, bo usłyszą -zaśmiał się. Wzlecieliśmy powoli, ale na tyle szybko, by po 5 minutach być już na granicy chmur. Wszystko wydawało się tak małe i tak odległe. Szkoła. Ulice. Miasto. Wszystko jest jak zabawkowe. Ale... Siedziałam cicho. Z jednej strony byłam wściekła, że zrobił to, pomimo tego, że chciałam iść sama. Ale z drugiej byłam tak szczęśliwa i zawstydzona, że odjęło mi głos. Naprawdę go kocham. Podróż była długa. Można to liczyć w minutach... Tfu! Godzinach. Lecieliśmy wolno i dość wysoko, bo podobno "ładniejsze widoki". Przy tym rozmawialiśmy o niczym, dosłownie. Po prostu o życiu, jak żyje się tak długo. Jak to jest? Tego niestety nie umiał określić. Po prostu żyje i już! Wylądowaliśmy też kilka razy, aby zjeść coś, albo zapytać się o kierunek. Wiele ludzi rozmawiało z nami w różnych językach przeplatanych z angielskim. Ujrzałam kilka państw. Te mniejsze, większe... Np. Amerykę, Japonię, Chiny i w końcu Indie. I ich niesamowicie zimowo-górski klimat. Niby myśli się, że jest tam tak ciepło. Ale jest zajebiście zimno, od strony gór!! Na granicy Himalajów spotkaliśmy wiele ludzi, którzy w swoim ojczystym języku i nie tylko, odradzali nam wyprawę w góry o tej porze. Mimo, że powinno być dość ładnie, to niedawno rozpętała się potężna burza śnieżna i trwa już od miesiąca. 'Bóg górskich śniegów stracił sens życia, więc rozpętał burzę, która ma pogrzebać istnienie ludzi', przynajmniej tak mówią tutejsi. Ubrałam się ciepło. Beżowa kurtka, beżowa czapka i ciepłe buty. Oczywiście kazałam też tak zrobić chłopakowi. Nie ważne, że czuje to tylko trochę. Ważne, żeby nie zmarzł. Nie chce by cokolwiek mu się stało. W końcu jeśli tak, to będzie moja wina. Gdy byliśmy już gotowi wyszliśmy na obrzeża wioski, ale tuż przed wyruszeniem złapała nas jeszcze pewna hinduska. -Ja słyszeć, że wy dwaj być wyruszyć w wielka góra -mówiła nieskładną angielszczyzną. Która brzmiała dość dziwnie -Wy musieć wiedzieć. Na najwyższej z górskich potworów uzdrowiciele mieszkać. Mnisi w pokój z bożkiem. Do nich pójść. Oni pomóc chłopak demon i dziewczyna księżniczka -ukłoniła się i pobiegła w stronę wioski, ale jeszcze się odwróciła i nam pomachała. Uśmiechnęłam się do niej. Pomachałam i złapałam się Marshalla, który wzbił się w powietrze. Lecieliśmy może z pół godziny. A przez ten czas przeszliśmy z temperatury około 20 stopni do -10 stopni. W pewnej chwili chłopak stanął w powietrzu i zapatrzył się w jeden punkt. Też tam spojrzałam, gdy zawiał silny wiatr. Zamarłam wpatrzona w wielką ścianę ze śniegu. -Boże pobłogosław jeśli jeszcze żyjesz... -mruknął -C-co to... Co się... Dzieje? -zapytałam patrząc na wielką burzę śnieżną. Przed nami, od horyzontu do horyzontu, rozciągała się potężna burza śnieżna. Śnieg tworzył ścianę, która odgradzała niszczycielski huragan od lekko ośnieżonych terenów około górskich. Wielka śnieżna zasłona ciągnęła się nieprzerwanie w górę, aż znikała w chmurach. Błyskawice i okropne dźwięki zagłuszały nawet myśli w mojej głowie, a już nie mowa o moim głosie, który ginął w tym zgiełku. To wyglądało jakby w środku wielkiej klatki, był zamknięty ogromny potwór, który we wściekłości atakuje i niszczy wszystko na swej drodze. Gdy to zobaczyłam, wiedziałam, że to nie może być takie proste. Nic nie jest proste. Nic, bo to jest kuźwa życie, a w życiu, NIC NIGDY nie jest proste... |
Część 3 (lut 17,2015)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Wylądowaliśmy na śniegu. Nie warto ryzykować podróży w tak nisko położonych chmurach. Poza tym mamy prawdziwy huragan śnieżny z piorunami dla efektu. -Jesteś w pełni świadomy? -zapytałam się go -Tak -odparł -A ty? Wymień imiona wszystkich demonów jakich nasz -to mi dał zagadkę -Max, David, Kid, Rich, Atrix, Azazel znaczy Aleksander, twoja służka Steni, Tresa, twoja matka Hansona. Tyle. -odpowiedziałam bez namysłu. Spojrzał na mnie wymownie -I Marshall Lee -dopowiedziałam -Pinknie, tylko o sobie zapomniałaś -pogłaskał mnie po głowie i spojrzał przed siebie. Zrobiłam to samo. Tkwiliśmy chwilę w bez ruchu, ale to nic nam nie da. Nie było innego wyjścia jak wejść i przedrzeć się przez... Przez to duże, śnieżne, niebezpieczne coś.
Idziemy wolno. Każdy mój kolejny krok, zostawia w głębokim śniegu dużą dziurę, aby po kilku sekundach ją zasypać i nie pozostawić po niej najmniejszego śladu. Przez błyski piorunów można przynajmniej określi odległość do najbliższego możliwego schronienia. Tyle słyszy się o zamarznięciach i o wypadkach w górach. Człowiek spadł. Lina puściła. Zasypała go lawina. Zamarzł. Nikt się tym specjalnie nie przejmuje, ale... To jest naprawdę dziwne przeżycie. Wiedzieć, że każdy krok może być ostatnim. Możesz umrzeć, przez zwykłą błyskawicę. Bądź co bądź jesteśmy blisko linii chmur. Rozejrzałam się i w blasku pioruna zauważyłam jaskinię. Pociągnęłam chłopaka za rękaw. Wolno zbliżyliśmy się do niej i weszliśmy do środka. Ciemna, zimna i, ale dość przyjemna. Jest tu cieplej i nie wieje. Jaskinia jest mała ale głęboka, więc nie roznosi się w niej echo. -Marshall... -zawołałam gdy usiadłam na ziemi. Jest mi przeraźliwie zimno -W co myśmy się wplatali? -W co? -zaśmiał się i zdjął kurtkę -W nic. Rutyna -wyszczerzył się. Po tym zdjął, czapkę i bluzę, którą miał na sobie. Szalik sobie zostawił, a kurtkę i czapkę podpalił. Stworzył małe ognisko, które umiejscowił w najdalszym kawałku groty. -Po co... Dlaczego się rozbierasz?! -zawołałam -Mi to nie przeszkadza. Nawet jeśli to nie jest tak źle, ale ty... -mruknął -Po prostu załóż jeszcze moją bluzę. Kurtka letnia i tak ci by nie pomogła -oznajmił. Zrobiłam tak jak kazał. Było mi faktycznie cieplej. Najbardziej denerwujące było to, że nie mógł stworzyć żadnego portalu, aby wrócić. Nic. Zero. Magia Marshalla nie działa w tych górach. Normalnie brak zasięgu. -M-Marshall... -mruknęłam. Usiedliśmy w rogu przy ognisku. On mnie przytulił -Na pewno nie jest Ci zimno? Jesteś p-pewien? -zapytałam kurcząc się trochę -Jest dobrze -odparł cicho -Przepraszam, że nie mogę nas stąd zabrać... -oznajmił szeptem. Wydawał się zmęczony, jakby miał iść spać. -Nie martw się -odpowiedziałam z zamykającymi się oczami, skierowanymi w stronę ogniska- Przecież... to wszystko... moja... w... wina... -wyszeptałam, a oczy same mi się zamknęły. Przyjemne ciepło ogniska, dosłownie mnie uśpiło.
Aktualnie leże w jasno błękitnej aksamitnej pościeli, w kryształowym łóżku z baldachimem. -ŻE CO KURWA?! -krzyknęłam i zerwałam się na równe nogi. Przypuszczałam, że kryształ będzie zimny, a tam gdzie stanęłam robił się lekko fioletowy i grzał mnie w stopy. Miałam na sobie, prostą sukienkę w kolorach czerwieni i różu. Na rękach miałam jakieś wstążki, które były od tej sukni. Zajebiście, odwróciłam się i zobaczyłam małego niebieskiego stworka, stojącego w drzwiach. Zdrętwiałam. Może mnie nie zauważ... -Tak, Pani? -kuźwa. Zauważył mnie -P-przepraszam Cię... Czymkolwiek jesteś, ale gdzie ja jestem? -zapytałam -Pan, Cię tu przyniósł. Mówił, że leżałaś w rękach zimnego trupa. Chłopaka o bladej skórze -oznajmiła mała postać -Aaaa! -zawołałam i schyliłam się do niego -To może wiesz, gdzie jest teraz ten chłopak o bladej cerze? -zapytałam słodko -Został w jaskini na pewną śmierć. Choć pewnie już nie żył. Przykro mi Pani! -zawołał maluch i się ukłonił -A. Ha ha. Ha ha... Że co niby?! -krzyknęłam -Gdzie ten twój Pan? A z resztą! Wracam po Marshalla! -otworzyłam drzwi i wybiegłam z pokoju. Ukazał mi się długi i wysoki korytarz, taki sam jak pokój. Te same kolory. Zrzuciłam z rąk te wkurzające wstążeczki. -Pani! Wracaj, Pani! -krzyczała istotka Pobiegłam przed siebie. Chodziłam trochę w kółko, niestety nie znalazłam żadnego wyjścia, ani nawet okna, czy otwartych drzwi... Wszystkie są zamknięte! W każdym korytarzu, wszystko jest niebieskie, a jeśli dotknę podłogi lub ścian stają się fioletawe i zaczynają być ciepłe. Co to za debilstwo? Biegałam w kółko, gdy zobaczyłam wielkie drzwi i usłyszałam znajomy śmiech. To taki ciepły i miły śmiech, jakby zachęcający do przyjścia. Taki głos ma... Marshall!! Natychmiast popędziłam czym prędzej w tamtym kierunku, a gdy otworzyłam wielkie wrota i weszłam do środka. Śmiech zniknął. Ta wielka sala. To sala obiadowa. Piękne obrazy, tym razem w normalnych ciepłych kolorach. Zwyczajne meble i dywan pod stołem. Swoją drogą stolik był z drewna i był takiego średniego rozmiaru. -Witaj, moja Pani -usłyszałam. -Gdzie ja jestem? -zapytałam cicho -Kim jesteś? Co się dzieje? -usłyszałam cichy pomruk -Jestem bogiem tych gór -zdziwiłam się. Przede mną pojawiła się postać wysokiego młodego chłopaka. Chłopaka, bo ma delikatne rysy twarzy. Długie śnieżno-białe włosy i blado niebieskie oczy. Skóra koloru lodu. Miał na sobie biało-srebrne szaty. -Panie, dziewczyna! -do sali wbiegł ten mały stworek, ale gdy mnie zauważył, wycofał się szybko. Ukłonił i zamknął za sobą drzwi. -Tę suknię, nosi się inaczej... -zbliżył się do mnie. Pochylił się, złapał za wstęgi, które wcześniej zrzuciłam z rąk i delikatnie zawiązał mi je na nadgarstkach. Złapał mnie lekko za dłoń -Od dziś jesteś gościem w mym pałacu, moja Pani -ścisnął ją troszkę. -Pffff... -prychnęłam. Chłopak zdziwił się -Ty możesz być 'bożkiem', Bóg to jest jeden -warknęłam i zabrałam swoją rękę. Ten koleś chce tylko jednego -A teraz, gdzie moje ciuchy? Wracam po tamtego debila, co podobno miał być martwy... -mruknęłam -Chodzi Ci o tamto martwe ciało bez pulsu? -zapytał przechylając głowę -Dokładnie! O tamto martwe ciało bez pulsu -powtórzyłam -Przepraszam, bożka bardzo. Ale ja się serio śpieszę i nie chce tu przeszkadzać -ukłoniłam się. Tak zrobił tamten maluch. Może to jakieś okazywanie szacunku? -Nie, nie kłaniaj się, moja Pani -złapał mnie za rękę i zmusił do wyprostowania -Jeśli tak bardzo chcesz zobaczyć tamtego chłopaka, proszę. Pokażę Ci, co teraz, się z nim dzieje... -oznajmił. Machnął ręką. Naprzeciwko mnie zawirował jakby śnieg, który stworzył lustro. Po chwili ono zmatowiało i ukazało mi sylwetkę Marshalla. Jego włosy miały na sobie szron, jego oczy zmieniły kolor, jego skóra jeszcze bardziej posiniała. Jego oddech zaraz po wyjściu z ust, zamieniał się w białą chmurkę. Cały drżał z zimna, a ledwo już się ruszał. Po chwili zamknął oczy, a oddech ustał. Zmarł... Boże... Po chwili lustro się rozpadło, a śnieżno-włosa postać wciąż trzymała mnie za rękę. Stałam nieruchomo. -Przykro mi z tego powodu, kim on dla ciebie był, moja Pani? -zapytał z troską w głosie. Nie odpowiedziałam -Czyżby to był twój ukochany? -dopytywał -Przepraszam. Teraz masz mnie... -Pierdol się -fuknęłam i wyrwałam mu swoją dłoń -Dla twojej wiadomości mój 'ukochany' nie oddycha, nie czuje zimna i ma CZERWONE oczy, a nie kurwa niebieskie -warknęłam do niego wściekła, że próbował mnie oszukać. -Ależ tak? To ciekawe... -mruknął. Spojrzał na mnie swoimi bladymi oczami -To czemu nie jesteś przy nim kiedy umiera? -zapytał znów -Gówno, nie umiera, chory jesteś? Jak sobie łatwej laski szukasz to strzelaj to tlenionych blondyn, a nie mnie -warknęłam. Lekki i cyniczny uśmiech nie schodził z jego twarzy -Czego rżysz, kobyło lodowa? Odstaw mnie do Marshall'a! Natychmiast!! -zażądałam -A jeśli... nie? -prychnął -Jeśli taka zdobycz mi się przyda? -Jeśli mnie dotkniesz to Cie zajebie -warknęłam Nie wiem co się ze mną dzieje. Na początku chciałam być uprzejma, ale gdy próbował mnie oszukać z Marshem... Po prostu się wściekłam. Mam ochotę zabić tego kolesia na miejscu. Nie mogę tego zrozumieć! Chcę go ukatrupić! Ale jestem beznadziejna. Co chwila ktoś mnie porywa, chce zabić, wpadam w jakiś sen, mam jakieś głupie pomysły, kłócę się z kimś. Jestem jakąś sierotą, co nie umie o siebie zadbać? NIE! Nie, nie jestem!! Odwróciłam się szybko i wybiegłam z pomieszczenia. Rozejrzałam się i skierowałam w prawą stronę. Biegłam chwilę, by potem skręcić w kolejny korytarz i znaleźć się przed kolejnymi drzwiami. Otworzyłam je i... I byłam znów w pokoju w którym się obudziłam. "Pierdole"- pomyślałam. Rzuciłam się w stronę łóżka i przetrzepałam je. Ciuchów brak. Przejrzałam wszystkie szafki i szafę, a ciuchów wciąż brak. No trudno. Trza będzie wytrzymać na mrozie w letniej sukience. Skierowałam się w stronę drzwi i chciałam je otworzyć, a tu JEB! Zamknięte. -Przepraszam Cię, Pani. Pan kazał Cię zatrzymać -oznajmił cichy głos. -E! Ej! To ty? Stworzonko, które było tu wcześniej!? -zapytałam przywierając do drzwi, aby lepiej go słyszeć. -Tak, Pani -odparł -Weź m... Zacięłam się. Nie. Nie mogę prosić o pomoc. Inaczej, będę już zupełnie bezużyteczna. Zacisnęłam pięść i walnęłam w ścianę. A w niej, ku mojemu zdziwieniu, zrobiła się dziura na wielkość mojej pięści. Została mi siła... ZOSTAŁA MI SIŁA!! Podeszłam do łóżka i złapałam za jeden kryształ w kształcie deski podtrzymujący baldachim. Jednym ruchem połamałam go i podniosłam większą część. Nagle drzwi się rozwarły, a przez nie wleciał uradowany Aleksander. Puściłam deskę i zaniemówiłam. Jestem mniej więcej szczęśliwa. -Lili! -zdziwił się na mój widok -To ty jesteś narzeczoną, Bożka Himy? -zapytał. Moje szczęście magicznie się ulotniło. -Aleksander... Dzięki Ci wielkie za pomoc z położeniem lekarstwa, ale nie. Ta kreatura zwana "Bożkiem", porwała mnie i wmawiała, że Marshall zamarzł -oznajmiłam. -Coś się taka ostra zrobiła? -zapytał z uśmiechem -Dobra inaczej... -mruknął. Usiadł na łóżku i poklepał miejsce obok. Usiadłam posłusznie. -Wspomóż radą -jęknęłam -Mała... Aż współczuje twoim przyszłym dzieciom... Coś ty zrobiła, że się w tobie zakochał? -czerwonooki spojrzał na mnie z poważną miną -Kto? -zapytałam. -Teraz to się już martwię o moje wnuki... -mruknął i podrapał się po głowie -Bożek Hime. Co żeś zrobiła, że się w tobie zakochał? -mówił powoli -Nic! -warknęłam -Zanim się tu pojawiłam, siedziałam przy ognisku z Mars- Zacięłam się. Na samo wspomnienie tego, jak mnie przytulał poczułam, że moje serce zaczyna bić szybciej. -Oooo. Zarumieniła się -zawołał zdziwiony mężczyzna -Nie mów, że mój syn tak na ciebie działa! -szturchnął mnie łokciem -Ni-Nieważne! -pisnęłam i wstałam gwałtownie. Ale po chwili na moją głowę spadło trochę jakiegoś pyłu. Strzepnęłam go szybko. -Nie piszcz tu. Mówiłem, że twój głos łamie bariery, prawda? -zapytał i nagle coś jakby go olśniło -MAŁA! Wrzeszcz na ile Ci płuca pozwolą!! -krzyknął -C-co? -zdziwiłam się i odsunęłam od niego o krok -Boże. O czym tu teraz myślisz? O niebieskich migdałach? Krzycz! Twój anielski głosik, nas stąd wypuści! -potrząsł mną. Chwila... -Nas? -A co ty myślałaś? Że jestem tu z własnej woli? Odwiedzałem starego mnicha i chciałem dać Ci lek osobiście, gdy Bożek zabrał mnie, abym przygotował jego narzeczoną do ślubu -burknął -Więc teraz to moja wina? -zapytałam z wyrzutem -Boże! Z tobą to nie ma co się kłócić, bo jeszcze mnie zabijesz... -mruknął pod nosem -Nie ważne! Jeśli twój ślub z moim synem, ma być twoim pierwszym to się pośpiesz, dobrze? -Yhym -potaknęłam i zebrałam jak najwięcej powietrza w płucach. Krzyknęłam tak głośno i tak długo jak tylko potrafiłam. Mój głos odbijał się z ogromną mocą od lodowych ścian komnaty oraz wylatywał przez otwarte drzwi. Potęgował się z każdą chwilą, mimo tego, że tracę już dech. I już go straciłam. Otworzyłam oczy, ale nic się nie stało. Rozejrzałam się wkoło. Nic. Zero. Kuźwa, pustka. -No to przerąbane... -mruknął mężczyzna i złapał się za głowę. Ch-chwila. Przez to, że nie umiem tego rozwalić, to my tu zostaniemy? To przeze mnie? Znów? Choleraaaaaaaaaaaaaa... Jaka ja jestem beznadziejna... -Aaagrh! Kurwa! -przypierdzieliłam pięścią w ścianę, a gdy znów nic się nie stało. Odwróciłam się i zaczęłam bluźnić pod nosem. Nagle poczułam słaby i lodowaty wiatr. Odwróciłam się gwałtownie. Przede mną znajdowała się ogromna dziura, która wyglądała na osadzoną nad powierzchnią chmur. Z resztą i tak ich nie ma. Niebo jest bezchmurne i piękne. Śnieg cudownie błyszczy w promieniach słońca. -No brawo, Lili. Jak nie rozumem to pięścią, nie? -mężczyzna zdjął swoje okrycie. Założył je na mnie i zapiął szczelnie -Twoi rodzice powinni być z ciebie w tej chwili dumni -uśmiechnął się. -Raczej nie -odparłam pod nosem. He he.... Jestem zajebiście zadowolona. -Bez smutków. A teraz chodź, musimy jeszcze znaleźć tą małą pokrakę -westchnął białowłosy. -Że niby Marshalla? Mała pokraka? Pffff... -zaśmiałam się. W jednej chwili poczułam na sobie okropnie zimne dłonie, a w drugiej pewna ręka koloru lodu przewróciła wampira w przepaść. -ALEKSANDEEER!! -krzyknęłam i chciałam skoczyć na pomoc, ale te dłonie mnie trzymały -Ażeby moja kochanka uciekała z innym mężczyzną, to nie do pomyślenia... -odezwał się głos o lodowatym tonie -Moja kochana, ulubiona, tak bardzo pożądana... Czemu? Nie chcesz mnie kochać... -szepnął mi do ucha i pogładził moją nogę. Jeden odruch i Bożek leży na ziemi. Zamiast przewrócić go i rzucić o ścianę, to tylko go przewróciłam, a sama się poślizgnęłam i siedzę teraz tuż przy wielkiej dziurze. Spojrzałam w dół. No ładnie nawet. Tylko szkoda, że za mną jest przepaść o głębokości około... Hmm... Może 5 km?! Sapałam ciężko, gdyż nie łatwo napastowanej kobiecie, zrobić jakikolwiek ruch. -C-CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ?! -wrzasnęłam zażenowana -Moja droga, to nie przystoi -wstał bez najmniejszego wysiłku i spojrzał na mnie. -No chyba tobie. Nie napastuj szesnastolatki! -zawołałam. Zastanawia mnie jedno... CZEMU NIEŚMIERTELNE ISTOTY MUSZĄ MYŚLEĆ TYLKO O MIŁOŚCI, DZIECIACH I... TYCH rzeczach... przecież to chore... No... Ten... Tak, eghem... może... skupię się już na przeżyciu? Tak, to dobre rozwiązanie. -Napastuj? Przecież jesteś moją kochanką -odparł -A takiego wała! -warknęłam -Co ja tobie zawiniłam, że się zakochałeś? -jęknęłam, uważając aby nie spaść. Taki błąd przypłaciłabym życiem. -Zakochać? Tak właśnie nazywa się uczuc--- zaciął się w pewniej chwili. -Tak, to jest uczucie -oznajmiłam. I spojrzałam na niego -Czego ode mnie chcesz? Czemu do... nevermind... Mnie porwałeś? -Nie musisz wiedzieć -odpowiedział zirytowanym głosem. -Powiedz. -nie ruszył się -Powiedz, bo kurwa, inaczej skoczę -zagroziłam. Wstałam i złapałam równowagę tuż nad krawędzią. -Nie obchodzi mnie, nieposłuszna kochanka -wysapał -Niech i tak będzie... -westchnęłam ironicznie. Przechyliłam się w tył. Przez chwilę, miałam wrażenie, że się przewrócę. AJĆ, AJĆ, AJĆ!! -DOBRA! -zawołał. Natychmiast złapałam równowagę i spojrzałam na niego. -B-blisko było... -westchnęłam cicho. Stał w nienaturalnej pozie, która sygnalizowała, że się przejął tym, że chciałam skoczyć. Dobry Boże. Igram ze Śmiercią. Panią Śmiercią. -Więc czego Ci potrzeba? -O co Ci w końcu chodzi? -zapytałam znów. -Więc... To uczucie... "Miłość", tak? Co ono znaczy? -zapytał się mnie -Nigdy tego nie rozumiałem. A jako Bożek jestem kochany! Te zamiecie. To przez to, że nie rozumiem co to, kochać. Pewna kobieta, która mnie kiedyś zobaczyła, wyjaśniła mi to. Powiedziała, że kocha mnie jako Bożka. Ucieszyłem się. Po raz pierwszy polubiłem człowieka, więc wypuściłem ją, aby wracała do domu -mówił wolno, wyraźnie, ale też z pewnym drżeniem w głosie. Zawiał wiatr, który wydawał się teraz jakiś taki suchy i ostry. -Hmm... Gdy wróciła czekał na nią mąż, prawda? -zapytałam. Potaknął. -Ale wiesz, że takie jednor- -Potem wielu ludzi mówiło, że mnie kocha, ale po chwili było znów to samo -oznajmił -Jak mam sprawić, by komuś na mnie zależało? Bożek czy nie... Co za różnica!? -warknął -Nie ma. Każdy zasługuje na nią -mruknęłam drapiąc się po głowie. -Więc czemu ludzie tak postępują? -Bo to inna miłość -odparłam. Wydawał się zdziwiony -Miłość do Boga lub bliźnich. To po prostu akceptowanie ich i ich bytu w naszym życiu. Są i będą, więc w pewien sposób, nie chcemy, aby odchodzili. Ale... miłość do tej jednej szczególnej osoby, to coś innego -wyjaśniłam. -Jak to innego? -dopytywał wyraźnie zainteresowany -Wtedy czujesz, że jeśli nie przytulisz tej osoby, lub jej nie dotkniesz... Po prostu usychasz... Dziwne uczucie przywiązania i wierności tej jednej osobie, nawet jeśli ona tego nie oczekuje. Miłość to... Coś czego nie można wytłumaczyć... Chcesz być przy tej osobie. Chcesz mieć ją jak najbliżej! -zawołałam Spojrzałam w niebo i ujrzałam nieskazitelny błękit. Ten kolor przypomina mi dzieciństwo w Sidney. Piękne. -Nie rozumiem, takie jest to ponoć 'piękne' uczucie? Przecież to prostac- -Zrozumiesz jak się zakochasz -wtrąciłam się. Ucichliśmy... -Lil-- Zawiał dość silny wiatr. Straciłam równowagę. Moje ciało przechyliło się w tył i wolno zaczęło spadać w dół. Wiatr świszczał mi w uszach, a ja patrzyłam w górę, na twarz Bożka Hime, który nie zdążył mnie złapać. Uśmiechnęłam się i przekręciłam w stronę nizin. Pierwszy raz lecę sama... Ta niesamowita bezwładność, oraz świadomość że to ostatnie chwile... -I believe I can fly... -zanuciłam pod nosem. Nagle poczułam, że stoję w miejscu. Poczułam na sobie rękę, a pewne białe loki trochę przysłoniły mi czerwone oczy. -Uważaj, co? -mruknął zniesmaczony -Nie chce, aby Marshall miał wyrzuty, że nie dopilnowałem jego dziewczyny... -Aleksander skierował się w stronę dwóch dość niskich gór, które miały między sobą, przykrytą lodem przełęcz. -Tak -odparłam i spojrzałam na górę z której wypadłam. -Ciekawe, czy to zrozumiesz, Bożku Himy -szepnęłam cicho i poddałam się. Położyłam głowę na przedramieniu mężczyzny i zawiesiłam wzrok na pojedynczej, samotniej, białej chmurze. Ciekawe co u cioci i u Rozalii i Alexego i zespołu... i Kastiela... |
Część 4 (maj 30, 2015)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Aleksander w porównaniu do Marshalla jest o wiele bardziej zdecydowany, ale i nieostrożny. Bez wahania wlatuje w jaskinie, aby potem uciekać przed jakimiś zwierzętami. A jak lecieliśmy nad lasem, to wydawało mi się, że widziałam Wielką Stopę -Yeti. Ale on tylko zadrwił ze mnie i zaśmiał się nerwowo. No nic... Przecież to tylko bajka, tak jak wampiry, demony i bogowie. Oh wait... Nie przedłużając, leciał on slalomem, tak jakby był upity, albo chociaż coś brał. Po co latać slalomem w powietrzu? A z resztą, można latać jakoś inaczej, niż w powietrzu? Jakby tak spróbować, to może by i wyszło... Co ja gadam? Moje rozkminy, powalają. -Weźże się zamknij, mała -jęknął w końcu czerwonooki -Co? -zapytałam zdziwiona -Zwierzęta? Yeti? Slalom? Jakieś rozkminy? Co to są te "rozkminy"? To rodzaj perfum? -dopytywał. -Czekaj. Myślałam na głos? -zdziwiłam się jeszcze bardziej. -Nie ty nie myślałaś. Ty po prostu pierdzieliłaś, bez sensu o wszystkim, o czym nikt nie chciałby nigdy wiedzieć. Co ty masz w tym móżdżku? Jakąś gazetę ogólnoświatową? -spojrzał na mnie z miną 'WTF' -Jesteś jeszcze gorsza od swojego ojca! On to paplał bez ładu i składu... Szatanie... Jak sobie przypomnę co on bredził, to mi aż się w głowie kręci... -mężczyzna potrząsnął głową z zażenowaniem. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami i opadniętą szczęką. -Co? - zapytał patrząc na mnie. -O-ojca? -Cholera. Zapomnij. -fuknął -Nie! Chwila wracaj! -podniosłam się do pozycji siedzącej. -Ej-- Uważa--- -Ojciec! Powiedz mi o tacie! -zawołałam. Aleksander skrzywił się nieznacznie i zimnym tonem powiedział 'nie'. Rozumiem, że to szybko ucięta dyskusja, ma już ostateczną odpowiedź... Mój tata... Ktoś kogo pamiętam, jak przez mgłę, choć wiem, że był mi tak bliski. Gdyby wtedy nie został zabity przez tego Zakapturzonego ćwoka!! -Pomyłka... -powiedziałam cicho- Pamiętam, że został zabity przez głupią pomyłkę... Nie miał nic wspólnego z tym wszystkim, z tą pierdoloną magią, a jednak zginął! Wyszedł do pracy i nie wrócił!! A ty mi teraz mówisz, że go znałeś! Że byliście blisko, że go pamiętasz... I nie chcesz mi nic powiedzieć? -zapytałam -Ty też jesteś martwy, historia Marshalla, to wszytko. Co to jest, jeś--- -To kłamstwo -odparł zimno -Historia twojej rodziny, historia mojej śmierci i zamiany mojego syna w wampira. Powody Złotego Maga, do zabicia twojej rodziny. To wszystko kłamstwo. Nikt o tym nie wie. Znaczy... Prawie nikt. -co... -zapytałam słabo. Przystanęliśmy nad wielką zaokrągloną 'taflą' śniegu. -Wszystko ma dwie strony. Nawet ta góra. -pokazał na nią palcem, a mnie złapał w pasie i tak jakby postawił w powietrzu, jak na ziemi. -Po drugiej stronie szaleje zamieć w którą weszliście, po tej jest cicho. Ochrona za poświecenie, życie za śmierć. To co widzisz, nie jest tym co znasz. Nienawiść za miłość, do kogoś kto nie jest tego wart -ruszył dłonią, tak jakby coś odgarniał, a moim oczom ukazał się zielony krajobraz. Kulista góra śniegu, okazała się cienką warstwą białego puszku, osadzonej na odbijającej światło, zapewne magicznej barierze. Podejrzewam, że dla zwykłych ludzi, to jest po prostu pagórek. Mężczyzna wolno zlatywał coraz niżej w zielone łąki przepełnione kwiatami. Pięknie pachniały i mogłabym przysiąc, że zrobiło się cieplej. Spojrzałam w górę i ujrzałam, jak biała warstwa na nowo przykrywa niewidzialną barierę, mimo to, słońce nie zblakło. Dzielnie przebijało się przez cieniutki śnieżek. W pewnym momencie zza wielkiego drzewa wyłoniła się świątynia. Złoto-czerwona, zapewne buddyjska. Można by powiedzieć, że wielkie drzewo, przykrywało ją i osłaniało ogromnymi gałęziami. Na krużganku, czy czymś w tym stylu stał mnich w szacie koloru papirusu. Za nim stał Marshall w ciuchach swojego ojca. Aleksander wolno wylądował na posadzce i postawił mnie na ziemi. Ja bez słowa przytuliłam granatowowłosego chłopaka. Tak się o niego bałam. Tak bardzo się o niego bałam. -Liliano -usłyszałam przyjemny dla ucha głos. Wciąż trzymając się chłopaka, odwróciłam się w stronę mnicha. Na moje oko nie jest taki stary... -Jesteś zdecydowana odzyskać coś co zabrała Ci stara wróżka? -Marshall drgnął. -Nie wiem -odparłam bez zastanowienia. Mnich nawet się nie zdziwił -Nie wiem, i nie chce wiedzieć.
Chłopak zabrał mnie w piękne miejsce pod wcześniej wspomnianym dużym drzewem. Tak szczerze to było to wzniesienie pod tym drzewem, na którym stało jeszcze jedno mniejsze drzewko wielkości tak około 4 razy ja. To było prawdopodobnie legendarne drzewko wiecznej wiśni, na którym zawsze są kwitnące kwiaty. Czy to nie wygląda jak scena z pięknego romansu? -Skąd tu lekki wiatr. Skąd te promienie słoneczne i skąd to ciepełko? -zastanowiłam się, urywając źdźbło trawy. Siedziałam na kolanach, pomiędzy nogami czerwonookiego, przodem do niego. -Magia -szepnął uśmiechając się. -Ten świat nie przestaje mnie zadziwiać... -zaśmiałam się. Podniósł rękę i zaczął głaskać mnie po głowie. -To dobrze -odparł. Złapałam za jego dłoń i przytuliłam ją do policzka. -Pasuje tu? -zapytałam. Chłopak zdziwił się -Jest tyle rzeczy, które ukrywają przede mną inni. Jak mam używać potężnej magii, jak mam stawiać czoła demonom jak twoja matka? Jak mam to robić skoro mam dopiero szesnaście lat..? -Teraz masz mnie -uśmiechnął się. -Znam Cię tak niewiele, czy to jest możliwe, tak szybko się zakochać? -zaśmiałam się znów. -Znałem Emilie, znałem twoich rodziców i ciebie znam teraz. Nie wiem skąd, nie wiem jak, wiem. Nie myślę lecz wiem, że to nie jest płytkie. -odparł zdecydowanie. -Jak poznałeś Atrix? -zapytałam nagle, ściskając jego dłoń zdjęłam ją z mojego policzka. -Znałem ją długo. Pewnego dnia po prostu przyszła do mnie i tak po prostu było. Przyzwyczaiłem się do bycia z nią, do tego, że jest i próbuje coś osiągnąć... -wytłumaczył. -Dlaczego mówiłeś, że ją... -zacięłam się. -Chciałem coś zrobić, pokazać że mogę coś poradzić na to, że przytrafiło się jej nieszczęście... Ale ostatnio okazało się, że... -zacisnął pięść- Zrobiła to specjalnie... To wszystk-- Zanim zdążył jeszcze bardziej na siebie wjechać, pocałowałam go. Po chwili odsunęłam się od niego. -Teraz masz mnie -uśmiechnęłam się. -Osz ty! Kradniesz moje teksty! -zawołał i skoczył na mnie. Jak mówiłam, jesteśmy na górce. Więc naturalnie zaraz powinniśmy się stąd stoczyć. -Kretynie!! -wrzasnęłam i przewróciłam się. Złapałam się go mocno, bo wiedziałam, że to nieuniknione. I tak się stało. Kiedy zaczęliśmy się, obracać, przytulił mnie do siebie. Spadaliśmy tak chwilę. Czułam trawę pod nami i kwiatki które zmiażdżyłam swoim ciężarem. Gdy zwolniliśmy, i w końcu przestaliśmy się kręcić chłopak odsunął się i spojrzał na mnie. Jest cały roztrzepany. Ma we włosach liście i różne płatki kwiatów! I mrówkę! Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, a potem zaczęliśmy się głośno i głupio śmiać. W kim ja się zakochałam? Co ja zrobiłam? To po prostu nienormalne! |
Część 5 (mar 27, 2016)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
W świątyni spędzaliśmy tylko noce, a we dnie bawiliśmy się jak dzieci na łące pod drzewem wiecznej wiśni. Posiłki pojawiały się same, stały one zawsze na krużganku. Jadłam tam razem z Marshallem śniadania, obiady, podwieczorki, kolacje, a nawet czasem jakieś przekąski w nocy. Nigdy nie widzieliśmy, żeby ktoś je przynosił, po prostu tam były. Młodszy wampir pokazał mi nawet strumień, który płynie pod Mont Everestem i który wypływa na powierzchnię tylko w tym miejscu. Nie było tu żadnych zwierząt, prócz owadów i małych ptaków o których nigdy nie słyszałam. Całe to wielkie pole kwiatów i pięknych roślin jest tak rozległe i niezbadane, że nie zdziwię się jeśli połowa gór Himalajskich jest po prostu kształtem stworzonym na wzór innych wzniesień. Wiele dni minęło od naszego przybycia na Wyżynę Tybetańską, a większością z nich było czekanie. Czekanie, aż któryś z tamtych dwóch wyjdzie z jedynej zamkniętej sali w świątyni, bo nie liczę bożka Hime, który całymi dniami siedzi na jednym z konarów ogromnego drzewa i rozmawia z ptakami. Zbyt często nie zwraca na nas uwagi, bo ma własnych małych 'przyjaciół'. Można by śmiało liczyć, że minął już prawie miesiąc odkąd wyruszyliśmy w podróż. Marsh czasem otwierał jakiś mały portal, przez który mogliśmy na chwilę skontaktować się z 'naszym realnym światem'. Niestety to nie wystarczało nawet na dziesięć minut, tak jak mówiłam tu na pewno stoi nie dość, że silna bariera antymagiczna Bożka Hime, to jeszcze ta cała 'skorupa' okalająca zielony krajobraz. Pewnego dnia, gdy jedliśmy podwieczorek i patrzyliśmy jak na drewnianej poręczy zbiera się gromadka sikorko-podobnych ptaszków, usłyszeliśmy przeraźliwy śmiech, a ja poczułam dłoń na ramieniu. Wzdrygnęłam się, gdy poczułam dotyk zimnych palców. Nie zdążyłam się odwrócić, gdy obok mnie stanęła mama Marshalla, która już powinna być martwa. Ta sama Hansona Abadeer, brunetka o zwykłych niebieskich oczach, a nie takich... takich demonicznych. Ubrana w swój, chyba ulubiony fioletowy strój, który wyglądał jakby była biznesmenką. Włosy miała o wiele krótsze, ścięte na 'boba'. Na twarzy nie miała żadnego makijażu, a najdziwniejsze było to, że się uśmiechała. Tak szczerze. Chłopak zareagował szybciej ode mnie, bo rzucił się kobiecie na szyje. Patrzyłam na nich z wielkimi od zdziwienia oczami. -Mamo... -szepnął i przytulił się do niej mocno. -Już dobrze Marshy, nie masz się czego bać -pogłaskała chłopaka po głowie, po czym skierowała na mnie swój wzrok -Przepraszam za wszystko Lili. Od śmierci Aleksandra ogarnęła mnie rozpacz, a moje życie zostało powierzone Atrix. Naprawdę Cię przepraszam... -T-tak -odparłam cicho i niepewnie. Usadowiłam się wygodniej i spojrzałam przed siebie. -Poznałaś już wróżkę? -zapytała. -Jeśli liczyć tą, która mi się przyśniła... -zaśmiałam się cicho. -Czyli jednak -potaknęła. Zapadła niezręczna cisza, której nie zakłócało nic, ani nikt. Przez pewien czas siedziałam tak patrząc przed siebie, ale po chwili Marshall mnie objął i siedzieliśmy tak razem. Obok naszej dwójki klęczała Hansona, popijając herbatę przyniesioną przez Himalajskiego bożka. Niezręczna cisza, przerodziła się w kompletną i piszczącą głuchotę. To było dziwne, ale nie przeszkadzało mi prawie wcale. Było swego rodzaju... przyjemnie. -Lili -usłyszałam nagle. Wzdrygnęłam się na dźwięk głosu Aleksandra. -Przerwałeś moment -mruknął młodszy wampir z przekąsem. -Jaki moment? Synek, ona Ci jeszcze uciec może -prychnął długowłosy i usiadł obok swojej żony. Podał mi jakiś kubek -Wypij to -powiedział. Spojrzałam najpierw na naczynie, a potem na mężczyznę. -I co się stanie...? -zapytałam niepewnie. -Odzyskasz moce, wspomnienia, a przy okazji czary Atrix i tej starej, zrzędliwej zołzy... znaczy wróżki, zostaną ostatecznie przełamane -odparł i jakby nigdy nic wziął jakieś ciastko do ust. -I... tyle? -zapytałam razem z granatowowłosym. -Tyle -potaknął. -Po tyle -uniosłam kubek -Po takie coś prawie zamarzłam, spadłam z góry, trzymałam Atrix w domu i pokłóciłam się z przyjaciółmi, do tego byłam w niebie, piekle i jakimś jebanym sądzie... To wszystko dla tego? -zapytałam krzywiąc się. Aleksander gwizdnął, a w drzwiach za nami pojawił się mnich. Łysy mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się. -To wszystko dla tego kubeczka -potaknął. -O matko... -jęknął Marshall i zaczął się śmiać -Co za puenta -zaśmiał się i oparł głowę na moich plecach. -No nie? -zapytałam głupio i przechylając naczynie, wypiłam wszystko co w nim było. Smakowało starymi skarpetkami i zgniłymi jajkami. Fu. -Dobre? -zachichotał ten który mnie obejmował. -Prawdopodobnie ma smak malin -wtrącił się Aleksander. -Chyba wyhodowanych na trutce dla szczurów -jęknęłam wycierając język o sweter. Westchnęłam głośno -Co teraz? Nic się nie dzieje -mruknęłam patrząc na dwóch twórców tego czegoś. -Chwila, musi być coś co sprawi, że zaczniesz sobie przypominać -wtrącił się Bożek. -Co wiesz o moim ojcu? -zapytałam Aleksandra. Nie wyglądał na zdziwionego. -Był moim przyjacielem -odparł -A ty co o nim wiesz? -posłał mi ciekawe spojrzenie. -Pracował w... jaka to była firma...? -zdziwiłam się. Jeszcze przed chwilą to wiedziałam -I kiedyś nie wrócił do domu... miał wypadek, tak? -spojrzałam na Aleksandra. Wydawał się nie wzruszony. -I umarł, przez czarodzieja. Łowcę głów z Nocosfery -dokończył Marshall. -Jesteście pewni? -dopytała Hansona. -No... tak -potaknęłam -Albo... Nie wrócił, bo... Nie... On wrócił tego dnia -złapałam się za głowę. Chłopak się ode mnie odsunął -O-on wrócił, prawda? Nie... Moja mama wcale mnie nie obwiniała. Nie było czegoś takiego... Wszyscy żyliśmy razem, a urodziny... Urodziny... Wtedy to się stało... Mieliśmy wrócić... my... naprawdę mieliśmy wrócić? -zakryłam swoje oczy. Przez moją głowę przewijało się tysiące obrazów, których nie pamiętam. Nie pamiętam żadnego z nich, czemu nie pamiętam? Czemu tam tak często jest Marshall, czemu moja mama się uśmiecha, czy ona mnie kochała? Czy to nie było tak, że ona mnie nienawidzi? Mała Emilka. Ona żyje. Ale dlaczego widzę jak dorasta? Przecież się wyprowadziła, czemu pamiętam jej osiemnastkę, skoro już z nami nie mieszkała? -Co to za wspomnienia? -z tego wszystkiego wyrwał mnie głos Marsha. -Czyli to faktycznie działa? -zdziwił się Aleksander -Haha! Mówiłem Ci! -zawołał i przybił piątkę z mnichem, podczas gdy Bożek Hime naburmuszył się trochę. -To jest lekarstwo, którego szukaliście tak długo. Aleksander zbierał na nie składniki bardzo długo -oznajmiła kobieta -Marshy myślał, że go zabiłam, bo sama też tak sądziłam -uśmiechnęła się do męża. -A historia, jak stałem się wampirem? -zawołał czerownooki, który teraz szybko wstał -Tato! To ty mnie ugryzłeś i do tego przypadkiem?! -krzyknął zdziwiony -Nie było żadnego złeg... -Nie -przerwał mu białowłosy -To było zaklęcie zmieniania wspomnień. Wszystko przez Atrix. -Więc czemu ja je wypiłam, ale i on ma nowe wspomnienia? -zapytałam zdziwiona. Przypomniały mi się moje szóste urodziny... Piknik... -O to się mnie nie pytaj -mężczyzna podniósł wysoko ręce. -D-dobrze...
-Jesteśmy! -zawołałam w głąb domu. Cisza. Weszliśmy we czwórkę do środka, było zupełnie ciemno. Nic dziwnego, w końcu był środek nocy. Zaśmiałam się cicho i spojrzałam w stronę mojego chłopaka. -Teraz i ja widzę w ciemności -parsknęłam głośnym śmiechem. Światło się natychmiast zapaliło, a my ujrzeliśmy grupkę osób i tort. Rozalia, ciocia, Alexy i... Kastiel. -Lilianko -dopadła do mnie ciocia -Nareszcie mogę zobaczyć Cię na żywo -zawołała i bardzo mocno mnie ścisnęła. -Nigdy tak nie rób! -krzyknęła Rozalia i także na mnie wskoczyła. -Czy ty jesteś głupia?! -wydarł się niebieskowłosy bliźniak i podniósł naszą trójkę w górę, przytulając przy tym. -Tym to mnie kurwa zabiłeś -usłyszałam od strony Marshalla, a potem dało się wychwycić głuche uderzenie -Mamo! -szepnął chłopak z wyrzutem. Zaśmiałam się i puściłam moją ciotkę i Rozalie. Alexy powoli odstawił nas na ziemię. Gdy już stanęłam o własnych siłach, wzięłam głęboki wdech i złapałam ciotkę za ramiona. -Ciociu, czy mamę i tatę wcale nie zabił wypadek, a Emilki ten pojebany magik... tylko... tylko oni... -przerwałam na chwilę. -Oj, kochanie -przytuliła mnie, a zaraz za nią przytuliła mnie mama Marshalla. -Nie przejmuj się Lili -pogłaskała mnie po głowie. Wtuliłam się w nie obie. Wszyscy wstrzymali oddech, a moja ciocia zaśmiała się cicho. -Witajcie znów. Obie -klasnęła w dłonie -A może raczej czworo? Marshy, kiedy spotkałeś Atrix? -zapytała. -Nie wiem...? -odparł niestarannie i przybił Kastielowi żółwika. Zdziwiłam się chociaż wiem, że zaczęli się dogadywać -Po prostu... się pojawiła...? -zaśmiał się niepewnie. -Konkretniej? -dopytywała kobieta. -No... niby od zawsze ją pamiętam... Demonica z Nocosfery, tylko nigdy nie znałem jej siostry... -mruknął drapiąc się po głowie -Chwila. Czy w urodziny Lili... Kochana, miałaś przybyć do mojego świata -spojrzał na mnie zdziwiony, a mnie ogarnął lekki szok- Miała ona wrócić z matką i przejąć tron? -zawołał zdezorientowany -TO JA NIE JESTEM PRAWOWITYM DZIEDZICEM?! -krzyknął z wytrzeszczonymi oczami. -Kolejny, który nareszcie się opamiętał -westchnął głośno Aleksander i objął syna ramieniem -Dokładnie tak jest, Dasty to starożytny ród i o tym wiesz. O 'ileś tam pra-pra' dziadku też wiesz, więc czemu Cię to dziwi? -zapytał białowłosy z lekkim uśmiechem. -Jakoś coś nie pozwalało mi tego przyjąć do wiadomości -podrapał się po głowie. Wszyscy się zaśmialiśmy, a nagle usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk zapalniczki. Chwilę potem podszedł do mnie Kastiel. Trzymał w rękach tacę z tortem i z zapalonymi świeczkami, informującymi, że właśnie skończyłam siedemnaście lat. Uśmiechnęłam się do niego, a on do mnie. -Najlepszego -mruknął cicho i trzymając tacę jedną ręką, drugą podał mi złożone zdjęcie. Podziękowałam za nie i rozkładając je, otworzyłam szeroko usta. Z moich oczu zaczęły lać się łzy, a zdjęcie przycisnęłam mocno do piersi. -Dziękuję -wyszeptałam -Kastiel, tak bardzo Ci dziękuję... -zacisnęłam mocniej dłonie i zaniosłam się głośnym szlochem. Rzuciłam się na chłopaka, który prawie wywalił cały tort. Na zdjęciu była ciocia Titi, mama oraz rodzice Marshalla, tak jak on sam. Była Emilka i byłam ja. Moje szóste urodziny, które odbyły się jedenaście lat temu. Wybraliśmy się wtedy na piknik. |
Część 6 (mar 27, 2016)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Mimo, że Kid chodziła za mnie do szkoły i tak oblałam tą nieszczęsną drugą klasę liceum. Może odpowiedzią jest to, że na egzaminie kontrolnym z chemii przy pytaniu "Roztwór z charakterystycznym zapachem zgniłych jaj, silnie trujący dla ludzi" napisałam "Eliksir przywróconej pamięci"? A może dlatego, że w pytaniu z biologii, gdzie było zdjęcie sikorki i pytanie czym się odżywiają, jaka jest ich naukowa nazwa i gdzie je można spotkać, odpowiedziałam "Ludzkie mięso i ciastka. Te ptaki noszą nazwę Verka i można je spotkać tylko i wyłącznie w kopule na Wyżynie Tybetańskiej". W sumie może być też to wina mojej interpretacji wiersza o przyjaźni na sprawdzianie z polskiego. Tutaj nie będę przytaczać cytatów... To po prostu wina tego, że muszę się uczyć rzeczy, które przydadzą mi się podczas sprawowania władzy nad wymiarem skąd pochodzi Marshall. Przyda mi się tam każda wiedza. Nie wspominając o tym, że menadżer zespołu Marsha, uczy mnie magii. Znaczy nie tyle uczy, co pokazuje jak ją wykorzystać. Wszystko po to, abym znów nie stłukła komuś twarzy, ani nie popsuła żadnej góry.
To było napisane na moim telefonie, więc przyśpieszyłam trochę lekcję i sprawiłam, że skończyła się trzy minuty wcześniej. Wybiegłam z uśmiechem z sali i dopadłam do Rozalii, która wybiegła z klasy naprzeciwko. -Boże, jak ja bym chciała wrócić do drugiej klasy -zaskomlała wieszając się na mnie. -Hahaha, nie wiesz jakie ja mam teraz świetne oceny -wyszczerzyłam się do niej. Poczułam rękę, która trzepie moje włosy. -Zwiąż te kłaki -usłyszałam, a przed moimi oczami pojawił się Kastiel. -No, bo ty masz krótsze -pokazałam mu język. Wspólnie ruszyliśmy do domu. Mojego oczywiście, bo Hansona i Aleksander wreszcie wrócili z Nocosfery. Siedzieli tam od pamiętnego dnia moich urodzin, których większość przepłakałam zapychając się zajebiście smacznym tortem zrobionym przez demonicznego kucharza- gitarzystę Davida. Marshall też nie często mnie odwiedzał znajdując wymówki typu "Ja też muszę jakoś udobruchać znajomych, których porzuciłem dla Atrix", "Muszę zabić kilka dziewczynek", "Moja strażniczka wyznała mi miłość", typowe dla niego. -Pani Titiiii!! -białowłosa wskoczyła do mojego domu i pobiegła w głąb korytarza. Weszliśmy za nią śmiejąc się. -Tutaj kochani -cichy głos dobiegł z salonu. Weszłam tam razem z czerwonowłosym i przywitałam się ze wszystkimi, a w szczególności z moją ciocią. Ona powiedziała mi całą prawdę o naszej rodzinie i o rodzinie Abadeerów. W skrócie? Marshall zmieniał mi pieluchy. Brrr. Konkluzja z tego taka, że teraz dbam o moją jedyną rodzinę jak o prawdziwy skarb, bo wiem, że może zniknąć z dnia na dzień. Moja radość nie trwała jednak tak długo jak bym chciała. Żadne z przybyłych do naszego wymiaru, nie miało na twarzy uśmiechu, a już w szczególności Marsh, który siedział zgarbiony i trzymał twarz w dłoniach. Od razu zauważyłam, że ich miny nie były jakieś najszczęśliwsze, ale teraz widzę, że stało się coś złego. Odsunęłam się od ciotki i spojrzałam na wszystkich. -Co się stało? -zapytałam, ściskając ramiączko od plecaka. -Atrix się stała! -wrzasnął młody wampir i wstał gwałtownie, przestawiając przy tym szklany stolik. Wzdrygnęłam się lekko, ale nie przestraszyłam. Chłopak podszedł do drzwi balkonowych i oparł się o parapet. -T-to dość logiczne... -mruknęłam słabo, patrząc na swoje buty -Przecież nigdy ostatecznie z nią nie walczyliśmy, prawda? -spojrzałam na twarz Aleksandra. -Prawda -potaknął -Skoro jej magia została zniszczona myślałem, że... jest na tyle słaba, że się podda, ale tak się nie stało -wytłumaczył. -Jako aktualny władca i Królowa Nocosfery, musiałam coś zrobić, aby wam nie zagrażała. Atrix wraz z jej matką, Rebilion Gwerdad zwaną Śmiercią i ojcem, Tartarem Panem Ciemności, stworzyli własne terytorium. Wczorajszej nocy wymiar należący do twojej rodziny Lilianko, został podzielony na Królestwo Nocosfery i Królestwo Papilionu-ogłosiła nie otwierając swoich oczu -Jej siostra, którą poznaliście, naprawdę nazywa się naprawdę Hævn, co znaczy zemsta. W tej chwili spojrzałam na Marshalla, który trzepał sobie włosy. Wiem co go gnębi, wiem, że on zaufał Hævn, bo myślał, że chce mi pomóc. Zaufał tej wróżce, chociaż ja wciąż nie wiem, czy ona jest zła czy dobra. Usiadłam na kanapie i położyłam plecak obok. Kastiel i Rozalia usiedli z boku i nie pisnęli ni słówka. Od pewnego czasu wiedzą, że to co dzieje się w innych wymiarach, nie powinno dotyczyć nikogo innego, tylko tych, którzy z tych wymiarów pochodzą. -Grozi nam wojna? -zapytałam lekko łamiącym się głosem. -Bardzo mi przykro -moja różowowłosa opiekunka chciała mnie przytulić, ale ja się nie dałam -Czy jeśli przejmę tron w dniu osiemnastych urodzin, powstrzymam to wszystko? -srebrnowłosy pokiwał przecząco głową. -Musisz skończyć szkołę -zaczął -Przygotowania do wojny trwają długo i nie wiemy za ile lat to się stanie -zaśmiał się krótko. -To mamy o co się modlić -stęknął Kastiel i poszedł do kuchni, a po odgłosach dochodzących stamtąd zrozumiałam jedno. -KASTIEL, PODZIEL SIĘ!! -wrzasnęła Rozalia i wskoczyła do kuchni, a ja poleciałam zaraz za nimi. -WALIĆ SIĘ, TO MOJE CHIPSY -walnęłam o blat i skoczyłam na nich oboje. Śmiechy z salonu były całkowicie przytłumione przez bijatykę, jaką urządziliśmy. Oczywiście wygrałam ja, bo wszystko skończyło się tak, że uniosłam tamtych dwoje pod sufit, a sama leżałam na ziemi i zajadałam się chipsami, patrząc im prosto w oczy.
|
Epilog
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Biegłam szybko pomiędzy strażnikami w tych upierdliwych metalowych zbrojach. Gdy już się przepchnęłam przez te wielkie demony pobiegłam wzdłuż korytarza wykładanego złotym i czerwonym materiałem. Gdy biegłam obok okien, słońce świeciło mi w oczy, był naprawdę słoneczny dzień, a niebo było bezchmurne. Nawet z tego korytarza można było dokładnie usłyszeć szczebiotanie Verek, które zostały tu sprowadzone z Himalai. Skręciłam w lewo, a potem w prawo i nie zatrzymałam się nawet przy wejściu do kuchni, po prostu biegłam dalej. Mijając wielkie okno na ogród królewski pomachałam naszemu ogrodnikowi. Nazywa się Narcyz i ma śmieszne zielone włosy. Zawsze ma na twarzy uśmiech i jest pół człowiekiem. Przeleciałam przez salę balową i froterując podłogę skarpetkami o mało się nie zabiłam. Wskoczyłam znów na wykładzinę i biegłam już ostatnią prostą. Dwóch strażników pomachało mi z oddali. Zaczęli otwierać przede mną wielkie dębowe drzwi z wieloma niesamowitymi wzorkami. Wleciałam jak strzała do sali tronowej. -Mamo! Mamoo!! -zawołałam widząc, że moja mama wstaje z dużego złotego tronu i wychodzi mi na przywitanie. Jak zwykle miała ubraną jakąś piękną sukienkę. Tym razem była to cała rubinowa zwiewna suknia z długimi, wiszącymi rękawami i złotymi szyciami. Na jej ślicznych blond włosach leżał złoty diadem z czerwonymi diamencikami. Też mam blond włosy! Ale przez tatę końcówki są granatowe. Gdy byłam już pod schodkami prowadzącymi do tronu, skoczyłam, a mama mnie złapała. Spojrzałam z bliska w jej cudowne dwukolorowe oczy. Jedno oko jest złote, ale nic nie błyszczy równie bardzo jak ono, a drugie czasem jest różowe, a czasem czerwone. -Mamo jesteś piękna! -położyłam swoje ręce na jej policzkach i przetarłam dłonią gwiazdkę pod jej lewym okiem. -Skarbie, ty jesteś piękniejsza -podniosła mnie wysoko w górę i zakręciła. Zaczęłam się śmiać i rozłożyłam ręce -Popatrz -usłyszałam. Ostawiła mnie delikatnie na ziemię, a ja rozejrzałam się i zobaczyłam stojące przed nami lustro. Było bardzo duże, złote i co ważniejsze lewitowało. Kocham jak mama używa magii, to jest niesamowite. -To lata! -zawołałam i włożyłam pod lustro rękę, aby się przekonać, czy na niczym nie stoi. Po chwili wyprostowałam się i z uśmiechem spojrzałam w zwierciadło. Zobaczyłam w nim siebie i mamę. Wyciągnęłam ręką w stronę odbicia swoich oczu, a potem ją cofnęłam. Moje oczy od zawsze były okropne i zawsze takie będą. Wyglądają tak, jakby ktoś wylał krew na złoto. Jakby ktoś wbił szpikulec w oczy mamy i brata. Ona tylko zaśmiała się cicho i usiadła za mną, po czym potargała moje włosy. -Te loki są dowodem na to, że jesteś księżniczką -powiedziała cicho. -Jak to? -zdziwiłam się. -Jasne masz po mnie, a granat po tacie. Pokazuje to, że jesteś naszą córką -oznajmiła z uśmiechem. -Ale Zerua tak nie ma! -krzyknęłam tupiąc nogą. -Twój brat jest inny. Każdy jest inny -uklęknęła na kolanach obok i odwróciła mnie w swoją stronę -Nie musisz wstydzić się swojego wyglądu. Jesteś piękną kobietą, twój brat jest przystojnym mężczyzną, a... -Ty i tata jesteście niesamowici!! -zawołałam skacząc. Usłyszałyśmy szczęk dębowych drzwi. -Dziękuję za taki komplement -przyjemny głos rozniósł się po sali. Schyliłam się i widząc czarne kozaki, uśmiechnęłam się radośnie i przelazłam pod lustrem, które po chwili i tak zniknęło. Wstałam i ruszyłam pędem w stronę mężczyzny, który gdy tylko byłam przy nim, złapał mnie w ręce. -Jak ma się moja mała księżniczka? -zapytał uśmiechając się i przez to pokazał mi swoje wampirze kły. -Raarhhh! -syknęłam i złapałam go za policzki. Złapał mnie w pasie i ułożył tak, że mógł nieść w jednej ręce. Złapałam się jego ramienia. Tata miał dziś na sobie coś co przypomina mundur naszych żołnierzy. Jest koloru włosów taty z pozłoceniami, a spodnie tatuś nosi i tak zawsze te same, więc bez różnicy. -Marshall Lee wreszcie przybył -zawołała mama wyrzucając ręce w powietrze. -Strażnicy nie chcą nosić żołnierskich ciuchów, wolą zbroje -tata podszedł do mamusi i pocałował ją w czoło. -Mówiłam zmień kolor na srebrny -zagroziła mu palcem. -Przecież to Rozalia się uparła na fioletowy -zdjęłam złotą koronę z głowy ojca i nagle ona zniknęła. Popatrzyłam zdziwiona na moje puste ręce, a w oczach poczułam łzy. -Co się stało, skarbie? -zapytała mama i spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem. -Wywacz tausiuuuu -przytuliłam się do granatowych włosów i zaczęłam szlochać. On pogłaskał mnie po głowie, a potem zaśmiał krótko i wskazał palcem na wielkie okno. Też spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam jak wlatuje przez nie starszy brat. -Czemu Lux znowu przeniosła twoją koronę do mojego pokoju? -zapytał i oddał tacie błyszczącą rzecz. -Uaaaaa!! -zawyłam i przykleiłam się do nogi brata. Rodzice się zaśmiali, a chłopak o kolorze włosów taty i złotych oczach, podniósł mnie, a ja się do niego przytuliłam. -Chodź mała, ciocia Titi Cię przebierze -jedną ręką wytarł moje łzy i oddał mnie tacie. -Zerua, masz już dwanaście lat i to twoje urodziny, więc będziesz mógł sam wybrać strój -usłyszałam jeszcze głos mamy, zanim wyszłam razem z tatą z sali tronowej. -Tatoooo -zaczęłam -Za ile ja będę mogła wybierać sobie sukienki? -mężczyzna przytulił mnie do siebie i wyszedł na balkon. Potem zszedł do ogrodu i skierował się do bramy. -Gdy będziesz miała dwanaście lat -odpowiedział i w chwili, gdy weszliśmy w bramę, zabłysło światło i pojawiliśmy się przed domkiem cioci Titi. Pomachałam dużemu niebieskiemu smokowi, który lubi siedzieć na dachu sąsiadów. Tata przywitał się z kilkoma demonami, które po chwili dołączyły do grupki ludzi i pół ludzi, wszyscy mi pomachali, a ja im odmachałam. Ciocia Titi opowiadała kiedyś, że od kiedy mama i tata rządzą w Nocosferze to wszystkie demony i nie demony, żyją razem. Podobno było to bardzo trudne i zła czarownica Atrix, chciała to zniszczyć, ale jej się nie udało. -A za ile będę miałaaa? -włożyłam palec do ust i zaczęłam gryźć paznokieć. Weszliśmy do domku cioci, a ja natychmiast usłyszałam kobiece głosy. -Za dwa lata, księżniczko -zaśmiał się i pocałował mnie w policzek. Nagle na korytarz wybiegła białowłosa kobieta ze złotymi oczami i druga, która ma zielone oczy i jest ruda. -CIOCIA IRYYYS!! -zawołałam i dosłownie skoczyłam w jej stronę, ale na mnie złapała. Z pomocą taty. -Cześć Roza -tata przywitał się z drugą panią. Razem z ciocia Irys weszłyśmy do salonu w którym było pełno cioć i wujków oraz innych dzieci. Była też babcia! Dziadek podobno przed chwilą wyszedł stroić salę balową. Przywitałam się ze wszystkimi, a gdy miałam powiedzieć coś ważnego synkowi wujka Kastiela, wszyscy usłyszeliśmy wrzask cioci Rozalii. -JAK TO NIE PODOBA IM SIĘ MÓJ PROJEKT?! Przez chwilę trwała cisza, ale nagle wszyscy zaczęli się śmiać, a babcia Hansona przyniosła mi moją niebieską sukienkę. Będę wyglądać tak pięknie jak mama, tata i braciszek! Bo w końcu jestem już duża i będę godnie reprezentować rodzinę królewską!! KONIEC |
Części specjalne[]
Halloween 2013 -Halloweenowy czas!
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
-HAhhahah! 31... Halloween! Nareszcie! -i teraz mam mało czasu... Więc streszczenie, godzina 8.56, zęby umyte i teraz jakieś lekkie ciuchy.- Mogą być jeansy.-założyłem je i gdy przelatywałem obok lustra, okazało się, że ma dziurę na tylnej nogawce. - Trudno! Lili, będzie musiała ją ze-szyć! -Wyleciałem na zewnątrz zostawiając na straży mojego kota (nie pytajcie) i poleciałem do matki. Gdy byłem już w środku stanąłem przed jej tronem... Pffff... Przepraszam., po prostu... Tron! Wielki władca na tronie.., Pffff...Ha Ha. -Cześ, wiesz może gdzie ojciec, trzymał swoje rzeczy? -O witaj skarbie! -zeskoczyła i chciała mnie przytulić -Nie teraz! -zrobiłem zgrabny unik -Gdzie ojciec trzymał te rzeczy? -Po co ci te rzeczy, malutki?-uniosłem jedną brew i wskazałem palcem na kalendarz -Aaaa... 31 -uśmiechnęła się -Obchodzisz święto ku czci, tych zmarłych ludzi? -przede mną otworzyła się wielka jama w której było mnóstwo dusz. -Nie popisuj się! Gdzie on to ma!? Znaczy... Miał... - i już ją straciłem... Bawiła się duszyczką jakiejś dziewczynki, no trudno! -Dzięki wielkie, mamo! Bardzo mi pomogłaś! -pomachałem jej na do widzenia i usłyszałem za sobą tyko "nie ma za co, dziecinko. A i nie wchodź do jamy czarnego smoka!" Oh, My Satan! Po co bym miał tam iść?Przeleciałem przez całe miasto słysząc za sobą piski i gwizdy/ LoL te dziewczyny... Teraz wiem, że się za mną oglądają... Chwila? Z czego ja się ciesze? -Przestańcie!-krzyknąłem i zdezorientowany wylądowałem przy jakimś starym domu. -Wejdź! -Kto to był?! -odwróciłem się gwałtownie. Nikogo nie ma. - Mo-może to tylko wiatr? -Wejdź! -Co?! -wzleciałem w górę z zamiarem, poszatkowanie tej osoby, ale znów. Cicho. -Wejdź, wejdź...! -Nie! Szybko, jak najdale... Agh.- coś złapało mnie za nogę, nie mogę się wyrwać. -POMOCY! -ściągało mnie w dół. -POMOC... -Wejdź i zostań...
Aghh! Ten głupi budzik! -Nie mogłeś, zadzwonić 2 godziny później?! -Po co ja się pytam to martwa rzecz. -Nie było pytania. -przewróciłam się na drugi bok. -Wstawaj. -Kto to powiedział?!? -tak szybko się podniosłam, że spadłam z łóżka. -Ugh. -Nagle usłyszałam kroki. I do pokoju wbiegła Atrix. -Co się stało? -Nic wielkiego. Tylko spadłam z łóżka. -wyciągnęłam do niej ręce, a ta jak na zawołanie pomogła mi wstać. -To dobrze. -stałam już o własnych siłach- A teraz, ubieraj się i na śniadanie. A wieczorem idziemy na cukierki! -wyszła zadowolona. Haha... Jak ja lubie,jak ona tak skacze z radości. Wygląda wtedy jak przygłup. -Idź, ratuj, zostań! Otwórz! -KTO TO?! -obróciłam się wokół własnej osi. Pusto. Ale coś kazało mi odsłonić roletę. Podeszłam i jednym ruchem ja odsłoniłam. - Aaaaaaaaaaa!!!!!! -za oknem była straszna poczwara z wybauszonymi czarnymi jak noc ślepiami, czarnymi pazurami, postrzępioną skórą i z kłami. Patrzyło na mnie i dobijało się do ookna. Upadłam na ziemie, z paraliżowało mnie.Mamrotałam tylko coś ze strachu, cała się trzęsłam. Nie mogłam się ruszyć, a to przyglądało mi się wielkimi przerażającymi ślepiskami. Nagle szyba zaczęła pękać. -Nie! nie! -piszczałam wniebogłosy! Gdzie się podziała Atrix?!? To coś przebiło szybę i wskoczyło do pokoju, wycofałam się szybko przerażona w kąt. -Choć! Do domu! Do naszego domu! -NIE!! Nie zbliżaj się!! -zbliżyło się do mnie, a ja patrzyłam w te ślepia. Szybko skoczyło na mnie i chyba próbowało mnie zabić. -AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!! -Lili! -usłyszałam znajomy głos. -Atrix! -O matko! -Atrix! Jak się ciesze! Atrix. -do oczu wezbrały mi łzy. -Atrix. -Lili. Co ci jest? -przytuliłam ją szybko, i poleciało mi kilka łez. (Tak, Atrix już może dotykać ludzi "tylko bez skojarzeń") -Ja... Atr...To, coś... To. -wtuliłam się mocniej. -Cicho... Cicho... - jeszcze chwile tak stałyśmy, potem zeszłyśmy na dół. Atrix zrobiła śniadanie i wypytywała co się stało. Nie mogę o tym mówić... Niestety. Siedziałam tak z kubkiem kakałka w kuchni, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. -Otworze! -Ok. -usłyszałam tylko otwierane drzwi i chwilkę potem Atrix, weszła do kuchni z Davidem. -Hej... -powiedziałam cicho. -Cze... -odpowiedział tak samo i usiadł przede mną z grobową miną. -Co jest? -zapytałam -Marshall. Nigdzie go nie ma! Jego matka mówiła, że wyszedł od niej około 9.30. A potem słuch po nim zaginął. -CO?! -krzyknęłyśmy obie na raz. -Musimy go odnaleźć. -dokończyła Atrix. -Tak! Ale gdzie go szukać? -Zapytał David. -Zniknął. Jedyne co wiemy to, to że poleciał na północny-wchód. - Z kąt? -zapytałam - Po pierwsze Hansona (matka marshalla XDXDXDXDXDXD ) widziała jak wychodził, a po drugie mamy światków... - Czyli...? - Dwóch chłopców i kilka licealistek z "Czarnego Smoka" ( I teraz wiecie dlaczego jego, matka go ostrzegała ;D ). -Aha... Wyruszamy natychmiast! -wstałam z krzesła i kierowałam się w stronę wyjścia. -Ale ty jesteś w piżamie... -poinformowała mnie fioletowłosa, a David z rumieńcem odwrócił się i krzyczał "Nic nie widziałem! Niiiiic nie widziałem!!" Hahah... Więc po tym zdarzeniu powędrowałam na górę, o dziwo okno w moim pokoju już nie było pęknięte... Hmm... -ALE PAMIĘTAJ! OBIE MUSIMY WYGLĄDAĆ JAK TAMTEJSI!! BO INACZEJ MATKA MARSHALLA CIĘ ZABIJE!!-usłyszałam krzyk z dołu. -OK!! - ugh... CO ja mam założyć, żeby tak wyglądać?? Muszę mieć inny kolor skóry! Ok.. do pracy... zielona bluzka z pandą, do tego ramoneska czarna, zielone rękawiczki, czarne slimy, czarne adidasy i czarna dżokejka. Teraz muszę pomalować skórę nie wiem... na niebiesko! O taki odcień jak Max! Więc kłóciłam się z farbkami około godziny, a potem zeszłam na dół. Usłyszałam wiele pochwał i porównań. Bardzo mi się to podobało. Ale już musieliśmy wychodzić. Więc David na korytarzu otworzył wielki portal. -Panie przodem! -Znalazł się Pan uprzejmy! A tak w ogóle gdzie idziemy? -Nie wiem. Chyba, że... Na północny-wschód od zamku. Nie wiem, czego szukamy... -Ale Lili coś mówiła, że jak to coś ją napadło to coś... -O domu... Mówiło o jakimś domu. Naszym domu...-zanim zdążyłam coś dodać Atrix, była już w środku. Potem wepchnęłam Davida, a na końcu ja. Byłam w jakimś czerwonym portalu. Nagle wszystko sie zatrzęsło mi wyrzuciło mnie na jakieś kamienie. -Auuu... To bolało! -portal znikł -Zemszczę się! A teraz pomóż mi wstać. -masowałam się po tyle. -Atrix? Rozejrzałam się w koło mnie znajdowały się tylko jakieś nagrobki, a przede mną stał jakiś ogromny stary dom. -Halo? David? Atrix? -nawet echa nie ma! -Jeśli to jakiś kawał! *kawał* *kawał* *kawał* -chciałam to mam... mrożące krew w żyłach, przerażające echo, samiutkiej śmierczi (dobrze napisałam ;3). -Wejdź! -CO?! -poczułam czyjś obecność -KTO TU JEST?! PROSZĘ WYJŚĆ! -wrzasnęłam i wstałam, po chwili zaczęłam biec. Gdy nagle przeszkodził mi kamień. -Ugh..! Wcześniej cię tu nie było! -Wejdź, zostań. Chodź, odwiedź. -słowa się w kółko powtarzały. Wstałam i znów zaczęłam biec, ale coś mnie złapało. =Zostań! Wejdź... Chodź? Odwiedź. -POMOCY!! -ciągle słyszałam te słowa... "Wejdź, zostań. Chodź, odwiedź" -POMOCY!! KTO KTOKOLWI... -...odwiedź. Wejdź, zostań. Na wieczność...
Otworzyłem oczy. Znajdowałem się w środku jakiegoś pokoju, na parterze. Powoli wstałem i obszedłem pokój dookoła. tapeta była poździerana... Na niej wisiały portrety jakiś ludzi , dosłownie. -Hmm... Ludzie. Ale jeśli ktoś pozwolił mi tu być, to może uda mi się z tond wydostać! -podbiegłem do drzwi i szarpnąłem za klamkę, a ona się urwała. - Kurwa. -Próbowałem otworzyć siłą, ale się nie udało. Więc postanowiłem troche pozwiedzać. Powoli przechodziłem po korytarzach i zaglądałem to poszczególnych pokoi. Ale jeden mnie szczególnie zaniepokoił. Był zamknięty, ale najdziwniejsze było to, że korytarz prowadzący do niego był bardzo ozdobiony. Na ścianach były co kilka metrów namalowane jakieś napisy i cały czas te same: -"Она там. Она может жить. Мир еще не открыт, потому что гнев падет на вас плохо." -Zdaje mi się, że to po rosyjsku. Ale nie jestem pewien. -Zostaw. Tajemnica, zła. -CO?! -obróciłem się i zobaczyłem ciemną postać.
-Aaaaaaaaaaaaaaaaaaa!! -Co to było?! -przylgnęłam do ściany i wsłuchiwałam się w cisze. Po chwili ruszyłam, do okna. Wyjrzałam na zewnątrz. Znajdowałam się na dość wysokim piętrze jakiegoś budynku. Odwróciłam się od okna i spojrzałam na pokój w którym siedzę od jakiś 20 min. Obdarte tapety ze ścian, obrazy jakiejś pięknej kobiety i dostojnego mężczyzny. Po chwili postanowiłam się z tond wydostać. Po raz kolejny szarpałam za klamkę, aż w końcu się urwała, zawias wypadł, a drzwi się otworzyły. -Yeah! Tak, skarbie! Byłam z siebie zadowolona, ale czułam niebezpieczeństwo. Wyszłam ostrożnie na korytarz i rozejrzałam się, pusto. Tylko podarte firany i do połowy wyblakłe obrazy. Powędrowałam po skrzypiących schodach, aż na parter. Ciągle słyszałam czyjeś kroki tuż za mną, lub czyiś oddech na moim karku. Ciesze się, że mam pas, ale w takich okolicznościach wiele nie zdziałam. Więc idę tak, i oglądam te wstrętne korytarze. Na jednym z nich były rosyjskie napisy. Ale po prostu iluminowało od tego korytarza złem. Ten kto by tam wszedł, jest po prostu idiotą i ciotą w jednym. Tak czy siak weszłam do jakiegoś dużego pokoju w którym stały drzwi do kuchni. Miałam już do nich biec gdy usłyszałam znów: -Zostań! Chwile... Wieczność! Możesz? Zostań! Odwróciłam się, a za mną stała ciemna postać. Szybko się odwróciłam do niej przodem i pasem zaczęłam się chronić. Gdy wyciągnęłam ją z cienia, ujrzałam, mnóstwo kości, krew ścięgna. Nie miała oczu i się na mnie patrzyła. Zaczęłam iść coraz szybciej do tyłu, ciągle się broniąc. -Ugh.. Agh.. Co, ty. -nie atakuj!- Chcesz?! -odepchnęłam go -Zostań. Uciekaj? Nie! Zostań... -nie ruszał nawet ustami... znaczy kośćmi -Zmieniłam zdanie bądź cicho. -znalazłam się obok wielkich drzwi, szybko się obróciłam i je zatrzasnęłam, zastawiając krzesłem. Odwróciłam się i ujrzałam postać w porwanej koszuli i z ranami na twarzy. Zaczęłam do niej biec, a ona do mnie. -Lili! -Marshall! -szybko mnie złapał i usiedliśmy na środku pomieszczenia. Siedzieliśmy, a on mnie przytulał, teraz potrzebowałam wsparcia. -Jak... Jak się tu znalazłaś? -zapytał -Ja? Szukaliśmy ciebie. -odpowiedziałam Okazało się, że oboje słyszeliśmy ten sam głos i zostaliśmy porwani. Po chwili oboje drzwi się otworzyło z jednej strony szedł ten stwór, który napadł mnie w domu, a z drugiej ten kościak. Wstałam i stanęłam. Wiedziałam, że możemy zrobić tylko jedno. On wstał zaraz za mną -Marshall, przepraszam. - przytuliłam go i pocałowałam krótko. -Przepraszam. Ale nie mam siły. -Ja też. -przytuliliśmy się do siebie, a ta bestia rzuciła się na nas. To koniec.... Spięłam się,i poczułam lądowanie na mojej głowie. -Co? -Że kurwa co? -zebrała się gromatka ludzi z mojej szkoły i demonów. -To był kawał?! -Krzyknął Marshall. -No już nie martw się! -uśmiechnęłam się słabo i zdjęłam kota Marshalla z głowy. A on na mnie spojrzał -Zemścimy się na święta... |
Gwiazdka 2013 -Świąteczna Mania
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
-Pośpieszcie się chłopaki! -krzyknęłam gdy stanęłam obok Atrix. Marshall po 2 minutach bicia się z pasami dołączył do nas. A Kastielowi najwidoczniej się nie śpieszyło... -Ah! Co ja się z nim mam!? -zapytałam siebie i zrobiłam Face Palm'a. -Już idę. Możecie już ruszać... -Aha... Jak chcesz, ale zamykam samochód. Nie weźmiesz fajek... - No tak fajki! -uśmiechnął się - Czekaj....Czekaj.... -Nie chce, obiecałem...- hahahahahhaha!! Zwycięstwo!! Tak, tak wiem... Namówiłam go, aby nie palił. No może, to zakład. Obiecał mi, że przez miesiąc przed i po świętach nie będzie palił. -Ok, widzę że się zmieniasz! Jestem zadowolona jak bobas, gdy zobaczy kaszkę bobowita....tak jak mówiłam, zamknęłam samochód i we trójkę ruszyliśmy do wejściowych drzwi. Gdy weszliśmy wszędzie było słychać świąteczną muzykę i w każdym sklepie znajdowała się jedna malutka choinecka....Było pięknie, przechodziliśmy przez tysiące sklepów (dosłownie -,-). Nie mogłam się napatrzeć na piękne ciuchy z wystaw i super dodatki, lub jakieś zabawki! Kilka razy Marshall zaczepnie próbował wmówić, że stoimy pod jemiołą, ale nie dałam się nabrać! Tak czy siak, przechodziliśmy przez te sklepy... Ale w żadnym nie było tego czego szukała fioletowłosa na pożegnanie... Niestety trafiła mi się wybredna kumpela; Eh, podobno szuka czegoś
-Zgadnij! -usłyszałam ucieszony głos, byłam zadowolona bo już mi się nudziło -Marshall? -zapytałam zadowolona -Nie! Zgaduj! -Kastiel? -Co? Nie!- powiedział głos. Wypłoszyłam się na te słowa. -Więc kto? -złapałam za rękę tego człowieczka i przerzuciłam go przez ramie, gdy wylądował na stercie ciuchów rozpoznałam te blond loczki -Dajkota... Po co za mną łazisz? -Ah, masz piękne oczy! -szybko zrobiłam się cała czerwona -Musiałeś? -zapytałam jeszcze raz, podniósł się i podszedł do mnie -A jakie ładne włosy... -zepsuł mi fryzurę, czochrając mnie! -Jeszcze raz mnie dotkniesz, a stracisz rękę -wyraźnie się wystraszył -A teraz odpowiadaj. Czego chcesz?! - Panie ekspedientki i kilka klientek przyglądało mi się. Atrix, wybierała ciuchy.... Marshall? Stał sobie spokojnie pod ścianą obok nowo przybyłego Kastiela. -Ja? -Nie, gówno w toalecie... -zmieszał się - Tak, ty! -krzyknęłam załamana -Hahhaha ja! -normalnie głupi jak but... Nie, nie będę wredna. Obrażam buty. - Zobaczyłem Cię przy "CCC ♂". I tak zastanawiałem się z kim tam jesteś. -uśmiechnął się -Eh. -wskazałam palcem na mur przy którym stali chłopcy. Ten spojrzał się na nich i skwasił się. -A to nie wszystko! - teraz pokazałam na Atrix i opuściłam głowę -Dobra... A twoja koleż... -Tak ma chłopaka to ten w czarno-niebieskich włosach. -podniosłam swój łepek - I tak nie masz z nim szans -uśmiechnęłam się niewinnie -Aha... A ty z tym co byłaś w parze na biegu na orientacje? -mina mi zrzedła -A teraz idź zanim zrobię Ci krzywdę. -spojrzał jeszcze raz na chłopców i wyszedł.... Gdy tak stałam podeszła do mnie Atrix -Znasz go? -Nie, jest dla mnie obcym człowiekiem... -podeszłam do chłopców i też stanęłam przy ścianie. Zaczęliśmy rozmawiać o mało istotnych rzeczach, gdy Atrix zdążyła wykupić prawie wszystkie rzeczy, które chciała... No właśnie prawie wszystkie...
Byliśmy już pod tym diabelskim sklepem! Sklepem ze szminkami, pudrami itp. itd. a najgorsze jest to, że jak ma się heterochromie to te baby nie dają ci spokoju.... Co i Jak i Gdzie i Jak to możliwe?! A mam czasem ochotę odpowiedzieć "Walcie się baby z cellulitem!" ;Gdy przekroczyliśmy próg zaczęła lecieć piosenka "Krzyk". Bez kitu, po co na święta taka piosenka?! Ogarnijcie się!; Rozejrzałam się wkoło, a mój wzrok zatrzymał się na Marszall'u. Był zaciekawiony wszystkim, ponieważ obchodził święta w ten sposób pierwszy raz. Nagle przekręcił głowę w moją stronę. Uśmiechnęłam się i pomachałam mu. Lubie machać ludziom. Patrzył się na mnie tymi krwisto czerwonymi oczami, aż mnie przeszedł miły dreszczyk. Podniosłam głowę, nasze spojrzenia się spotkały i czułam taki spokój...(uczucie) Miałam wrażenie, że się rozpływam, czułam że gdy on patrzy na mnie i wie co się ze mną dzieje jestem bezpieczna lecz, widok zastawił mi łeb Kastiela. -Czego? -warknęłam -Co ja ci dziś zrobiłem, że się na mnie wściekasz? -zapytał z udawanym wyrzutem -Hhahhaha -zaśmiałam się - spadaj -powiedziałam oschle -Ej, odpowiesz? - złapał mnie za podbródek -Nic. Na razie, nic. -przewrócił oczami i mnie... przytulił, bardzo mocno. Ciepły misio. Staliśmy tak razem, w tym uścisku było mi tak niezręcznie.Jego szaro-brązowe oczy były takie piękne z bliska. To co oczy Marshalla i Kastiela, tak samo mnie uwodzą? No super! Po chwili odsunęłam go od siebie i zaśmiałam sie cicho, po co się śmieje?! Pewnie pomyśli, że mi odbiło! Super, odjazd jestem szurnięta! Og, god i gadam do siebie... No nie!
- Gratulacje! Wylądowaliście w programie "Zdrady". -Kuva, co? - zapytałam zdziwiona, Kastiel stał jak wryty choć po chwili się otrząsnął. Podszedł do kolesia z mikrofonem i podniósł go za koszulę -Kto was nasłał i kogo oskarżacie? -mówił spokojnie, a za razem ostro, uuuuu Lubie to! -Spokojnie, gościu! -powiedział ze strachem, w jednej chwili obok mnie znalazł się Marshall, a tuż za nim Atrix. -Jesteśmy nasłani przez niejaką Amber. Niestety nie znamy nazwiska! -wykrzyczał przestraszony gdy zobaczył, że przybyły jeszcze dwie osoby -Mieliśmy śledzić Kastiela Browna . Jest posądzany przez wcześniej wspomnianą o zdradę. Musieliśmy mieć dowody! -Kastiel ścisnął jeszcze jego koszulę i po chwili puścił. Wziął głęboki wdech... -Nie zdradziłem jej, bo nie jesteśmy razem! -powiedział nagle coś mnie pociągnęło w stronę wyjścia-; Ale niestety dalej nie słyszałam. -Co jest? chce posłuchać tego dramatu! -Choć, nie mogę tego słuchać. -powiedział i zaproponował przechadzkę po centrum... Zgodziłam się. Po kilku minutach znów zaczął rozmowę! - To co? Jak Ci się podoba na tych przeklętych zakupach? -powiedział z udawaną odrazą -Na razie jest spoko- chodziliśmy tak i rozmawialiśmy dosłownie o niczym... Po jakiejś godzinie łażenia w te i z powrotem zaczynało mi się już nudzić... Na moje nieszczęście zauważył to Marshall. -Nudzisz się prawda? -zapytał nie patrząc na mnie -Co ja? Nie! -spojrzał na mnie z ukosa -No może... Trochę? -zaakcentowałam ostatnie słówko
Szukaliśmy ich po całym centrum! Gdzie do jasnej... Eh! Gdzie on zabrał moją dziewczynę! Fuck, zabije go! -Kastiel! Szybko znajdź ich! No... Nie wiadomo co zrobią!! -niech ta baba się przymknie, oh mam jej dość!! -Nawet o tym nie myśl kapucynko! -Co? -Słysze twoje myśli... Z resztą tylko twoje -odwróciła wzrok i pobiegła w drugą stronę -Chodź! -pobiegłem za nią. Jezu, jest strasznie szybka! Chwila... Gdzie ona jest? Stanąłem i rozejrzałem się dookoła. -Atrix? No weź! Bez żartów! -nie odzywa się. -O rany! -Zdyszany podszedłem do jakiegoś chłopaka i pytałem się czy widział itp. Gdy się rozgadaliśmy przede mną przemknęła kępka fioletowych włosów -Atrix! Czekaj! Sorry Kev-Pobiegłem za nią, zostawiając go samego. Byłem już bliski, aby ją znowu zgubić gdy nagle stanęła, a ja usłyszałem piski -Aaaaaa! Patrzcie ta dziewczyna zaraz skoczy!! -Dziewczyna? Atrix! -odwróciłem się do niej przodem, stała jak wryta i wpatrywała się w jakiś punkt. -Atrix? Co ci jest? -nie odpowiedziała, tylko podniosła drżącą rękę -L...L...Lili... -wymamrotała cicho, szybko przekręciłem głowę w tamtą stronę. Tam na jakiś 15 m wysokości stała Lili. -Ludzie!! Pomocy!! - Zamknij się babo! Zamknij się, co Ci to da?! Zrób coś, a nie się drzesz pomocy... To ona jej potrzebuje, nie ty!!-krzyknąłem na jakąś lafiryndę, która sobie po chwili odeszła -Pomóż jej... -usłyszałem od Atrix. -Lili! Lili! Popatrz tu!! -spojrzała na mnie i się lekko uśmiechnęła, pomachała mi - Kur*a Lili, nie skacz! Rozumiesz?! -o nie. -Jeśli skoczysz, zatłukę cię! -wystawiła nogę i jeszcze raz mi pomachała -A co mi to da? Nie bój się! - Zdążyłem jeszcze przeczytać z jej ruchu warg -Nawet się nie waż! - Obróciła się i skoczyła tyłem w dół - ATRIX! PAS!! SZYBKO!! -stała nieruchoma - NIE....!!! -słychać było ogólne piski -Lili... Jak mogła... -opuściłem głowę, niektóre kobiety płakały Po chwili wszystko ucichło i usłyszałem brawa, śmiechy itp. -Spokojnie kapucynko. Lili żyje... -Powiedziała stojąca obok spokojna szarooka. Zdziwiony. przebiegłem przez grupę ludzi. W środku stał ten żyd Marcin czy jak mu tam... I trzymał w powietrzu roześmianą Lili.
-Ale zabawa!! Nastraszyliśmy pół centrum! -krzyknęłam śmiejąc się, ludzie śmiali się razem ze mną. Klaskali i pytali jak to zrobiliśmy. Po kilku autografach i propozycji występu na urodzinach, grupka ludzi rozeszła się. Kiedy ludzie się rozeszli został tylko stojący jak ostatni cioł Kastiel. -Hej, degeneracie! -Marshall przywitał się radośnie -Nie pozwalaj sobie za dużo Marcin! -podszedł do nas poddenerwowany Kas, lecz gdy usłyszałam imię Marcin, zabrakło mi tchu ze śmiechu. -A ty czego rżysz?! Przez ciebie o mało zawału nie dostałem!! -Teraz wydarł się na mnie - A co ja Ci zrobiłam?! A tak! Chciałam sobie niewinnie skoczyć z 15 metrów! Koleś ten twój "Marcin" uratował mi skórę, bo linka pękła! -naburmuszyłam się jak 5-cio letnie dziecko, to prawda... Gdy Marshall pociągnął mnie za sobą zobaczyłam linę. Dzięki mojej mądrości przywiązałam do siebie cieniutką linkę i skoczyłam z tamtej wysokości, a Marshall złapał mnie w ostatniej chwili. -A-ale jak to? Ty nie miałaś żadnej linki... -powiedział Kas łamiącym się głosem -Miałam, ale pękła- obróciłam się i pokazałam mu oderwany kawałek przymocowany do mojej talii - Jak mogłaś się TAK narazić?!?! Głupia jesteś czy co?! -Próbuje udawać że nic się nie stało, ale jak skoro ty się na mnie cały czas drzesz!? To twoja wina, że wyszłam z tego sklepu, to twoja wina że poszłam z Marshallem! Wszystko to twoja wina!! -A gdzie tu moja wina?! -Jakbyś był inny dla "każdej" dziewczyny to by się te "Zdrady" nie wydarzyły -Ale on ma rację Lili -powiedziała cicho Atrix -Co?! -No tak, to wina tej blondyny a nie jego... -Jak go pierwszy raz opisywałaś to mówiłaś, że jest kretynem i jest oschły dla wszystkich! -Ale to się zmieniło... -popatrzyła na mnie, stanęłam wyprostowana -Dobra! - Jedna łza spłynęła po moim policzku -Nie mam ani przyjaciółki, ani chłopaka! -odwróciłam sie i pobiegłam w głąb centrum, słysząc za sobą tylko wrzaski Kastiela, abym wracała i wrzaski Marshalla na Atrix.
Od jakichś 45 min, siedzę pośród 4 pocieszających mnie chłopców. Przynoszą mi czekoladki, mówią abym się nie martwiła, bo to święta. Ja tylko siedziałam i słychałam, że byłam w tvn. -Dzięki chłopcy, ale możecie już iść. -powiedziałam z lekkim uśmiechem, dwóch po namowach mnie opuściło, ale zostało jeszcze dwóch... Dakota i jakiś Kevin :D -Ej, ale gdy mam iść ślicznotko? Może znów na plaże? -powiedział przybliżając się -Sp...adaj. To święta, więc... Spadaj, najlepiej z 5 piętra. - uśmiechnęłam się ładnie i kopnęłam go w tył. A Kev poleciał za nim, aby go pocieszyć. No nie! Kolejny gej? Po tych myślach dosiadł się do mnie jakiś koleś z czapką mikołaja i z jemiołą przyczepioną nad czapką. Nie wiem jaka twarz, bo miał karton na głowie...(Fajny widok) Odwrócił sie do mnie i pokazał abym dała mu całusa. -Ho, ho! -chciał mnie przytulić -Nie, dzięki! Nie przytulam kartonów. - wstałam i miałam odchodzić gdy złapał mnie za rękę - Natrent! Ej! Puść mnie! -A jak nie to co? -ten głos, obrócił mnie i teraz nie miał kartonu na głowie, staliśmy tak blisko siebie. -Co tu robisz? -spytałam cicho -Nie mogę, odpowiedzieć. Nad nami jest jemioła, a to wskazuje tylko jedno. -Ale dziś, tyle się stało... -tłumaczyłam się - Wcale nie, a po za tym zasługuje na nagrodę, za złapanie cię w powietrzu Zbliżyliśmy się jeszcze bardziej i nasze usta się złączyły. Po chwili ziemia zaczęła się trząść.
(zaśpiewali kolędnicy)
-Hahahah, to Atrix. -zaśmiałam się na samą myśl - To co? Czego powinienem mi życzyć? -Najlepiej tego, abym przeżyła wesoły rok... -Ok -po chwili okno sie wybiło. Bo nadbiegała Atrix, ze zdwojoną siłą. -Skaczemy? -Skaczemy! - wzieliśmy rozbieg i wyskoczyliśmy z okna. Marshall złapał mnie w powietrzu i odleciał trochę, a ja odwróciłam jeszcze głowę i krzyknęłam -Wesołego Nowego Rok, Atrix! - spojrzałam na nią i zdziwiłam sie strasznie! -Ej! Spokojnie! Nie dorzucisz Kastielem, aż do łaaaaał! -Kas przeleciał obok nas - Hej, Kas. -przeleciał- Pa, Kas! -Niezły ma wyrzut! (znowu zaśpiewali kolędnicy) |
Kwiecień 2014 -No chyba sobie żartujesz!
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
-Ok. Do jutra! -zawołał Kas -Do jutra! -wykrzyknęłam odchodząc w stronę drzwi. Dlaczego ja tak bardzo się do niego przywiązałam?... Weszłam do domu, zatrzaskując drzwi i zamykając je na kluczyk. Zdjęłam kurtkę, kozaki i weszłam z plecakiem na korytarz. Przechodząc przez kuchnie poczułam powiew zimnego zimowego wiatru. Przeszedł mnie dreszczyk. Spojrzałam w prawo... Otwarte okno! Podeszłam do niego i szybko je zamknęłam, podchodząc do blatu, znów poczułam ten powiew. Poszłam za zimnym powiewem, który prowadził do salonu. Z każdym krokiem robiło się jak na dworze. Wychyliłam się zza ściany i spojrzawszy na salon zobaczyłam tony śniegu... Odskoczyłam od ściany w kierunku kanapy. -Co za cioł, tu mi to zrobił!? -krzyknęłam, taa racja. Ciotka znów na wyjeździe, więc... Jestem sama w domu od 2 dni... Więc jak? Spojrzałam w lewo, drzwi balkonowe są otwarte na oścież. Moje myśli w tej sekundzie brzmiały tak: "O ku**a, O ku**a, O ku**a, O ku**a, O ku**a!!" Podbiegłam szybko do drzwi balkonowych, nie zwracając uwagi na śnieg w salonie i wyjrzałam na zewnątrz. Na śniegu były ślady butów w stronę, domu, ale w drugą już nie... "O KU**A!!!! AAAAAAA!!!!" pomyślałam.... Dobra Lili uspokój się... Będzie dobrze! Jesteś silna, nie? Pokonałaś Królową Demonów.... KU**A!! Pomocy!! ... Zamknęłam cicho drzwi balkonowe i pomyślałam, że jeśli ktoś tu jest to trzeba zadzwonić na policje. Poklepałam się po kieszeni z tyłu spodni, pusto. Zapomniałam, że wczoraj mój telefon wylądował na ścianie i spadł na ziemię w kawałkach.
Szybko ustawiłam się w jak najlepszej pozycji, aby jak najmocniej przyłożyć osobnikowi, który wejdzie do mojego pokoju. Jestem tak przerażona, że ledwo się ruszam, ale i tak nie dam się zabić! Cokolwiek, będę wrzeszczała, tak, że mu krew w żyłam zmrozi i padnie na zawał. Drzwi do mojego pokoju się otworzyły i wleciał do niego osobnik o granatowych włosach. Zamachnęłam się i już miałam przyłożyć mu, ale się powstrzymałam. -Marshall?! -Tak!! Nie bij!! -krzyknął i odsunął mój kij -Ale masz głos! I ten wrzask! -zaśmiał się - A przypierdolić Ci?! -wrzasnęłam -Nie można straszyć ludzi, w takim stanie jak ja!! -wrzasnęłam jeszcze głośniej i upadłam na łóżko - W jakim stanie? -zapytał i usiadł koło mnie -A wiesz skąd się biorą dzieci, skarbie? -zapytałam -Zaraz... Zaraz... Czy ja dobrze rozumiem? -wytrzeszczył na mnie oczy -T-Tak. -wymamrotałam i podniosłam się do pozycji siedzącej -Zostanę matką w wieku 19 lat. -Czyli, że będę tatą? -bardziej stwierdził niż zapytał Wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju...
-Kochasz mnie? -zapytałam -Tak -powiedział cicho -A... A wybaczysz mi wszystko -zapytałam z łzami w oczach -Ja... -zająknął się -T-tak..? -zapytał -Tak czy nie? -dopytałam -Tak -odpowiedział Przytuliłam go do siebie i spojrzałam w oczy, roniąc łzę... I wyszeptałam cicho... -Prima Aprilis... -zdrętwiał, a ja, jak to ja zaczęłam głośno nie powiem śmiać... tylko zanosić się histerycznym śmiechem! Stał tak drętwy jak posąg jakieś 20 min. Gdy skończyłam się śmiać, wstałam i stanęłam na przeciwko niego -To był kawał? -zapytał -tak -powiedziałam rozpromieniona\ -I to... Ta ciąża.... -Tak -wyświergoliłam -Uduszę cię! -wrzasnął i zaczęłam uciekać, Po kilku minutach złapał mnie i powiedział poważnie. -Wiesz. Mam Cię dość! -powiedział i odwrócił wzrok -Co? -zapytałam zdezorientowana -Prima Aprilis -powiedział i mnie pocałował -Kocham Cię -wyszeptałam -Ja Ciebie też -odpowiedział I oto koniec części Prima Aprilisowej!! Nie była połączona z fabułą, ale mam nadzieje, że się podobała :** |
Od Autora:[]
Bardzo bym chciała, abyście pisali komentarze. Ponieważ chce wiedzieć co o nim myślicie! Mam nadzieje, że wam się podoba ! Byłam jedną z pierwszych pisarek na jeszcze starszym forum wiki SF, więc będę się liczyła z krytyką!
UWAGA!! Mam własnego bloga. Oto link: http://slodkiflirt-fallinlove.blogspot.com/
_Kocham was wszystkich! Dosłownie :D_
~Salamandra~