- Do rogu Lucyfera... - zaklął szpetnie wojownik Albedanii. - Jesteśmy za słabi... Za... słabi...
- Nie kłam! - krzyknęła Ariana. - Jesteś silny! Naprawdę silny! Musisz dać radę!
Kable wysypywały się tak szybko jak wodospad Niagara, było ich bardzo dużo, ponieważ ręce Dracana w całości były robione z części przeznaczonych dla maszyn, a nie ze specjalnego materiału dla jego gatunku.
Twór smoka ametystowego oraz szafirowego powoli podniósł się tworząc ze swojej drugiej dłoni miecz, zaczął szarżować na piekielnego stwora, który raz po raz unikał jego ciosów, ale nie najrzadziej obrywał bardzo mocno. Ariana starała się ciągnąć nieprzytomnego Waszyngtona po głębokim piachu, ale nie dawało to żadnego efektu, ze wściekłości zaczęły z jej oczu lecieć pojedyncze łzy.
- Waszyngton! - krzyknęła. - Musisz mi robić to akurat teraz kiedy mamy umrzeć!
Wojownik kątem oka spojrzał na kuzynkę Diany, ale nie przerywał boju. Ogromna samica Atandy wyglądała jakby dostała szału, ponieważ miotała ogonem raz w jedną stronę, a raz w drugą.
Tymczasem nieprzytomny Lysander leżał pod ścianą, czyli tam gdzie oberwał, a Diana sparaliżowana przez zaklęcie dalej leżała na kolanach zabijaki i oglądała to starcie nie mogąc nic zrobić.
- To ja wam mówię, te słodycze były przepyszne! - zachwalała wypieki Dalii Antigone.
- Oj tam, oj tam. Lepsze Astarot robi. - odparł charakter od pogody.
- Ej... - tutaj odezwała się Diana. - Nie pomagacie mi.
- Inez jest jeszcze nie aktywna, a ja nie mam zamiaru naprawiać Dracusia. - Burknęła Antigone oblizując szpony z lukru.
- Dalio! - wrzasnęła Diana. - Ruszaj się, nie mamy czasu!
Dalia podniosła się niechętnie z miejsca, ale po chwili znowu usiadła.
- Nie chce mi się. - powiedziała obojętnie zarazem bawiąc się włosami Antigone, które również były usmarowane od pudrowego lukru.
Po paru chwilach można był usłyszeć jęk i przeciągnięcie się, Lysander powoli wstał i otrzepał się jakby nigdy nic. Rozłożył cztery pary skrzydeł, ale anielskich.
- Długo mnie coś nie było, technika strasznie poszła do przodu. - Powiedział białowłosy. - Nie, nie wypuszczę Cię dopóki nie uwolnimy twoich przyjaciół i twojej dziewczyny.
Zabijaka wytrzeszczył oczy, po czym cofnął się na czerwonym fotelu o cztery stopy.
- Co to ma być?! - krzyknął mężczyzna, a chłopak przechylił głowę.
- Hybryda. - odrzekł. - Jestem hybrydą.
Astarot wpatrzona w osiem śnieżnobiałych, anielskich skrzydeł zamyśliła się. Chciała ruszyć się z miejsca, ale na razie jej kosa nie była potrzebna.
- To nie jest twoja dziewczyna? Szkoda, bo całkiem niezła. - rzekł spokojnie anioł po czym zaczął machać rękami przed sługami mężczyzny, na to one zamieniały si w pył i lądowały w postaci węgla na podłodze.
- Dobrze synie Andersa, czy czymkolwiek jesteś... - tutaj słowo się urwało.
- Nie mów tyle, wydajesz się spragniony. - chłopak z dwukolorowymi tęczówkami uśmiechnął się. - Może trochę święconej wody?
- Po moim trupie! - wrzasnął morderca i uruchomił portal znajdujący się na sali.
Piach zaczął latać we wszystkie strony, kable, które wcześniej wysypały się zaczęły biec w stronę dziwnego lustra, Ariana krzyknęła przeraźliwie głośno, a Dracan już od dawna stracił drugie ramię, przez co był zmuszony walczyć nogami, ale nie było już czasu.
- Naprawdę? - spytał białowłosy unosząc brew. - Oklepane.
- Ale wystarczająco dobre by pozbyć się wszystkich twoich sług. - Odparł.
Kiedy dziewczyna usłyszała krzyk Dracana wybudziła się pod swoją pospolitą postacią, jedyne co posiadała to skrzydła, które umożliwiały jej dezorientację przeciwnika.
- Twoja śpiąca królewna się obudziła. - powiedział anioł. - Naprawdę nie spytasz jej o to? Młody!
- Ja już nie wiem co się tutaj dzieje. - powiedziała Diana, której do tej pory kręciło się w głowie.
Po chwili zabójca został odesłany do Piekła, a bohaterowie dotarli na arenę. Zastali tam wojownika Albedanii, który nogami próbował przytrzymać się piachu, a jego szyje oplatały nogi kuzynki Diny, która trzymała nieprzytomnego czarnego kota. Kiedy demonica postanowiła podbiec do opiekuna jego porwało aż przed lustro.
- Dracan! - Wykrzyknęła, po czym chwyciła nogę tworu smoków. - Damy radę, nie panikuj!
- Boję się. - Powiedział cicho. - O Ciebie się boję, że tyle się dla mnie poświęcasz.
- Spokojnie! - odparła. - Dla Ciebie zrobię wszystko, pamiętasz?
Jedyny procesor wojownika Albedanii zrobił się różowy, na odłamanej stronie jego hełmu pojawił się uśmiech.
- To i tak już koniec. - powiedział spoglądając na lustro.
- Co ty bredzisz?! - krzyknęła dziewczyna usiłując zaciągnąć Dracana choćby o metr od portalu.
- Panicz Lysander został porwany na drugi koniec areny wraz z innymi, nie zdąży nam pomóc. - i tak się działo, anioł został rozpłaszczony jak mucha na drugiej stronie widowiska.
- Przecież masz mnie!
- Nie dasz rady, jesteś za słaba, a ja nie mam rąk, tylko kable. Nie uda się... - Tutaj Diana go pocałowała, aby przestał gadać, nie wiedziała co ją poniosło.
Tydzień później można było ujrzeć twór smoka ametystowego oraz szafirowego z naprawionymi rękami, Waszyngtona zdrowego i wesołego, a Arianę spokojną i zaradną. Dało słyszeć się trzask drzwi, pięć zaklętych osobowości rzuciło pomięty, czarny płaszcz na fotel, za nią natychmiastowo wszedł Lysander, który chciał wszystko wyjaśnić. Dziewczyna weszła zakrążyła dwa kółka po czym skierowała się w stronę swojego pokoju, wojownik Albedanii chwilę obserwował swoją Panią, a po tym bezradnego białowłosego. Diana okrążyła stara szafę i otworzyła drzwi balkonowe, po czym oparła się o nie.
- Nawet nie próbuj. - burknęła.
Lysander chwycił się za skronie, a wtedy powoli wszedł Dracan.
- Który już dzień z tobą nie rozmawia? - spytał wojownik Albedanii.
- Już piąty, a jak z tobą? - odparł białowłosy.
- Czwarty.
Lysander parsknął i otworzył usta by coś powiedzieć, ale wojownik w zbroi Albedanii pokręcił głową na znak, że on chce coś powiedzieć.
- Panienko Dalio, wiem, że panienka nie ma zamiaru mnie słuchać, ale proszę dać mi chwilę. - mówił cicho Dracan. - Bałem się. Nigdy w życiu się tak nie bałem. Ten moment był nieunikniony, nie mieliśmy pojęcia co robimy, co będziemy robić, i czy w ogóle przeżyjemy. Przede wszystkim panienka powinna cieszyć się tym, że mamy pojęcie o tym, że Panicz Lysander posiada niezwykłą umiejętność.
- Gdybyś nie wzbudził we mnie Inez to już by Cię nie było, sługo. - powiedziała Diana kładąc duży nacisk na słowo "sługa". - Inez pojawia się wtedy jak ktoś mnie zauroczy. Miałeś powód, wydałeś się.
- Ale to nie wyjaśnia tego, że musisz być wściekła na mnie. - Rzekł Lysander po czym przybliżył się do córki Irvin'a, która zamieniając się w Astarot o kamiennym wyrazie twarzy osadziła ostrze kosy pod jego szyją, wystraszył się.
- Bo tatuś uciekł z aniołkiem. - wyszeptał cichy charakter. - Jest jeszcze coś czego nie wiem?
Białowłosy westchnął po czym przymknął oczy. Wokół niego pojawiły się pięć duchów, Każdy z inną parą skrzydeł, lecz ostatni duch nie posiadał ich i był całkowicie rozmazany, wydawał się bardzo senny. Pozostałe duchy uśmiechały się i tryskały żywotnością, jeden z nich posiadał motyle skrzydła, drugi zaś ważkowate, pozostałe demoniczne oraz aniele. Po chwili hybryda z różnorodnymi tęczówkami otworzyła oczy, a podobizny rozpłynęły się w powietrzu.
- Prawdziwy Lysander nie istnieje już od dwustu lat. W dziewiętnastym wieku wstąpiłem w jego ciało pod postacią syna Andersa, pozostałe podobizny są moimi braćmi i kuzynami. - Uśmiechnął się, ale smutnie, byle jak. - każdy z nich posiada inny tatuaż, ja go nie mam.
Astarot podeszła do syna Andersa i przytuliła go po czym rozpłakała się z lekkim uśmiechem na twarzy.
- My... Rozumiemy... Rozumiemy... Cię... - słowa urywały się, ale hybryda wiedziała o co jej chodzi, jego demonica miała w sobie zaklęte pięć sióstr od czasów wczesnych Chrześcijan.
Procesory Dracana cały czas w purpurze dawały oznakę zazdrości, a on sam już od dawna siedział na kanapie ze złożonymi rękami na piersi i głową zwróconą w lewo, czyli w okno. Waszyngton cały czas z opatrunkiem na głowie i podbitym okiem siedział tuż obok niego pochłaniając zaskakującą lekturę Stephena King'a pt. " Cmentarz Zwieżąt", a raz po raz spoglądał na zamyślonego Wojownika Albedanii, który ramiona miał poobwijane grubą taśmą.
- Mam ochotę na pizzę. - powiedział obojętnie przerzucając kolejną stronę książki. - Ale taką z cukrem pudrem, cukierkami i kremem orzechowym.
- To zjedz sobie placek. - odparł dość niskim głosem Dracan.
- Zazdrosny o swoją "Panią"? - zachichotał Mały Szatan zamykając książkę.
Twór smoka ametystowego oraz szafirowego milczał.
- Oj, nie bądź taki jadowity. Chcę pomóc, a już i tak wszystko doszczętnie spierd*liłeś. - Tutaj kot zaniósł się tak głośnym śmiechem, że o mało nie spadł z kanapy.
- Nie zakłócaj ciszy, bo komary straszysz. - mruknął Dracan. - Żałuję tego, że nie pogoniłem tego cienia... Wtedy bym zdążył odciągnąć panienkę Dianę od kręgu. Jestem słaby.
- Bo nie potrafisz być brutalny. - zakończył rozmowę Waszyngton. - Musisz się nauczyć.
Witam! Ta część mi się tak zepsuła, że moja kuzynka czytając ją w moim notatniku łapała się za głowę, ale mam nadzieję, że się podobała. Zapraszam do komentowania i oceniania. Pozdrawiam.
|