W skrócie[]
Gatunek | Fantasy, Romans, Psychologiczne, Przygodowe |
Rodzaj | Powieść |
Data pierwszej publikacji | 11 grudnia 2015 |
Autor | Yavanna White |
Głowni bohaterowie/Główny bohater | Chloe Lemaire |
Rozdziały | 2 |
Status | Przerwane/Zakończone |
Wstęp[]
Chloe Lemaire to piękna Qentillka, o czerwonych oczach i długich, czarnych włosach. Razem z dwojgiem braci zabija potwory. Pewnego razu dostaje zwykłe-niezwykłe zlecenie. Kogo spotka na swej drodze? Czy w końcu złamie swą zasadę, aby w nikim się nie zakochać? Jak potoczy się jej historia?
...okej, wiem, że wstęp jest słaby, ale nie zrażajcie się, proszę ;_;
Powieść[]
Prolog
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Siwowłosy mężczyzna, o ostrych rysach twarzy i, jak na swój godny podziwu wiek, wysportowanej sylwetce, jechał na swej kasztanowej klaczy przez, śpiące jeszcze, miasteczko. Nie straszne mu były nocne potwory, zbóje czy inna hołota. Nie miał on uzbrojenia: jedyne co posiadał, to dwa miecze – jeden srebrny, a drugi stalowy, oraz odrobinę prowiantu i różnego rodzaju, niedostępne dla zwykłych śmiertelników leki i zioła. A cel on miał póki co jeden: odnaleźć dom z dzieckiem-niespodzianką. Choć do celu miał daleko i jeszcze nie świtało, wędrowiec nie zatrzymywał się. Musiał jak najszybciej tam dotrzeć. Po dwóch dniach podróży, dotarł do domu rodziny Lemaire. Mieszkali skromnie; dom był wystarczający dla dwóch dorosłych i dziecka. Dziecka-niespodzianki. Wjechał na podwórze. Była tam siedmioletnia dziewczynka, o pięknych, długich do pasa, czarnych włosach. Trzymała ona w rękach łuk i strzały, celowała do słomianej tarczy. Gdy ujrzała siwowłosego, skierowała łuk w jego stronę. Mężczyzna zaśmiał się. - Nie bój się, nic ci nie zrobię. - Ale ja mogę coś zrobić tobie. – powiedziała pewnym siebie głosem. Siwowłosy zdumiał się niezwykle tym, że tak idealnie trafił. „Będzie się nadawała idealnie” – pomyślał. - Gdzie jest twój tata? W tym momencie drzwi domu otworzyły się. Ukazała się w nich piękna kobieta, o takich samych włosach jak jej córka. - Chloe, wracaj do domu. – powiedziała, patrząc nieufnie na przybysza. – Ktoś ty? - Zastałem pani męża? - Po coś przybył? Nieznajomy chciał już odpowiedzieć, lecz w tym momencie wyszedł sam zainteresowany. Miał on brązowe włosy i piękne, czarne oczy. Na widok mężczyzny wytrzeszczył oczy. - Nie możesz… - Mogę, nawet muszę. – odparł spokojnie siwowłosy. – Tak chciało przeznaczenie. - Idźcie do domu – zwrócił się do żony. Ta, nie zadając pytań zabrała dziecko do środka i zamknęła drzwi. - Przypominam ci o obietnicy, którą złożyłeś sprzed siedmiu laty. - Ale… nie obiecywałem ci dziecka! Mojej jedynej córki! – krzyknął brązowowłosy. - W takim razie przypomnę ci, co zobowiązałeś się zrobić, gdy cię uratowałem przed pewną śmiercią. „Uratuję cię, jeśli za siedem lat, oddasz to, co zastałeś po przyjściu do domu”. Chodziło o dziecko. Wtedy drzwi domu się otworzyły. Stanęła w nich przerażona czarnowłosa. - Nie pozwolę na to. Nie przemienisz Chloe w jednego z was… w Quentiego. - Droga pani Nenneke – przerwał jej przybysz. – Twój mąż złożył przysięgę. Teraz musi się podjąć jej spełnienia. - Nigdy! – krzyknęła Nenneke. Mało kto wiedział, iż jest ona czarownicą. Zaczęła więc przygotowywać kulę ognia na Quentiego. Wtedy też, z domu wybiegła, wcześniej wspomniana, siedmiolatka. Podeszła do przybysza. - Jestem gotowa. Żegnajcie mamo, tato!– powiedziała i, choć Quenti proponował jej gestem pomoc w wejściu na konia, sama wskoczyła bez trudu na klacz. Mężczyzna również wszedł i odjechał. – Żegnajcie! Wkrótce znowu się zobaczymy! Dziewczynka nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo się myliła. - Nie zostaniesz Quentim. – szepnęła Nenneke ze łzami w oczach – Nie pozwolę na to. |
Rozdział 1 - "Nigdy więcej" (gru 2015)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
- Jesteś Quentim? Jak masz na imię? Och, powiesz mi cokolwiek?! – niecierpliwiła się Chloe. Jechała z siwowłosym już 2 godziny, i przez te 2 godziny, zadawała mu miliony pytań, a te miliony pytań on ciągle ignorował. - Więcej cierpliwości. – odezwał się w końcu mężczyzna. – Widzę, że jesteś bardzo ciekawska, więc powiem ci co nieco: tak, jestem Quentim, mam na imię Wiktor i teraz jedziemy do Valinoru. Później dowiesz się, co to za miejsce. Dziewczynka zachichotała. Wiktor spojrzał na nią pytająco. - Ja już wiem, co to za miejsce. I... już wiem, co mnie czeka. – tutaj spoważniała i zamyśliła się głęboko. „Czeka mnie śmierć, lub życie tej, która śmierć zadaje” – pomyślała. Po trzech dniach wędrówki, Chloe i Wiktor dotarli na miejsce. Valinor – była to stolica Quentich. Znajdywały się tu szare zamki, a przy nich murowane ścieżki. Placówkę otaczał las, a za nim były tereny do szkoleń młodych Quentich. Chloe, zafascynowana miejscem, rozglądała się uważnie na boki. Wiktor odesłał ją do sali jadalnej, gdzie karmiono właśnie uczniów. Sam musiał udać się na naradę... naradę Quentillską. Szedł więc przez kamienne korytarze, oświetlane świecami i zdobione czerwonymi dywanami i obrazami. Ujrzał szukane przez niego drewniane drzwi i zapukał.
- A więc – odezwał się Mistrz Quentich. – A więc, skoro dziecko jest tak... wyjątkowe, to przeprowadźmy na niej najnowsze próby. Po sali rozeszły się szepty. - Ale mistrzu – zaczął doświadczony instruktor szermierki, imieniem Philipe – przecież na nikim jeszcze nie zostały wykorzystane! I tak nasze pospolite próby przeżywa jedno na osiem dzieci! - I to jedno na osiem dzieci, jest tak tępe, że umiera od razu po tym, gdy zakończy naukę! – krzyknął wyraźnie sfrustrowany Mistrz. - A więc, ustalone. – rzekł Wiktor. – Chloe zostanie poddana najnowszej próbie.
- Aaaaaaa! Boli! – krzyczała dziewczynka. Była ona przywiązana do stołu, w laboratorium. Wokół niej stało pięć Quentillek. Już przeszło cztery godziny podawały jej wirusy, choroby, bakterie i zioła, mające ją uczynić jedną z nich. Chloe odziana była w białą szmatkę. Na skórze widniały jej różnego rodzaju znaki, krwiaki i żyły w neonowych kolorach. Krzyczała w niebogłosy tak bardzo, że jedna z kobiet zakneblowała jej usta szmatą. - Nie poddaje się. – rzekła ta, która ją uciszyła. – Ciągle walczy. Może uda jej się to przetrwać? - Nie wiem. – westchnęła druga. – Powinnyśmy w końcu zrobić sobie przerwę, nie uważacie? Wszystkie panie pokiwały potwierdzająco głową. Wyszły, zostawiając siedmiolatkę samą. Dziewczynka patrzyła na sufit. Wypluła szmatę i... zaczęła cicho płakać. - Mamusiu – szepnęła – mamusiu, gdzie jesteś? Uratuj mnie, proszę... Spodziewała się, że usłyszy głos matki. W końcu, jest czarownicą. Ale pomyliła się. Nigdy więcej nie usłyszała, ani nie zobaczyła matki. Straciła nadzieję. I przestała płakać. „Nigdy więcej nie będę rozpaczać” – postanowiła – „Nigdy więcej...” Dalsza część prób przechodziła jeszcze gorzej niż poprzednia. Dziecko krzyczało gorzej, niż rodząca kobieta. Dziewczynka... zasnęła. Quentillki poddały się. Usiadły wokół stołu, na którym leżała Chloe. - Nie udało nam się. – rzekła cicho jedna z nich. – Nie udało nam się. – powtórzyła. Siedziały chwilę w ciszy. Odczuwały wielki żal, jak po każdej nieudanej mutacji. Wszystkie zaczęły się już zbierać do wyjścia, aby wziąć czarny wór na martwych. Jednak pewna blond-włosa Quentillka została zaintrygowana. - Dziewczyny! Ona żyje! Quentillki szybko wróciły do ciała dziewczynki. I przeraziły się. Spod pięknych, długich i czarnych rzęs wychodziły... ...czerwone ślepia.
- Jak się nazywasz? - Nie mam imienia. - Ile masz lat? - Nie wiadomo. - Kim jesteś? - Nikim. Mistrz przesłuchiwał Chloe dziesięć minut po tym, gdy wezwały go Quentillki. - Hmm... z wywiadu wynika, że jest... normalną Quentillką. – rzekł do zielarek. – Zostanie tutaj. I będzie się tu szkolić.
Tak więc, Chloe Lemaire szkoliła się w stolicy do 16 roku życia. Była normalną Quentillką, jednak zawsze miała w sobie coś innego niż reszta uczniów. I nie, nie chodzi tu o jej czerwone oczy, czy o niesamowitą sprawność fizyczną, lub chociażby wielką inteligencję: większość Quentillów i Quentillek podchodzili do zabijania potworów dosyć... machinalnie. Stosowali się do wszystkich reguł walki, zasad, dobrych manier, które przy szlachetnej walce są bardzo ważne, przynajmniej według studentów i nauczycieli. Bo według Chloe nie. Miała przez to różne problemy, gdyż uczonym nie podobało się jej podejście. Narobiła sobie z tego powodu wielu wrogów. Ale i zyskała dwóch przyjaciół: Armina i Alexy’ego, którzy są bliźniakami. Podczas zabierania dzieci rodzicom, zawsze się rozdziela bliźniaki do innych szkół. Jednak oni tak silnie byli do siebie przywiązani, że Wiktor, który zajmuje się zabieraniem dzieci, zlitował się i zabrał ich oboje. Dziwne było to, że bliźniacy pamiętali swoje twarze, a nie powinni, bowiem podczas prób zapomina się wszystkie twarze, myśli, a nawet swą tożsamość. Ale nie wyróżniali się niczym specjalnym, poza tym, że mieli niesamowite poczucia humoru. Tak więc, Chloe wyrosła na piękną, czarnowłosą szesnastolatkę. Była ona obiektem zazdrości wśród Quentillek, oraz obiektem zauroczeń Quentilli. W walce uznawana za jedną z lepszych, w biegu za jedną z najszybszych, a w leczeniu ran – za jedną z najskuteczniejszych. Niestety, co noc śnił jej się ten sam obraz: obraz kobiety, która wydawała jej się tak bliska, tak podobna do niej... pytała wiele razy o to Mistrza, jednak on wtedy wpadał w zadumę i odsyłał ją do swego pokoju. Dziewczyna miała pewne podejrzenia, jednak nie chciała wyciągać pochopnych wniosków. Nadszedł dzień jej końcowego egzaminu. Tego dnia, mieli również zdawać jej przyjaciele. Trenowali długo i cierpliwie, aż w końcu miała stoczyć się walka. Pierwszy miał walczyć Alexy, na którego posłano Ramona – dosyć doświadczonego wojownika, o nie zbyt wielkim talencie, ale wielkim rozumie. Alexy powalił Ramona na ziemię i wygrał po dziesięciu minutach. Potem nastała kolej na jego brata. Zesłano na niego Davida – młodego, wybuchowego Quentilla. Bez problemu go obezwładnił. Naszedł czas na Chloe. Miała się czego obawiać, gdyż przeciwników ustalał Philipe – wcześniej wspomniany nauczyciel szermierki, który wprost nienawidził dziewczyny i starał się udowodnić na wszystkich Quentillskich zebraniach, iż jej metody są tak okropne, że powinna zostać wyrzucona. Jednak zawsze bronił ją przed tym Wiktor, któremu podobało się, co robi Chloe. Ale przejdźmy do rzeczy: wyznaczono jej Azagoga. Po zebranych wokół pola walki przeszły szepty. Azagog był jednym z najbrutalniejszych, żyjących jeszcze Quentilli. Kiedy podejmował jakąś walkę, nigdy nie była ona kończona, gdy ktoś kogoś powalił, lecz kiedy przegrany zostaje zabity. Chloe przełknęła ślinę. Odezwał się Mistrz. - Philipie, nie możesz... - Mogę, Mistrzu, mogę. Niech dziewczyna udowodni, że jej metody są skuteczne! Bliźniacy spojrzeli z przerażeniem na swą przyjaciółkę. Uspokoiła ich lekkim uśmiechem. - Dobrze – rzekła – zawalczę z Azagogiem. Wyszła na pole bitwy. W tym samym czasie, co jej przeciwnik. On od razu rzucił się na nią, jednak ona robiła sprytne uniki. Zaczęła biegać wokoło, aby zmęczyć przeciwnika. Robiła to nierówno, by go zdekoncentrować. - Walcz! – krzyknął. Ona tylko uśmiechnęła się jadowicie. - Jak sobie życzysz. – powiedziała i powaliła go. Trzymała, aż powie coś Wiktor. - Zabij. – rzekł. Spojrzała na niego z nienawiścią. - Nie. – szepnęła. – Nie zrobię tego. – puściła przeciwnika i zaczęła się oddalać. Ten, korzystając z jej nieuwagi, rzucił się na nią od tyłu. Przewidziała jego ruch i wsadziła mu miecz w brzuch. Odwróciła przy tym głowę, po czym spojrzała na Wiktora. Ten, z zawiedzioną, jak i zdziwioną miną, rzekł: - Zaliczone. Ona i jej przyjaciele dostali trzy wałachy (konie), miecze, zioła i prowiant, oraz medaliony ze znakiem Quentillskim, po czym razem odjechali, by wspólnie wykańczać potwory. Chloe jednak nie chciała zabijać potworów, które ludziom się nie naprzykrzają, i namawiała do tego bliźniaków. Jako, że Quentilli nie mogą umrzeć ze starości, wykonywali swój zawód przez wiele wieków. Z każdym kolejnym, na powierzchnię Ziemi wychodziło ich coraz mniej, ale żyły one pod różnymi postaciami, kamuflażami. Quentilli również było coraz mniej – wszystkie lekarki zostały powybijane i nie było nikogo, kto mógł tworzyć następnych zabójców. Wielu z nich zostało zabitych przez bestie. Skoro wszystko już wiecie, możemy się przenieść do XXI wieku... |
Rozdział 2 - "Zwykła-niezwykła codzienność"
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Witajcie. Nazywam się Chloe. Bez żadnych zdrobnień czy skrótów. Po prostu Chloe. Mam... uch, nie wiem ile mam lat... znaczy się... no, może o tym później. Mam dwoje braci... przyszywanych braci. Są to bliźniacy: Armin i Alexy. Armin jest czarnowłosym chłopakiem, o niebieskich oczach, niezłej budowie i niezwykłym poczuciu humoru. Oprócz tego, jest uzależniony od gier komputerowych. Z resztą, kiedy tylko wyszły elektroniczne sprzęty zakochał się w nich. Dobra, spójrzmy na Alexy'ego: niebiesko włosy chłopak (naturalnie czarno włosy, lecz gdy tylko powstały farby do włosów, zaczął eksperymentować ze swą grzywą), o twarzy takiej samej jak jego brat i takim samym poczuciu humoru. Z jedyną różnicą, że ma on różowe oczy. Nie jest to wynikiem choroby czy mutacji... po prostu, taki się urodził. No dobra, teraz ja spojrzę w lustro: mam długie do pasa czarne włosy, na końcach lekko rozjaśniane (mój drogi braciszek mnie do tego zmusił...), wzrost 1,60m (no to poszalałam...), smukłą sylwetkę i czerwone oczy. Są one wynikiem testowej mutacji. Niestety, borykam się przez to z różnymi wyzwiskami, poniżaniem... ale nic sobie z tego nie robię. Za to moi bracia - a i owszem. Co do naszego wieku... żyjemy od XV wieku. A teraz jest XXI. Czyli żyjemy sześć wieków. Niezły wynik. W dowodach natomiast, mamy po siedemnaście lat. A jeszcze miesiąc temu mieliśmy 26 lat. Proste wyczyszczanie pamięci. Ach, nie powiedziałam, dlaczego tak się odmładzamy i postarzamy; dostajemy misje od... pewnych ludzi - nieludzi, za które nam płacą. Głównie polegają one na zabijaniu potworów. Myślisz, że potwory nie istnieją, ani nie istniały? Mylisz się. W dawnych czasach, częściej wychodziły one na powierzchnę ziemi. Stąd też wzięły się różne bajki, mity, legendy o bestiach. Jednakże zaczęły się bać i zostają tam, gdzie ludzkie oko nie sięga. Ale niektóre wychodzą... i właśnie za to nam płacą. Utrzymujemy się tylko z tego. A teraz trochę o naszej teraźniejszej misji: mamy za zadanie chodzić do Słodkiego Amorisa, liceum w mieście Docce. Według naszego zleceniodawcy, krążą tam różne plugastwa. Pochodzimy tam, zobaczymy. Obudziłam się o 11:00... ej, nie czepiaj się! Dzisiaj jest jeszcze niedziela! Niczym zombie zwlekłam się z łóżka w piżamie. Poszłam do kuchni. Zastałam tam żywo gadających braciszków. Podeszłam do lodówki i wyciągnęłam lody. Usiadłam na hokerze i zaczęłam wżerać. - Siostra, jeść tak lody z rana? - Jakiś płobłem? - spytałam z pełną buzią. - Tak, bo będziesz grubasem. - rzekł Armin. - I wam to będzie przeszkadzać? - Tak! Bo to na nas się potem wyżywasz: "Łeeee, jaka ja jestem grubaaa! Muszę mniej jeść! Nie będzie już w domu słodyczy!", po czym sięgasz po czekoladę i się na nas wydzierasz, że tak niezdrowo się odżywiamy! - powiedział Alexy. - Bo strasznie źle się odżywiacie! Ja jem zdrowo! - Bo lody są zdrowe, tak? - Tak! Bo to nie są lody czekoladowe, tylko pistacjowe, a one są lekkie! - Oczywiście... oddawaj to! - Armin zabrał mi słodkość w błyskawicznym tempie. Podniósł pudełko bardzo wysoko... znaczy się, dla mnie wysoko - dla niego, to było lekkie uniesienie ręki. Musiałam wylądać, jak jakaś mała, nieporadna dziewczynka przy tym wielkoludzie. Zaczął bawić się razem z Alexy'm w Głupiego Jasia. Po jakimś czasie sobie odpuściłam i, zrezygnowana, uwaliłam się na kanapie w naszym salonie. Właśnie, wspominałam, jak wygląda nasze mieszkanie? Nie? No to opowiem. Mamy tu trzy sypialnie, salon razem z kuchnią, łazienkę i przedpokój. Są one urządzone w nowoczesnym stylu. No, oprócz naszych sypialni; Armin ma ją urządzoną w stylu typowego no-life'a, Alexy, jakby ktoś mu tam narzygał tęczą (z resztą, on sam się tak ubiera), a moja jest w uroczym stylu wiktoriańskim. Kiedy tak leżałam, poczułam na sobie coś ciężkiego i ciepłego. To był mój wilk, Meriadok. Miał on białe, gęste futro, szare ślepia i nieprzyjazną mordkę. Na większość osób, które do mnie podchodziły, warczał, szczekał. Jednak kiedy jesteśmy w domu, zachowuje się tak... och, po prostu jest cudowny! To taki prawdziwy przyjaciel. No cóż, w końcu spędziliśmy razem trzy wieki... on również nie może umrzeć ze starości. Stało się tak, kiedy byłam na misji w XVII wieku. Miałam zabić Białego Smoka. Wykończyłam gada, jednak z wielkim uszczerbkiem na zdrowiu. Merry był jeszcze młodą psiną. Widział, jak zakrwawiona próbuję znaleźć szlak. Na początku po prostu mnie obserwował, lecz gdy upadłam, podbiegł do mnie i zaczął przynosić drogocenne zioła. Oczywiście, jako czworonożny, nie mógł mi ich zaaplikować, lecz i tak było to dla mnie wiele, bo byłam w stanie uleczyć swe rany. Uzdrowiona, postanowiłam zabrać wilka. Niestety lub na szczęście, trochę ziół wylało mu się na mordkę i od tej chwili żyje tak, jak ja. Tyle, że jest zwierzęciem. I nie jest płatnym mordercą. - No weź, bo zrobimy się zazdrośni. - wyszczerzył się Armin. - Jak masz problem, to też możesz się obok mnie uwalić, a nie marudzisz. Wtedy poczułam, jak Armin mnie przytula. Zaraz po nim dołączył się Alexy. Udane z nas rodzeństwo. Nie zdając sobie z tego sprawy - zasnęłam. |
Rozdział 3 (WKRÓTCE)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Wkrótce/Nigdy... |
Od autora[]
Lubię placki i ćpam kakałko.
A tak na serio, to nie lubię placków, a kakałka nie brałam od sześciu miesięcy :(
Miłego dnia/ranka/popołudnia/południa/wieczoru/nocy/dnia w innej czasoprzestrzeni/czegokolwiek innego :)