Powieść |
W skrócie[]
Gatunek | Romans, Fantasy |
Rodzaj | Powieść |
Data pierwszej publikacji | 12 września, 2014 |
Autor | RoseAngelI |
Główny bohater | Rose Salvatore, Kastiel |
Części | 29 |
Status | w toku |
Powieść[]
CZĘŚĆ 1 (wrz 12, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Siedziałam na parapecie. Zimne, nocne powietrze owiewało mnie. Gryzłam końcówkę ołówka. Nie miałam pomysłu na nową piosenkę. Zła rzuciłam notatnik na podłogę, na której zalegała masa pogiętych w kulki kartek. Spojrzałam na księżyc. Pełnia. Nigdy nie lubiłam tej fazy księżyca. Nie mogłam zasnąć. Podkuliłam nogi, objęłam się rękami i położyłam głowę na kolanach. Samotność... Smutek... Rozpacz... przygnębiały mnie. Dziś rano widziałam swoich rodziców po raz ostatni w życiu. Już nie przytulę się do mamy, nie pośmieje się z tatą. Nigdy... - Nie chcę tak żyć. - powiedziałam na głos. Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Pozwoliłam im, żeby pociekły po mojej twarzy. Jutro muszę być silna. Nie pokazywać po sobie bólu jaki mam w sercu. Dziś mogę płakać, rozkleić się. Schowałam głowę pomiędzy kolana. Po pewnym czasie usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. - Rosa... co się stało? - to był mój brat. W jego głosie słuchać było troskę. Podszedł do mnie i przytulił mnie. - Mała damy radę. Mamy siebie. - powiedział do mnie. W tych słowach była jakaś nadzieja. Przytuliłam go. Uspokoiłam się na tyle by przestać płakać. Odsunęłam się od niego. - Już dobrze? - zapytał mnie ze smutnym uśmiechem. Kiwnęłam głowa. - To idź teraz spać. Jutro idziesz do szkoły. Rodzice nie chcieli by żebyś zawaliła ostatni rok. - zeskoczyłam z parapetu. Położyłam się do łóżka. David przykrył mnie kołdrą. Podszedł do drzwi. - Dobranoc mała. - powiedział. - Dobranoc. - odpowiedziałam a brat wyszedł z pokoju. Spojrzałam na otwarte okno. - Dobranoc mamo. Dobranoc tato. - powiedziałam cicho. Zimny powiew wiatru owiał mnie. Zamknęłam oczy i odpłynęłam. |
CZĘŚĆ 2 (wrz 13, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Następnego dnia obudziły mnie budzik. Zmęczona zwlekłam się z łózka. Krokiem zombie wyszłam z pokoju i zeszłam po schodach, kierując się w stronę kuchni. Kiedy tam doszłam wyjęłam miseczkę i płatki. Postawiłam je przed sobą na blacie i utkwiłam w nich wzrok. Westchnęłam i odłożyłam rzeczy na miejsce. Nie jestem głodna. Powłóczyłam nogami do mojego pokoju. Kiedy tam weszłam wzięłam z szafy czarne leginsy i biały, luźny sweter do połowy uda. Poszłam do łazienki i wzięłam prysznic. Ubrałam się, rozczesałam włosy i pomalowałam rzęsy. Kiedy skończyłam spojrzałam na siebie w lustro: kościotrup,na długich nogach o bladej wręcz białej cerze. Długie włosy, koloru brązowo-rdzawego, układały się lekko falami. Najbardziej dziwaczna rzeczą w moim wyglądzie są oczy koloru jasnego fioletu. Tak, fioletu. Jestem dotknięta chorobą zwaną Alexandra's Genesis. Nie powoduje ona żadnych poważnych zmian w organizmie. Odeszłam od lustra, sprzątnęłam po sobie łazienkę i wyszłam z niej. Poszłam do siebie. Spakowałam segregator i folder z pracą domową do torby. Pościeliłam łóżko i zamknęłam okno, które całą noc było otwarte. Wzięłam telefon i sprawdziłam godzinę. 8:40. Za godzinę mam zajęcia w szkole Założyłam jeszcze na szyję srebrny łańcuszek z jaskółką. Wzięłam torebkę i kurtkę i zeszłam na dół do korytarza. Ubrałam czarne conversy, kurtkę i szalik. Wzięłam klucze od samochodu i wyszłam z domu. Poszłam do garażu. Wsiadłam do mojego samochodu i wyjechałam z podwórka na ulice. Wjechałam na główną drogę i skierowałam się w kierunku liceum. Drogę pokonałam w stosunkowo krótkim czasie. Zajechałam na parking szkolny i zaparkowałam na swoim ulubionym miejscu niedaleko wejścia do budynku. Pech chciał, że musiałam chodzić do szkoły dla... hym... jak by to ująć... "nadzianych". Większość uczniów była dziećmi jakiś gwiazd czy polityków. Reszta po prostu miała bogatych rodziców. Ja zaliczałam się do tej "reszty". Wzięłam torbę i wysiadłam z samochodu. Sprawdziłam godzinę na telefonie. Mam jeszcze pół godziny do zajęć. Weszłam do szkoły i poszłam do swojej szafki. Zostawiłam w niej kurtkę i szalik. Wzięłam notatnik i wyszłam na dziedziniec. Usiadłam na ławce pod drzewem. Zaczęłam zapisywać na kartce pomysł nowej piosenki. Nagle ktoś zasłonił mi oczy. Westchnęłam. - Zgadnij kto to. - wyszeptał rozbawiony do mojego ucha. - Kastiel daj sobie spokój. Nie jestem w humorze. - chłopak zabrał ręce z moich oczu i westchnął przegranie. Usiadł na ławce koło mnie. Zapisałam dalszą część piosenki. Kiedy skończyłam wrzuciłam notes do torby. - Co tobie? - Kastiel zapytał tym swoim olewczym tonem. - Nic. - odpowiedziałam. Wstałam z ławki, wzięłam torbę i weszłam do szkoły. Czułam na plecach zimne spojrzenie chłopaka. Nie łączy mnie z nim nic. Pomagam Kastielowi i Lysandrowi w ich piosenkach. To wszystko. Denerwuje mnie jego zachowanie.Zadzwonił dzwonek. Poszłam na swoją pierwszą lekcję - historia USA. Na szczęście szybko mi minęła. Kiedy się skończyła poszłam do swojej szafki, wzięłam książki na kolejną lekcję i poszłam do klasy. Po tej lekcji miała przerwę na lunch. Poszłam do Cafeterii. Wzięłam swoją ulubioną kawę i poszłam usiąść do stolika. Po krótkim czasie usłyszałam moją przyjaciółkę - Rozalię. - Ros tak mi przykro. - powiedziała do mnie kiedy podeszła do stolika. Był z nią jeszcze Lysander i Kastiel. - Słyszałam co się stało. - usiadła koło mnie. - Nie mów nikomu. - powiedziałam do niej. Kastiel usiadł na przeciwko mnie a Lysander obok niego. - A co się stało? - zapytał Kastiel. Spojrzałam na niego oczami bez emocji. Kastiel był cholernie przystojny, nawet mimo czerwonych włosów, które może i dodawały mu jeszcze więcej uroku. - Halo! Ziemia do Rosy. - pomachał mi ręką przed oczami. Ocknęłam się. Chłopak uśmiechnął się szyderczo. - A więc, jeśli chcesz to powiedz co się stało Rosa. - powiedział Lysander. Wzięłam głęboki wdech. - Moi rodzice zginęli 3 dni temu w wypadku samochodowym. - powiedziałam. Poczułam jak do oczu napływają mi łzy. Spróbowałam je powstrzymać co nie udało mi się. Jedna łza spłynęła mi po policzku. Odwróciłam głowę od nich. - Rosa naprawdę bardzo mi z tego powodu przykro... - zaczął Lysander. - Chodź tu. - odwróciłam się do Rozalii, która mnie przytuliła. - Pamiętaj, że zawsze masz nas - swoich przyjaciół i najlepszego starszego brata na świecie.- powiedziała do mnie. - Dziękuje. - powiedziałam. Uspokoiłam się a Rozalia puściła mnie. Spojrzałam na Kastiela - patrzył coś w telefonie. - To co się stało? - zapytał mnie. Mam ochotę go rozszarpać. - Ty debilu! - rzuciła Rozalia. - Kastiel jak tak mogłeś olać Rose? - zapytał mocniej Lysander. - Dziewczyna do mnie napisała. Musiałem odpisać. - powiedział. "Najlepszy przyjaciel" no chyba w snach. - Rodzice Rosy zginęli w wypadku 3 dni temu. - powiedział spokojnie Lysander. Spojrzałam na Rozę. Miała ochotę przywalić Kastielowi. Sama bym to zrobiła. - Aha, współczuje. - powiedział olewającym tonem. Znowu klikał coś w telefonie. - Ech... - westchnęłam tylko. Napiłam się kawy. - Nie idę dziś na próbę. - powiedziałam. - Co?! - Kastiel wkurzył się. - To co słyszałeś: "Nie idę na próbę". Nie mam siły. - odpowiedziałam bez emocjonalnie. - Ale musimy przećwiczyć tą nową piosenkę. - To sam sobie ćwicz. - powiedziałam. Wzięłam ostatni łyk kawy. - Ja nie idę. - wstałam od stolika. Wywaliłam puste opakowanie po kawie i poszłam wziąć książki na moja przed ostatnią lekcję. Poszłam pod salę. Kiedy doszłam zadzwonił dzwonek i zaczęła się lekcja. Ostatni był w-f, na którym biegaliśmy. Lekcje minęły mi wyjątkowo szybko. Wyszłam ze szkoły i poszłam w stronę swojego samochodu. Na parkingu kręciła się masa ludzi. Nie lubię tłumów, czuję się wtedy nieswojo. Spojrzałam w stronę mojego samochodu. Opierał się o niego Kastiel. Westchnęłam i podeszłam do samochodu. - Co chcesz? - rzuciłam do niego zimno. - Sorrki księżniczko. - powiedział szyderczo. Otworzyłam drzwi od samochodu i wrzuciłam torbę. - Super. A teraz jeśli pozwolisz chcę jechać do domu. - powiedziałam oschle. Kastiel odsunął się od samochodu. Wyjechałam z parkingu i pojechałam w stronę domu. Zajechałam na podwórko i zaparkowałam. Poszłam do domu. Kiedy weszłam do środka panowała perfekcyjna cisza. Zdjęłam buty i mimowolnie posmutniałam jeszcze bardziej. Zawsze jak wracałam mama witała mnie uśmiechem z kuchni a tata pytał jak w szkole i opowiadałam mu wszystko. Weszłam do kuchni. Na blacie leżała kartka, przeczytałam ją: " Wrócę późno z pracy. Odrób lekcje i jak możesz posprzątaj trochę w domu. Rezerwuj wieczór dla mnie, filmów i popcornu. David" Uśmiechnęłam się lekko. Poszłam do swojego pokoju. Torbę rzuciłam na biurko, padłam na łóżko. Podniosłam się po chwili i wzięłam swoją gitarę. Zaczęłam grać i śpiewać piosenkę, którą ostatnio skomponowałam. Pochłonęłam się w grze i śpiewie. Zawsze mnie to cieszyło, poprawiało humor. Zagrałam ostatnią nutę. - No,no nieźle muszę przyznać. - przestraszyłam się. Spojrzałam w stronę drzwi. Kastiel stał oparty o framugę. - Kretynie wystraszyłeś mnie! - krzyknęłam. Kastiel zaśmiał się i podszedł do mnie. - Przepraszam księżniczko. - powiedział pochylając się w moją stronę i patrząc mi w oczy. Odwróciłam wzrok i odłożyłam pośpiesznie gitarę. - Co chcesz? - zapytałam go oschle. - Po pierwsze chcę cię przeprosić za tam to w szkole. - usiadł na łóżko koło mnie. Patrzyłam w stronę ściany.- A po drugie: szczerze mówiąc nie wiedziałem, że aż tak dobrze śpiewasz i grasz na gitarze. - Daj mi spokój. - chciałam być sama. - Ale nie mogę. - odpowiedział poważnie. Spojrzałam na niego. - Nie teraz. - przybliżył się do mnie. - Dlaczego? - odpowiedziałam miękko. - Podejrzewam co czujesz. W takich sytuacjach zostanie samym może źle skutkować. - powiedział. Pochyliłam głowę. Łzy napłynęły mi do oczu. Może on miał rację? Zaczęłam płakać. - Ej, nie płacz. - powiedział trochę zażenowany. - Daj mi spokój. - powiedziałam. - Chodź tu. - Kastiel objął mnie rękami i przyciągnął do siebie. Przytuliłam się do niego. Dał mi się uspokoić. Po pewnym czasie przestałam płakać. Słyszałam bicie jego serca. - Wszystko okej? - zapytał. - Tak. - powiedziałam cicho. Kastiel odsunął mnie ale wziął moją twarz w ręce i zmusił do patrzenia na niego. - Pamiętaj: masz mnie, Roze i Lysandra. Jest jeszcze David. Nie jesteś sama. - powiedział. Przybliżył się do mnie a nasze twarze dzieliły milimetry. Patrzyłam w jego ciemne oczy. Zakochałam się w Kastielu już dawno. Ale on nigdy nie zwracał na mnie uwagi. Byłam dla niego przyjaciółką, nikim więcej. - Rose... - powiedział delikatnym głosem. Przybliżył się jeszcze bardziej. - Twoje oczy są jak otwarta księga... - powiedział szeptem, który ogarnął moje ciało. - Nie dla każdego jestem otwartą księgą... - odpowiedziałam mu. Kastiel delikatnie dotknął swoimi ustami moich. Zaczął mnie całować powoli ale bardzo namiętnie. Zamknęłam oczy. To było piękne. W tym całym nie szczęściu, które mnie otaczało czułam się szczęśliwa. Po dłuższej chwili Kastiel zakończył nasz pocałunek. Odsunął się odemnie. Otworzyłam oczy. Uśmiechał się lekko nie wypuszczając mojej twarzy z rąk. Nie wiedziałam co robić. Wstyd mi to przyznać ale całowałam się po raz pierwszy w życiu. Nie miałam też nigdy chłopaka. Mimo tego, że latali za mną wszyscy chłopcy z liceum jakoś nie mogłam wybrać tego jednego. Widziałam tylko Kastiela. Reszta mnie nie obchodziła. Kastiel zabrał ręce z mojej twarzy. Nie chciałam żeby się odemnie oddalał. Zarzuciłam mu ręce na szyje i przytuliłam się do niego. Kastiel był spięty. Czułam to. - Proszę... nie zostawiaj mnie... nie chcę być sama... - powiedziałam wtulona w jego pierś. Jego ręce delikatnie zaplotły się wokół mnie. - Nie będziesz nigdy sama. - powiedział. Oddychałam zapachem Kastiela: słodki korzenny zapach. Robiłam się coraz bardziej spokojna. Wreszcie odsunęłam się od niego. Patrzył mi w oczy. - Wszystko dobrze? - zapytał lekko uśmiechnięty. - Tak. - odwzajemniłam uśmiech. Nagle zaczął dzwonić mój telefon. Wstałam z łóżka i podeszłam do biurka. Wyjęłam telefon z torby i spojrzałam na wyświetlacz. Szok. Angel. Odebrałam szybko. - Rose! Mam dla ciebie niespodziankę! - krzyknęła do telefonu. Angel była najstarsza z naszej trójki rodzeństwa. Rzadko bywała w domu, ponieważ albo ma trasy koncertowe, albo nagrywa płyty lub ma konferencje. Prawdziwy człowiek show biznesu. - Angel! Jaką masz niespodziankę? - cieszyłam się, że moja siostra do mnie zadzwoniła. Ostatni raz widziałyśmy się na pogrzebie. - Marsz na dół i otwieraj drzwi! - powiedziała. Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na łóżko. Pobiegłam do korytarza i otworzyłam drzwi. Moim oczom ukazała się moja siostra. - Viola! - powiedziała. - Angel! - rzuciłam jej się na szyję. - Jak dobrze że jesteś! - odsunęłyśmy się od siebie. Siostra złapała mnie za ręce i zaczęłyśmy piszczeć i skakać w koło. - Ciszej bo mi zaraz bębenki w uszach wysiądą. - powiedział Kastiel. Skończyłyśmy z Angel piszczeć i skakać. Spojrzałam na chłopaka: stał na schodach oparty o ścianę z rękami skrzyżowanymi na piersi. - Ach, sorrki. - powiedziałam do niego. - Kastiel to jest moja siostra Angel. - pokazałam rękę na dziewczynę. - Angel to jest mój kolega Kastiel. - Hej. - powiedziała miło Angel. - Cześć. - odpowiedział jej Kastiel. Spojrzałam na schody do domu. Piętrzyły się na nich stosy walizek i torb. - Eeee, Angel. - zwróciłam się do siostry. - Zostajesz w domu? - spytałam jej. - Taak! Postanowiliśmy z zespołem wziąć sobie wolne na dłuższy czas. - powiedziała uśmiechnięta od uch do ucha. - Dłuższy czas? Czyli ile? - spytałam trochę zdołowana. Nie to, że nie lubię moje siostry, wręcz przeciwnie kocham ją! Ale kiedy jest dłużej w domu zaczyna zachowywać się jak moja matka. To trochę przytłaczające. - Na pół roku! Cieszysz się prawda? - zapytała uradowana. Kiwnęłam tylko głową. Usłyszałam cichy śmiech. - Co w tym śmiesznego? - zwróciłam te słowa w stronę Kastiela. Spojrzał na mnie zdziwiony. - Ale o co ci chodzi? - zapytał zaskoczony. - Przecież się zaśmiałeś! - i znowu usłyszałam krótki chichot. - Nie śmiałem się. - oburzył się lekko. - Chwila, słyszałaś chichot? - zapytała mnie Angel. Kiwnęłam głową. Znowu chichot. - Słyszysz go teraz? - Kastiel był poważny. Aż przeszły mnie ciarki. - Tak... - odpowiedziałam lekko speszona. Angel spojrzała na chłopaka wzrokiem, z którego nic nie mogłam rozszyfrować. - Musisz ją zabrać i to już. - powiedziała zimnym głosem. Kastiel kiwnął głową. Co tu się dzieje? Kolejny chichot. Chłopak założył buty i podszedł do nas. - Ja zadzwonię po Davida i ogarniemy sprawę. Przez ten czas ma być bezpieczna. Rozumiemy się? - głos mojej siostry był straszny i zimny. Przeszły mnie ciarki. - No ba. - rzucił do niej Kastiel. Uśmiechnął się zadziornie. - Gotowa księżniczko? - Na co ni... AAA! - nie zdążyłam dokończyć bo Kastiel wziął mnie na ręce. - Puszczaj mnie idioto! - No chyba śnisz. - odpowiedział zadziornie. Kolejny chichot. Zaczynałam się bać. Co tu do cholery jasnej się dzieje? I czemu słyszę coś co nikt inny? Czy ja jestem jakaś nie normalna? - Spokojnie Rose. Nic nie będzie. Teraz pojedziesz do domu Kastiela. Później tam przyjadę z Davidem. - powiedziała uśmiechnięta Angel. Pogłaskała mnie po głowie. Kastiel zaniósł mnie na rękach do swojego samochodu. Posadził mnie na miejscu pasażera. Po chwili zajął miejsce kierowcy i ruszył z piskiem opon. - Co się dzieje? - spytałam Kastiela. - Musisz coś wiedzieć. - powiedział poważnie. - Na tym świecie żyją nie tylko ludzie, ale też wampiry, wilkołaki i te małe głupie stworzonka co słyszałaś - Yamagomi. - Co!? Jak to wampiry?! Wilkołaki?! Ale jak?! - szok. - Czy ty się ze mnie przypadkiem nie naśmiewasz? - zapytałam lekko wkurzona. Kastiela zatrzymał się na światłach. - No skąd że. - powiedział. - Właśnie dzisiaj się z jednym wampirem całowałaś. - uśmiechnął się szyderczo. - CO?! - WTF!? - A no to, że jestem wampirem. - powiedział i spojrzał mnie zadziornie. - JAK!? - Normalnie. - zaśmiał się. - Nie chcę cię przestraszyć ale chyba muszę ci coś pokazać. - Kastiel powoli obnażył swoje wampirze zęby. Patrzyłam przestraszona na niego. - Ej nie bój się. - potargał mi włosy. Ruszyliśmy dalej. - Nie boję się. - odburknęłam przestraszona. - Wyglądałaś jak by miały ci zaraz oczy wypaść. - zaśmiał się ale zaraz spoważniał. - Sama nie jesteś człowiekiem. - Jak to? - spytałam zaskoczona. - Znaczy teraz jesteś zwykłym człowiekiem ale w twoich żyłach płynie krew najważniejszego rodu wampirów. - powiedział całkowicie poważnie. Nie ma mowy, żeby nabijał się ze mnie. Kastiel zatrzymał samochód. Spojrzałam za szybę. Staliśmy przed wielgaśnym, nowoczesnym domem. - Gdzie jesteśmy? - zapytałam chłopaka. - Witaj w świecie wampirów księżniczko. |
CZĘŚĆ 3 (wrz 13, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
- Trzeba było wziąć mi buty. - powiedziałam lekko speszona. Kastiel uśmiechnął się lekko. - A księżniczka sama nie pomyślała? - westchnęłam. Kastiel wszedł po schodach i otworzył drzwi. Weszliśmy do przestronnego holu. Kastiel postawił mnie na nogi. - Mamo! Tato! - zawoła. Zdjął buty, złapał moją rękę i zaciągnął mnie do salonu. Kiedy tam weszliśmy na przeciwko nas stała dwójka dorosłych. Kobieta miała włosy koloru wiśniowego i z wyglądu sprawiała wrażenie bardzo miłej. Mężczyzna obok niej miał czarne włosy i podobnego koloru oczy. Zapewne rodzice Kastiela. - Rose to są moi rodzice. - Kastiel powiedział do mnie. Ścisnęłam jego rękę panicznie. - Mamo, tato to jest Rose Sal... - nie zdążył dokończyć kiedy przerwał mu jego ojciec: - Salvatore. - powiedział patrząc na mnie. - Miło cię poznać Rose. - powiedziała mama. - Kastiel nam o tobie opowiadał. - spojrzałam na niego zdziwiona. - Nie, wcale nie. - powiedział speszony. Uśmiechnęłam się lekko. - Dobra nie ważne. Yamagomi kręciły się koło domu Rose. - Wiem. Angel zadzwoniła i wszystko powiedziała. - jego ojciec padł na sofę. Kastiel pociągnął mnie i usiedliśmy na kanapie na przeciwko jego ojca. Mama Kasa gdzieś wyszła. - Mam nadzieję, że powiedziałeś Rose o istnieniu wampirów i wilkołaków? - Taaa, ale tą trudniejszą część pozostawiam tobie. - Kastiel odpowiedział z triumfującym uśmiechem. - Rose, słonko... - powiedziała mama Kastiela. Pojawiła się znikąd. Wzdrygnęłam się przestraszona. - Przepraszam, nie chciałam, cię przestraszyć. - uśmiechnęła się miło. - Chodź, zaprowadzę cię do twojego pokoju. - Hym... co? - spytałam zaskoczona. - A coś ty myślała. - spojrzałam na Kastiela. - Zostajesz u nas do rozwiązania sytuacji. Tutaj jesteś bezpieczna. - westchnęłam. Wstałam z kanapy. - Zaraz, zaraz... a co z Angel i Davidem? - zapytałam. - Spokojnie. Jak rozprawią się z Yamogomi to tutaj przyjdą. - powiedział. - A właśnie tato, gdzie jest moje durne rodzeństwo? Jakoś cicho w domu. - zwrócił się do ojca. - Wysłałem ich, żeby pomogli Angel. - powiedział. Spojrzałam na mamę Kastiela. - Chodź. - powiedziała miło. Poszłam za nią. - Słyszałam, że ostatnio przytrafił się jakiś wypadek w twojej rodzinie. Mogę wiedzieć co się stało? - zapytała mnie kiedy wchodziłyśmy po schodach na piętro. - Moi rodzice zgineli w wypadku. - powiedziała. - Bardzo ci współczuje. - powiedziała z troską w głosie. Przeszłyśmy przez korytarz. Mama Kastiela otworzyła ostatnie drzwi na korytarzu. - Proszę, twój pokój. - uśmiechnęła się miło i wpuściła mnie do środka. Z mojej lewej strony stało wielkie łoże z baldachimem, natomiast po prawej regał z książkami. Na przeciwko mnie było wielkie okno na całą ścianę. Rozpościerał się z niego widok na las. - Podoba się? - Bardzo. - odpowiedziałam. - Dziękuje pani... - Oj mów do mnie Jane. - przerwała mi. Uśmiechnęłam się lekko. - Dziękuje Jane. - Mam do ciebie pytanie. - powiedziała poważnie. - Czy pamiętasz coś jak miałaś 6 lat? - spytała. - Niewiele... A dokładniej nic. Pamięć wraca mi dopiero od siódmych urodzin. -odpowiedziała. - Trochę słabo. - westchnęła. - Mam pomysł. - dodała po chwili. - Przyjdź zaraz na drugie piętro, pierwsze drzwi po lewej. Jest tam pokój dzienny, porozmawiamy sobie. - uśmiechnęła się. Kiwnęłam głową. Mama Kasa wyszła zamykając za sobą drzwi. Podeszłam do okna. Co tutaj się dzieje? Nie rozumiem niczego. Kim ja w ogóle jestem? "...teraz jesteś zwykłym człowiekiem ale w twoich żyłach płynie krew najważniejszego rodu wampirów..." Słowa Kastiela nękały mnie. Westchnęłam wyszłam z pokoju. Przeszłam przez korytarz i weszłam schodami na drugie piętro. Otworzyłam drzwi i weszłam do dużego, białego pokoju dziennego. - O, Rose. - Jane odwróciła się w moją stronę. Na stole stała taca z herbatą i ciastkami. Usiadłam na fotelu. Na przeciwko mnie usiadła mama Kastiela. - Jest coś co byś chciała wiedzieć o wampirach? - spytała mnie przyjaźnie. - Może... czy wampiry mają jakieś specjalne zdolności? - spytałam. -Oczywiście każdy wampir jest nadludzko szybki i silny, mamy też wyostrzone zmysły. Posługujemy się także hipnozą, ale w tym przypadku są wyjątki, na przykład Kastiel: nie potrafi zahipnotyzować człowieka, ale za to może czytać myśli. - o nie... Jeśli on siedział w mojej głowie... chyba spalę się ze wstydu. - Em... pijecie krew prawda? - to pytanie było trochę zbyt oczywiste ale musiałam znać odpowiedź na nie. - Tak. Ale nie polujemy na ludzi. Starszy brat Kastiela jest lekarzem, sprowadza dla nas krew z szpitala. - odpowiedziała. Ech... nie wiedziałam zbytnio o co jeszcze pytać. - Czy jest coś niebezpiecznego dla was? Ee... no wiesz, słońce, kołki drewniane, srebro... - Jane zaśmiała się. - Nie, nic z tych rzecz. Słońce jest dla nas niebezpieczne ale tylko o świcie. Srebro, kołki drewniane, czosnek czy rzeczy religijne nie mogę nas powstrzymać czy zabić. - Czyli nic nie może was uśmiercić? - spytałam zaciekawiona. - Jeśli ugryzie nas wilkołak umieramy. Na szczęście jesteśmy zaprzyjaźnieni z wilkołakami w okolicy. - odpowiedziała. - Moja córka Scarlet jest żoną Alphy watahy. - odpowiedziała z lekką dumą. Chwila... wilkołak i wampir? Czy to nie wbrew naturze? - Dobrze. A teraz ja cię trochę przepytam. - uśmiechnęła się lekko. - Kiedy ostatnim razem jadłaś normalnie? - dziwne pytanie. Zastanowiłam się. - Miesiąc temu... nie pamiętam dokładnie. Ostatnim czasem jakoś jedzenie mnie obrzydza. - odpowiedziałam szczerze. - I nie jesteś głodna? Nie czujesz pragnienia? - Jane wyglądała na lekko zaciekawioną. - Nie, głodna nie jestem. A co do pragnienia: czasami czuję jak suszy mnie w gardle. - Jane zamyśliła się. - Em... mogę spytać o jeszcze jedną rzecz? - zapytałam nie pewnie. - Tak, tak. Pytaj śmiało. - odpowiedziała przyjaźnie. - Kiedy jechaliśmy tutaj Kastiel powiedział mi, że teraz jestem człowiekiem ale w moich żyłach płynie wampirza krew... Czy mogę wiedzieć o co w tych słowach chodził? - Ech... on to nie potrafi trzymać języka za zębami. - westchnęła. - Niestety nie wiem zbyt dużo o tym. Jest stosunkowo młodym wampirem, mam dopiero 150 lat. - SZOK! 150 LAT I MŁODY WAMPIR?! Bosz... ten świat jest dziwniejszy niż myślałam. - Mój mąż wie więcej. To jego powinnaś spytać. - powiedziała przyjaźnie. - J-jeśli ty masz 150 lat to ile ma Kastiel? - wyjąkałam. - Spokojnie, ten mały głupek jest w twoim wieku. Urodziliście się w tym samym roku. - odpowiedziała. Kamień spadł i z serca. Dziwnie bym się czuła kiedy Kastiel był by odemnie o wiele lat starszy. - Ale wy przecież... nie żyjecie, prawda? - Tak, nasze serca nie biją. - To dlaczego serce Kastiela bije? - zapytałam. Dziwna sytuacja. - Wampir w swoim życiu przechodzi dwie mutacje. Wampirze dzieci rodzą się ludźmi. W wieku 10 lat przechodzą pierwszą mutację i od tego czasu muszą żywić się krwią, ale dalej mają cech ludzi. Ostatnią przemianę przechodzą na 18 urodziny: serce przestaje bić. Jest to najbardziej bolesna i najbardziej niebezpieczna z mutacji jakie muszą przeżyć. - chwila... 18 urodziny? - Ale przecież Kastiel za tydzień ma osiemnastkę. - powiedziałam załamującym się głosem. Jane widocznie posmutniała. - Wiem. - odpowiedziała. - A kiedy ty kończysz osiemnaście lat? - Za dwa dni. |
CZĘŚĆ 4 (wrz 14, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
- Patrz. - powiedział do mojego ucha. Stał za mną, jedną ręką złapał mnie w tali, drugą pokazał jeden obraz. Przedstawiał on młodą dziewczynę, miała może nie więcej niż 20 lat. Jej ciemno fioletowe patrzyły w dal radośnie. Białe włosy miała pozakręcane w loki i misternie upięte z tyłu głowy. Przypominała mi Angel. - To jest Elisabeth Angel Sophi Subercaseux. Znasz ją jako Angel Marie Salvatore. - Kastiel wskazał na kolejny portret mężczyzny o oczach koloru oceanu i czarnych, długich włosach związanych w ogon z tyłu głowy. - Joseph Aleksander David Salvatore. Ostatni dziedzic wielkiego majątku rodzinnego. Twój kochany braciszek David John Salvatore. - kolejny portret jaki wskazał mi Kastiel przedstawiał małżeństwo z dwójką dzieci: chłopcem i dziewczynką. - A tu masz rodzinę Salvatore: Florence Elisa razem z mężem Bartholomew Jackob'em i ich dwójką dzieci, bliźniętami: Joseph Aleksandre'm i Kathrina. - nie wierzę... Dlaczego na tych obrazach jest moja rodzina? Nie znaną dla mnie osobą była tylko Kathrina. - K-Kastiel? Czemu tu jest moja rodzina? - spytałam niepewnie. Czułam jak bym miała nogi z waty. Kastiel odwrócił mnie w swoją stronę. - Rose, może lepiej usiądź. - powiedział kiedy na mnie spojrzał. Czułam się słabo. Chłopak podszedł ze mną do kanapy, na którą od razu padła. - Okej. Posłuchaj mnie. - zaczął poważnie. - Od narodzin otaczają cię wampiry. - CO? - Osoby, które uważasz za swoje rodzeństwo są tak naprawdę twoimi rodzicami. - COO? - Tych, których uważałaś za rodziców są twoimi dziadkami. - COOO DO CHOLERY?! - ALE JAK NIBY?! - zerwałam się na równe nogi i od razu opadłam na podłogę. Nie miałam siły. Czułam się jak by coś wysysało życie ze mnie. Kastiel pomógł mi wstać. Opadłam znowu na kanapę. Kastiel położył ręce z obu stron moje głowy uniemożliwiając mi kolejne nagłe zerwanie się na nogi. - Już ci wytłumaczam. - powiedział. - Nie pamiętasz nic do siódmych urodzin prawda? - kiwnęłam głową. - Ponieważ do siódmych urodzin byłaś wampirem... - Ale twoja mama mówił, że wampiry rodzą się jako ludzie i dopiero kiedy skończą 10 lat zaczynaj być wampirami. - przerwałam mu. Kastiel westchnął. - Nie w przypadku szlacheckich wampirów. - odpowiedział. - My rodzimy się od razu wampirami i przechodzimy tylko jedną mutację - na osiemnastkę. Dobra nie ważne, nie o tym teraz. - powiedział i przeszedł do konkretów. - W przed dzień twoich siódmych urodzin twój dom zaatakował Marks ze stadem hybryd wampiro - wilkołaków. Chciał cię porwać. Tego dnia, kiedy twoja rodzina broniła cię przed tą pijawą, twoja ciotka Kathrine oddała życie przemieniając cię w człowieka. Marks wycofał się wtedy ponieważ byłaś mu potrzebna jako wampir a nie człowiek. Dla twojego dobra twoi rodzice i dziadkowie postanowili, że nie powiedzą ci prawdy, żeby cię chronić... - Kastiel westchnął. - Ale dlaczego ten cały Marks chciał mnie porwać? - spytałam. Nie rozumiałam czemu jestem aż tak ważna. - Bo jesteś Wampirzą Księżniczką. Tą która uratuje świat lub okryje go ciemnością. - to ostanie co usłyszałam. Zemdlałam. |
CZĘŚĆ 5 (wrz 20, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
- Masakra! Jak ja nie lubię tych małych Yamagomi. - powiedział jeden głos. - A kto niby je lubi? - zapytał inny. - Niby niebezpieczne ale upierdliwe. - dodał inny. - A gdzie jest nasz leniwy braciszek? - Zwiał czy co? - Mamo! Gdzie jest głupek? - Ja ci dam głupek, ofermo! - to był Kastiel. Uśmiechnęłam się pod nosem. - Ciszej chłopcy! Jak chcecie się bić to marsz mi na dwór. Na górze mamy gościa, który teraz potrzebuje odpoczynku. - powiedziała Jane. Na dole zapanowała perfekcyjna cisza. - Kto? - zapytał jeden głos. Bosz... Ile ich tam jest? - Ktoś ważny... - powiedziała Jane. - Kastiel może chciałbyś wytłumaczyć? - No chyba nie. - dodał. - No powiedz! Twoja dziewczyna?! Przyjaciółka?! - przekrzykiwali się jeden przez drugiego. - NO KASTIEL! - krzyknęli chórem. Zaśmiałam się cicho. - Dajcie mi spo... - w tym momencie Kastiel przerwał. Usłyszałam huk otwieranych pośpiesznie drzwi. - Gdzie jest Rose? - to musiała być Angel. Wszędzie rozpoznam jej dźwięczny głos. - Na górze, w ostatnim pokoju, korytarz po lewej. - powiedział ojciec Kastiela. Po jakiejś sekundzie Angel stała w drzwiach pokoju. - Rose... - podeszła do mojego łóżka. Jej długie, białe włosy, zazwyczaj splecione w warkocza, teraz były skupiskiem nieładu. - Jak się czujesz? Wszystko dobrze? - pytała z troską. - Tak. - odpowiedziałam lekko uśmiechnięta. - Nic mi nie jest. - oprócz tego, że zemdlałam i czuję się słabo. Ale lepiej, żeby o tym nie wiedziała. - Cieszę się. - dodała. W drzwiach pojawił się David. Podszedł do nas. - Hej mała. - powiedział uśmiechnięty. - Wiesz, co? Wyglądasz okropnie. - zaśmiał się. - No dzięki. - odpowiedziałam udając obrażoną. - Za dużo tutaj wampirów. - powiedziała Angel. - Ale przecież od dziecka jestem z wampirami. - odpowiedziałam jej. Spojrzała na mnie zaskoczona. - Kastiel mi mówił. - Ech... ale jak już pewnie wiesz, byłaś wampirem. A kiedy ciotka zamieniła cię w człowieka przyzwyczaiłaś się już do nas. - powiedziała. - Wampiry mają to do siebie, że z człowieka wysysają energię życiową. Znaczy nie możemy tym zabić, ale znacznie osłabić. - Taki nasz urok. - uśmiechnął się David. Westchnęłam. David podszedł do Angel i położył jej ręce na ramionach. - Zabiorę teraz Angel. Powinnaś odpocząć, jutro szkoła. Przyniosę zaraz twoje rzeczy. - Angel wstała i wyszli razem z pokoju zamykając za sobą drzwi. Wróciłam dalej do przeglądania internetu. Po paru minutach David przyniósł mi moje rzeczy. Chciał już wychodzić kiedy go zatrzymałam: - Pogadasz ze mną chwilkę? - spytałam go. Podszedł do łóżka i usiadł przy mnie. - Słucham. - uśmiechnął się. - Em... no... - nie wiedziałam jak zacząć. Wzięłam głęboki wdech. - Wiem, że ty i Angel jesteście tak naprawdę moimi rodzicami... czy muszę mówić do was "mamo" i "tato"? - Jeśli chcesz to mów, jeśli nie to nie. Nikt nie karze mówić ci do nas "mamo" i "tato". Wiemy, że przez 11 lat byłaś święcie przekonana, że dziadkowie są twoimi rodzicami, a ja i Angel rodzeństwem. - powiedział uśmiechnięty, chociaż z jego twarzy wyczytałam, że miło by się czuł kiedy nazwała bym go "tato". - A kiedy miałeś z Angel zamiar mi to powiedzieć? - pytałam dalej. - Dokładnie to w ogóle nie mieliśmy ci o tym mówić... - Chcieliście mnie okłamywać!? - przerwałam mu. - Spokojnie. Po tym jak zmienisz się w wampira twoja pamięć z przed siódmych urodzin powinna wrócić. Mówienie ci o tym nie miało by sensu. No ale akcje potoczyły się tak i o wszystkim się dowiedziałaś. - dokończył. Może i dobrze, że te Yamo - coś się pojawiły. W końcu wiem dlaczego moja pamięć zaczyna się w dniu siódmych urodzin. - A właśnie, niektórzy na dole chcą cię poznać. - uśmiechnął się. Wstał z łóżka i wyciągnął w moją stronę rękę. - Idziesz? - złapałam go za rękę i zeszłam z łóżka. O mało co nie miałam bliższego kontaktu z podłogą. - Słaba jesteś. - David wziął mnie na ręce i zniósł na dół. W salonie siedziała pięć osób: Kastiel, Angel, Jane i chłopak z dziewczyną, których nie znałam. David posadził mnie koło Kastiela a sam zajął miejsce koło Angel. - Jak się czujesz? - spytał szeptem Kastiel. Martwił się. - Jakoś ujdzie. - Rose - zaczęła mama Kastiela. - To jest Victor - starszy brat Kastiela. - Hej. - mężczyzna, w wieku około 30 lat. Miał oczy koloru zielonego i brązowe włosy potargane na wszystkie strony. - A to jest - kontynuowała Jane. - Isabell - młodsza siostra Victora. - Mów mi Ball. - powiedziała uśmiechnięta. - Ball? - spytałam zdziwiona. - Długa historia. - odpowiedziała. - Victor jest lekarzem. Będzie chciał omówić z tobą parę spraw i zrobić jakieś badania. - powiedziała Jane. - A Ball pomoże ci w jutrzejszej szkole. - No to zacznijmy od pogawędki. Możesz chodzić?- wstał z kanapy. - Chyba nie. Słabo mi. - odpowiedziałam. - Zaniosę ją. - zadeklarował się Kastiel. Chciałam zaprotestować ale zanim się spojrzałam była już u niego na rękach. - Puszczaj mnie! - krzyknęłam. - No chyba nie. - zaśmiał się. - No to idziemy. - powiedział Victor i ruszył przodem. Kastiel szedł za nim. Przeszliśmy przez parę korytarzy i doszliśmy do gabinetu. Kastiel posadził mnie na kozetce.Victor szukał czegoś na biurku, w stercie papierów. - Możesz iść. - powiedział do Kastiela. - Zostaje. - chłopak odpowiedział mu twardo. - Idź stąd. Będę musiał pogadać z Rose o sprawach, których na pewno nie chciał byś słuchać.- Kastiel westchnął przegrany. - Przyjdę po badaniach po ciebie. - powiedział i pocałował mnie w czoło. Wyszedł. - Dobrze. - Victor przesunął krzesło i usiadł na przeciwko mnie. - To zaczynamy. |
CZĘŚĆ 6 (wrz 27, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
"Pamiętaj, że przez 11 lat nie byłaś wampirem, więc twoja przemiana może być długa i bolesna. Podkreślam, że MOŻE. Ale w cale nie musi. Najpewniej będziesz czuła pragnienie. Jest to nie przyjemne ale da się znieść. Jutro jak wrócisz ze szkoły przyjdziesz tutaj, podłączymy cię do aparatury i będziemy sprawdzać pracę twojego serca. Pozwoli to nam sprawdzić kiedy przemiana będzie dobiegała końca. Będzie dobrze." Padłam poddana. Westchnęłam i przymknęłam oczy. Ktoś zapukał do mojego pokoju. - Już idę spać. - powiedziałam. Drzwi się otworzyły. Stał w nich Kastiel. - Możemy pogadać? - zapytał mnie. - Tak. - odpowiedziałam. Odłożyłam książkę na stolik nocny. Kastiel usiadł koło mnie na łóżku. - Sorrka, myślałam że to Angel albo David. - Nie ma sprawy. - odpowiedział uśmiechając się. Spojrzał na mnie. - Nosisz okulary? - Ech... tak. Do czytania, litery mi się rozmazują. - powiedziałam ściągając moje czarne "kujonki". Odłożyłam je na książkę. - To o czym chcesz pogadać? - zapytałam go. - Nie mogę spać. - powiedział i położył się na plecach obok mnie. - Podejrzewam, że ty też. - uśmiechną się zadziornie. - Taa. A gdzie jest Angel i David? - zapytałam. Pewnie dawno przyszli by sprawdzić czy śpię. - Wrócili do domu. Angel mówiła, że brakuje jej tego klimatu starofrancuskiego domu. - odpowiedział. - Ale chyba nie wrócili do naszego domu? - spytałam. Dom, w którym mieszkałam na pewno nie był starofrancuski. - Nie. Wrócili do domu, w którym mieszkali zanim zdarzyła się ta akcja z twoimi urodzinami. - odpowiedział lekko znudzony. - A twoi rodzice gdzie są? - U Victora w domu. Mają tam dziś jakieś zebranie. Nic ważnego. - Ile masz w ogóle rodzeństwa? - pytałam dalej. - Razem jest nas dwunastka, Victor jest najstarszy a ja najmłodszy. - odpowiedział lekko podirytowany. - Mogę spytać cię o jeszcze jedną małą rzecz? - Jesteś nie możliwa. - uśmiechną się szyderczo. - Ale tylko jedno pytanie. Jeśli będzie więcej to pożałujesz. - super. A teraz będzie mnie zastraszał? Och, jaki kochany. - Dlaczego ta biblioteka, w której byliśmy jest tak wysunięta od waszego domu? - nie wiem czemu, ale mnie to ciekawiło. - Ona nie należy do naszego domu, tylko starego domu twojej rodziny. - odpowiedział. Spojrzał na mnie i kontynuował swoją odpowiedź. - Patrz. - złapał mnie za rękę i pociągnął do okna. - W tamtych lasach znajdują się posesje innych wampirzych rodzin. Każdy z ich domów jest połączony podziemnymi tunelami z resztą. Jest to niezwykle przydatne podczas wojen, czy ataków - możemy szybko przyjść z pomocą innym rodzinom bez konieczności wyłażenia na dwór. Rozumiesz? - Taak. - odpowiedziałam mu. - Skąd wiesz tak dużo o mojej rodzinie, jak w szkole ledwo zdajesz sprawdziany? - to pytanie powiedziało się tak naprawdę samo. - Wyczerpałaś limit. - powiedział z szyderczym uśmiechem i lekką nutką grozy w głosie. Wstrząsnął mnie dreszcz. - A teraz kara. - pociągnął mnie w stronę łóżka. Położył się na nim i poklepał miejsce obok siebie. Usiadłam tam. Jaka ja jestem głupia! Słucham się go jak pies. - Świetnie. No to dobranoc. - zamknął oczy. Heeee?! - CO?! - wkurzyłam się. - IDŹ DO SIEBIE! WŁAS... - nie zdążyłam dokończyć. Kastiel leżał nade mną. Trzymał moje ręce w uścisku na poduszce. - Jeszcze jakaś dyskusja? - zapytał. - Jeszce dziś i jutro jestem od ciebie silniejszy i szybszy. - powiedział przybliżając się do mnie. Miałam wrażenie, że moje serce zaraz stanie. - Rose... nie lekceważ tego... - wyszeptał. Delikatnie pocałował mnie za uchem. Przesuwał swoje pocałunki po mojej szyi. Wstrząsnął mnie dreszcz, który był niezwykle miły. Zamknęłam oczy. Kastiel przestał całować moją szyję. Delikatnie musnął swoimi wargami moje usta. Wyswobodziłam jedną rękę z jego uścisku i wplotłam ją w jego włosy. Napierał na moje wargi z coraz większą siłą. Przesunął jedną rękę na moją talię i przyciągnął mnie bliżej. Wolną rękę wplótł w moje włosy przyciągając mnie jeszcze mocniej. Z ust przesunął się znowu na szyję. Odchyliłam głowę do tyłu. W pewnym momencie Kastiel przestał mnie całować i odsunął się odemnie. Spojrzałam na niego. - Zmęczony jestem... - powiedział lekko speszony. - Idziemy spać? - Ech... - westchnęłam. Dzięki za zrobienie mi nadziei na coś więcej. Kastiel położył się obok mnie. Położyłam głowę na jego klatce. Objął mnie jedną ręką. - Dobranoc. - pocałował mnie w głowę. Zamknęłam oczy. Po pewnym czasie poczułam jak Kastiel kręci jakieś znaki na moich plecach. Było to przyjemne ale na pewno nie zasnę. - Echm... Kastiel, możesz przestać? Nie mogę zasnąć. - powiedziałam. Chłopak położył rękę na mojej tali. - Spoko. - zamknęłam oczy i nie wiedząc kiedy zasnęłam w jego objęciach. |
CZĘŚĆ 7 (wrz 30, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
- O nie, nie, nie moja droga. Musisz iść przecież do szkoły. - spojrzałam na mojego morderce: Ball. - Jesteś gorsza od Davida. - powiedziałam podnosząc się z ziemi. Spojrzałam na łóżko. Chwila... czy ja wczoraj zasnęłam z Kastielem? To gdzie on się teraz podziewa? Bo w moim pokoju go nie ma. - Dziękuje za komplement. - powiedziała. Podeszła do mnie i złapała za rękę. Pociągnęła mnie w stronę drzwi. - Ej! Gdzie mnie ciągniesz? - spytałam wkurzona. - Na śniadanko. - odpowiedziała uradowana. Schodziłyśmy ze schodów. - Plan na dziś jest taki: jesz śniadanie BEZ marudzenia - bo na pewno jestem głodna... ech... - potem lecisz się ogarniać. Przygotowałam dla ciebie ubrania. - weszłyśmy do kuchni. Usiadłam przy blacie. Ball podała mi miseczkę z musli z owocami. Zamieszałam w łyżką. - Ech... Ball... to jest obrzydliwe. - powiedziałam jej odsuwając od siebie miseczkę.
- Ale to jest ohydne! - Co tu się dzieje? - to był Kastiel.... bez koszulki. Jakie mięśnie! Miał mokre włosy. Jak dla mnie nowy bóg! - Może byś się ubrał jak człowiek a nie bez koszulki paradujesz po całym domu? - spytała z przekąsem Ball. - Ja nie biegam w samej bieliźnie jak ty. - odpowiedział jej. - Zboczeniec! - krzyknęła na niego. - Jeśli jesteś moją siostrą to ty też. - odpowiedział jej szyderczo. Widać było jak Ball gotowała się od środka. Kastiel podszedł do mnie. Pochylił się nade mną. - A ty masz ładnie mi to wszystko zjeść. Potem będziesz mdlała. Inaczej będzie kara. Rozumiemy się? - Taka jak wczo... - zakrył mi ręką usta. "Może nie mów o tym na głos." - usłyszałam jego głos w myślach. - Won z mojej głowy! - krzyknęłam na niego. Zaśmiał się i wyszedł z kuchni. - Idiota! - rzuciłam za nim. - Ja ciebie też. - odpowiedział mi. Zacisnęłam ręce w pięści. Ball zaśmiała się. - Co?! - spytała wkurzona. - Nic, nic. - odpowiedziała. - Czekaj, mam pewien pomysł. - zaczęła krzątać się po kuchni. Po chwili postawiła koło mnie kubek. - Proszę bardzo. Twoja ulubiona kawa. - uśmiechnęła się do mnie. Wzięłam łyk. Była świetna. - Nie będzie ci przeszkadzać jak wypiję trochę krwi? - Nie. - odpowiedziałam jej. Upiłam kolejny łyk kawy. Ball usiadła na przeciwko mnie z kubkiem czerwonej cieczy. - Musisz wybaczyć Kastielowi jego zachowanie. - zaczęła mówić. - Jakieś dwa lata temu chodził z taką jedną lafiryndą, która wykorzystała go i zostawiła. Okropnie to przeżywał. Teraz potrafi być trochę oschły lub patrzeć tylko na to co on chce a nie inni. - Wiem i już zauważyłam to. - uśmiechnęłam się. - Nie przeszkadza mi jego zachowanie czy zachcianki. Podoba mi się takim jakim jest. Nie chciała bym żeby się zmieniał. - odpowiedziałam jej szczerze. - Jesteście chyba blisko, co? - spytała jej się. - Kastiel jak był mały spędzał ze mną najwięcej czasu. Był taki czas kiedy naszych rodziców nie było dwa lata, wtedy ja zajmowałam się tą czerwoną małpą. - zaśmiałyśmy się. Skończyłam pić kawę. - Leć do łazienki ogarnąć się. Zostawiłam tam twoje ciuchy na dziś. - uśmiechnęła się przebiegle. Ciekawe co wymyśliła. Poszła na górę do łazienki. Pierwsze co zrobiłam po wejściu do niej to było ogarnięcie co mam na siebie dziś założyć. Ball... zabiję cię. Czarna, rozkloszona, krótka spódniczka, czarna bluzka z białym napisem "Jack Daniels", czarna, skórzana kurtka i czarne buty na 15cm słupkach. Zabiję się w nich. Ech... Poszłam pod prysznic. Ubrałam się i umalowałam jak zwykle. Spojrzałam na siebie w lustro. Czarny podkreślał jeszcze bardziej moją białość skóry. Wyszłam z łazienki. Ball stała przy drzwiach. - Wyglądasz cudnie! - rzuciła. - Dzięki. - powiedziałam. Poszłam z nią do swojego pokoju. - Pojedziesz z Kastielem do szkoły. Twoje lekcje odrobiłam wczoraj. - uśmiechnęła się poddając mi torbę z książkami. - Od dziś masz lekcje według planu małpy. - Ale przecież w ciągu roku zmiana zajęć jest niemożliwa. - powiedziałam zaskoczona. - Nie dla nas Rose. - uśmiechnęła się. - Rose! Chcesz się spóźnić na lekcje? - Kastiel zawołał z dołu. Wyszłam z pokoju i zeszłam do korytarza. - No, no. Powiedzmy, że wyglądasz tak jak trzeba, a nie jak zagubione dziecko. - zadrwił ze mnie. - Obiecuję, że tylko powiesz jeszcze słowo na temat mojego wyglądu a gorzko tego pożałujesz. - zagroziłam mu. Zaśmiał się. Wziął swoją torbę i wyszliśmy z domu. - A co mi zrobisz księżniczko? - zapytał szyderczo. - Coś się wymyśli. - odpowiedziałam mu. Wrzuciłam torbę do samochodu i usiadłam na miejscu pasażera. Kastiel usiadł za kierownicą i ruszyliśmy. - Słyszałem twoją i Ball rozmowę. Miło wiedzieć, że podobam się tobie. - uśmiechnął się szyderczo. - Czy nie można mieć nawet trochę prywatności? A co by było gdybym gadała z Ball o "babskich sprawach"? Też byś podsłuchiwał? - wkurzyłam się. - Nie.Pewnie bym tego nie przeżył. - To już wiem, o czym myśleć żebyś odczepił się od mojej głowy. - powiedziałam triumfująco. - Mogę wiedzieć nie tylko to co myślisz w danej chwili. - odpowiedział po chwili. Do szkoły nic już nie rozmawialiśmy, chociaż wiedziałam, że Kastiel siedzi mi w myślach. Z kąd? Przeczucie. Kiedy zajechaliśmy na parking ogarnęła mnie dziwna panika. - Ej, będzie dobrze. - Kastiel wziął mnie za rękę. - Dzięki. - odpowiedziałam mu. Wzięłam swoją torbę i wysiadłam z samochodu. Wszyscy na parkingu patrzyli się na mnie. No super. Na przeciw mnie stała ta mała wredna szmata - Amber. Fajnie było patrzeć jak robi się czerwona ze złości. Bujała się w Kastielu a ten miał ją gdzieś. Uśmiechnęłam się pod nosem. - Rose, idziemy? - Kastiel spytał mnie. Podeszłam do niego. Wziął mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę szkoły. Zdołałam jeszcze uchwycić zabójcze spojrzenie Amber na mnie. Kastiel zaśmiał się lekko. - Co? - spytałam go. - Patrze sobie na jej myśli. Jak by miała możliwość to by cię zabiła. - zaśmiałam się. Weszliśmy do szkoły i poszliśmy na piętro, gdzie mieliśmy lekcje. Przed salą spotkaliśmy Rozalię i Lysandra. - Cześć. - powiedziałam do nich i przytuliłam się z Rozą na powitanie. - Od dziś Rosa chodzi z nami na lekcje. - powiedział Kastiel. - No na reszcie! - powiedziała uradowana Rozalia. - A co cię skłoniło, żeby zmienić zajęcia? - spytał Lysander. - Powiedzmy, że pewna czerwona małpa. - uśmiechnęłam się do niego. - Ej! Oberwie ci się za tą małpę. - Kastiel udawał obrażonego. - Już chcę to zobaczyć. - powiedziałam szyderczo. - Poczekaj do wieczora. - uśmiechnął się zadziornie. - Rose - Rozalia złapał mnie za rękę. - Chodź pogadać. - zaciągnęła mnie od z dala od chłopaków. - Nie mów mi, że chodzisz z Kastielem? - zapytała podekscytowana. - Może. - odpowiedziałam. - Jak? Ale wczoraj? Kiedy? Gdzie? Opowiadaj wszystko! - prawie skakała. - Jakoś tak wyszło. - uśmiechnęłam się. - Wiedziałam, ze będziecie razem! - powiedziała z nutą triumfu. Zaśmiałam się. Zadzwonił dzwonek. Weszliśmy do klasy. Chciałam usiąść z Rozą ale Kastielowi się to nie podobało, do tego stopnia, że posadził mnie w jego ławce siłą. - Wiesz co? - spytałam kiedy nauczyciel wszedł do klasy. - Co? - Jesteś okropny. - uśmiechnął się. - Dzięki. - zajeliśmy się lekcją. Potem kolejna lekcja i przerwa i tak do końca. Po skończonych lekcjach wyszłam z Kastielem na parking. I znowu wzrok wszystkich na mnie. Ech... muszę się chyba do tego przyzwyczaić. Wsiedliśmy z samochodu i wyjechaliśmy z terenu szkoły. - Jestem padnięta. - powiedziałam i ściągnęłam buty z nóg. - Ciesz się ostatnimi chwilami bycia człowiekiem. - odpowiedział. - Och, nie mów o tym - nie chciałam o tym myśleć. - Nie ma sprawy. - odpowiedział. - Możemy zajechać do mnie do domu? Chciała bym zabrać gitarę i laptopa. - spytałam. - Dobra. Ale szybko. Inaczej Victor mnie zabije bo miałem cię szybko do domu odstawić. - odpowiedział. Widać było, że nie robi tego chętnie. Po pewnym czasie zajechaliśmy pod mój dom. Ubrałam buty. - Idziesz ze mną? - zapytała go, wyjęłam klucze z torby. - A jak inaczej? - wysiedliśmy z samochodu i weszliśmy do domu. Zdieliśmy buty i poszliśmy do mojego pokoju, w którym panował ogólny nieład. Dzięki Angel. Jeszcze wczoraj jak wychodziłam do szkoły był tu porządek. Westchnęłam. - Schowasz mi gitarę i lapka? Ja spakuję resztę moich rzeczy. - spytałam Kastiela. Kiwnął głową. Wyjęłam mu pokrowce, a dla siebie walizkę, do której upchałam wszystkie rzeczy z szaf. Kiedy skończyłam spytałam się: - Idziemy? - Najwyższa pora. - powiedział Kastiel i wziął moje rzeczy. Zeszliśmy do korytarza. Ubrałam buty i otworzyłam drzwi. - A dokąd to się wybieracie? - na schodach do domu stał brunet i jadowicie zielonych oczach. Kastiel wepchnął mnie w ułamku sekundy do domu. - Co tu robisz Marks? - chwila, chwila... Marks... coś mi to mówi... Wytęż mózg przygłupie! "W przed dzień twoich siódmych urodzin twój dom zaatakował Marks ze stadem hybryd wampiro - wilkołaków. Chciał cię porwać. " No to jesteśmy urządzeni. - Powiem, w prost: nie mam zamiaru zabijać nikogo. Przyszedłem po to co mi się należy. - odpowiedział z wyższością brunet. - Nie ma tutaj nic twojego. - Kastiel odpowiedział chłodno. - Na prawdę? Wiesz, zdawało mi się, że nie zabrałem ze sobą pewnej ważnej osoby 11 lat temu. Może znasz tę ślicznotkę? - Rose nigdzie nie pójdzie z taką pijawą jak ty. - w tej wypowiedzi było tyle jadu, że mimowolnie skuliłam się. - No to się doigrałeś. - Marsk rzucił się na Kastiela i wyciągnął go na dwór. Spojrzałam na nich. Kastiel wydawał się wygrywać. Zaraz chyba zemdleję! Poczułam nieprzyjemny, gorący oddech na sobie. Spojrzałam w lewo. Przede mną stało wielgaśne monstrum na kształt wilka. Jego oczy łyskały czerwonymi źrenicami. Długie, spiczaste rzędy kłów sterczały z jego wielkiej gęby. Ciało pokryte miał czarnym futrem z pod którego gdzie nie gdzie można było dostrzec białe kości. Na łapach miał okropne pazury. Zbliżało się do mnie powoli, wydając okropny gardłowy drzwięk. Przyparłam do ściany kiedy to COŚ było okropnie blisko mnie. - Kastiel! - krzyknęłam. - Ro... - nie dokończył. Spojrzałam na nich. Marks ciał go pazurami po plecach. Kastiel padł na ziemię. Na ziemi pojawiła się kałużka krwi. - Nie! Nie, nie... - łzy podeszłymi do oczu. Powoli jedna spłynęła mi po twarzy. - A, ty moja droga - brunet zmierzał w moją stronę. Bestia cofnęła się. - Pójdziesz teraz ze -mną. - uśmiechnął się triumfująco. Świat rozmazał mi przed oczami. |
CZĘŚĆ 8 (paź 1, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Powoli wracała do mnie świadomość tego co się stało. Siedziałam na krześle spięta łańcuchami. Otworzyłam spokojnie oczy. Byłam w wielkiej sali z czarnymi ścianami. Na podłodze dostrzegłam plamy krwi. - Widzę, że obudziłaś się. - Marks stał do mnie tyłem. - Może zabawimy się trochę? - odwrócił się z moją stronę. W ręku trzymał strzykawkę. - Zostało tobie około dwie godziny bycia człowiekiem. Potem nastąpi przemiana, a chcę się z tobą pobawić. W tej strzykawce - podniósł ją do światła. - Znajduje się substancja, która stłumi przemianę. Ale nie mogę wstrzyknąć jej byle gdzie - zaczął do mnie powoli podchodzić. Na ustach miał okropny uśmiech, który napawał mnie strachem. Jedną ręką dotknął mojej twarzy. - odpowiednim miejscem, żeby ją podać jest... twardówka! - odchylił dolną powiekę mojego oka i szybko wbił tam igłę. Zaczęłam krzyczeć z bólu, który był niepowtarzalnie okropnym. - Grzeczna dziewczynka - odszedł ode mnie. Opadłam na krzesło ciężko oddychając. - Wrócę jak zacznie działać. - skierował się w stronę drzwi. - Zgiń. - powiedziałam na głos. - Co? - odwrócił się gwałtownie w moją stronę. - Zgiń. - powtórzyłam jeszcze mocniej. Na twarzy Marksa pojawił się znowu ten okropny uśmiech. Powoli podszedł do mnie. - Widocznie nic się nie nauczyłaś - powiedział tonem nauczyciela. Wziął moją rękę w swoją. - Należy ci się za to kara. - zaczął wyginać moją rękę. Nagle coś chrupnęło, a ja krzyknęłam z bólu. Zaśmiał się. - Bądź grzeczna. - wyszedł z pokoju zostawiając mnie samą. Moja dłoń zwisywała bezwładnie, nie mogłam nią poruszyć. Opuściłam głowę i zamknęłam oczy. - Kastiel... - powiedziałam cicho. Łzy pociekły po mojej twarzy. |
CZĘŚĆ 9 (paź 2, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Powoli odzyskiwałem świadomość. - Cholera. - zakląłem pod nosem. Otworzyłem oczy. Leżałem w kałuży krwi. Plecy paliły mnie żywym ogniem. Niedaleko mnie zobaczyłem telefon Rose. Musiała go opuścić. Próbowałem wstać, ale upadłem. Mimo bólu doczołgałem się do niego. Po odblokowaniu wystukałem dobrze mi znany numer. - Halo? - odezwał się głos w telefonie. - Ball. - powiedziałem uradowany. - Kastiel? Cholera, gdzie ty jesteś? Gdzie jest Rose? Za godzinne powinna zacząć się przemiana. Szukaliśmy was wszędzie- panikowała. - Marks ją porwał. - przerwałem jej. Zapanowała cisza. - Gdzie jesteś? - spytała stanowczo po chwili. - Pod domem Rose. - Zaraz tam będę, tylko zbiorę resztę. - rozłączyła się. Cholera... jak ja mogłem go nie wyczuć? Dlaczego go nie zabiłem? Dlaczego nie dałem rady uratować Rose? Wbiłem palce w wnętrze dłoni. Tylko coś spróbuje jej zrobić! Dorwę go i ukręcę mu łeb! Nie zauważyłem kiedy z dłoni zaczęła cieknąć mi krew. Rozluźniłem pięść. Czułem jak znowu moje siły gdzieś uciekają. - Gdzie jest ta cholerna Ball? - spytałem na głos. Zapanowała ciemność.
- Ballka zostaw go. Ledwo co żyje. - Victor podszedł do mnie. - Kristian, Charis zabierzcie go do mojego samochodu. Jadę z nim od razu do domu. - moi bracia wykonali polecenie Victora. Po chwili jechaliśmy już do domu. - Kastiel, wytłumacz po kolei jak to się stało, że Marks porwał Rose. - spytał Victor. - Po lekcjach, Rose poprosiła mnie, żebyśmy zajechali do jej domu po rzeczy. Zgodziłem się, i kiedy byliśmy już gotowi do wyjścia ni z stąd ni zowąd pojawiła się pijawa z tym swoim dziwacznym gównem. Walczył ze mną, no i skończyłem na ziemi z rozciętymi plecami. Kiedy się ocknąłem Rose ani tego dupka nigdzie nie było. - zakończyłem swoją wypowiedz westchnięciem. - Ale przysięgam, że jak go dorwę to ukręcę mu łeb! - Dobra, dobra. - uspokoił mnie. - Ty się najpierw uleczysz i przejdziesz przemianę, a my zajmiemy tropieniem się Marksa. W tym stanie wiele nie zwojujesz... - ucichł. Zastanawiał się. - Możesz wyczuć myśli Rose? - zapytał po dłuższej chwili. - Nie wiem. Pewnie jest za daleko. - odpowiedziałem zaskoczony. - W waszym wypadku odległość nie ma znaczenia. Zrobiłem wcześniej parę badać. Jesteście w jakiś dziwny i nie zrozumiały dla mnie sposób połączeni. I nie chodzi mi tu o uczucia, tylko naukę. - patrzyłem na niego w pełnym szoku. Miło się dowiedzieć, że byłem obiektem badawczym. - Nie wiem. Nigdy tego nie próbowałem. Chociaż... przyznam, że czasami jakby czułem, że coś jest nie tak mimo, że wszystko było spoko. - odpowiedziałem. - I właśnie o to chodzi. Więź. - zatrzymaliśmy się. - Dobra, dasz radę chodzić? - No jasne. - odparłem, chociaż wątpiłem w to. Victor wysiadł z samochodu a ja za nim. Dobra, umrę. Boli jak cholera. Zacisnąłem ustna i poszedłem chwiejnym krokiem w stronę domu. Zaraz po wejściu napadła na mnie mama. - Boże, Kastiel co się stało? Jak ty wyglądasz? - kolejny objaw paniki. Przyznam się, że też gdzieś w środku rodziła się we mnie panika. Ale ludzie, ogarnijcie się. - Nic mi nie jest. - wysyczałem. - No właśnie widzę. - poszedłem za Victorem do jego gabinetu. Położyłem się na fotelu. Wreszcie coś miękkiego. - Zdejmuj bluzkę. Zaraz ci to opatrzę. - ściągnąłem ciuchy i rzuciłem na krzesło pod ścianą. Położyłem się znowu a Victor podszedł do mnie. - Pobiorę teraz próbkę krwi z rany do badań. - odłożył po chwili na stół całą probówkę mojej krwi. - Teraz trochę będzie piec. - Kurwa! - piekło jak cholera. - Trochę?! - zapytałem wkurzony. - No bez przesady. - potrząsnął głową. Zaszył i zabandażował mnie. Po kwadransie mama przyniosła mi krew. Boże, jak pragnienie mnie suszyło. - Wiesz, schował byś się gdzieś. - powiedziała do mnie mama. Popatrzyłem na nią zaskoczony. - Czemu? - Cathrina zadzwoniła do mnie, że Angel wraca do domu. - No i co z tego? - GDZIE JEST TEN DEBIL?! - usłyszałem trzask drzwi. - O wilku mowa. - dodała mama. Do gabinetu wparowała Angel. Wyglądała... strasznie. I to w każdym najmniejszym calu: jej oczy były bez blasku, miała okropne sińce pod nimi i jeszcze bardziej bladą cerę niż normalnie. Miała wysunięte kły i szpony. Normalnie zmora z koszmarów dziecięcych. Mogła by grać w horrorze. W ułamku sekundy trzymała mnie jedną ręką za szyję. - Co się stało z moja córką? - spytała jadowitym tonem. Jej tęczówki błyskały czerwienią. - Zabrał ją Marks. - wypowiedziałem z trudem. Jej dłoń jeszcze bardziej zacisnęła mi się na szyi. - Czemu jej nie broniłeś? - Angel spokojnie. - wtrąciła się moja mama. - Jak byś zauważyła... - Nie wtrącaj się Jane. - wysyczała. - Broniłem, ledwo wyszedłem z życiem. - odpowiedziałem. - To trzeba było paść. Nie wiesz, ile ona jest warta. - zaczęła zwiększać nacisk na moją szyję. Coraz ciężej mi się oddychało. - Angel! Angel! - usłyszałem krzyki z korytarza. Po chwili wszedł David. - Co ty robisz? Zostaw go! - Nasza córka została porwana i nie wiadomo co się z nią dzieje, a ten tu debil siedzi sobie jak by nigdy nic! - powiedziała wkurzona do niego. David westchnął i pokręcił głową. Podszedł do niej i pogładził ją po policzku. Angel padła na ziemię. Wziąłem głęboki wdech. - Przepraszam was za nią. Robi się wybuchowa, kiedy chodzi o Rose. - wziął ją na ręce. - Nie twierdzę, że nic nie zrobiłeś w obronie mojej córki. To nie twoja wina. - uśmiechnął się. Ten facet naprawdę w każdej sytuacji potrafi zachować spokój i klasę. - Jeszcze raz przepraszam za nią. Jeśli nie macie nic za złe, pójdę już. - wyszedł z pokoju. - To moja wina. - powiedziałem cicho. - Nie prawda Kastiel, ty nic nie zrobiłeś... - WŁAŚNIE! - zerwałem się na równe nogi. - JA NIC NIE ZROBIŁEM! NIC! I CO TERAZ!? NASZ ŚWIAT I ŚWIAT LUDZI ZOSTANIE ZNISZCZONY! A ROSE MOŻE ZGINĄĆ! - wkurzony... nie. Wkurwiony wyszedłem z gabinetu i poszedłem do siebie. Wziąłem telefon i wystukałem numer. - Kastiel? - Lysander wydawał się zdziwiony, rzadko do niego dzwoniłem. - Mogę wpaść? Musimy pogadać. - Lysander wydawał mi się teraz jedyną osobą, z którą byłby w stanie porozmawiać w spokoju. Chyba... - No jasne. - Zaraz przyjadę. - rozłączyłem się. Ubrałem jakąś bluzkę i kurtkę. Zmieniłem jeszcze spodnie, te co miałem na sobie były całe w krwi. Zszedłem na dół do korytarza. Wziąłem klucze od samochodu ojca i pojechałem do Lysandra. Po pół godzinie wleczenia się przez miasto zajechałem po jego dom. Wszedłem do środka, zdjąłem buty i poszedłem na piętro do jego pokoju. - Cześć. - powiedziałem. Lysander odwrócił się do mnie. - O hej. O co chodzi, że tak nagle do mnie zadzwoniłeś? Coś się stało z Rose? - Tej jebany skurwiel Marks ją porwał. - wysyczałem przez zęby. Lysander westchnął. - Jak to się stało? - pytał dalej. Wziąłem głęboki wdech. - Po szkole pojechaliśmy do jej domu, po rzeczy. Cały czas sprawdzałem okolicę, przyjście Yamogomi nie mogło być przypadkowe. Nic nie wyczułem, więc myślałem, że wszystko jest spoko i nie ma co się obawiać. Kiedy Rose otworzyła drzwi... BACH! Pan pijawa! Zacząłem się z nim bić, ale wziął sobie kumpla, wiesz to obrzydliwe coś. Przycisnął ją do ściany. Potem pijawa przepięknie rozharatał mi plecy. - odetchnąłem z ulgą. Lysander zastanawiał się. Ciekawe o czym myśli. A co tam, poszperam mu w głowie. Dopuściłem do siebie myśli innych ludzi i skupiłem się tylko na jego. "... to dziwne. Skąd Marks mógł wiedzieć, że Kastiel i Rose będą akurat tego dnia i o tej porze w jej domu? Dlaczego Kastiel go nie wyczuł? Czemu zabrał Rose teraz kiedy jest człowiekiem? Dlaczego nie poczekał na przemianę? Cholera... więcej pytań niż odpowiedzi." Wycofałem się z jego głowy. - Mocno masz rozharatane plecy? - zapytał ni stąd ni zowąd. - Trochę. - odpowiedziałem. Lysander westchnął i wyszedł z pokoju. Poszedłem za nim do kuchni. - Gdzie, ja to mam... - mruczał pod nosem. Oparłem się o jeden z blatów. Lysander przechodził od szafki do szafki grzebiąc w każdej. - Mam! - powiedział uradowany. W ręku trzymał jakiś mały słoiczek. - Co to? - spytałem znudzony. - Masz to brać trzy razy dziennie. - podał mi słoiczek. Wziąłem go niechętnie. Była w nim masa czerwono-czarnych tabletek. Spojrzałem zdziwiony na niego. - Marks na sto procent wpuścił ci jad do krwi. Tłumi on u wampirów niektóre zdolności. Te tabletki są na odtrucie. - Dzięki stary. - Nie ma sprawy. Teraz najważniejsze jest, żeby Rose wróciła cała. - powiedział i zajął się robieniem kawy dla nas. Chwila... - Powiedziałeś, że ten jad, który pijawa mi wpuściła tłumi niektóre zdolności u wampirów, tak? - Lysander popatrzył na mnie zdziwiony. - No tak... no i co związku z tym? - Jaką korzyść może czerpać Marks z Rose przed przemianą? - No krew... - Lysander wydawał się jeszcze bardziej niczego nie pojmować. Potrząsnąłem głową. - On chce jej wyprać mózg, żeby była mu podwładna - wydawał się, że rozumie już wszystko. - A żeby to zrobić... - Musi ją torturować. - dokończył za mnie. Nastąpiła chwila ciszy. - No to mamy przesrane. - perfekcyjne podsumowanie. |
CZĘŚĆ 10 (paź 3, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
"Ile ja już tu jestem? Ile jeszcze będę musiała wycierpieć?" te myśli bez ustanie chodziły mi po głowie. Straciłam poczucie czasu. Może siedziałam tutaj dzień, a może miesiąc? Nie wiem. Mogła to wnioskować po codziennej rutynie: na początku kiedy Marks przychodził podawał mi nową szczepionkę. Następnie łamał niektóre kości, odcinał palce u rąk i nóg. Na sam koniec przywiązywał mnie do pala i biczował. I tak codziennie. A moje ciało cały czas się regenerowało. Chociaż błagałam je żeby przestało. Chciałam umrzeć, miałam tego dość. Kiedy tylko zamykałam oczy widziałam Kastiela. Wołałam go. Prosiłam, żeby mi pomógł. Uratował mnie. Chciałam być już w jego ramionach, wtulić się w niego. Oddychać tym słodkim zapachem. Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Nie podniosłam nawet głowy. Wiedziałam co mnie czeka. Palce. - Dzień dobry. - odezwał się Marks. Nic nie odpowiedziałam. - To co? Zabieramy się do pracy? - ubrał biały fartuch i maskę. Wziął cęgi. Podszedł do mnie. Siedziałam nie wzruszona. Chciałam mieć już wszystko za sobą. - Muszę zebrać całe wiadro. Moim psom strasznie posmakowałaś. - uśmiechnął się tym uśmieszkiem, który nie wróżył nic dobrego. - Nie ważne, nie ważne. Zaczynamy pracę. |
CZĘŚĆ 11 (paź 3, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Minęły już trzy dni odkąd Marks porwał Rose. Moje rodzeństwo i wataha cały czas szuka po lesie jakiegoś tropu. Okazuje się, że jest to trudniejsze niż myśleliśmy. Jeszcze tego samego dnia po porwaniu pojechałem do domu Rose. Spotkałem tam Bena - wilkołaka, męża mojej siostry. Wypytałem się go jak idą poszukiwania. - Jest dziwna sprawa. Czujemy Marksa i jego psa tylko pod domem i kilometr w las. Potem trop się urywa. - po prostu przerypane. Od tamtego dnia nie mogłem spać. Kiedy tylko zamknąłem oczy widziałem Rose. Uśmiechała się do mnie, ale zaraz jej mina rzedła, z ust cienką linia wypływała jej krew. Padała na ziemię. Nad nią stał Marks. W zakrwawionej ręce trzymał jej serce. Wtedy zawsze się budziłem zalany potem. Nie mogłem sobie pomyśleć, że mogła by umrzeć. Ech... nie ważne. Wole o tym nie myśleć. Oczywiście musiałem chodzić do szkoły, żeby nikt nie miał podejrzeń. Na lekcjach byłem nie przytomny. Cały czas myślałem o tym co się stało. - Kastiel, Kastiel! - wzdrygnąłem się. - Do tablicy. - no super. Nauczyciele po prostu wiedzą, kiedy się wpieprzyć. - Nie umiem. - opowiedziałem olewając babkę. - Jedynka. - a wal się kobieto. Na koniec roku Ball podfałszuje dokumenty i zdam. Mogę się nie uczyć. Lysander patrzył na mnie niezadowolony. "-Co?" - spytałem go w myślach. "-Nic" - pomyślał. "- Po tej lekcji się urywam. Muszę coś sprawdzić" - powiedziałem mu. Od tych trzech dni coś ciągnęło mnie w jakieś miejsce. Muszę wreszcie się tam wybrać, a lekcje jakoś mnie nie obchodzą. Zadzwonił dzwonek. Wyszedłem z klasy, poszedłem schować książki do samochodu. Poczekałem na parkingu aż zacznie się kolejna lekcja. Kiedy zadzwonił dzwonek poszedłem w las, w kierunku do którego tak mnie ciągnęło. Biegłem w wampirzym tempie. Nie zdawał sobie sprawy gdzie idę. Im bardziej zbliżałem się coraz bardziej czułem Rose: jej zapach, jej myśli. Zwolniłem. Byłem blisko. Ostatnie metry szedłem już spokojnie, przedzierając się przez las. W pewnym momencie za drzew zauważyłem, wielkie, opuszczone budynki. Chyba jakaś stara fabryka. Byłem na wzniesieniu, więc wszystko widziałem. Po placu zewnętrznym pałętały się psy Marksa. On tu musi być. Rose! Spróbowałem znaleźć jej myśli. Były niewyraźne, słabe. Płakała. Bała się. Spojrzałem wstecz i zobaczyłem wszystkie tortury jakie musiała przejść. Dopadnę tylko tego skurwiela Marksa a rozharatam mu brzuch i wywlokę mu wszystkie flaki na wierzch. Obiecuję mu. Odszedłem w głąb lasu. Muszę powiadomić rodzinę. Pobiegłem do szkoły. Wsiadłem do samochodu i pojechałem do domu. Po dłuższej chwili (uwielbiane przez wszystkich korki) zajechałem pod dom. Wbiegłem do niego. Akurat w salonie siedzieli rodzice, Ball, Victor i Ben. - Czemu nie jesteś w szkole? - zaczęła od razu Ball. - Wiem gdzie jest Marks z Rose - rzuciłem do brata, olewając siostrę. - Gdzie? - zapytał Victor. - Jakieś trzydzieści kilometrów od mojej szkoły. W opuszczonej fabryce. - Są tam jego psy? - spytał Ben. - Z setka. - odpowiedziałem mu. - Musimy wydostać stamtąd Rose. Widziałem w jej myślach co pijawa z nią robiła. Długo jeszcze nie pociągnie. - Najszybciej uratujemy ją pod koniec tygodnia. - wtrącił się ojciec. - Co!? - wkurzyłem. - Rose umiera! Nie rozumiesz tego?! - Rozumiem w stu procentach. - padł na fotel. - Ale musimy się zorganizować, wymyślić taktykę. Ty musisz poćwiczyć walkę z silniejszym przeciwnikiem. - szczerze - ma on rację. - Z kim niby będę ćwiczyć? Marks może mieć ze trzysta lat. Ty masz najwyżej dwieście. - odpowiedziałem. Wampir z wiekiem robi się coraz silniejszy i bardziej wytrzymały. Sto lat to była wielka przepaść. - A nie pomyślałeś o Davidzie? - zapytał Victor. - David? No bez jaj, ten facet nie skrzywdził by muchy. - powiedziałem z pogardą. - Nie lekceważ go. - powiedział z triumfem w głosie. - Zaraz go spytam, czy mógłby dać ci jeszcze dzisiaj lekcję. - To mamy załatwione. Jane zbierz do domu dzieciaki. Będziemy omawiać taktykę. - powiedział ojciec. Mama wyszła z salonu. - Szczerze mam jeden pomysł. - powiedziałem. - Jaki? - zdziwił się Ben. - Dajcie mi kartkę i chwilę to wam wytłumaczę. - usiadłem koło Ball. Podali mi kartkę i długopis. Naszkicowałem wygląd fabryki i dokładnie wytłumaczyłem mój pomysł. - Nie taki zły. - powiedział Victor. - Parę rzeczy trzeba dopracować i będzie świetnie. - dodał Ben. - Mój mały braciszek taki mądry. - Ball rzuciła się na mnie. - Puszczaj mnie! - odepchnąłem ją od siebie. - Jeszcze raz spróbujesz mnie przytulić to obiecuję, że wytarzam cię w błocie. - Chcę to zobaczyć. - zaśmiała się. Mama weszła do salonu. - Zaraz będą. - odpowiedziała. - Spytałam się Davida. Jutro z samego rana masz mieć z nim trening. - No, to życzę powodzenia braciszku. - zaśmiała się Ball. Wszyscy jej zawtórowali. |
CZĘŚĆ 12 (paź 4, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Kiedy wróciło rodzeństwo przedstawiłem im moją taktykę. Przez następne cztery dni miałem ćwiczyć z Davidem, a oni mieli dopracowywać mój pomysł. Wygrzebałem się z łóżka za piętnaście piąta. Ojca Rose chyba powaliło, żeby mieć treningi o piątej rano. No cóż... Ogarnąłem się w miarę. Związałem włosy w krótką kitę. Będą mi przeszkadzać. Wyszedłem z pokoju i poszedłem korytarzami do domu Davida. Kiedy tam przyszedłem Angel powitała mnie chłodno, a raczej można powiedzieć, że mnie olała. - David jest w salonie na pierwszym piętrze - rzuciła do mnie. Pobiegłem tam. Kiedy wszedłem David siedział nad jakąś książką. - O cześć - powiedział. Podszedł do mnie i podał mi rękę. Po chwili leżałem na podłodze. - Co do... - Lekcja pierwsza: nie ufaj wszystkim. - przerwał mi. Usiadłem. Potarłem sobie obolałe plecy. Zaśmiał się. - Dobra, wstawaj. - podał mi rękę. - Dzięki nie skorzystam. - powiedziałem i sam wstałem. - Jak chcesz. - przeszedł na środek salonu. - Na początek: zaatakuj mnie. - Co? - co on powiedział? - Zaatakuj mnie. - rozciągnąłem trochę ręce. Podszedłem do niego z szyderczym uśmiechem. Przyjąłem gardę. David stał z założonymi rękami w tyłu. - Nie powstrzymuj się. - wycelowałem pierwszy cios w jego nos i... trafiłem w powietrze. WTF?! JAK?! Cały czas celowałem w Davida i za każdym razem chybiłem. Czytałem mu w myślach ale w tym kłopot, że nie wyprzedzał myśli przed działaniem. Jeszcze raz celowałem mu w twarz. Zrobił unik, złapał mnie za wystawioną rękę i powalił na podłogę. - Nosz kurwa! - wkurzyłem się. - Ech... jest gorzej niż myślałem. - skomentował. - Praca nóg jest w miarę, ale zadajesz za dużo oczywistych ciosów. Po za tym za bardzo ufasz swojemu darowi czytania w myślach. Zobacz, ja go nie mam a potrafiłem określić każdy twój cios. Musisz zacząć zdawać się na instynkt jaki mamy w sobie a nie na mózg... którego raczej nie masz. - te ostatnie słowa skierował bardziej do siebie ale je usłyszałem. Wkurzyłem się. Przykucnąłem na nogach, podpierając się rękami z przodu. Jedną nogą przejechałem po ziemi. Chciałem przewrócić Davida, ale ten przeskoczył prze zemnie. - Dobra, wstawaj, żarty się skończyły. Jeśli chcesz uratować Rose, musisz schować swoją dumę i słuchać mnie jak by od tego zależało życie najważniejszej osoby w twoim życiu. - te słowa mocno do mnie dotarły. Przyznaję, jest dobry, wręcz perfekcyjny. - Chcę ją uratować, nie chcę żeby cierpiała. Nie mogę tego znieść, ze ten szmaciarz Marks bawi się nią, jak nowiutką zabaweczką, którą jak się popsuje można zamienić nowym modelem. To jest okropne. Chcę, żeby była szczęśliwa. To jest teraz najważniejsze. - nastąpiła chwila ciszy. David położył mi rękę na ramieniu. Spojrzałem zdziwiony na niego. - Wiem co rozumiesz, i nie jesteś jedyne, który chce jej dobra. Ale przechodząc do lekcji... - uśmiechnął się. Resztę dnia spędziłem słuchając jak powinno się wyprowadzać ciosy, i inne bzdety. Kiedy wróciłem do siebie padłem na łóżku i myślałem, że się nie podniosę. Trening trwał piętnaście godzin z trzema dziesięciominutowymi przerwami. Nawet na wampira to dużo. Jutro znowu. Ktoś zapukał do drzwi. - Co? - wymruczałem bardziej w pościel niż do osoby. - Ohohoh widzę, że umierasz. - zażartowała Ball. - David dał popalić? - A daj se spokój. - odpowiedziałem. - Trochę... - dodałem po chwili. Ball zaśmiała się i usiadła koło mnie. - Przyniesiesz mi krew? I jakąś maść? Mam więcej siniaków niż jest igieł w lesie. Nie żartuję. - Spoko, zaraz przyjdę. - wyszła z pokoju i wróciła po chwili z kubkiem i maścią dla mnie. Postawiła je na szafce koło łóżka. - Dzięki. - mruknąłem. Ball usiadła koło mnie. Co ona chce? Zwykle sama z siebie nie przesiadywała ze mną. - Kastiel? - Co? - Co czujesz do Rose? - spojrzałem na nią zdziwiony. - Co ja, baba, że będę z tobą o takich rzeczach gadać? - podniosłem się z łóżku. - Chcę tylko wiedzieć, czy nie jest kolejną twoją zabawką. I czy przypadkiem nie będę musiał cię ukrywać przed Angel. - uśmiechnęła się. Co czuję do Rose? - Nie wiem. - odpowiedziałem szczerze. - Na pewno nie jest kolejną zabawką. Jest zbyt ważna dla mnie. Nie chciał bym widzieć jej smutniej. - zapanowała cisza. - Kochasz ją. - odezwała się Ball. Podeszła do drzwi. - Tylko sam jeszcze o tym nie wiesz. - uśmiechnęła się. - Idź się lepiej wyśpij. Jutro znowu masz trening na 5 rano. Dobranoc. - wyszła. Wziąłem dresy i poszedłem się ogarnąć. Kiedy skończyłem wróciłem do pokoju, wypiłem krew i padłem na łóżko. O spaniu nie było mowy. Chciałem zobaczyć Rose. Wystarczyły by mi tylko jej myśli. Chciałem dodać jej otuchy. Ale wybranie się w tereny fabryki w nocy nie jest niczym bezpiecznym. Chwila... Victor mówił mi, że przecież jesteśmy z Rosą jakoś telepatycznie połączeni. - Raz kozie śmierć - zamknąłem oczy. Przeglądałem wszystkie myśli jakie do mnie napływały. Cholera, nigdzie nie ma jej. Chociaż... Chwila... Jest! Są słabe, bardzo. Krzyczała, bała się. Nagle przed oczami zobaczyłem wielki, czarny pokój. Na jego środku stał kamienny słup, do którego przywiązana za ręce stała Rose. Z jej śnieżnobiałych pleców ciekła krew tworząc kałuże. Marks biczował ją. Z każdym uderzeniem rozcinał skórę. Jej ciało opadło bezwładnie na ziemię. Straciła przytomność. - Co tak słabo? - Marks wydawał się zawiedziony. - To dopiero był dwu setny raz. - CO?! Podszedł do niej. - Ech... zabierasz mi całą zabawę. - kopnął ją w żebra. - Słyszysz! Zabierasz mi zabawę! Budź się szmato! - kopał ją po żebrach. Ja ci dam nazywać ją szmatą! Marks stanął zawiedziony nad jej ciałem. - Ech... no cóż. Następnym razem inaczej się zabawimy. - uśmiechnął się przebiegle. - Blondyna! Odnieś to coś do jej sali! - nagle urwał mi się obraz. - KURWA! - krzyknąłem wkurzony. Zerwałem się na nogi. Podszedłem do okna, z którego rozpościerał się widok na las. Księżyc wisiał wysoko na niebie. Pełnia. Walnąłem pięścią w szybę. Byłem wściekły i jednocześnie zrozpaczony. Oparłem głowę o okno. Poczułem jak łzy napływają mi do oczu. Pozwoliłem paru z nich spłynąć mi po policzkach. - Rose... |
CZĘŚĆ 13 (paź 6, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
" - To się nie chce goić. - Ale jak to? Czy to możliwe, że przesadziłem z "usypiaczem"? - Najpewniej. Jeśli nie przejdzie przemiany to wykrwawi się. - Cholera... poczekamy do jutra rana. Może się wyleczy." - Kastiel! - wypadłem z transu. - Marsz na dół! - Kurwa - zakląłem pod nosem. Podniosłem się z łóżka i powoli poszedłem do salonu. - Co? - mruknąłem. - Jak ty wyglądasz?! Kiedy ty spałeś?! Dasz w ogóle dzisiaj radę!? - krzyczała na mnie Angel. Stałem znudzony nie zwracając na nią uwagę. Podszedłem do kanapy i opadłem koło Ball. Angel dalej wrzeszczała. - I to jemu mamy powierzyć uratowanie Rose?! No to są chyba jakieś kpiny! - Ej, co z tobą? - spytała mnie szeptem Ball. - Nic, wszystko spoko - odpowiedziałem. - Sorrki, że przerywam ci orzchanianie mnie. - zwróciłem się do Angel, która umilkła. - Ale po co mnie tu ściągneliście? Przecież wiem, jak będzie wyglądał najazd na Marksa. - To o której wychodzimy? - zapytała z przekąsem mama. Cholera, o której to miało być? Przemilczałem to pytanie. - Wiedziałam. - powiedziała triumfująco. - Wyruszamy od razu po zachodzie - dodał Victor. - Czyli, za jakieś dwie godziny? - spojrzałem na wyświetlacz telefonu. - Pójdziesz z Ball, Victorem, Angel i Davidem - ojciec olał moje pytanie. - Twoje rodzeństwo zajmie się Rose, a jej rodzice rozprawią się z ewentualnymi psami, czy pomagierami Marksa. - Pijawa jest moja - powiedziałem twardo. Rodzice i rodzeństwo mieli skwaszone miny. Od początku napierałem na to, żebym mógł rozprawić się z Marksem, im to nie pasowało. No cóż, nie każdemu dogodzisz. - Okej, czyli mamy wszystko ustalone. To ja was żegnam - zerwałem się z kanapy i poszedłem do swojego pokoju zanim ktoś zdołał mnie uziemić. Położyłem się na łóżko, wziąłem laptopa i przeglądałem facebooka. Ktoś zapukał. - Co? - mruknąłem. Do pokoju weszła Ball. - Masz - postawiła kubek z krwią na szafce nocnej. - Masz wypić, żeby mieć siły. - Dzięki - mruknąłem ponownie. Spojrzałem na nią, była podekscytowana i jednocześnie zmartwiona. - O co wam wszystkim chodzi? Cały czas chodzicie przygnębieni. Myślicie, że nie dam rady z Marksem? - Nie, to nie o to chodzi... no dobra. Trochę tak uważamy - powiedziała po chwili. - Nie po to się cholera tyle przygotowywałem, żeby nie dać sobie z nim teraz rady - powiedziałem lekko obrażony. Jak miło dowiedzieć się, że twoja rodzina w ciebie nie wierzy. - Jeśli nie dasz sobie rady z Marksem mu wstąpimy do akcji - powiedziała twardo. - Nie ma mowy! Muszę mu odpłacić za każdą ranę jaką wyrządził Rose - powiedziałem lekko wkurzony. Nie ma mowy, żeby rodzinka wtrącała się do moich porachunków. Ball uśmiechnęła się. - No to mamy wyjaśnione - podeszła do drzwi. - A właśnie, zapomniałabym. W łazience masz przygotowany strój na wypad. Radziła bym się szykować bo zastała godzina a zaraz zacznie się schodzić reszta - wypadła z pokoju. Jezu... co ona przygotowała? Aż się boję. Wypiłem krew i poszedłem do łazienki ogarnąć się . Na szczęście moje obawy były niepotrzebne: czarne jeansy, czarna bluzka i czarna skórzana kurtka. Zszedłem na dół do salonu, w którym roiło się od rodzinki. Spojrzałem za okno. Robiło się już ciemno. - Wszyscy są? - zaczął tata. - Dobra, wiecie jak dokładnie wygląda nasz plan. Ostatnią fazę wyznacza Kastiel - spojrzał na mnie. Nie było widać w nim nawet cienia zmartwienia, jakie chodziło ostatnio za nim. - Ben, wataha już jest? - Tak, jesteśmy gotowi - odpowiedział. - To, co? Ruszamy? - zapytała podekscytowana Ball. Uśmiechnąłem się równie podekscytowany co ona. - Ruszamy. |
CZĘŚĆ 14 (paź 7, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Siedziałem na drzewie i obserwowałem główny plac w fabryce. Kręciła się po nim cała masa psów Marksa. Spokój. - Ben może ruszać - powiedziałem cicho do Victora, który podał informację dalej, za pomocą słuchawki. Po chwili widziałem jak wataha przechodzi przez las i kieruje się na psy. Na placu zaczęła się rzeź. - Odział jeden, dwa i trzy rusza - Victor podawał informacje dalej. Widziałem jak do watahy dołączają się wampiry. - Wkraczamy - zakomunikowałem bratu. Zszedłem z drzewa. Po chwili Angel, David, Ball i Victor stanęli koło mnie. Ruszyliśmy. Ominęliśmy plac główny i weszliśmy do jednego z magazynów. - Wiesz, gdzie jest Rose? - spytała Ball. Czułem jej zapach. Była blisko. - Jest gdzieś tutaj - odpowiedziałem jej. - Razem z Marksem i lafiryndą - ich zapach drażnił mnie. Był okropny, duszący po prostu nie do zniesienia. Przeszliśmy przez połowę magazynu, stanąłem jak wryty. Zapach krwi unosił się stąd najmocniej. - Tu - szepnąłem do nich. Angel zręcznym kopniakiem otworzyła drzwi. Ujrzałem Rose - przywiązaną do krzesła, spętana łańcuchami. Na jej białym ciele było widać blizny. Wokół jej nóg widniały kałuże krwi. Marks stał niedaleko. Ubrany w biały kitel, poplamiony krwią. Odwrócił się w moją stronę z szyderczym uśmiechem. - Witam, witam. Jakie miłe spotkanie, nieprawdaż? - nie wydawał się zaskoczony. - A już myślałem, że się nie zobaczymy, po ostatnim razie. - Nie pierdol Marks - rzuciłem wkurzony. - Co tak wrogo? - udawał urażonego. - Nie mam ochoty na takie gierki. Przyszedłem wyrównać porachunki - nie dałem wybić się z mojego celu. - K-kastiel? - Rose podniosła głowę. Patrząc na nią chciałem zrobić cokolwiek tylko by na tą biedną, zmęczoną, opłakaną twarz wrócił chociaż drobny uśmiech. Co on zrobił z moją Rose? Z dziewczyną, która nie bała się mnie ochrzanić, wyzwać? Z dziewczyną, do której coś poczułem? Jak on śmiał zrobić z niej dziewczynę patrzącą na mnie błagalnym wzrokiem? Jak on śmiał skrzywdzić MOJĄ Rose? Odwróciłem wzrok od niej. Nie mogę się teraz rozkleić. Nie teraz... - Żart się skończyły - powiedziałem i rzuciłem się na Marksa. Nie ukrywał zaskoczenia kiedy odrzuciło go na drugi koniec sali. Podszedłem do niego, złapałem za gardło i podniosłem do góry. - Victor, Ball zajmijcie się Rose. - rzuciłem do rodzeństwa. - A z to... - Marks kopnął mnie w brzuch. Puściłem go. Boli jak cholera! Kurwa nie teraz. Mimo bólu wyprostowałem się. Pijawa nie ukrywała zdziwienia. - Chyba nie chcesz bić się przy dziewczynie, co? Chodźmy w lepsze miejsce - zaproponował Marks. Taa, a tam będą twoi kumple. - Czyżbyś bał się, że zobaczy jak przegrywasz? - spytałem szyderczo. Marks rzucił się na mnie. I o to chodziło. Sprowokowanie go. Zadawał proste ciosy, które mogłem ze spokojem odgadnąć nie czytając mu w myślach. Niestety o jednej rzeczy zapomniałem: jest odemnie straszy o prawie trzysta lat. Pijawa przejechała mi szponami po ramieniu. Pociekła krew. Przykopał mi w klatę, odrzuciło mnie, przywaliłem w ścianę. Osunąłem się bezwładnie na podłogę. - Śmieszny jesteś. Chciałeś unicestwić trzystu letniego wampira? Jaja chyba sobie ze mnie robisz - podchodził do mnie spokojnie, z wyższością, pogardą. - Mam inne sprawy na głowie, niż takiego dzieciaka jak ty. Chcę twojej ukochanej Rose... - Wyprać mózg, posłużyć się nią do zdobycia władzy i zabić - przerwałem mu. Zacząłem podnosić się z ziemi. - Tak, po części. Pomiędzy tym będę napawał się torturowaniem jej - uśmiechnął się okropnie. - Do tego już nie dojdzie - wstałem z ziemi. - Bo jak by ci to wytłumaczyć? Zabieram ją - rzuciłem się na niego. Bronił się, jednak słabo. Powaliłem go na ziemię. Złapałem za włosy i pociągnąłem do góry. - Powiedz papa - rzuciłem do niego. Drugą ręką przytrzymałem go. Na sali rozległ się dźwięk tłuczonej porcelany. Puściłem bezwładne ciało Marksa na ziemię. Podszedłem do Rose. Moje rodzeństwo i David patrzyli na mnie dumnie. Nawet dostrzegłem to w oczach Angel. Rose siedziała na krześle, oswobodzona, bez łańcuchów. Miała na sobie czarną sukienkę, która przepięknie podkreślała bladość jej skóry. Ukucnąłem naprzeciw niej. - To jak? Idziemy do domu? - zapytałem uśmiechnięty. Rose rzuciła się na mnie. Jej uścisk był delikatny, słaby. Poczułem ciepłe krople na ramieniu - objąłem ją w tali. - Już, jestem z tobą - szepnąłem do jej ucha. Wziąłem ją na ręce. Ball zakryła ją kocem. - Zaczynajcie ostatnią fazę. Ball, Victor wracamy do domu - rzuciłem do nich. Brat przekazał informacje dalej. Po chwili biegliśmy już w stronę domu. Kiedy tam dotarliśmy położyłem Rose na moim łóżku. Spała. - Nie trzeba jej nigdzie zszywać? - spytałem Victora. - Nie, nie ma takiej potrzeby. Rany jakie ma już zaczęły się goić. Teraz będzie potrzebowała wsparcia i odtrutki. - Odtrutkę załatwię u Lysandra - przykryłem Rose kołdrą. - Dajmy jej się wyspać - wyszliśmy z mojego pokoju i poszliśmy do salonu. - Ball zrobisz kawę? - spytał Victor. - Mi też - rzuciłem. Siostra westchnęła i poszła do kuchni. - Wiesz, że to jeszcze nie koniec? - zapytał mnie Victor. Westchnąłem. - Niestety wiem, wojna dopiero się zacznie. - Ale najpierw musisz przejść przemianę. Urodziny miałeś przed wczoraj i tylko na twoje życzenie dałem ci "usypiacz". - Wiem, wiem. Mam jeszcze tabletki od Lysandra. Możemy po jutrze się tym zająć? Na razie jest ważniejsza osoba niż ja - rzuciłem. - Proszę - Ball postawiła kubki z kawą przede mną i bratem. - A właśnie, pokarzą tą rękę - zdjąłem kurtkę. Victor przyjrzał się ranom. - Mocno nie ciął. Wypijemy w spokoju kawę, później ci to zabandażuje - powiedział. Piliśmy w ciszy. Myślałem o tym co teraz dopiero się zacznie. O tym co Rose będzie musiała przejść. Cholera... gdyby dało się niektóre rzeczy obejść. - To co, idziemy? - słowa Victora wyrwały mnie z moich myśli. - Ta - wziąłem ostatni łyk kawy i poszedłem za nim do gabinetu. Odkaził i zabandażował ranę. Kiedy skończył poszedłem do swojego pokoju. Rose spała jak zabita. Wziąłem dresy i poszedłem do łazienki ogarnąć się. Kiedy skończyłem poszedłem do sypialni obok po poduszkę i kołdrę. Wróciłem do swojego pokoju, rozłożyłem kanapę i położyłem się. Pierwszy raz od ponad tygodnia mogłem spokojnie spać. |
CZĘŚĆ 15 (paź 8, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Znany, miły zapach otaczał mnie. Miękko, przytulnie, ciepło... gdzie ja jestem? Usiadłam szybko. Przyzwyczaiłam się do ciemności. Byłam w pokoju Kastiela. Chłopak spał na kanapie obok ściany. Uspokoiłam się. Jestem bezpieczna. Zamknęłam oczy i opadłam z powrotem na poduszkę. Nagle poczułam, że ktoś obejmuje mnie ramieniem. - Kastiel? - spytałam zdziwiona. - Co? - wymruczał zaspany chłopak. - Wiesz jak ta kanapa jest nie wygodna? - uśmiechnęłam się pod nosem. - No co? Chcesz wypróbować? - Nie dzięki - zaśmiałam się. - Wolę łóżko i pewną osóbkę koło siebie. - Na romanse cię naszło? - zapytał zadziornie. Zaśmiałam się i po chwili Kastiel leżał nade mną. Pochylił się i pocałował mnie za uchem. Przesuwał się dalej po szyi. Przeszedł mnie dreszcz. Jak mi tego brakowało. Poczułam, że uśmiecha się. Delikatnie pocałował mnie w usta. Wplotłam mu ręce we włosy. Stopniowo napierał na moje wargi. Poddawał mu się, nie walczyłam. Nagle zakuło mnie w boku. Odwróciłam głowę od niego i wykrzywiłam twarz w grymasie bólu. Złapałam się za to miejsce. - Co się stało? - w głosie Kastiela wyczuwałam troskę. - Nic - odpowiedziałam. Ból ustąpił. Chłopak westchnął. - Słuchaj, masz mi wszystko mówić. Wszystko. Pamiętaj, że jesteś najważniejsza... dla mnie... - spojrzałam na niego. W jego oczach dostrzegłam nieznane dla mnie uczucia. Pochylił się nade mną. - Kocham cię... - wyszeptał mi delikatnie do ucha. Jego ciepły oddech pieścił moją skórę. W oczach zakręciły mi się łzy. - Ja ciebie też - powiedziałam cicho. Kastiel usiadł ze mną na łóżku. - Ej, czemu płaczesz? - nawet nie zdałam sobie z tego sprawy. Otarł mi łzy. Zarzuciłam mu ręce na szyję i wtuliłam w niego. - Za długo czekałam na te słowa - wyszeptałam. Kastiel gładził moje plecy. Pocałował mnie w włosy. - Powinnaś się wyspać, jesteś słaba - stwierdził.Położył się, a ja wtuliłam się w niego. - Słodkich snów księżniczko. - Dobranoc - zamknęłam oczy. Upajałam się zapachem Kastiela. Odpłynęłam. |
CZĘŚĆ 16 (paź 15, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
- A co do niespodzianki... - zaczęła Ball a mnie mimowolnie ogarnął strach. Co ona wymyśliła? - Jedziemy na zakupy do tej nowej galerii! Jest tam masa nowych sklepów! I ciuchów! - o mało co a zaczęła by skakać ze szczęścia. Zwróciłam błagalne spojrzenia na Jane. Jej wzrok prosił mnie żebym wytrzymała ten dzień. Westchnęłam. - Dobra pojadę z tobą ale chcę nową kostkę do gitary - postawiłam warunek. - Nie ma sprawy! - tym razem skakała już i klaskała w ręce. - Zbieraj się, jedziemy za raz! - wybiegła z kuchni. - Błagam cię wytrzymaj - powiedziała Jane. - Nawet nie wiesz jak Ball planowała ten wyjazd na zakupy. - Nie ma sprawy. Potrafiłam wytrzymać z Angel - uśmiechnęłam się do niej. Skończyłam jeść musli i poszłam do mojego i Kastiela pokoju. Taaa, mieszkamy razem. Jego mama zaproponowała, żebym mieszkała w pokoju obok ale Kastiel się temu sprzeciwił. Tak samo Angel, która narzekała, że powinnam mieszkać z rodziną w jednym domu. W tym wypadku sprzeciwił się jej nawet Victor, mówiąc, że bezpieczniej dla mnie kiedy jestem bliżej gabinetu. Pościeliłam łóżko. Wzięłam telefon i czarną skórzaną kurtkę. - Rosiii! Jedziemy! Przygotowałam buty dla ciebie! - wyszłam z pokoju i poszłam do korytarza. Moje buty: piętnasto centymetrowe, czarne słupki z ćwiekami. - Wyglądasz świetnie! - skomentowała kiedy założyłam już moich "małych morderców" i kurtkę. - Sama wyglądasz super - miała czarną koszulę włożoną w czerwoną spódniczkę w kratę. Do tego buty podobne do moich i czarną kurtkę. Włosy koloru ciemnej czekolady miała spięte w wysokiego, "niechlujnego" kucyka. Jej szare oczy podkreślał delikatny ciemny makijaż. - Och, dziękuje. A teraz chodź - wzięła mnie za rękę i pociągnęła na dwór. Przed domem stało czarne, matowe porsche. - Ładne cacuszko - powiedziałam przejeżdżając ręką po masce samochodu. - Wiem - powiedziała uradowana. - Prezent urodzinowy od Victora - wsiadłam na miejsce pasażera a Ball usiadła za kierownicą. Ruszyłyśmy spod domu. Sprawdziłam telefon. Miałam sms'a od Kastiela. "Dzień dobry księżniczko. Co masz zamiar dzisiaj robić? Lenić się znowu przed plazmą?" Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową. Przez ostatnie dni siedziałam po parę godzin w gabinecie Victora. Miałam podawane jakieś leki dożylnie i pobieraną krew. "Jadę z Ball na zakupy do nowego centrum. A ty przypadkiem nie powinieneś skupiać się na lekcjach a nie na pisaniu sms'ów?" - Co tak się śmiejesz? - zapytała mnie Ball. - Piszę z Kastielem - schowałam telefon do spodni. - Jak tam pomiędzy wami? - spytała zaciekawiona. - Ciekawie - powiedziałam i zaśmiałam się. - Cieszę się, że potraficie się dogadać - powiedziała uśmiechnięta. Sprawdziłam nowego sms'a. "Weź kup mi nowe struny i kostkę. I proszę, nie zgłupiej przy Ball. Da się zwariować z nią na zakupach." - Może i potrafimy ale i tak czasami mam ochotę go udusić - Ball zaśmiała się. - Oj i nie tylko ty - dołączyłam do niej. - Tak naprawdę Rosi to jesteś pierwszą dziewczyną, z którą Kastiel potrafi się tak dogadać. I drugą, której słucha. - Drugą? - zdziwiłam się. On raczej nikogo nie słuchał. - No ja jestem pierwszą! - Prawda, prawda - zaśmiałam się. Nie zauważyłam kiedy dojechałyśmy pod centrum. Ball wjeżdżała na parking dla vip-ów. Zaparkowała blisko wejścia. Wysiadłyśmy z samochodu i weszłyśmy do centrum. Ogromne. - Ile mamy sklepów do przejścia! Chodź! - Ball podekscytowana złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Po trzech godzinach obłożona masą zakupów padłam na kanapę w kawiarni. - Musimy jeszcze iść do dwóch sklepów. - O boże, chyba umrę - powiedziałam cicho, ale Ball to usłyszała. - Ejejeje, między innymi musimy iść do muzycznego - powiedziała. - A ten drugi sklep to...? - przeglądałam kartę. - Victoria's Secret - powiedziała uradowana, a mi od razu zrzedła mina. To takich sklepach zawsze chodziłam niechętnie. Podszedł do nas kelner. Zamówiłam sobie kawę i tartę owocową a Ball tylko kawę. Sprawdziłam sms'a od Kastiela. " Gdzie wy do cholery jesteście? Jestem już od dwóch godzin w domu." Ile my już jesteśmy na tych zakupach? Straciłam poczucie czasu. Kelner przyniósł nam nasze zamówienie. Wypiłyśmy kawę i poszłyśmy do muzycznego. Kupiłam kostki i struny do gitary. No i poszłyśmy do Victoria's Secret. Ball kazała przymierzyć mi chyba z 20 różnych par bielizny. Zdecydowała wreszcie, że kupimy wszystkie. Super... byłam już uradowana myślą, że to koniec męczarni, ale kiedy szłyśmy do kasy Ball pociągnęła mnie w swoją stronę. - Rosi, to jeszcze nie koniec - mówiła ciągnąc mnie za sobą. - Wiem, że Kastielowi nie śpieszy się do czegoś - spojrzała na mnie znacząco. Zarumieniona opuściłam głowę. Wiedziałam o co jej chodzi. - Ale niby dla czego nie możemy go... hym... pokusić? Pojutrze wyjeżdżam z rodzicami do cioci do Francji. Zostaniecie sami w domu na tydzień. Czemu mieli byście z tego nie skorzystać? - mówiła przebiegle. Dobra. Nie powiem, że ta ostrożność Kastiela mnie nie wkurzała. - O to będzie świetne! Chodź - pociągnęła mnie w stronę przymierzalni. No chyba Ball pogrzało. Miałam na sobie czarny gorset na ramiączka. Cześć na brzuchu przypominała czarne pajęczynki. - Podoba ci się? Bo wyglądasz w tym bosko! - powiedziała, kiedy zaglądnęła do przymierzalni. - No fajne jest ale... - mówiłam skrępowana. - No to bierzemy! Przebieraj się a ja lecę do kasy i jedziemy do domciu. Kastiel dzwonił do mnie wkurzony. Jaki on niecierpliwy - powiedziała zmęczona. Przebrałam się w swoje rzeczy i poszłyśmy do kasy. Wyszłyśmy z sklepu i poszłyśmy na parking. Wrzuciłyśmy torby z zakupami do samochodu, wsiadłyśmy i wyjechałyśmy z centrum. - Jestem padnięta, nogi mnie bolą - zdjęłam buty. - Oj nie przesadzaj Rosi. Każdej dziewczynie zawsze przydadzą się co jakiś czas zakupy - powiedziała tryskając nadal energią. Jezuuuu ile ona może być na chodzie bez spania? Przecież to jest nienormalne. Zaraz... ona jest wampirem. Cały czas o tym zapominam! Ale to nie moja wina. Są oni strasznie podobni do ludzi. Jedyną rzeczą, która nas różni to, to że oni muszą pić krew, żeby przeżyć. Westchnęłam. Patrzyłam na mijające miasto. Na ulicach paliły się lampy. Nie wiedząc kiedy odpłynęłam.
- Zamknij się - mruknęłam. Po chwili poczułam, że Kastiel kładzie mnie na łóżko. Zarzuciłam ręce na jego szyję. - Zostań - szepnęłam. - Sorrki księżniczko ale muszę przynieść twoje liczne zakupy - powiedział. Nie miałam zamiaru go puścić. O nie, zostaje. Kastiel zaśmiał się lekko. - Zaraz wrócę małpiatko - szepnął mi do ucha, delikatnie muskając moją szyję wargami. Niechętnie puściłam go. Kastiel wyszedł z pokoju a ja poszłam do łazienki pod prysznic. Umyłam się, ubrałam się w pidżamę i poszłam do pokoju. Kastiel leżał na łóżku z laptopem. Rzuciłam się na łóżko. Jestem padnięta. Zamknęłam oczy. Kastiel kręcił palcem na moich plecach koła. Było to takie przyjemne. - Kastiel! Wychodzimy z tatą do Victora! Błagam nie roznieś domu w pył! - krzyknęła Jane. Usłyszeliśmy dźwięk zamykanych drzwi. - No to mamy cały dom dla siebie - mruknęłam. Kątem oka spojrzałam na Kastiela. Uśmiechał się. - Widziałem, jaką... ładną rzecz kupiłaś z Ball - powiedział przebiegle. Moja czujność się wyostrzyła. - Jaką? - zapytałam. Usiadłam na łóżku. - No powiedzmy, że pewien ładny, czarny komplet bie... - położyłam mu rękę na ustach. Zarumieniona spuściłam głowę. - Skąd o nim niby do cholery jasnej wiesz? - spytałam. - Siedziałem trochę w głowie Ball - powiedział najwyraźniej szczęśliwy z tego powodu. - To co? Pokażesz się w nim? Czy może mam raczej zapomnieć o tym? - ja, pewnie czerwona jak burak, nie wiedziałam co mam kompletnie zrobić. - Hym? - zażenowana wstałam z łóżka i poszłam do garderoby, gdzie leżały wszystkie torby z zakupami. Odnalazłam czarny gorset i poszłam do łazienki. Tam usiadłam na ziemi, oplotłam nogi rękami i kiwałam się. Boże... co za wstyd! Co mam zrobić? Cholera, a może by tak... Nie! Nie! Nie! Aaaaa! Wkurzona przebrałam się w czarny komplet. Ustałam przed lustrem. Jaka ja jestem chuda! A może mu się nie spodoba? A może mnie wyśmieje? Potrząsnęłam głową. Weź się w garść dziewczyno! Wzięłam głęboki wdech. Wyszłam z łazienki i pewnym krokiem weszłam do pokoju. Niestety tam moja pewność wyparowała tak szybko jak się pojawiła. Stałam w drzwiach nie zdolna się poruszać. Kastiel przyglądał mi się dogłębnie. Czułam jak moje policzki się czerwienią. Odwróciłam głowę. Wstał i z uśmiechem zwycięzcy podszedł do mnie. Cofnęłam się trochę na korytarz ale Kastiel przyparł mnie do ściany uniemożliwiając jaką kolwiek ucieczkę. Zaczął mnie całować. Nie było to delikatne, i jakoś mi straaaaasznie pasowało. Jego wargi napierały na moje. Poddawałam się mu. Wplotłam mu rękę we włosy a drugą trzymałam na jego szyi. Nie odrywając się od siebie przeszliśmy w stronę sypialni. Kastiel pchnął mnie na łóżko. Zdjął bluzkę i znowu wpiął się w moje usta. Jedną ręką powędrował wzdłuż mojej tali. Dłonią dotknął mojego brzucha. Miły dreszcz przeszedł przez moje ciało. Delikatnie ściągnął górę od kompletu. Usiadł na łóżku pociągając mnie za sobą. Siedziałam na jego kolanach. Kastiel delikatnie całował mnie po szyi. To było takie przyjemne. Mimowolnie odchyliłam głowę do tyłu. - Ka...Kastiel... - wyszeptałam ale on pocałował mnie nie dając dokończyć. To była długa, piękna noc. |
CZĘŚĆ 17 (paź 19, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
- ...eszcze chwila... - wymamrotał. Przeciągnęłam się. Rozejrzałam się po pokoju. Czarny kostium bielizny i ciuchy Kastiela walały się po całym pokoju. Chwila... co się wczoraj stało? Czemu jestem naga? ... Cholera! Czerwona jak burak schowałam twarz w dłoniach. Na kanapie zauważyłam mój ciemno fioletowy, jedwabny szlafrok. Spojrzałam kątem oka na Kastiela. Spał. Powoli wstałam z łóżka i podeszłam do kanapy. Zarzuciłam na siebie szlafrok. - Śliczna jesteś, wiesz? - odwróciłam się w stronę łóżka. Kastiel siedział, przyglądając się mi. - Przestań - powiedziałam zarumieniona. - Oprócz tych paru malinek... - CO?!?!?! Pobiegłam do łazienki. Zrzuciłam szlafrok i spojrzałam w lustro. Na brzuchu miałam chyba z 10 malinek. O boże... Gapiłam się na nie, nie mogąc uwierzyć. - Co jest? - szybko zakryłam się szlafrokiem. Kastiel, w spodniach dresowych, stał oparty o ścianę na przeciw lustra. Uśmiechnął się szyderczo patrząc na mnie. - Mógłbyś do cholery nie wchodzić do łazienki jak ja w niej jestem? - zapytałam lekko poirytowana. Kastiel podszedł do mnie powoli. - Wstydzisz się? - zapytał szyderczo. - Widziałem cię już na... - Cicho! Cicho! - nie dałam mu dokończyć. Nie chciałam tego słychać. To było takie krępujące. Co za maskara. Kastiel cały czas uśmiechał się szyderczo. - Rosi! Kastiel! Marsz na dół! - przestraszona wzdrygnęłam się. - Chyba musimy iść - powiedział Kastiel. Westchnęłam. Wyszłam z łazienki i poszłam do garderoby. Wzięłam czarny koronkowy zestaw bielizny, który wczoraj kupiłam z Ball. Wzięłam czarne leginsy z czachami i do tego luźny, czarny sweterek na jedno ramię. Poszłam do łazienki. Kastiela nigdzie nie było. Najwyraźniej poszedł już na dół. Umyłam się, ubrałam, rozczesałam włosy i zeszłam na dół do kuchni. Kastiel stało oparty o blat, jego rodzice siedzieli przy stole. Ball siedziała na blacie i machała nogami. - O Rosi - rzuciła w moją stronę. - Przygotowałam dla ciebie musli - usiadłam. Ball postawiła przede mną miseczkę z truskawkowym musli. Podała mi tabletki, które połknęłam. Jak zwykle musli nie wyglądało smacznie, no ale jeśli go nie zjem to boję się co Ball mi zrobi. - Wiecie, że wyjeżdżamy do Francji na tydzień. Radziła bym nacieszyć się, ponieważ jak wrócimy oboje przejdziecie przemianę. - Co? - byłam trochę zaskoczona. Odkąd Kastiel mnie uratował nie wspominano w ogóle o tym. Czułam się taka normalna. Aż tu nagle Ball wyskakuje z tą przemianą. - Victor robił ostatnio badania waszej krwi. Macie już małą ilość "usypiacza" w organizmie. Ten tydzień wystarczy, żebyście pozbyli się go w całości. Dobra, nieważne. Victor wam to wytłumaczy, jak wrócimy. - Kastiel zostaje ten tydzień w domu, więc nie będziesz siedziała sama - wtrąciła Jane. - Mamo, tato, Ball jedziemy? - chłopak o czekoladowych, krótkich włosach, ułożonych w kontrolowanym nieładzie wszedł do kuchni. Jego oczy były identycznego koloru co Kastiela. - Hej brat. - Hej Chris - rzucił do niego Kastiel. Spojrzałam na niego pytająco. - To mój brat, Christopher - wyjaśnił. - Cześć, ty pewnie jesteś dziewczyną Kastiela, Rose. Miło mi cię poznać - rzucił w moją stronę uśmiechając się. - Byłem najmłodszy dopóki ta czerwona małpa się nie pojawiła. - Uważaj co mówisz - rzucił groźnie Kastiel. Zaśmiałam się. - Dobra, dobra później się pospieracie - Ball zeskoczyła z blatu. - Walizki są w naszych pokojach. Już, już do roboty - uśmiechnęła się do chłopaków. Christopher wyszedł z Kastielem z kuchni popychając się. - To ja idę zobaczyć czy się nie pozabijają - tata Kastiela wyszedł z kuchni. Zostałam sama z Jane i Ball. - Rosi w tej szafce są tabletki. Masz codziennie rano brać trzy. Kastielowi każ brać rano dwie, a po południu jedną. Do musli masz dosypać sobie jedną miarkę tego proszku - pokazała mi dwa małe szklane słoiczki. - Na szklanej ścianie przy szkodach są napisane numery do Victora i reszty rodzeństwa. Angel i David wczoraj wyjechali do Włoch. - Włoch? - zdziwiłam się. - Sprawy rodzinne - uśmiechnęła się. - Mamo! Ball! - poszłyśmy do korytarza. Kastiel ustał za mną. - Zostawiamy was samych. Błagam Kastiel nie puść domu z dymem - powiedziała Jane. Zaśmiałam się. - Oj nie przesadzaj mamo - odpowiedział. Uścisnęłam się z nimi na pożegnanie. Wyszły z domu. Po chwili usłyszeliśmy jak samochód odjeżdża. - Nareszcie sami - Kastiel złapał mnie od tyłu w tali. Przyciągnął mnie do siebie i zaczął całować mnie po szyi. Wyrwałam się mu. - O nie, nie, nie. Nie ma mowy - rzuciłam w jego stronę z wyższością. Patrzył na mnie zszokowany. - Co? Ty mi się sprzeciwiasz? - zapytał władczym tonem. - Yhym. - Oj, należy ci się za to kara - podszedł bliżej mnie. - Hym... pomyślmy... może... łaskotki? - O nie, tylko nie to - niestety Kastiel zaczął mnie gilgotać. Nie mogłam przestać się śmiać. Wyrwałam się mu. Uciekałam przed nim. Na marne. Powalił mnie na kanapę. Zaczęliśmy się całować. Oczywiście, mój mózg nie potrafił się mu sprzeciwić. Muszę poćwiczyć silną wolę. Delikatnie przejechał ręką po mojej tali i dotknął brzucha. Przeszedł mnie dreszcz. Ściągnął mi sweter. Po tym jego bluzka wylądowała zaraz na podłodze. - Sorrki, zapomniaaaaa... - oderwaliśmy się od siebie. Wychyliłam się z nad oparcia kanapy. Ball patrzyła na nas jak wmurowana. Spojrzałam na nią znacząco. Zaraz oprzytomniała. - ....ałaaam dokumentów - odwróciła się do nas tyłem. - O tu są. Dobra, to ja lecę. Papa - rzuciła i wybiegła z salonu. Usłyszeliśmy dźwięk zamykanych drzwi. - Jesteś głupi wiesz? - rzuciłam szyderczo. Spojrzał na mnie z wyższością. - Ale nie tak jak ty - nie dał mi się odszczekać. Zaczął mnie całować. Wzięłam poduszkę i walnęłam go. Zaskoczony odsunął się odemnie. Wykorzystałam moment i zeskoczyłam z kanapy. Kastiel patrzył na mnie zdziwiony. Położyłam ręce na biodrach i pochyliłam się, żeby mieć wzrok na wysokości oczy Kastiela. - O nie, nie, nie. Nie dam się znowu na to nabrać - powiedziałam twardo. - Ładny stanik - co za...!!! Wzięłam szybko sweter i ubrałam go. - Ham! - krzyknęłam w jego stronę. - Ta, wiem - rozłożył się wygodnie na kanapie i włączył telewizor. - Nałóż chociaż bluzkę, a nie paradujesz z nagą klatą! - byłam wkurzona i to ostro. - Jeszcze powiedź, że ci to nie pasuje - powiedział szyderczo. Wydałam okrzyk złości i poszłam na górę do naszego pokoju. Rzuciłam się na łóżko. Głupek z niego. Jesteśmy od jakiegoś czasu sami w domu a on już się tak zachowuje. Nie wiem jak przeżyję ten tydzień. Westchnęłam. Boli mnie kręgosłup i brzuch. I szczerze mówiąc mam ochotę na gorącą kąpiel z bąbelkami i książką. Zwlekłam się z łóżka, wzięłam książkę i poszłam do łazienki nalać wody do wanny. Do wody dolałam sobie mój ulubiony olejek. Łazienka wypełniła się zapachem lawendy i drzewa sandałowego. Związałam włosy w koka i po chwili rozkoszowałam się ciepłą wodą i miłą lekturą. - Rose? - wyjrzałam znad książki. Kastiel stał oparty o ścianę na przeciwko mnie. - Co? - ... - Won! - rzuciłam w niego książką. Uśmiechnął się tylko szyderczo. - A co mi zrobisz? Wstaniesz i mnie walniesz? - zagryzłam dolną wargę. - Dobra, masz mnie. Co jest powodem przerwania mojej relaksującej kąpieli? - Po pierwsze sprawdzałem czy żyjesz, a po drugie muszę jechać na parę godzin - och jak miło. Opuszcza mnie. - Jak musisz to jedź - powiedziałam lekko. - Jak wrócę możemy obejrzeć jakiś film... albo porobić co ci się będzie żywnie podobała. - Uchuchuchu, Pan Nie Rozkazuj Mi uległy? - zapytałam szyderczo. - Wiesz, możemy robić to co mi się podoba - odpowiedział z jadowitym uśmieszkiem. - Nie, nie, nie. Oglądniemy film - rzuciłam szybko. - Dobra, to ja lecę. - To chociaż podaj mi książkę - Kastiel schylił się i podał mi książkę z lekkim zawahaniem. Wyszedł z łazienki. Po chwili usłyszałam jak zamyka drzwi. Wyszłam z wanny i ubrałam bieliznę. Poszłam do salonu, zakryłam się kocem i włączyłam telewizje. Skakałam po programach, aż znalazłam jakiś nudny film. I tak nie mam nic lepszego do roboty. Myślałam, że zasnę. Kiedy się skończył wyłączyła telewizor. Kiedy ja grałam na gitarze? Albo coś napisałam? Odrzuciłam koc i pobiegłam na górę. Weszłam do swojego pokoju, gdzie leżała moja gitara i notatnik. Długopis... potrzebuje długopisu. Przeszukałam jedną szafkę nocą. Tu go nie ma. Otworzyłam szufladkę, na jej dnie leżała jakaś kartka. Zaciekawiona podniosła ją. Liścik. " Droga Rose Wiem, że może wydawać się to dla Ciebie dziwne, że... " Litery rozmyły mi się przed oczami. Poczułam mocne kłucie w głowie. Świat zawirował. Opadłam na ziemię, trzymając się za głowę. Nagle przed oczami stanął mi dziwny obraz. Wielki okrągły pokój. Ściany kolory ciemnej czerwieni, pokrywały złote rzeźbienia przypominające gałęzie usiane listkami. Na przeciwko mnie stały dwa złote trony. Na jednym widocznie były wyryte litery: Rose Bianca Partizia Salvatore Regina dei Re. Dlaczego tu widnieje moje imię? Na drugim tronie siedział młody mężczyzna. Jego straszne, czarne oczy wpatrywały się w młodą parę klęczącą przed nim... Angel i David! Co oni tutaj do cholery jasnej robią?! Czemu mu się kłaniają?! - Rozumiem, że księżniczka jest bezpieczna? - głos tego mężczyzny na tronie był straszny. - Tak panie - odpowiedziała Angel. - Znajduje się aktualnie w rodzine Lancaster, pomiędzy Dwunastką, która jest tobie dobrze znana panie. - Ach, to nie mam się o co martwić - powiedział radości lecz ja cały czas potrafiłam wyczuć nutę grozy w jego słowach. Straszne. - Nie była bym tego taka pewna panie - Angel wstała z klęczków. Razem z nią wstał też David, który świdrował ją wzrokiem. Uła... - Czemu? Przecież Marks został pokonany, a moja Rose jest bezpieczna - O nie facet. Twoja to ja nawet w snach nie będę! Chyba od tej grozy pogmatwało ci się w głowie. Ale mniejsza o to. - Wydaje mi się, że Ro... księżniczka zakochała się w ostatnim z Dwunastu. I to z wzajemnością - czy ona mówiła o Kastielu? I co ma ten stary dziad do mojego związku z Kastielem? Cholera... to jest nieźle pogmatwane. - No to co? Odizolujecie ich - machnął ręką. - To może nie być takie proste. Księżniczka bardzo się zdenerwowała kiedy zaproponowaliśmy jej mieszkanie w naszym domu. Pierwszy z Dwunastu przekonał nas, że dla bezpieczeństwa księżniczka powinna przebywać w ich domu - wtrącił David. - Ech - westchnął. - Scriba di me - Wath? Machnął na kogoś ręką. Facio w dziwnym garniaku podszedł do niego z tacą, na której była kartka, pióro i pieczęć. Pan Straszny zapisał coś na kartce po czym włożył, schował do koperty i zapieczętował. Wziął kopertę wystawiając ją w stronę Angel i Davida. - To powinno załatwić sprawę - uśmiechnął się przebiegle. - Dajcie to chłopakowi - David podszedł do niego i zabrał kopertę. - Zapraszam was jutro o 16 na zebranie... - znowu wszystko mi się rozmyło. Pomrugałam oczami. Byłam znowu w domu Kastiela. O co w tym chodziło? Co się dzieje? Wstałam z trudem z ziemi i poszłam do łazienki. Weszłam pod prysznic. Zimna woda sprawiła, że otrzeźwiałam. - Rose, wróciłem - o co chodziło z moim imieniem? Dlaczego mówili "księżniczka"? O co chodzi z Dwunastką? - Rose! Rose! Cholera wyłaź z tej zimnej wody! Przeziębisz się a Ball i Angel mnie zabiją! - Kastiel doleciał do mnie. Wyłączył wodę i położył ręcznik na mnie. Jak ja to zobaczyłam? Dlaczego znałam to miejsce? Dlaczego znałam ten tron? Te rzeźbienia? Gałęzie na ścianach? - Rose? - Kastiel wziął moją twarz dłonie. Zmusił mnie do spojrzenia na niego. Gdy zobaczyłam w jego oczach strach rzuciłam mu się na szyję. - Rose? Wszystko w porządku? - "Odizolujcie ich..." te słowa krążyły mi po głowie. Łzy pociekły mi po twarzy. - Ej, nie płacz. Jestem przy tobie. - Kocham cię - szepnęłam cicho. Chciałam teraz być blisko niego. - Hym? Na romanse cię naszło? - powiedział szyderczo. Chciał odsunąć mnie od siebie ale jak nie pozwoliłam na to. - Nie, proszę. Nie zostawiaj mnie - nie mogłam pozwolić sobie na myśl, że to może mój ostatni tydzień z Kastielem. Podniósł mnie i poszedł do sypialni. Położył się ze mną na łóżku. - Też cię kocham księżniczko. |
CZĘŚĆ 18 (paź 26, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
- ... no i potem przyszedłeś i wiesz jak jest dalej - powiedziałam zarumieniona. Grzebałam łyżką w truskawkowym musli, które jak co dzień mnie obrzydzało. Kastiel zamyślił się i bredził coś pod nosem. - O Dwunastce wiem... dziwna sala... podpisany złoty tron... dziwny facio... list... hym. Rose? Nie widziałaś przypadkiem co pisało na tronie tego kolesia? - pokręciłam głową, z niechęcią przeżuwając musli. - Cholera, jest to trochę utrudnienie - powiedział niezadowolony. - Najlepiej było by, żebyś znowu się tam znalazła. Chociaż powiem, że dziwi mnie to jak się tam znalazłaś. - A z kąd mam to wiedzieć? Samo przyszło - odpowiedziałam. - Ty naprawdę masz włoskie imiona? - zdziwił się. - Nom - odpowiedziałam wpakowując sobie kolejną łyżkę obrzydliwego musli. - Ma to jakieś znaczenie? - Duże! - rzucił lekko wkurzony. - Dobra, nieważne... Idź się ubrać. Idę zadzwonić do Victora. Musimy się z nim spotkać. On jedyny może znać odpowiedzi na większość pytań - wzięłam ostatnią łyżkę musli i poszłam na górę. Ubrałam jasne, przetarte jeansy, jasną szarą bluzkę na ramiączka i miętowy kardigan. Włosy splotłam w luźny warkocz na boku. Założyłam miętowe conversy i zeszłam na dół. Kastiel leżał na kanapie w salonie i skakał po kanałach. - Gotowa? - spytał mnie kiedy podeszłam do niego. - Czekam aż się książę wreszcie ruszy z kanapy - rzuciłam szyderczo do niego. Kastiel z jadowitym uśmieszkiem na ustach podszedł do mnie. Przyparł mnie do ściany i mocno pocałował. Kiedy skończył brakowało mi tchu. - Uduszę cie - wyszeptałam łapiąc powietrze. - Najpierw naucz się oddychać - zaśmiał się. Walnęłam go lekko w ramię. Uśmiechnął się zadziornie. - Potem się po wydurniamy - szepnął mi do ucha. - A teraz musimy iść. Podejrzewam, ze Victor mnie zatłucze bo wyciągnąłem go z pracy - poszedł w stronę piwnic. Szłam za nim. - Nie idziemy przez las? - zapytałam. - Nie za bardzo chce mi się wychodzić na dwór. Korytarzami będzie lepiej... i szybciej - dodał po chwili. - Nie wiem, czy ze mną będzie szybciej - mruknęłam pod nosem. - To cię wezmę na ręce - zaśmiał się. Schodziliśmy po krętych schodach. Po chwili weszliśmy do piwnicy. Światła od razu rozświetliły ciemne korytarze. Kastiel mimo moich sprzeciwów wziął mnie na ręce pod pretekstem, że w ten sposób będziemy u Victora za pięć minut a jak bym miała iść pieszo nie doszlibyśmy w trzy godziny. No ale co prawda to prawda. W krótkim czasie wyszliśmy również krętymi schodami do białego korytarza. Kastiel postawił mnie na ziemi, złapał ręką i pociągnął za sobą. Weszliśmy do nie dużego pokoju, z którego dwie ściany były wielkimi oknami. Za biurkiem siedział Victor. - Kastiel chyba cię zabije! - rzucił na powitanie. Jak miło. - Wczoraj Abegail dzwoniła do mnie bo był problem z bliźniakami, dzisiaj ty dzwonisz że są jakieś problemy! Wyleją mnie wreszcie z pracy! - Ta, ta, ta - ton głosu Kastiela był beztroski. Opadł na krzesło na przeciw brata. - A co z bliźniakami? - zapytał od niechcenia. - Chore są - odpowiedział lekko przybity. - A czy wampiry nie mogą chorować? - zapytałam zainteresowana. - To zależy od pochodzenia. Czy kiedyś byłaś chora? - zastanowiłam się chwilę. - Nie. - Jesteś wampirem czystej krwi i choroby się ciebie nie imają. Inaczej jest z nami. Nasza matka była kiedyś człowiekiem. Ojciec zamienił ją po moim porodzie. Dlatego z mojego rodzeństwa mam najmniej krwi wampira. Ja jestem w połowie człowiekiem a oni w jednej czwartej - wytłumaczył. - Ale dobra, nieważne. Gdybym miał ci to jeszcze bardziej przybliżyć potrzebował bym jeszcze z dwóch godzin. - A tyle czasu nie mamy - wtrącił podirytowany Kastiel. - To jaki jest ten wielki problem? - opowiedziałam mu to samo co rano Kastielowi. Victor wyraźnie spochmurniał i zamyślił się. - Ja wam tutaj za dużo nie pomogę. Nie param się polityką ani żadnymi przepowiedziani. Musisz spotkać się z Beatrice. Ona będzie więcej wiedziała - na dźwięk imienia tej dziewczyny Kastiel zesztywniał. - Dlaczego Beat? - Możesz też szukać w książkach, ale zajmie ci to co najmniej najbliższe 300 lat. A tyle czasu nie masz. - Ech - Kastiel westchnął. Wstał z krzesła. Podszedł do mnie i wziął mnie za rękę. - Choć. Musimy się przygotować. - Na co? - zdziwiłam się. Pociągnął mnie, wstałam. - Idziemy na imprezę - uśmiechnął się szyderczo. |
CZĘŚĆ 19 (paź 26, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
- Czemu? - patrzył na mnie zdziwiony. Ubrana byłam w czarną, do połowy uda sukienkę. Na brzuchu miałam czarną koronkę. Na nogach miałam czarne buty na szpilkach za kolano. Włosy upięłam w wysokiego, "niechlujnego" kucyka, z którego wypadały kosmyki okalające moją twarz. Na oczach miałam czarny smoky eyes. - Czuję się jak dziwka - mruknęłam pod nosem. Złapał mnie w tali i gwałtownie przyciągnął. - Wyglądasz naprawdę seksownie - szepnął przy moim uchu. Jego ciepły oddech miło łaskotał mnie po szyi. - Wolał bym zostać w domu i porobić milsze rzeczy... ale musimy dowiedzieć się co się szykuje - odsunął mnie od siebie. Poszedł do garderoby i po chwili wrócił. - Trzymaj - rzucił mi coś czarnego. Złapałam to. - Po co mi sztylet? - zapytałam zszokowana. Wyjęłam go ostrożnie z pochwy. Czarne ostrze było wyryte srebrnymi znakami. Na końcu rękojeści błyszczała mała kuleczka z onyksu. - Idziemy do klubu wampirów. Chyba nie myślałaś, że puszczę cię tam bez żadnej dodatkowej ochrony? - stał oparty o ścianę na przeciw mnie. - Jest zrobiony z kości wilkołaka - schowałam ostrze z powrotem do pochwy i przypięłam ją do uda. Kiedy opuściłam sukienkę nie było go widać. - Idziemy? - zapytałam zakładając czarną skórzaną kurtkę. Kastiel wyglądał po prostu zajebiście! Czarna koszulka, czarne jeansy, czarna skórzana kurtka. To zdecydowanie jego kolor. Ruszył przodem. Szłam za nim. Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do czarnego porsche. Na dworze było już ciemno. - Gdzie dokładnie jedziemy? - spytałam. - Do klubu Sanglant - odpowiedział patrząc na drogę. - Sanglant... To z francuskiego? Krwawy tak? - Ta. Klub wampirów. No ale ludzie też przychodzą. - A dokładniej po co tam jedziemy? - pytałam dalej. - Właścicielka klubu była kiedyś doradcą króla. Ona będzie wiedziała najwięcej o tym co widziałaś - wytłumaczył. - Króla? To wampiry mają teraz jakiegoś władcę? - Sprawa jest bardziej skomplikowana niż ci się wydaje. Prawowitym władcą jesteś ty księżniczko. Ale kiedy twoja prababka umarła nie było następcy, bo ty się jeszcze nie narodziłaś. Zaczęły robić się ogólne zamieszki w świecie nadnaturalnym. Rada ustaliła, że na tronie zasiądzie ktoś z twojej rodziny. Niestety rozpłynęliście się w powietrzu i nie można was było znaleźć. Zaczęło dochodzić do walk pomiędzy rasami. Rada była załamana. Wtedy pojawił się Niccolo Valachi. Pogodził rasy, zapobiegł nie potrzebnemu rozlewowi krwi. Rada postanowiła koronować go na króla ale pod jednym względem: jego dziecko poślubi prawowitego władce. Przyjął warunek. - To dlaczego nie poślubiła go moja babka? Albo Angel? - zapytałam zdziwiona tym faktem. - Bo twoja rodzina wróciła do wampirzej wspólnoty dopiero kiedy Angel była w ciąży - wytłumaczył. - To jest jakieś porąbane - skomentowałam. Kastiel spojrzał na mnie wzrokiem, który mówił, że się ze mną zgadza. Staliśmy pod wielkim, rozświetlonym budynkiem. W wejściu stało dwóch, ogromnych ochroniarzy. Ciągnęła się kolejka ludzi. - Jak my tam wejdziemy? - spytałam zażenowana. Kastiel zaśmiał się cicho. - Jesteśmy wampirami. Nas kolejka nie obowiązuje - powiedział z szyderczym uśmiechem. - Ja jestem człowiekiem. Ty między innymi też - Kastiel przewrócił oczami. - Pachniesz jak wampirzyca - odrzekł umęczonym głosem. - Słodko ale jednocześnie ostro. - Naprawdę? - spytałam zdziwiona. - Zmysły masz dalej człowieka. Żałuj. Dość gadek, im szybciej skończę spotkanie z Beat tym lepiej dla mnie - wysiadł z samochodu. Po chwili otworzył drzwi z mojej strony i pomógł mi wysiąść. Ruszyliśmy w stronę klubu. Jeden z typasów wpuścił nas bez pytania. Ruszyliśmy ciemnym korytarzem. W tle huczała muzyka. Wyszliśmy na salę. W dole na parkiecie tańczyła masa ludzi w wyzywających strojach. Lampy rzucały dziwne kształty na parkiet. Spojrzałam zdziwiona na Kastiela. On wzruszył tylko ramionami. Wziął mnie za rękę i pociągnął na dół po schodach. Przeszliśmy obok parkietu. Kolejny typas przepuścił nas. Szliśmy schodami na górę. - Gdzie jesteśmy? - zapytałam zaciekawiona. - Idziemy do strefy dla vip-ów. Beat tam zawsze siedzi - odpowiedział. Weszliśmy do dużego pomieszczenia. Dach i dwie ściany zrobione były ze szkła. Pod jedną z nich był bar, za którym stała dziewczyna z krótkimi fioletowo-czarnymi włosami. Jej oczy były białe, straszne. Kastiel pociągnął mnie do wielkiej fioletowej kanapy, która stała pod czarną ścianą. - A kto tu przyszedł! - dziewczyna z żarówiasto różowymi włosami do pasa wstała z kanapy. Ubrana była w czarny gorset z różową wstążką, czarne, skórzane spodnie z rozdarciami. Na nogach miała przynajmniej piętnastocentymetrowe różowe buty z klamrami. - Kastiel... tak dawno się nie widzieliśmy - uśmiechając się pokazała równiusieńkie, białe zęby. I dłuższe kły. Wampir. Podeszła do nas. Otaksowała mnie wzrokiem. Bryyy... jej oczy są całe czarne. Nawet białka. - Nie mam czasu na gierki Beat. Musimy pogadać - powiedział twardo. - Mów - uśmiech zszedł jej trochę z twarzy. - Nie tutaj - powiedział Kastiel. Beat potarła oczy ręką. Westchnęła. - Dobra, chodźcie do biura - powiedziała. - Clara! Przynieś sześć Krwawych Mery do biura - rzuciła do barmanki, która zabrała się do pracy. - Na trzeźwo tego nie wezmę - powiedziała do nas. Ruszyła przodem, my za nią. Przeszliśmy przez kolejny ciemny korytarz i weszliśmy do wielkiego biura. Podobnie jak w sali, w której przed chwilą byliśmy, dach i dwie ściany zrobione były z szyby. Na przeciwko mnie stał czarne, masywne biurko. Beat padał na różową kanapę pod ścianą. Usiedliśmy w czarnych, skórzanych fotelach na przeciwko jej. - To mów o co ci chodzi. - O Valachi'na - powiedział, krótko Kastiel. Beat cały czas przyglądała mi się. - Przecież wiesz, że nie pracuje u niego już od jedenastu lat - odpowiedziała znudzona. - Ja cię kojarzę... - zwróciła się w moja stronę. - Podobny kolor oczu miała księżniczka... Chwila... - zamyśliła się. - To jest księżniczka Beat - podpowiedział jej Kastiel. Zrobiła wielkie oczy. - Jak?! Ostatni raz pamiętam jak leżała ledwo żywa w łóżku przed siódmymi urodzinami! Nie możliwe, że przeżyła! - Ta dam - powiedziałam uśmiechając się. - Przepraszam - do pokoju weszła barmanka z tacą, na której widniały szklani z ciemno czerwona miksturą. Postawiła je na szklanym stoliku przed nami i wyszła pośpiesznie. - Przepraszam księżniczko, że nie rozpoznałam cię. Wyładniałaś przez te jedenaście lat - powiedział uśmiechnięta. - Możesz mówić mi Rose. Nie jestem żadną księżniczką - machnęłam ręką. - Oczywiście księż... Rose - uśmiechnęła się. - Później się poznacie. Teraz mamy ważniejszą sprawę do omówienia - przerwał Kastiel. Powiedziałam jej to samo co Victorowi. Kiedy skończyłam Beat nie wyglądała na zaskoczoną. - Salę tronową możesz pamiętać stąd, że często tam przyjeżdżałaś z Angel kiedy byłaś mała. Widziałaś w swojej wizji złoty tron z twoim imieniem? - kiwnęłam głową. - Lubiłaś na nim przesiadywać. Rozkładaliśmy dla ciebie specjalnie biały, puchaty dywan, na którym się bawiłaś. Wprowadzałaś tyle radości w te stare, zimne mury. Po ataku Marska nie przyjeżdżałaś już. W całym świecie wampirów została ogłoszona żałoba, no a Siro stał się okrutny. - Siro? - przerwałam jej. - Siro Marco Ottaviano Valachi, prawnuk Nicolo Raffaelo Ricardo Valachi - wytłumaczyła. Wzięła szklankę ze stolika i upiła duży łyk. Kastiel poszedł w jej ślad. - Nie bierzesz? - Ona jest jeszcze człowiekiem - powiedział Kastiel. - Nic jej nie zaszkodzi - powiedziała Beat podając mi szklane czerwonej cieczy. Niepewnie upiłam łyk. Ale to dobre! - Co to? - zapytałam. - Krew z wódką - odpowiedziała uśmiechnięta Beat. Krew?! ... Dobra, walić to. Wzięłam kolejny łyk. - Dobra, powiedziałam wam co musicie wiedzieć. Rose, możesz na chwilę wyjść? Sorrki ale muszę wytłumaczyć coś Kastielowi, a to dotyczy jego rodziny. - Ona nigdzie nie idzie -powiedział twardo Kastiel. - Wiec nie chcesz wiedzieć co jest w liście? - zapytała przebiegle. Kastiel spojrzał na nią zaskoczony. - Mam szpiegów w zamku - wytłumaczyła. - Cholera - zaklął. Spojrzał na mnie. - Muszę wiedzieć. Dasz sobie sama radę? - zapytał z troską. - Za kogo ty mnie masz? - spytała z wyższością. Wstałam z fotela. - No to załatwione - rzuciła uradowana Beat. Wstała i wzięła mnie za rękę. - Idę ją oddać w dobre ręce, a ty masz tu grzecznie siedzieć - wyszłyśmy z biura. Przeszłyśmy przez korytarz i weszłyśmy do sali. Wszystkie oczy zwróciły się w nasza stronę. - Olivier! - krzyknęła. Wysoki chłopak o niebieskich oczach i blond włosach podszedł do nas. Wyglądał znajomo. - Rose to Olivier, zaopiekuje się tobą dopóki Kastiel nie przyjdzie. - Ty chodziłeś ze mną na historie! - rzuciłam uradowana tym skąd go pamiętam. Uśmiechnął się promiennie. - Zobacz jaki ten świat jest mały - odwzajemniłam uśmiech. - O znacie się. To jeszcze lepiej. Dobra to ja was zostawiam, zanim ten idiota rozwali mi biuro - rzuciła biegnąc przez korytarz. - Może chciała byś się czegoś napić? - spytał mnie Olivier. - Z chęcią - odpowiedziałam przyjaźnie. Podeszliśmy do barku i usiedliśmy na stołkach. - Dwie Krwawe Mery - powiedział do barmanki. - Nie wierzę, że jesteś wampirzycą. Zawsze wydawałaś mi się najbardziej ludzka. - No cóż, pozory mylą - barmanka podała nam nasze zamówienie. Wzięłam łyk. - Rose Bianca Partizia Salvatore... jakoś nie mogłem wyobrazić sobie, ciebie jako księżniczki. - Jak też - zaśmiał się. - Mówiąc szczerze to wszystko jest takie dziwne. Jednego dnia jestem zwykłą dziewczyną a drugiego dnia okazuje się wampirzą księżniczką. - Dziwne, prawda? Ja urodziłem się w rodzinie ludzi. Moja matka jest człowiekiem i nie wiedziała, ze moim ojcem był wampir. Wiesz jakie to było dziwne, kiedy pewnego dnia stwierdziłem, ze normalne jedzenie jest obrzydliwe a ciągnie mnie do krwi? Wtedy pojawił się mój biologiczny ojciec, zabrał mnie od matki. Wytłumaczył mi wszystko i do ostatecznej przemiany mieszkałem z nim. Później się wyprowadziłem. - Ciężko miałeś - stwierdziłam. - Ja o tym, że jestem wampirem wiem może od miesiąca - nagle wszystkie rozmowy ucichły. Do sali wszedł wysoki mężczyzna. W czarnych włosach można było dostrzec pojedyncze srebrne pasma. Ubrany był w czarne jeansy, szara koszulę i ciemno czerwony krawat. Do niego kleiła się... Amber! O kurwa! Ubrana w czarno - fioletowy gorset z miniówką, krótsza nawet od mojej sukienki. Na nogach miała szpilki na przezroczystej platformie. Facet rozejrzał się po sali. Zatrzymał wzrok na Olivierze. Odwróciłam głowę i drugą stronę. - Cześć synek - powiedział facio kiedy do nas podszedł. Amber cały czas kleiła się do niego. - Hej ojciec - Oliver mruknął. - Co tu robisz? - Chciałem pogadać z Beat - najwyraźniej każdy tak ją nazywa. - Ale nigdzie jej tu nie widzę. - Ma gościa - wyjaśnił Oliver. - Tata! - Beat podbiegła do nas i przytuliła się do tego facia. Kastiel szedł spokojnie nie śpiesząc się. - Kasi! - Amber zauważyła go. On nie zwrócił na nią uwagi. Podszedł do mnie. - Dzięki za popilnowanie jej - rzucił do Oliviera. - Nie ma sprawy - uśmiechnął się. - Kasi! Tutaj jestem - Kastiel zamknął oczy i wziął głęboki wdech. - Co? - rzucił chłodno odwracając się w stronę Amber. - Może wypijemy razem? - mówiła słodkim głosem. Obrzydlistwo. Dopiłam do końca drinka, wstałam z stołka i odwróciłam się w ich stronę. Amber zrobiła zaskoczoną minę. - Co ty tu robisz? - spytała jadowicie. - Wiesz, nie podrywa się czyjegoś chłopaka - powiedziałam z wyższością. Zaśmiała się. - I na pewno Kastiel jest z tobą. Dobry żart. - Myśl jak chcesz - powiedziała olewając ją. - Możemy iść? - zwróciłam się do Kastiela. - Ta. Wiem już wszystko - wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą. Wyszliśmy tą samą drogą, którą przyszliśmy. Kiedy wsiadałam do samochodu od razu zdjęłam kurtkę, buty i odpięłam pochwę ze sztyletem. Kastiel zajął miejsce za kierownicą i ruszyliśmy. - Padam z nóg - powiedziałam patrząc na mijające miasto. - Kiedy wrócimy biorę kąpiel i idę spać. - No chyba nie księżniczko - zaśmiał się. - Nie ma mowy - rzuciłam ostro wiedząc co mnie czeka. - Tak. - Nie. - Tak. - Nie. - Tak. - Obiecuję, że wywalę cię na dwór jak będziesz próbował - zagroziłam mu z szyderczym uśmiechem. - Już to widzę - odpowiedział. Nie miałam siły się z nim spierać. Oparłam głowę o zagłówek i zamknęłam oczy. |
CZĘŚĆ 20 (lis 18, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
- Won gnomie... spać... - wymamrotałam odkręcając się na drugą stronę. Niestety ten upierdliwy "ktoś" wyrwał mi poduszkę z pod głowy. Wkurzona usiadłam na łóżku i przetarłam oczy. - Co? - spytałam zaspana. Kastiel stał z boku z założonymi rękami. Patrzył na mnie z góry. Miał cienie pod oczami. - Mamy dzisiaj parę spraw do zrobienia, więc mimo tego, że księżniczka chce sobie pospać to niestety czas wstawać - jego szyderczy ton był nie do zniesienia. - Ja się nigdzie nie ruszam - oburzyłam się lekko. Wyciąga mnie wczoraj na jakąś imprezę, późno wracamy do domu a teraz chce żebym rano z łóżka wstawała! Może jeszcze z uśmiechem! Kastiel nagle pochylił się nade mną popychając mnie na łóżko. - Możesz pomóc mi po dobroci... - pochylił się jeszcze bardziej. - Albo pójdziesz z przymusu - wyszeptał owiewając moją szyję przyjemnie ciepłym oddechem. - Jak wolisz... - pocałował mnie za uchem. Przesuwał się po mojej szyi. Nagle zadzwonił telefon Kastiela. Wkurzony odsunął się ode mnie. Wyjął telefon z kieszeni. - Co? - syknął kiedy odebrał. - Masz kiedy dzwonić, a co chodzi? - usiadł na moich biodrach. Podniosłam się na łokciach. Kastiel słuchał uważnie. - Wyślij mi SMSa z nazwą - rozłączył się i schował telefon do kieszeni. - To na czym skończyliśmy? - zapytał z zadziornym uśmiechem. - Na tym, że pójdę po dobroci - Kastiel z niechęcią wstał z łóżka, podszedł do drzwi. - Czekam na ciebie na dole - powiedział i wyszedł. Zeszłam z łóżka i poszłam do garderoby. Wzięłam ciemnoszare spodnie dresowe, bluzę i miętową bluzkę na grubszych ramiączkach. Poszłam do łazienki, wzięłam prysznic, włosy zaplotłam w warkocza i gotowa zeszłam na dół. Kastiel jak zwykle leżał rozwalony na kanapie. - Możemy iść - powiedziałam kiedy podeszłam do kanapy. - Śniadanie - wywróciłam oczami. Poszłam do kuchni, zrobiłam musli i mimo niechęci zjadłam je. Wróciłam do salonu. Kastiel spał. Delikatnie dotknęłam ręką jego twarzy. Jego ręka powędrowała do mojej, splótł palce z moimi. - Wiesz, że nie musimy nic robić - zaczęłam. - Musimy. Cała noc przesiedziałem nad tymi cholernymi papierami od Beat. Przysłała mi nazwę książki, którą musimy znaleźć - powiedział zaspanym głosem. - Możemy jej poszukać jutro - martwiłam się o niego. - Nie, im szybciej wiemy co się szykuje tym lepiej dla ciebie - spojrzał na mnie. Westchnęłam. Puścił moją rękę i wstał. Przeciągnął się i ruszył w stronę podziemnych korytarzy. Szłam za nim. Kiedy weszliśmy do piwnicy światła włączyły się od razu. Wziął mnie za rękę i pociągnął jednym korytarzem. Dość znajomym. - Idziemy do tej dużej biblioteki z obrazami? - zapytałam. - Twoi rodzice rzadko z niej korzystają. Mimo, że jest w twoim domu wszystkie wampiry mają do niej dostęp - wzdrygnęłam się. - Angel schowała w jednej książkę jakieś protokoły czy inne takie rzeczy. Mówiąc szczerze nie wiem sam. - A po co nam one? - zapytałam zaciekawiona. - Musimy wiedzieć co się kręci - odpowiedział. - Podobno co tydzień David dostaje list z wszystkimi zapiskami z tygodnia. Mało jest to prawdopodobne. Consiglio Supremo rzadko ujawnia co się dzieje. - Cons... Co? - zdziwiłam się. - To coś jak rada rządząca. Na jej czele stoi król. Beat kiedyś do niej należała - wyjaśnił. - Pewnie jest tam szpieg, który pracuje dla Davida - w oddali widziałam jasną plamę, do której się zbliżaliśmy. Kiedy byliśmy już dość blisko Kastiel nagle zatrzymał się. - Cholera, moja siostra tam jest - wydawał się spięty. - To może przyjdziemy później... - Nie - przerwał mi. - Może nam pomóc. Chociaż szczerze mówiąc nie chcę się z nią widzieć - potarł oczy ręką. - No dzięki Kastiel - w naszą stronę szła dziewczyna o fioletowo-granatowych włosach. Jej oczy były jak dwie czarne dziury. Szła z rękami wciśniętymi w czarne rurki. - Sophi - w głosie Kastiela usłyszałam lekką pogardę. - Rose to jest bliźniaczka Victora, "czarna owca" naszej rodziny. - Jak miło mnie przedstawiasz braciszku - jej głos był zimny. Mówiła z wyższością. Skórę miała koloru porcelany. Była szczupła i wysoka. Kiedy wyciągnęła rękę, żeby poprawić włosy zauważyłam, że ma długie palce zakończone czarnymi, ostrymi paznokciami. - Ty zapewne jesteś Rose -zwróciła się w moją stronę. - Księżniczka - wywróciłam oczami. - Nie wiedziałam, braciszku, że znajdziesz sobie aż tak wysoko tytułowaną dziewczynę. Chociaż jak zapewne wiesz nie masz do niej żadnych praw - jej głos była jadowity. Kastiel mocniej ścisnął moją rękę. - Nie twoja sprawa Soph - syknął w jej stronę. - Nie moja? Och Kastiel, Kastiel... Kto z naszej rodziny trafił do Rady? Jestem najbliżej króla i wiem wszystko co dzieje się na dworze. I ty masz czelność mówić że to nie jest moja sprawa? - kiedy stanęłam przed nami zauważyłam ze jest niezwykle chuda. - Jedyną osobą, która ma prawo do Rose jest książę. - Po co tu przyjechałaś? - Kastiel zapytał jakby nie usłyszał tego co mówiła Sophi. Jego siostra splotła ręce na piersi. Zauważyłam, że na rękach biegną jej niebieskie żyłki pod skórą. Kastiel puścił moją rękę i przyjął podobną pozycje. - Przyjechałam zobaczyć się z rodziną - udawała miły i słodki ton. - Wiesz, że masz zakaz wstępu na terytorium rodzinne - Kastiel był twardy. - Nie jeśli jestem z woli Siro - uśmiechnęła się pokazując ostre białe zęby. - Mam list dla Ball. - Jest z rodzicami we Francji. - No cóż... W takim razie muszę dać tobie kopertę - powiedziała przebiegle. Pstryknęła palcami i w jej ręce pojawiła się koperta. Bezceremonialnie wręczyła ją Kastielowi, który nie pewnie ją wziął. - To na mnie czas. Siro pewnie będzie wkurzony dlaczego tak długo tutaj siedziałam - przewróciła oczami. Pstryknęła znowu palcami ale teraz posypało się z nich trochę pomarańczowych iskier. Nagle za nią pojawił, w korytarzu pojawił się obraz wielkiej biblioteki z wysokimi regałami, w których były poukładane zwoje. Sophi odwróciła się i podeszła do tego obrazu. - Do zobaczenia nie długo - rzuciła. Weszła w obraz, który się nagle zniknął. Kastiel ruszył do przodu mamrocząc coś pod nosem. Stałam jak wmurowana i patrzyłam na niego. Kiedy był już przy drzwiach zorientował się, że stoję tam gdzie staliśmy przed chwilą. Odwrócił się w moją stronę. - Rose! Masz zamiar spędzić w tym korytarzu resztę życia, czy co? - wykrzyknął. Wszedł do biblioteki. Pokręciłam głową i popędziłam za nim. Gdy tam weszłam Kastiel siedział na ziemi przy jednym z licznych stolików i czytał porozrzucane po nim kartki. Przyjrzałam się im dokładnie. Pismo było pochyłe, staranne i czytelne... To znaczy jeśli rozumiesz włoski. - Co tu pisze? - zapytałam Kastiela pogrążonego w czytaniu. - Listy miłosne... bla, bla, bla. Nic ważnego, nic ciekawego. Chociaż jak wolisz komedie romantyczne to poczytaj, można się uśmiać - powiedział bezbarwnym głosem. - To świetnie, tylko ja nie znam włoskiego i zastanawia mnie skąd ty go znasz - powiedziałam zaciekawiona. - Rodzice mi kazali się go nauczyć. To jest jak by wampirzy język urzędowy - wyjaśnił. - Aha - rzuciłam zrezygnowana. Podeszłam do kanapy na przeciwko Kastiela. Rzuciłam się na nią, kładąc ręce pod głową. - Mogę cię jeszcze o coś spytać? - Kastiel wkurzony rzucił kartki na ziemię. - Próbuję znaleźć choć najmniejszą rzecz, która powie nam co wyprawia ten pieprznięty Siro a ty... - przyłożył rękę do czoła. Potarł je. Wyglądał na zmęczonego. - Dobra, nieważne. Zapomniałem, że w sprawie wampirów i naszego świata jesteś ciemna. - No dzięki - powiedziałam udając obrażony ton głosu. Kastielowi lekko wykrzywiły się w uśmiechu kąciki ust. - O co chcesz pytać? - Dlaczego Sophi nie może wkraczać na terytorium twojej rodziny? - rzuciłam, chociaż inne pytanie chciałam zadać. Kastiel westchnął. - Długa historia - odpowiedział machając niedbale ręką. - Mamy czas - uśmiechnęłam się zachęcająco. Kastiel westchnął. - Gdzieś 100 lat temu ożeniła się z wysoko postawionym wampirem. Rok po ślubie urodził im się syn. Sophi popadła w szał i spaliła całą rezydencje razem ze swoim mężem i dzieckiem. Potem wyparowała. Na początku rodzice myśleli, że spłonęłam w rezydencji. Po 10 latach od tej akcji ogłoszono nowego doradce króla - Sophi. Kiedy przyjechała do domu była całkowicie odmieniona. Rodzice postanowili, że ją wydziedziczą - powiedział znudzony. - Aha. - Słuchaj, ja naprawdę muszę przejrzeć te papiery i nie mam czasu na pytania. Później, okej? - westchnęłam. Kiwnęłam głową, Kastiel wrócił do kartek. Zamknęłam oczy.
- Co się dzieje? - zapytałam zaspana. - Zasnęłaś - powiedział głaszcząc mój policzek wierzchem dłoni. - Zaniósł bym cię do łóżka ale muszę wsiąść parę książek, a nie mam ochoty chodzić dwa razy tej samej trasy. - Leń - rzuciłam. Kastiel podszedł do stolika, na którym piętrzyła się góra książek. Wstałam z kanapy przeciągając się. - Idziemy? - Kastiel wziął połowę książek z stolika. - Idziemy - ruszył przodem. Szłam za nim. W korytarzu było nie przyjemnie zimno. Zapięłam bluzkę i wsadziłam ręce w kieszenie spodni. Kiedy dotarliśmy do domu ruszyłam do kuchni. Zachciało mi się kawy. - Kastiel, chcesz kawy? - zapytałam. - Zrób mi "Death Wish" - powiedział z salonu. - Jest w górnej szafce obok okna - podeszłam tam i wyjęłam czarne opakowanie kawy. Na wierzchu była biała naklejka z czaszką. Kiedyś czytałam, że jest to najmocniejsza kawa na świecie. Wzięłam dwa kubki, też z "Death Wish" i zaparzyłam kawę. Wzięłam kubki w ręce i poszłam do salonu. Kastiel siedział na kanapie i czytał książkę. Postawiłam kubki na stoliku. Usiadłam na kanapie przytulając się do Kastiela, który otoczył mnie ramieniem uśmiechając się lekko pod nosem. - Co czytasz? - zapytałam go. - Protokoły z tego roku. Na razie nie ma nic ważnego - odpowiedział mi. Westchnęłam. Dam sobie spokój z kolejnymi pytaniami. Im szybciej to przeczyta tym lepiej dla niego... i mnie, przy okazji. Wzięłam pilot ze stolika i włączyłam telewizję. Poskakałam trochę po programach i włączyłam jakiś nudny film. Lepsze to niż nic. Kastiel nadal uporczywie czytał protokoły. Kiedy byłam w połowie film wyjrzałam prze okno. Było już ciemno. Wyłączyłam telefon i wstałam z kanapy. Kastiel łaskawie obdarował mnie spojrzeniem. - Jestem padnięta. Idę się wykąpać - powiedziała. Nachyliłam się do niego, kładąc ręce na jego piersi. - Mam nadzieję, że szybko skończysz - szepnęłam uwodzicielsko. - Poprzednia noc była taka nudna. Myślę, że musisz mi ją wynagrodzić - odwróciłam się i ruszyłam na górę. Czułam spojrzenie Kastiela na sobie ale się nie odwróciłam. Pierwsze co zrobiłam to poszłam do garderoby. Wybrałam ciemno fioletowy, koronkowy komplet bielizny i czarny jedwabny szlafrok do połowy ud. Poszłam do łazienki i nie śpiesznie wzięłam kąpiel z różanym olejkiem. Ubrałam się w bieliznę i poszłam do sypialni. Kastiela nie było. Zeszłam po cichu do salonu. Kastiel nadal czytał zawzięcie książkę. Jego bluzka leżała przewieszona przez oparcie kanapy. Podeszłam do niego i zdecydowanym ruchem wyjęłam książkę z jego rąk. Spojrzał na mnie zirytowanym wzrokiem.Usiadłam mu na kolanach i położyła dłonie na jego piersi popychając go na oparcie. Trzymał mnie za talię. Lekko musnęłam wargami jego usta. Kastiel pocałował mnie mocno, z żarem. Wodziłam rękami po jego umięśnionej klatce i brzuchu. Kastiel delikatnie wsunął ręce pod szlafrok na ramionach. Przesunął ręką nie śpiesznie z mojej tali na kark. Drugą ręką zsunął mi ramiączko stanika... i zadzwonił jego telefon. Odsunęłam się podirytowana od niego. Kastiel wyjął telefon i przyłożył go do ucha cały czas patrząc w moje oczy. - Co? - syknął. Słuchał chwilę. - Nie mam teraz czasu ani ochoty żeby gadać - rozłączył się rzucając telefon na stolik. - Kto to był? - zapytałam. - Nikt - odpowiedział bezbarwnym głosem. - Kastiel... - zaczęłam zmęczonym głosem. - Świat nie kręci się wokół ciebie Rose. - powiedział ostro. Poczułam jakby setki małych igieł wbiły mi się w serce. Wstałam z niego poprawiając szlafrok, który przed chwilą zsunął mi z ramion. - Nie mam ochoty już cię dzisiaj widzieć - powiedziałam poważnie. Zauważyłam, że Kastiel przyjmuje te słowa jak policzek. Okręciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę schodów. Weszłam do sypialni i zamknęłam za sobą drzwi. Rzuciłam się na łóżku zagrzebując twarz w poduszce. Zaczęłam płakać. Bolało mnie serce. Bolała mnie nienawiść Kastiela. Bolał mnie jego ton głosu. Jego spojrzenie mówiące, żebym nie mieszała się, bo będę mu tylko przeszkadzała. - Rose... - głos Kastiela drżał. Poczułam jak siada koło mnie. Delikatnie dotknął moich pleców ale zaraz zabrał rękę. - Skopię się za tą akcję na dole. Zachowałem się jak ostatni dupek. - Zgadzam się z tobą - uniosłam się na łokciach i spojrzałam na niego. Kastiel uśmiechnął się smutno. Delikatnie dotknął palcami mojego policzka. Patrzył mi prosto w oczy. W jego widziałam smutek i skruchę za to co powiedział. Przybliżył się do mnie. - Pamiętasz co powiedziałem przed tym kiedy cię pocałowałem? - spytał. Pamiętam każde słowo, spojrzenie które było dla mnie. - Powiedziałeś, że moje oczy są otwartą księgą - odpowiedziałam drżącym głosem. - Teraz czytam w tej księdze o smutku i bólu, a nie o radości i ciekawości jak na co dzień - jego oddech omiótł moją twarz. Delikatnie dotknął swoimi ustami moich. Całował mnie leniwie. Atmosfera gęstniała z każdą chwilą. Odkręciłam się na plecy, Kastiel leżał na mnie. Jedną rękę położył na moją talię przyciągając mnie bliżej. Czułam szybkie bicie jego serca na skórze. Zdjął ze mnie szlafrok i przejechał palcami po brzuchu. Usiadł na łóżku pociągając mnie za sobą. Oplotłam go nogami kiedy zaczęła całować moją szyję. - Kocham cię księżniczko - szepnął mi do ucha. - Też cię kocham - wyszeptałam cicho. |
CZĘŚĆ 21 (lis 25, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
- Mówię ci setny raz. Przyjdźmy później. Pewnie jeszcze śpią - powiedział dobrze mi znany głos. - Ech... A ja powtarzam ci, że jeśli zobaczę ich w jednym łóżku własnoręcznie uduszę Kastiela - powiedział drugi równie znany mi głos. Po chwili do salonu wszedł David i Angel. - Hej - powiedziałam do nich. - Jak tam we Włoszech? - Angel wyglądała na ucieszoną a jednocześnie trochę zmieszaną. Opadała koło mnie na kanapie. Po chwili przyłączył się David. - Przepraszamy, że ci nie powiedzieliśmy że jedziemy. Mogliśmy cię zabrać ze sobą. Na pewno by ci się spodobało - powiedziała Angel. - Może następnym razem z nami pojedziesz - dodał David. - Ale już jako nasza córeczka a nie młodsza siostrzyczka - potargał mi włosy. Zaśmialiśmy się we trójkę. - Widzę, że się dobrze bawicie - odwróciłam się gwałtownie do tyłu. Kastiel w spodniach dresowych stał ze skrzyżowanymi rękami. Włosy miał lekko potargane. Z pod rozpiętej bluzy widziałam umięśniony brzuch. - Chciałbym z tobą pogadać Rose - powiedział oschle. Kiwnęłam głowę. Wstałam i poszłam za Kastielem. Weszliśmy do gabinetu Victora. Kastiel zamknął za nami drzwi. - Przepraszam, jeśli cię obudziliśmy - powiedziałam szybko. - Nie możesz im ufać - powiedział twardo Kastiel. - Oni pracują dla Siro. Będą cię chcieli ściągnąć od razu po przemianie do Włoch. - Dlaczego nie mogę im ufać? - wkurzyłam się. - Angel i David są moją rodziną. - Okłamywali cię - rzucił Kastiel. - Dla mojego dobra - syknęłam. - Kłamstwo nigdy nie jest dobre. - Zamknij się! - krzyknęłam wkurzona. Zauważyłam, że dla Kastiela było to jak policzek. - Może tobie nie mogę ufać? Zainteresowałeś się mną kiedy dowiedziałeś się, że zgineli moi dziadkowie. Wcześniej miałeś mnie gdzieś - poczułam jak do oczu napływają mi łzy. - Rose to nie tak... - zaczął ale urwał w połowie zdania. - A jak? - zapytałam. Milczał. - Powiedz mi szczerze co się tutaj dzieje. O co w tym wszystkim chodzi? - Nie mogę - powiedział. Miliony igieł wbiły mi się w serce. Wyminęłam go i ruszyłam korytarzem. Proszę zatrzymaj mnie. Jeśli mnie kochasz, jeśli kiedykolwiek coś do mnie czułeś zatrzymaj mnie, pomyślałam. Nie zrobił tego. Weszłam do salonu. - Boże, słonko! Co się stało? - Angel jednym skokiem znalazła się obok mnie. Przytuliła mnie jedną ręką wycierając łzy z moich policzków. - Chcę iść z wami - powiedziałam cicho. - Cicho - szepnęła uspokajająco. - Chcesz zabrać jakieś swoje rzeczy? - spytała po chwili. Kiwnęłam głową. - Chodź - ruszyłam na górę po schodach. Angel szła za mną. Weszłyśmy do garderoby. Do fioletowej walizki wrzuciłam swoje ubrania. Poszłam do łazienki i wzięłam kosmetyki. Gotową walizkę wzięła Angel. Zeszłyśmy na dół. David opierał się o ścianę. - Idziemy? - zapytał uśmiechając się lekko. Kiwnęłam głową. Ubrałam czarne conversy. Angel ruszyła przodem do piwnic. Kiedy zeszliśmy na dół David wziął mnie na ręce, mówiąc ich dom jest daleko i jak bym szła nie doszlibyśmy za 10 lat. Mówiąc szczerze miałam to gdzieś. Chciała bym być teraz sama, siedząc na parapecie w moim starym domu, z ołówkiem i notesem. Próbowała bym napisać jakiś wiersz albo piosenkę. Zdenerwowana wyrywała bym kartki, zwijała w kulki i rzucała na podłogę. Nie zauważyła bym nawet kiedy by się ściemniło i ochłodziło. Chciałam czuć zimno nocy na gołych rękach i nogach. Chciałam słyszeć szum wiatru w drzewach. Chciałam patrzeć na gwiazdy rozświetlające czarne niebo jak małe płomyki świec. - Rose - twardy głos Angel wyrwał mnie z zamyśleń. - Co? - spytałam rozkojarzona. Dopiero teraz zauważyłam, że stoję w wielkim salonie. Kiedy w domu Kastiela panował minimalizm i nowoczesność tutaj królowało bogactwo i przepych. Kremowe ściany ozdobione były wzorami nagich gałęzi, na których gdzie nie gdzie siedział ptak. W kominku palił się ogień. Białe kanapy we kwieciste wzory stały wkoło niewielkiego białego stolika. Nad komikiem we złotej ramie wisiał obraz. Wielkie okna wychodziły na ogródek pełen róż. Cały pokój oświetlał wielki, kryształowy żyrandol zwisający z sufitu na środku pokoju. - Zapiera dech, co? - zapytała dumnie Angel. - Sama wszystko projektowałam - spojrzałam na nią zaskoczona. - Poczekaj aż zobaczysz swoją sypialnię - uśmiechnęła się. David ruszył z moją walizką na górę, po schodach. Szłam za nim. Kiedy dotarłam na piętro zauważyłam że z prawej strony jest jakby salon dzienny. David wszedł w pierwsze drzwi w korytarzu po lewej. Cała sypialnia była biała. Na przeciw mnie wielkie okno z bladoniebieskimi zasłonami wychodziło na las. Z prawej strony stało wielkie dwu-osobowe łóżko. Na białych poduszkach wyraźnie było widać bladoniebieskie wzory pojedynczych kwiatów. Na przeciwko łóżka wisiało wielkie lustro w złotej, zdobionej oprawie. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające zimę. David postawił moją walizkę koło łóżka. - Na przeciw masz własną łazienkę a przez nią wchodzisz do garderoby - powiedział. - Dzięki - mruknęłam. Marzyłam teraz położyć się w gorącej wodzie i zapomnieć o tym dniu. Chociaż dopiero się zaczynał... - Ekhm... mam coś dla ciebie - powiedział David. Spojrzałam na niego. - Co? - spytałam głosem wypranym z uczuć. David Podszedł do etażerki koło łóżka. Otworzył szufladkę, wyjął coś i po chwili wrócił do mnie. - Trzymaj - wyciągnął rękę w moją stronę. Trzymał gruby notes z srebrną okładką. Chwyciłam go w ręce i przycisnęłam do piersi. - Mój notes - powiedziałam uradowana i z ulgą w głosie. Nie mogłam go nigdzie znaleźć. - Dziękuję - uśmiechnęłam się do Davida. - Nie ma za co - powiedział i wyszedł z pokoju zostawiając mnie samą. Wzięłam kosmetyki, za dużą czarną bluzkę i różowe spodenki i oczywiście notes. Wyszłam z pokoju i weszłam do wielkiej łazienki. Jak większość domu była biała. Na przeciw mnie wielkie okno z bladoniebieskimi zasłonami przeplatanymi złotą nitką wychodziło na las ze strumykiem. Pod ścianami stały dwie, nie duże kanapy. Po środku nich stał stolik. Pod jedna ścianą stała komoda z białego drewna. Leżały na niej ręczniki i bladoniebieskie świeczki. Na przeciw stała druga komoda, na której położyłam ubrania. Z prawej strony za ścianą była nie dużą biała garderoba z jednym dużym oknem. Przytaszczyłam swoją walizkę i rozwiesiłam na wieszakach swoje ubrania. Z lewej strony za ścianą stała wielka wanna koloru kości słoniowej na złotych nóżkach. Pod ścianą stała jeszcze umywalka i sedes. Puściłam wodę, nalałam olejku do kąpieli i zanurzyłam się w gorącej wodzie. Wzięłam notatnik i próbowałam coś napisać. Za każdym razem kiedy mi nie wychodziło wyrywałam kartkę i rzucałam ją na podłogę. Mogę spędzić cały dzień w wannie z notesem. Westchnęłam, odłożyłam notes na stolik obok wanny i zanurzyłam głowę w wodzie. Kiedy usiadłam normalnie odgarniając z twarzy mokre włosy ktoś zapukał do drzwi łazienki. - Rose przyjdź potem na dół do salonu - to była Angel. Westchnęłam przeciągle i wstałam z wody. Zawinęłam się w biały ręcznik. Przeszłam do tej części z kanapami i ubrałam piżamę. Włosy zawinęłam w turban na głowie i niechętnie wyszłam z łazienki. Zeszłam na dół i weszłam do salonu. Davida nie było. Angel siedziała na jednej kanapie i przypatrywała się palącemu się ogniu w kominku. - Siadaj Rose - powiedziała. Usiadłam na obok mnie. - Co się stało? - zapytałam. - Mam pewną propozycję dla ciebie - powiedziała patrząc nadal na ogień. - Razem z Davidem chcemy zabrać cię do Włoch. Ale zanim tam się wybierzesz musisz przejść przemianę - mówiła poważnym głosem. - Wiem o tym - powiedziałam. - Miałam ją przejść jak Ball wróci z Francji. - Chcę cię przemienić w sposób odpowiedni dla wampira - mówiła jak by nie zauważyła tego co powiedziałam. - Bez aparatury, igieł, rurek, leków. - Chcesz wypić moją krew? - zapytałam zszokowana. - Tak. Dzisiaj wieczorem pożegnasz się z ludzkimi problemami. Zaczniesz całkiem inne życie Rose. |
CZĘŚĆ 22 (gru 22, 2014)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
" - Chcesz wypić moją krew? - zapytałam zszokowana. - Tak. Dzisiaj wieczorem pożegnasz się z ludzkimi problemami. Zaczniesz całkiem inne życie Rose - patrzyłam na nią wmurowana. Nie potrafiłam wypowiedzieć ani jednego słowa. To było takie dziwne i jednocześnie straszne. - Niestety nie może tego zrobić ani David ani ja - powiedziała po długiej chwili milczenia. Ocknęłam się trochę z szoku. - Dlaczego? - Nie może tego dokonać nikt z rodziny, a tym bardziej rodzice. Rodzinna krew jest jak trucizna - odpowiedziała spokojnie. - Więc kto... kto... - przygryzłam wargę. Nie potrafiłam dokończyć. - Powiedzmy, że znasz tą osobę od dziecka ale jednocześnie jej nie znasz - odpowiedziała Angel. Westchnęła głęboko. - A teraz idź do siebie. Muszę się zająć wieloma sprawami w związku z przyjazdem TEJ osoby i twojej przemiany." Kto niby przyjeżdża? Kto jest tą osobą, którą znam i nie znam? Boże... mam dość tych zagadek! Czemu wszyscy nie mogą mówić w prost tylko tak zagmatwanie?! To jest takie wkurzające! Westchnęłam głośno. Spojrzałam na okno. Słońce już prawie schowało się horyzontem. Zostało mi nie wiele czasu. Odłożyłam notatnik na łóżko. Wyszłam do pokoju. Drzwi do pokoju na końcu korytarza były uchylone. Słyszałam stamtąd nie wyraźną rozmowę. Po cichu podeszłam tam. - Coś ty zrobiła Angel?! - w głosie Davida dało się usłyszeć nienawiść. Nigdy jeszcze nie słyszałam żeby mówił takim tonem. Należał do stoików. Nigdy się nie wkurzał. - Nie mamy innego wyjścia - Angel była pewna siebie. - Mamy! Nie widzisz tego, że niszczysz życie Rose?! - Ona nie ma prawa być z Kastielem! - miliony igieł znowu z całą siłą wbiły się w moje serce. - Czemu tak uważasz? - zapytał poważnie David. - Tak samo można powiedzieć, że ty nigdy nie miałaś prawa być ze mną. Prawda? Miałaś wyjść za w ogóle kogoś innego. Nie pamiętasz już tego? Nie pamiętasz jak twoi przybrani rodzice zmuszali cię do wyjścia za mąż za jakiegoś starucha? - Pa-pamiętam... - głos Angel lekko się załamał. - Rose ma identyczny charakter co ty, An. Zrobi to co będzie chciała i nie posłucha innych. Nawet mnie czy ciebie. Chociaż... po co ja ci to mówię. Sama najlepiej wiesz jaka jesteś. - Rose i tak to zrobi - Angel odezwała się po dłuższej chwili ciszy. - Choćbym miała zaciągnąć ją siłą przed ołtarza. Wyjdzie za mąż za syna Siro, a on jeszcze dzisiaj wypije jej krew. - Kiedyś cię kochałem. Kochałem cię ponad życie. Byłem gotowy pójść za ciebie nawet do piekła byle byś była bezpieczna. Ale teraz stwierdzam, że to była ślepa miłość. Głupia, naiwna miłość. Z dnia na dzień żałuję, że uciekłem razem z tobą. Z dnia na dzień żałuje, że związałem się z tobą krwią. Żałuję Angel. Żałuję - w głosie Davida było słychać pogardę ale i smutek. - Będę przy Rose do końca tego dnia. Powiedz Siro, że się wycofuje. Nie mam zamiaru brać udziały w planie niszczenia życia mojej córki - zapadła cisza. Usłyszałam kroki w stronę drzwi. Cholera! Puściłam się biegiem przez korytarz w stronę swoich drzwi. Dopadłam je i weszłam do środka zanim drzwi sypialni Angel i David się otworzyły. Podeszłam do łóżka i opadłam na nie głośno wzdychając. Po chwili usłyszałam pukanie. - Tak? - spytałam głośno. Do pokoju wszedł David. - Jak się masz mała? - zapytał uśmiechnięty. - Ujdzie - odpowiedziałam. David usiadł na łóżku koło mnie. - Chyba pojedziesz do Włoch tylko z Angel - zaczął. - Czemu? - Muszę pozałatwiać tutaj parę ważnych spraw - uśmiechnął się. Nie powie prawdy. - David, proszę tylko powiedź szczerze. Kto ma mnie zmienić w wampira? - zapytałam. - Christian, sny Siro... pewnie już wiesz kto to jest - kiwnęłam głową. - David? Mam do ciebie prośbę - powiedziałam. - Tak? Wiesz, że możesz mnie o wszystko prosić. - Możesz nic nie mówić Kastielowi? Nie chcę żeby wiedział co się ze mną dzieje - David westchnął głośno. - Zgoda - powiedział. - Tylko nie osądzaj go zbyt szybko. On jest naprawdę dobry... - Przestań - przerwałam mu. - Proszę cię przestań. - Powiesz mi lub nie, jak będziesz chciała. Co się stało pomiędzy tobą a Kastielem? - przygryzłam dolną wargę. - Nie musisz mówić jak nie chcesz - powiedział po chwili ciszy David. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Do pokoju weszła Angel. - Mamy gości - powiedziała uśmiechnięta. David wstał i podszedł do niej. Położył jej rękę na ramieniu. - Dajmy Rose chwilę żeby się przygotowała - powiedział. Angel kiwnęła głową. - Przyjdź zaraz do salonu, dobrze? - kiwnęłam głową. Wyszli z pokoju zamykając drzwi. W życiu nie pomyślała bym, że przed chwilą się kłócili. Westchnęłam, zeszłam z łóżka i ruszyłam do garderoby. Ubrałam czarną rozkloszowaną spódniczkę i fioletową, luźną koszulę. Założyłam czarne balerinki z ćwiekami. Rozczesałam włosy i spokojnym krokiem zeszłam na dół. Z salonu dobiegały rozmowy. Na jednej kanapie siedziała Angel i David. Na przeciwko nich siedziała para wampirów. Dziewczyna miała fioletowo-granatowe włosy. Podeszłam do Davida i usiadłam koło niego. - Hej Sophi - rzuciłam do wampirzycy. Uśmiechnęła się do mnie. - Witaj księżniczko - odpowiedziała. Przewróciłam oczami. - Przestańcie tak do mnie mówić - rzuciłam zirytowana. Żadna ze mnie księżniczka. - Przyzwyczaj się Rose - powiedziała. - Ach, właśnie. To jest Christian Valachi - wskazała ręką na chłopaka siedzącego obok niej. Miał blond włosy, które w dziennym świetle mieniły się złotem. Błękitny kolor oczu delikatnie mieszał się ze złotym. Wydawał się dziwnie znajomy. - Cześć - uśmiechnął się do mnie promiennie. Wyglądał jak młody bóg... dosłownie. - Hej - odpowiedziałam niepewnie. - Może przejdziecie się po ogrodzie razem? Mamy masę nudnych rzeczy do obgadania - rzuciła Angel. - Jeśli Rose się zgodzi... - zaczął Christian patrząc na mnie. - Z chęcią - uśmiechnęłam się i wstałam z kanapy. Christian dołączył do mnie i wyszliśmy na dwór przez szklane drzwi. Było już ciemno ale dróżkę oświetlały małe lampy w kształcie motyli. - Pięknie, prawda? - zapytał do długiej chwili ciszy. - Prawda - odpowiedziałam. - Wiem, że mnie teraz w ogóle nie znasz - zaczął. - Ale mam nadzieję, że kiedy już staniesz się wampirem odzyskasz pamięć - zaczął. - Gdybyś pamiętała jak się wspólnie bawiliśmy. Jak rozrabialiśmy, a potem dostawaliśmy kary - zaśmiał się cicho. - Ach, przepraszam. Poniosło mnie ale nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę. - Szczerze mówiąc mam wrażenie, że się znamy - powiedziałam nieśmiało. Taka nagła otwartość ludzi peszyła mnie. Christian uśmiechnął się. Spojrzałam w niebo. Powoli zaczynały pojawiać się gwiazdy. Nagle zawiał zimny wiatr. Zadrżałam. - Zimno ci? - spytał mnie Christian. Nie pewnie kiwnęłam głową. - Chodźmy już do środka. Pewnie mama skończyła już rozmawiać z twoimi rodzicami. - Mama? - spytałam zdziwiona. - Sophi jest moją mama - powiedział. - Chwilkę... więc Kastiel, jest twoim... wujkiem? - chłopak westchnął. - Dziwnie jest mieć młodszego od siebie wujka - powiedział zmęczonym głosem. Dziwnie jeszcze by było, gdybyś miał młodszą od siebie ciocie, gdyby twój głupi wujek był szczery. I jeszcze dziwniej, ponieważ twoja nie doszła ciocia ma być twoją żoną. Boże... świetnie, po prostu świetnie. Westchnęłam głośno. Ruszyłam przodem, do domu. Christian zaraz dogonił mnie. Weszłam do salonu. David siedział na kanapie posępny. Angel prowadziła zażartą rozmowę z Sophi. - Och, proszę cię. Ta dzisiejsza młodzież... - powiedziała Sophi. Ech... rozmowa dwóch matek. Nawet nie zwróciły uwagi na nasze wejście. Chrząknęłam głośno. Angel i Soph umilkły nagle i spojrzały na mnie. - Porozmawialiście trochę? - spytała miło Angel. - Oczywiście - powiedział Christian. Podszedł do Soph i usiadł koło niej. Ja usadowiłam się pomiędzy Angel i Davida, który rzucił mi tylko smutne spojrzenie. - Rose chodź ze mną na chwilkę. Chcę porozmawiać w cztery oczy - powiedział, wstał z kanapy i ruszył przodem po schodach na górę. Poszłam za nim. Przeszliśmy przez korytarz i weszliśmy do jego i Angel sypialni. Na wprost mnie były wielkie okna wychodzące na las i strumyk, teraz całe zalane ciemnością. Z jednej strony stało wielkie łoże z baldachimem. Po drugiej stronie wisiało lustro w złotej ramie. Cały pokój był koloru kości słoniowej. Wielki, kryształowy żyrandol rzucał kolorowe iskierki na ściany. David podszedł do mnie z szkatułką z czarnego drewna. Na jej wieku widniał biały napis: " Mistero Soprattutto". - Co te słowa znaczą? - spytałam Davida. - Motto naszej rodziny: " Tajemnica ponad życie". Chciałbym dać ci coś, co będzie ci przypominać kim jesteś Rose - mówił smutnym głosem. - Kiedy Christian cię zamieni odzyskasz pamięć, wrócisz do swojego starego "ja". Chcę żebyś pamiętała kim byłaś Rose - otworzył szkatułkę. Na czarnym aksamicie spoczywał wisiorek. Delikatnie podniosłam go z aksamitu. Był to medalion. Dwa miecze, oplecione różami z kolcami, krzyżowały się. Na jednym z mieczy wisiała przechylona korona. - To jest nasz herb. - Piękne - powiedziałam cicho. - Dziękuje - uśmiechnęłam się do niego. David wyjął mi wisiorek z ręki i zawiesił na mojej szyi. - Dziękuje. - Rose nie możesz nikomu ufać. Nikomu. Nawet Angel. Nie pytaj mnie czemu. Nie czas na wyjaśnienia. Dowiesz się w swoim czasie - powiedział szybko. Nagle przytulił mnie mocno. Kiedy się ode mnie odsunął uśmiechał się smutno. - Idź na dół. Ja tu zostanę - powiedział. Nie chciałam wychodzić z pokoju i zostawiać Davida samego. Ale zrobiłam to. Nie wiem czemu. Nogi same zaprowadziły mnie na dół do salonu. - Rose, chodź tu - powiedziała Angel. Posłusznie podeszłam do niej. - To co? Kończymy? - zapytała uśmiechnięta radośnie. Kiwnęłam głową. Christian wstał z kanapy i podszedł do mnie. - Będzie bolało tylko przez chwilkę. Obiecuję - powiedział przepraszającym głosem. Odrzucił moje włosy na lewą stronę pokazując szyję. Jedną ręką trzymał na mojej szyi, drugą na tali. Powoli przybliży twarz do mojej. W jego oczach widziałam złote iskierki. Musnął moją szyję wargami. Nagle poczułam ukłucie. Bolące, nie przyjemne. Pisnęłam. Chciałam się osunąć ale Christian mocno mnie trzymał. Czułam jak z moich żył ucieka krew. Czułam jak drętwiały mi nogi i ręce. Czułam metaliczny zapach własnej krwi. Nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko minęło. Wszystko ogarnęła czerń. |
CZĘŚĆ 23 (lip 5, 2015)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
- Kastiel? - znałem ten głos. Lysander. - Co chcesz? Nie widzisz że świętuje wygraną w loterii. Pierwszą nagrodą była głupota, idiotyzm i bezsilność. Normalnie potrójne combo - powiedziałem olewającym tonem. Pociągnąłem kolejny łyk whisky. - Co się stało? I czemu na ziemi leży szkło? Chociaż się domyślam- powiedział Lysander i usiadł na fotelu. - Rose poszła z Angel i Davidem - powiedziałem. Znowu napiłem się whisky. - I to przez ze mnie. Nie potrafiłem powiedzieć jej prawdy. Nie potrafiłem powiedzieć co do niej czuję. Nie potrafiłem jej zatrzymać. Jestem skończony Lysander. Rose pojedzie do Włoch. Tam zamieni się w wampira. Wyjdzie za mąż za tego dupka Christiana. Połączą się krwią. Urodzi mu następce tronu, a potem według planu Siro skona z głodu w lochach tego pieprzonego zamku zamieniając się powoli w kamień. A ja nie jestem w stanie nic zrobić. - nastąpiła cisza. Wypiłem jeszcze parę łyków whisky. Odstawiłem pustą butelkę. Wstałem z kanapy lekko chwiejąc się. - Idę po jeszcze jedną butelkę. - powiedziałem i skierowałem kroki w stronę gabinetu ojca. Nagle poczułem okropny ból z lewej strony twarzy. Spojrzałem na Lysandra stojącego przede mną. - Za co to kurwa było?! - wydarłem się na niego. - Do cholery! Kastiel! Użalasz się nad sobą jak dwuletnia dziewczynka! Co ty pierdolisz?! Jak nie jesteś w stanie nic zrobić?! Kto się nią opiekuje?! Kto uratował ją od Marksa?! No kto kurwa?! Tak! Ty! A teraz wyjeżdżasz z tekstem, że nie jesteś w stanie nic zrobić! Posrało cię do reszty? - spałem jak wmurowany i patrzyłem na Lysandra nie kryjąc zdziwienia. Pierwszy raz widzę, żeby się wkurzył. Złe określenie - wkurwił. Przez czas jaki go znam jeszcze nigdy nie widziałem żeby podniósł głos. Co się z tym światem dzieje! - Już, już. Weź się uspokój bo ci jeszcze żyłka pęknie. - powiedziałem. Lysnader wziął parę głębokich oddechów. Już po chwili wrócił do swojej "normalnej" osobowości. Wróciliśmy do salonu i zajeliśmy nasze poprzednie miejsca. - Mocno bijesz - stwierdziłem fakt masując się po obolałej szczęce. - Dzięki i przepraszam. Pierwszy raz uderzyłem kogoś - przyznał się. - I jakie uczucie przyjebać komuś? - zapytałem. - Okropne. - zaśmialiśmy się. Nastąpiła cisza. Szczerze Lysander ma rację. Zachowuję się jak ciota mówiąc, że nie mogę nic zrobić. - Patrząc z tej strony, że masz tą swoją zasraną rację - ciężko przeszło mi to przez zęby. Nie lubię przyznawać innym racji ale jeszcze bardziej nienawidzę przegranej. Rezygnacja z walki o Rose była by moim wywieszeniem białej flagi. - To co ja mogę zrobić? Rose wyjedzie do Włoch, będzie siedziała zamknięta w wielkim zamczysku obłożonym strażą. A potem ten gnój Christian ją zamieni. Zabije go za to, że tkną Rose. Jeszcze będzie mógł spróbować jej krwi. Pachnie zajebiście... ciekawie czy tak smakuje... - Kastiel - upomniał mnie Lysander. - Głodny jestem, pierdole głupoty - wygryzłem się. - Czekaj... a czy przypadkiem Christian nie jest twoim bratankiem? - zapytał zamyślony Lysander. - Niestety tak. Ale to nie znaczy, że nagle zrodzi się u mnie jakieś współczucie dla rodzinki. Zabije gnoja bez wahania kiedy będę miał sposobność - powiedziałem hardo. - I na taką odpowiedź czekałem - odwróciłem się nagle do tyłu. David stał oparty o ścianę. Na jego twarzy było widać smutek przemieszany z wściekłością. Cholera... coś nowego u tego faceta. - Co tu robisz? Nie powinieneś teraz towarzyszyć swej kochanej Angel w niszczeniu życia Rose? - zapytałem pogardliwie. - Wycofałem się z tego. - odsunął się od ściany i usiadł na fotelu na przeciwko Lysa. - Nie jestem w stanie patrzeć jak cierpi Rose. Do Angel czuje odrazę. Dobrze wie jak wygląda plan Siro. Tak, wie też o tym, że Siro planuje zabić Rose. - uprzedził moje pytanie. Cholera to ja czytam w myślach czy on? - I się zgodziła mimo tego? - zapytał Lys. - Tak. To nie jest ta sama Angel jaką poznałem: ciepła, kochana, rodzinna. Z biegiem lat stała się potworem. Bezduszna. Nie wiem co się z nią stało. Nie mam zamiaru jej w niczym pomagać. - wytłumaczył z ponurą miną. - Kastiel, musisz wiedzieć, że u mnie w domu jest Christian. Zamieni jeszcze dzisiaj Rose. Przez to, że masz telepatyczną więź z Rose możesz coś odczuwać. Wolałem cię ostrzec. - Ten kurwiarz jest tutaj? - zerwałem się wściekły na równe nogi. Zaraz silna ręka Davida posadziła mnie znowu na kanapie. - Rosa chciał, żebym nic ci nie mówił... więc wiesz. Nic nie wiesz. - powiedział. Nagle poczułem jakby ktoś walił mi młotem w głowę. Złapałem się za nią. - Kastiel? - zapytał przestraszony Lysander. Nagle przed oczami zaczęły mi się przewijać urywki moich wspomnień przemieszanych z jeszcze kogoś. Polana. Kwiaty. Słońce. Dwójka ludzi. Kobieta i mężczyzna. Kobieta ma białe włosy spięte w koka. Pod fioletowymi oczami widać lekkie worki. Mężczyzna o niebieskich oczach. Czarne włosy spięte w kucyk. Dziwnie znajomi. Mama i tata. Śmieją się. Radośnie. Razem. Słuchać warkot... - Kastiel! Ocknij się! - Dzwoń po Victora! - ... kobieta o białych włosach łapie mnie na ręce. Strach. Przerażenie. Szaleńczy bieg. Mężczyzna gdzieś znikł. Bieg. Pęd wysusza oczy. Widać dom. Ostoja spokoju. Bezpieczeństwa. Kobieta wbiega tam. Chaos. Kobieta zanosi mnie... nie to nie ja... to Rose... Rose... do pokoju. Przychodzą jeszcze dwie kobiety. Jedna - młodsza. Bardzo podobną do mężczyzny z polany. Druga kobieta jest starsza. Ma brązowe oczy i włosy. Ciocia i babcia. "- Musimy zamienić ją w człowieka!" - krzyknęła białowłosa. Mama. "- Angel! Wiesz przecież jakie to niebiezpieczne. Jeszcze nikt - ani przemieniany, ani przemieniający tego nie przeżył! Wysyłasz własne dziecko i siebie na pewną śmierć!"- krzyknęła starsza kobieta. Babcia. "- Wstawaj. Musimy pomóc ojcu i Davidowi. Kathrina - starsza kobieta zwróciła się do czarnowłosej - zostaniesz z Rose. Angel wstawaj!" - białowłosa uścisneła mnie... Rose mocno i szybko wyszła z pokoju. "- Co się dzieje ciociu?" - zapytała Rose... ja... Rose... przestraszona. Z okna dochodziły odgłosy walki. "- Nic kochanie. Wszystko w porządku."- kobieta... ciocia zapłakała. Przytuliła mnie... Rose... nie mnie... "- Obiecuję, że zaboli tylko troszkę..." Ciemność. - Victor, co z nim? - odgłosy dochodziły z daleka. - Źle. Najwyraźniej przemiana Rose ma wpływ także na jego. Ale jest rzecz co bardzo mnie martwi. - Co? - Kastiel i Rose są telepatycznie połączeni. W całej wampirzej historii zdarzyły się tylko takie cztery przypadki. W każdym znajdował się wampir posiadający dar czytania w myślach. W żadnym z tych przypadków, żaden z tych wampirów nie przeżył. |
CZĘŚĆ 24 (wrz 24, 2015)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
- Dokąd idziesz? - tak dobrze mi znany głos. Odwróciłam się do tyłu. Kastiel. Mój Kastiel. Ubrany w biały dres. W oczach zebrały mi się łzy. Podbiegłam do niego i rzuciłam się w jego ramiona. Objął mnie mocno. - Jestem księżniczko. Jestem przy tobie - powiedział muskając oddechem moją szyję. Kastiel delikatnie odsunął mnie od siebie po to aby wziąć moją twarz w dłonie i delikatnie pocałować. Kiedy się odsunęliśmy od siebie usiedliśmy na ziemi przytulając się.
- Gdzieś, gdzie trafiają tylko dusze osób bliskich śmierci - powiedział cicho. - To znacz, że my nie żyjemy? - jakoś prosto przechodziło mi to przez usta. - Nie. Ty żyjesz. Masz dar. Umiesz oddzielić swoją duszę od ciała - odpowiedział. W tym momencie zamarłam. Byłam w stanie przyjąć to, że oboje umrzemy. Nie potrafiła bym żyć bez Kastiela. Był moim powietrzem. Bez powietrza życie jest nie możliwe. - Ka-kastiel, czy... czy ty...? - nie potrafiłam tego powiedzieć. Spojrzałam na twarz chłopaka. Uśmiechał się szczęśliwie. Łzy spłynęły mi po policzkach. Kastiel delikatnie otarł je. - Jeszcze nie - odpowiedział szepcząc mi do ucha. Wtuliłam się w niego upajając się moim własnym rodzajem powietrza. - Rose, dokąd idziesz? - Nie wiem Kastiel. Nie wiem gdzie mam iść, co mam robić. Nie wiem - odpowiedziałam. - Dokąd idziesz Rose? - usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się. Mężczyzna o białych włosach i różnokolorowych oczach stał na przeciw mnie ubrany w białą szatę. Wszytko było by normalne gdyby nie wielkie białe skrzydła wyrastające z jego barków. - Lysander? - zapytałam zszokowana. - Rose wiem, że jesteś zdziwiona co ja tu robię. Zaraz wszystko ci wyjaśnię - wziął głęboki wdech. - Jestem upadłym aniołem. Moją karą jest przeprowadzenie dusz do bram raju. Zawsze widzę bramy raju ale nie mogę tam wejść. Aktualnie moim zadaniem jest przeprowadzić dusze Kastiela - powiedział. - Nie zrobisz tego prawda? - ustałam, żeby lepiej widzieć Lysandra. Kastiel nie interesując się naszą rozmową położył się na plecach i patrzył w niebo. - Muszę. Będę to odwlekał ile się da. Ale musisz pamiętać, że mam ograniczony czas. Jeśli go przekroczę dusza Kastiela zacznie się rozsypywać. Temu już nic nie może zapobiec - powiedział. Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że życie Kastiela leży w moich rękach. Jak los lubi się powtarzać. - Co muszę zrobić ? - zapytałam. - Po pierwsze musisz się obudzić z letargu. Leżysz teraz w czymś na styl śpiączki. Przez przemianę - Lysander uprzedził moje pytanie. - Co dalej? - Nie wiem. To zależy od ciebie - powiedział. Dzięki, dużo mi pomogłeś. Ale co ja mogę zrobić? Okaże się jak już wrócę do swojego ciała. - Chcesz go zobaczyć? - Lysander wyrwał mnie z tropu. - Kogo? - zapytałam zaciekawiona. - Kastiela. Tylko, że tego na ziemi. Jego puste ciało - przeszedł mnie dreszcz na dźwięk tych słów. Brzmiały tak strasznie. Kiwnęłam niepewnie głową. Lysander wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą. - Chwila! A co z duszą Kastiela? - spojrzałam na leżącego na ziemi chłopka. Miał zamknięte oczy. - Nigdzie nie ruszy się beze mnie - odpowiedział spokojnie Lysander. Ruszyliśmy na przód. Doszliśmy do dziwnego miejsca. Na środku było jeziorko o białej wodzie. Wkoło niego wypisane były jakieś dziwne znaki. Lysander dotknął ręką wodę. Runy wokół zalśniły delikatnie złotem i srebrem. Skinął na mnie ręką żebym podeszła bliżej. - Spójrz dobrze - szepnął. Woda zmętniała. Zaczął wyłaniać się obraz. Gabinet Victora. Śpiący Lysander siedzi na krześle w kącie. Widać, że jest zmęczony. Victor siedział na kanapie z Ball obejmując ją. Dziewczyna podniosła na chwilę głowę. Miała czerwone oczy. Musiała uronić wiele łez. Victor wyglądał na to, że był na granicy wytrzymałości. Wreszcie spojrzałam na Kastiela. Na jego puste ciało. Wyglądał okropnie. Jego skóra miała niezdrowy biało-siny odcień. Miał sińce pod oczami. Wydawało się, że wychudł. Jedynym dźwiękiem wypełniającym pokój było pikanie aparatury monitorującej pracę serca Kastiela. Obraz zaczął się rozmywać. Nie zauważyłam nawet, kiedy po policzkach zaczęły mi spływać łzy. - Co... co mogę zrobić, żeby Kastiel żył? - spytałam cicho Lysandra. - Musisz się obudzić - odpowiedział. Podniósł swoją rękę, otworzył ją. Był na niej jakiś biało-granatowy proszek. Dmuchnął na niego. I w tedy się obudziłam. |
CZĘŚĆ 25 (lut 2, 2016)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
- Rose... - Angel przytuliła mnie delikatnie. W jej głosie było słychać wyraźną ulgę. - Myśleliśmy, że się już nie obudzisz. Tyle spałaś... - Um... mamo? - byłam zmieszana. Dotyk innej osoby wywoływał lekki skurcz mięśni. Jak by moje ciało bało się, że nie zdąży uciec i szykowało się do skoku. - Przepraszam, już cię puszczam. - zaśmiała się cicho odsuwając się ode mnie. - Jak się czujesz? - zapytała mnie Sophie. Spoglądała na mnie przenikliwie, jak by badała co dzieję się wewnątrz mnie. Nie podobało mi się to. - Można powiedzieć, że chyba dobrze. - nic mnie nie bolało, ale miałam świadomość, że nie wszystko też jest w porządku z moim ciałem. - Dobrze, więc... - odwróciła się w stronę drzwi. - Obudźcie księcia i powiedźcie, że ma przyjść do księżniczki. - powiedziała tonem nie wnoszącym sprzeciwu. Jak pani tego zamku. Chociaż nią nie była. Sophi nie była żoną króla. Była jedną z wielu nałożnic. Przewagę dał jej syn, czyniąc ją najbardziej wpływową kobietą na dworze. Do pokoju weszła służka niosąca na rękach fioletowe zawiniątko, na którym leżały złote balerinki. Podeszła do mnie, ukłoniła się. - Pani - powiedziała. Westchnęłam. Muszę zachowywać się zgodnie z durną etykietą. Usiadłam na łóżku. Służąca ubrała mi balerinki, po czym nasunęłam na mnie fioletowy, jedwabny szlafrok. Fiolet wśród wampirów był kolorem zarezerwowanym tylko dla rodziny królewskiej. Służąca ukłoniła się przede mną i wyszła z komnaty. Chwilę po tym wszedł Christian. Ubrany był w czarne spodnie dresowe i fioletową koszulkę. Skierował wzrok od razu na mnie. Uśmiechnął się lekko. W jego oczach dostrzegłam coś w rodzaju ulgi. - Angel, chodź. Zostawmy ich. Pewnie chcą porozmawiać - powiedziała Sophi. Angel niechętnie wyszła razem z nią. Kiedy drzwi się zamknęły Christian podszedł do mnie i wyciągnął rękę w moją stronę. Podałam mu dłoń. Chłopak pociągnął mnie i wylądowałam w jego ramionach. Nie miałam nic przeciwko temu. Poczułam się znowu jak małe dziecko. Poczułam dobrze mi znany zapach rozmarynu i ... Zakuło mnie w gardle. Poczułam jakby ogień palił mnie od środka. Odsunęłam się od Christiana. Moje ręce momentalnie powędrowały do źródła bólu. - Nie piłaś nic? - zapytał mnie. Pokręciłam głową. Chłopak złapał mnie za rękę i posadził na łóżku. Usiadł naprzeciwko mnie. Pochylił głowę odgarniając włosy. Popatrzyłam na niego zdziwiona. - Jesteś spragniona, prawda? Napij się. - uśmiechnął się zachęcająco. Więcej nie potrzebowałam. Rzuciłam się na Christiana, przewracając go na plecy. Wpiłam kły w jego szyję. Poczułam w ustach ciepłą, słodkawą krew. Ból w gardle zniknął. Wypiłam jeszcze kilka łyków krwi blondyna i odsunęłam się od niego siadając na łóżku. Chłopak podniósł się powoli. W jego szyi widniały dwie dziurki, z których powoli sączyła się krew. Jakiś cholerny odruch kazał mi oblizać ranki, co też zrobiłam. Momentalnie się zasklepiły. - Przepraszam - powiedziałam zawstydzona. Christian uśmiechnął się lekko. - Nie masz za co. Jesteś młodym wampirem. Pierwszy głód może ukoić tylko krew stwórcy - zaciekawiłam się tym. Od razu przed oczami stanął mi Kastiel. Chciałam wiedzieć więcej na ten temat. - A jak to jest u czysto-krwistych? Albo pół-krwi? - Oni nie potrzebują krwi stwórcy. Dla nich zmiana nie jest niczym wymagającym dla organizmu. No chyba, że zostaną zmienieni wcześniej, albo tak jak ty, nie przeszli przemiany w odpowiednim czasie - zamyślona potarłam czoło ręką. Westchnęłam głęboko. Potrzebowałam teraz samotności, żeby spokojnie wszystko przetrawić. - Christin, przepraszam ale czy mógłbyś już iść? Potrzebuję trochę samotności - spytałam go. Chłopak uśmiechnął się promiennie wstając z łóżka. - Co tylko sobie życzysz piękna - ukłonił się po czym wyszedł z pokoju. Odetchnęłam głęboko opadając na łóżko. Zamknęłam oczy. Jeśli Kastiel się obudzi będzie potrzebował mojej krwi. Przeze mnie rozpoczęła się jego przemiana. Ale czy on na pewno się obudzi? A jeśli tego nie wytrzyma i się podda? Co ja wtedy do cholery zrobię? Pamiętam, że nie zatrzymał mnie wtedy na korytarzu, mimo, że w myślach błagałam go o to. Nie powiedział mi prawdy, którą tak bardzo chciałam znać. Może miał ku temu powody. Zranił mnie okropnie. Ale to nie zmieniło moich uczuć do niego. Kochałam go bezgranicznie. Byłam w stanie zrobić wszystko byle bym mogła z nim być. Oddychać jego zapachem, wtulać się w niego. Tak bardzo mi go brakowało. Jego ust na moich, delikatnego dotyku, głosu szepczącego moje imię. Przetarłam ręką mokre od łez policzki. Usiadłam. Zrzuciłam szlafrok i balerinki na ziemie. Zawinęłam się w kołdrę. Na moje szczęście sen przyszedł szybko. |
CZĘŚĆ 26 (lis 23, 2016)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Leżałem w łóżku. Czytałem książkę, kiedy ktoś zapukał. Kto może mnie jeszcze męczyć o tej porze? Gdyby to była matka weszła by jak do siebie. - Wejść – powiedziałem wkładając zakładkę do książki. Do pokoju weszła służąca matki. Ukłoniła się. - Panie. Księżniczka się przebudziła – odłożyłem książkę na szafkę nocną. Gestem pokazałem służącej żeby wyszła. Ukłoniła się i zniknęła za drzwiami. Wygrzebałem się z łóżka, ubrałem piżamę, zaczesałem ręką włosy i ruszyłem biegiem do pokoju, w którym leżała Rose. Wszedłem do pokoju. Zobaczyłem ją. Delikatną, lekko za chudą osóbkę. Siedziała na łóżku w białej koszuli nocnej, fioletowym szlafroku, który tylko podkreślał jej bladość. Patrzyła na mnie tymi przepięknymi oczami, które przywodziły na myśl tyle wspomnień. Uśmiechnąłem się lekko na myśl o nich. Poczułem ulgę. W końcu dziewczyna, którą jest dla mnie jak siostra jest przy mnie. - Angel, chodź. Zostawmy ich. Pewnie chcą porozmawiać. - rzuciła matka, po czym wyszła z Angel z pokoju. Podszedłem do Rose. Wyciągnąłem w jej stronę dłoń. Tak bardzo chciałem ją przytulić. Podała mi dłoń a ja momentalnie przyciągnąłem ja do siebie. Poczułem ten słodki zapach dzieciństwa. Biegaliśmy całymi dniami po zamku, szukaliśmy tajnych przejść, jakiś zakamarków gdzie można się schować. Nie raz spaliśmy razem bo baliśmy się duchów i potworów, które wymyślaliśmy. Rose nagle mnie odepchnęła. Jej ręce momentalnie znalazły się na gardle. No tak… przecież dopiero się przebudziła po przemianie. - Nie piłaś nic? - zapytałem, chociaż to chyba oczywiste, że nie. Pokręciła głową. Westchnąłem w głowie. Posadziłem ją na łóżku. Usiadłem naprzeciwko niej. Wole upaść na coś miękkiego kiedy się na mnie rzuci. Odgarnąłem włosy pochylając głowę. Rose spojrzała na mnie zdziwiona. - Jesteś spragniona, prawda? Napij się. - zachęciłem ją uśmiechem. Długo nie musiałem czekać. Po chwili leżałem na łóżku czując jak zatapia we mnie kły. Nie lubiłem tego. Nie wiem ile Rose pamięta ani ile naopowiadał jej Kastiel. Chcę, żeby mi ufała, żeby było jak dawniej. Zanim stała się człowiekiem. Chcę odzyskać swoją małą kochaną siostrzyczkę. Rose odsunęła się ode mnie. Usiadłem powoli. Byłem lekko przy mroczony. Pochyliła się nade mną i oblizała ranki. Czułem, że znikają. Nie to co mdłości. - Przepraszam – mruknęła zawstydzona. Uśmiechnąłem się, żeby ukryć lekkie zawroty głowy. - Nie masz za co. Jesteś młodym wampirem. Pierwszy głód może ukoić tylko krew stwórcy. - wiedziałem, że ją to zaciekawi. Kiedy piłem jej krew wyczułem troskę… zapewne o Kastiela. - A jak to jest u czysto-krwistych? Albo pół-krwi? - Oni nie potrzebują krwi stwórcy. Dla nich zmiana nie jest niczym wymagającym dla organizmu. No chyba, że zostaną zmienieni wcześniej, albo tak jak ty, nie przeszli przemiany w odpowiednim czasie – wiedziałem, że ją to zmartwi. Nie chcę jej okłamywać. Widziałem na jej twarzy zmartwienie. Przepraszam Rose… - Christin, przepraszam ale czy mógłbyś już iść? Potrzebuję trochę samotności. - uśmiechnąłem się. Niech wie, że może na mnie polegać. Po części byłem też szczęśliwy, że mogę już iść. Zawroty głowy i mdłości się nasiliły. Wstałem z łóżka. Przemyślałem, czy ukłon jest dobrym pomysłem. - Co tylko sobie życzysz piękna – jednak się ukłoniłem co było idiotycznym pomysłem. Zrobiło mi się jeszcze bardziej niedobrze. Wyszedłem z jej pokoju i jak najszybciej udałem się do siebie. Kiedy wszedłem do siebie przebrałem się w czarne spodnie, luźną ciemną koszulkę. Założyłem buty i zwiałem z zamku balkonem. Wiedziałem dokładnie dokąd mam iść. Po dłuższej chwili siedziałem na parapecie. Jak zawsze zostawił uchylone okno. Przyjrzałem się pokojowi. Czarne ściany obklejone plakatami różnych zespołów oraz zdjęciami. Po ciemnej drewnianej podłodze walały się ubrania. Biurko, które stało koło okna, zawalone było jakimiś kartkami, zeszytami i opakowaniami po słodyczach. Dalej stało spore łóżko. Kołdra jak zawsze zwinięta niechlujnie leżała na poduszkach tworząc wygodne miejsce do leżenia. Obok leżał otwarty laptop. Usłyszałem delikatne kroki na korytarzu. Po chwili otworzyły się drzwi. Po środka wszedł chłopak. Ubrany w krótkie dresowe spodenki i sporo za dużą koszulkę. Czarne, jeszcze mokre włosy opadały mu na twarz. Nerwowym gestem odrzucił je do tyłu. Zachowywał się tak jak by nie wiedział, że tu jestem. Chociaż wiedziałem, że tak nie jest. Mimo, że czułem się okropnie nic nie zrobiłem. Uwielbiałem się mu przyglądać. Chłopak leniwie się przeciągnął, położył się na łóżku, tyłem do okna. Wziął laptop i zaczął coś w nim przeglądać. - Ile masz zamiar tam jeszcze siedzieć? - rzucił leniwie. Wszedłem do pokoju zamykając za sobą okno. Położyłem się na łóżku wtulając w niego. Pocałowałem go w szyję. - Źle wyglądasz. Coś się stało? - Rose się przebudziła. - wiedział o kogo chodzi. Wiedział o mnie wszystko. Mimo, że był tylko człowiekiem. - Piła twoją krew? - Tak… - Powinieneś uważać. Wiesz, że przez matkę masz problemy z ubytkiem krwi. - Niestety miał rację. Kiedy matka była ze mną w ciąży piła krew aniołów, przez którą mam teraz problemy zdrowotne. Chłopak przechylił głowę na bok. - Aleks… ale…. - westchnął. Przekręcił się w moją stronę przytulając się. Delikatnie dotknął ustami moich. Wplotłem rękę w jego włosy. Drugą położyłem na jego tali. Przekręciłem się tak, że teraz leżał pode mną. Odsunęliśmy się od siebie. - Wszystko dobrze. Pij. - powiedział lekko dysząc. Patrzyła na mnie oczami, które tak bardzo kochałem. Oczami koloru głębokiego fioletu. Całując zniżyłem się do szyi. Czułem krew płynącą w jego żyłach. Wbiłem kły. Poczułem ciepłą, słodką krew. Aleks zaczerpnął szybko powietrze. Jego ręce powędrowały pod moją koszulkę, na łopatki. Wbił paznokcie w moją skórę. Wiedziałem, że mu się podoba. Czułem jak zawroty głowy i mdłości odchodzą. Odsunąłem się od niego. Polizałem ranki, które po chwili się zasklepiły zostawiając, dwie malutkie, lekko zaróżowione blizny. Spojrzałem na Aleksa. - W-więcej… - wyszeptał zarumieniony. - Nie. Wystarczy. Może następnym razem. - nienawidziłem mu odmawiać. Ale robiłem to dla jego dobra. Widziałem w jego oczach, że mu to nie podoba. Pocałowałem go. Aleks ściągnął mi koszulkę. - Zostań dziś na noc – wyszeptał. Nic nie odpowiedziałem, tylko zacząłem go całować. Nie jestem teraz w stanie mu odmówić. Szykuje się miła noc. |
CZĘŚĆ 27 (lis 24, 2016)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
Obudziły mnie promienie słońca drażniące moje oczy. Aleks, który spał na mnie przekręcił głowę w drugą stronę. Pogłaskałem go delikatnie po policzku odgarniając włosy z twarzy. Delikatnie zamruczał. Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie naprzeciwko łóżka. 7:40. Niedługo służba będzie mnie budzić. Muszę iść… ale tak bardzo nie chcę opuszczać Aleksa. Westchnąłem głęboko. Aleks powoli usiadł koło mnie. Ziewając przetarł ręką zaspane oczy. Wyglądał tak niewinnie. - Dzień dobry – uśmiechnąłem się. Podniosłem się na ramieniu, żeby go pocałować. Zamiast tego zarzucił mi ręce na szyję ponownie się wtulając. Pocałowałem go w czubek głowy. - Muszę zaraz iść… - Aleks tylko mocniej zacisnął ręce wokół mojej szyi. Rano zawsze miał problem z rozmawianiem. Przytuliłem go. - Od kiedy… wakacje… mało czasu… - wydukał śpiącym głosem. Odkąd zaczęły się wakacje mieliśmy mniej czasu dla siebie niż kiedy trwała szkoła. Niestety, wakacje w ludzkiej szkole oznaczały częstsze lekcje na wampirzej uczelni. I nawet książę lepiej żeby się z nich nie urywał. - Później… liceum… ty… studia – Pomiędzy mną a Aleksem były 4 lata różnicy. W tym roku zaczynał liceum, ja drugi rok studiów. Poznaliśmy się dwa lata temu. Byłem jego korepetytorem. Po dłuższym czasie od kiedy zacząłem go uczyć uświadomiłem sobie, że Aleks mi się podoba. Był ładniejszy od większości dziewczyn. Co najważniejsze był szczery. Kiedy coś mu się nie podobało nie ukrywał tego. Rok temu postanowiłem zrobić pierwszy krok i zaprosić go a randkę. Od tego czasu jesteśmy razem. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Jest wszystkim co kocham i mam. - Będę miał więcej czasu na studiach. - Nie… ty z Rose… razem – poczułem łzy. Przytuliłem go jeszcze mocniej. Pewnie jeszcze w te wakacje matka będzie chciała, żebyśmy z Rose zostali małżeństwem. Ale nie chce tego ani ja ani Rose. Ja mam Aleksa, ona Kastiela. - Zrobię wszystko żeby nie dopuścić do tego małżeństwa… - wpadł mi jeden pomysł do głowy. Odsunąłem Aleksa biorąc jego twarz w dłonie. Otarłem łzy i pocałowałem go. Leniwie i powoli, żeby jak najwięcej czerpać z tej chwili. - Ale teraz muszę iść – szepnąłem. Pokiwał głową. Wstałem i jak najszybciej ubrałem się. Otworzyłem okno. Spojrzałem na Aleksa, który obdarzył mnie uśmiechem. Odwzajemniłem go i wyskoczyłem z okno. Ruszyłem biegiem do zamku. Wszedłem balkonem do pokoju. Wybiegłem na korytarz. - Panie. Właśnie miałyśmy iść cię budzić. - powiedziały służące, które mijałem. Nie zwróciłem na nie uwagi. Z hukiem wtargnąłem do pokoju Rose. Podniosła się z łóżka widocznie zła, że ktoś ją budzi. - Czego? - warknęła. - Rose. Musimy pogadać. |
CZĘŚĆ 28 (lut 12, 2019)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
- Dzień dobry - powiedział zachrypniętym głosem. - Wyspałaś się księżniczko? Zamiast mu odpowiadać podciągnęłam się na rękach i pocałowałam go. Bez pośpiechu, delikatnie, leniwe. Czerpałam jak najwięcej z tej chwili. On też. Usłyszałam szybki tupot małych stópek za drzwiami. Wtórował im śmiech. Kastiel odsunął się odemnie. - Chyba powinniśmy wstać jeśli nie chcemy mieć zniszczonego domu. - Masz rację - chciałam wstać kiedy pociągnął mnie mocno na łóżko. Znalazłam się pod nim. Czułam jego nagie ciało na moim. - Chociaż gdybym mógł został bym z tobą na wieczność w łóżku - wyszeptał kusząco przy moim uchu. Poranna chrypka dodała tylko pikanterii. Wstał z łóżka. Położyłam się na boku oglądając sypialnie. Z okien na przeciwko łóżka rozchodził się widok na piaszczystą plażę i morze. Przez szklane otwarte drzwi słychać było delikatny szum spokojnych fal. W powietrzu unosił się zapach bryzy. Na ciemniej, drewnianej podłodze leżały w nieładzie białe ubrania. Jak by ktoś pośpiesznie chciał się ich pozbyć. I była to prawda. Kastiel ubrał na siebie białe spodnie dresowe i koszulkę. Czerwone włosy spadające na twarz zebrał w małego kucyka z tyłu głowy. - Wstawaj księżniczko. Teraz moja kolej żeby się na ciebie popatrzeć. - powiedział wyciągając mnie z łóżka. Nie chętnie wstałam, a on zajął moje miejsce. Odwróciłam się tyłem do Kastiela. Przeciągnęłam się raz jeszcze. Nie musiałam go widzieć, żeby wiedzieć, że na jego twarzy zagościł uśmiech. Powoli, robiąc z tego troszkę przedstawienie, naciągnęłam na siebie białe koronkowe majtki. Wsunęłam na ciało białą, prostą sukienkę na cieniutkich ramiączkach. Kastiel podszedł do mnie, pocałował mnie w szyję. Obróciłam się. Wsunął mi na serdeczny palec srebrną obrączkę. On swoją już miał. Spojrzeliśmy sobie w oczy kiedy usłyszeliśmy kolejny tupot stópek. Drzwi otworzyły się i do pokoju wbiegła dwójka chłopców, oboje po 5 lat. Wskoczyli na łóżko. Tacy sami, jak 2 krople wody. Bliźniacy. Mieli krótkie włosy. W zależności jak padało światło raz mieli czarne a raz brązowe włosy, zdarzały się rude refleksy. Oczy mieli jeszcze dziwniejsze. Koło źrenic ciemno fioletowe przechodzące w piękny ciemny brąz. Takie jak u ich ojca. - Bleee! Rodzice się całują! - wykrzyczał jeden z nich. Spojrzeliśmy z Kastielem po sobie. - Nie patrzcie się bo oczy wam wypali- powiedział po czym dał mi szybkiego buziaka w usta. Zawtórował temu okrzyk zniesmaczenia chłopców. Kastiel odsunął się odemnie i poszedł do łóżka. Złapał chłopców i trzymał ich pod pachami. Próbowali mu się wyrwać ale nie dawali rady. Uśmiechałam się widząc ta scenę. - Ruszamy na śniadanie! - powiedział radośnie Kastiel ruszając przed siebie. Dzieciaki mu zawtórowały. Poszła za nimi. Kuchnia była połączona z jadalnią i salonem. Podobnie jak w sypialni okna wychodziły na plażę. Przez otwarte szklane drzwi dochodził szum morza. Kastiel odłożył dzieciaki na krzesłach przy wysepce. Sam zajął koło nich miejsce. - To na co trójka moich mężczyzn ma ochotę? - powiedziałam, uśmiech nie schodził mi z twarzy. Odpowiedz dostałam od razu. Omlet z owocami. Zabrałam się za robienie śniadania. Kastiel wyciskał pomarańcze na sok. Chłopcy zaczęli opowiadać sobie głupie żarty. Nie skończyli nawet kiedy jedliśmy śniadanie przy stole. Poszliśmy później wszyscy umyć zęby do łazienki. Wygłupom nie było końca. Bliźniaki urządziły wojnę na szczoteczki używając ich jak mieczy. Posprzątaliśmy po śniadaniu. Kastiel zabrał dzieci na plaże. Ja w tym czasie zrobiłam sobie kawkę. Z kubkiem podeszłam do szklanych drzwi. Oparłam się o nie sącząc gorący napój. Oglądałam jak moi synowie bawią się z tatą. Ganiali się jeden za drugim, łapali, przewalali. Uśmiechnęłam się. Jeden z moich synów zaczął biec w moją stronę. - Mam... - w tym momencie usłyszałam huk. Nie byłam już na pięknej plaży tylko w czarnej nicości. Zła podniosłam się otwierając oczy. W drzwiach stał Christian. - Czego? - Rose. Musimy pogadać. - powiedział podchodząc do mojej szafy. Zaczął w niej grzebać. - O czym? Chris jest środek dnia. Kilka godzin temu dopiero się przebudziłam. Jestem wykończona. - powiedziałam przecierając oczy i zgarniając włosy z twarzy. Przypatrzyłam się temu co robi. - Czy mogę wiedzieć czemu grzebiesz mi w bieliźnie? - Po pierwsze, jest ledwo po 8 rano, czyli mamy ranek. - rzucił ubrania w moją stronę. Czarne rurki, białą zwykłą koszulkę na grubszych ramiączkach. Dostałam nawet biały komplet bielizny. - Po drugie jest pewna osoba, z którą bardzo bym chciał cię poznać. Może nam pomóc. Więc proszę cię, nie dyskutuj tylko ubieraj się. Przyjdę po ciebie za 20 minut. - Wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi. Kogo chce mi przedstawić? Jak ten człowiek ma nam pomóc? O co w tym nalocie chodziło? Westchnęłam i wstałam z łóżka i ruszyłam prosto do łazienki pod prysznic. Razem z wodą zalała mnie fala myśli. O co chodziło w moim śnie? Może była to jakaś wizja? A może ostatnie podrygi mojego dogorywającego ludzkiego umysłu. Pokazanie jakie było by moje życie. Co straciłam. Stanęłam przed lustrem. Byłam biała. Bardziej niż zawsze. Chociaż mogło to być tylko moje wyobrażenie. Zauważyłam na szyi dwie małe bialutkie blizny. Pamiątka. Przeczesałam włosy. Miałam wrażenie, że są jeszcze dłuższe i bardziej rude. Umyłam zęby, cały czas blokując wizje bliźniaków walczących szczoteczkami. Pomalowałam rzęsy. Wyszłam do pokoju i ubrałam się w przygotowane ubranie. Zarzuciłam na ręce dżinsową kurtkę i wsunęłam stopy w czarne vansy. W tej chwili do pokoju wszedł Christian w towarzystwie Angel i dwie służących. - Moja kochana córko - brzmiało to nad wyraź dziwnie. Angel podeszła do mnie i uścisnęła. - Cieszę się, że w końcu jesteś sobą. Z okazji twojego przebudzenia władca Siro Marco Ottavio Valachi, twój przyszły teść, kazał mi przekazać w jego imieniu prezent dla ciebie. - Angel dała znak ręką. Służki podeszły do niej. Jedna trzymała w rękach czarna szkatułkę, druga ją otworzyła. Na czarnym atłasie leżał srebrny łańcuszek z wisiorkiem. Angel delikatnie go podniosła, kobiety oddaliły się. - Jest to wisiorek z naszym herbem. - herb przedstawiał dwa gryfy, w koronach, niosące róże. Wszystko oczywiście na fioletowym tle. Angel założyła mi go. - Proszę przekaż moje wyrazy wdzięczności dla władcy - dziwiłam się sama sobie, że tak mówię. Najwidoczniej wyuczona etykieta dworska się odzywa. - Przekażę. A teraz wiem, że Christian chce cię zabrać na przejażdżkę. Nie będę wam przeszkadzać. - uśmiechnęła się i opuściła mój pokój razem ze służkami. Gdy tylko drzwi się zamknęły zwróciłam się do Chrisa. - Przejażdżka? - zapytałam z sarkazmem. - Coś musiałem wymyśleć. Chodź - ruszyłam za nim. Przeszliśmy plątaniną korytarzy aż znaleźliśmy się w głównym holu. Kiedy schodziliśmy schodami strażnicy w uniżonych pozach otworzyli ogromne, pięknie zdobione drzwi. Trafił mnie zapach lata. Świeżej trawy, kwiatów. Nawet słońca. Czułam wszystko aż nazbyt dokładnie. Wydawało mi się to dziwne, przytłaczające a zarazem normalne. Na dwór praktycznie wybiegłam. Promienie słoneczne lekko parzyły moją skórę. Potrzebowałam tego. Słońca. Ciepła. Po długim czasie spędzonym w czarnej pustce to było zbawienie. Christian wyszedł za mną. Skierował swoje kroki do żółtego Lamborghi Urusa. - Wsiadaj albo się zaraz spalisz - powiedział otwierając mi drzwi samochodu. Przyznam, że powoli zaczęłam odczuwać ból więc szybko schowałam się w samochodzie. Chris zajął miejsce za kierownicą i ruszyliśmy. Jechaliśmy przez las. Drzewa mijały jedno za drugim. - Możesz mi w końcu powiedzieć o co chodzi i dokąd mnie zabierasz? - Zacznijmy od tego, że do naszego małżeństwa dojść nie może. - zdziwiłam się, że to powiedział. Myślałam, że jest marionetką Sophi. - Z czterech prostych przyczyn. Ty masz Kastiela, ja ma kogoś, żadne z nas nie jest czyste i jesteś dla mnie jak siostra. - Masz kogoś? - przerwałam mu lekko zainteresowana tym tematem. - Tak. I jak pójdzie wszystko sprawnie będziecie mogli się spotkać. Może nawet dzisiaj. - odpowiedział. - Będziemy? Czyli to chłopak? - na odpowiedzieć dostałam tylko kiwnięcie głowy. - Nie wierzę! Ten Christian, który jako dzieciak latał podglądać młode strażniczki pod prysznicem jest gejem. - Możesz o strażniczkach nie przypominać? Udało mi się wyrzucić to z głowy zanim to wspomniałaś. - powiedział z wyrzutem. - Przepraszam. - Nic się nie stało. Ale wracając do sprawy. Mam pewien plan. Jeden z moich profesorów jest wampirem. Nie byle jakim bo jedyny,, który uczy inne wampiry medycy. Nikt nie zagłębił anatomii wampirów jak on. Wie jak obudzić Kastiela. - zaciekawiło mnie to. - Skąd masz pewność? - Dzwoniłem do niego kiedy się ogarniałaś. Umówiłem nam spotkanie na mojej uczelni. Powinniśmy tam być za chwilę. - ucichł. - Coś się stało? - Mam jedną niezbyt miłą wiadomość dla ciebie. Profesor nazywa się Ernest Markov... i jest ojcem człowieka, który chciał cię zabić. |
CZĘŚĆ 29 (lut 12, 2019)
Kliknij [Pokaż] aby to przeczytać. |
---|
- Niestety nie. Nie mogłem ci wcześniej powiedzieć bo byś się nie zgodziła przyjechać tu ze mną. - Brawo za bystrość! Sto punktów dla Christiana. - rzuciłam wkurzona. Gdybym wcześniej dowiedziała się, że jedziemy do ojca Marksa nie wystawiłabym nawet palca u stopy po za łóżko. - Przepraszam. Nie bądź na mnie zła. - ustał przede mną. Czemu on musi być taki wysoki? Nie podoba mi się, że patrzy na mnie z góry. - Profesor jest świetną osobą. Zobaczysz. - uśmiechnął się nie pewnie. Staliśmy tak chwilę. - Eh... ten jeden raz ci odpuszczę. - Christian wyraźnie się rozluźnił. - Christianie! Wejdzie do środka! Duża ilość słońca nie jest zalecana dla panny Salvatore! - w drzwiach szklanego budynku stał mężczyzna. Nie wyglądał na wysokiego, był chudy. Brązowe włosy, w których przebijały się siwe pasma zaczesał do tyłu. Na nosie miał okulary w czarnych cienkich oprawkach. Oczy miał koloru wyblakłej zieleni pomieszanej z brązem. Dostrzegłam jeszcze trzy dniowy zarost. A stałam w sporej odległości. Muszę przyzwyczaić się do wyostrzonego wzroku. Ubrany był w kremowy sweterek, rękawy miał podciągnięte, i brązowe spodnie. Kompletnie nie przypominał mi Marksa. Ruszyłam za Christianem. Uścisnął rękę z Markovem. - Miło mi cię poznać Rose. - podał mi rękę do uściśnięcia. Zawahałam się chwilę ale oddałam uścisk. - Mogę tak do ciebie mówić? - Oczywiście. - Cieszę się - uśmiechnął się. - Chciałbym cię bardzo przeprosić za to co robił ci mój syn... i może zabrzmi to źle ale jestem wdzięczny za zabicie go. Nie będzie już nikomu sprawiał bólu. - Nie mnie powinien pan dziękować tylko Kastielowi, gdyby nie on prawdopodobnie nie było by mnie tu. - odpowiedziałam. - Wiem. Dlatego chcę z tobą pomówić o jego obudzeniu. - profesor wskazał ręką na drzwi. Ruszyliśmy korytarzem, Markov prowadził, ja szłam ramie w ramie z Chrisem. - Więc, ile czasu trwała twoja przemiana? - Dwa miesiące - odpowiedział Christian zanim otworzyłam buzię. W sumie skąd miałam wiedzieć. - Kawał czasu. Zwykle trwa tydzień, może dwa. Ale zważywszy na to, że po części dzielisz umysł ze swoim chłopakiem może być to normalne. - ostatnią część zdania profesor wymruczał jak by do siebie. - Skąd masz pewność, że Kastiel się nie obudził? - Szczerze to nie wiem. Mam przeczucie, że nie wszystko jest dobrze... - urwałam. Nie widziałam czy mogę powiedzieć o wizji, którą miałam podczas przemiany, przed samym przebudzeniem. Wizji albo rzeczywistości. Sama nie wiedziałam. Weszliśmy do gabinetu. Sterylnie czysty, biały. Oprócz parteru piął się w górę na pierwsze piętro. Widziałam tam pokaźnych rozmiarów bibliotekę. Profesor usiadł na brązowej, skórzanej kanapie stojącej na środku gabinetu. Wskazał mi ręką abym usiadła naprzeciwko niego na takim samym meblu. Christian ruszył schodami na antresolę i zagłębił się w książki. - Czy jest coś jeszcze? Miałaś jakie wizje? Przepowiednie? Cokolwiek? - dociekał profesor. Jeśli ma pomóc Kasietlowi muszę mu powiedzieć wszystko. - Chwilę prze moim przebudzeniem trafiłam do dziwnego miejsca. Widziałam tam duszę Kastiela. I mojego przyjaciela ze szkoły, który okazał się upadłym aniołem. Mówił, że Kastiel umiera, że musi przeprowadzić jego duszę. Potem poszłam z aniołem do jakiegoś źródła, pokazał mi jak wygląda aktualnie Kastiel. Był to dla mnie duży szok. Pamiętam jeszcze, że dmuchnął we mnie jakimś proszkiem i się obudziłam. To by było na tyle. - Interesujące... - zamruczał po nosem. - Miedzy innymi dlatego, że nie przypominam sobie żadnej podobnej sytuacji, a przestudiowałem każdy przypadek psychicznego połączenia. - te słowa w pewien sposób mnie podłamały. Jeśli nie było innego przypadku to niby jak chce on mi pomóc. - Zanim w ogóle zaczniemy cokolwiek działać chciałbym zadać ci kilka pytań i wykonać badania. Muszę wiedzieć w jakim stopniu wasze umysły są połączone. Po tym możemy się zabrać za szukanie rozwiązania. - Ile może to potrwać? - przerwałam mu. Usłyszałam dźwięk dzwoniącego telefonu. Za pewne Christiana, zignorowałam to. - Jak dobrze pójdzie w ciągu miesiąca obudzimy Kastiela. - profesor uśmiechnął się. Załamałam się lekko. Miesiąc. Czy mamy tyle czasu? - Od czego zaczynamy? |